poniedziałek, 13 listopada 2017

Od Rozi

Nie było go całą noc. A nad ranem wraca z tuzinem bab z dzidami. No oczywiście osada się pali i się wali ale ten musi pomóc damą w opresji bo jakżeby inaczej. Miałam już tego serdecznie dość. Naszych gości na salonach umieściłam w jakiś wolnych pokojach. Słuchałam tych dziewczyn ale nie do końca rejestrowałam o co chodzi. Myślałam że mamy większe problemy niż wysłuchiwanie historyjek. Ale Quick był zafascynowany, Drake również. Tylko ciekawe czym tym co mówią czy zupełnie czymś innym. Nie tylko im było ciężko. Po prostu jedni mieli więcej szczęścia i rozumu od innych. Nie rozumiem dlaczego przyjmujemy nowe osoby kiedy nie możemy poradzić sobie z tymi co są. Poszłam na górę bo Damon się obudził. Niedługo pózniej na górę przyszedł Quick. 
- Jeszcze ich brakowało - fuknęłam
- Słoneczko one nam tylko pomogą - zaczął
- Ciekawe w czym? - mruknęłam 
- One wiedzą coś o tych którzy podszywają się pod moje znaki
- I co jakieś laski z dzidami pomogą nam ich pokonać? Przecież ty masz liczne wojsko 
- Słoneczko nie mogłem ich tak zostawić 
- Dlaczego tak długo cię nie było? - spytałam
- Mieliśmy małe komplikacje. One mają tylko łuki i włócznie, mają problemy...
- Wiem z czym mają problemy. - przerwałam mu - rozmawiałam z Robertem - zmieniłam temat
- I? - dopytał
- Podobno szczepionka nie działa. Znaczy jakoś tam działa Robert mówił że rozbiła jakoś tego wirusa. Podobno Jasiek wyzdrowiał całkowicie. 
Podeszłam do niego i się przytuliłam. 
- Skocze pod prysznic słoneczko i zaraz jestem - powiedział  
Pocałował mnie i poszedł do łazienki. Nie domknął drzwi w których chwilę pózniej stanął Drake. 
- Musimy pogadać - powiedział - choć ze mną 
- Nie rozumiem - odparłam
- Oj siostra choć na dół. Musisz zobaczyć trupa
- A co ja trupa nie widziałam 
Wzięłam najedzonego Damona i poszłam za nim
- Ostatnimi czasy jesteś jakiś dziwny - stwierdziłam 
Zeszliśmy na dół, a Drake podprowadził mnie pod cele. Gdzie leżały trzy zwłoki. 
- Ten - pokazał Drake jednego z facetów - przypatrz się i powiedz skąd go znamy
- A znamy? - dopytałam
- On nas znał - odparł
Podeszłam bliżej do celi. I przypatrzyłam się wskazanemu facetowi. Miała jakieś 30 lat. Miał dłuższe włosy, był napakowany a na szyi miał zawiązaną chustkę. Znałam go tylko wtedy miał krótsze włosy. Wmurowało mnie. Myślałam że Drake go zabił... 
- Poznałaś go - stwierdził Drake 
- Nie poznajesz go? - dopytałam - w tedy miał krótsze włosy. 
- Nie kojarzę. Znaczy kojarzę tylko nie wiem skąd 
- To Fabian - powiedziałam 
Drake też zrozumiał. Nie miałam żadnych wątpliwości że to przywódca grupy w Zakopanym
- Myślałam że go zabiłeś - wypaliłam 
- Też tak myślałem - przyznał 
Nie chciałam go więcej razy widzieć. Przecież to on powiedział że przyjmie nas do grupy jak się z nim prześpię. Wróciłam na górę. A Drake szedł za mną
- Ja naprawdę myślałem że on nie żyje
- Więc upewnij się tym że tak jest - fuknęłam
- Mamy większy problem. Quick nie myśli wywołuje tylko większą panikę wśród ludzi. A tam w śród nich są te ścierwa. Ludzie zaczynają im wierzyć. To nie koniec buntu oni chcą abyśmy sami się pozabijali. Za każdym razem gdy tamten wysadzał się w powietrze zaraz z tłumu wychylał się ktoś inny mówiąc że to sprawka czarnego konia. To było zaplanowane uderzali tam gdzie ludzi najbardziej zaboli. Pierwszy wybuch był w tłumie wystraszonych dzieci. Drugi wybuch był kawałek dalej. Następne dwa były w momentach kiedy do rannych zbiegała się pomoc. Oni są spanikowani i ranni a on nawet do nich nie wyszedł. Oni wierzą a ci co nie wierzą to zaczną. 
- Nawet nie zapytałam czy nic ci nie jest. Blisko z Grześkiem byliście tego wybuchu
- Którego? - dopytał
Wzruszyłam ramionami
- Wszystkie trzy uderzyły blisko nas. Nie rozumiem tylko jednego skoro byli tak zorganizowani czemu mieli tak dziadowską bombę. Ofiar śmiertelnych było tylko 8 i to te które stały najbliżej. 
- Może wcale nie chcieli zabijać. Może chcieli wywołać większą panikę.    
Z łazienki wrócił Quick nie wiem czy dopiero teraz czy stał już jakiś czas

Od Quicka

Jak by tu delikatnie ująć. Przylecieliśmy Luke'a na chatę. Na pokładzie mieliśmy ponad 20 dodatkowych osób. Same dziewuchy jak tam dziewuchy. Łuk okej ale zabić człowieka oszczepem. No ja przecież do ryby trafić nie mogłem. A wez tu dopiero człowieka strzelającego bij. Skakały na ludzi z drzew jak małpy. Niesamowite, nieprawdopodobne. Gdy wypakowaliśmy się z helikoptera. Nadal nie wierzyłem że to się stało i że to się działo. W ogóle w nic kurwa nie wierzyłem. Gapiłem się na nie z tymi kijami ale moje myśli raczej przyciągało to że ktoś ostro próbuje namieszać w Polsce i w moim życiu. Ktoś kto kierował tą grupą bo nie wątpliwie była zorganizowana. Miał ogromną banię. A przynajmniej na 100% przemyślał sobie taktykę i sposób działania na moją nie korzyść. Nim mój tok myślenia dobiegł końca. Roz prawie wyrzuciła mnie do góry kołami skacząc na mnie. I mnie całując.
- Kochanie spokojnie jestem cały - oddawałem jej pocałunki i próbowałem coś bełkotać próbując złapać oddech jednocześnie. - czemu nie śpisz? - dopytałem - to już druga twoja nie przespana noc.
- I drugi twój tak pózny powrót. Tylko tym razem nie śmierdzisz żadną babą tylko przyprowadziłeś całe stado
- Kochanie one rzuciły się na mnie, skakały z drzew na mnie jak małpy.
Mariusz stał obok wszystko słyszał i śmiał się w niebo głosy ale pózniej się zrehabilitował.
- Szefowo tak było ja zobaczyłem samochód, szef zobaczył Luke kazał lądować wyszedł a te dzikuski się na niego po prostu rzuciły.
- Bo jestem uroczy - uśmiechnąłem się i zaraz tego pożałowałem bo Roz pociągnęła mnie za włosy - ała no tylko żartowałem, ale naprawdę są dzikie
- A tu ludzie wylatują w powietrze - wrzasnęła Roz
- Ale jak ktoś podkłada tu bomby przecież kazałem wszystkich pozamykać.
- Ale wylatują
- Rety Roz proszę cię wyjaśnij mi
- Choć do łóżka - ciągnęła mnie Roz
- Co takiego nie będę teraz spał. Musze skończyć jeszcze tą rozmowę
- Ja nie chcę spać ja chcę coś innego - i raczej nie żartowała
- Roz uspokój się - stwierdził Drake - powaga Quick - zaczął - tych trzech w chustach przyprowadzili do domu. Zamknąłem ich, gadać nie chcieli. Nim coś z nich wyciągnąłem po prostu umarli. A teraz w tych halach są ludzie bomby.
- Nie wierze. Mariusz - powiedziałem z powątpiewaniem w głosie - ja cię przepraszam ja wiem że ty tyle czasu na nogach jesteś.
- Szef też - dodał Mariusz - i widząc nastawienie szefowej to raczej szef zejdzie...
- Mariusz odpuść już dobra nigdzie nie będę schodzić
- Co chciałeś powiedzieć - dopytała się Roz
Mariusz zlał jej pytanie
- Więc co mam robić? - dopytał mnie
- Prawdo podobnie ludzie nie zostali przeszukani w związku ze związkiem żeby nikt więcej nam nie wybuchł. Zbierz ludzi i każ ich porozbierać i na golasa do hali.
- Kobiety też? - dopytał jakiś wojak
- I niemowlaki mają srać matkom na ręce a jak ty nie widziałeś gołej baby to będziesz miał okazje zobaczyć. Wykonać a pózniej przynieść wszystko co znajdziecie. I nie wylecieć w powietrze przy okazji.
Mina Roz świadczyła o tym że będzie czekała mnie jeszcze rozmowa w cztery oczy z nią. Wskazałem Amazonkom dom i zaprosiłem ich bardziej na śniadanie niż na kolację. Pózniej zaczęliśmy rozmawiać. Co być może utwierdziło Roz że tak naprawdę po prostu musiałem im pomóc. One wiedziały sporo o tej grupie. Więc jak by ja uratowałem im zadki w zamian one pomogą mi rozgryzć system tej grupy. Bo zlokalizowanie ich to zupełnie inna sprawa. Najgorsze jest to że nie wiem gdzie ich zupełnie szukać. No i nie mogę latać lotem jak kot za pęcherzem. Chyba będę musiał okłamać wszystkich. I wybrać się na samobójczą misję zwiadowczą. Tylko jak tu zrobić żeby nie wysypać się przed Roz. Przecież ona czyta ze mnie jak z książki. Słuchałem tych dziewczyn. Mało mówiły o sobie bardziej o swoim przetrwaniu. I kłopotach niby ze mną. Roz cały czas siedziała mi na kolanach i swoim zachowaniem podkreślała że należę do niej. Panie nie były mną zainteresowane ja z reszto też nimi nie. No po za tym miałem obrączkę na palcu wiec chyba tylko ślepy by nie zauważył. Po długiej rozmowie która zakończyła się tym że wiem że nie wiem. Mogłem na reszcie udać się na górę. Historia zatoczył krąg. Powoli pozbywam się zimnych i zdobywam więcej wrogów. Tylko ciekawe dlaczego. I czemu oni podszywają się pode mnie. Kurwa i co za cymbał nie potrafi odróżnić lewego od prawego profilu konia. Przecież to jest naprawdę ogromna różnica. Dziewczyny opuściły nasz dom. Wszelkie zasady mieliśmy ustali dnia następnego a raczej tego tylko po odpoczynku. I wreszcie mogłem udać się na górę. 

Od Rozi

To jakaś jedna wielka maskara. Żołnierze traktowali ludzi jak śmiecie. I w domu została tylko rodzina Grzesika, Mariusza, Borysa i pana Roberta. Nie ogarniałam tego co się dzieje próbowałam dowiedzieć się czegoś od Drake'a ale ten był zajęty. Al i Jula martwiły się o Luke który nadal nie wrócił. Więc poszłam do Roberta dowiedzieć się co z Jaśkiem i innymi zarażonymi.
- Panie Robercie i co szczepionka działa? - spytałam
- Nie wiem jak powinna działać. Ale na pewno coś jest nie dopracowane. - powiedział cicho
- Czyli nie działa? - dopytałam
- Działa ale nie całkowicie - odparł - sprawdzam co godzina krew osób zarażonych. Wirus się rozbija ale nadal jest we krwi. Tak jakby szczepionka działała tylko na jedną cześć wirusa.
- Nie rozumiem - odparłam
- To - pokazał na fiolkę ze szczepionką - rozdzieliło wirusa. Pokazując że ta choroba jest jak by skupiskiem paru chorób które połączone dają taki skutek.
- Czyli te osoby nadal są chore - zauważyłam
- Tak tylko na jakąś inną chorobę. Ten wirus jest skomplikowany miał bazę wścieklizny i grypy którą udało się wyeliminować dzięki szczepionce ale nie wiem co dalej. Wzór niestety został niedopracowany.
- A co z Jasiem? - spytałam
Nie wiem dlaczego czułam się odpowiedzialna za tego chłopca. Przecież tylko pomogłam w tamowaniu krwawienia.
- Chłopiec jest zdrowy - oznajmił Robert
- Co takiego? - dopytałam
- Chłopiec stracił dużo krwi - zauważył Robert - szczepionka zrobiła część swojej roboty. Zdrowe krwinki od dawcy i silny organizmy chłopca pokonał chorobę sam. Na pewno dużo dała amputacja chorej tkanki nie niszczyła organizmu dalej.
To była dobra wiadomość. Tylko ciekawe co z pozostałymi chorymi. Wtedy Drake zrobił jakieś zamieszanie w domu. Próbowałam dowiedzieć się o co chodzi ale ten pobiegł na górę. I po chwili zbiegła na dół z Grześkiem. Oboje wybiegli na dwór. Na zewnątrz usłyszeliśmy głośny huk jakiegoś wybuchu. Damon się obudził i zaczął płakać
- Co tam się dzieje - wrzasnęłam Al
Nie miałam pojęcia. Chwilę póniej huk się powtórzył. Z góry zeszła rozpłakana żona Grześka.
- Ja nic nie rozumiem - powiedziała kobieta
Podeszłam do niej. Rozumiałam jej strach o syna i teraz jeszcze mąż wyszedł na zewnątrz gdzie nie wiemy co się dzieje
- Proszę niech pani się uspokoi. - poprosiłam - z Jasiem jest już dobrze. Nie jest chory
I zaprowadziłam ją do reszty spanikowanych pań. Gdzie królowała pani Grażynka. Ta babka zawsze miała gadaną. Miałam dość tej paniki więc wszystkim podałam herbatę z ziół uspakajających. Były jeszcze dwa dodatkowe wybuchy. Już świtało. Martwiłam się Quicka nie było i nie wiedziałam co z nim. Luke też nie ma, a Drake wyleciał na dwór gdzie nie wiadomo co się dzieje   
- Idę tam - oznajmiła Al
Ale wtedy do domu wrócił Drake i Grzesiek. Obaj byli cali umazani we krwi. Al podbiegła do Drake'a i rzuciła mu się na szyje a pózniej zaczęła go opieprzać.
- Co się dzieje? - spytałam - to wasza krew?
- Szczerze nie ma pojęcia a ty Grzesiek?
- Dawaj tą flachę - odparł tylko Grzesiek
- Drake - fuknęłam
- Co się tam stało - poparła mnie Al
- Bunt poszedł na szeroką skalę. Cztery osoby wysadziły się w powietrze w tłumie. Musieliśmy to jakoś ogarnąć. Złamaliśmy rozkaz szefa kazałem wystawić wszystkie tiry i rannych zamknęliśmy w tej hali na szpitalu. Możesz wysłać tam lekarzy. Rozpracujemy tą flachę i idę pod prysznic. Albo na odwrót.
Jak to się wysadzili. Miałam pełno pytań Al to samo ale Drake nas zbył i poszedł do łazienki. Za to Grzesiek skorzystał z drugiej.
Zrezygnowana poleciłam Amandzie, Marco, Robertowi i staremu profesorkowi iść na szpital do rannych. Poszli po eskortą wielu żołnierzy. Po paru minutach wrócili obaj i jak najlepsi kumple zaczęli opróżniać butelkę
- Co się tam stało?
- Poszedłem gadać z tym na dole powiedział że jest ich więcej. I było już mówiłem. Wysadzali się w powietrze siejąc spustoszenie pózniej z tłumu wychylał się jakiś typ i zaczynał gadać że to wina Quicka że to on ich zabija. Ten schemat powtórzył się cztery razy. Jest masa rannych.
- Chociaż próbowaliśmy powstrzymać tych co gadają - wtrącił Grzesiek - powiedzieli wystarczająco dużo a fakt że ich uciszaliśmy tylko utwierdzał spanikowanych że to prawda. Oni w to wierzą.   
Wtedy usłyszeliśmy helikopter. Wybiegliśmy z domu. Z helikoptera wysiadł Luke i Quick. I masa jakiś lasek. O co w tym chodzi? I dlaczego Quick patrzy na nie z takim zafascynowaniem... 
 
 

Od Drake'a

Quick wyszedł z domu. Ten koleś balansuje na krawędzi. Cały ten bunt jest spowodowany tym że Quick nie myśli. Wywołuje panikę i zamiast ją jakoś ogarniać wywołuje jeszcze większą. Ludzie się boją jakiś debil strzelał w tłumie a ten wszystkich bez wyjaśnień wrzuca do tirów. Rozdziela rodziny, faworyzuje ludzi. Jego pieski mają większe przywileje niż inni. Ludzie to widzą i się buntują. Przyszło paru wojskowych i zaczęli wyprowadzać z domu cywili również tych rannych. Zostawił nam na chacie te ścierwa w czarnym ubranku i alfonsa.
- Co się dzieje? - spytała mnie Roz trzymająca Damona na rękach - ci ludzie potrzebują pomocy
- Nie do mnie z żalami - mruknąłem
- Drake co się dzieje - warknęła Roz - nie rozumiem
- Po tym jak ten typ wyleciał że szef umarł. Ludzie zaczęli panikować a inni się buntować. Nie wiem skąd mieli broń...
Moją gadkę przerwało paru żołnierzy wprowadzając nam na chatę jakiś trzech cymbałów w chustkach ze znakami Quicka. Okej...
- Szef kazał ich przyprowadzić. Co z nimi? - dopytał mnie jeden z żołnierzy
- Na dół do cel - oznajmiłem
Nie miałem pojęcia kim oni są i po co Quick kazał ich tu przywlec. Poszedłem z nimi wpisałem kod i poczekałem aż wyjdą.
Chwilę pózniej zadzwonił do mnie Quick.
- Co jest? - dopytała Roz - dzwonił Quick?
- Tak - przytaknąłem - nic mu nie jest. Mówił że niedługo wróci. Roz zajmij się naszymi gośćmi w domu - wskazałem na rodzinę Borysa, Mariusza
Moja siostra bez słowa poszła do spanikowanych ludzi. Od razu zaczepiła ją Grażyna wypytując o wszystko. Quick mówił że trzeba wyciągnąć coś z tych trzech w chustkach. Poszukałem po salonie alfonsa. Oczywiście znalazłem go bajerującego Aśkę. Jakie piękne połączenie. Podszedłem do niego zwinąłem go za fraki i przygwozdziłem przy ścianie
- O co ci chodzi - wrzasnął próbując przywalić mi w pysk
- Nie rzucaj się - ostrzegłem - muszę iść na dół a ty masz pilnować by domownikom nie stała się krzywda. Jasne? Mam na myśli swoją siostrę - pokazałem Roz, - swoją dziewczynę, dziewczynę brata mojej dziewczyny - pokazałem Al i Jule - mam na myśli Pati, Krzyśka, Mateusza, swój telewizor, rozumiemy się? Nikt w tym domu nie strzeli do nikogo chyba że zrobię to ja. Jeżeli coś im się stanie ty mi za to odpowiesz. 
- Zluzuj - powiedział - zrozumiałem mam ich pilnować
 Miałem nadzieje że nie zrobię najgłupszej rzeczy w życiu schodząc na dół. Ale trzeba było załatwić sprawę z tamtymi. Westchnąłem i zostawiłem ich pod opieką alfonsa i Patki. Wpisałem kod do piwnicy i zszedłem na dół. W jednej celi siedziała święta trójca. A raczej siedział tylko jeden, dwoje leżało. Podszedłem bliżej i zrozumiałem że tamci dwoje są martwi.
- Zabiłeś ich? - dopytałem
- Byli słabi - odparł koleś
Dlaczego miałem wrażenie że znam tego gościa.
- Jest nas więcej - zapewnił typ - nikt nie lubi czarnego konia Drake'uś
On mnie znał
- Nie pamiętasz mnie szczeniaku
- Ilu was jest? - spytałem
- Dużo
- O co wam chodzi?
- O porażkę czarnego konia - odpowiedział - dlaczego nie zapytasz skąd cię znam
- Nie interesuję mnie to - odparłem
- Znam również Rozali twoją siostrę.
- Nie odzywaj się nie pytany - warknąłem
- Pozbędziemy się was wszystkich - powiedział koleś - zniszczymy was od środka. Moi ludzie nie boją się śmierci nadal jest ich wiele wmieszanych w tłumie... Nie znasz mnie...
Koleś zatoczył się i padł martwy na ziemie. Musiał coś zeżreć nie mam innego wyjaśnienia na jego śmierć. Przecież ja do niego nie strzelałem. I kim on był? Znał mnie... znał Roz. "Moi ludzie nie boją się śmierci" "...Wiele wmieszanych w tłum"
Wybiegłem z piwnicy.
- Nikomu nic się nie stało - zapewnił mnie od razu Alfons - nie wiem czemu dzieciak płacze
Damon faktycznie płakał. Olałem alfonsa i podszedłem do Roz
- Wszystko okej - dopytałem
- Tak - zapewniła
- Okej Pati pójdziesz ze mną - powiedziałem - poczekaj na mnie chwilę
- Co się stało? - dopytała mnie Al
- Jest ich więcej - powiedziałem tylko
I poszedłem na górę. Al szła cały czas za mną. Zapukałem do pokoju który zajmował Grzesiek z żoną. Poczekałem aż drzwi się otworzyły a w progu stanął Grzesiek
- Wiem że Quick dał ci wolne - powiedziałem na wstępie - ale nie ma Luke, ani Mariusza potrzebuję twojej pomocy.
Grzesiek powiedział coś do żony, złapał za kurtkę i wyszedł ze mną   
- Co się dzieje? - zawołała za mną Al
- Mamy kłopoty. - odparłem tylko
Wyszedłem na ganek i stało się to czego chciałem uniknąć. Koleś miał racje jest ich więcej w tłumie. I nie boją się śmierci głąby robią z siebie żywą bombę.
- Nie wiem ilu ich jest ale musimy ich zlokalizować - powiedziałem do Grześka.
Pobiegliśmy do miejsca gdzie doszło do wybuchu. Wiedzieli co robią. Osoba która wysadziła się w powietrze wybuchła w tłumie osób które miały być zamknięte w pierwszym pawilonie. Same dzieci... Grzesika wmurowało. Fakt takich rzeczy nie widzi się na co dzień. Na szczęście bomby były samoróbami więc było mało ofiar śmiertelnych. ale kupa rannych. Dzieci płakały i wykrzykiwali swoich rodziców
- Czegoś takiego nie było nawet w Afganistanie - mruknął pod nosem
Ludzie zaczęli panikować. Jakiś typ zaczął wygłaszać mowę że to wina czarnego konia. Zastrzeliłem go za nim skończył swoją wielką mowę.
- Jest ich więcej - wrzasnąłem w chwili kiedy nie opodal została odpalona druga samoróba. 
 

Od Lexi

Wokół panował harmider, Quick oświadczył że ludzie Luke'a wrócili ale on nie. Jak to nie wrócił. Zastanawiałam się co mogło się stać ale nim odzyskałam władzę nad głosem Quicka już nie było. Jula zaczęła płakać Roz podeszła ją pocieszyć. Sama stałam osłupiała. Drake podszedł i mnie przytulił.
-To pewnie nic takiego, może przypomniał sobie a jakiejś jednostce i tam pojechał.
Ale chyba i on w to nie wierzył. 
-Musimy go poszukać- zadecydowałam.
-Lex, powoli, Quick powiedział że poszukamy go jak ogarnie tą osadę, Luke potrafi o siebie zadbać- próbował mnie uspokoić i pewnie gdyby nie fakt że cały czas mnie trzymał sama bym poszła jego szukać. Nie wiem ile czasu minęło , kiedy Drake odebrał telefon.
-Znalazł go- oznajmił, odetchnęłam z ulga- mówiłem że twój brat potrafi o siebie zadbać. 
Niestety  nie mogło być tak pięknie i zaczęło się już rozwidniać a ich wciąż nie było. Teraz to nawet Roz zaczęła się martwić. Drake chyba był rozdarty czy ma pocieszać mnie czy iść do Rozi. W salonie zrobiło się pusto, nie wiem gdzie byli ci wszyscy ludzie i miałam to gdzieś. 
Po kilku godzinach zamartwiania się usłyszeliśmy helikopter. Wybiegłam przed dom, reszta wyszła za mną. Helikopter zaczął lądować. jak tylko wysiedli Julka rzuciła się na Luke'a a Roz na Quicka. Z helikoptera zaczęły wysiadać jakieś dziewczyny z łukami i włóczniami. Wymieniłam spojrzenie z Drake'em i podeszliśmy do nich. 
Luke mnie przytulił odepchnęłam go od siebie.
-ja cię kiedyś uduszę, tak się nie robi, nie możesz tak znikać- zaczęłam na niego krzyczeć. 
-też się ciesze że cię widzę siostra- powiedział Luke- zobacz przywiozłem ci amazonki. 
Jedna z dziewczyn przewróciła oczami. 
-Dobra moje drogie panie- powiedział Quick zwracając na siebie uwagę wszystkich- możecie zająć ten dom- wskazał budynek obok naszego- jak będziecie chciały z nami porozmawiać znajdziecie mnie tutaj- wyjaśnił w skazując nasz dom. 
Jedna z dziewczyn z ciemnym grubym warkoczem powiedziała coś do pozostałych, dziewczyny posłusznie skierowały się do wskazanego domku a przy nas zostały trzy w tym ta z warkoczem była nie wiele starsza ode mnie, może o rok lub dwa lata, blondynka z kokiem i trzecia z ciemnymi włosami krótko obciętymi. 
-Miejmy to już za sobą- powiedziała, Quick skinął głową i skierował się w stronę domu, Spojrzałam pytająco na Luke'a. 
-To długa historia, chodzcie- odparł, byłam  tak zaciekawiona że nie musiał mnie prosić abym wróciła do domu. Weszliśmy do salonu. 
-Możemy zaczynać?- dopytała ta z warkoczem Quick skinął głową- A wiec do tych którzy jeszcze nas nie znają jestem Daria, to Eris'a- wskazała na blondynkę z kokiem- i Marta. Miałam opowiedzieć jak powstała nasz grupa. Po kilku miesiącach od wybuchu natrafiłam na osadę do której się przyłączyłam jak większość z dziewczyn. Po kilku następnych miesiącach napadli na nas ci z jednostek co byli przed wami, kojarzycie ich? 
-Tak -przytaknął Quick, pewnie chodzi jej o ludzi Ivana.- ja przejąłem większość z tych jednostek a tych co się buntowali zabiłem.
Dziewczyna skinęła głową i kontynuowała.
- Z około trzystu osób zostało niecałe sto, tym co udało się przeżyć trzymali się razem.
-ty rządziłaś- spytał Luke 
-Niestety nie, rządził Paweł, dość szybko doszło do sprzeczek rządził beznadziejnie, zabił połowę. Część uciekła, reszta została w tym ja. Każdy kto się sadził obrywał kulką w łeb. raz przesadził, zabiłam go i objęłam dowodzenie, było czterdzieści dziewczyn i dziesięć chłopaków. Byliśmy bandą dzieciaków która nie da rady się bronić, nie mieliśmy broni żywności nic, a atakowali nas z różnych stron. Samanta, potrafiła strzelać z łuku, był w śród naszych pewien chłopak który rzezbił w drewnie, okazało się również że nie ma problemu ze struganiem nam strzał czy włóczni. Uczyliśmy się walczyć dostępną nam bronią, polować. Kiedy weszły flagi Czarnego Konia była nas czterdziestka, jedna z jednostek namierzyła nas, przeżyło 21 dziewczyn i 3 chłopaków. jak tylko ktoś się do nas dołączał jakiś koleś próbował wrzucać swoje rządu, szybko uznałam że musimy radzić sobie same i nie braliśmy do siebie żadnych grup w której był choćby jeden mężczyzna. 
-a ci trzej chłopacy- dopytał Luke 
-Antek brat Eris'i miał 11 lat, Bartek ośmioletni i pięcioletni Marcin. 
-Co pózniej się stało- spytał Quick 
-Ci z pod znaku Czarnego Konia zaczęli nas atakować, były pięć ataki zawsze zabijali pięć osób, jeden atak na mniej więcej miesiąc no i teraz były te trzy i również umarło pięć dziewczyn. 

Od Luke'a

Jak tylko to powiedziałem usłyszałem silnik helikoptera. Dziewczyny rozglądały się po niebie. Po chwili i ja zauważyłem helikopter który obniżył się do lądowania na małej polance nie daleko. Daria spojrzała na mnie pytająco.
-To nasi- wyjaśniłem. Dziewczyny się rozbiegły pewnie dla bezpieczeństwa.
-powinnaś porozmawiać z Quickem- zasugerowałem ale chyba mnie nie usłyszała. potrząsnąłem ją lekko aby zwrócić jej uwagę-  sama mówiłaś że już pięć razy na was napadli, my również zaczynamy mieć z nimi kłopoty, naprawdę możemy się dogadać.
-To nie ma sensu- powiedziała cicho pod nosem, w tym samym czasie z helikoptera wysiadł Quick i jego ludzie.
-Stary co ty tu robisz?- spytał, w tym momencie dziewczyny zeskoczyły zamykając ludzi Quicka w okręgu.
-E też bym się tu zatrzymał widzę deszcz lasek tu leci hehe- powiedział na tyle głośno aby każdy go usłyszał, on jest zbyt pewny siebie, nie powinien olewać dziewczyn, kiedyś któraś go zabije.
-One mierzą do ciebie- powiedziałem. Ten oczywiście wypomniał że jego ludzie też mierzą. Jak ten gnojek potrafi mnie irytować, dlaczego on zawsze musi najpierw wszystkich pozabijać a dopiero pózniej pyta czy ma powód. Próbowałem przekonać Quicka aby opuścił broń i się trochę uspokoił raczej bez rezultatu. Quick chciał aby to one pierwsze opuściły broń, Dari też się to nie spodobało. Kiedy Quick powiedział że mają problemy na osadzie przeraziło mnie że coś się mogło stać Julce lub Lexi, ale raczej by mi o tym powiedział.
Pociągnął Darie za sobą co nawet mnie zaskoczyło, Daria od razu dała znak dziewczynom aby się nie ruszały. Quick próbował jej wytłumaczyć że oni się pod nas podszywają. Daria nie wyglądała na przekonaną. Nagle znów rozległy się dwa gwizdki trwające po pięć sekund. Ile tych ludzi jeszcze jest? Dziewczyny spojrzały na Darię.
-na stanowiska- zarządziła, czyli znów walczymy razem. teraz poszło szybciej bo Quick miał dwudziestu ludzi którzy zaczęli od razu strzelać, tamci się tego nie spodziewali. Tym razem, nikt z naszych nie umarł. Po wszystkim dziewczyny znów wróciły do swojego kółeczka ale już nie mierzyły. Quick również kazał opuścić broń.
-Czyli możemy porozmawiać w cywilizowany sposób?- dopytał Quick. Daria skinęła głową nie reagując na zaczepkę.
-ile was jest?- spytał Quick
-23- odparła krótko co oznaczało że umarło pięć dziewczyn po tamtym ataku.
-Przykro mi- powiedziałem, Eris'a podeszła i prychnęła
-Bo ci uwierzę.
-Eris- upomniała ją Daria.
-ok, jak często tamci atakują- zadał kolejne pytanie Quick
-O nie, teraz moja kolej na pytanie- stwierdziła Daria, Quick uniósł ręce w geście poddania. -załóżmy że wam wierzę, nigdy wcześniej nie zauważyliście swoich naśladowców?
-Nie- przyznał Quick- nawet nie wiedzieliśmy że są jakieś inne grupy. Teraz ty odpowiadasz na pytanie, mam powtórzyć?
-Nie mają schematu aby najmniej go nie zauważyłyśmy. Ale nigdy nie zdarzyło się aby w ciągu jednego dnia, co ja mówię miesiąca zaatakowali aż trzy razy. moja kolej na pytanie skąd bierzecie żywność, broń i ten cały sprzęt.
-Handluję z państwami które się zachowały- odpowiedział dokładnie to co ja wcześniej, Daria zerknęła na mnie
-Mówiłem że nie kłamie- powiedziałem.
-moja kolej powiedz wszystko co wiesz o tamtej grupie.
-Bujamy się z nimi od mniej więcej pół roku, od samego początku mieli ten znak, każdy z nich miał co najmniej jeden przy sobie. Wybijają wszystkie grupki, ale nigdy całych. Umiera zawsze pięć osób i nigdy nie umiera dowódca, zawsze są to osoby z którymi zżyła się większość grupy...
-Jakby chcieli aby się mściły- wtrąciłem się
-Właśnie- przytaknęła.- to raczej wszystko teraz moja kolej, jak działa wasza osada.
Quick o dziwo opowiedział jej wszystko, na jakich zasadach działa od kiedy i nawet opowiedział jak powstała. Znów zaczął rzucać godzinnymi monologami, powaga powoli zaczynało się już rozwidniać.
-jak chcecie możecie dołączyć- powiedział na zakończenie.
-Wolałabym abyśmy współpracowali. Nie zrozum mnie zle, przyzwyczaiłyśmy się do takiego stylu życia, już przed tą grupą byłyśmy razem, same potrafimy o siebie zadbać mamy broń, żywność, swoją strategie, nie będziemy wam zawadzać, możemy pomóc jak będziemy umiały, dobrze polujemy, no i trzeba coś zrobić z tą grupą.
-Opowiedz coś o swojej grupie- poprosił Quick.- jak się zebrałyście, to że są same dziewczyny nie zrozum mnie zle ale jest trochę dziwne.
-Nie ma problemu ale moje dziewczyny są zmęczone niedawno straciłyśmy kilka naszych, część z nich walczyła trzy razy pod rząd muszą odpocząć.
-Rozumiem, a więc może wrócicie z nami, dam wam dom i jak odpoczniecie porozmawiamy, albo podejmiemy współpracę albo wrócicie.
-Obiecujesz? jak będziemy chciały odejść pozwolisz nam?
-Obiecuję- przyrzekł Quick.