poniedziałek, 1 stycznia 2018

Od Rozi

Myślałam że przekroczyliśmy już limit wrażeni na jakiś czas. Już nawet zaczeło się powoli układać. Chłopaki nie wysadzili się w kosmos i nawet się dogadali. Jula chyba dogadała się z Luke'em. No i udało mi się przekonać by Quick wypuścił biedną Sonię. Nie miałam ochoty lecieć do tego walniętego lekarza ale nie zamierzałam się sprzeczać. Przecież dopiero co Quick chciał wynosić się z domu a jak udało mi się go zatrzymać na jakiś czas. Głupota z niego przeszła na Drake'a. Więc zostawiliśmy Damona z Julą i chłopakami i polecieliśmy do Włoch. Quick sam go pilotował. Nie miałam pojęcia że umie pilotować samolot. Na szczęście tym razem nie spędziliśmy tam całego dnia jak ostatnio. Po nie zbyt miłej wizycie u lekarza wracaliśmy w milczeniu do domu. Nagle ciszę przerwał Quick 
- Ciekawe po co im to? Co zamierzają? - nie miałam pojęcia o czym on mówi. - eh niunia widzę kłopoty - wyjaśnił pokazując mi coś 
Spojrzałam we wskazany kierunek. Dostrzegłam liczną grupę z ruchu oporu i duże stado zimnych. Faktycznie to było dziwne. Podążali w stronę miasteczka. Eh... kłopotów ciąg dalszy. 
- Będziesz wstanie nam pomóc? - spytał
Tak mnie wmurowało że spojrzałam na niego zdziwiona i przez chwilę nic nie mówiłam. Przecież on i Drake jak występują minimalne kłopoty najchętniej zamknęli by mnie w bunkrze i nie wypuszczali w ogóle. 
- Eee... raczej dobrze się czuje - wypaliłam głupio. 
- To dobrze pojedziemy dziś z Drake'em na rozpoznanie i zobaczymy z czym mamy doczynienia. 
Znów nastała cisza. Zastanawiałam się o co chodzi tym z oporu i ile mają jeszcze wtyk u nas w miasteczku. I co kombinują z tymi trupami. Co kolwiek to będzie będziemy mieli problemy. Moje rozmyślenia przerwał ogromny huk a helikopterem zatrzęsło. Nie bardzo rozumiałam co się stało ale wiedziałam że nic dobrego zwłaszcza po zachowaniu Quicka. Minęło naprawdę sporo czasu za nim ja głupia zrozumiałam co się dzieje. Że oberwaliśmy a helikopter właśnie spada. Jedyne o czym mogłam myśleć to, to że ja wcale nie chce umierać. Bałam się o Damona ale wiedziałam że jak by coś Drake by się nim zajął. Tego byłam pewna. Ale ostatnią myślą było to że przecież Luke i Pati też się rozbili. Może będziemy mieli tyle szczęścia co oni i też nam się uda. Jakie szczęście że nie mamy całego tego arsenału... Przecież nie mogliśmy umrzeć. Taka śmierć była by beznadziejna taka zwyczajna. Przed epidemią bardzo dużo ludzi straciło życie w katastrofach lotniczych. Poczułam ogromny wtrząs i wcale nie miałam pojęcia czy to dobrze czy nie. Chociaż jeżeli coś poczułam znaczy że jeszcze żyje, a wtrząs oznaczał że jesteśmy na ziemi. 
- Roz wszystko dobrze? - spytał Quick
Czy wszystko dobrze... Nie byłam pewna przecież dopiero co rozbiliśmy się samolotem. Nie, nie było dobrze. Nic nie było dobrze. Ale wiedziałam że nie o to pyta. 
- Tak - potwierdziłam gdy byłam pewna że mam wszystkie części ciała na miejscu 
Musiałam dodać do listy nigdy nie wsiadać do helikoptera kiedy za strami siedzi Quick. Nie wiem nawet czemu byłam na niego zła. Przecież to nie była jego wina. 
- Musimy uciekać kochanie - wypalił
Miał rację to nie była najlepsza pora bym się na niego złościła. Przecież właśnie co cudem uszliśmy z życiem. I nie wylądowaliśmy cicho. Usłyszeli nas zimni i ruch oporu i napewno w tej chwili wszyscy podążają by nas zabić. Przecież tylko my mamy samolot. Nie udało by się przekonać ruchu że nie mamy nic wspólnego z Czarnym koniem i osadą. Odbiegliśmy od palącego się samolotu. Nie wiem jak daleko byliśmy ale Quick w kóło powtarzał że musimy iść dalej. Już miałam dość, nie miałam pojęcia ile ludzi nas szuka, gdzie jesteśmy i jak daleko mamy do domu. Miałam nadzieje że Quick wie gdzie iść i że prowadzi nas do domu. Zatrzymaliśmy się jak zaczeło się ściemiać. Quick upolował jakiegoś królika. Nie byłam pewna czy to dobry pomysł rozpalać ognisko. Przecież dzięki niemu nas znajdą. Ale nic już nie mówiłam... Chciałam już tylko wrócić do domu.          

Od Quicka

Z rozmyślań o planowanym wypadzie na zimnych wyrwał mnie ogromny huk który rozległ się nieopodal nas. Dopiero pózniej zorientowałem się że wyłapaliśmy w śmigło. Nie miałem kontroli nad helikopterem zaczął kręcić się w koło własnej osi i spadać.
-Kochanie będziemy awaryjnie lądować.
-To czemu nie trzymasz sterów? - dopytała Roz
-Bo na tą chwile to nam już nic nie da kochanie, kładziemy się na podłogę szybciutko.
Rzuciłem na podłogę poduszkę i poprosiłem by Roz położyła się na boku a sam płożyłem się na nią, by żadna blacha na nią nie spadła w razie czego. To krótkie lądowanie trwało wieczność. Całe życie przeleciało mi przed oczami i myśl co z Damonem. W końcu poczuliśmy ogromny wstrząs  co oznaczało że byliśmy na ziemi helikopter się palił i musieliśmy się szybko ewakuować, bo do tego ta bojówka. Na pewno będą nas szukać.
-Roz wszystko dobrze? - dopytałem niepewnie .
-Tak - potwierdziła.
-Musimy uciekać kochanie 
Pomogłem wydostać się jej z helikoptera.
Jak na złość nie miałem zupełnie nic jedna spluwa trochę naboi i 2 noże. Zaczęliśmy biec na tyle szybko na ile Roz dawała rade i na tyle daleko, by nas nie dopadli.
-Ja już nie mogę - po jakimś czasie powiedziała Roz zatrzymując się. Niewiele myśląc wziąłem ją na ręce musimy iść dalej myślałem. Gdy był bym sam podjął bym próbę załatwienia tej grupy nie było ich wielu jednak nie mogłem narażać Roz i maluszków jestem za nich odpowiedzialny. Gdy byłem już zmęczony zatrzymałem się problem polegał na tym że szedłem w odwrotną stronę, nie do domu. Wyjąłem telefon by zadzwonić do Drake żeby nas jakoś zlokalizował i trzeba rozwalić to barachło jednak okazało się że telefon był uszkodzony wiec będziemy zdani sami na siebie. Powoli się sciemniało postanowiłem coś upolować cały dzień nic nie jedlismy wiec ustrzeliłem szaraka i go upieklismy na ognisku nie był najsmaczniejszy bo bez żadnych przypraw ale porzywny i to było najwazniejsze. Póżniej ułozylismy sie przy ognisku i zasneliśmy po długiej rozmowie. Kurcze czekało nas kilka dni marszu i nie wiedziałem czy Roz to wytrzyma czy nic jej nie bedzie aż w koncu zasnąłem jakoś.