-To zaczyna mi się coraz bardziej podobać - uśmiechnąłem się.
-Bo ciągnę cię do łóżka? - dopytała Różyczka
-Dokładnie bo trafiłaś z tym pomysłem.
-Znaczy? - dopytała nieco zmieszana
-Znaczy że zaraz będzie obiad - powiedziałem powoli przyciągając ją do siebie i całując po szyi, jednocześnie ociągając się mówiłem dalej - i wpadnie tu Krzysiek bo nie zejdziemy - nie przestawałem jej całować - i zobaczy ciebie nagą i się przestraszy że go zabiję, a ja nawet go polubiłem ...
-No a wiesz co robisz teraz? - zapytała
-Wiem zdaję sobie sprawę przecież tylko rozmawiam... próbuję porozmawiać i to bardzo powoli...
-Że próbujesz to właśnie widzę, ale nie wiem czy na pewno rozmawiać bo te twoje oczyska są czarne i się świecą a to oznacza tylko jedno diable - skomentowała, ale bardzo wolno poddając się
-To jak usiądziemy, popatrzy słoneczko w diabelskie oczyska a ta maszkara czyli ja pogapię się w twoje piękne szmaragdowe oczęta i porozmawiamy szczerze.
Rozi nie protestowała ale zaskoczona była że naprawdę chciałem rozmawiać
-W ten sposób chcesz przeforsować Rosję - stwierdziła
-Nie skarbie temat Rosji chwilowo jest zamknięty
-Chwilowo? - dopytała - znaczy że kiedyś tam pojedziesz?
-Znaczy że bardzo ciebie kocham i jesteś rozsądniejsza ode mnie i że masz racje i ja obiecuje że tam nie pojadę, nigdy. Tu w twoim brzuszku rośnie nowe życie które razem zapoczątkowaliśmy i ty jesteś wszystkim co mam i nigdy nikt nie podarował mi tyle serca i ciepła co ty więc z całą pewnością chyba mogę stwierdzić że jesteśmy rodziną?
-Tak John teraz to ona zaczęła molestować mnie zdjęła mi koszulkę i wtuliła się we mnie tak wolę stwierdziła czuć cie blisko
-Ubóstwiam to ale teraz chwila prawdy powiedziałem poważnie może te dzieci które nie chciały się z tobą bawić to się pomyliły? bo ty faktycznie jesteś cza.... czarodziejką uśmiechnąłem się gdy podniosła głowę
-Ty naprawdę mnie słuchałeś?
-Tak kochanie zawsze słucham gdy mówisz i nawet przyswajam .No ale posłuchaj Borysa to ja na osadę wyslę tam znajdę mu jakis kont nie bedę załatwiał żadnych spraw w domu znaczy z ludzmi gadał w domu nie bedę jeżeli tego nie chcesz ale ja nie mam tajemic przed tobą i wszystkimi innymi wiec jeśli sie tak zastanowić to mógł bym oczywiście jak byś sie zgodziła przeprowadzać takie spotkania w domu ale o jakiejs konkretnej porze żeby mi tu nie wisieli nie sterczeli i nie zamęczali nas co ty na to?
-Mogę się zastanowić ale może masz rację gdybyś wyznaczył jakąś granicę bo i ja i my wszyscy chcieli byśmy ciebie kawałek mieć dla siebie pośmiać się itd
-Teraz kolejna sprawa to osada muszę ją postawić i to do zimy wiec będę to pilotował w granicach rozsądku oczywiście
-Dobrze ale będziesz spędzał tam mniej czasu?
-Zgoda. Trzecia sprawa to zimni i tu mam zgryza bo muszę to posprzątać nie sam i na polowanie pojechać też muszę i to jest priorytet bo zimnych są jeszcze dwie grupy o ile teraz udało mi się pozbierać tą jedną i tu jest coś dziwnego one to znaczy zimni są jacyś inni tak mi się wydaje
-Ja wiem ze musisz pojechać ale chcę z tobą boję się jak gdzieś jedziesz sam rozumiesz mnie prawda? A co dziwnego z tymi zimnymi bo wspomniałeś?
-Doskonale więc zabiorę ciebie. Jakby to ująć one są jak by rozciągnięte na pewnej długości lasu i idą do przodu jak jakiś szwadron no poza tym są trzy grupy to znaczy były teraz dwie mam nadzieję że tamci wszyscy wlezli do wąwozu no i zauważ że są rozmieszczone w trzech punktach jak by ktoś próbował nas osaczyć nimi jedni byli w lesie przed domem druga grupa jest w lesie niedaleko szpitala i kieruje się w naszą stronę a trzecia idzie z Krakowa nie wydaje ci się to dziwne?
-Faktycznie zaczynam się trochę bać jak myślisz damy radę?dopytała wtulając się we mnie jeszcze mocniej
-Damy kochanie tylko ty do nich nie podchodz obiecaj ja to załatwię z chłopakami
-Dobrze a ci ludzie?
-Pozamykam ich do tirów będą bezpieczni widzisz sama się martwisz o nich
Wtedy usłyszeliśmy pukanie no i wykrakałem przylazł Krzysiek wołać na obiad
-Wejdz powiedziałem a do Rozi stwierdziłem
-No widzisz nie dadzą nam mówiłem ze przyjdzie- ale Różyczka już się śmiała jakie było nasze zdziwienie gdy do pokoju wszedł Mariusz i Borys Rozi aż wbiła we mnie paznokcie nie wiem czy ze złości czy co przecież przed chwilą jej obiecałem a tu oni dwaj i nim coś zaczęli mówić ja wydarłem się na nich.
-Co ja kurwa do was mówiłem ? Czego nie rozumiecie ? Ja tez mam rodzinę i czas spędzić z nią chcę nie jestem maszynka do myślenia i rozwiązywania problemów 24 h na dobę- darłem się
-Ale ruscy przyjechali wypalił Mariusz
-O kurwa jak to przyjechali po co gdzie są ilu ich?
-16 chłopa na 4 samochody przyjechali maja jakieś listy dla szefa chcą gadać czekają pod brama mówią że koniecznie teraz że to polecenie od Ivana szef ma ich wysłuchać i wykonać ich polecenie a to wszystko jest tu i podał mi papiery Niecierpliwią się chcą rozmawiać z panem i profesorem
-Profesorem ?- powtórzyłem jak echo A z kąt oni o profesorze wiedzą
-Ivan podobno ma tu kogoś- stwierdził Mariusz
-To by było logiczne- powiedziałem
-To co mamy robić?- dopytał
Chwila myślę dobra rozbroić ich przeszukać dokładnie poinformować ludzi nie mówić cywilom jeżeli myślałem na głos hmmm dajcie im wódki żarcia powiedzcie ze porozmawiam z nimi ale muszę zapoznać się z dokumentacja
-A jak wytłumaczyć to przeszukanie?
-Powiedzcie że Polskim zwyczajem jest ugościć dobrze kogoś kto nas odwiedza i ze u nas tylko na służbie jest pozwolenie na broń i że pójdą do osady rozejrzą się pogadają z ludzmi żeby Ivanowi przekazać mogli jak prace idą uchlają się stracą czujki i wtyka się ujawni bo albo do nich przyjdzie albo będzie się chować albo oni pójdą do tej osoby wykonać a i wszyscy pełna gotowość oczy wkoło głowy odmaszerować.
-Tak jest dobrze że mamy tak obrotnego szefa jak pan szefie to przyjemność pracować dla pana
-Co teraz John boję się zabiją ciebie
-Spokojnie niunia zaraz coś wymyśle zbierz naszych w salonie jak byś mogła i profesora a i jak Drake da rade to pomóżcie znaczy niech chłopaki pomogą mu zejść musimy się naradzić poz tym coś tu mi nie śpiewa i nie tańczy ja poczytam co tu się nawyprawiało czego chcą
Rozi poszła a ja skupiłem się na tych papierach i nie wyglądało to dobrze raczej bardzo zle miałem rozkaz od Ivana by jechać do Moskwy bo rozliczyć się chce no ale skoro przysłał ludzi a nie papiery to znaczy ze mnie zabije kurwa wiedziałem Zszedłem powoli na dół usiadłem ciężko na fotelu wszyscy czekali w napięciu.
-Ivan wie o wszystkim zaprasza mnie do Moskwy by mnie zabić to w skrócie jesteście bezpieczni dostanie mnie a wy musicie spadać przepraszam ale....- machnąłem ręką i poszedłem do pokoju chyba to było by na tyle panie John wiec.... walnąłem się na wyro nie chce ale muszę go zabić nim on zabije mnie tak to dobry plan zamorduje go i zrobię to powoli wtedy z myśli wyrwał mnie okropny płacz Rozi zerwałem się i o mało nie wpadłem na nią byłem tak pochłonięty myślami że nie usłyszałem jak weszła a nawet jej nie zauważyłem
-Ty płaczesz? Rety słonko wtuliła się we mnie
-Zostawiłeś to płakała profesor przeczytał na głos oni mają cię zabrać i zabiją cie tam -trzęsła się cała.
-Różyczko patrz na mnie jak tu stoję przyrzekam ze nigdzie się z tond nie ruszam byłem tu jestem i będę a jeżeli Ivan chce wojny to właśnie zadarł z niewłaściwym przeciwnikiem ja się sam nie wystawie to on to zrobi ja nie jestem tępy naiwny Salvadore...Tak cię kocham- i się rozryczałem no kurna na prawdę znowu ryczę? dopytałem sam siebie
wtorek, 10 października 2017
Od Rozi
Wyszedł do tych ludzi. Nie spodobało mi się że jednak poszedł ale stwierdziłam że odpuszczę przecież jest ranny. Czekałam na niego i miałam nadzieje że nie będę musiał długo czekać. Chciałam z nim porozmawiać na spokojnie. Po paru godzinach wrócił ale nie był sam. Czy on to robi specjalnie... Podeszłam do niego i usiadłam mu na kolana. Quick był nie co zdziwiony pewnie spodziewał się że znowu będę się na niego wydzierała. W sumie coś tam gadał z Grześkiem i Borysem ale nie wiele mnie to obchodziło i szczerze zaczynali mnie denerwować. I powinnam była ich wyrzucić za nim temat zszedł na rodzinę Grzesika która została w Rosji. Wiedziałam co będzie pózniej, przekonają go i Quick będzie chciał tam jechać. Najpierw zaczęło się od rodziny, ale oczywiście poruszyli temat wojskowych którzy tam zostali. I wiedziałam że to jeszcze bardziej do niego przemawia. Swoją drogą nie miałam pojęcia czego on chce? I po co mu ci ludzie? Przecież radziliśmy sobie świetnie bez wojskowych, bez ochroniarzy którzy jak by mogli poszli by za nim do łazienki. Wiedział doskonale jakie jest moje zdanie i na szczęście zakończył te spotkanie nie chciałam znowu się z nim kłócić. Grzesiek wyszedł, a Borys go odprowadził. Miałam dość i byłam na 100% pewna że Quick prędzej czy pózniej pojedzie do tej Rosji. Bez słowa poszłam do swojego pokoju. Nie minęło dużo czasu a do pokoju wszedł John.
- Słoneczko... - zaczął
- A mówiłeś że nie wejdziesz do pokoju - wypaliłam
Naprawdę go zaskoczyłam
- Mam wyjść? - spytał niepewnie
- A tylko spróbuj - mruknęłam - Masz szczęście John że sprzątnęłam bunkier
I znowu nie wiedział o co mi chodzi
- No wiesz mam co raz więcej powodów by dziś cię zabić - wyjaśniłam - ale sprzątnęłam bunkier i przecież nie będę robiła sobie dodatkowej roboty
Podeszłam do niego i go pocałowałam.
- I jak było? - spytałam
- Będą robić mur - odpowiedział
- Postraszyłeś ich - stwierdziłam - kogo pobiłeś?
- Nikogo słoneczko
- I mam ci wierzyć? - droczyłam się
- Powinnaś
- Mają prawo panikować - zauważyłam - nie wiedzieli na co się piszą. A ty nie możesz obwiniać się o to na co nie miałeś wpływu. I jak jeszcze raz John pójdziesz na polowanie, albo gdziekolwiek nic mi nie mówiąc to dla swojego bezpieczeństwa nie wracaj do domu bo Borys to cię nie uratuje. Teraz już wiem po co go tu trzymasz.
- Słoneczko bo będę bał się spać obok ciebie
- Tylko mi tu nie przyciągnij Borysa. - powiedziałam całując go i ciągnąć za sobą do łóżka
Przytuliłam się do niego.
- Boli cię? - spytałam
- Nie - skłamał
- Martwiłam się jak nie wróciłeś do domu na noc - wypaliłam - w tedy też nie wróciłeś. Nie chcę żebyś znów wyszedł i wrócił za 3 miesiące.
- Różyczko nigdzie się nie wybieram
- John obiecaj mi że nie pojedziesz do tej Rosji. - prosiłam - To że Grzesiek ma tam rodzinę to nie twoja sprawa. Ivan może mieć tu wtyki i nie dowiesz się o tym. Boję się że jak tam pojedziesz to już nie wrócisz. Zrobiłeś dużo dla tych ludzi nie możesz narażać się jeszcze bardziej.
Od Quicka do Rozi
No a nie mówiłem. Wzięła i trzasnęła focha. Pózniej usłyszałem rozmowę Krzyśka tak zupełnie totalnie i przez przypadek. Krzysiek rozmawiał z Julką
- Jak można kochać takiego nienormala - mówił
- A może ona się go po prostu boi - stwierdziła Julka
Dopiero wtedy mnie zobaczyli. To już było nawet jak dla mnie za wiele. Najpierw świnia, potem zimni, kulawa Amanda i jeszcze Krzysiek. Patrzyłem na niego i jak by wzrok mógł zabijać to pewnie już był by martwy.
- My nic nie robiliśmy - zaczął błędnie tłumaczyć się Krzysiek - to znaczy ja zaprosiłem Rozi do siebie do pokoju żeby...
- Żeby kurwa co? - wrzasnąłem - nie możesz poradzić sobie z własnym interesem? - dopytałem
- To nie jest tak jak myślisz
- Skąd ty możesz wiedzieć co ja kurwa myślę
- Nie może John - odezwała się za mną Rozi
- Nie może bo?
- Bo ty raczej nie myślisz dzisiaj
- To ja już może pójdę - stwierdził Krzysiek
- Może to ty się lepiej pomódl - powiedziałem
- Przed śmiercią? - dopytał Krzysiek
- No chyba nie przed komunią
- Nie strasz go - powiedział Rozi
- Ale ja go nie straszę ja jemu obiecuję
- Wiesz co? - powiedziała - Wczoraj nie chciałeś ze mną rozmawiać, to może spróbujemy porozmawiać dziś
- Możemy spróbować - zgodziłem się
- No więc może mi łaskawie powiesz co się z tobą dzieje?
- Po za tym że rzuciła się na mnie świnia, jakiś koleś próbuje przelecieć mi laskę to wszystko jest okej
- Już ulżyłeś sobie? - zapytała - czy ulżysz sobie dopiero wtedy gdy kogoś ubijesz
- To przynajmniej potrafię robić - burknąłem
Z całej tej beznadziejności usiadłem na wyro i zacząłem gadać.
- Te dzieci w tym bunkrze to wszystko mnie przerosło. Sama wiesz że musiałem. Pózniej na ulicy było podobnie, mordowałem dzieci na oczach matek. Jak by się nie bały to pewnie rozerwały by mnie na strzępy. Po prostu jak wróciłem chciałem kawałek odreagować a ty przyszłaś i nawet nie przytuliłaś się do mnie. A przecież jak leże a robię to rzadko to kładziesz się obok. Więc poczułem się jak totalna łajza. To co wczoraj mówiłaś było bardzo ciekawe, na prawdę nawet chciał bym pogadać tak normalnie. Bez świadków bez tych wszystkich uszów i oczów dookoła. I dlatego cię spławiłem bo widziałem że się męczysz i nie masz ochoty na rozmowę. No i wściekłem się jak jednak sobie poszłaś. No i mam to czego chciałem. Jedyne co jest w tym dobre to, to że udało mi się posprzątać kawałek lasu. A teraz na prawdę muszę pójść. A raczej pojechać. Bo nie dam rady dojść. Zresztą zbiorę swoje graty bo mam nie wracać. No przynajmniej do tego pokoju. Bo to twój pokój w końcu. Ja jestem tu tylko gościem.
- Ty to w ogóle jesteś gościem w domu
- No więc nikomu nie będzie mnie brakowało, a zresztą wiesz zrobimy inaczej ja sobie teraz pójdę i poproszę Borysa żeby poszedł w czasie twojej nie obecności do pokoju i zabrał papiery.
- Nie zrobisz tego - powiedziała
- Uwierz mi słońce ze tak. Mam już dosyć tego obwiniania mnie o wszystko a tych dwoje dzisiaj to już przeszło samych siebie. No powiedz mi Rozi ale tak szczerze czy ty się mnie boisz?
- Nie. Chociaż dziś sorry ale wyglądałeś jak prawdziwy psychopata. Miotałeś się po gabinecie, zlałeś Amandę, wyrwałeś jej włosy
- No ale ciebie nie dotknąłem nawet
- Fakt a Amandy nie żałuję, należało jej się.
- No widzisz - powiedziałem - czyli w tym złym udało mi się zrobić coś dobrego. Ustawić do pionu Amandę
Pokiwała głową. Gdy wychodziłem zapytała czy wrócę.
- Nie wiem może.
- Proszę - powiedziała
- Okej pokaże się w domu
- Przyjdziesz do pokoju porozmawiamy
- Do pokoju nie wrócę
- Jesteś pewny?
- No jak tu stoję tak nie wrócę do pokoju
- Czyli rozumiem że dziś w nocy nie będziemy spać razem -stwierdziła Rozi
- Na to wygląda - powiedziałem ale nie podobało mi się to. W ogóle nie podobała mi się cała ta rozmowa. Bo ani to nie była kłótnia ani to nie była rozmowa. Chciałem wyjść ale chciałem zostać. Bo ja naprawdę ją kocham. I nie chciał bym tego rozwalić. Ale z drugiej strony przecież muszę zrobić porządek z tym barachłem. Obiecałem sobie że dziś jest ostatni dzień kiedy przynoszę robotę do domu.
- Dobra to spadam
Odwróciłem się na pięcie i zacząłem zbiegać ze schodów. Z góry widziałem jak Krzysiek dochodził do schodów. I w tym momencie Rozi krzyknęła z pokoju
- Skoro nie chcesz wrócić do pokoju i nie chcesz ze mną spać...
Krzysiek był z siebie normalnie dumny jak to usłyszał. Moja mina musiała być bezcenna. Odwróciłem się na pięcie i spierdzieliłem się ze chodów. Wpadając prosto na Krzyśka.
- Kurwa czy na prawdę muszę wpadać akurat na ciebie.
Ale Krzyśkowi w to graj
- Rozi widziałaś chciał mnie pobić
- Tak widziałam, jak zlatuje ze schodów a ty akurat tam stałeś więc spadł na ciebie.
- Bo tak to bywa - ciągnął dalej Krzysiek - jak się kozaczy do fajnej dziewczyny. To kara takiego nie ominie
Już miałem się do niego odezwać
- Nim go pobijesz - ciągnęła dalej Rozi - to możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie. Tylko jedno i już ostatnie
- To znaczy że nie będziesz się już więcej do mnie odzywała? - dopytałem
- Miałeś odpowiedzieć a nie zadawać pytania.
- No to odpowiadam a jakie było pytanie
- Nie padło bo nie dałeś mi dojść do słowa
- Czy wy naprawdę musicie kłócić się na schodach? - dopytała Alex
- No teraz przynajmniej wszyscy otwarcie możecie posłuchać - stwierdziłem
- No i nie będziesz musiał udawać batmana - powiedział Krzysiek
- Coś jeszcze chcesz dodać? - dopytałem
Ale Alex usadziła Krzyśka na dupie w tym sensie że powiedziała żeby Krzysiek dał nam dokończyć się kłócić. I się nie wtrącał.
- Ale my się nie kłócimy - powiedziałem - tylko głośno rozmawiamy
- To mogę w końcu zadać to pytanie
Pokiwałem głową.
- Zawieziesz mnie w stronę księżyca.
- Co takiego? - dopytałem zdziwiony i kompletnie zbity z tropu.
- Co ona bredzi - zapytała Alex
- Nie kumam - zająknął się Krzysiek
- Yyy... do księżyca mówisz
- No tak skoro nie chcesz przyjść do pokoju, nie chcesz ze mną spać, mamy widownie, więc porozmawiamy przy księżycu, ale tylko porozmawiamy żebyś już nie uciekał
- Okej - powiedziałem - ale dziś nie ma pełni
- Nie wykręcaj się bo wiesz że nie o księżyc tu chodzi
- Dobrze pogadamy przy księżycu na spokojnie - dodałem
Ale gdy wróciłem z Grześkiem Rozi zachowywała się tak jak byśmy się w ogóle nie kłócili. Totalnie nic nie czaiłem. Dobrze mi było jak usiadła mi na kolana i się przytuliła i szczerze ciężko było mi ogarnąć co ja mówię do Grześka, a co on mi odpowiada. Tak więc nie wiem czy będzie ten księżyc czy nie będzie.
- Jak można kochać takiego nienormala - mówił
- A może ona się go po prostu boi - stwierdziła Julka
Dopiero wtedy mnie zobaczyli. To już było nawet jak dla mnie za wiele. Najpierw świnia, potem zimni, kulawa Amanda i jeszcze Krzysiek. Patrzyłem na niego i jak by wzrok mógł zabijać to pewnie już był by martwy.
- My nic nie robiliśmy - zaczął błędnie tłumaczyć się Krzysiek - to znaczy ja zaprosiłem Rozi do siebie do pokoju żeby...
- Żeby kurwa co? - wrzasnąłem - nie możesz poradzić sobie z własnym interesem? - dopytałem
- To nie jest tak jak myślisz
- Skąd ty możesz wiedzieć co ja kurwa myślę
- Nie może John - odezwała się za mną Rozi
- Nie może bo?
- Bo ty raczej nie myślisz dzisiaj
- To ja już może pójdę - stwierdził Krzysiek
- Może to ty się lepiej pomódl - powiedziałem
- Przed śmiercią? - dopytał Krzysiek
- No chyba nie przed komunią
- Nie strasz go - powiedział Rozi
- Ale ja go nie straszę ja jemu obiecuję
- Wiesz co? - powiedziała - Wczoraj nie chciałeś ze mną rozmawiać, to może spróbujemy porozmawiać dziś
- Możemy spróbować - zgodziłem się
- No więc może mi łaskawie powiesz co się z tobą dzieje?
- Po za tym że rzuciła się na mnie świnia, jakiś koleś próbuje przelecieć mi laskę to wszystko jest okej
- Już ulżyłeś sobie? - zapytała - czy ulżysz sobie dopiero wtedy gdy kogoś ubijesz
- To przynajmniej potrafię robić - burknąłem
Z całej tej beznadziejności usiadłem na wyro i zacząłem gadać.
- Te dzieci w tym bunkrze to wszystko mnie przerosło. Sama wiesz że musiałem. Pózniej na ulicy było podobnie, mordowałem dzieci na oczach matek. Jak by się nie bały to pewnie rozerwały by mnie na strzępy. Po prostu jak wróciłem chciałem kawałek odreagować a ty przyszłaś i nawet nie przytuliłaś się do mnie. A przecież jak leże a robię to rzadko to kładziesz się obok. Więc poczułem się jak totalna łajza. To co wczoraj mówiłaś było bardzo ciekawe, na prawdę nawet chciał bym pogadać tak normalnie. Bez świadków bez tych wszystkich uszów i oczów dookoła. I dlatego cię spławiłem bo widziałem że się męczysz i nie masz ochoty na rozmowę. No i wściekłem się jak jednak sobie poszłaś. No i mam to czego chciałem. Jedyne co jest w tym dobre to, to że udało mi się posprzątać kawałek lasu. A teraz na prawdę muszę pójść. A raczej pojechać. Bo nie dam rady dojść. Zresztą zbiorę swoje graty bo mam nie wracać. No przynajmniej do tego pokoju. Bo to twój pokój w końcu. Ja jestem tu tylko gościem.
- Ty to w ogóle jesteś gościem w domu
- No więc nikomu nie będzie mnie brakowało, a zresztą wiesz zrobimy inaczej ja sobie teraz pójdę i poproszę Borysa żeby poszedł w czasie twojej nie obecności do pokoju i zabrał papiery.
- Nie zrobisz tego - powiedziała
- Uwierz mi słońce ze tak. Mam już dosyć tego obwiniania mnie o wszystko a tych dwoje dzisiaj to już przeszło samych siebie. No powiedz mi Rozi ale tak szczerze czy ty się mnie boisz?
- Nie. Chociaż dziś sorry ale wyglądałeś jak prawdziwy psychopata. Miotałeś się po gabinecie, zlałeś Amandę, wyrwałeś jej włosy
- No ale ciebie nie dotknąłem nawet
- Fakt a Amandy nie żałuję, należało jej się.
- No widzisz - powiedziałem - czyli w tym złym udało mi się zrobić coś dobrego. Ustawić do pionu Amandę
Pokiwała głową. Gdy wychodziłem zapytała czy wrócę.
- Nie wiem może.
- Proszę - powiedziała
- Okej pokaże się w domu
- Przyjdziesz do pokoju porozmawiamy
- Do pokoju nie wrócę
- Jesteś pewny?
- No jak tu stoję tak nie wrócę do pokoju
- Czyli rozumiem że dziś w nocy nie będziemy spać razem -stwierdziła Rozi
- Na to wygląda - powiedziałem ale nie podobało mi się to. W ogóle nie podobała mi się cała ta rozmowa. Bo ani to nie była kłótnia ani to nie była rozmowa. Chciałem wyjść ale chciałem zostać. Bo ja naprawdę ją kocham. I nie chciał bym tego rozwalić. Ale z drugiej strony przecież muszę zrobić porządek z tym barachłem. Obiecałem sobie że dziś jest ostatni dzień kiedy przynoszę robotę do domu.
- Dobra to spadam
Odwróciłem się na pięcie i zacząłem zbiegać ze schodów. Z góry widziałem jak Krzysiek dochodził do schodów. I w tym momencie Rozi krzyknęła z pokoju
- Skoro nie chcesz wrócić do pokoju i nie chcesz ze mną spać...
Krzysiek był z siebie normalnie dumny jak to usłyszał. Moja mina musiała być bezcenna. Odwróciłem się na pięcie i spierdzieliłem się ze chodów. Wpadając prosto na Krzyśka.
- Kurwa czy na prawdę muszę wpadać akurat na ciebie.
Ale Krzyśkowi w to graj
- Rozi widziałaś chciał mnie pobić
- Tak widziałam, jak zlatuje ze schodów a ty akurat tam stałeś więc spadł na ciebie.
- Bo tak to bywa - ciągnął dalej Krzysiek - jak się kozaczy do fajnej dziewczyny. To kara takiego nie ominie
Już miałem się do niego odezwać
- Nim go pobijesz - ciągnęła dalej Rozi - to możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie. Tylko jedno i już ostatnie
- To znaczy że nie będziesz się już więcej do mnie odzywała? - dopytałem
- Miałeś odpowiedzieć a nie zadawać pytania.
- No to odpowiadam a jakie było pytanie
- Nie padło bo nie dałeś mi dojść do słowa
- Czy wy naprawdę musicie kłócić się na schodach? - dopytała Alex
- No teraz przynajmniej wszyscy otwarcie możecie posłuchać - stwierdziłem
- No i nie będziesz musiał udawać batmana - powiedział Krzysiek
- Coś jeszcze chcesz dodać? - dopytałem
Ale Alex usadziła Krzyśka na dupie w tym sensie że powiedziała żeby Krzysiek dał nam dokończyć się kłócić. I się nie wtrącał.
- Ale my się nie kłócimy - powiedziałem - tylko głośno rozmawiamy
- To mogę w końcu zadać to pytanie
Pokiwałem głową.
- Zawieziesz mnie w stronę księżyca.
- Co takiego? - dopytałem zdziwiony i kompletnie zbity z tropu.
- Co ona bredzi - zapytała Alex
- Nie kumam - zająknął się Krzysiek
- Yyy... do księżyca mówisz
- No tak skoro nie chcesz przyjść do pokoju, nie chcesz ze mną spać, mamy widownie, więc porozmawiamy przy księżycu, ale tylko porozmawiamy żebyś już nie uciekał
- Okej - powiedziałem - ale dziś nie ma pełni
- Nie wykręcaj się bo wiesz że nie o księżyc tu chodzi
- Dobrze pogadamy przy księżycu na spokojnie - dodałem
Ale gdy wróciłem z Grześkiem Rozi zachowywała się tak jak byśmy się w ogóle nie kłócili. Totalnie nic nie czaiłem. Dobrze mi było jak usiadła mi na kolana i się przytuliła i szczerze ciężko było mi ogarnąć co ja mówię do Grześka, a co on mi odpowiada. Tak więc nie wiem czy będzie ten księżyc czy nie będzie.
Od Rozi do Quicka
Nie miałam pojęcia co dzieje się Quickiem. I nie miałam wątpliwości że mnie spławia. Nie miał ochoty ze mną rozmawiać. Pewnie byłam za bardzo upierdliwa i miał mnie dość. I choć zapewniał że go to interesuje ja wiedziałam swoje gadałam od rzeczy i po prostu jeszcze bardziej go denerwowała. Więc nie protestowałam tylko wyszłam. Dałam mu od siebie odpocząć. Miałam iść do Drake i Alex ale przechodząc przy pokoju Krzyśka dosłownie na niego wpadłam.
- Sorki - powiedział szybko
- To ja przepraszam jestem rozkojarzona - odparłam z godnie z prawdą
Zapadła niezręczna cisza. Wcześniej potrafiliśmy rozmawiać godzinami o niczym. To moja wina odkąd wrócił Quick kompletnie go olałam. Kiedy go potrzebowałam on przy mnie był a jak przestałam go potrzebować po prostu go olałam byłam naprawdę nie w porządku.
- Krzysiek...
- Rozi - wszedł mi w słowo
- Ty pierwszy - powiedziałam
- Nie wyjdzie dziwnie i twój chłopak mnie nie zabije jak wejdziesz do mojego pokoju? - zaczął nie pewnie
- Nie pozwoliła bym mu cię zabić - powiedziałam
Minęłam go i weszłam do jego pokoju. W pokoju Krzyśka był jak zawsze idealny porządek. Usiadłam na łóżku i znów zapadła cisza.
- Kochasz go - nie wiem czy było to bardziej pytanie czy stwierdzenie
Ale i tak pokiwałam twierdząco głową
- A on kocha ciebie - zauważył
- Krzysiek - powiedziałam - zawsze mówiłam ci że go kocham
- I jesteś pewna że chcesz z nim być? - dopytał
Naprawdę mnie zaskoczył. Chyba to był zły pomysł... Wstałam i miałam już wychodzić.
- Rozi - zatrzymał mnie
- Krzysiek, kocham go i chcę z nim być - powiedziałam - myślałam że się dogadaliście
- Rozmawialiśmy - powiedział - ale chcę byś wiedziała że nie musisz z nim być tylko dlatego że jesteś w ciąży
Wyszłam bez słowa. Nie wiem co chciał wskórać ale miało to zupełnie odwrotny skutek. Jakoś odechciało mi się iść do Lexi i Drake'a. Więc wróciłam do pokoju. Zdziwiłam się że Quicka nie było. Położyłam się na łóżko, pomyślałam że poszedł rozmawiać z profesorem o tych ludziach. Przecież mówił że będzie musiał porozmawiać gdzie ich przydzielić. Chciałam na niego zaczekać, obiecałam sobie że dam mu odetchnąć od siebie więc nie poszłam go szukać. Nie wiem nawet kiedy zasnęłam. Obudziłam się w środku nocy, a Quicka nadal nie było. Wstałam z łóżka i zeszłam na dół do salonu. Przecież światło gaśnie równo z 22 po ciemku nie mógł pracować. Borys stał przy drzwiach jak zawsze a raczej spał o dziwo na stojąco.
- Borys - szepnęłam cicho by go nie przestraszyć
Ale on i tak podskoczył w panice, wymierzając we mnie broń przeklął pod nosem jak w końcu się rozbudził
- Przepraszam - zaczął szybko się tłumaczyć, i błagać bym nie mówiła szefowi
- Gdzie szef? - spytałam
Popatrzył na mnie jak by widział mnie pierwszy raz.
- Szef pojechał - oznajmił
- Gdzie? - spytałam
Ale Borys zaczął błędnie się tłumaczyć. Minęłam go i wyszłam na zewnątrz.
- Pojechał kazał mi panią pilnować - mówił idąc za mną
- Borys - powiedziałam najspokojniej jak potrafiłam - nie potrzebuje niańki. Gdzie pojechał?
- Szef mi się nie tłumaczy - odparł
I uwierzyłam mu. Przy bramie stał Mariusz
- Może ty mi powiesz gdzie pojechał szef - wypaliłam na wstępie
Mariusz głośno westchnął. Fakt już to przerabialiśmy.
- Pojechał i nic nie powiedział - wyjaśnił Mariusz - Borys nie słyszałeś szefa zabierz panią do domu
- Chwila co szef dokładnie powiedział? - dopytałam wściekła
Co on sobie wyobraża.
- Dokładnie brzmiało to tak - zacytował Borys - Ty zostajesz, pilnujesz mojej narzeczonej i niech cię nie interesuje gdzie jadę. Bo ja tu jestem szefem i tłumaczyć się nie muszę
- Zamknij się Borys - warknął Mariusz - miałeś pilnować, nie gadać
- Kazał wam mnie pilnować - warknęłam
Niech no tylko wróci... Odkręciłam się na pięcie i wróciłam do domu zamykając drzwi na klucz tuż przed nosem Borysa. Niech śpi na dworze! Ale jestem wredna... Usiadłam na kanapie. Godziny mijały, a jego nadal nie było. Miałam dość i sama nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Jak on mógł pojechać nic mi nie mówiąc. A jak znów nie wróci. Poszłam do bunkra i wzięłam się za jego sprzątanie. Sprzątnęłam cały bunkier i wróciłam na górę. Już świtało a jego nadal nie było.
- Co się dzieje? - spytała Pati pijąc kawę
- Quicka nie ma? - powiedziałam
- Może poszedł rozmawiać z ludzmi.
- W środku nocy - wypaliłam
- A gdzie Borys? - spytała
- Na zewnątrz
Poszłam do kuchni i ustałam przy oknie. Pati bez słowa poszła za mną i usiadła na krzesełku
- Przecież go nie porwali - powiedział Pati
- Już raz to zrobili - przypomniałam - a jak poszedł do lasu tam są zimni...
- Rozi uspokój się - poprosiła - jak nie wróci za godzinę pójdziemy go szukać.
- Nie wrócił przez całą noc - warknęłam a łzy popłynęły mi po policzkach
- A może jest gdzieś w osadzie...- podsunęła
- A co on miał by robić w nocy w osadzie... - i jak tylko to powiedziałam zrozumiałam co Pati miała na myśli.
A jeżeli to prawda. Jeżeli on ma tam kogoś. Nie to przecież nie dorzeczne ale pewności nie mam. Odeszłam od okna i skierowałam się do pokoju. Byłam już przy schodach.
- Wrócił - krzyknęłam Pati
Lepiej było by dla niego gdyby chyba jednak nie wrócił. Wściekła poszłam do drzwi i wyszłam na zewnątrz. Pati szła zaraz za mną chyba po prostu nie chciała tego przegapić. Miałam zacząć na niego wrzeszczeć ale wtedy dotarło do mnie to co widzę. Mariusz z Borysem prowadzili ledwie przytomnego Quicka. Cała jego koszulka była brudna od krwi. Zrobiło mi się słabo i tylko dzięki Pati nie upadłam na ziemię. Quick bredził coś o jakiejś świni. Czy on się nachlał... Po tym wyznaniu John stracił przytomność.
Amanda i profesor się nim zajęli i dość szybko odzyskał przytomność. Dzięki czemu odetchnęłam z ulgą, martwiłam się o tego idiotę. I kiedy w końcu udało się im go pozszywać Quick rozkazał Mariuszowi aby przyszykował samochody i ludzi. Co on zamierza. No nie wierze przecież ja go zabije.
- Chyba nie zamierzasz nigdzie się ruszać w tym stanie - wypaliłam spokojnie
- Nic mi nie jest słonko. Odpocznę troszkę i pojadę bo pójść nie dam rady tylko do osady. Muszę zaprowadzić tam porządek.
- John nie możesz iść - powiedziałam ze łzami w oczach
- Trzeba zacząć ogarniać ten syf - odparł spokojnie
- Trzeba ale nikomu nic się nie stanie jak zrobisz to jutro. Quick jesteś ranny. Proszę, odpuść sobie.
Ale ten się zakodował. Mówił że nic mu nie jest, a profesor potwierdził że to nie jest bardzo poważna rana. Jednak powinien się oszczędzać i odpocząć. On naprawdę nic nie rozumie... Mógł tam zginąć...
Mariusz poszedł wykonać rozkaz.
- Możecie nas na chwilę zostawić? - spytałam profesora i Amandy
Oboje bez słowa poszli na górę.
- Gdzieś ty był? - warknęłam
- Słoneczko... - zaczął
- Poszedłeś na te pieprzone polowanie chociaż obiecałeś że tego nie zrobisz - krzyczałam - nie było cię całą noc, martwiłam się i jak widać słusznie. A teraz chcesz iść do tych debili z koloni. Wiesz co John, proszę cię bardzo, idz. Ale jak już pójdziesz to zabierz ze sobą Borysa i oboje możecie już nie wracać.
Płacząc pobiegłam do pokoju i położyłam się do łóżka.
- Sorki - powiedział szybko
- To ja przepraszam jestem rozkojarzona - odparłam z godnie z prawdą
Zapadła niezręczna cisza. Wcześniej potrafiliśmy rozmawiać godzinami o niczym. To moja wina odkąd wrócił Quick kompletnie go olałam. Kiedy go potrzebowałam on przy mnie był a jak przestałam go potrzebować po prostu go olałam byłam naprawdę nie w porządku.
- Krzysiek...
- Rozi - wszedł mi w słowo
- Ty pierwszy - powiedziałam
- Nie wyjdzie dziwnie i twój chłopak mnie nie zabije jak wejdziesz do mojego pokoju? - zaczął nie pewnie
- Nie pozwoliła bym mu cię zabić - powiedziałam
Minęłam go i weszłam do jego pokoju. W pokoju Krzyśka był jak zawsze idealny porządek. Usiadłam na łóżku i znów zapadła cisza.
- Kochasz go - nie wiem czy było to bardziej pytanie czy stwierdzenie
Ale i tak pokiwałam twierdząco głową
- A on kocha ciebie - zauważył
- Krzysiek - powiedziałam - zawsze mówiłam ci że go kocham
- I jesteś pewna że chcesz z nim być? - dopytał
Naprawdę mnie zaskoczył. Chyba to był zły pomysł... Wstałam i miałam już wychodzić.
- Rozi - zatrzymał mnie
- Krzysiek, kocham go i chcę z nim być - powiedziałam - myślałam że się dogadaliście
- Rozmawialiśmy - powiedział - ale chcę byś wiedziała że nie musisz z nim być tylko dlatego że jesteś w ciąży
Wyszłam bez słowa. Nie wiem co chciał wskórać ale miało to zupełnie odwrotny skutek. Jakoś odechciało mi się iść do Lexi i Drake'a. Więc wróciłam do pokoju. Zdziwiłam się że Quicka nie było. Położyłam się na łóżko, pomyślałam że poszedł rozmawiać z profesorem o tych ludziach. Przecież mówił że będzie musiał porozmawiać gdzie ich przydzielić. Chciałam na niego zaczekać, obiecałam sobie że dam mu odetchnąć od siebie więc nie poszłam go szukać. Nie wiem nawet kiedy zasnęłam. Obudziłam się w środku nocy, a Quicka nadal nie było. Wstałam z łóżka i zeszłam na dół do salonu. Przecież światło gaśnie równo z 22 po ciemku nie mógł pracować. Borys stał przy drzwiach jak zawsze a raczej spał o dziwo na stojąco.
- Borys - szepnęłam cicho by go nie przestraszyć
Ale on i tak podskoczył w panice, wymierzając we mnie broń przeklął pod nosem jak w końcu się rozbudził
- Przepraszam - zaczął szybko się tłumaczyć, i błagać bym nie mówiła szefowi
- Gdzie szef? - spytałam
Popatrzył na mnie jak by widział mnie pierwszy raz.
- Szef pojechał - oznajmił
- Gdzie? - spytałam
Ale Borys zaczął błędnie się tłumaczyć. Minęłam go i wyszłam na zewnątrz.
- Pojechał kazał mi panią pilnować - mówił idąc za mną
- Borys - powiedziałam najspokojniej jak potrafiłam - nie potrzebuje niańki. Gdzie pojechał?
- Szef mi się nie tłumaczy - odparł
I uwierzyłam mu. Przy bramie stał Mariusz
- Może ty mi powiesz gdzie pojechał szef - wypaliłam na wstępie
Mariusz głośno westchnął. Fakt już to przerabialiśmy.
- Pojechał i nic nie powiedział - wyjaśnił Mariusz - Borys nie słyszałeś szefa zabierz panią do domu
- Chwila co szef dokładnie powiedział? - dopytałam wściekła
Co on sobie wyobraża.
- Dokładnie brzmiało to tak - zacytował Borys - Ty zostajesz, pilnujesz mojej narzeczonej i niech cię nie interesuje gdzie jadę. Bo ja tu jestem szefem i tłumaczyć się nie muszę
- Zamknij się Borys - warknął Mariusz - miałeś pilnować, nie gadać
- Kazał wam mnie pilnować - warknęłam
Niech no tylko wróci... Odkręciłam się na pięcie i wróciłam do domu zamykając drzwi na klucz tuż przed nosem Borysa. Niech śpi na dworze! Ale jestem wredna... Usiadłam na kanapie. Godziny mijały, a jego nadal nie było. Miałam dość i sama nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Jak on mógł pojechać nic mi nie mówiąc. A jak znów nie wróci. Poszłam do bunkra i wzięłam się za jego sprzątanie. Sprzątnęłam cały bunkier i wróciłam na górę. Już świtało a jego nadal nie było.
- Co się dzieje? - spytała Pati pijąc kawę
- Quicka nie ma? - powiedziałam
- Może poszedł rozmawiać z ludzmi.
- W środku nocy - wypaliłam
- A gdzie Borys? - spytała
- Na zewnątrz
Poszłam do kuchni i ustałam przy oknie. Pati bez słowa poszła za mną i usiadła na krzesełku
- Przecież go nie porwali - powiedział Pati
- Już raz to zrobili - przypomniałam - a jak poszedł do lasu tam są zimni...
- Rozi uspokój się - poprosiła - jak nie wróci za godzinę pójdziemy go szukać.
- Nie wrócił przez całą noc - warknęłam a łzy popłynęły mi po policzkach
- A może jest gdzieś w osadzie...- podsunęła
- A co on miał by robić w nocy w osadzie... - i jak tylko to powiedziałam zrozumiałam co Pati miała na myśli.
A jeżeli to prawda. Jeżeli on ma tam kogoś. Nie to przecież nie dorzeczne ale pewności nie mam. Odeszłam od okna i skierowałam się do pokoju. Byłam już przy schodach.
- Wrócił - krzyknęłam Pati
Lepiej było by dla niego gdyby chyba jednak nie wrócił. Wściekła poszłam do drzwi i wyszłam na zewnątrz. Pati szła zaraz za mną chyba po prostu nie chciała tego przegapić. Miałam zacząć na niego wrzeszczeć ale wtedy dotarło do mnie to co widzę. Mariusz z Borysem prowadzili ledwie przytomnego Quicka. Cała jego koszulka była brudna od krwi. Zrobiło mi się słabo i tylko dzięki Pati nie upadłam na ziemię. Quick bredził coś o jakiejś świni. Czy on się nachlał... Po tym wyznaniu John stracił przytomność.
Amanda i profesor się nim zajęli i dość szybko odzyskał przytomność. Dzięki czemu odetchnęłam z ulgą, martwiłam się o tego idiotę. I kiedy w końcu udało się im go pozszywać Quick rozkazał Mariuszowi aby przyszykował samochody i ludzi. Co on zamierza. No nie wierze przecież ja go zabije.
- Chyba nie zamierzasz nigdzie się ruszać w tym stanie - wypaliłam spokojnie
- Nic mi nie jest słonko. Odpocznę troszkę i pojadę bo pójść nie dam rady tylko do osady. Muszę zaprowadzić tam porządek.
- John nie możesz iść - powiedziałam ze łzami w oczach
- Trzeba zacząć ogarniać ten syf - odparł spokojnie
- Trzeba ale nikomu nic się nie stanie jak zrobisz to jutro. Quick jesteś ranny. Proszę, odpuść sobie.
Ale ten się zakodował. Mówił że nic mu nie jest, a profesor potwierdził że to nie jest bardzo poważna rana. Jednak powinien się oszczędzać i odpocząć. On naprawdę nic nie rozumie... Mógł tam zginąć...
Mariusz poszedł wykonać rozkaz.
- Możecie nas na chwilę zostawić? - spytałam profesora i Amandy
Oboje bez słowa poszli na górę.
- Gdzieś ty był? - warknęłam
- Słoneczko... - zaczął
- Poszedłeś na te pieprzone polowanie chociaż obiecałeś że tego nie zrobisz - krzyczałam - nie było cię całą noc, martwiłam się i jak widać słusznie. A teraz chcesz iść do tych debili z koloni. Wiesz co John, proszę cię bardzo, idz. Ale jak już pójdziesz to zabierz ze sobą Borysa i oboje możecie już nie wracać.
Płacząc pobiegłam do pokoju i położyłam się do łóżka.
Od Borysa
No gdy dotarłem na miejsce czyli do domu. To szef siedział sobie na kanapie, starsza pani mu coś tam Czarusiowała. Grzesiek siedział totalnie zbity z tropu. I oczywiście pojawiło się szefowe słonko. Podeszła do niego jak by nigdy nic. Jak by nikogo nie było.
- No choć tu do mnie kociaku - powiedział do niej szef
Grzesiek wybałuszył gały babcia wyleciała ze swoimi kanapeczkami. Że Czaruś nic nie jadł że powinien leżeć, że o siebie nie dba. I że ona pójdzie zrobić kanapeczki to Grzesiek zje i ja zjem wspomniała o mnie, ale gdy szef widział to swoją damę. To generalnie jak by w innym świecie żył. I kto tu jest kociakiem zastanawiałem się. Najpierw zaczęli się całować tak bo. Ja to już przyzwyczajony byłem ale Grzesiek rozwalił japę.
- Byłeś grzeczny? - zapytała Rozi szefa
- Oczywiście przecież obiecałem. Borys jest świadkiem. Choć tu Borys usiądz bo z tobą też miałem zrobić porządek.
- Ale co zabije mnie szef?
- No najpierw to potwierdzi czy byłem grzeczny czy nie byłem.
- Był szef panienko Rozi bardzo tolerancyjny.
- Słyszałam strzały - zaniepokoiła się Rozi
- Przepraszam że się odzywam - wychylił się Grzesiek - ale to jeden z żołnierzy próbował wyciszyć tłum
Pani starsza przyniosła herbatkę i kanapeczki. A szef to zaczął ode mnie.
- W sumie to wiem że jesteś w tyką. - powiedział - już w Moskwie łaziłeś za mną, ale teraz jak już srasz pod siebie i niby mnie pilnujesz
Wtedy Rozi się roześmiała.
- To powiedzmy że zostaniesz tutaj na zasadach takich jak profesor i jego żona.
- Czyli dostanę swój pokój - wychyliłem się
- No tak dobrze to nie ma. Nie mamy już miejsca. - stwierdził szef - ale musisz zacząć funkcjonować normalnie Borys
- Rozumiem jeść, spać,
- I może bierz prysznic - dodała Rozi
Szef tylko się uśmiechnął
- No chyba by ci się Borys przydał co?
Ja pokiwałem tylko głową. Ale ta cała Rozi to coś jej chyba odwaliło bo zaczęła tak się znęcać nad bidnym szefem, że ten co aż mnie zdziwiło stwierdził że zaraz pójdzie z nią na górę i zainteresuję się nią inaczej. Gdy usiadłem kopnąłem Grzesika ale szef to już chyba wcześniej wszystko zauważył bo się odezwał
- Ja wiem że tu jest gorąco ale jeżeli jest ci duszno, lub zle się czujesz to mamy tu lekarza. No i jest profesor.
Który dzięki bogu zjawił się jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki.
- I jak tam chłopcze się czujesz? - dopytał się szefa
Jednak ten zbył jego pytanie.
- Zna profesor Grześka? - dopytał
- Tak i to od dość dawna współpracujemy.
- Współpracujecie - jak by zawiesił się szef. Chyba nie świadomie ściągając gumkę z włosów własnej narzeczonej
Grzesiek to się chyba zaprogramował na seks w tym momencie. Bo z deka dziwnie się zachowywał.
- No to czy on kiedyś był jak by tu powiedzieć... nie posłuszny? - powiedział szef
- Nie zawsze wykonywał powierzone mu zadanie do końca.
- Teraz przyjechał bo Mariusz mu kazał - uświadomiłem szefa
- Czyli nie znasz Luke - stwierdził szef mówiąc do Grześka
- Nie no znam - odparł Grzesiek - ale nie aż tak blisko
- To dobrze - powiedział szef - bo sporo tu ostatnio części od roweru.
Ja wiedziałem o co chodzi z tymi pedałami ale Grzesiek nie był w temacie.
- No to jak tam w Krakowie? - dopytał szef nie przestając gładzić blondynki po włosach
- Mamy jakieś owoce - wtrącił się Rozi
- Zależy jakie byś chciała słońce.
- Mandarynki albo loda. Najlepiej czekoladowego
- Eee... zawiesił się szef - ciężko zdziwiony
- Mandarynki to mieliśmy ale nie wiem czy jeszcze są dobre
- A lody?
- Jak dzieciaki je nie zjadły to powinny jeszcze być
- To ja polecę - powiedziałem
Gdy wróciłem szef przesłuchiwał Grzesika. Czy widział gdzie jest stado?... W którym dokładnie miejscu?... Czy ludzie z Krakowa są przeszkoleni?... Czy odpowiednio dysponują żywnością? I takie różne inne pytania.
- W takim razie - stwierdził szef obierając swojemu słoneczku mandarynki które jeszcze żyły. - Będziesz odpowiedzialny za Kraków.
- Znaczy? - dopytał Grzesiek
- Będziesz cały czas na łączach. Będziesz im doradzał, pomagał i po prostu będziesz za nich odpowiedzialny. Mają szkolić innych
- Rozumiem chce szef stworzyć armię
- Dokładnie - powiedział szef nie odrywając wzroku od obieranych mandarynek
A te mandarynki śliniły się tak samo jak Grzesiek na szefa dziewczynę.
- Kurcze jakie te owoce są nie trwałe - stwierdził szef - No dobra to znajdz sobie i swoim ludziom jakieś miejsce tutaj w osadzie i pomożesz Mariuszowi... Luke to jest? - dopytał szef Rozi
- Jest w swoim pokoju chyba zajęty
Uśmiechnął się tylko.
- No więc Grzegorzu jak już twój szef i szef twojego szefa Mariusza będzie wolny to przekaże mu żeby rozdysponował twoich ludzi i znalazł dla was jakieś miejsce w osadzie
- Ja mam rodzinę - powiedział Grzesiek
- Okej to znajdziemy miejsce i dla twojej rodziny
- Jego rodzina jest w Rosji - wtrącił się profesor
Aż panienka Rozi przestała konsumować.
- Nie pojedziesz tam John! Nie ma takiej opcji! Nie puszcze cie!
- Słońce a czy ja powiedziałem że gdzieś jadę
- Nie ty John nic nie mówisz a i tak robisz co chcesz
- Grzegorz, Profesorze, Borys nie będziemy się tutaj czarować. Do puki nie powstanie ogrodzenie, ludzie nie zaczną współpracować. Nie ma opcji żeby ściągać kogośkolwiek jeszcze,
- Ale mamy jeszcze wojskowych - mówił Grzesiek - jest jeszcze z 800 chłopa. No i przynajmniej moja rodzina szefie no pomogli by.
- Omówię to z profesorem i rodziną
Oczywiście panienka Rozi się od raz uruchomiła, zaczęła panikować. I szef stwierdził że koniec spotkania i w najbliższym czasie Grzesiek zostanie po informowany o jego decyzji. Ale nad tym będzie już czuwał Luke. A na koniec powiedział jeszcze
- Do widzenia.
Grzesiek jeszcze zapytał czy może chwilę pogadać ze mną. A na rzeczona szefa nas wyrzucił razem.
- No faktycznie - powiedział Grzesiek
- Wpływowa przez to że rozkapryszona przez niego. Dobrze Mariusz gadał - powiedział Grzesiek - ale ja pierdziele ten szefuńcio to całkiem gustowny jest
- Dobra spadam bo jeszcze na mnie zacznie się wyżywać.
Gdy wszedłem do salonu był tam tylko profesor. Poprosił żebym usiadł i mówił: Dobrze będzie, że ja sam jeszcze rodzinę będę mógł sprowadzić tylko najpierw wojskowi. Żeby szefa przekonać, ugłaskać bo nerwowy jest i żeby ludzi uspokoić mówił. Niech słuchają. Powiedział że on już tu nie rządzi. I że on już chcę w spokoju tylko umrzeć. A szef nie jest zły, no może nie taki jak planowaliśmy ale przynajmniej ktoś ogarnia. Co w ustach profesora zabrzmiało dość dziwnie. Starszy pan i słowo ogarnia. Pózniej profesor się ulotnił a ja zostałem sam. Miałem czuć się swobodnie więc zeżarłem wszystko co było na stole i włączyłem sobie telewizor.
- No choć tu do mnie kociaku - powiedział do niej szef
Grzesiek wybałuszył gały babcia wyleciała ze swoimi kanapeczkami. Że Czaruś nic nie jadł że powinien leżeć, że o siebie nie dba. I że ona pójdzie zrobić kanapeczki to Grzesiek zje i ja zjem wspomniała o mnie, ale gdy szef widział to swoją damę. To generalnie jak by w innym świecie żył. I kto tu jest kociakiem zastanawiałem się. Najpierw zaczęli się całować tak bo. Ja to już przyzwyczajony byłem ale Grzesiek rozwalił japę.
- Byłeś grzeczny? - zapytała Rozi szefa
- Oczywiście przecież obiecałem. Borys jest świadkiem. Choć tu Borys usiądz bo z tobą też miałem zrobić porządek.
- Ale co zabije mnie szef?
- No najpierw to potwierdzi czy byłem grzeczny czy nie byłem.
- Był szef panienko Rozi bardzo tolerancyjny.
- Słyszałam strzały - zaniepokoiła się Rozi
- Przepraszam że się odzywam - wychylił się Grzesiek - ale to jeden z żołnierzy próbował wyciszyć tłum
Pani starsza przyniosła herbatkę i kanapeczki. A szef to zaczął ode mnie.
- W sumie to wiem że jesteś w tyką. - powiedział - już w Moskwie łaziłeś za mną, ale teraz jak już srasz pod siebie i niby mnie pilnujesz
Wtedy Rozi się roześmiała.
- To powiedzmy że zostaniesz tutaj na zasadach takich jak profesor i jego żona.
- Czyli dostanę swój pokój - wychyliłem się
- No tak dobrze to nie ma. Nie mamy już miejsca. - stwierdził szef - ale musisz zacząć funkcjonować normalnie Borys
- Rozumiem jeść, spać,
- I może bierz prysznic - dodała Rozi
Szef tylko się uśmiechnął
- No chyba by ci się Borys przydał co?
Ja pokiwałem tylko głową. Ale ta cała Rozi to coś jej chyba odwaliło bo zaczęła tak się znęcać nad bidnym szefem, że ten co aż mnie zdziwiło stwierdził że zaraz pójdzie z nią na górę i zainteresuję się nią inaczej. Gdy usiadłem kopnąłem Grzesika ale szef to już chyba wcześniej wszystko zauważył bo się odezwał
- Ja wiem że tu jest gorąco ale jeżeli jest ci duszno, lub zle się czujesz to mamy tu lekarza. No i jest profesor.
Który dzięki bogu zjawił się jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki.
- I jak tam chłopcze się czujesz? - dopytał się szefa
Jednak ten zbył jego pytanie.
- Zna profesor Grześka? - dopytał
- Tak i to od dość dawna współpracujemy.
- Współpracujecie - jak by zawiesił się szef. Chyba nie świadomie ściągając gumkę z włosów własnej narzeczonej
Grzesiek to się chyba zaprogramował na seks w tym momencie. Bo z deka dziwnie się zachowywał.
- No to czy on kiedyś był jak by tu powiedzieć... nie posłuszny? - powiedział szef
- Nie zawsze wykonywał powierzone mu zadanie do końca.
- Teraz przyjechał bo Mariusz mu kazał - uświadomiłem szefa
- Czyli nie znasz Luke - stwierdził szef mówiąc do Grześka
- Nie no znam - odparł Grzesiek - ale nie aż tak blisko
- To dobrze - powiedział szef - bo sporo tu ostatnio części od roweru.
Ja wiedziałem o co chodzi z tymi pedałami ale Grzesiek nie był w temacie.
- No to jak tam w Krakowie? - dopytał szef nie przestając gładzić blondynki po włosach
- Mamy jakieś owoce - wtrącił się Rozi
- Zależy jakie byś chciała słońce.
- Mandarynki albo loda. Najlepiej czekoladowego
- Eee... zawiesił się szef - ciężko zdziwiony
- Mandarynki to mieliśmy ale nie wiem czy jeszcze są dobre
- A lody?
- Jak dzieciaki je nie zjadły to powinny jeszcze być
- To ja polecę - powiedziałem
Gdy wróciłem szef przesłuchiwał Grzesika. Czy widział gdzie jest stado?... W którym dokładnie miejscu?... Czy ludzie z Krakowa są przeszkoleni?... Czy odpowiednio dysponują żywnością? I takie różne inne pytania.
- W takim razie - stwierdził szef obierając swojemu słoneczku mandarynki które jeszcze żyły. - Będziesz odpowiedzialny za Kraków.
- Znaczy? - dopytał Grzesiek
- Będziesz cały czas na łączach. Będziesz im doradzał, pomagał i po prostu będziesz za nich odpowiedzialny. Mają szkolić innych
- Rozumiem chce szef stworzyć armię
- Dokładnie - powiedział szef nie odrywając wzroku od obieranych mandarynek
A te mandarynki śliniły się tak samo jak Grzesiek na szefa dziewczynę.
- Kurcze jakie te owoce są nie trwałe - stwierdził szef - No dobra to znajdz sobie i swoim ludziom jakieś miejsce tutaj w osadzie i pomożesz Mariuszowi... Luke to jest? - dopytał szef Rozi
- Jest w swoim pokoju chyba zajęty
Uśmiechnął się tylko.
- No więc Grzegorzu jak już twój szef i szef twojego szefa Mariusza będzie wolny to przekaże mu żeby rozdysponował twoich ludzi i znalazł dla was jakieś miejsce w osadzie
- Ja mam rodzinę - powiedział Grzesiek
- Okej to znajdziemy miejsce i dla twojej rodziny
- Jego rodzina jest w Rosji - wtrącił się profesor
Aż panienka Rozi przestała konsumować.
- Nie pojedziesz tam John! Nie ma takiej opcji! Nie puszcze cie!
- Słońce a czy ja powiedziałem że gdzieś jadę
- Nie ty John nic nie mówisz a i tak robisz co chcesz
- Grzegorz, Profesorze, Borys nie będziemy się tutaj czarować. Do puki nie powstanie ogrodzenie, ludzie nie zaczną współpracować. Nie ma opcji żeby ściągać kogośkolwiek jeszcze,
- Ale mamy jeszcze wojskowych - mówił Grzesiek - jest jeszcze z 800 chłopa. No i przynajmniej moja rodzina szefie no pomogli by.
- Omówię to z profesorem i rodziną
Oczywiście panienka Rozi się od raz uruchomiła, zaczęła panikować. I szef stwierdził że koniec spotkania i w najbliższym czasie Grzesiek zostanie po informowany o jego decyzji. Ale nad tym będzie już czuwał Luke. A na koniec powiedział jeszcze
- Do widzenia.
Grzesiek jeszcze zapytał czy może chwilę pogadać ze mną. A na rzeczona szefa nas wyrzucił razem.
- No faktycznie - powiedział Grzesiek
- Wpływowa przez to że rozkapryszona przez niego. Dobrze Mariusz gadał - powiedział Grzesiek - ale ja pierdziele ten szefuńcio to całkiem gustowny jest
- Dobra spadam bo jeszcze na mnie zacznie się wyżywać.
Gdy wszedłem do salonu był tam tylko profesor. Poprosił żebym usiadł i mówił: Dobrze będzie, że ja sam jeszcze rodzinę będę mógł sprowadzić tylko najpierw wojskowi. Żeby szefa przekonać, ugłaskać bo nerwowy jest i żeby ludzi uspokoić mówił. Niech słuchają. Powiedział że on już tu nie rządzi. I że on już chcę w spokoju tylko umrzeć. A szef nie jest zły, no może nie taki jak planowaliśmy ale przynajmniej ktoś ogarnia. Co w ustach profesora zabrzmiało dość dziwnie. Starszy pan i słowo ogarnia. Pózniej profesor się ulotnił a ja zostałem sam. Miałem czuć się swobodnie więc zeżarłem wszystko co było na stole i włączyłem sobie telewizor.
Od Mariusza
No okej... Poszliśmy z Grześkiem ogarniać ludzi.
- Stary - powiedział Grzesiek - może byśmy ich uprzedzili.
- Kogo i po co? - zapytałem
- No cywilów przed tym zjebem
- Jak ty coś mówisz do mnie to wez się najpierw rozejrzyj w koło, nie drzyj tak japy bo jak ktoś usłyszy i doniesie to już w życiu rodziny nie zobaczysz.
No i masz wykrakałem, bo zobaczyłem że idzie za nami Borys
- A ty czego tu? - dopytałem
- Samochód trzeba umyć - powiedział
- To do mnie to mówisz?
- No niech ktoś to kurwa zrobi - wydarł się Borys - widziałeś chyba szefa co? Chcesz mieć powtórkę z rozrywki. Ja ci nie rozkazuje Mariusz ale niech ktoś to umyje
- A szef to już dał na luz? - dopytałem
- Umyje ktoś to czy nie - darł się Borys - odpowiedz mi
- Umyją - powiedziałem
- To na wczoraj - dodał Borys
- A od kiedy ty rządziciel taki jesteś
- Maniek szczerze to wolałem być wtyką Ivana. Ale przy tym... tym szefie to się nawet nie da być wtyczką do kontaktu. I to najpierw ja dostanę po dupie a potem ty.
- Buntujesz się? - dopytał się Grzesiek
- Nie no co ty ja chcę żyć. U Ivana to miałem jak u mamusi. A on mnie wysłał żebym kablował ale wez tu kabluj człowieku jak ten tu jest jak trzech takich Ivanów. Jeszcze ma kurwa mózg jakiś inny. Profesor się go nawet boi. On nim nie przeczyta nie pomyśli za chuj ci nic nie klepnie. A jeszcze taki Czaruś jest jak to mówi stara raszpla. To wystarczyło że nagadał Ivanowi i klepnął co chcieliśmy.
- Fakt Borys - powiedziałem - a profesorek mówił że będzie tak dobrze. Że gówniarz, że silny, odporny to przeżył. Salvadore go wyszkolił to i wiedział co i jak. Ale że go tak sprzątnął po cichu bez słowa. Dopiero Ivan wszystko rozdmuchał. Ale profesorek jak to profesorek gadał że to gnój, ciemniak, kozaczy tylko.
- No to jak na załączonym obrazku - stwierdził Borys - Nie tylko kozaczył bo widzisz jak jest. On by ich w tej chacie po zapierdalał żywcem. Jest popierdolony na umyśle. Te dzieci no kurwa, bez zmrużenia oka. Rozumiesz co do ciebie mówię Maniek. Dzieciak patrzył na niego, ryczał a on mu kulka prosto w łeb. Nawet nie mrugnął, ręka mu nawet nie drgnęła jak jebany automat. Ja mam rodzinę Maniek. Co ja mam teraz kurwa zrobić? Nie wiem które piekło jest gorsze. Szefo ciągle pierdoli że zajebie Ivana gołymi rękoma
- Wyluzuj chłopie, przecież dzisiaj tak samo odgrażał się świni.
- To może lepiej niech ktoś umyje ten samochód - stwierdził Grzesiek niepewnie
- Ty Borys? - zapytałem - Ty masz orienta jak to jest między nimi wszystkimi?
- Eee... to wiesz to trochę po komplikowane jest. Bo tam są braty siostry i jak by tu powiedzieć każdy jest z każdym.
- No szef to chyba z tą małą białą nie?
- Ta, szef tak. Drake to ten co się z nim lał na noże to jest z tą drugą dziunią. I ten cały Drake jest bratem tej od szefa. A ta laska Drake'a jest siostrą Luke'a
- Tego Luke? - dopytałem
Grzesiek popatrzył na mnie ciężko zdziwiony
- Rozumiesz to tego Luke'a... od tego generała, tego synulka.
- Kurwa to się dobrali - powiedział Grzesiek
- Dobra a powiedz Borys jak tam sytuacja w domu? Ogarnęli trochę szefa?
- No w sumie ta jego to tak. On to się niezle zabujał w niej. Ostatnio księżyc oglądali.
- No to się tak na oglądali że wyjebał się na wszystkich - stwierdziłem
- Dobra wez Maniek zluzuj - powiedział Borys - sprzątnijcie tą furę, znaczy nie wy niech ktoś to zrobi... No kurwa. I tam sarna jest dla tego miśka ale ja mu kurwa nie podam.
- Ja też pierdole wypisuje się - powiedziałem
- Na mnie nie patrzcie ja nie podejdę do niedzewiedzia - stwierdził Grzesiek - nie zna mnie przecież
- Wywalcie to za płot po prostu i tyle
- A ten misiek tam łazi po podwórku? - zapytałem
- No to jest samica i ma dwa małe
- I ty se tam tak chodzisz?
- A co ja ma zrobić. Szef powiedział że nie ruszy to nie ruszy.
- No i on jest zdrowy psychicznie... - stwierdził Grzesiek
- I co teraz? - dopytał Borys
- Co... co - powiedziałem - nie wiem gdzie już jest gorzej czy u ruskich czy tu. Tam żyliśmy po cichu i wiecie że było totalne bezkrólewie i strach. Tu skoro oni przetrwali to i nas nauczą. Szef to jak był spokojny to kiedyś gadał o tym ze mną. Rok tak sobie żył przecież albo i lepiej.
- A do tej osady to ja bym nie szedł - powiedział Borys - nie uprzedzaj lepiej ludzi Mariusz
- Myślisz? - dopytałem zastanawiając się
- Tak będzie lepiej - powiedział Grzesiek - no a co z tym szefem bo nie odpowiedziałeś
- No uspokoił się trochę. I ta jego zabrała go na górę. Co robią nie wiem nie pytajcie pod drzwiami mam stać ale wejściowymi.
- Myślisz że go usadzi? - dopytałem
- W sensie relacji damsko-męskich - dopytał Borys
Pokiwałem głową
- Chyba nie sądzę. Szef to jakiś z deka wycofany jest w tych sprawach. W sumie to ta jego jak zaczaiłem to ma 16 lat.
- Ja pierdole - powiedziałem
- No i widzisz Maniek ucz się - powiedział Grzesiek - taka gówniara a usadzi go
- No to więc ci mówię a teraz i tobie Borys. W dupę po palcu trzeba jej włazić. Z ludzmi pogadać niech tą osadę robią. Niech się nie wychylają jak mówił szef. Powstanie mur i to coś nie będzie nam zagrażać bezpośrednio. Potem jak białą się ugłaszcze to się z nią pogada. Tak jak już ci Grzesiek wcześniej mówiłem i zrobi się drugi transport potem kolejny. Przy niej powinien się zgodzić. Tylko ona musi to przeforsować.
- Ta ale my musimy powiedzieć - stwierdził Grzesiek
- Będzie dobrze...
- Chyba nie - wytrzeszczył oczy Borys i wtedy o litości na ganku stał szef.
- Idziemy powiedziałem
- kurwa a samochód ujebany - trząsł się Borys - a mówiłem to wy jak baby najpierw ploty potem robota.
- kurwa a samochód ujebany - trząsł się Borys - a mówiłem to wy jak baby najpierw ploty potem robota.
- Przecież miał być z tą swoją - stwierdził Grzesiek
- Miał to robi kot - powiedział Borys
- Zamknąć ryj idziemy - powiedziałem
Wszyscy byliśmy w dupie. Grzesiek że go ściągnąłem, ja bo nie miałem giwery dla niego, a Borys pewnie za to bo nie stał pod drzwiami. Gdy doszliśmy to nas zjebało totalnie z nóg. Szefo chodził w koło samochodu i jeszcze zawołał coś po angielsku Suprice czy jakoś to brzmiało. I przylazł ten niedzwiedz.
- Chłopaki ja myślałem że wy żartujecie mówiąc o tym miśku - stwierdził Grzesiek
Obaj pokiwaliśmy głowami że nie. A szefo jak by nigdy nic. Zdjął sarenkę z paki i wręczył miśkowi. Mówiąc
- Zanieś do siebie księżniczko i zjedz w spokoju. Przez cały ten pierdolnik zapomniałem o tobie.
Pózniej popatrzył na nas i wydawało by się że jak by nigdy nic. Stwierdził
- Fajnie że jesteście chłopcy. Borys czemu nie było cię tam gdzie powinieneś być?
Grzesiek stuknął mnie w łokieć
- Zaczyna się - szepnął
- Raczej - odparłem
- Bo... - próbował wykrztusić Borys
- Na Bo to się zaczyna twoje imię - ryknął szef że aż nawet Grzesiek podskoczył - Co ja do ciebie mówiłem - kontynuował szef - Po rusku mam gadać żebyś zrozumiał
- Przepraszam szefie. Wiem miałem pilnować pańskiej...
Jednak ten nie dał mu dokończyć
- Pańska to jest świnia - i za chwilę Borys leżał na glebie.
- Nie będę mówił a nie mówiłem - powiedział Grzesiek - normalny psychopata
Na jego nieszczęście szef musiał to usłyszeć.
- Mówisz człowieku o mnie czy do mnie?
A ten debil chodz się starał stwierdził
- Że mówił o... - szef na niego popatrzył więc głupek dodał - że nie do...
Więc szef najpierw z kolana zawalił mu w jaja. A potem łokciem w plecy i Grzesiek się wyjebał.
- Czy to musi tak kurwa boleć - stwierdził szef - pierdolona świnia
- Ta świnia szefa boli - chciałem ratować sytuację
- Mariusz debilu nie świnia tylko dziura po świni. Kurwa wy to tam w lesie to szampana piliście. Nie wiecie jak wygląda dzik?
- No szef mówił że świnia
- Tak, a jak powiem że słonie latają i srają krowimi plackami i że to tylko deszcz to też mi uwierzysz?
Nim otworzyłem gębę i chyba na szczęście to szef powiedział
- W normalnym świecie trzoda chlewna nie włóczy się po lasach. A w naszym świecie to już tak dwa razy.
Chłopaki się pozbierali a szef łaził sobie w koło samochodu. My za nim a ten gada
- O tu jest jelito, tam jest serce,
No ale Borys chciał się podlizać i zapytał czy gdziś mamy mózg
- Ty Borys to chyba go wysrałeś w dzieciństwie - stwierdził szef. - To co wszystko gotowe? - zapytał.
Gotowi byli ludzie ale nie jego samochód.
- No tak - przytaknąłem - oczywiście
Bo co innego miałem zrobić.
Bo co innego miałem zrobić.
- A moja pukawka Mariusz
- Aaa... to Grzesiek ma
- No mam ją - i oddał mu swoją spluwę
Chłopaki Grzesika na szczęście byli na miejscu. Co szef chyba raczej zauważył. I chyba było mu wszystko jedno co gdzie i jak. Bo spokojnie stwierdził że jedziemy i zapakował się do swojego zgniłego samochodu.
- A panienka...? - i wtedy zabrakło mi imienia
- Rozi - dodał mi Borys
- Ale co? - dopytał szef
- Nie jedzie z nami? - dopytałem
- Nie - uciął krótko szef i zapalił silnik.
Zapakowaliśmy się do pierwszego samochodu. Grzesiek mamy przesrane. Nie wiem jak twoi ludzie to zrobią i jak ty to zrobisz ale mają wykonywać jego polecenia.
- To ja zaraz wejdę na łącza - powiedział Grzesiek
- On też to będzie słyszał.
Zapakowaliśmy się do pierwszego samochodu. Grzesiek mamy przesrane. Nie wiem jak twoi ludzie to zrobią i jak ty to zrobisz ale mają wykonywać jego polecenia.
- To ja zaraz wejdę na łącza - powiedział Grzesiek
- On też to będzie słyszał.
- No fakt
No i tak nie pewnie pojechaliśmy. Szefo nie był w najlepszej kondycji. Ludzie Grześka zgarnęli wszystkich do kupy. Na szczęście moi się za interesowali i tez doszli. Zrobiło się głośno. Ludzie zaczęli się burzyć. Obwiniać szefa, ktoś mądry strzelił trzy razy w górę. I wszyscy się zamknęli, a szef opierdolił żołnierza. Że w naszym świecie hałasu się nie robi bez powodu i nie marnuje kulek. Pózniej spokojnie rozmawiał z ludzmi. Znaczy w sensie że im powiedział. Dał mi jakąś listę z nazwiskami coś tam jeszcze było napisane i pózniej powiedział do mnie.
- To jest dzisiejszy plan dnia każdy człowiek ma swój odcinek musi wykonać zakres swoich obowiązków. Mam dokładnie taką samą kartkę. Więc każda osoba podchodząc do swojego stanowiska pracy ma złożyć tobie Mariusz czytelny podpis w tej rubryczce - i mi pokazał. - Wieczorem przyjadę i każda osoba. Która była odpowiedzialna za dany odcinek i swoją pracę będzie się musiała podpisać mi na takiej samej kartce. Jeżeli jego praca nie będzie wykonana dobrze, a będę to sprawdzał zaliczy kulkę w łeb. Osoba i jej rodzina. Jesteście pod moją opieką, pod moimi rządami, tutaj panują moje zasady i albo ich się przestrzega albo do widzenia.
- To jest dzisiejszy plan dnia każdy człowiek ma swój odcinek musi wykonać zakres swoich obowiązków. Mam dokładnie taką samą kartkę. Więc każda osoba podchodząc do swojego stanowiska pracy ma złożyć tobie Mariusz czytelny podpis w tej rubryczce - i mi pokazał. - Wieczorem przyjadę i każda osoba. Która była odpowiedzialna za dany odcinek i swoją pracę będzie się musiała podpisać mi na takiej samej kartce. Jeżeli jego praca nie będzie wykonana dobrze, a będę to sprawdzał zaliczy kulkę w łeb. Osoba i jej rodzina. Jesteście pod moją opieką, pod moimi rządami, tutaj panują moje zasady i albo ich się przestrzega albo do widzenia.
- Czyli możemy wracać do Rosji - krzyknął ktoś z tłumu
- Czyli to taka papryczka - powiedział szef - jest w chuj ostra. I nikt nie wróci do Rosji. Jeżeli komuś się nie podoba...
- Proszę wystąpić i kulka w łeb.
- A rodzina? - ktoś dopytał
Wtedy szef się wkurzył
- Dajcie mi go tu i jego rodzinę też
Szybko znalazłem te osoby.
- Dziś macie szczęście bo obiecałem że będę grzeczny, ale jeżeli ty człowieku nie wywiążesz się ze swoich obowiązków. To jutro twoja rodzina zostanie starcona. Ty wykopiesz im groby i zrobisz poduszeczki z piasku żeby było im wygodnie i przytulnie pózniej sam ich zastrzelisz a na koniec zabiję ciebie ja. Ale to będzie jutro i jeżeli ktokolwiek nie wykona mojego polecenia. Bo dziś obiecałem że będę miły. I staram się prawda Borys?
- Tak szefie ale oni są... są - zawiesił się
- Oni są tępymi idiotami - wypalił Grzesiek
- I już cię lubię mistrzu - stwierdził szef - eee - zawiesił się szef - Grzesiek z Krakowa prawda? Przecież nie wydawałem ci polecenia żebyś tu przyjechał
- Ale szefie ja przyjechałem do Luke - wypalił Grzesiek
- Do Luke mówisz...? z 50 ludzmi. Interesujące... Ale okej w takim razie zapraszam do domu. Zdasz mi raport. A i niech ktoś sprzątnie mi samochód na litość pana. Bo będę na koniu musiał jezdzić.
Szefo wsiadł do samochodu. I powoli ruszył w drogę powrotną.
- Grzesiek jedzi za nim i jakoś się tłumacz. Dobrze że jakoś tak to się skończyło.
- Zadziałał czar blondynki. - Mrugnął do mnie Grzesiek. - No i widzisz będę miał okazje obejrzeć sobie tę twoją dupeczkę.
- Grzesiek jedzi za nim i jakoś się tłumacz. Dobrze że jakoś tak to się skończyło.
- Zadziałał czar blondynki. - Mrugnął do mnie Grzesiek. - No i widzisz będę miał okazje obejrzeć sobie tę twoją dupeczkę.
- Nie moją tylko szefa i wez się na nią nie śliń przy nim bo zdechniesz
- Dobra jadę do wysokiego sądu wysłuchać wyroku
I się rozstaliśmy.
I się rozstaliśmy.
Od Mariusza
-Grzesiek pakuj ludzi i przyjeżdżaj tu w te pędy szefowi coś się stało mieliśmy tu atak tych dziwnych istot. Wielu cywilów poległo, wielu się wzajemnie powybijało szef nie wiem jest nieprzytomny ale jak się ocknie to może jeszcze wiele głów polecieć .
-Ok zbieram ludzi i za 2 godziny jesteśmy a ty co o tym myślisz? Ja przysiągłem lojalność szefowi i twój oddział powinien zrobić to samo
- Jak mam być lojalny gdy on strzela do naszych?
-Nasi jak to ująłeś to zrobili tu takie tango my nie ogarnęliśmy to szefo i jego ekipa ogarniali to masakra jakaś jest Iwan. Zrobił tu piekło gnoje się pochlały, polazły imprezować do lasu a zakaz był. Jednak ktoś z naszych musiał ich puścić i przyciągnęli to gówno do osady. Profesorek nie słuchał szefa przecież jeszcze u ruskich gadał że to nie jest dobry pomysł. Stary z praktyki to nic nie wie przerosło go to szef to jak jakiś terminator biegał z psem i niedzwiedziem
-Dobrze słyszałem niedzwiedziem?
-Jasne on ma grizli... niedzwiedzia grizli szkolonego wiec uważaj jak jechał będziesz bo jak go ubijesz to polegniesz
-Mówiłem ci Mariusz ze on jest pojebany mieliśmy mieć człowieka którym będzie można sterować, a stary wjebał nas na jakiegoś zjeba psychicznego
-Ja tam go podziwiam - stwierdziłem - ma normalną laskę, ładną i z brzuchem wiec nie może być tak zle
-A co z całą resztą stary? Gadał już o kolejnym przeżucie?
-Co ty wiesz? Co tu się działo miedzy tą rodzinka no brat tej jego laski wyleciał do niego z koso. Była taka napierdalanka troje ludzi położył jak w szał wpadł. Potem gdzieś pojechał nie wiem o co chodziło ale gdy wrócił zaczęło się od nowa tylko ta rodzinka grzecznie siedziała jak nakazał teraz chyba jest spoko
-Tylko nasi się rzucają bo pozabijał pogryzione dzieci na oczach matek podobno tak trzeba. Ja mu wierze przetrwali w tym piekle wiec wie co robi
-No pewien to ja nie jestem
-Jesteś ze mną czy przeciw? - dopytałem Grześka
-No z tobą
-Więc i z szefem - odparłem
-Jasne skoro tak będzie lepiej - stwierdził - ty znasz go lepiej mnie tu wyjebał a ty byłeś z nim ja ci ufam Maniek i mam nadzieje że dokonałeś dobrego wyboru
-Dobra to zwijaj asfalt i dawaj do mnie - nakazałem
W chwili gdy skończyłem szef się ocknął był przy nim profesor. I ta lekarka już zszywała mu ranę a ten się podniósł i dawaj ją za kudły.
- dokładnie szyj suko jebana - wrzeszczał - pierdolona świnia
-Siedz spokojnie... zawsze ładujesz się w problemy... wieczny problem z tobą - mówiła tamta spokojnie skupiona na tym co robi, ale łapy jej latały. Wcale się nie dziwiłem - jak to robisz co ja szmata jestem - darł się szef
-Otoczyć dom i pełna gotowość bojowa - powiedziałem do ludzi - a i Grzesiek ma podjechać
Szef odepchnął od siebie tę lekarkę i dawaj do mnie
- Kto wydał takie polecenie? - na razie krzyczał
- Siadaj nie skończyłam durniu
Wtedy szef przywalił jej w twarz aż się przewróciła.
- Profesor dokończy - odparł - Mariusz do ciebie mówiłem, ale skoro nie odpowiadasz to słuchaj dalej. To ja tu rządzę i wydaje polecenia bez mojej zgody nikt w osadzie pierdnąć nie może. Ja zaprowadzę tu porządek tylko mi to zszyją wreszcie
- Tak jest - powiedziałem
- No dobrze... - powiedział już nieco wolniej - nie czuję się zagrożony
Ta jego dama ryczała a ta co jej chłopaka postrzelili ja uspokajała. Mówiła że Rozi nie powinna teraz podchodzić bo szef się uruchomił i jest niebezpieczny i może niechcący coś jej zrobić, ale ta siksa podbiegła do niego... znaczy do szefa
- Nie zostawiaj mnie - ryczała
A ten totalnie złagodniał
- Nigdy słonko - przytulił ją nawet
- Połóż się - mówiła do niego - połóż... proszę profesor musi to zszyć
- Tak... tak już tylko się nie denerwuj - mówił szef
Kurwa czy ja mam zwidy? Myślałem ale on ma charakterek musi te lale mocno kochać. Profesor chciał dać mu jakiś zastrzyk, a ten
- Proszę szyć bo zaraz sam to zrobię
- Potrafi szef - dopytał profesor
- Jasne już nie takie rzeczy sobie robiłem. Żyłem w lesie przez rok. Jak mnie dopadło coś dzikiego to sam musiałem się składać - mówił
- No to zrozumiałe w tym świecie - kontynuował profesor
No ale co? Profesor "szefie" do szefa mówi to chyba grubo musiało być i ja o czymś nie wiem...
- Boli cię John? - pytała ta Rozi
- Ból to pojęcie względne - mówił szef - ból mamy w głowie. To mózg mówi podświadomie organizmowi ze go boli. Wiec trzeba nauczyć wyłączać część mózg odpowiedzialną za ból - ciągnął skrzywiony z bólu szef
- No coś w tym jest prawdy studiował szef? - spytał profesor
- Nie - odparł - za młody byłem poza tym miałem inne zajęcia ale fakt medycyna mnie fascynuje. Taki mój konik lubię wiedzieć co do czego może to i w praktyce by się nie sprawdziło, ale teoria to podstawa.
- Na swoim przykładzie stwierdzić mogę że tylko podstawa dla większości, ale gdy dojdzie do sytuacji gdy posiadaną wiedzę trzeba wykorzystać w praktyce to człowiek nie wie co ma robić ty synu wiesz. Klacz wyzrebiłeś no i walczysz z tym co ja... my stworzyliśmy w Rosji. Widzisz ja to tak jak ty nie potrafię gdy bym wiedział jak wykorzysta to Iwan zabił bym się wcześniej niż to dokończył.
- Niepotrzebnie szkoda życia - stwierdził szef - i tak ten idiota znalazł by kogoś na pana miejsce i dokończył by dzieła a tak pana wypuścił i jest pan z żoną. Wiec nie ma czego żałować bo to co tu mamy i tak było nieuniknione
- Skończyłem - powiedział profesor.
Wtedy szef odezwał się do mnie
-Mariusz szykuj samochody i ludzi za godzinę pod domem
-Rozkaz - odparłem
-A i giwerę mi przynieś jakąś tylko nie żadne gówno ma być lekki i nawalony nabojami
-Chyba nie zamierzasz nigdzie się ruszać w tym stanie
-Nic mi nie jest słonko. Odpocznę troszkę i pojadę bo pójść nie dam rady tylko do osady. Muszę zaprowadzić tam porządek
Droczyła się z nim prosiła, błagała wszystko na próżno. Powinna dać mu dupy z ruchał by ją jak jest w stanie, poszedł spać i mieli by spokój z nim na kilka godzin.- myślałem, ale ten mój szef jest uparty ciężko ma pewnie ta bidulka z nim. Pewnie ciągle na nią wrzeszczy i jej rozkazuje. No poza tym nawet profesor czuje do niego respekt coś w tym jest. Odmeldowałem się i poszedłem szykować ludzi oj coś mi się wydaje że to nic przyjemnego nie będzie po chwili przyjechał Grzesiek
-I jak sytuacja? - dopytał
Opowiedziałem mu pokrótce co się działo
-No to kurwa się narobiło pewnie i ja opierdol dostane że bez jego rozkazu przyjechałem
-To lepiej wysłuchaj i przytaknij doradziłem i dobrze by było żeby ta mała pojechała z nim trochę by się hamował
-A ten samochód jego co taki uwalony?
-Nie wiem gdzieś był. Wrócił sześć godzin temu i do tej pory tam tańczył. Jak odzyskał przytomność, bredził coś o dziku zimnej wojnie i że coś tam wygrał. Ludzie się burzą wczoraj nawet się do nich nie odezwał, a miał z nimi rozmawiać to wyszła ta jego. Dała Borysowi długopis i zeszyt i mówiła ze odpowie na ich pytanie szef jutro. I że kazał rozbroić cywilów. Nie wiem czy tak było ja sam nie słyszałem ale polecenie wykonałem. Bo kto go tam wie czy wydał polecenie czy nie
-No z takim jak mówisz to nigdy nic nie wiadomo. Dobra to ja idę z tobą i niech ma być to będzie. Służyłem pod twoim dowództwem i jemu służył będę. Tylko rodzinę sprowadzić bym chciał jak myślisz będzie taka szansa?
-Spokojnie stary. Uspokoi się, ogarnie, wyluzuje wtedy się z nim pogada. Bo teraz to bez kija nie podchodz no i trzeba tej paniusi się będzie po przymilać. Spory wpływ na gada ma więc jak ją przekonamy to i on się zgodzi wezmiemy ja na litość, że dzieci i takie tam. Że Iwan to zły wujek taka blond słodka, idiotka na to poleci. No swoja drogą to niezła dupencja z niej. Pobawił bym się z taką młodziutką. Fajne ciałko, ee szefo to ma szczęście ja tu se marze a on teraz pewnie se dogadza
-Tobie to od jebało Maniek?
-Ta zaraz od jebało. Jak ją sobie oblukasz to sam się spuszczać na nią zaczniesz
-Ok zbieram ludzi i za 2 godziny jesteśmy a ty co o tym myślisz? Ja przysiągłem lojalność szefowi i twój oddział powinien zrobić to samo
- Jak mam być lojalny gdy on strzela do naszych?
-Nasi jak to ująłeś to zrobili tu takie tango my nie ogarnęliśmy to szefo i jego ekipa ogarniali to masakra jakaś jest Iwan. Zrobił tu piekło gnoje się pochlały, polazły imprezować do lasu a zakaz był. Jednak ktoś z naszych musiał ich puścić i przyciągnęli to gówno do osady. Profesorek nie słuchał szefa przecież jeszcze u ruskich gadał że to nie jest dobry pomysł. Stary z praktyki to nic nie wie przerosło go to szef to jak jakiś terminator biegał z psem i niedzwiedziem
-Dobrze słyszałem niedzwiedziem?
-Jasne on ma grizli... niedzwiedzia grizli szkolonego wiec uważaj jak jechał będziesz bo jak go ubijesz to polegniesz
-Mówiłem ci Mariusz ze on jest pojebany mieliśmy mieć człowieka którym będzie można sterować, a stary wjebał nas na jakiegoś zjeba psychicznego
-Ja tam go podziwiam - stwierdziłem - ma normalną laskę, ładną i z brzuchem wiec nie może być tak zle
-A co z całą resztą stary? Gadał już o kolejnym przeżucie?
-Co ty wiesz? Co tu się działo miedzy tą rodzinka no brat tej jego laski wyleciał do niego z koso. Była taka napierdalanka troje ludzi położył jak w szał wpadł. Potem gdzieś pojechał nie wiem o co chodziło ale gdy wrócił zaczęło się od nowa tylko ta rodzinka grzecznie siedziała jak nakazał teraz chyba jest spoko
-Tylko nasi się rzucają bo pozabijał pogryzione dzieci na oczach matek podobno tak trzeba. Ja mu wierze przetrwali w tym piekle wiec wie co robi
-No pewien to ja nie jestem
-Jesteś ze mną czy przeciw? - dopytałem Grześka
-No z tobą
-Więc i z szefem - odparłem
-Jasne skoro tak będzie lepiej - stwierdził - ty znasz go lepiej mnie tu wyjebał a ty byłeś z nim ja ci ufam Maniek i mam nadzieje że dokonałeś dobrego wyboru
-Dobra to zwijaj asfalt i dawaj do mnie - nakazałem
W chwili gdy skończyłem szef się ocknął był przy nim profesor. I ta lekarka już zszywała mu ranę a ten się podniósł i dawaj ją za kudły.
- dokładnie szyj suko jebana - wrzeszczał - pierdolona świnia
-Siedz spokojnie... zawsze ładujesz się w problemy... wieczny problem z tobą - mówiła tamta spokojnie skupiona na tym co robi, ale łapy jej latały. Wcale się nie dziwiłem - jak to robisz co ja szmata jestem - darł się szef
-Otoczyć dom i pełna gotowość bojowa - powiedziałem do ludzi - a i Grzesiek ma podjechać
Szef odepchnął od siebie tę lekarkę i dawaj do mnie
- Kto wydał takie polecenie? - na razie krzyczał
- Siadaj nie skończyłam durniu
Wtedy szef przywalił jej w twarz aż się przewróciła.
- Profesor dokończy - odparł - Mariusz do ciebie mówiłem, ale skoro nie odpowiadasz to słuchaj dalej. To ja tu rządzę i wydaje polecenia bez mojej zgody nikt w osadzie pierdnąć nie może. Ja zaprowadzę tu porządek tylko mi to zszyją wreszcie
- Tak jest - powiedziałem
- No dobrze... - powiedział już nieco wolniej - nie czuję się zagrożony
Ta jego dama ryczała a ta co jej chłopaka postrzelili ja uspokajała. Mówiła że Rozi nie powinna teraz podchodzić bo szef się uruchomił i jest niebezpieczny i może niechcący coś jej zrobić, ale ta siksa podbiegła do niego... znaczy do szefa
- Nie zostawiaj mnie - ryczała
A ten totalnie złagodniał
- Nigdy słonko - przytulił ją nawet
- Połóż się - mówiła do niego - połóż... proszę profesor musi to zszyć
- Tak... tak już tylko się nie denerwuj - mówił szef
Kurwa czy ja mam zwidy? Myślałem ale on ma charakterek musi te lale mocno kochać. Profesor chciał dać mu jakiś zastrzyk, a ten
- Proszę szyć bo zaraz sam to zrobię
- Potrafi szef - dopytał profesor
- Jasne już nie takie rzeczy sobie robiłem. Żyłem w lesie przez rok. Jak mnie dopadło coś dzikiego to sam musiałem się składać - mówił
- No to zrozumiałe w tym świecie - kontynuował profesor
No ale co? Profesor "szefie" do szefa mówi to chyba grubo musiało być i ja o czymś nie wiem...
- Boli cię John? - pytała ta Rozi
- Ból to pojęcie względne - mówił szef - ból mamy w głowie. To mózg mówi podświadomie organizmowi ze go boli. Wiec trzeba nauczyć wyłączać część mózg odpowiedzialną za ból - ciągnął skrzywiony z bólu szef
- No coś w tym jest prawdy studiował szef? - spytał profesor
- Nie - odparł - za młody byłem poza tym miałem inne zajęcia ale fakt medycyna mnie fascynuje. Taki mój konik lubię wiedzieć co do czego może to i w praktyce by się nie sprawdziło, ale teoria to podstawa.
- Na swoim przykładzie stwierdzić mogę że tylko podstawa dla większości, ale gdy dojdzie do sytuacji gdy posiadaną wiedzę trzeba wykorzystać w praktyce to człowiek nie wie co ma robić ty synu wiesz. Klacz wyzrebiłeś no i walczysz z tym co ja... my stworzyliśmy w Rosji. Widzisz ja to tak jak ty nie potrafię gdy bym wiedział jak wykorzysta to Iwan zabił bym się wcześniej niż to dokończył.
- Niepotrzebnie szkoda życia - stwierdził szef - i tak ten idiota znalazł by kogoś na pana miejsce i dokończył by dzieła a tak pana wypuścił i jest pan z żoną. Wiec nie ma czego żałować bo to co tu mamy i tak było nieuniknione
- Skończyłem - powiedział profesor.
Wtedy szef odezwał się do mnie
-Mariusz szykuj samochody i ludzi za godzinę pod domem
-Rozkaz - odparłem
-A i giwerę mi przynieś jakąś tylko nie żadne gówno ma być lekki i nawalony nabojami
-Chyba nie zamierzasz nigdzie się ruszać w tym stanie
-Nic mi nie jest słonko. Odpocznę troszkę i pojadę bo pójść nie dam rady tylko do osady. Muszę zaprowadzić tam porządek
Droczyła się z nim prosiła, błagała wszystko na próżno. Powinna dać mu dupy z ruchał by ją jak jest w stanie, poszedł spać i mieli by spokój z nim na kilka godzin.- myślałem, ale ten mój szef jest uparty ciężko ma pewnie ta bidulka z nim. Pewnie ciągle na nią wrzeszczy i jej rozkazuje. No poza tym nawet profesor czuje do niego respekt coś w tym jest. Odmeldowałem się i poszedłem szykować ludzi oj coś mi się wydaje że to nic przyjemnego nie będzie po chwili przyjechał Grzesiek
-I jak sytuacja? - dopytał
Opowiedziałem mu pokrótce co się działo
-No to kurwa się narobiło pewnie i ja opierdol dostane że bez jego rozkazu przyjechałem
-To lepiej wysłuchaj i przytaknij doradziłem i dobrze by było żeby ta mała pojechała z nim trochę by się hamował
-A ten samochód jego co taki uwalony?
-Nie wiem gdzieś był. Wrócił sześć godzin temu i do tej pory tam tańczył. Jak odzyskał przytomność, bredził coś o dziku zimnej wojnie i że coś tam wygrał. Ludzie się burzą wczoraj nawet się do nich nie odezwał, a miał z nimi rozmawiać to wyszła ta jego. Dała Borysowi długopis i zeszyt i mówiła ze odpowie na ich pytanie szef jutro. I że kazał rozbroić cywilów. Nie wiem czy tak było ja sam nie słyszałem ale polecenie wykonałem. Bo kto go tam wie czy wydał polecenie czy nie
-No z takim jak mówisz to nigdy nic nie wiadomo. Dobra to ja idę z tobą i niech ma być to będzie. Służyłem pod twoim dowództwem i jemu służył będę. Tylko rodzinę sprowadzić bym chciał jak myślisz będzie taka szansa?
-Spokojnie stary. Uspokoi się, ogarnie, wyluzuje wtedy się z nim pogada. Bo teraz to bez kija nie podchodz no i trzeba tej paniusi się będzie po przymilać. Spory wpływ na gada ma więc jak ją przekonamy to i on się zgodzi wezmiemy ja na litość, że dzieci i takie tam. Że Iwan to zły wujek taka blond słodka, idiotka na to poleci. No swoja drogą to niezła dupencja z niej. Pobawił bym się z taką młodziutką. Fajne ciałko, ee szefo to ma szczęście ja tu se marze a on teraz pewnie se dogadza
-Tobie to od jebało Maniek?
-Ta zaraz od jebało. Jak ją sobie oblukasz to sam się spuszczać na nią zaczniesz
Od Luke
Zdziwiony zszedłem na dół. Byłem pewny że Lexi sobie jaja robi ale faktycznie stała przy otwartych drzwiach i gadała z Arturem. Byliśmy razem w oddziale. Razem wyjechaliśmy na misje tam się rozdzieliliśmy i nawet nie wiedziałem czy przeżył.
-Dobrze że żyjesz- powiedziałem na wstępie.
-Luke to prawda że masz nami dowodzić?- spytał podekscytowany, Lexi rzuciła mi pytające spojrzenie.
-No tak jakby.- odpowiedziałem ostrożnie, obiecałem Quickowi że zajmę się tymi ludzmi. Miałem dziś nawet gadać z generałami ale nie chciało mi się gadać z Mariuszem który przed tym wszystkim był moim Podpułkownikiem. W sumie to nigdy się nie dogadywaliśmy.
-Pamiętasz wisisz mi stówę, zakładaliśmy się- przypomniał Artur co mnie rozśmieszyło.
-Taa a ty, niech no to podliczę, wisisz mi 5 dych które pożyczyłem ci bo przegrałeś w karty, stówę za zakład ze mną a dwie za zakład z Pati. Wisisz mi piwo i pół litra....
-Dobra czaje, jestem ci winien więcej do tego nie raz mi dupę ratowałeś przed Mariuszem....
-Ten Mariusz?- wtrąciła się Lexi.
-No ten, mówiłem że nawiedzamy was teraz bo Mariusz gdzieś znikł. - odpowiedział jej Artur- a więc jeśli wezmiesz nas do swojego batalionu to będziemy kwita.
-hola hola, stary nie rozpędzaj się.- zahamowałem go, Lexi wciąż wierciła mi dziurę swoim spojrzeniem- obiecałem Quickowi że po ogarniam mu tą śmieszną armię ale nie miałem mieć nawet własnej drużyny o batalionie nie wspomnę.
-A wiec co ty miałeś robić?- spytała Lexi- niech zgadnę siedzieć na dupie, wydawać rozkazy i udawać ze coś robisz, jak ojciec?
-Lexi- upomniałem ją.
-Ej no stary...-Artur spojrzał na mnie błagalnie i serio robił oczy jak Kot w butach ze Shrek'a.
-Mowy nie ma- upierałem się przy swoim.- Niech Pati sobie ma wasz batalion składający się z około 20 ludzi- powiedziałem sarkastycznie spoglądając na tych pod schodami. Połowę z nich nawet znałem.
-To ona też żyje?- spytał Artur.
-Tak jakby.
-Stary no wez, jest nas więcej a tych brakujących sobie dobierzesz. - błagał Artur.
-No Quick na pewno to poprze- wtrąciła się Lexi a Artur od razu to podłapał.
-A ty Aleksandro przypadkiem nie obiecałaś że nie spuścisz swojego chłopaka z oczu?- próbowałem spławić moją siostrę która się świetnie bawiła męcząc mnie, w końcu udało mi się ją wywalić na górę, spojrzałem na naszych gości.
-Ok niech będzie jutro wszyscy o szóstej pod ratuszem.
-Czyli tutaj- spytał ktoś z tłumu. Tego idioty na pewno nie znałem.
-Przecież to dom, a każde miasto ma ratusz- powiedział Artur przewracając oczami- i nigdy nie jest nim dom.
-Dobrze że żyjesz- powiedziałem na wstępie.
-Luke to prawda że masz nami dowodzić?- spytał podekscytowany, Lexi rzuciła mi pytające spojrzenie.
-No tak jakby.- odpowiedziałem ostrożnie, obiecałem Quickowi że zajmę się tymi ludzmi. Miałem dziś nawet gadać z generałami ale nie chciało mi się gadać z Mariuszem który przed tym wszystkim był moim Podpułkownikiem. W sumie to nigdy się nie dogadywaliśmy.
-Pamiętasz wisisz mi stówę, zakładaliśmy się- przypomniał Artur co mnie rozśmieszyło.
-Taa a ty, niech no to podliczę, wisisz mi 5 dych które pożyczyłem ci bo przegrałeś w karty, stówę za zakład ze mną a dwie za zakład z Pati. Wisisz mi piwo i pół litra....
-Dobra czaje, jestem ci winien więcej do tego nie raz mi dupę ratowałeś przed Mariuszem....
-Ten Mariusz?- wtrąciła się Lexi.
-No ten, mówiłem że nawiedzamy was teraz bo Mariusz gdzieś znikł. - odpowiedział jej Artur- a więc jeśli wezmiesz nas do swojego batalionu to będziemy kwita.
-hola hola, stary nie rozpędzaj się.- zahamowałem go, Lexi wciąż wierciła mi dziurę swoim spojrzeniem- obiecałem Quickowi że po ogarniam mu tą śmieszną armię ale nie miałem mieć nawet własnej drużyny o batalionie nie wspomnę.
-A wiec co ty miałeś robić?- spytała Lexi- niech zgadnę siedzieć na dupie, wydawać rozkazy i udawać ze coś robisz, jak ojciec?
-Lexi- upomniałem ją.
-Ej no stary...-Artur spojrzał na mnie błagalnie i serio robił oczy jak Kot w butach ze Shrek'a.
-Mowy nie ma- upierałem się przy swoim.- Niech Pati sobie ma wasz batalion składający się z około 20 ludzi- powiedziałem sarkastycznie spoglądając na tych pod schodami. Połowę z nich nawet znałem.
-To ona też żyje?- spytał Artur.
-Tak jakby.
-Stary no wez, jest nas więcej a tych brakujących sobie dobierzesz. - błagał Artur.
-No Quick na pewno to poprze- wtrąciła się Lexi a Artur od razu to podłapał.
-A ty Aleksandro przypadkiem nie obiecałaś że nie spuścisz swojego chłopaka z oczu?- próbowałem spławić moją siostrę która się świetnie bawiła męcząc mnie, w końcu udało mi się ją wywalić na górę, spojrzałem na naszych gości.
-Ok niech będzie jutro wszyscy o szóstej pod ratuszem.
-Czyli tutaj- spytał ktoś z tłumu. Tego idioty na pewno nie znałem.
-Przecież to dom, a każde miasto ma ratusz- powiedział Artur przewracając oczami- i nigdy nie jest nim dom.
Od Lexi
Graliśmy w pokera wraz z Luke'em. Drake obiecał że nie będzie oszukiwał. I chyba nawet się tego trzymał bo nie zawsze przegrywałam. Swoją drogą w tego pokera grałam pierwszy raz. Po jakimś czasie poszłam na dół po coś do picia. Miałam tylko nadzieje że tych dwóch w tym czasie się nie pozabija. Z chodząc na dół usłyszałam pukanie do drzwi, powaga w końcu nauczyli się pukać, a wiec je otworzyłam. Pod drzwiami stał ten chłopak który mi pomógł zabrać Drake'a do domu no a pod schodami mała grupka. No i się zaczyna.
-Fajnie że nauczyliście się pukać i przestaliście tu wchodzić jak do jakiejś instytucji. Macie racje to dom.- powiedziałam na powitanie.
-Eee przeszkadzam?- spytał ten chłopak.
-Nie, jak ty masz na imię?- spytałam nie lubiłam rozmawiać z kimś bezosobowo.
-Artur.- odpowiedział zmieszany.
-Ok. A więc dzięki za to że mi pomogłeś,- spojrzał na mnie zdziwiony- wtedy nie podziękowałam. A swoją drogą , nie to ze narzekam na prawdę mi pomogłeś, ale czemu?
Artur wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony i nic nie powiedział.
-Ok. Szefa nie ma- odparłam na tyle głośno aby wszyscy usłyszeli.
-Eee my nie do niego, i wiemy że go nie ma inaczej byśmy nie przyszli. A raczej ja nie podszedł bym do Mariusza.
-Ok- zaczęłam ostrożnie- a więc czego chcecie?
To nie wróżyło niczego dobrego. Rozejrzałam się w poszukiwaniu broni. Na marne, ale z drugiej strony gdyby chcieli nas pozabijać nie pukali by. Artur chyba zauważył.
-My do Luke'a- no teraz to dopiero się zdziwiłam.
-Do Luke'a- powtórzyłam.
-No tak znam twojego brata, i to znaliśmy się już przed tym wszystkim i musimy z nim pogadać.
-Luke ktoś do ciebie- krzyknęłam i dodałam cicho- dużo ktosiów.
-A wracając do twojego pytania, to pomogłem ci bo byłaś znajoma teraz wiem dlaczego, no i mi groziłaś - wyjaśnił kiedy czekaliśmy na Luke, to akurat mnie rozśmieszyło.
-Może wejdziecie?- spytałam
-Poczekamy sobie tutaj.- stwierdził. Po chwili zszedł Luke'a.
-Fajnie że nauczyliście się pukać i przestaliście tu wchodzić jak do jakiejś instytucji. Macie racje to dom.- powiedziałam na powitanie.
-Eee przeszkadzam?- spytał ten chłopak.
-Nie, jak ty masz na imię?- spytałam nie lubiłam rozmawiać z kimś bezosobowo.
-Artur.- odpowiedział zmieszany.
-Ok. A więc dzięki za to że mi pomogłeś,- spojrzał na mnie zdziwiony- wtedy nie podziękowałam. A swoją drogą , nie to ze narzekam na prawdę mi pomogłeś, ale czemu?
Artur wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony i nic nie powiedział.
-Ok. Szefa nie ma- odparłam na tyle głośno aby wszyscy usłyszeli.
-Eee my nie do niego, i wiemy że go nie ma inaczej byśmy nie przyszli. A raczej ja nie podszedł bym do Mariusza.
-Ok- zaczęłam ostrożnie- a więc czego chcecie?
To nie wróżyło niczego dobrego. Rozejrzałam się w poszukiwaniu broni. Na marne, ale z drugiej strony gdyby chcieli nas pozabijać nie pukali by. Artur chyba zauważył.
-My do Luke'a- no teraz to dopiero się zdziwiłam.
-Do Luke'a- powtórzyłam.
-No tak znam twojego brata, i to znaliśmy się już przed tym wszystkim i musimy z nim pogadać.
-Luke ktoś do ciebie- krzyknęłam i dodałam cicho- dużo ktosiów.
-A wracając do twojego pytania, to pomogłem ci bo byłaś znajoma teraz wiem dlaczego, no i mi groziłaś - wyjaśnił kiedy czekaliśmy na Luke, to akurat mnie rozśmieszyło.
-Może wejdziecie?- spytałam
-Poczekamy sobie tutaj.- stwierdził. Po chwili zszedł Luke'a.
Od Quicka
- Różyczko ja wiem że chcesz jakoś... że próbujesz skierować moje myśli na inny tor, ale meczysz się niepotrzebnie. Oczywiście to co mówisz jest fascynujące. A no i na pewno bym nie uciekł, raczej przyswoił krytykę twoich rodziców mnie nie tak łatwo się spławia sama wiesz.
- Zanudzam cię? - dopytała .
- Nie słonko. To bardzo interesujące co mówisz , ale myślę że wolała byś posiedzieć z bratem. No poza tym chyba dobrze się bawią i sami nie są bo słyszę głos Luka .
- A ty?
- Ja? Ja nie mam ochoty na ploty. Poza tym jeszcze zagotował bym Drake nie chcę tego, niech zdrowieje bo jest mi potrzebny.
- Na pewno mogę zostawić cię samego?
- Jasne zaraz się pozbieram i poczytam o tych ludziach kogo do jakiej roboty przydzielić
Rozi chyba ulżyło że męczyć się ze mną nie musi bo z przyjemnością poszła .A ja no cóż bolało mnie niby rozmawiała ze mną ale mnie nie przytuliła nawet pewnie się brzydziła tym. Miałem krew tych niewinnych dzieciaków na rękach ktoś musiał. To ja ich tu przywiozłem i jestem odpowiedzialny za to piekło więc czas zacząć robić porządek z tym barachłem - pomyślałem. Energicznie wstałem z wyrka i zbiegłem na dół. W biegu tłumaczyłem Mariuszowi i Borysowi że mają Rozi pilnować i nie wypuszczać poza ogrodzenie.Wsiadałem do samochodu, gdy Mariusz dopytał
- Do kąt jedziemy?
- Ty zostajesz pilnujesz mojej narzeczonej i niech cię nie interesuje gdzie jadę. Bo to ja tu szefem jestem więc tłumaczyć się nie muszę. I od teraz to ja zadaję pytania i wydaję polecenia. Koniec z tym -skomentowałem.
Mariusz porządnie zdziwiony odskoczył od wozu, gdy ruszyłem z piskiem opon. Postanowiłem wybrać się na polowanie ta bezczynność i myśl ze musiałem pozbawić życia niewinne istoty, przez kretynizm takich samych gnoi jakim byłem sam. A te myśli zabijały mnie od środka. Wybrałem się dość wysoko w góry, tam zimnych nie było. Mimo to zapaliłem kontrolkę. Utłukłem wydawało mi się że dzika, ale uciekł i dogonić go nie mogłem. Wiec może mi się wydawało. Pózniej jeszcze kilka sarenek zabiłem i już miałem wracać. Ba nawet wsiadałem do samochodu, gdy z krzaków wyskoczyło to postrzelone bydle i skoczyło na mnie z całym impetem. Nim go zabiłem poczułem rozdzierający ból w boku, pózniej tępe uderzenie i dalej nic ciemność i pustka. Gdy odzyskałem przytomność dookoła było naprawdę ciemno. Nie wiem ile czasu tak leżałem, a ten dzik na mnie straciłem też orientację gdzie się znajduję. Zapakowałem dzika na pakę i wsiadłem do samochodu. Ehh... Gdzie ja jestem? - pomyślałem zwijając się z bólu .Cholera że też właśnie teraz musiał ten bydlak mi wbić ten kieł. Jechałem powoli bo widziałem w trzy D. He he... nowa generacja obrazu - pomyślałem. Gdy wyjechałem na drogę okazało się że zimni zwietrzyli krew moją lub tej dzikiej świni i podążali za mną. Przecież nawet gdy przyspieszę to do rana zajdą i zrobią masakrę w mieście. Tak wiec pomyślałem ze pojadę lasem to pozbieram ich jeszcze troszkę i zaciągnę do wąwozu. Włączyłem muzykę bo to przyciągało zimnych i tak grono wygłodniałych zimnych powiększało się i maszerowało za mną czyli swoją przekąską. Swoją drogą to ciekawie jest występować w roli przystawki. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się przy jaskini. I trzeba było się nie wychylać i tu zostać - westchnąłem, ciągnąc powiększające się stado. Jedno mnie zastanowiło oni znaczy zimni mieli jak by system jak tak byli logicznie rozciągnięci. Całkiem jak poustawiani kurde czyż by jakoś ewoluowały. A może Ivan wymyślił jakaś myślącą odmianę i przysłał na próbę czemu się nie rozproszyły? A może czuły ludzi tylko wiatr ich dezorientował. Ciężko było mi to pojąć ale światła i muzyka robiły swoje. No i dodatkowo krew która spływała ze złapanej zwierzyny ciągnęła całe towarzystwo. Gdyby tak udało się dowlec ich do wąwozu. Ehhh... Jedna strona była by czysta, było by w miarę bezpiecznie. Bo cała reszta była za szpitalem rozciągnięta. Co prawda też stanowiła zagrożenie i trzeba ich usunąć, ale na obecną chwilę to zmieniło by bardzo wiele. Gdy by wszystkie poszły i wlazły do wąwozu, bo jeszcze przecież idą od Krakowa. Swoją droga to było dziwaczne bo całkiem jak by ktoś specjalnie podzielił ich na trzy grupy, by ruszyły na nas z trzech stron. Dziwne to, a może mi się tylko wydaje, może ja mam już zwidy? Bo myślę to na stówę za dużo. No i Rozi ona mnie ukatrupi o o ile to przeżyję. Ehh... Z dwojga złego to już nie wiem z czyich rak lepiej by było zginąć. Pogrążony w myślach dojechałem do wąwozu wysiadłem szybko i resztkami sił rzuciłem dzika przed siebie. Dwie sarny do wąwozu, dzięki świni która na chwile się zajęły miałem czas położyć jedną z saren na drodze, a drugą tuż przy krawędzi wąwozu. Wskoczyłem do samochodu wyłączyłem muzę i odjechałem. Pózniej wygasiłem światła i obserwowałem. Trochę słabo mi się robiło, ale te zimne frajery zachowywały się tak jak wcześniej wpadały do wąwozu jeden za drugim .Gdy ostatnie zimni już grzecznie zapakowały się do wąwozu ruszyłem w drogę do domu .Jak to dobrze ze nikt tedy nie jezdzi bo bym już w kogoś przyjebał. Rozwidniło się już, a obraz wcale się nie wyostrzał przeciwnie był coraz bardziej zamazany. Dopiero jak włączyłem wycieraczki okazało się że jest trochę lepiej szyba uwalona była krwią i pełno flaków na masce .Rety chyba musiałem przyjebać w paru zimnych i cały wózek ujebany no i czy to musi tak boleć? Pierdolona świnia .Czułem gdy bryka załapywała pobocza i kontrowałem, ale nie miałem siły. Samochód jechał coraz wolniej i bardziej od prawej do lewej niż prosto . W oddali majaczył już kontur naszego domu. Jeszcze kawałek mówiłem do siebie ból był nie do zniesienia. Już nawet trzymałem się za te ranę bo choć na chwile ale mniej bolało. Gdy już byłem przy chałupie widziałem Mariusza który biegł w moja stronę i krzyczał coś do Borysa .Chyba musiałem się jakoś zatrzymać bo Mariusz wyciągał mnie już z auta i wlókł z Borysem do domu. Dopytywał co się stało, gdy byliśmy przy bramie wybiegła Rozi i Pati chyba nawet miała na mnie nakrzyczeć, ale zbladła. Resztkami sił wybełkotałem
- Łapcie ją bo jej słabo
Pati ją podtrzymała i powoli kierowaliśmy się do domu.
- Co się stało? Gdzieś ty się podziewał?
- Napadła mnie świnia... No dasz wiarę. Trafiłem go, a on zwiał nie mogłem znalezć to dałem się na spokój i pozbierałem trochę sarenek na śniadanko dla naszych zimnych przyjaciół, ale ta pieprzona świnia na mnie polowała i przy aucie skurczybyk mnie dopadł. Nim go zabiłem to wsadził mi kieł w bok. Wywalił mnie i uderzyłem łbem o drzwi jak się obudziłem to było ciemno, a gdy wyjechałem na drogę spotkałem wielbicieli Drake. Nie mogłem ich tu przywlec wiec się przejechaliśmy po lesie. I się pokłóciliśmy o mięso i tak wypowiedziałem im zimno wojnę i wygrałem bo ani byle dzik ani zimny nie będzie mi podskakiwał.
Pózniej zrobiło się ciemno i już nic nie widziałem ani nie słyszałem chyba film mi się urwał .
- Zanudzam cię? - dopytała .
- Nie słonko. To bardzo interesujące co mówisz , ale myślę że wolała byś posiedzieć z bratem. No poza tym chyba dobrze się bawią i sami nie są bo słyszę głos Luka .
- A ty?
- Ja? Ja nie mam ochoty na ploty. Poza tym jeszcze zagotował bym Drake nie chcę tego, niech zdrowieje bo jest mi potrzebny.
- Na pewno mogę zostawić cię samego?
- Jasne zaraz się pozbieram i poczytam o tych ludziach kogo do jakiej roboty przydzielić
Rozi chyba ulżyło że męczyć się ze mną nie musi bo z przyjemnością poszła .A ja no cóż bolało mnie niby rozmawiała ze mną ale mnie nie przytuliła nawet pewnie się brzydziła tym. Miałem krew tych niewinnych dzieciaków na rękach ktoś musiał. To ja ich tu przywiozłem i jestem odpowiedzialny za to piekło więc czas zacząć robić porządek z tym barachłem - pomyślałem. Energicznie wstałem z wyrka i zbiegłem na dół. W biegu tłumaczyłem Mariuszowi i Borysowi że mają Rozi pilnować i nie wypuszczać poza ogrodzenie.Wsiadałem do samochodu, gdy Mariusz dopytał
- Do kąt jedziemy?
- Ty zostajesz pilnujesz mojej narzeczonej i niech cię nie interesuje gdzie jadę. Bo to ja tu szefem jestem więc tłumaczyć się nie muszę. I od teraz to ja zadaję pytania i wydaję polecenia. Koniec z tym -skomentowałem.
Mariusz porządnie zdziwiony odskoczył od wozu, gdy ruszyłem z piskiem opon. Postanowiłem wybrać się na polowanie ta bezczynność i myśl ze musiałem pozbawić życia niewinne istoty, przez kretynizm takich samych gnoi jakim byłem sam. A te myśli zabijały mnie od środka. Wybrałem się dość wysoko w góry, tam zimnych nie było. Mimo to zapaliłem kontrolkę. Utłukłem wydawało mi się że dzika, ale uciekł i dogonić go nie mogłem. Wiec może mi się wydawało. Pózniej jeszcze kilka sarenek zabiłem i już miałem wracać. Ba nawet wsiadałem do samochodu, gdy z krzaków wyskoczyło to postrzelone bydle i skoczyło na mnie z całym impetem. Nim go zabiłem poczułem rozdzierający ból w boku, pózniej tępe uderzenie i dalej nic ciemność i pustka. Gdy odzyskałem przytomność dookoła było naprawdę ciemno. Nie wiem ile czasu tak leżałem, a ten dzik na mnie straciłem też orientację gdzie się znajduję. Zapakowałem dzika na pakę i wsiadłem do samochodu. Ehh... Gdzie ja jestem? - pomyślałem zwijając się z bólu .Cholera że też właśnie teraz musiał ten bydlak mi wbić ten kieł. Jechałem powoli bo widziałem w trzy D. He he... nowa generacja obrazu - pomyślałem. Gdy wyjechałem na drogę okazało się że zimni zwietrzyli krew moją lub tej dzikiej świni i podążali za mną. Przecież nawet gdy przyspieszę to do rana zajdą i zrobią masakrę w mieście. Tak wiec pomyślałem ze pojadę lasem to pozbieram ich jeszcze troszkę i zaciągnę do wąwozu. Włączyłem muzykę bo to przyciągało zimnych i tak grono wygłodniałych zimnych powiększało się i maszerowało za mną czyli swoją przekąską. Swoją drogą to ciekawie jest występować w roli przystawki. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się przy jaskini. I trzeba było się nie wychylać i tu zostać - westchnąłem, ciągnąc powiększające się stado. Jedno mnie zastanowiło oni znaczy zimni mieli jak by system jak tak byli logicznie rozciągnięci. Całkiem jak poustawiani kurde czyż by jakoś ewoluowały. A może Ivan wymyślił jakaś myślącą odmianę i przysłał na próbę czemu się nie rozproszyły? A może czuły ludzi tylko wiatr ich dezorientował. Ciężko było mi to pojąć ale światła i muzyka robiły swoje. No i dodatkowo krew która spływała ze złapanej zwierzyny ciągnęła całe towarzystwo. Gdyby tak udało się dowlec ich do wąwozu. Ehhh... Jedna strona była by czysta, było by w miarę bezpiecznie. Bo cała reszta była za szpitalem rozciągnięta. Co prawda też stanowiła zagrożenie i trzeba ich usunąć, ale na obecną chwilę to zmieniło by bardzo wiele. Gdy by wszystkie poszły i wlazły do wąwozu, bo jeszcze przecież idą od Krakowa. Swoją droga to było dziwaczne bo całkiem jak by ktoś specjalnie podzielił ich na trzy grupy, by ruszyły na nas z trzech stron. Dziwne to, a może mi się tylko wydaje, może ja mam już zwidy? Bo myślę to na stówę za dużo. No i Rozi ona mnie ukatrupi o o ile to przeżyję. Ehh... Z dwojga złego to już nie wiem z czyich rak lepiej by było zginąć. Pogrążony w myślach dojechałem do wąwozu wysiadłem szybko i resztkami sił rzuciłem dzika przed siebie. Dwie sarny do wąwozu, dzięki świni która na chwile się zajęły miałem czas położyć jedną z saren na drodze, a drugą tuż przy krawędzi wąwozu. Wskoczyłem do samochodu wyłączyłem muzę i odjechałem. Pózniej wygasiłem światła i obserwowałem. Trochę słabo mi się robiło, ale te zimne frajery zachowywały się tak jak wcześniej wpadały do wąwozu jeden za drugim .Gdy ostatnie zimni już grzecznie zapakowały się do wąwozu ruszyłem w drogę do domu .Jak to dobrze ze nikt tedy nie jezdzi bo bym już w kogoś przyjebał. Rozwidniło się już, a obraz wcale się nie wyostrzał przeciwnie był coraz bardziej zamazany. Dopiero jak włączyłem wycieraczki okazało się że jest trochę lepiej szyba uwalona była krwią i pełno flaków na masce .Rety chyba musiałem przyjebać w paru zimnych i cały wózek ujebany no i czy to musi tak boleć? Pierdolona świnia .Czułem gdy bryka załapywała pobocza i kontrowałem, ale nie miałem siły. Samochód jechał coraz wolniej i bardziej od prawej do lewej niż prosto . W oddali majaczył już kontur naszego domu. Jeszcze kawałek mówiłem do siebie ból był nie do zniesienia. Już nawet trzymałem się za te ranę bo choć na chwile ale mniej bolało. Gdy już byłem przy chałupie widziałem Mariusza który biegł w moja stronę i krzyczał coś do Borysa .Chyba musiałem się jakoś zatrzymać bo Mariusz wyciągał mnie już z auta i wlókł z Borysem do domu. Dopytywał co się stało, gdy byliśmy przy bramie wybiegła Rozi i Pati chyba nawet miała na mnie nakrzyczeć, ale zbladła. Resztkami sił wybełkotałem
- Łapcie ją bo jej słabo
Pati ją podtrzymała i powoli kierowaliśmy się do domu.
- Co się stało? Gdzieś ty się podziewał?
- Napadła mnie świnia... No dasz wiarę. Trafiłem go, a on zwiał nie mogłem znalezć to dałem się na spokój i pozbierałem trochę sarenek na śniadanko dla naszych zimnych przyjaciół, ale ta pieprzona świnia na mnie polowała i przy aucie skurczybyk mnie dopadł. Nim go zabiłem to wsadził mi kieł w bok. Wywalił mnie i uderzyłem łbem o drzwi jak się obudziłem to było ciemno, a gdy wyjechałem na drogę spotkałem wielbicieli Drake. Nie mogłem ich tu przywlec wiec się przejechaliśmy po lesie. I się pokłóciliśmy o mięso i tak wypowiedziałem im zimno wojnę i wygrałem bo ani byle dzik ani zimny nie będzie mi podskakiwał.
Pózniej zrobiło się ciemno i już nic nie widziałem ani nie słyszałem chyba film mi się urwał .
Subskrybuj:
Posty (Atom)