Piątego dnia rano obudziłem się cały zdrętwiały z zimna eh gdy by nie misiek pewnie zamarzł bym na tym mrozie. Jeszcze 14 km dzieliło nas od osady po kilku minutach wyszły dziewczyny.
-Wracamy - zarządziłem.
-Fajnie miałeś w tej jaskini - stwierdziła jedna z nich .
-Ta mogłem siedzieć tu do dziś a tak to same kłopoty jeszcze 14 km mam nadzieję że dacie radę bez śniadania - skomentowałem i jak zwykle ruszyłem przodem. Po drodze jak zwykle próbowały ze mną rozmawiać jednak nie odpowiadałem na ich pytania. Do osady dotarliśmy koło południa słońce było już wysoko. Już na ulicy dobiegł mnie krzyk Damona rety, ale on się drze pomyślałem. I udałem się do domu. Gdy tylko przekroczyłem próg domu zaczepił mnie Luke.
-Dobrze że już jesteś załatwiłeś coś?
-W sumie coś tak a jednocześnie nic. Rozbiłem kilka grup jest tego pełno po lasach, pewnie i posterunki przejęli. Pogadam z Roz odpocznę trochę i polatam i sprawdzę placówki.
-Raczej nie porozmawiasz z Roz.
-Bo ty tak mówisz?
Wtedy do pokoju wszedł a raczej wbiegł Drake i zaczął sadzić się z łapami. Na początku tylko się broniłem a ten wpadł w furię i się darł.
-Dostaniesz za wszystko za Roz za Al i Alfreda który chciał nas zjeść.
Zwinąłem Drake za bluzę.
-Wyjaśnij mi proszę czemu za Roz? Nie było mnie tu więc nic jej jeszcze nie zrobiłem i pospiesz się bo chce się z nią przywitać i Damon krzyczy.
-Już 3 dzień tak krzyczy a z Roz nie pogadasz bo jej nie ma.
-Poczekam aż wróci.
-To długo będziesz czekał ,bo znikła- wywalił z siebie Drake cały żal.
Puściłem go bo nogi mi się ugięły.
-Jak znikła?
-Nie wiem ty mi wyjaśnij poszła mnie szukać ja szukałem w tym czasie ciebie mnie zwinęli czarni a jej nie ma nigdzie, Szukamy codziennie
i w tym samym momencie zaczął mnie lać, ale wtedy to ja się wkurwiłem.
-Byłeś za nich odpowiedzialny napisałem że wrócę zostawiłeś ją rety- i wtedy to już na dobre się rozkręciłem obaj niezle daliśmy sobie po mordach i chyba gdy by nie Luke , Mateusz i Krzysiek to byśmy się pozabijali.
Luk usadził nas na fotelach.
-Panowie spokój bójka nic nie da.
Wtedy wyszła Al i dostałem w ryj tym razem od niej.
-A to za co?
-Za Alfreda.
-Nie zabiłem żadnego.
-To idz do bunkra i to zrób bo mi się nie udało. Co ty sobie myślisz -wrzeszczała.
-Cicho - uspokajał ja Luke i trzymał by mnie znów nie strzeliła.
-Chodz Drake zobaczę to coś.
-Naprawdę martwię się o siostrę.
Szliśmy do piwnicy.
-Jak ci się wydaje co się stało?
-Luke przepytał podobno kogo się dało nie wiemy nikt nic nie widział kamień w wodę.
-Rety ja oszaleje bez niej - usiadłem na schodach.
-Tylko się nie rozklejaj fakt dałem dupy moja wina.
-Nie obwiniaj się już musimy ją znalezć zaraz postawię wszystkich na nogi przejrzymy każdy kont .
-Al strzeliła do tego małego Alfreda i nic on wygląda na większego niż powinien raczkuje już.
-Co takiego? przecież to nie jest możliwe.
-Zobaczysz sam chyba dopiero się wykluł bo jest umazany krwią i czarna mazia ,no i jest głodny zeżarł już tą dziewczynę.
-Dobra musimy go zabić bezwarunkowo i uważać żeby nas nie podrapał.
Drake otworzył drzwi a to coś rety zaczęło podążać w naszym kierunku i warczeć.
-Widzisz mówiłem że nie będziemy mieli nad tym kontroli, czekaj nadziejemy to na widły żeby unieruchomić. Ale że Al do tego strzeliła i sama wydała wyrok dziwne. To jest małe damy radę.
Poszedłem po widły i wycelowałem w idący w moją stronę warczący twór, przebiłem go a on nadal żył i się ruszał. To była najbardziej masakryczna rzecz jaką w życiu zrobiłem. Kazałem Drake'owi trzymać te widły i przebijałem go nożem w różne miejsca. Ja się nad nim znęcałem a on nadal żył do tego za każdym ciosem wydawał przerażający odgłos. Wreszcie wpadłem na pomysł i zacząłem go szybko ciąć po kawałku pociąłem go na skwarki dosłownie, Drake parę razy pawia puścił w końcu to coś przestało się ruszać.
-Zamykamy, zostawimy to tu ciekawe czy się poskłada.
-Jesteś pierdolonym sadystą, to tak jak byś zajebał Damona wrzeszczał Drake.
-O co ci w ogóle chodzi miałem zrobić z nim porządek to zrobiłem tego oczekiwaliście. Ja nie wiem jak je zabijać, jak działają.
Weszliśmy na górę, ale tam nie było lepiej Al leżała nieprzytomna.
-Przez godzinę tak się męczyła, krzyczała, gadała, prosiła, cierpiała, mdlała i odzyskiwała przytomność - powiedział zatroskany Luke.
-Przepraszam musiałem to zabić a nie miałem pojęcia jak. Musimy się umyć, bo jesteśmy tym ubabrani i wyszedłem z salonu. Skierowałem się do łazienki, wziąłem prysznic i poszedłem do pokoju. Ledwie się ubrałem a zapukała Jula.
-Mogę?
-Tak - wziąłem od niej Damona.
-Przepraszam nie możemy go uspokoić a od wczoraj to nawet jeść nie chce - pożaliła się.
-Zrobiła byś mu mleko - poprosiłem.
-Jasne.
-Mistrzu no już tatuś jest z tobą - zacząłem z nim rozmawiać. - Przebierzemy się, zjemy, wykapiemy. Czemu mój synek jest taki zapłakany? Musisz się uspokoić maleńki trzeba szukać mamusi bo, obaj będziemy beczeć.
Nawet nie zarejestrowałem kiedy mały przestał płakać i nawet zjadł. Po jakimś czasie zasnął. Jula towarzyszyła mi przez cały ten czas.
-Musi być ci strasznie ciężko i jeszcze to coś w bunkrze.
-Tego już nie ma. A ciężko jest Jula bardzo mi zle - mało co nie ryczałem, gdy to mówiłem jednak w środku czułem jak narasta we mnie złość.
-Mogę ci jakoś pomóc - pogładziła mnie po ramieniu.
-Przepraszam ale możesz mnie nie dotykać Jula nie lubię tego chciał bym zostać sam przepraszam.
- Ja nie miałam nic złego na myśli.
-Wiem Jula nie przejmuj się tym idz już proszę
Włożyłem Damona do nosidełka, zszedłem na dół. Zrobiłem sobie kanapki i oświadczyłem wszystkim że idę na jednostkę że będę za jakoś godzinę. Więc kto jest chętny do poszukiwań Roz to zapraszam pod jednostkę i ruszamy za godzinę. Nie czekając na ich odpowiedz poszedłem do kuchni. Babcia zaczęła mi coś Czrusiować ale ją zlałem. Grażyna kręciła się po kuchni.
- Przepraszam szefie przyszła tylko zjeść i coś się napić. Damon nie schodził mi z rąk, dlatego Damonem zajmowała się Jula. Tak bardzo płakał że musieliśmy go cały czas nosić a i tak nie wiele to dało. A wczoraj to nawet nic już nie zjadł.
- Spokojnie Grażyno - powiedziałem - uszykuj mi wszytko co on jada, nalej wody w jakiś termos, w drugi zupkę dla niego.
- Wyjeżdża gdzieś z nim szef? - dopytała
- Tak będę szukał żony nie mogę zostawić go z tobą skoro sobie nie radzisz. Z resztą na obecną chwilę wybacz ale nie ufam nikomu.
Grażyna tylko skinęła głową. Babcia naszykowała mi kanapek jak dla wojska. Grażyna spakowała Damona mimo że była zima przelecieliśmy szybko do samochodu i zadzwoniłem do Mariusza.
- Panowie zbierać wszystkich pod jednostką za mięć minut.
- O szef już wrócił - stwierdził Mariusz
- Maniuś nagadamy się po drodze. Teraz zbieraj wszystkich.
Po chwili dotarłem na jednostkę. Damon spał więc kazałem Supci go pilnować. Kazałem również pootwierać pawilony okazało się że w ostatnim jest sporo zarazeniców. W pawilonie męskim, nastolatków i kobiecym było kilka trupów. Generalnie ludzie prosili o normalność czyli jak by się uspokoili. Utwierdziłem ich w tym swoją przemową. Oświadczając że to jest jakiś zamach terorystyczny na nas. I że grasuje tam zorganizowana grupa w Polsce w lasach i nie tylko, że mam pawilon zorganizuje im kuchnie, jedzenie. Rodziny będą mogli wrócić do rodzin ale wszyscy pozostaną na terenie bazy. Bo ja też straciłem żonę. Was zabijali a mi porwali żonę. A może zabili nie wiem. Ludzie zaczęli coś bredzić ale ich uciszyłem.
- Jak wrócę z poszukiwań, wydam polecenia. Będziemy odbudowywać i rozbudowywać osadę. Bardzo dużo się zmieni. I nie będę pobłażliwy więc proszę się pilnować. Każdy wybryk będzie karany śmiercią. Mój syn nie ma matki a nie ma jeszcze roku. Jeżeli nie chcecie skończyć tak jak ja to się mnie słuchajcie. A tych którzy podjudzają was do buntu oddajcie w ręce ludzi do tego upoważnionych. Zostaną zapisane wasze nazwiska i nagroda was nie ominie. Niebawem wszystko wróci do normalności. Każdy będzie rozliczał się z godzin pracy, pózniej dostaniecie wypłaty i zostanie otwarty sklep. Ale najpierw musicie naprawić to co zepsuliście. Mało tego dać z siebie dużo więcej. Teraz proszę odszukać własne rodziny i rozejść się do pawilonów. Są tu dwa ogromne magazyny więc jakoś zorganizujemy kuchnię, stołówkę. Na razie musicie przetrwać.
Nie interesowały mnie opinię ludzi. Chociaż wyglądali na raczej zadowolonych. Pózniej poleciłem Mariuszowi żeby zebrał wojsko. Ernesto miał zgarnąć całą mafię. I zarządziłem poszukiwania na szeroką skalę. Plan był taki każdy posterunek miał zostać odwiedzony, przepatrzony, przeszukany. Ludzie poinformowani by dołączyć do osady. Flagi pozdejmowane, wszystko co przydatne pozabierane do tirów które miały pojechać za każdą grupą zwiadowczą. Wojsko wraz z rodziną moją o ile się dołączy miało szpalerem iść przeczesywać lasy, domy wszystko co napotkają po drodze. Mieli stacjonować gdy się ściemni. Za nimi mieli podążać ciężarówki z potrzebnym sprzętem, jedzeniem itp. Ja osobiście podnoszę dwa samoloty. Mariusz leci ze mną w kierunku Rosji
- i tam zaczniemy Mariusz. Wy Grzesiek lecicie w kierunku Niemiec i tam zaczynacie. Spotykamy się w punkcie zero czyli w osadzie. Ludzie z moimi znakami mają zostać zastrzeleni nie pytać zabijać i tak nic nie mówią. Tak jak wspomniałem każdy posterunek ma zostać przepatrzony. Może gdzieś ktoś więzi moją żonę. Jej nienawidzicie, kochacie każdy ma o niej inne zdanie ale każdy wie jak wygląda. Więc ogólnie wiemy kogo szukamy a tego kto znajdzie moją żonę nagroda nie minie i przywileje również. Trochę mi zeszło więc wychodzi że ruszamy za 30 minut wiec proszę się przygotować dziękuje za uwagę.
wtorek, 14 listopada 2017
Od Luke'a
Tego było za wiele, Quick poszedł, nie wiadomo kiedy wróci, mafia robi co chce a Drake wyszedł i znając go na pewno kogoś wkurzy na tyle że ten go zabije, Rozi poszła szukać brata i też przepadła. Moja siostra straciła przytomność i nie wiedziałem co się z nią dzieje. Dopiero nad ranem się uspokoiła i zaczęła ze mną rozmawiać.
Sam martwiłem się o resztę i chciałem ich iść szukać ale nie mogłem zostawić Lexi.
Jak tylko obiecała że zostanie w domu przeszedłem się po ulicach, tak dla pewności i zapukałem do domu Mariusza. Chwile trwało nim otworzył. Nie był zadowolony że mnie widzi i w końcu co się dziwić kiedy przyszedłem o czwartej rano. Kiedy spytałem czy widział Drake'a od razu zaprzeczył i miał zamiar zamknąć mi drzwi przed nosem ale jak tylko spytałem o Rozi od razu zaoferował pomoc. Zadzwonił do Grześka i Borysa próbując dowiedzieć się czy ktoś ją widział, ale miałem przeczucie że to i tak strata czasu. Przeszedłem na granicę której nie wolno było nikomu przekraczać. Od razu podeszło kilku facetów w czerni. Rozmowa z nimi okazała się być bardzo trudna ale po jakimś czasie zgodzili się sprawdzić czy nie ma "u nich" Drake lub Rozi. Oznajmili że faktycznie mają w celi Drake'a ale o Rozi nic nie wiedzą.
Zgodzili się wypuścić Drake i go przyprowadzili bo ja granicy przekroczyć nie mogłem. Nie wyglądał najlepiej. Jak tylko powiedziałem mu że Rozi zniknęła chciał iść jej szukać, wcale mu się nie dziwiłem w końcu też mam siostrę która na dodatek uwielbia pchać się kłopoty.
-Stary zwolnij, szukałem ją w sumie to was około pięciu godzin. Radził bym ci wrócić do domu albo może i nie bo moja siostra to cię zabije a już na pewno jak zobaczy cię w takim stanie.
-Szukałeś mnie pięć godzin?- dopytał- no piesku ty naprawdę za mną tęskniłeś.
-Ja cię ostrzegam nie mam humoru na żarty, wszyscy giną moja siostra z Alfredami wariuje...
-co znowu?- dopytał
Pokrótce opowiedziałem mu że straciła przytomność i ucięła sobie z nimi miłą pogawędkę.
-O kurwa zapomniałem o niej, a nikt inny o niej nie wiedział.
-O czym ty mówisz? -spytałem nic nie rozumiejąc
-No profesorek sobie Alfreda tworzył, Quick znalazł tą dziewczynę w ciąży i zamknął ją w bunkrze.
-Że co?- spytałem- zamknęliście ciężarną w bunkrze i o niej zapomnieliście?
-No tak trochę
-jak można tak trochę zapomnieć o zamkniętej babie w bunkrze?
-Lex nie może o tym wiedzieć- powiedział przed drzwiami.
-Ona już wie- przypomniałem i wszedłem do domu.
-Dłużej się nie dało- spytała z wyrzutem na wstępie.
-Cześć braciszku jak dobrze że jesteś i przyprowadziłeś mi chłopaka do domu -mruknąłem na co przewróciła oczami.
-Jak ty wyglądasz- zwróciła się do Drake wkurzona, i dobrze zasłużył sobie, Drake chciał coś powiedzieć ale nie dała mu dojść do słowa- już któryś raz z kolei wychodzisz sobie z domu i nic nie mówisz, wracasz po nie wiadomo jakim czasie i na ogół pobity i gdzie jest Rozi- ale nim cokolwiek odpowiedział kontynuowała dalej- ty to się masz do mnie nie odzywać, Luke gdzie jest Rozi?
-Nie mam pojęcia z Drake'em jej nie było, na osadzie i w całym miasteczku też jej nie ma. Dodatkowo Drake zapomniał wspomnieć o ciężarnej kobiecie w bunkrze która pewnie właśnie urodziła Alfreda.
-kabel- fuknął Drake.
-Że co ?-spytała zdziwiona Lexi.- kiedy miałeś zamiar powiedzieć o tym albo nie czekaj czy miałeś w ogóle taki zamiar.
-Lexi to nie tak, Quick....- próbował się jakoś wytłumaczyć ale Lexi chyba sobie już dopowiedziała resztę.
-Po prostu się trzymaj ode mnie z daleka- po tych słowach poszła w kierunku piwnicy. Nie mając wyboru poszliśmy za nią. Lexi wbijała coś do czytnika ale chyba bez rezultatu bo wkurzona jeszcze bardziej odkręciła się do nas.
-Skoro zmieniłeś kody to otworzysz drzwi czy może każesz mi wyjść?
-Quick zabronił ci mówić.- powiedział w stukając kod.
-A ty go posłuchałeś. Kto jeszcze o tym wiedział?
Ale Drake nie odpowiedział bo drzwi się otworzyły, podejrzewałem że równo z otwarciem usłyszymy płacz ale była zupełna cisz. Drake zapalił światło i zeszliśmy na dół.
Na dole było pełno krwi i strzępki ubrań a w środku tego wszystkiego siedział mały dzieciak, wyglądał na rówieśnika Damona co było nie możliwe, całe we krwi i jakiejś czarnej substancji dziecko odwróciło się w naszą stronę.
-Wynosimy się stąd ale to już- zarządziła Lexi z przerażeniem w głosie
-Trzeba coś zrobić z tym dzieckiem- stwierdziłem. Dzieciak zaczął raczkować w naszą stronę.
-on ją zeżarł - powiedział Drake jakbym tego nie zauważył. W tym samym momencie rozległ się huk wystrzału, zdziwiony spojrzałem na przerażoną Lexi która trzymała spluwę wycelowaną w ciało dziecka. Drake zaklął spojrzałem na tego dzieciaka które już się podniosło i raczkowało do nas powarkując.
-Na górę- zadecydowałem i pociągnąłem siostrę z bunkru- wy to widzieliście?- dopytałem
-Mini Alfred tylko chyba głodny- potaknął Drake, Lexi bez słowa nas wyminęła i poszła do pokoju. - chyba powinienem z nią pogadać- stwierdził co chyba było jego najlepszym pomysłem.
Sam martwiłem się o resztę i chciałem ich iść szukać ale nie mogłem zostawić Lexi.
Jak tylko obiecała że zostanie w domu przeszedłem się po ulicach, tak dla pewności i zapukałem do domu Mariusza. Chwile trwało nim otworzył. Nie był zadowolony że mnie widzi i w końcu co się dziwić kiedy przyszedłem o czwartej rano. Kiedy spytałem czy widział Drake'a od razu zaprzeczył i miał zamiar zamknąć mi drzwi przed nosem ale jak tylko spytałem o Rozi od razu zaoferował pomoc. Zadzwonił do Grześka i Borysa próbując dowiedzieć się czy ktoś ją widział, ale miałem przeczucie że to i tak strata czasu. Przeszedłem na granicę której nie wolno było nikomu przekraczać. Od razu podeszło kilku facetów w czerni. Rozmowa z nimi okazała się być bardzo trudna ale po jakimś czasie zgodzili się sprawdzić czy nie ma "u nich" Drake lub Rozi. Oznajmili że faktycznie mają w celi Drake'a ale o Rozi nic nie wiedzą.
Zgodzili się wypuścić Drake i go przyprowadzili bo ja granicy przekroczyć nie mogłem. Nie wyglądał najlepiej. Jak tylko powiedziałem mu że Rozi zniknęła chciał iść jej szukać, wcale mu się nie dziwiłem w końcu też mam siostrę która na dodatek uwielbia pchać się kłopoty.
-Stary zwolnij, szukałem ją w sumie to was około pięciu godzin. Radził bym ci wrócić do domu albo może i nie bo moja siostra to cię zabije a już na pewno jak zobaczy cię w takim stanie.
-Szukałeś mnie pięć godzin?- dopytał- no piesku ty naprawdę za mną tęskniłeś.
-Ja cię ostrzegam nie mam humoru na żarty, wszyscy giną moja siostra z Alfredami wariuje...
-co znowu?- dopytał
Pokrótce opowiedziałem mu że straciła przytomność i ucięła sobie z nimi miłą pogawędkę.
-O kurwa zapomniałem o niej, a nikt inny o niej nie wiedział.
-O czym ty mówisz? -spytałem nic nie rozumiejąc
-No profesorek sobie Alfreda tworzył, Quick znalazł tą dziewczynę w ciąży i zamknął ją w bunkrze.
-Że co?- spytałem- zamknęliście ciężarną w bunkrze i o niej zapomnieliście?
-No tak trochę
-jak można tak trochę zapomnieć o zamkniętej babie w bunkrze?
-Lex nie może o tym wiedzieć- powiedział przed drzwiami.
-Ona już wie- przypomniałem i wszedłem do domu.
-Dłużej się nie dało- spytała z wyrzutem na wstępie.
-Cześć braciszku jak dobrze że jesteś i przyprowadziłeś mi chłopaka do domu -mruknąłem na co przewróciła oczami.
-Jak ty wyglądasz- zwróciła się do Drake wkurzona, i dobrze zasłużył sobie, Drake chciał coś powiedzieć ale nie dała mu dojść do słowa- już któryś raz z kolei wychodzisz sobie z domu i nic nie mówisz, wracasz po nie wiadomo jakim czasie i na ogół pobity i gdzie jest Rozi- ale nim cokolwiek odpowiedział kontynuowała dalej- ty to się masz do mnie nie odzywać, Luke gdzie jest Rozi?
-Nie mam pojęcia z Drake'em jej nie było, na osadzie i w całym miasteczku też jej nie ma. Dodatkowo Drake zapomniał wspomnieć o ciężarnej kobiecie w bunkrze która pewnie właśnie urodziła Alfreda.
-kabel- fuknął Drake.
-Że co ?-spytała zdziwiona Lexi.- kiedy miałeś zamiar powiedzieć o tym albo nie czekaj czy miałeś w ogóle taki zamiar.
-Lexi to nie tak, Quick....- próbował się jakoś wytłumaczyć ale Lexi chyba sobie już dopowiedziała resztę.
-Po prostu się trzymaj ode mnie z daleka- po tych słowach poszła w kierunku piwnicy. Nie mając wyboru poszliśmy za nią. Lexi wbijała coś do czytnika ale chyba bez rezultatu bo wkurzona jeszcze bardziej odkręciła się do nas.
-Skoro zmieniłeś kody to otworzysz drzwi czy może każesz mi wyjść?
-Quick zabronił ci mówić.- powiedział w stukając kod.
-A ty go posłuchałeś. Kto jeszcze o tym wiedział?
Ale Drake nie odpowiedział bo drzwi się otworzyły, podejrzewałem że równo z otwarciem usłyszymy płacz ale była zupełna cisz. Drake zapalił światło i zeszliśmy na dół.
Na dole było pełno krwi i strzępki ubrań a w środku tego wszystkiego siedział mały dzieciak, wyglądał na rówieśnika Damona co było nie możliwe, całe we krwi i jakiejś czarnej substancji dziecko odwróciło się w naszą stronę.
-Wynosimy się stąd ale to już- zarządziła Lexi z przerażeniem w głosie
-Trzeba coś zrobić z tym dzieckiem- stwierdziłem. Dzieciak zaczął raczkować w naszą stronę.
-on ją zeżarł - powiedział Drake jakbym tego nie zauważył. W tym samym momencie rozległ się huk wystrzału, zdziwiony spojrzałem na przerażoną Lexi która trzymała spluwę wycelowaną w ciało dziecka. Drake zaklął spojrzałem na tego dzieciaka które już się podniosło i raczkowało do nas powarkując.
-Na górę- zadecydowałem i pociągnąłem siostrę z bunkru- wy to widzieliście?- dopytałem
-Mini Alfred tylko chyba głodny- potaknął Drake, Lexi bez słowa nas wyminęła i poszła do pokoju. - chyba powinienem z nią pogadać- stwierdził co chyba było jego najlepszym pomysłem.
Od Lexi
Jak tylko odzyskałam przytomność w głowie rozległy się setki ,nie co ja mówię, tysiące krzyków. Każdy próbował przekrzyczeć pozostałe. Sama nie byłam pewna co było gorsze to czy ten pisk. Chwilę trwało nim zrozumiałam że słyszę myśli Alfredów z tą różnicą że to pewnie były myśli wszystkich zmutowanych, w całej Polsce możliwe że i tych w Rosji. Skuliłam się na łóżku na którym leżałam, zamknęłam oczy i przycisnęłam dłonie do uszu próbując jakoś zmniejszyć ten hałas. Co oczywiście nic nie dawało bo słyszałam to w głowie. Chyba zaczęłam krzyczeć ale nie byłam pewna bo nie słyszałam własnego krzyku.
Chyba znowu straciłam przytomność. Ale jedyne co się zmieniło to to że do bólu głowy doszedł ból gardła i mdłości, a Luke był w pokoju. Usiadłam na łóżku i przyciągnęłam nogi. Zaczęłam płakać, Luke próbował mnie uspokoić, mówił coś ale nie słyszałam go.
Chciałam tylko aby te głosy ucichły.
Zamknęłam oczy i położyłam głowę na kolanach, po całej wieczności chyba głosy przycichły albo ja się do tego przyzwyczaiłam.
Szybko uznałam że jednak przycichły bo wyłapywałam kilka pojedynczych słów które i tak nic mi nie mówiły. Co chwila powtarzał się "brat".
"-słyszysz mnie?"- rozpoznałam głos Alfreda-" mamy nowego brata"
-Jakiego brata?- sama nie byłam pewna czy to pomyślałam czy powiedziałam na głos.
"-Naszego, właśnie się urodził, musisz do niego pójść"
Nic z tego nie rozumiałam, przez ten hałas nie byłam wstanie zebrać myśli.
"-jest sam"- kontynuował Alfred-" jest zamknięty, musisz go znaleść, musisz zabrać go do Saszy, on się nim zajmie"
-Zamknij się.- krzyknęłam
"-Jest u ciebie w domu, sam, zamknięty, jest mu zimno"- mówił dalej wcale nie zrażony.
-Zamknij się- powtórzyłam błagalnie i powtarzałam to w kółko jak mantrę.
Głosy stopniowo cichły, aż w końcu słyszałam tylko siebie. Zamilkłam a cisza która mnie otoczyła była równie bolesna jak ten hałas. Otworzyłam oczy. Luke patrzył na mnie ze strachem w oczach. Tak, zachowywałam się jak wariatka.
-Lexi...?- zaczął ale chyba nie był pewny o co zapytać. Powoli opowiedziałam mu o wszystkim. Zauważyłam że się ściemniło.
-Drake wrócił?- spytałam ale chyba już wiedziałam jaka jest odpowiedz.
-Nie i Rozi też jeszcze nie wróciła- odpowiedział.
-A która jest godzina?
-Środek nocy, w sumie to już ranek.
-Musimy iść ich poszukać...
-Siostra, ty to się masz nigdzie nie ruszać. - przerwał mi. - jesteś głodna?
-Nie. Chcę aby wrócił Drake- powiedziałam i szybko dodałam- i Rozi z Quickiem.
-wiem, i raczej większość by chciała ale głodząc się im nie pomożesz. Pózniej spróbuję ich znaleść ale ty masz się nie ruszać z domu.
-Ale...
-Pomóż Julce zająć się Damonem i nie ruszaj się z domu albo nikt nie pójdzie ich szukać bo ja będę musiał pilnować ciebie.
-Ok, ale wróć.
Chyba znowu straciłam przytomność. Ale jedyne co się zmieniło to to że do bólu głowy doszedł ból gardła i mdłości, a Luke był w pokoju. Usiadłam na łóżku i przyciągnęłam nogi. Zaczęłam płakać, Luke próbował mnie uspokoić, mówił coś ale nie słyszałam go.
Chciałam tylko aby te głosy ucichły.
Zamknęłam oczy i położyłam głowę na kolanach, po całej wieczności chyba głosy przycichły albo ja się do tego przyzwyczaiłam.
Szybko uznałam że jednak przycichły bo wyłapywałam kilka pojedynczych słów które i tak nic mi nie mówiły. Co chwila powtarzał się "brat".
"-słyszysz mnie?"- rozpoznałam głos Alfreda-" mamy nowego brata"
-Jakiego brata?- sama nie byłam pewna czy to pomyślałam czy powiedziałam na głos.
"-Naszego, właśnie się urodził, musisz do niego pójść"
Nic z tego nie rozumiałam, przez ten hałas nie byłam wstanie zebrać myśli.
"-jest sam"- kontynuował Alfred-" jest zamknięty, musisz go znaleść, musisz zabrać go do Saszy, on się nim zajmie"
-Zamknij się.- krzyknęłam
"-Jest u ciebie w domu, sam, zamknięty, jest mu zimno"- mówił dalej wcale nie zrażony.
-Zamknij się- powtórzyłam błagalnie i powtarzałam to w kółko jak mantrę.
Głosy stopniowo cichły, aż w końcu słyszałam tylko siebie. Zamilkłam a cisza która mnie otoczyła była równie bolesna jak ten hałas. Otworzyłam oczy. Luke patrzył na mnie ze strachem w oczach. Tak, zachowywałam się jak wariatka.
-Lexi...?- zaczął ale chyba nie był pewny o co zapytać. Powoli opowiedziałam mu o wszystkim. Zauważyłam że się ściemniło.
-Drake wrócił?- spytałam ale chyba już wiedziałam jaka jest odpowiedz.
-Nie i Rozi też jeszcze nie wróciła- odpowiedział.
-A która jest godzina?
-Środek nocy, w sumie to już ranek.
-Musimy iść ich poszukać...
-Siostra, ty to się masz nigdzie nie ruszać. - przerwał mi. - jesteś głodna?
-Nie. Chcę aby wrócił Drake- powiedziałam i szybko dodałam- i Rozi z Quickiem.
-wiem, i raczej większość by chciała ale głodząc się im nie pomożesz. Pózniej spróbuję ich znaleść ale ty masz się nie ruszać z domu.
-Ale...
-Pomóż Julce zająć się Damonem i nie ruszaj się z domu albo nikt nie pójdzie ich szukać bo ja będę musiał pilnować ciebie.
-Ok, ale wróć.
Od Drake'a
Obudziłem się czułem jak bym wpadł pod pociąg. Okej... Usiadłem czego pożałowałem i puściłem pawia. Ostatnie bomby trochę mnie po turbowały a teraz jeszcze musiałem dostać solidne lanie. Wow dawno nie straciłem przytomności... Do końca nie pamiętałem co się stało. Byłem zamknięty w jakiejś celi która miała tylko kubeł w rogu. Posiedziałem chwilę po czym się podniosłem i próbowałem otworzyć celę. Wcale nie zdziwiłem się że była zamknięta. Nie wierze zamknęli mnie...
- Jest tam kto? - wrzasnąłem
Na ogól jest ktoś kto pilnuje więzniów.
- No ludzie wypuście mnie. Do cholery otwórzcie drzwi...
Przeszedłem dwa razy po niewielkiej przestrzeni omijając własnego pawia. Po czym zacząłem głośno śpiewać roca. Ja po prostu nie mogę być zamykany.
- Zamkniesz się wreszcie. Nikogo tam nie ma - wrzasnął ktoś za ściany - To najgorsze co mi zafundowali
- Kim jesteś? - dopytałem
- Twoim sąsiadem - odparł - i błagam zamknij się wreszcie.
- Długo już siedzisz? - spytałem siadając pod ścianę z której dobiegał głos
- Jakiś czas ciężko stwierdzić
- No a za co siedzisz? - spytałem
Wiem to głupie ale musiałem się czymś zając żeby nie myśleć o tym że jestem zamknięty.
- Wiesz że siedzisz tu dopiero jakieś 48 godzin. Byłeś strasznie cicho
- Skąd wiesz że jestem tu 48? - dopytałem
- Słyszałem jak trzaskali drzwiami a ta cela była pusta. Nawet się cieszyłem że będę miał z kim pogadać. Ale nic nie odpowiadałeś. Myślałem że odcięli ci język albo co. Ale zdecydowanie wolałem jak siedziałeś cicho. Coś żeś zrobił?
- Ja? - dopytałem
- No tak - odparł - czarny koń rozbił drugą grupę czy jak? Twoi też się buntowali
- Chwila a ty za co siedzisz? - spytałem
- Ja za nic - odparł - byłem w grupie z Krakowa, szczerze chciałem tylko przeżyć.
- W Krakowie rządził karzeł - zauważyłem
- No też tu jest - przytaknął - jest w celi obok mojej. A jego sąsiadką jest Ivana córeczka ten to ma szczęście. Nawet dziurę ma w ścianie
- Kto?
- No Igor, karzeł - sprostował
- Ma dziurę i widzi tę sylikonową zdzirę
- Skąd wiesz że ma silikony? - zdziwił się mój rozmówca - A ty za co siedzisz?
- Za to że za dużo gadam - wyjaśniłem - ale nie przyzwyczajaj się za długo tu nie zabawie
- Każdy nowy tak mówi. Czasem gadamy ze sobą znaczy z sąsiadem to jak głuchy telefon.
- Ja mówię serio nie zabawię tu długo.
Wstałem i odszedłem od ściany. I podszedłem pod drzwi od celi. Broń mi zabrali ale nie zabrali mojego scyzoryka. Wyciągnąłem go i zacząłem dłubać w zamku. Nie zabawię tu dłużej niż muszę. Pieprzyć Quicka. Jak mógł kazać mnie zamknąć. A ja chciałem szukać jego zasranego zadka. Długo trwało za nim zamek chrzęsnął i otworzyłem skrzypiące drzwi. Już kumam czemu ten koleś za ściany słyszał jak mnie przyciągnęli. Zamknąłem drzwi za sobą. Kurcze tu jeszcze nie byłem. Nie miałem pojęcia w którą stronę iść. Schowałem swój scyzoryk gdzie jego miejsce i zacząłem iść w lewą stronę. Długo szedłem a korytarz nadal się ciągnął. Szlak trzeba było iść w prawo. Zawróciłem i zacząłem iść w drugą stronę. Minąłem właśnie otwarte drzwi celi. Cholera, zamykałem drzwi. A może tylko mi się wydawało.
- Nie ma go - wrzasnął ktoś - jest tylko paw
- I co idioto zmienił się w rzyga - odwarknął ktoś inny
Bawiło mnie to. Ciekawe jakie mieli miny tamci jak uciekałem im z bagażnika. Ale moje rozbawienie szybko minęło nie było nawet gdzie się schować. Zostało mi tylko podnieść ręce go góry i czekać. Z celi wyszło dwóch kolesi w czarnym ubranku
- Mnie szukacie? - spytałem
Ich miny zabójcze
- Choć ktoś się po ciebie zgłosił - odparł jeden
Okej... Moja siostra byłem nawet więcej niż pewnym. Więc naprawdę zdziwiłem się kiedy zobaczyłem Luke.
- Ty? - dopytałem zdziwiony - myślałem że Roz. Nie ważne idziemy do domu?
- Wyglądasz nie najlepiej - skomentował Luke
- Ta... co ty nie powiesz. Nie wierze martwiłeś się o mnie
- Spadaj
- No co byłem święcie przekonany że to Roz ale ty
- Drake - zaczął Luke - Roz zniknęła. Poszła cię szukać po obiedzie a mamy porę śniadania.
Moja siostra nigdy nie znikała. A już na pewno nie...
- Co ty pieprzysz
- Roz zniknęła - powtórzył
- A Damon? - dopytałem
- Jest w domu
Moja siostra nie zostawiła by dziecka chyba że nie poszła z własnej woli. Musiałem ją odnalezć.
- Jest tam kto? - wrzasnąłem
Na ogól jest ktoś kto pilnuje więzniów.
- No ludzie wypuście mnie. Do cholery otwórzcie drzwi...
Przeszedłem dwa razy po niewielkiej przestrzeni omijając własnego pawia. Po czym zacząłem głośno śpiewać roca. Ja po prostu nie mogę być zamykany.
- Zamkniesz się wreszcie. Nikogo tam nie ma - wrzasnął ktoś za ściany - To najgorsze co mi zafundowali
- Kim jesteś? - dopytałem
- Twoim sąsiadem - odparł - i błagam zamknij się wreszcie.
- Długo już siedzisz? - spytałem siadając pod ścianę z której dobiegał głos
- Jakiś czas ciężko stwierdzić
- No a za co siedzisz? - spytałem
Wiem to głupie ale musiałem się czymś zając żeby nie myśleć o tym że jestem zamknięty.
- Wiesz że siedzisz tu dopiero jakieś 48 godzin. Byłeś strasznie cicho
- Skąd wiesz że jestem tu 48? - dopytałem
- Słyszałem jak trzaskali drzwiami a ta cela była pusta. Nawet się cieszyłem że będę miał z kim pogadać. Ale nic nie odpowiadałeś. Myślałem że odcięli ci język albo co. Ale zdecydowanie wolałem jak siedziałeś cicho. Coś żeś zrobił?
- Ja? - dopytałem
- No tak - odparł - czarny koń rozbił drugą grupę czy jak? Twoi też się buntowali
- Chwila a ty za co siedzisz? - spytałem
- Ja za nic - odparł - byłem w grupie z Krakowa, szczerze chciałem tylko przeżyć.
- W Krakowie rządził karzeł - zauważyłem
- No też tu jest - przytaknął - jest w celi obok mojej. A jego sąsiadką jest Ivana córeczka ten to ma szczęście. Nawet dziurę ma w ścianie
- Kto?
- No Igor, karzeł - sprostował
- Ma dziurę i widzi tę sylikonową zdzirę
- Skąd wiesz że ma silikony? - zdziwił się mój rozmówca - A ty za co siedzisz?
- Za to że za dużo gadam - wyjaśniłem - ale nie przyzwyczajaj się za długo tu nie zabawie
- Każdy nowy tak mówi. Czasem gadamy ze sobą znaczy z sąsiadem to jak głuchy telefon.
- Ja mówię serio nie zabawię tu długo.
Wstałem i odszedłem od ściany. I podszedłem pod drzwi od celi. Broń mi zabrali ale nie zabrali mojego scyzoryka. Wyciągnąłem go i zacząłem dłubać w zamku. Nie zabawię tu dłużej niż muszę. Pieprzyć Quicka. Jak mógł kazać mnie zamknąć. A ja chciałem szukać jego zasranego zadka. Długo trwało za nim zamek chrzęsnął i otworzyłem skrzypiące drzwi. Już kumam czemu ten koleś za ściany słyszał jak mnie przyciągnęli. Zamknąłem drzwi za sobą. Kurcze tu jeszcze nie byłem. Nie miałem pojęcia w którą stronę iść. Schowałem swój scyzoryk gdzie jego miejsce i zacząłem iść w lewą stronę. Długo szedłem a korytarz nadal się ciągnął. Szlak trzeba było iść w prawo. Zawróciłem i zacząłem iść w drugą stronę. Minąłem właśnie otwarte drzwi celi. Cholera, zamykałem drzwi. A może tylko mi się wydawało.
- Nie ma go - wrzasnął ktoś - jest tylko paw
- I co idioto zmienił się w rzyga - odwarknął ktoś inny
Bawiło mnie to. Ciekawe jakie mieli miny tamci jak uciekałem im z bagażnika. Ale moje rozbawienie szybko minęło nie było nawet gdzie się schować. Zostało mi tylko podnieść ręce go góry i czekać. Z celi wyszło dwóch kolesi w czarnym ubranku
- Mnie szukacie? - spytałem
Ich miny zabójcze
- Choć ktoś się po ciebie zgłosił - odparł jeden
Okej... Moja siostra byłem nawet więcej niż pewnym. Więc naprawdę zdziwiłem się kiedy zobaczyłem Luke.
- Ty? - dopytałem zdziwiony - myślałem że Roz. Nie ważne idziemy do domu?
- Wyglądasz nie najlepiej - skomentował Luke
- Ta... co ty nie powiesz. Nie wierze martwiłeś się o mnie
- Spadaj
- No co byłem święcie przekonany że to Roz ale ty
- Drake - zaczął Luke - Roz zniknęła. Poszła cię szukać po obiedzie a mamy porę śniadania.
Moja siostra nigdy nie znikała. A już na pewno nie...
- Co ty pieprzysz
- Roz zniknęła - powtórzył
- A Damon? - dopytałem
- Jest w domu
Moja siostra nie zostawiła by dziecka chyba że nie poszła z własnej woli. Musiałem ją odnalezć.
Od Rozi
Głowa mnie bolała, mdliło mnie i zupełnie nie wiedziałam co się stało. Zerwałam się i uderzyłam się już i tak w bolącą głowę.
- Obudziłaś się królewno już zaczynałem się martwić - powiedział Filip z przedniego siedzenia pasażera.
Poprawiłam się na tylnym siedzeniu. Rozejrzałam się dookoła. Nie miałam pojęcia gdzie byłam. Za oknem padał śnieg. Nie wiem jak długo jechaliśmy samochodem. Dookoła ciągnął się las i było pózne rano albo południe. Czyli godziny w których wyszłam z domu. Ale Filip powiedział że zaczął się martwić znaczy ze musiałam być dość długo nie przytomna... Filip to jego wina.
- Ty - wrzasnęłam
- Uspokój się - poprosił - jesteś siostrą mojego kumpla nie chciał bym bić cię drugi raz.
- Właśnie jestem siostrą twojego kumpla nie powinieneś mnie... - zaczęłam - gdzie jesteśmy? Gdzie mnie zabieracie i kim jest kierowca?
- Dużo tych pytań - wypalił Filip - jesteś głodna?
- Udław się - fuknęłam
- Wtedy nie odpowiem na twoje pytania - odparł
- A zamierzałeś? - dopytała zdziwiona
- To jest Dimitri - przedstawił Filip kierowce
Spojrzałam na niego. Był pewnie w wieku Filipa. Czyli około 25 lat.
- Sorki że cię uderzyłem tak mocno no ale nie wsiadła byś z nami do samochodu - wypalił Dimitri
- Bo ci uwierzę - mruknęłam - jak długo byłam nie przytomna?
- No będzie jakieś 23 godziny - powiedział Filip - Więc jak jesteś głodna? - dopytał
- Wsadzi sobie te jedzenie gdzieś. - warknęłam
- Więc może chce ci się pić - ciągnął dalej Filip
- Chcę żebyś odpowiedział mi na pytanie: gdzie jesteśmy? Gdzie mnie zabieracie? Po co?
- Co chwila wymyślasz nowe pytania - zauważył Filip
- Bo mam masę pytań a ty się do mnie nie odzywaj. Jak mogłeś...
Najchętniej przywaliła bym mu w łeb
Filip się zamknął i zaczął gadać po rusku z Dimitrim. Nie znałam ruskiego jak na złość. Byłam nieprzytomna dobę. W domu już pewnie zauważyli że mnie nie ma. Ciekawe czy wrócił Quick. Jak sobie radzą z Damonem. No i gdzie Drake i czy wrócił do domu.
- Muszę siku - powiedziałam nagle
Obaj spojrzeli na mnie Filip bezpośrednio a Dimitri w lusterku.
- No co się dziwicie byłam nie przytomna 23 godziny potrzebuję siusiu.
- Zatrzymaj się - polecił Filip - pójdę z nią
- O nie - oburzyłam się - sama umiem robić siku
- Myślisz że jesteśmy tacy głupi żeby cię puścić samą - odparł
- Okej - przytaknęłam - ale nie ty
- Dimitri idz z nią siusiu
Chłopakowi to chyba nie odpowiadało. Odeszłam dość spory kawałek.
- Odkręć się - nakazałam - przecież nie będziesz się gapił jak sikam
Zmieszany koleś odwrócił się. Złapałam za gałąz która leżała na ziemi i przywaliłam mu z całej siły w banię.
- Jesteśmy kwita - mruknęłam i pobiegłam przed siebie.
Całe szczęście że padał śnieg zacierał moje ślady. Ale wiedziałam że nie dadzą mi uciec. Nasza zabawa w ganianego trwała dobrych pare godzin. Nie miałam już sił, bolała mnie głowa i naprawdę zaczęłam być głodna. Musiałam być sprytniejsza. Przebiegając przy skarpie zdjęłam kurtkę i wrzuciłam ją tam. Po czym sama pobiegłam w innym kierunku. To nie było mądre. To była najgłupsza rzecz jaką zrobiłam. Przecież było grubo na minusie i się ściemniało. Znalazłam jakąś dziurę między korzeniami drzewa. Przynajmniej mnie nie znajdą i nie będzie padać mi na głowę. Szkoda że nie umiem palić ogniska z reszto i tak to by nic nie dało. Nie ma tu nawet jednego suchego listka a i tak nie odważyła bym się rozpalić ognia. Nawet nie wiedziałam jak daleko jestem od domu.
- Rozali - usłyszałam głos Filipa z oddali - nie bądz głupia, zamarzniesz. Nie masz broni a w lesie są zimni.
Miał rację ale nie zamierzałam pozwolić się złapać. Słyszałam że Filip jeszcze mnie wywołuje ale głos był z daleka i po chwili przestałam go słyszeć. Było już zupełnie ciemno. Było mi zimno i chciało mi się płakać. Dlaczego Quick wyjechał... Zaczęłam powoli odpływać co było bardzo złym znakiem. Nie zasypiaj głupia - wrzeszczałam na siebie - dasz radę. Musisz wrócić do domu. Wtedy usłyszałam niezdarne kroki i warki. O nie tylko nie zimni. Musieli mnie wyczuć bo zaczęły zbliżać się do mojej kryjówki. Nie miałam wyjścia wyszłam z kryjówki i zaczęłam biec przed siebie. Ciężko było cokolwiek zobaczyć w tą ciemną noc. Zimni podążali za mną. W tym stanie to chyba sama wyglądałam jak oni. Wtedy usłyszałam huk wystrzału i jeden zimny padł na ziemię. Pózniej następny i kolejny. Strzelał jakiś facet. I powiedział do mnie coś po niemiecku
- Nie rozumiem - wyszeptałam
Facet podszedł do mnie zdjął swoją kurtkę i mi ją podał.
- Angielski? - spytał niepewnie
- Tak - przytaknęłam
- Jestem Aaron
- Rozali
- Nic ci nie jest? Skąd jesteś?
- A gdzie jesteśmy? - odparłam pytaniem na pytanie
- W Niemczech - odpowiedział
- Jestem z Polski - przyznałam
- Więc co robisz tak daleko od domu? - spytał - te lasy są niebezpieczne chodzimy. ty nawet nie masz broni
Prowadził mnie lasem aż doszliśmy na polankę gdzie stał helikopter. Spojrzałem na niego pytająco i zrobiłam dwa kroki do tyłu. Jednak Aaron mnie złapał zanim zdołałam uciec.
- Znalazłeś ją - powiedział po niemiecku Filip wychodzący za helikoptera
Podszedł do mnie i złapał mnie za ramię
Ci dwaj się o coś kłócili i stanęło na tym że to Aaron zaprowadził mnie do helikoptera. Zmusił mnie bym wsiadła i przykuł kajdankami do uchwytu. Oni naprawdę myśleli że ucieknę z lecącego helikoptera.
- Nastraszyłaś nas - skomentował Filip
- Ta i boli mnie głowa - dodał Dimitri
- Aaron się wściekł - zauważył Filip patrząc na Aarona który zasiadł za sterami - więc co zjesz coś?
- Obudziłaś się królewno już zaczynałem się martwić - powiedział Filip z przedniego siedzenia pasażera.
Poprawiłam się na tylnym siedzeniu. Rozejrzałam się dookoła. Nie miałam pojęcia gdzie byłam. Za oknem padał śnieg. Nie wiem jak długo jechaliśmy samochodem. Dookoła ciągnął się las i było pózne rano albo południe. Czyli godziny w których wyszłam z domu. Ale Filip powiedział że zaczął się martwić znaczy ze musiałam być dość długo nie przytomna... Filip to jego wina.
- Ty - wrzasnęłam
- Uspokój się - poprosił - jesteś siostrą mojego kumpla nie chciał bym bić cię drugi raz.
- Właśnie jestem siostrą twojego kumpla nie powinieneś mnie... - zaczęłam - gdzie jesteśmy? Gdzie mnie zabieracie i kim jest kierowca?
- Dużo tych pytań - wypalił Filip - jesteś głodna?
- Udław się - fuknęłam
- Wtedy nie odpowiem na twoje pytania - odparł
- A zamierzałeś? - dopytała zdziwiona
- To jest Dimitri - przedstawił Filip kierowce
Spojrzałam na niego. Był pewnie w wieku Filipa. Czyli około 25 lat.
- Sorki że cię uderzyłem tak mocno no ale nie wsiadła byś z nami do samochodu - wypalił Dimitri
- Bo ci uwierzę - mruknęłam - jak długo byłam nie przytomna?
- No będzie jakieś 23 godziny - powiedział Filip - Więc jak jesteś głodna? - dopytał
- Wsadzi sobie te jedzenie gdzieś. - warknęłam
- Więc może chce ci się pić - ciągnął dalej Filip
- Chcę żebyś odpowiedział mi na pytanie: gdzie jesteśmy? Gdzie mnie zabieracie? Po co?
- Co chwila wymyślasz nowe pytania - zauważył Filip
- Bo mam masę pytań a ty się do mnie nie odzywaj. Jak mogłeś...
Najchętniej przywaliła bym mu w łeb
Filip się zamknął i zaczął gadać po rusku z Dimitrim. Nie znałam ruskiego jak na złość. Byłam nieprzytomna dobę. W domu już pewnie zauważyli że mnie nie ma. Ciekawe czy wrócił Quick. Jak sobie radzą z Damonem. No i gdzie Drake i czy wrócił do domu.
- Muszę siku - powiedziałam nagle
Obaj spojrzeli na mnie Filip bezpośrednio a Dimitri w lusterku.
- No co się dziwicie byłam nie przytomna 23 godziny potrzebuję siusiu.
- Zatrzymaj się - polecił Filip - pójdę z nią
- O nie - oburzyłam się - sama umiem robić siku
- Myślisz że jesteśmy tacy głupi żeby cię puścić samą - odparł
- Okej - przytaknęłam - ale nie ty
- Dimitri idz z nią siusiu
Chłopakowi to chyba nie odpowiadało. Odeszłam dość spory kawałek.
- Odkręć się - nakazałam - przecież nie będziesz się gapił jak sikam
Zmieszany koleś odwrócił się. Złapałam za gałąz która leżała na ziemi i przywaliłam mu z całej siły w banię.
- Jesteśmy kwita - mruknęłam i pobiegłam przed siebie.
Całe szczęście że padał śnieg zacierał moje ślady. Ale wiedziałam że nie dadzą mi uciec. Nasza zabawa w ganianego trwała dobrych pare godzin. Nie miałam już sił, bolała mnie głowa i naprawdę zaczęłam być głodna. Musiałam być sprytniejsza. Przebiegając przy skarpie zdjęłam kurtkę i wrzuciłam ją tam. Po czym sama pobiegłam w innym kierunku. To nie było mądre. To była najgłupsza rzecz jaką zrobiłam. Przecież było grubo na minusie i się ściemniało. Znalazłam jakąś dziurę między korzeniami drzewa. Przynajmniej mnie nie znajdą i nie będzie padać mi na głowę. Szkoda że nie umiem palić ogniska z reszto i tak to by nic nie dało. Nie ma tu nawet jednego suchego listka a i tak nie odważyła bym się rozpalić ognia. Nawet nie wiedziałam jak daleko jestem od domu.
- Rozali - usłyszałam głos Filipa z oddali - nie bądz głupia, zamarzniesz. Nie masz broni a w lesie są zimni.
Miał rację ale nie zamierzałam pozwolić się złapać. Słyszałam że Filip jeszcze mnie wywołuje ale głos był z daleka i po chwili przestałam go słyszeć. Było już zupełnie ciemno. Było mi zimno i chciało mi się płakać. Dlaczego Quick wyjechał... Zaczęłam powoli odpływać co było bardzo złym znakiem. Nie zasypiaj głupia - wrzeszczałam na siebie - dasz radę. Musisz wrócić do domu. Wtedy usłyszałam niezdarne kroki i warki. O nie tylko nie zimni. Musieli mnie wyczuć bo zaczęły zbliżać się do mojej kryjówki. Nie miałam wyjścia wyszłam z kryjówki i zaczęłam biec przed siebie. Ciężko było cokolwiek zobaczyć w tą ciemną noc. Zimni podążali za mną. W tym stanie to chyba sama wyglądałam jak oni. Wtedy usłyszałam huk wystrzału i jeden zimny padł na ziemię. Pózniej następny i kolejny. Strzelał jakiś facet. I powiedział do mnie coś po niemiecku
- Nie rozumiem - wyszeptałam
Facet podszedł do mnie zdjął swoją kurtkę i mi ją podał.
- Angielski? - spytał niepewnie
- Tak - przytaknęłam
- Jestem Aaron
- Rozali
- Nic ci nie jest? Skąd jesteś?
- A gdzie jesteśmy? - odparłam pytaniem na pytanie
- W Niemczech - odpowiedział
- Jestem z Polski - przyznałam
- Więc co robisz tak daleko od domu? - spytał - te lasy są niebezpieczne chodzimy. ty nawet nie masz broni
Prowadził mnie lasem aż doszliśmy na polankę gdzie stał helikopter. Spojrzałem na niego pytająco i zrobiłam dwa kroki do tyłu. Jednak Aaron mnie złapał zanim zdołałam uciec.
- Znalazłeś ją - powiedział po niemiecku Filip wychodzący za helikoptera
Podszedł do mnie i złapał mnie za ramię
Ci dwaj się o coś kłócili i stanęło na tym że to Aaron zaprowadził mnie do helikoptera. Zmusił mnie bym wsiadła i przykuł kajdankami do uchwytu. Oni naprawdę myśleli że ucieknę z lecącego helikoptera.
- Nastraszyłaś nas - skomentował Filip
- Ta i boli mnie głowa - dodał Dimitri
- Aaron się wściekł - zauważył Filip patrząc na Aarona który zasiadł za sterami - więc co zjesz coś?
Od Lexi
Chyba przespałam dwa ważne fakty. Zarówno Drake jak i Quick znikli. Z tą różnicą że Quick oświadczył że go nie będzie a Drake wyszedł bez słowa. Problem polegał też na tym że totalnie nie wiedziałam gdzie mógłby być.
-Nie martw się, na pewno nie długo wróci, pewnie poszedł....- zawiesił się Luke- do kasyna.
-Do kasyna- powtórzyłam- zapomniałeś chyba że Quick kazał pozamykać ludzi.
-Dla niego to pewnie lepiej bo nie będzie musiał za alko płacić.
-Luke gadałeś z Mariuszem?- zmieniłam temat.
-Po co miałbym?- dopytał zdziwiony Luke.
-No znałeś Mariusza już wcześniej, może coś wie a nie chciał powiedzieć, albo porozmawiaj z Grześkiem, lub Borysem ktoś musi wiedzieć gdzie poszedł Quick.
-Siostra ja to się chyba pogubiłem, o kogo ty się martwisz?
Westchnęłam sfrustrowana.
-Po prostu mam dość, najpierw ty zniknąłeś pózniej Drake i teraz jeszcze Quick. Przecież za moment coś mi się zrobi, nawet nie wiem gdzie mógł pójść.- pożaliłam się. I znów uświadomiłam sobie że tak naprawdę nic nie wiem o Drake'u.
Czy oni zawsze muszą się włóczyć kiedy coś się dzieje. Skoro mają ochotę na spacer to nie mogą iść w normalny dzień kiedy nic im poważnego nie zagraża. Przecież jak tylko Drake wróci to go uduszę.
-Ja, Quick, Drake- powiedział Luke wyrywając mnie z rozmyślań , zdziwiona spojrzałam na niego- no najpierw wyszedł Quick a pózniej Drake i to o ponad pół godziny.
-Ty tak na poważnie- spytałam wkurzona- mówię ci że martwię się o Drake bo nie wiem gdzie ten kretyn poszedł i że Quick wybrał najgorszy moment na odwalanie samotnika bo mamy trzy tysiące przerażonych i zbuntowanych ludzi, mafie i wojsko które słuchają tylko jego a jeśli tylko coś z nim jest nie tak to strzelają do wszystkich po kolei, a teraz właśnie on sobie poszedł i nie wiadomo kiedy wróci i czy w ogóle wróci, zostawił tą mafię która robi co chce a Drake...
-Uspokój się- polecił Luke, byłam bliska łez i dopiero teraz zauważyłam że zeszli już chyba wszyscy. No pięknie, czy ja naprawdę musiałam to powiedzieć na głos i to przy wszystkich, przy Roz.
-A to wszystko przez ciebie- warknęłam na Luke'a.
-no pewnie, zombie też chodzi przeze mnie.
-Właśnie -potaknęłam.
Nagle rozległ się jakiś pisk przypominający zakłócenia w radiu z tą różnicą że o wiele głośniej jakby puścili to w trakcie koncertu, od tego dzwięku zaczynała bolec mnie głowa, a przed oczami mi pociemniało. W ustach poczułam metalowy smak krwi, czułam lepką ciecz na rękach, pisk nabierał na sile co wydawało się niemożliwe. Miałam wrażenie jakby trwało to wieczność choć tak na prawdę nie minęło pewnie nawet pięć minut. Po chwili wszystko ucichło a ja straciłam przytomność.
Od Rozi
Nie mogłam w to uwierzyć. Quick bez słowa gdzieś wyjechał. Próbowałam wypytać Mariusza ale ten nie chciał za dużo gadać. Mówił że nic nie wie. Powiedział tylko tyle że Quick wydał rozkaz i do jego powrotu mają go wykonywać. No i że poszedł sam. Wróciłam na górę i już chyba setny raz przeczytałam te głupie słowa. Pisał że mnie kocha i że wróci. Ale przecież nie może być tego tak pewnym. Przysnęłam dopiero gdzieś nad ranem. Ale obudziła mnie Al pukaniem do drzwi
- Nie wiesz może gdzie jest Drake? - spytała cicho by nie obudzić Damona
- Nie - przyznałam - wiesz że Quick wyjechał
- Jak to wyjechał? - dopytała siadając na łóżko
- Normalnie wyjechał napisał to - pokazałam jej list który w kółko czytałam
- Napisał że wróci - powiedziała
- No - przyznałam - nic mi nie powiedział. Wieczorem przyniósł to Mariusz.
- Pewnie wróci wieczorem - uspokoiła
- Albo nie napisał że szuka odpowiedzialnych za bunt i poszedł tam sam.
Nie wytrzymałam i się rozpłakałam wszystkiego było za dużo. wczorajszy dzień to była jedna wielka masakra, pózniej Fabian myślałam że nie będę musiała więcej razy go widzieć no i do tego jeszcze Quick. Martwiłam się że mogło mu się coś stać. Al siedziała ze mną do momentu kiedy zapewniłam ją że wszystko okej. I że zaraz zejdę na dół. Oczywiście nawet nie miałam tego w planie. Ale niedługo pózniej obudził się Damon i musiałam zejść. Na śniadaniu byli wszyscy oprócz nie obecnego Quicka i Drake'a. Naprawdę nie wiedziałam gdzie on się podziewa. Wyszedł wczoraj fakt ale myślałam że już wrócił. Kiedy nie wrócił na obiad postanowiłam że pójdę się dowiedzieć gdzie on jest. Mój brat zawsze pakuje się w kłopoty. Zadzwoniłam do pani Grażynki która zapewniła że niedługo przyjdzie.
- Jula zajęła byś się Damonem. Pani Grażynka ma przyjść - zapewniłam
- Jasne - wypaliła - a ty gdzie idziesz? - spytała
- Drake'a nie było na śniadaniu ani nie pojawił się na obiedzie. Pójdę go poszukam
- Dobra to my pójdziemy do Al bo też zaczyna panikować. Może Drake poszedł za Quickiem
Nie wpadłam na to... ale przecież Quick ruszył 30 minut wcześniej a Drake nie wiedział gdzie
Zostawiłam Damona z Julą. Założyłam kurtkę i wyszłam na dwór. Właśnie spadł śnieg i było bardzo zimno. Chyba znów nici ze świąt. Sama nie wiem czemu tak się nakręciłam. Co idiotko myślałaś że będzie normalnie. W tym świecie nie może być normalnie. Święta, urodziny wszystko zostało w tamtym świecie który zniknął dawno temu.
- Hej
Byłam tak zamyślona, a dookoła było tak spokojnie i cicho że podskoczyłam wystraszona.
- Sorki nie chciałem cię wystraszyć - powiedział Filip palący fajkę.
Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było, osobiście nie przepadałam za nim.
- Co ty tu robisz? - spytałam - myślałam że wszyscy cywile są...
- Zamknięci - dokończył Filip - jak widać nie wszyscy. Co robisz?
- A co cię to interesuję. Nie powinno cię tu być - fuknęłam
- A ciebie? Jak wszyscy cywile są zamknięci to ty też powinnaś...
- Zamknij się Filip - warknęłam - nie mam ochoty cię widzieć
- A ja mam - odparł spokojnie - dawno cię nie widziałem. Drake...
- Wiesz gdzie on jest? - dopytałam
Uśmiechnął się przebiegle
- Tak przecież to mój kumpel
- Więc gdzie jest? - spytałam
- Mogę cię do niego zaprowadzić - odparł
- A nie mogłeś go przyprowadzić do domu?
- Rozi no nie bardzo przecież nie mogę włóczyć się po ulicach. Drake popłynął chcesz to cię do niego zaprowadzę. Zastanawiaj się szybciej bo już spadam.
Nie chciałam nigdzie z nim iść. Ale nie miałam innego wyboru. Wiedział gdzie jest Drake.
- Więc prowadzi - powiedziałam
- Choć tylko cicho i nikomu ani słowa. - fuknął i zniknął za drzewami w lesie.
Z lekkim wahaniem ale poszłam za nim. Szliśmy naprawdę kawał drogi.
- Daleko jeszcze? - spytałam stając - nie wiesz gdzie jest Drake
Filip stanął na przeciwko mnie i się uśmiechnął.
- Po co mnie tu zaciągnąłeś
- Kochanie kiedyś mówiłaś że mnie kochasz
- A ty okazałeś się dupkiem. To było dawno temu. Zaciągnąłeś mnie do lasu żeby mi to powiedzieć.
- Nie - odparł
Usłyszałam za sobą jakiś szmer. Ale było już za pózno. Nim zdążyłam jakoś zareagować. Poczułam okropny ból w głowie i straciłam przytomność.
Od Quicka
Gdy łaziłem po osadzie Suprice zawsze mi towarzyszyła. Tym razem też tak było. Kanapki które dała mi Roz zostawiłem sobie na pózniej. Było grubo po 22, a ja byłem już dość daleko. W oddali widziałem ognisko w którego stronę się kierowałem. Suprice powarkiwała.
- Supcia uspokój się - powiedziałem - Ludziny jeszcze nie jadałaś ale najwyższy czas spróbować. Jesteś niedzwiedziem grizli to są ludożercy podobno.
Kilkukrotnie słyszałem i wydawało mi się że ktoś za mną podąża. Jednak Suprice utwierdziła mnie w tym co było notabene dziwne bo hasła ludzina to ona raczej nie znała. Pieprzone amazonki, wiedziałem. Uspokoiłem niedzwiedzia, stanąłem.
- Wyłazcie - powiedziałem - O dziwo wyszły dwie. - I wezcie te patyki nie robią na mnie żadnego wrażenia. Wiem od kiedy za mną idziecie nie jestem głupi. Zostawiałem wam ślady. Nie ufacie mi wiem, nie chcecie przywódcy rozumiem. Wysłała was Daria - to nie było pytanie raczej stwierdzenia
Pokiwały głowami.
- Widzicie to ognisko? - Dopiero wtedy zorientowałem się że mierzą do Suprice - Tym jej nie zabijacie - uśmiechnąłem się - cicho - powiedziałem -Szybko wyjąłem kuszę i trzasnąłem sarenkę. - Supcia kolacja
Niedzwiedzica skierowała się w stronę padłego zwierzęcia.
- Jest głodna - wyjaśniłem - pózniej coś jeszcze upoluję. Tym czasem jestem zmuszony podzielić się z wami kanapkami od żony. Usiądzmy - powiedziałem podając dziewczynom kanapki - spokojnie jedzcie nic im nie jest. Żona nie wypuszcza mnie bez posiłku, myślałem że starczy mi na dłużej nie liczyłem że będę musiał się dzielić.
- Daria kazała mieć nam cię na oku. W dziwny sposób się podziwia.
- Skończ mowę nie ufa mi a jej podziw mnie nie interesuję. Widzicie to ognisko?
- Ja widzę że masz kusze, trochę nas zaskoczyłeś. Daria będzie nie pocieszona jak opowiemy jej jak załatwiłeś jednym strzałem sarenkę.
- Normalka od początku epidemii bujam się z kuszą. Nie przepadam za brutalizmem. Dobra nie będę się spowiadał. Widzicie to ognisko tam na pewno są ci co się pode mnie podkładają. Nie wiem ilu ich jest ale zamierzam wziąć ich z zaskoczenia. Chcecie pomóc pomagajcie ale nie przeszkadzajcie w robocie. I nie celujcie do niedzwiedzia on wie co ma robić.
Dziewczyny popatrzyły na siebie niepewnie
- Lepiej wróćcie do swojej szefowej to nie będę musiał się z wami męczyć.
- Umiemy o siebie zadbać - żachnęła się jedna
- Umiemy ble ble ale kanapki to zeżarłaś zadbalska
- Poczęstowałeś to wzięłyśmy
- Skoro już za mną lazłyście to nie dam wam zdechnąć z głodu
- Upolowałyśmy byśmy coś jak byśmy zgłodniały - powiedziała ta druga
- I co zeżarły byście to na surowo czy poczekały aż się upiecze a przez ten czas tamci by was zajebali. I myślę tu na dwój nasób.
- Znaczy - dopytała jedna z nich
- Najpierw by was wyruchali a pózniej by was zabili już?
- Jesteś gburem - żachnęła się jedna
- Ta i prostakiem już to słyszałem żaden inny tekst mnie nie zdziwi więc przestańcie paplać jak baby. Rety wy jesteście babami. Dobra plan jest taki ja idę ich załatwić wy róbcie co chcecie jeżeli chcecie pomóc to ich nie spłoszcie.
Przy ognisku siedziała grupa 15 facetów. Po cichu bez problemu z zaskoczenia ich załatwiliśmy. Zobaczyłem zająca więc go trzepnąłem. Zacząłem się z nim rozprawiać.
- Jest ognisko, uszykujcie patyki usmażymy sobie mięso.
- Umiesz zadbać o siebie - stwierdziła jedna z nich
- O siebie i o Suprice - dodałem - tak żyliśmy od wybuchu epidemii
- Daria chyba pomyliła się co do twojej osoby.
- Nie smakuj cukierka nim nie rozwiniesz go z papierka - wypaliłem - po prostu czuję się za was odpowiedzialny. Po za tym mamy jeden i to konkretny cel. Na noc ja zostaje tutaj wy róbcie co chcecie.
Uwaliłem się przy ognisku. Suprice przy mnie. Dziewczyny popatrzyły po sobie coś poszeptały i poukładały się po drugiej stronie ogniska. W sumie przez jakieś cztery do pięciu dni schemat ten się powtarzał. Czyli zabijaliśmy jedną dwie grupy na dobę. Raczej z nimi nie rozmawiałem. Łączył nas tylko ten jeden cel przetrwać. Kolejnego dnia mojego wypadu rano stwierdziłem że dalej już nie będziemy szli. Padła mi komórka, do tego minęło sporo czasu oczyściliśmy przynajmniej jedną stronę lasu. I zaczęliśmy wracać. Schemat był taki że ja mówiłem tylko tyle ile musiałem one często próbowały ze mną rozmawiać. Kończyło się na tym że łaziły za mną. Pomagały gdy musiały, jadły to co upolowałem gdy same nic nie upolowały. Nie wiem co sobie myślały dużo ze sobą rozmawiali. Wracaliśmy w sumie cały dzień. Nie myślałem że tak daleko się zapuściliśmy. Niedaleko jaskini już Suprice zaczęła się ociągać ze zmęczenia. Dziewczyny też szły daleko za mną.
- Jeszcze kawałek drogie panie - powiedziałem - odpoczniemy w jaskini. Tam będziecie mogły się napić i odświeżyć. Spróbuję coś upolować i upiec. Weszliśmy do jaskini, pokazałem im gdzie jest woda pitna gdzie jest zródło. I bez słowa wyszedłem.
- Chyba nie zamierzasz nas podglądać - powiedziała jedna z nich
- Idę z Suprice na ryby - powiedziałem - gówno mnie obchodzi co będziecie robiły. Do rana tu zostaniemy. Jutro wracamy do osady.
Zjedliśmy upieczoną rybę w milczeniu. Znaczy one jak co dzień próbowały coś ze mnie wyciągać. Ale ja nie prosiłem się o to towarzystwo. I wyszło jeszcze na to że musiałem dbać o ich dupy. Dużo pomogły nie powiem ale sam też świetnie bym sobie poradził. Ułożyłem się przed jaskinią przy ognisku. Było już chyba grubo na minusie bo od ziemi ciągnęło bardzo i nawet ciepło Supci która się przytulała do mnie nie wiele dawało. W ogóle nie powinienem się stąd wynosić. Żyłem tu tyle czasu teraz odwykłem. Jakaś cieplarniana królewna się ze mnie zrobiła. W dupsko zimno to Quick'uś płacze. Upominałem się w myślach. W końcu udało mi się zasnąć.
- Supcia uspokój się - powiedziałem - Ludziny jeszcze nie jadałaś ale najwyższy czas spróbować. Jesteś niedzwiedziem grizli to są ludożercy podobno.
Kilkukrotnie słyszałem i wydawało mi się że ktoś za mną podąża. Jednak Suprice utwierdziła mnie w tym co było notabene dziwne bo hasła ludzina to ona raczej nie znała. Pieprzone amazonki, wiedziałem. Uspokoiłem niedzwiedzia, stanąłem.
- Wyłazcie - powiedziałem - O dziwo wyszły dwie. - I wezcie te patyki nie robią na mnie żadnego wrażenia. Wiem od kiedy za mną idziecie nie jestem głupi. Zostawiałem wam ślady. Nie ufacie mi wiem, nie chcecie przywódcy rozumiem. Wysłała was Daria - to nie było pytanie raczej stwierdzenia
Pokiwały głowami.
- Widzicie to ognisko? - Dopiero wtedy zorientowałem się że mierzą do Suprice - Tym jej nie zabijacie - uśmiechnąłem się - cicho - powiedziałem -Szybko wyjąłem kuszę i trzasnąłem sarenkę. - Supcia kolacja
Niedzwiedzica skierowała się w stronę padłego zwierzęcia.
- Jest głodna - wyjaśniłem - pózniej coś jeszcze upoluję. Tym czasem jestem zmuszony podzielić się z wami kanapkami od żony. Usiądzmy - powiedziałem podając dziewczynom kanapki - spokojnie jedzcie nic im nie jest. Żona nie wypuszcza mnie bez posiłku, myślałem że starczy mi na dłużej nie liczyłem że będę musiał się dzielić.
- Daria kazała mieć nam cię na oku. W dziwny sposób się podziwia.
- Skończ mowę nie ufa mi a jej podziw mnie nie interesuję. Widzicie to ognisko?
- Ja widzę że masz kusze, trochę nas zaskoczyłeś. Daria będzie nie pocieszona jak opowiemy jej jak załatwiłeś jednym strzałem sarenkę.
- Normalka od początku epidemii bujam się z kuszą. Nie przepadam za brutalizmem. Dobra nie będę się spowiadał. Widzicie to ognisko tam na pewno są ci co się pode mnie podkładają. Nie wiem ilu ich jest ale zamierzam wziąć ich z zaskoczenia. Chcecie pomóc pomagajcie ale nie przeszkadzajcie w robocie. I nie celujcie do niedzwiedzia on wie co ma robić.
Dziewczyny popatrzyły na siebie niepewnie
- Lepiej wróćcie do swojej szefowej to nie będę musiał się z wami męczyć.
- Umiemy o siebie zadbać - żachnęła się jedna
- Umiemy ble ble ale kanapki to zeżarłaś zadbalska
- Poczęstowałeś to wzięłyśmy
- Skoro już za mną lazłyście to nie dam wam zdechnąć z głodu
- Upolowałyśmy byśmy coś jak byśmy zgłodniały - powiedziała ta druga
- I co zeżarły byście to na surowo czy poczekały aż się upiecze a przez ten czas tamci by was zajebali. I myślę tu na dwój nasób.
- Znaczy - dopytała jedna z nich
- Najpierw by was wyruchali a pózniej by was zabili już?
- Jesteś gburem - żachnęła się jedna
- Ta i prostakiem już to słyszałem żaden inny tekst mnie nie zdziwi więc przestańcie paplać jak baby. Rety wy jesteście babami. Dobra plan jest taki ja idę ich załatwić wy róbcie co chcecie jeżeli chcecie pomóc to ich nie spłoszcie.
Przy ognisku siedziała grupa 15 facetów. Po cichu bez problemu z zaskoczenia ich załatwiliśmy. Zobaczyłem zająca więc go trzepnąłem. Zacząłem się z nim rozprawiać.
- Jest ognisko, uszykujcie patyki usmażymy sobie mięso.
- Umiesz zadbać o siebie - stwierdziła jedna z nich
- O siebie i o Suprice - dodałem - tak żyliśmy od wybuchu epidemii
- Daria chyba pomyliła się co do twojej osoby.
- Nie smakuj cukierka nim nie rozwiniesz go z papierka - wypaliłem - po prostu czuję się za was odpowiedzialny. Po za tym mamy jeden i to konkretny cel. Na noc ja zostaje tutaj wy róbcie co chcecie.
Uwaliłem się przy ognisku. Suprice przy mnie. Dziewczyny popatrzyły po sobie coś poszeptały i poukładały się po drugiej stronie ogniska. W sumie przez jakieś cztery do pięciu dni schemat ten się powtarzał. Czyli zabijaliśmy jedną dwie grupy na dobę. Raczej z nimi nie rozmawiałem. Łączył nas tylko ten jeden cel przetrwać. Kolejnego dnia mojego wypadu rano stwierdziłem że dalej już nie będziemy szli. Padła mi komórka, do tego minęło sporo czasu oczyściliśmy przynajmniej jedną stronę lasu. I zaczęliśmy wracać. Schemat był taki że ja mówiłem tylko tyle ile musiałem one często próbowały ze mną rozmawiać. Kończyło się na tym że łaziły za mną. Pomagały gdy musiały, jadły to co upolowałem gdy same nic nie upolowały. Nie wiem co sobie myślały dużo ze sobą rozmawiali. Wracaliśmy w sumie cały dzień. Nie myślałem że tak daleko się zapuściliśmy. Niedaleko jaskini już Suprice zaczęła się ociągać ze zmęczenia. Dziewczyny też szły daleko za mną.
- Jeszcze kawałek drogie panie - powiedziałem - odpoczniemy w jaskini. Tam będziecie mogły się napić i odświeżyć. Spróbuję coś upolować i upiec. Weszliśmy do jaskini, pokazałem im gdzie jest woda pitna gdzie jest zródło. I bez słowa wyszedłem.
- Chyba nie zamierzasz nas podglądać - powiedziała jedna z nich
- Idę z Suprice na ryby - powiedziałem - gówno mnie obchodzi co będziecie robiły. Do rana tu zostaniemy. Jutro wracamy do osady.
Zjedliśmy upieczoną rybę w milczeniu. Znaczy one jak co dzień próbowały coś ze mnie wyciągać. Ale ja nie prosiłem się o to towarzystwo. I wyszło jeszcze na to że musiałem dbać o ich dupy. Dużo pomogły nie powiem ale sam też świetnie bym sobie poradził. Ułożyłem się przed jaskinią przy ognisku. Było już chyba grubo na minusie bo od ziemi ciągnęło bardzo i nawet ciepło Supci która się przytulała do mnie nie wiele dawało. W ogóle nie powinienem się stąd wynosić. Żyłem tu tyle czasu teraz odwykłem. Jakaś cieplarniana królewna się ze mnie zrobiła. W dupsko zimno to Quick'uś płacze. Upominałem się w myślach. W końcu udało mi się zasnąć.
Od Drake'a
Nie podobało mi się to co zaczął robić Quick. Próbowałem jakoś ogarniać tych ludzi, strzelałem do tych co gadali o Quicku głupoty a ten co... Wzmacnia tylko ich strach i panikę. A pózniej się dziwić że ludzie się buntują. Buntują się bo się boją. Przecież to są rodziny jego ludzi. Nie ogarniam, widziałem masę przywódców. Większość z nich była psychopatami ale nikt nie był tak walnięty jak Quick. On chcę rządzić po przez strach. Usiadłem przy stole i nalałem sobie do szklanki rudą wódkę. Było już pózno, dochodziła 22. Chwilę pózniej przysiadł się Luke
- Słyszałeś stary? - spytałem
- O czym? - dopytał Luke - słyszałem co nie co o wybuchach
- Ta... napijesz się ze mną?
- Drake nie każdy załatwia sprawy przez wódkę
- Jak chcesz - odparłem - masz za słabą głowę co żołnierzyku. To było zaplanowane, jakiś typ wchodził w tłum ludzi i bum. Pózniej przyłaził następny i zaczynał gadać wielką mowę. Podjudzał ludzi że to wina czarnego konia. Słyszałeś o tym co wymyślił nasz szef
- A mianowicie? - dopytał
- Po ulicach będą łazić faceci w czerni jak nazwała tych z mafii moja siostra. Cywilów pozamykał w pawilonach, odebrał matkom dzieci, zrobił im głodówkę itp. Przed chwilą mi o tym powiedział. A ty jak poznałeś baby z drzew?
- Wracałem do domu, za atakowali nas ci co podszywają się pod czarnego konia. I tak wpadliśmy na amazonki...
- Wiesz co pomyślałem - wypaliłem
- A ty myślisz? - odparł
- Skończ szczekać piesku
- Ty się kiedyś dorobisz - fuknął
- Wracając do tego na co wpadłem. Pomyślałem że może ci zimni pod sklepem...
Luke spojrzał na mnie pytająco
- No tak stary zapomniałem że jesteś do tyłu. Więc słuchaj mieliśmy tutaj niezapowiedzianą delegację i telewizję a w tym samym czasie na sklep gdzie była masa ludzi i Lex z Roz napadło mini stado zimnych. I wyprzedzając twoje pytanie tak sklep został otwarty. Zimni zaatakowali paru ludzi. Od tego się zaczęło. Quick kazał wszystkich przywieść pod dom i ich przebadać wtedy powstał bunt. Bo jakiś matoł wrzasnął że Quick nie żyje a ten stracił tylko przytomność. No i wracając do początku sądzę że ci zimni mogli być tu wpuszczeni by zapoczątkować panikę. Ludzie pamiętali co było ostatnim razem. Przecież w panice łatwiej jest kontrolować ludzi. Nie żołnierzyku...
Naszą gadkę przerwało pukanie do drzwi.
- Otworzę - zaproponowałem, wziąłem szklankę i wstałem od stołu
W drzwiach stał Mariusz. Odsunąłem się aby wszedł do środka
- O co chodzi? - dopytałem
- Szef kazał mi doręczyć list...
- No proszę piesek przynosi gazetę do domu. Awansowałeś na psa tresowanego - mruknąłem i wyciągnąłem dłoń
- Mam dostarczyć to do rąk własnych Pani Rozi
- Człowieku widziałeś na zegarku która jest godzina? Moja siostra ma małe dziecko, a ostatnimi czasy dużo się działo. Daj mi to i spadaj
- Szef kazał ja wykonuję. Do rąk własnych
Eh... ludzie
- Więc zapraszam na salon. Siad piesku i zostań
- Chyba dawno od nikogo nie dostałeś - warknął Mariusz
- Strach się bać
Zostawiłem go na dole i poszedłem na górę. Zapukałem do pokoju Roz. Musiała nie spać bo szybko otworzyła.
- Listonosz ma polecony do ciebie - powiedziałem
- Co ty gadasz? Uchlałeś się
- No choć sama się przekonaj - odparłem - chciałem odebrać, nawet za potwierdzeniem ale listonosz się uparł
Wyszła z pokoju ale chyba tylko dlatego bym się zamknął.
- Nie wiesz gdzie jest Quick, znów nie zamierza wrócić na noc - wypaliła Roz na schodach
Znów była jakaś dziwna. Ciekawe czy dlatego że coś między nią a Quickem się zepsuło, czy to spowodowane jest Fabianem. Wiedziałem że wyprowadziło ją to z równowagi. Zdziwiła się gdy zobaczyła Mariusza
- Mówiłem że listonosz do ciebie
- O co chodzi? - dopytała Roz
Mariusz podał jej kopertę
- Szef kazał to dostarczyć, Dobranoc - powiedział i skierował się do drzwi
- Ty pies czekaj - zawołałem za nim
Nie miałem pojęcia co znajduję się w środku. Może Roz będzie miała do niego pytania. Otworzyła list i dość długo się na niego gapiła. Zrobiła się biała jak ściana.
- Siostra - powiedziałem podchodząc do niej
Podała mi kartkę wzięła moją szklankę i usiadła na krzesełko
Spojrzałem na nią pytająco, pózniej przeniosłem wzrok na Luke i na Mariusza. Obaj byli zaskoczeni i zainteresowani. Spojrzałem na kartkę. Gdzie był napisany własnoręczny list. Nie łatwiej napisać maila. Skupiłem się na treści. List napisał Quick gdzie wyjaśnia że jedzie szukać buntowników. Podałem list Luke'owi
- Dawno? - spytała Roz Mariusza
- Dał mi to 30 minut temu szef kazał odczekać tyle
- Ale szuja - warknąłem - nie chciał żebyśmy szli za nim. Co mówił? Poszedł sam?...
- Nic nie wiem - odparł tylko Mariusz - dostałem rozkazy wykonałem. I nie zamierzam się podkładać.
- Jakie rozkazy? - dopytała Roz
- Dostarczenia listu - odparł
- I? - ciągnąłem dalej
- Rozkazy dotyczące cywili, szef kazał ich pozamykać dawać jeść tylko dzieciom i rannym. Nikt ma się nie zbliżać do pawilonów. Rozkazu szefa radziła bym nie łamać. Otwarcie powiedział żeby strzelać do wszystkich.
- Do wszystkich? - dopytałem
Oczywiście to jego ludzie. Ja mam ich już po dziurki w nosie. Ale jak on mógł wyjechać nie mówiąc nam o swoim posunięciu. Nie powiedział kiedy wróci. Nie chciałem powtórki z porwania. Roz nadal wypytywała Mariusza. Wyszedłem z domu. Musiałem obeznać się w sytuacji. Na ulicy naprawdę łazili ludzie z mafii. I znów wyszedłem z domu bez broni. Szedłem przed siebie, skierowałem się do wiatraka po broń a następnie chciałem wyjść z miasta. Przy ostatnim domostwie mieliśmy samochód. Przecież z buta nie mógł być nigdzie daleko. Właśnie myślałem w którą stronę mógł iść
- Tu nie można chodzić - powiedział jakiś wojak
- Bujaj się na drzewo - warknąłem - jestem u siebie będę chodzić gdzie chce i kiedy chce.
- Rozkaz szefa. - powiedział koleś - mamy rozkaz strzelać jak ktoś przekroczy tą granicę
- Ty do mnie strzelisz? - warknąłem
- Jaki jest problem? - spytał jakiś drugi wojak
- Ten psychol prosi się o śmierć
- Powiedziałem jestem u siebie i chodzę gdzie chcę - fuknąłem
Typ przystawił mi spluwę do głowy
- Przestań kozaczyć, grzecznie się odwróć i spadaj do domu albo zamkniemy cię z resztą
- Już lecę - warknąłem zrobiłem jednak jeden krok do tyłu.
Koleś opuścił broń, sądził że przemówił do mnie. Nie spodziewał się tego więc przywaliłem mu w pysk. Zrobiło się zamieszanie i zleciała się masa ludzi w czarnym mundurku. Niech to szlak. Jak na złość nikogo nie kojarzyłem.
- Słyszałeś stary? - spytałem
- O czym? - dopytał Luke - słyszałem co nie co o wybuchach
- Ta... napijesz się ze mną?
- Drake nie każdy załatwia sprawy przez wódkę
- Jak chcesz - odparłem - masz za słabą głowę co żołnierzyku. To było zaplanowane, jakiś typ wchodził w tłum ludzi i bum. Pózniej przyłaził następny i zaczynał gadać wielką mowę. Podjudzał ludzi że to wina czarnego konia. Słyszałeś o tym co wymyślił nasz szef
- A mianowicie? - dopytał
- Po ulicach będą łazić faceci w czerni jak nazwała tych z mafii moja siostra. Cywilów pozamykał w pawilonach, odebrał matkom dzieci, zrobił im głodówkę itp. Przed chwilą mi o tym powiedział. A ty jak poznałeś baby z drzew?
- Wracałem do domu, za atakowali nas ci co podszywają się pod czarnego konia. I tak wpadliśmy na amazonki...
- Wiesz co pomyślałem - wypaliłem
- A ty myślisz? - odparł
- Skończ szczekać piesku
- Ty się kiedyś dorobisz - fuknął
- Wracając do tego na co wpadłem. Pomyślałem że może ci zimni pod sklepem...
Luke spojrzał na mnie pytająco
- No tak stary zapomniałem że jesteś do tyłu. Więc słuchaj mieliśmy tutaj niezapowiedzianą delegację i telewizję a w tym samym czasie na sklep gdzie była masa ludzi i Lex z Roz napadło mini stado zimnych. I wyprzedzając twoje pytanie tak sklep został otwarty. Zimni zaatakowali paru ludzi. Od tego się zaczęło. Quick kazał wszystkich przywieść pod dom i ich przebadać wtedy powstał bunt. Bo jakiś matoł wrzasnął że Quick nie żyje a ten stracił tylko przytomność. No i wracając do początku sądzę że ci zimni mogli być tu wpuszczeni by zapoczątkować panikę. Ludzie pamiętali co było ostatnim razem. Przecież w panice łatwiej jest kontrolować ludzi. Nie żołnierzyku...
Naszą gadkę przerwało pukanie do drzwi.
- Otworzę - zaproponowałem, wziąłem szklankę i wstałem od stołu
W drzwiach stał Mariusz. Odsunąłem się aby wszedł do środka
- O co chodzi? - dopytałem
- Szef kazał mi doręczyć list...
- No proszę piesek przynosi gazetę do domu. Awansowałeś na psa tresowanego - mruknąłem i wyciągnąłem dłoń
- Mam dostarczyć to do rąk własnych Pani Rozi
- Człowieku widziałeś na zegarku która jest godzina? Moja siostra ma małe dziecko, a ostatnimi czasy dużo się działo. Daj mi to i spadaj
- Szef kazał ja wykonuję. Do rąk własnych
Eh... ludzie
- Więc zapraszam na salon. Siad piesku i zostań
- Chyba dawno od nikogo nie dostałeś - warknął Mariusz
- Strach się bać
Zostawiłem go na dole i poszedłem na górę. Zapukałem do pokoju Roz. Musiała nie spać bo szybko otworzyła.
- Listonosz ma polecony do ciebie - powiedziałem
- Co ty gadasz? Uchlałeś się
- No choć sama się przekonaj - odparłem - chciałem odebrać, nawet za potwierdzeniem ale listonosz się uparł
Wyszła z pokoju ale chyba tylko dlatego bym się zamknął.
- Nie wiesz gdzie jest Quick, znów nie zamierza wrócić na noc - wypaliła Roz na schodach
Znów była jakaś dziwna. Ciekawe czy dlatego że coś między nią a Quickem się zepsuło, czy to spowodowane jest Fabianem. Wiedziałem że wyprowadziło ją to z równowagi. Zdziwiła się gdy zobaczyła Mariusza
- Mówiłem że listonosz do ciebie
- O co chodzi? - dopytała Roz
Mariusz podał jej kopertę
- Szef kazał to dostarczyć, Dobranoc - powiedział i skierował się do drzwi
- Ty pies czekaj - zawołałem za nim
Nie miałem pojęcia co znajduję się w środku. Może Roz będzie miała do niego pytania. Otworzyła list i dość długo się na niego gapiła. Zrobiła się biała jak ściana.
- Siostra - powiedziałem podchodząc do niej
Podała mi kartkę wzięła moją szklankę i usiadła na krzesełko
Spojrzałem na nią pytająco, pózniej przeniosłem wzrok na Luke i na Mariusza. Obaj byli zaskoczeni i zainteresowani. Spojrzałem na kartkę. Gdzie był napisany własnoręczny list. Nie łatwiej napisać maila. Skupiłem się na treści. List napisał Quick gdzie wyjaśnia że jedzie szukać buntowników. Podałem list Luke'owi
- Dawno? - spytała Roz Mariusza
- Dał mi to 30 minut temu szef kazał odczekać tyle
- Ale szuja - warknąłem - nie chciał żebyśmy szli za nim. Co mówił? Poszedł sam?...
- Nic nie wiem - odparł tylko Mariusz - dostałem rozkazy wykonałem. I nie zamierzam się podkładać.
- Jakie rozkazy? - dopytała Roz
- Dostarczenia listu - odparł
- I? - ciągnąłem dalej
- Rozkazy dotyczące cywili, szef kazał ich pozamykać dawać jeść tylko dzieciom i rannym. Nikt ma się nie zbliżać do pawilonów. Rozkazu szefa radziła bym nie łamać. Otwarcie powiedział żeby strzelać do wszystkich.
- Do wszystkich? - dopytałem
Oczywiście to jego ludzie. Ja mam ich już po dziurki w nosie. Ale jak on mógł wyjechać nie mówiąc nam o swoim posunięciu. Nie powiedział kiedy wróci. Nie chciałem powtórki z porwania. Roz nadal wypytywała Mariusza. Wyszedłem z domu. Musiałem obeznać się w sytuacji. Na ulicy naprawdę łazili ludzie z mafii. I znów wyszedłem z domu bez broni. Szedłem przed siebie, skierowałem się do wiatraka po broń a następnie chciałem wyjść z miasta. Przy ostatnim domostwie mieliśmy samochód. Przecież z buta nie mógł być nigdzie daleko. Właśnie myślałem w którą stronę mógł iść
- Tu nie można chodzić - powiedział jakiś wojak
- Bujaj się na drzewo - warknąłem - jestem u siebie będę chodzić gdzie chce i kiedy chce.
- Rozkaz szefa. - powiedział koleś - mamy rozkaz strzelać jak ktoś przekroczy tą granicę
- Ty do mnie strzelisz? - warknąłem
- Jaki jest problem? - spytał jakiś drugi wojak
- Ten psychol prosi się o śmierć
- Powiedziałem jestem u siebie i chodzę gdzie chcę - fuknąłem
Typ przystawił mi spluwę do głowy
- Przestań kozaczyć, grzecznie się odwróć i spadaj do domu albo zamkniemy cię z resztą
- Już lecę - warknąłem zrobiłem jednak jeden krok do tyłu.
Koleś opuścił broń, sądził że przemówił do mnie. Nie spodziewał się tego więc przywaliłem mu w pysk. Zrobiło się zamieszanie i zleciała się masa ludzi w czarnym mundurku. Niech to szlak. Jak na złość nikogo nie kojarzyłem.
Od Quicka
Wyszedłem z pod prysznica. I już niedaleko drzwi dobiegły mnie ściszone głosy Roz i Drake'a. Najpierw rozszyfrowali tożsamość kolesi który biegał po osadzie. Podważyli znaczy Drake podważył moje kompetencje, sposób działania i słuszność podejmowanych decyzji. Czyżby moja żona i jej brat spiskowali przeciwko mnie. No przynajmniej tak to wyglądało.
- Przepraszam że przerywam tą rodziną pogawędkę ale do waszej wiadomości nie zamierzam tłumaczyć się temu barachłu to raz. Nic nikomu się nie stanie bo są nagolasa to dwa. Trzy jutro wszyscy dostaną dresy i będą cały czas pod kluczem. Oddzielę dzieci od matek i niech się zabijają jak muszą. Trzydniową głodówkę im zrobię pózniej wezmą się do budowy i modernizowania osady. Będą również inne istotne dla wszystkich zmiany mianowicie: Zaczyna od jutra rządzić tu mafia, wojsko zmieni barwy na mafijne. I nie będzie zmiłuj więc się Drake nie wychylaj do nich za bardzo. I radził bym ci nie kombinować. Wyjazd do Anglii zostaje odwołany tu mam problemy i je rozwiąże. Jeśli chodzi o te baby z dzidami to Luke się uparł. No po za tym sam zostałem ostrzelany to jest ktoś niezle zorganizowany. Albo tymi ludzmi kieruje ktoś zewnątrz ii tą drugą opcję obstawiał bym bardziej. Ta niby bojówka jest rozproszona po kilkadziesiąt ludzi w grupie mają broni i osaczają szefów innych wolnych grup. Takich jak na przykład amazonki. Prawdo podobnie takich grup jest więcej. W Polsce szerzy się anarchia i bezkrólewie. Czas zmienić taktykę. Te amazonki będą żyły swoim życiem razem z nami. A raczej obok jeżeli będą potrzebowały pomocy pomogę. Deklarowały że one pomogą mi choć właściwie nie wiem jak ale niech im będzie. Chcą żyć po swojemu niech sobie żyją. Teraz przepraszam cię Drake ale chciał bym się położyć. Choćby na dwie godziny. Bo jutro znaczy dziś mam pełno roboty.
Walnąłem się na wyrko. Roz była chyba w jakimś szoku a może stwierdziła że za dużo usłyszałem nie wiem. Ich przeszłość ciągnie się chyba za nimi. A może to ich szukali i namierzyli nas. W sumie to nie znałem ich przeszłości aż tak. Chyba nikt z nas nie znał. Raczej o tym nie rozmawialiśmy. A Drake wiedział co robi. Pakował Roz do wyrka każdemu kto coś znaczył. Prawdopodobnie żeby ugrać coś dla siebie w sensie że dla nich. Problem polegał na tym że potrafił coś zacząć, potem to spaprał by siostrę ratować. Nie wiadomo komu zalazł za skórę. Roz niepewnie przytulił się do mnie.
- Gniewasz się?- dopytała
- Czemu miał bym - powiedziałem łagodnie
- Że za twoimi plecami...
- Nie kończ proszę i nie myśl o tym - poprosiłem przytulając ją do siebie
- Jednak jesteś zły widzę jak patrzysz na mnie
- Roz nie doszukuj się niczego w moim spojrzeniu. Żadna z tych dziewczyn mnie nie interesuje. Nie masz powodów być zazdrosna. Mówię tak tylko dla jasności a to że tylko cię przytulam i nie robię nic po za tym. Oznacza jedynie dwie rzeczy pierwsza to ta że żmija Iza utoczyła mi za dużo krwi. I chyba nie był bym w stanie sprostać twoim oczekiwaniom. Natomiast druga to potwornie jestem zmęczony. Naprawdę kochanie przepraszam za siebie. Mam dużo roboty i muszę to ogarnąć do wieczora. Mam plan na razie będę izolował osadę. Zrobię sekcję zwłok tym trzem, zobaczymy co ich zabiło. Bo to jest interesujące. Musze to wiedzieć. Będzie bardzo dużo zmian kochanie. W sumie nie wiem z kim walczę, robię to na oślep. To jak wojna z wiatrakami ale ja się dowiem. I załatwię to. Muszę was chronić za wszelką cenę ciebie i Damona. Jesteście dla mnie całym moim życiem. - Powiedziałem ziewając. Roz chciała jeszcze rozmawiać ale ją uciszyłem pocałunkiem. - zamykaj swoje szmaragdowe oczęta słonko śpij i coś słodkiego śnij.
Rano czyli o 9 było śniadanie na którym byłem nie obecny. Bo odwoływałem tą Anglię. Dokładniej przekładałem spotkania. Roz przyszła do gabinetu z kanapkami chyba chciała porozmawiać.
- Przyniosłam ci kanapki - zaczęła
- Dziękuje - powiedziałem zakładając kurtkę - wezmę sobie na drogę. Idę do szpitala więc zjem po drodze. Kochana jesteś słonko - pocałowałem ją i wyszedłem z biura
Drake siedział i rozmawiał z Luke'm.
- Drake pamiętaj jesteś za nich odpowiedzialny - wskazałem na Roz i Damona.
Wyszedłem i skierowałem się na jednostkę. Ludzie dostali ubrania, kobiety zostały oddzielone od dzieci. Wszystkich ku ich niezadowoleniu pozamykałem z powrotem. Tak jak myślałem bunt rozprzestrzenił się na szerszą skalę. Zebrałem główną dowodzących.
- Panowie nikt nie podchodzi do pawilonów. W sensie że z cywilów nawet moja rodzina. Ludzie z pawilonu z rannymi mają dostać dwa razy jeść i wodę. Dzieci trzy razy i woda. Cała reszta głodówka przez bite trzy dni. Pózniej gotowana kasza i woda.
Długo zajęło ponowne segregowanie tych ludzi. Pózniej udałem się do swojego biura na jednostce. Suprice przyczłapała za mną. Więc postanowiłem nie wracać już na chatę. I zrobić to co zaplanowałem zrobić wcześniej więc napisałem list wyjaśniający do Roz. Nie chciałem żeby się martwiła żeby nie wiedziała. Przeczytałem, zaplombowałem w kopercie oddałem Mariuszowi i powiedziałem
- Oddaj go do rąk własnych Roz ale dopiero za 30 minut. Ty, Grzesiek, Borys i Robert z rodzinami możecie wracać do swoich domów. Moje rozkazy obowiązują was do mojego powrotu. Żądam żeby nikt się nie wyłamywał. Mariusz bo się o tym dowiem i będą konsekwencje drastyczne w skutkach pamiętaj. To są dla was rozkazy. Mafia ma własne rozkazy i mają strzelać bez ostrzeżenia nawet do was jeżeli uznają to za konieczne. Więc pilnujcie się. Trzeba uciąć łeb hydrze puki nie urosła i muszę znalezć ten pieprzony zarodek bo się dziwnie rozmnaża.
W liście który dałem Mariuszowi zawarte były następujące słowa
- Przepraszam że przerywam tą rodziną pogawędkę ale do waszej wiadomości nie zamierzam tłumaczyć się temu barachłu to raz. Nic nikomu się nie stanie bo są nagolasa to dwa. Trzy jutro wszyscy dostaną dresy i będą cały czas pod kluczem. Oddzielę dzieci od matek i niech się zabijają jak muszą. Trzydniową głodówkę im zrobię pózniej wezmą się do budowy i modernizowania osady. Będą również inne istotne dla wszystkich zmiany mianowicie: Zaczyna od jutra rządzić tu mafia, wojsko zmieni barwy na mafijne. I nie będzie zmiłuj więc się Drake nie wychylaj do nich za bardzo. I radził bym ci nie kombinować. Wyjazd do Anglii zostaje odwołany tu mam problemy i je rozwiąże. Jeśli chodzi o te baby z dzidami to Luke się uparł. No po za tym sam zostałem ostrzelany to jest ktoś niezle zorganizowany. Albo tymi ludzmi kieruje ktoś zewnątrz ii tą drugą opcję obstawiał bym bardziej. Ta niby bojówka jest rozproszona po kilkadziesiąt ludzi w grupie mają broni i osaczają szefów innych wolnych grup. Takich jak na przykład amazonki. Prawdo podobnie takich grup jest więcej. W Polsce szerzy się anarchia i bezkrólewie. Czas zmienić taktykę. Te amazonki będą żyły swoim życiem razem z nami. A raczej obok jeżeli będą potrzebowały pomocy pomogę. Deklarowały że one pomogą mi choć właściwie nie wiem jak ale niech im będzie. Chcą żyć po swojemu niech sobie żyją. Teraz przepraszam cię Drake ale chciał bym się położyć. Choćby na dwie godziny. Bo jutro znaczy dziś mam pełno roboty.
Walnąłem się na wyrko. Roz była chyba w jakimś szoku a może stwierdziła że za dużo usłyszałem nie wiem. Ich przeszłość ciągnie się chyba za nimi. A może to ich szukali i namierzyli nas. W sumie to nie znałem ich przeszłości aż tak. Chyba nikt z nas nie znał. Raczej o tym nie rozmawialiśmy. A Drake wiedział co robi. Pakował Roz do wyrka każdemu kto coś znaczył. Prawdopodobnie żeby ugrać coś dla siebie w sensie że dla nich. Problem polegał na tym że potrafił coś zacząć, potem to spaprał by siostrę ratować. Nie wiadomo komu zalazł za skórę. Roz niepewnie przytulił się do mnie.
- Gniewasz się?- dopytała
- Czemu miał bym - powiedziałem łagodnie
- Że za twoimi plecami...
- Nie kończ proszę i nie myśl o tym - poprosiłem przytulając ją do siebie
- Jednak jesteś zły widzę jak patrzysz na mnie
- Roz nie doszukuj się niczego w moim spojrzeniu. Żadna z tych dziewczyn mnie nie interesuje. Nie masz powodów być zazdrosna. Mówię tak tylko dla jasności a to że tylko cię przytulam i nie robię nic po za tym. Oznacza jedynie dwie rzeczy pierwsza to ta że żmija Iza utoczyła mi za dużo krwi. I chyba nie był bym w stanie sprostać twoim oczekiwaniom. Natomiast druga to potwornie jestem zmęczony. Naprawdę kochanie przepraszam za siebie. Mam dużo roboty i muszę to ogarnąć do wieczora. Mam plan na razie będę izolował osadę. Zrobię sekcję zwłok tym trzem, zobaczymy co ich zabiło. Bo to jest interesujące. Musze to wiedzieć. Będzie bardzo dużo zmian kochanie. W sumie nie wiem z kim walczę, robię to na oślep. To jak wojna z wiatrakami ale ja się dowiem. I załatwię to. Muszę was chronić za wszelką cenę ciebie i Damona. Jesteście dla mnie całym moim życiem. - Powiedziałem ziewając. Roz chciała jeszcze rozmawiać ale ją uciszyłem pocałunkiem. - zamykaj swoje szmaragdowe oczęta słonko śpij i coś słodkiego śnij.
Rano czyli o 9 było śniadanie na którym byłem nie obecny. Bo odwoływałem tą Anglię. Dokładniej przekładałem spotkania. Roz przyszła do gabinetu z kanapkami chyba chciała porozmawiać.
- Przyniosłam ci kanapki - zaczęła
- Dziękuje - powiedziałem zakładając kurtkę - wezmę sobie na drogę. Idę do szpitala więc zjem po drodze. Kochana jesteś słonko - pocałowałem ją i wyszedłem z biura
Drake siedział i rozmawiał z Luke'm.
- Drake pamiętaj jesteś za nich odpowiedzialny - wskazałem na Roz i Damona.
Wyszedłem i skierowałem się na jednostkę. Ludzie dostali ubrania, kobiety zostały oddzielone od dzieci. Wszystkich ku ich niezadowoleniu pozamykałem z powrotem. Tak jak myślałem bunt rozprzestrzenił się na szerszą skalę. Zebrałem główną dowodzących.
- Panowie nikt nie podchodzi do pawilonów. W sensie że z cywilów nawet moja rodzina. Ludzie z pawilonu z rannymi mają dostać dwa razy jeść i wodę. Dzieci trzy razy i woda. Cała reszta głodówka przez bite trzy dni. Pózniej gotowana kasza i woda.
Długo zajęło ponowne segregowanie tych ludzi. Pózniej udałem się do swojego biura na jednostce. Suprice przyczłapała za mną. Więc postanowiłem nie wracać już na chatę. I zrobić to co zaplanowałem zrobić wcześniej więc napisałem list wyjaśniający do Roz. Nie chciałem żeby się martwiła żeby nie wiedziała. Przeczytałem, zaplombowałem w kopercie oddałem Mariuszowi i powiedziałem
- Oddaj go do rąk własnych Roz ale dopiero za 30 minut. Ty, Grzesiek, Borys i Robert z rodzinami możecie wracać do swoich domów. Moje rozkazy obowiązują was do mojego powrotu. Żądam żeby nikt się nie wyłamywał. Mariusz bo się o tym dowiem i będą konsekwencje drastyczne w skutkach pamiętaj. To są dla was rozkazy. Mafia ma własne rozkazy i mają strzelać bez ostrzeżenia nawet do was jeżeli uznają to za konieczne. Więc pilnujcie się. Trzeba uciąć łeb hydrze puki nie urosła i muszę znalezć ten pieprzony zarodek bo się dziwnie rozmnaża.
W liście który dałem Mariuszowi zawarte były następujące słowa
Kochana Roz
Wiele chciał bym powiedzieć, wytłumaczyć, wyjaśnić, dokończyć. Wiele spraw nie daje mi spokoju. Proszę uważaj na siebie i na Damona. Wybieram się na polowanie. Muszę znalezć sprawcę tego piekła. Nic nie mówiłem bo byś nie zrozumiała. Nie puściła byś mnie, nie lubisz pożegnań. Więc się nie żegnam. Czekajcie na mnie. Kocham was oboje i pamiętaj Roz zawszę będę cię kochał chociaż świat miał by się skończyć będę kochał.
Quick
Subskrybuj:
Posty (Atom)