sobota, 4 listopada 2017

Od Rozi

Ta cała Iza mnie irytowała. No i swego czasu musiało coś ją łączyć z Quickem. Ewidentnie go podrywała i nie przeszkadzało jej to że obok stoi jej mąż. Czy wszystkie znajome Quicka to takie Jessiki? Marco był chyba w porządku ale z racji tego że jest lekarzem też go nie lubiłam. A tekst " Wiesz czasami musi umrzeć ktoś żeby mógł żyć ktoś " Zdenerwował mnie jeszcze bardziej. Matka miała rację gadając na lekarzy. I w końcu mogłam go zobaczyć a nawet pozwolili mi go dotknąć. A jak operacja się nie uda. Jak na niego patrzyłam chciało mi się płakać. Pózniej przyszli i zabrali Damona. Teraz jakiś obcy pazerny stary zgred będzie decydował o życiu mojego dziecka. No i stało się najgorsze Quick dowiedział się że Sasza sponsoruje szpital. I oczywiście tak jak się spodziewałam zaczęło mu odbijać. Mało co nie wypuścił całego szpitala w kosmos. On ma jakąś obsesję na jego punkcie. Dlaczego ze wszystkich szpitali musieliśmy trawić akurat na ten sponsorowany przez Sasze. No i z godziny na godzinę dowiadywałam się więcej o tej przeklętej Izie. To ona była tą laską z którą przyłapał go ojciec. I ewidentnie postawiła sobie za cel, dokończenie tego co zaczęli lata temu. Przecież to naprawdę za dużo. Moje dziecko jest operowane, mój mąż chce wysadzić szpital w którym operują moje dziecko tylko dlatego że sponsoruje go Sasza i jeszcze nakręcona Iza, która jeszcze chwila a by się przed nim rozebrała. Po tych paru godzinach które były dla mnie wiecznością wyszedł lekarz oświadczając ze wszystko się udało. Całe szczęście znałam angielski więc rozumiałam nie mal każde jego słowo. Oznajmił że ze śpiączki wybudzą go dopiero za dwa dni. Chciałam go przytulić ale pozwolili nam tylko gapić się w szybę. Że ja jestem jeszcze normalna to jest cud... Nie, nie jestem normalna odbiło mi jakiś czas temu. Ale najważniejsze to że moje dziecko będzie żyć. Reszta jakoś się ułoży. No chyba że wcześniej wybuchnie atomówka. Nie mogłam tam tylko stać i się patrzeć. Chciałam tam wejść, chciałam żeby już go wybudzili. Bo do puki on śpi nie mam pewności że wszystko będzie dobrze 
A Quick zamiast nie wiem chociaż mnie przytulić to wymieniał zdania z Marco na temat zasranego Saszy. Powiedziałam Quickowi że chcę stamtąd wyjść. A wychodząc ze szpitala wpadliśmy na Mariusza. Quick pocałował mnie w czoło i poszedł do tego helikoptera.
- To jest nie normalne - wyznał Marco patrząc w niebo gdzie latały śmigłowce wojskowe - jeszcze nigdy nie wiedziałem czegoś takiego
- Strasznie pani młodo wygląda - zaczęła Iza - ile ma pani lat?
- A czy to ważne? - dopytałam
- Jestem ciekawa. Bardzo długo i dobrze znam Quicka podobałam mu się nawet może coś by i było między nami...
- Iza - warknął Marco - co w ciebie wstąpiło?
Zaczęli się sprzeczać a ja stwierdziłam że dam im się pokłócić w spokoju. Z reszto wcale mu się nie dziwiłam. Odeszłam od nich i poszłam do tego samolotu upewnić się że Quick na pewno schowa tą broń i nie zastrzeli szpitala. Jeszcze nie doszłam do nich ale usłyszałam głos Mariusza
- ... Pani Roz w Krakowie a ty szefie u siebie i z twoim nastawieniem do życia pewnie byście się nie poznali. Więc nie miał byś problemu bo nie miał byś Damona
- No widzisz - odparł Quick - jak ty dobrze rozumiesz mówiłem....
Nie chciałam słyszeć więcej tyle mi wystarczyło. Wiedziałam że ożenił się ze mną tylko dlatego że jest Damon. Ale nie wiedziałam że żałuje że mnie poznał. Nie wiedziałam że żałuje że urodził się Damon. On mnie nie kocha. Po policzkach popłynęły mi łzy. Potrzebowałam w tej chwili przyjaciółki ale za równo Al jak i Jula zostały we Włoszech. Wróciłam i usiadłam na jakiejś ławce. 
- Niech pani nie płaczę operacja się udała - powiedział Marco podając mi chusteczkę 
- Dziękuje
- Cieszę się że będę mogła panią poznać - zaczęła Iza - jestem ciekawa kobiety która zawróciła w głowie Quickowi 
Pózniej wrócił Quick i pojechaliśmy za Marco do ich domu. Nie wiedziałam jak mam rozmawiać z Quickiem
 

Od Quicka

Gdy tylko wysiedliśmy z helikoptera Roz ochrzaniła mnie za to że zebrał się wianuszek ciekawskich wielbicieli.
- Czy ty zawsze musisz robić w koło siebie widowisko?
- No teraz to nie jest moja wina obiecałem generałkowi że będę grzeczny więc grzecznie wylądowałem tam gdzie mi kazali.
- To co zwijać go? - dopytał Mariusz
- Ta i wystawcie mi samochód. Postawcie gdzieś przed szpitalem. I podrzućcie kluczyki.
Poszliśmy do szpitala. Poszedłem do recepcji dopytać się gdzie możemy znalezć to dziecko które przyleciało jakieś pół godziny temu helikopterem. Pokierowali nas do jakiegoś lekarza jakieś było moje zdziwienie gdy okazał się nim Marko. Po drobnych wyjaśnieniach z jego strony dowiedziałem się że Damona może operować jakiś profesor. Marko wskazał mi jego gabinet. Wiedziałem że to nie jest za free. No więc dogadałem się z panem profesorem. Drogo się w chuj cenił. Ale no cóż życie to życie musi kosztować. Profesorek powiedział że możemy jeszcze zobaczyć Damona przed operacją. Wiec poszedłem po Roz mieliśmy tylko 10 minut.
- Quick jak zwykle czarujący
- Izabela witaj moja droga. Czy to ty jesteś tą panią anastezjolog która ma zaprowadzić nas do Damona.
Już chciała coś powiedzieć
- Będzie na to czas, mamy tylko 10 minut. Naprawdę nam zależy.
- Dla ciebie i tak nagięła bym procedury
Marco poszedł za nami pilnować Izy. Co Izka próbowała otworzyć gębę. To ten ją uspokajał.
- Rety ale tan świat jest mały - powiedziałem
- No a ty masz lepsze wejście niż nasz sponsor - stwierdził Marco
- To jakiegoś marnego macie tego sponsora skoro każe sobie płacić za operacje. Przecież życie nie ma ceny.
- Quick jak ty nie rozumiesz - zaczął Marco - to jest szpital renomowany i prywatny.
- Aaa więc wy tu nic na kasę tak?
- Nie no za kasę
- No tak czyli na nieszczęściu innych się dorabiacie.
- Wiesz czasami musi umrzeć ktoś żeby mógł żyć ktoś
- Wiesz Marco z tej strony to ja cię nie znałem
- No a ja nie wiedziałem że ty znasz naszego sponsora
- Ja tu w stanach w ogóle nie mam kontaktów
- Ale to Ivanów nalegał żebyś tu wylądował
- Rusek? - dopytałem - macie ruskiego sponsora
- Quick uspokój się - powiedziała Roz
- Ja jestem spokojny - wyciągnąłem telefon - przecież wredny rusek który ciągle ciągnie swoją dupę za mną nie będzie mi pozwalał lądować tu czy tam. O jest nasz Damon - powiedziałem
Iza pomogła Roz po otwierać ten śmieszny inkubator żeby mogła go dotknąć.
- Jak by zróżowiał troszkę nie sądzisz kochanie
- Tak ustabilizowaliśmy go
- No i dobrze - powiedziałem
Roz chlipała nad śpiącym Damonem
- Iza powiedz mi czy to jest wasz sponsor - pokazałem jej fotkę
Ta małpa uśmiechnęłam się do mnie
- A co ja z tego będę miała
- No wiesz zależy co byś chciała
- Tak to jest ten gość - stwierdził Marco - ty Iza masz męża czyli mnie, a on ma żonę czyli ją
- Marco - powiedziałem - ale mi nie musisz tłumaczyć która to moja żona.
Zabrali Damona i Roz wróciła do nas.
- Nie powinienem go tutaj zostawiać Roz ten szpital sponsoruje ta ruska szmata
Wyszliśmy do holu wtedy podszedł do nas Mariusz
- Wszystko zabezpieczyłem szefie
- Szefie - dopytał zmieszany Marco
- To już nie aktualne Mariusz
- Ale o co chodzi
- Ty wiesz że tu jest ta ruska szmata ja go zapierdole
- Szefie nie zabijesz gościa w szpitalu bo go uratują
- Ależ ty głupi Maniek. Przepraszam opuszczę wasze towarzystwo na moment
- Quick nie rób nic głupiego - wrzasnęła Roz
- Szefie co mamy robić? - dopytał Mariusz
- Odpalaj lota
- Co szef chce zrobić
- Maniek to pytanie już padło nie pytaj wykonuj
- Zwariował - stwierdził Marco
Niestety publiczność musiała za mną wybiec.
- Mariusz ustawiajcie go przodem do szpitala
- Aha czyli prze parkowanie
- I wyciągajcie działka
- Będziemy strzelać do szpitala? - dopytał Grzesiek
- Zwariowałeś. Sasza był tak miły że pozwolił nam tu zaparkować. Przecież to taki bogaty szpital sam przed chwilą utopiłem tu w chuj kasy. Roz a ty mnie hamujesz. Wystarczy jedno słowo tego świra a Damon będzie martwy. Rozumiesz to przecież ten gość ewidentnie na mnie poluje. No i tak ma stać macie zostać w gotowości
- Co zamierzasz? - dopytała Roz
- Jeżeli coś stanie się Damonowi wy pierdole w kosmos ten jebany szpital.
- Stracimy pracę - stwierdziła Iza
- Nie przejmuj się znajdę ci nową nowa będzie lepsza
- I tak jesteś mi coś winien - stwierdziła Iza - Bo gdyby wtedy nie twój ojciec...
- Iza nie kończ to były stare czasy, dawno i nie prawda. Przyszłaś do Amandy nie do mnie. Ja wpadłem na ciebie przypadkiem zupełnie tak jak teraz
- Tak a pózniej ci odwaliło i już nie było z tobą gadki
- A teraz mam żonę i też nie ma ze mną gadki
- Macie się gdzie zatrzymać? - dopytał Marco
- Szczerze to tylko o tym zapomniałem prawdę mówiąc ale może polecił byś jakiś hotel w pobliżu.
- Zapraszam do nas na obiad z kolacją i noclegiem - powiedziała Iza
- Kogo - dopytałem zdezorientowany bo myślałem o czymś innym
- Ciebie - Popatrzyłem na nią tempo - I twoją żonę
- A tak dobrze. Rety dopiero godzina minęła czy oni już zaczęli?
- Raczej tak - powiedział Marco
- A jak myślisz ile to będzie trwało? Bo mi mówili że 3 do 4 godzin
- Raczej 3 - stwierdził Marco - i tak wybudzać go dopiero będą po 3 - 4 dniach. Wiesz trzeba sprawdzić czy to serce dobrze pracuje, pewnie przyda mu się krew. Ale za to już zapłaciłeś więc oddawać nie musisz
- To i dobrze bo mnie ostatnio czymś na szprycowali
- Wyjmą dreny i będą go wybudzać.
- A po co mu jakieś dreny
- Żeby oczyścić krew
- A będziemy mogli go zobaczyć po tej operacji
- Niestety tylko przez szybkie wiesz tam na sali panują sterylne warunki. Wchodzi tam tylko personel nawet ja tam wejść nie mogę.
Minęło tych kilka godzin grozy gdy wyszedł uf profesor i poinformował nas że operacja przebiegła pomyślnie i że nie było podczas niej żadnych komplikacji. No i że Damona spróbują wybudzić za dwa dni. Z tą różnicą że podadzą mu środki uspokajające żeby nie płakał
No i mogliśmy popatrzeć na niego przez szybkie.
- Zobacz już mniej ma tych wszystkich kabelków - powiedziałem
- No tak tylko ma rurkę teraz w buzi
- Za 12 godzin ją usuną - poinformował nas Marco - o ile płuca podejmą pracę
- A podejmą? - dopytałem
- No wiesz jak go tu przywiezli to sam oddychał z trudem ale sam.
- No tak faktycznie dobra nie będziemy się w to zagłębiać bo wystraszę żonę jeszcze bardziej
- Bo ty to masz problem tego typu Quick że zawsze za dużo chciałeś wiedzieć. Nigdy nie myślałeś i robiłeś wszystko za szybko tak jak teraz. Po co mierzysz do tego szpitala? Ivanow to dobry spokojny człowiek
- Jasne już to słyszałem dobry, spokojny, kochany Saszka. Taki wujek Sasza. No widzisz Marco ja jestem mu tak bardzo wdzięczny że nawet rakietę odpalę na jego cześć. Wiesz będzie miał takie powitanie z fanfarami.
- Widziałeś wszystkie te urządzenia pod którymi leżał twój syn?
- Ta... inkubator też widziałem no i?
- No i to przyszło dwa dni temu właśnie od Ivanowa i twój syn ma zaszczyt leżeć pod tym sprzętem jako pierwszy.
- No po prostu szczęście bardzo. Normalnie w takim razie chyba padnę do stup.
- A to prawda że ty masz bombę na pokładzie
- Ta... na tego kretyna waszego sponsora. Ja go szukam a on łazi za mną i czy to jest normalne ja się ciebie pytam Marco. Bałamuci mi żonę...
- A i to cię tak wkurwiło
- Między innymi. Miałem przyjemność znać ojca tego typa to on zgotował takie piekło w Polsce.
Nie wiem dlaczego ale Roz chciała już wyjść z tego szpitala.
- No fajnie - powiedział Marco - my już w zasadzie skończyliśmy zmianę to możemy pojechać do nas tylko może Quick wez ogarnij ten samolot. My mamy tu włączony alarm, zaczęły latać samoloty. No nie wygląda to ciekawie.
Gdy wychodziłem ze szpitala dosłownie jak bomba wpadł na mnie Mariusz
- No szukam szefa już od pół godziny cały czas nas wywołują
- Kto?
- No wieża
- No to idę z nimi pogadam. Zaopiekujecie się moją żoną Marco? To potrwa chwilkę
Pocałowałem Roz w czoło i poszedłem do tego samolotu.
Szanowny pan generał przypomniał mi że jestem tu gościem i obiecałem być grzeczny. Więc dogadaliśmy się że ja zawieszam broń a oni odwołują śmigłowce.
- No widzisz Mariusz dawaj pukawkę. Przecież nie powiedziałem że go zabije samolotem tego im nie obiecałem
- Ale czego szefie?
- No skoro nie mogę go zabić w ten sposób to zabije w inny dawaj pukawkę. Dobra idę Maniek i życz mi dzisiaj powodzenia. Roz się na mnie wścieknie i jeszcze ta pojebana zboczona Iza
- A jak młody? - dopytał Mariusz
- Podobno wszystko się udało no ale wiesz wszystko wyjdzie w praniu
- Nie jest szef zadowolony
- No a ty byś się cieszył co on sobie myśli że zgotował ludziom piekło a teraz dobrego samarytanina będzie odgrywał. Gdyby nie jego sztywniaki to Damon wcześniej został by zdiagnozowany a może nawet do tego by nie doszło.
- No tak nie doszło by - stwierdził Mariusz - ja bym siedział w awganistanie. Pani Roz w Krakowie a ty szefie u siebie i z twoim nastawieniem do życie pewnie byście się nie poznali. Więc nie miał byś problemu bo nie miał byś Damona.
- No widzisz jak ty dobrze rozumiesz mówiłem że to wina ruska. Dobra uciekam bo Roz się wścieknie. Podszedłem do samochody przy którym stał Marco.
- To co jedziemy? - powiedział
- Mam własny samochód powiedziałem - pojadę za tobą
- Jak zawsze pan nie zależny - stwierdziła Iza
- Polujesz jeszcze? - dopytał Marco
- Ta i to dość często a co?
- A bo mam taki biznes do załatwienia tylko wiesz ja się trochę na tym nie znam
- Dobra pogadamy o tym u ciebie
- No to jedzcie za nami
- Choć słoneczko - powiedziałem do Roz

Od Drake'a

Wiedziałem że ta sprawa to tylko formalność. Wszyscy mieli wycofać oskarżenia a na stację nie na padliśmy. Nawet jak by chcieli nas za to wsadzić nie mieli argumentów. Przecież w tedy nie było nas w kraju. A irytował mnie ten typek. Silny właściciel sklepu, teraz kiedy wycofał oskarżenie a my zostaliśmy uniewinnieni musiałem mu przywalić. Rozbierał wzrokiem moją dziewczynę i nie mam pewności czy jej nie macał. Koleś chyba wiedział że coś się święci bo długo nie wychodził z sądu. Wystarczyło tylko poczekać przecież nie będzie tam nocował. I kiedy wyszedł przywaliłem mu w ryj. Pózniej wróciliśmy do hotelu. Luke i Julka mieli załatwić bilety do Bostonu. Chyba Quick nie myślał że grzecznie będę czekał na jego powrót. Wreszcie wrócili ale nie mieli zadowolonych min
- Najbliższy lot jest za tydzień - powiedział Luke - o ile w ogóle nas przepuszczą
- Jak to za tydzień? - dopytałem
- Normalnie idioto za tydzień. Dziś mamy środę więc w następną środę będzie równy tydzień i będziemy mogli zabukować sobie bilety.
- Wiem co to znaczy za tydzień - warknąłem
 Luke mnie wkurza i najchętniej przywalił bym mu w mordę ale to brat mojej dziewczyny.
- Dlaczego mieli by nas nie przepuścić? - spytałem
- Chryste Drake - warknął Luke - Ameryka jako jedyna uchowała się w całości ubezpieczają się na emigrantów.
- Czyli nie damy rady - powtórzyłem
- On jest taki głupi - warknął Luke - zostało nam tylko czekać aż wrócą.
Już w głowie wymyślałem plan. Trzeba wykombinować jakiś lot albo statek.
- Nie będę czekać - wypaliłem - lecimy dzisiaj
- Drake - powiedziała Al
- Al masz ochotę zrobić coś szalonego? - spytałem
- Tak szalonego jak ostatnia randka? - dopytała
- O wiele bardziej - przyznałem
- Randka mi się podobała - stwierdziła Al
- Więc kto wybiera się do Bostonu? - spytałem
- Czy ty nic nie rozumiesz - warknął Luke - mówiłem...
- Wiem piesku co mówiłeś - fuknąłem - więc ci co robią sobie wycieczkę do Bostonu za pół godziny na dole
Wstałem i poszedłem do recepcjonistki.
- Witaj skarbie - wypaliłem - mogę mieć do pani romansik 
Recepcjonistka się zaczerwieniła.
- Słucham pana
- Padł mi laptop a pilnie muszę wysłać ważnego maila. Dasz radę skarbie jakiś załatwić
Pani była tak miła że użyczyła mi swój własny. I bardzo dobrze. Wziąłem laptopa i usiadłem przy stoliku. Trochę mi zeszło znalezienie odpowiedniej strony a następnie złamanie kodu. No ale przecież już raz coś podobnego robiłem przed epidemią. Więc udało mi się wedrzeć na strzeżoną stronę wszystkich lotów. I na szczęście jeden prywaciarz jutro miał lecieć do stanów. Pózniej wystarczyło namierzyć odpowiednią osobę. Nie bardzo jeszcze wiedziałem jak to działa. Tylko raz pomagałem przy hakowaniu. Po około pół godzinie oddałem recepcjonistce laptop ładnie dziękując. O dziwo na dole w holu byli już wszyscy.
- Mówiłem wam że nie będę tu czekać. A jeżeli nie możemy dostać się do Bostonu w legalnym stylu. Zrobimy to w naszym stylu.
- Chcesz ukraść samolot? - dopytała Al
- Właśnie - przytaknąłem
Myślałem że Quick się zgrywa ale ten naprawdę udostępnił mi swój samochód. Więc zapakowaliśmy się do fury i pojechaliśmy pod adres który znalazłem. Nie jestem kretynem więc zaparkowałem go parę kilometrów dalej na strzeżonym podziemnym parkingu. Dalej szliśmy z buta. Prywatny helikopter był postawiony na małym placyku.
- Ukradniemy ten helikopter? - dopytał się Luke
- Ta... tylko musimy najpierw wyeliminować właściciela by nie zgłosił kradzieży.
- Jak? - spytał Luke
- Ty nie zaprzątaj sobie tym główki - mruknąłem - zaraz wracam
- Idę z tobą - oburzyła się Al
- Okej ale nikt więcej - warknąłem
Ominęliśmy główną bramę i poszliśmy na tyły domu.
- Wszystko jest monitorowane - zauważyłem. Spodziewałem się tego - umiesz skakać po ogrodzeniach?
- Jasne - odparła
- No tak zapomniałem że chciałaś skakać po ogrodzeniu pod napięciem. Dobra załóż kaptur na głowę schowaj włosy i nie podnoś jej do góry.
- Okej - wyznała
- Trzymaj - podałem jej jedną spluwę
- Po co to? - dopytała - będziemy kogoś zabijać?
- Nie - odparłem - po prostu ich postraszymy
Znałem zasięg kamer po prowadziłem Al tak by jak najmniej nas łapały. Zapewne właściciel zamontował alarm ale kolesi należał do tych kretynów którzy wszędzie mają te same hasło. Kodem do alarmu była data urodzenia jego córki.
- Czym ty zajmowałeś się przed epidemią? - dopytała Al
- Byłem hazardzistą - odparłem zgodnie z prawdą
- Hazardzista nie łamie kodów - zauważyła
- Dobra byłem zawodowym hazardzistą. - wyjaśniłem - Wygrywałem kiedy mi kazali i przegrywałem kiedy mi kazali.
- No i co to ma wspólnego z łamaniem kodów
- To że właścicielami kasyn zawsze są szemrane typy. Za nim podpisałem umowę miałem dość spory dług u pewnego typa. Musiałem go spłacić więc dwa razy złamałem dla niego kody i raz współpracowałem z hakerem. Nie wiem nie pytaj gdzie się włamałem wolałem nie wiedzieć. Miałem tylko złamać kod
- A kto nauczył cię łamać kodów? - spytała
- Ojciec na spółkę z wujkiem całkiem przez przypadek. Ojciec był genetykiem a jego młodszy brat coś tam z matematyką. Ale długo by gadać choć.
Weszliśmy do środka było już dość pózno. Nie chciałem ich zabijać. W domu był nasz prywaciarz od samolotu, żona i ich 10 letnia córka. Było dość ciężko i bałem się że ich krzyki usłyszą sąsiedzi. Zakneblowaliśmy ich i związaliśmy po czym zamknęliśmy w łazience.
- Zostawimy ich tak? - spytała Al
- Pewnie jutro ktoś ich znajdzie
Była okazja więc zwinąłem kasę z sejfu i wyszliśmy z domu. Poszedłem do tego lota a Al wpuściła pozostałych. Wejście do środka maszyny nie było ciężkie ale odpalenie złoma już tak. No i okazało się że Luke tak naprawdę wcale nie umie latać.       

Od Rozi

Bałam się o Damona. Rano mieliśmy jechać do Bostonu uzbrojonym helikopterem. Miałam tylko nadzieje że nie wylecimy na księżyc jak mówił mój przygłupi brat. Bałam się tej operacji. Przecież lekarzom nie można ufać. Bałam się że Damon umrze. Quick sam przyznał się że gdyby nie Damon nie ożenił by się ze mną. I jeszcze ta poranna gadka z Mariuszem. Nie miałam pojęcia że Quick Mariusza traktuje jak kumpla. Myślałam że łączą ich stosunki czysto zawodowe. A jeżeli on naprawdę się ze mną rozwiedzie. Nie miałam pojęcia że Mariusz i Grzesiek potrafią być tak upierdliwi. Cały czas gęby im się nie zamykały. Czy to w samochodzie czy w samolocie. Mariusz wspomniał Quickowi o tym że kazałam szpiegować Borysowi. W co on gra? Dlaczego wszyscy tak się na mnie uwzięli. Będę musiała przeciągnąć go na swoją stronę. Chyba musiałam przysnąć w którymś momencie. Nie wiem nawet jak długo spałam ale nie dało się nie obudzić kiedy Mariusz i Grzesiek tak wrzeszczeli. Dość szybko obeznałam się w sytuacji. Mieliśmy problemy z siłami zbrojnymi tak jak mówił Drake. Tamci dwaj panikowali a Quick próbował to ogarnąć. Mam tylko nadzieję że nie pośle nas w kosmos. No i się udało przepuścili nas i wylądowaliśmy na lotnisku. Na którym zebrała się masa gapiów
- Chodz kochanie - powiedział Quick - może zobaczymy jeszcze Damona przed zabiegiem
- Czy ty zawsze musisz robić w koło siebie widowisko? - dopytałam - naprawdę nie można było rozbroić tego samolotu
- Aby go rozbroić potrzebowali byśmy jakiegoś wojskowego specjalistę
- Nie wieże - mruknęłam - myślałam że Drake jednak przesadza. Myślisz że będziemy mogli go zobaczyć? - spytałam po chwili jak weszliśmy do środka. Zdecydowanie szpitale mnie stresują - a jak ta operacja się nie uda?
- Kochanie uda się - powiedział przytulając mnie
Pokiwałam tylko głową. Quick musiał jeszcze pozałatwiać sprawy związane z pieniędzmi i tym podobne. Przed gabinetem do którego nas pokierowali stał jakiś lekarz.
- Właśnie zastanawiałem się czy to ty - wypalił na wstępie o dziwo po polsku - Musiałem się upewnić więc czekałem na ciebie.
- Marko - wypalił zdziwiony Quick
- Nie spodziewałem się że się ustatkowałeś - zaczął - dlatego byłem zdziwiony kiedy miałem operować twojego syna. Na początku myślałem że to Amandy dzieciak. Ale coś mi zawsze nie pasowało. 
- To moja żona Roz - przedstawił nas - a to Marko mój a raczej Amandy kolega.
- Miło mi - zaczął Marko
- Więc ty będziesz operował Damona? - dopytałam
Nie ufałam lekarzom ale jeżeli to jest jakiś kolega Quicka to na pewno nie zawali.
- Nie, miałem taką propozycję ale jak stwierdziłem że to twój syn Quick zrezygnowałem - wypalił - to naprawdę błahy zabieg ale rozmawiałem już z najlepszym doktorem. Na ogół nie zajmuje się takimi operacjami bo są zbyt łatwe ale dla ciebie zrobił wyjątek. Ale naprawdę dziwię się że masz żonę i syna. A ja myślałem że... dobra nie istotne co myślałem. Co u Amandy?
Czy wszyscy znajomi Quicka muszą tak dużo gadać?
- Ma córkę - odparł Quick
- Córkę? - zainteresował się - z kim?
- Z Witkiem
- Z tym Witkiem? - dopytał 
Po krótkiej rozmowie z doktorkiem Quick poszedł do gabinetu a Marko został ze mną.
- Długo się znacie? - spytał - Nigdy mi nie mówił że jakaś wpadła mu w oko
- Pewnie wtedy jeszcze mu nie wpadła - zauważyłam
- Więc poznaliście się w przeciągu 3 lat - stwierdził
Wtedy podeszła do niego jakaś wściekła lekarka.
- Co to ma być - wrzasnęła na niego - jakim prawem odsunąłeś mnie od tego zabiegu
- Izka nie rób afery - uspokoił - Mówiłem ci że coś mi to mówi. Choć przedstawię ci kogoś. To jest Roz żona Quicka - zaczął - a to moja żona Iza
- Naszego Quicka? - dopytała
- Tak tego Quicka od Amandy
- Miałam być przy zabiegu waszego syna ale mój mąż stwierdził że się nie nadaję - fuknęła - swoją drogą nie miałam pojęcia że przyjaznicię się ze sponsorem
- Ivanowem? - dopytał się Marko
- No tak Ivanow załatwił że mogli lądować na tym lotnisku
Te nazwisko coś mi mówiło. To nie może być prawdą tak na nazwisko miał facet z wyścigów konnych. Facet który pózniej okazał się Saszą. Oby tylko Quick się nie dowiedział bo zabierze stąd Damona. 
  

Od Lexi

Przez tą całą akcję z Damonem nie pogadałam z Drake'em i szczerze to mi się odechciało, a więc jak tylko podszedł do nas od razu poszłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i kiedy Drake przyszedł ,szybciej niż bym chciała, udałam że śpię.
-Jutro z samego rana lecą do Bostonu- zaczął kładąc się obok mnie- My mamy rozprawę a wiec dolecimy pózniej, pewnie z twoim bratem.
-Drake ja śpię- warknęłam.
-Właśnie widzę ,a wiesz że ten idiota ma atomówkę na pokładzie.- ciągnął dalej.
-Bójkę, Bajkę czy Brawórkę?- spytałam, co mnie jakieś atomówki obchodzą? Drake zaczął się śmiać.
-Miałem na myśli bombę- sprostował, usiadłam na łóżku i spojrzałam na niego.
-O czym ty gadasz?- dopytałam
-No Quick z ciągnął samolot, wojskowy z bombą atomową na pokładzie. I ma zamiar nim polecieć do stanów.
-Rozi wie?- spytałam zdziwiona, Quick chyba nie myśli poważnie.
-Wie, ma z nim gadać a to raczej za wiele nie da.
-Ja tam z nim gadać nie będę- oświadczyłam od razu.
-Ale ja tego w cale nie powiedziałem- zauważył Drake.
-A więc o co ci chodzi?- spytałam zdezorientowana.
-Porozmawiasz ze mną?- odparł pytaniem.
-Przecież cały czas z tobą rozmawiam.
-Ale jesteś na mnie zła, o co?- spytał.
-O nic.- odburknęłam.
-Lex znam cię, tym bardziej skoro jesteś na mnie zła to musi być powód. - nic nie odpowiedziałam a wiec Drake kontynuował dalej- Między mną a Aśką do niczego nie doszło.
-No pewnie ,to skąd wiesz że o to chodzi? - i jak tylko to powiedziałam ,wiedziałam skąd- Roz.
-Aśka jest nie normalna i nawymyślała głupot. Fakt wypiłem z Quickem i film mi się urwał ale...
-Nie no pewnie Quick cie upił a Aśka zgwałciła.
-Nie, Quick to mnie naćpał znaczy ten Tomek ale Borys odprowadził mnie pod same drzwi a wiec nie byłem u Aśki. Zapytaj Borysa... albo lepiej nie.
-Rozi nie najlepiej na tym wyszła. -przyznałam.
-Dobra okej, może kiedyś bym tak zrobił przed tą całą epidemią ale się trochę pozmieniało. Kocham cię przecież ci to już mówiłem.
-Wiem- przyznałam.
-A wiec mogłaby tu nawet Rihanna przejść abym nawet na nią nie spojrzał- zapewnił
-Nie spojrzałbyś?- dopytałam 
-No dobra może bym zerknął.
-Idiota- mruknęłam uśmiechając się.
-Ale i tak mnie kochasz?
-niestety.
-A powiesz Luke'owi aby mnie już nie bił?
Nie wiem czemu w ogóle uwierzyłam tej kretynce. Przecież nawet jej nie znałam. O Drake'u można było powiedzieć wiele ale nie przesadzajmy.
No i wszystko było pięknie do śniadania. Roz i Quick już polecieli a na śniadaniu był już Luke , Julka, Maja i oczywiście Aśki też nie mogło zabraknąć.
-Pogodziliście się? -spytał zdziwiony Luke.
-No tak- przytaknęłam. Aśka spojrzała na nas zdziwiona co potwierdziło słowa Drake. Wszystko na zmyślała.
-ale z ciebie masochistka, skoro raz cię zdradził to raczej nie ostatni- mruknął cicho pod nosem Luke ale raczej każdy go usłyszał.
-Wcale jej nie zdradziłem- sprostował Drake.
-Nie no pewnie, najpierw wylądowała na psiarni przez ciebie, pózniej ja zdradziłeś a teraz będziesz wszystkiemu zaprzeczał.
-Właśnie Drake- wtrąciła się Aśka- ranisz moje uczucia, obiecałeś że z nią zerwiesz. Mówiłeś że mnie kochasz...- powiedziała załamując głos, a po policzkach popłynęły jej łzy. Nadawała by się na aktorkę.
Miałam ochotę wytarzać ją za te kudły i poderżnąć jej gardło ale Quick wciąż mi nie oddał noża, a ja trochę bałam się o niego dopomnieć w końcu mieliśmy nie brać broni.
-Aśka o co ci chodzi?! Zerwałem z tobą i to bardzo dawno temu.
-W nocy mówiłeś coś innego- brnęła dalej.
-Ciekawe kiedy, o której?
-No jak do mnie przyszedłeś.
-Czyli o której- powtórzył pytanie.
-Nie wiem nie patrzyłam na zegarek.
-Może dlatego że mnie tam wcale nie było?
-Drake jak możesz? -rozpłakała się i odeszła od stołu.
-Czy tylko ja niczego nie rozumiem?- spytała cicho Julka.
-Ja to nawet nie będę pytał. -powiedział Luke -Chyba powinniśmy jechać już do sądu.
No i pojechaliśmy, Luke prowadził, Drake nawet się o to nie pokłócił i siedział w miarę spokojnie, coś tam cicho podśpiewywał. Dojechaliśmy do tego sądu i wyszło że ja nic nie rozumiałam. Dali mi tłumacza a tak tłumaczył że więcej sama sobie przetłumaczyłam. Wszyscy wycofali oskarżenia ale i tak się pojawili. Pani Gabriella wychwalała nas jakbyśmy co najmniej lek na raka wynalezli. Cała sprawa szła szybko i raczej dobrze. Potwierdzili że to nie my napadliśmy na tą stacje, samochód nie wiadomo kogo był a za całą resztę już  odpracowaliśmy a więc po godzinie mogliśmy już wyjść. Jednak Drake stwierdził że musimy jeszcze chwilę poczekać, nikomu nie wyjaśnił o co chodzi, dogadaliśmy się że  Luke  z Julką załatwią te bilety i mieliśmy się spotkać z powrotem w hotelu.
-Drake możemy już iść- spytałam po chwili. Ludzie wchodzili i wychodzili z sądu mijając nas.
-Jeszcze chwila.
-Już minęła- mruknęłam cicho.
-A wiec jeszcze jedna.
Nagle Drake złapał jakiegoś kolesia za koszulę i mu przywalił.
-Drake- oburzyłam się. Zauważyłam że był to właściciel sklepu. Krzyknął coś po włosku, pewnie że powinni zamknąć Drake.
-Chodz- powiedziałam do Drake ciągnąc go za sobą- jeszcze z sądu nie wyszliśmy a ty już zaczynasz.
-W sumie to wyszliśmy- zauważył Drake.
-Dobrze wiesz że nie o to mi chodzi. Zaraz zlecą się tu ochroniarze.
-Należało mu się- bronił się Drake.
Wróciliśmy do hotelu a po kilku minutach wrócili też Luke z Julką.
-Najbliższy lot jest za tydzień o ile w ogóle nas przepuszczą - powiedział Luke na wstępie.

Od Quicka

Było już koło 22 gdy podjechaliśmy z Tomkiem pod hotel byłem zadowolony
-No bracie to była rozwałka, ale ich zgarnąłeś
-No ba trzeba im pokazać kto tu rządzi. Jak wrócę z Bostonu to przejmę całe Włochy, bo tu bezkrólewie się porobiło.
-Witajcie panowie pózno już, a wy na nogach. Przecież jutro o 5 wyjeżdżamy i lecimy do Bostonu
-Tak właśnie my w sprawie Bostonu szefie
-No wal Mariusz co wam na wątrobie leży.
-Ta misja jest samobójcza szefie. Rozwalą nas.
-No co ty bredzisz ja z nimi pogadam wszystko można załatwić tylko trzeba umieć. No pamiętajcie jutro o 5 na dole przy moim samochodzie.
Skierowałem się w stronę windy. A za sobą słyszałem jeszcze zdanie wypowiedziane przez Grześka.
-Widzisz stary my tylko wykonujemy rozkazy od pertraktacji mamy szefa.
-Ta będzie z nimi gadał do puki go nie wkurwią
Na górze wpadłem na Al. Właśnie skończyłem rozmawiać z lekarzem i wyszło że Damonowi się nie pogorszyło
-Al mogę zamienić z tobą słówko?
-Jasne co tam?
-Chciałem przeprosić za swoje zachowanie wczoraj
-To będziesz długo musiał przepraszać - stwierdziła uśmiechając się.
-Śmiejesz się znaczy ze mi wybaczyłaś he he. Kochana jesteś że mimo wszystko zostałaś z Roz. Ona potwornie to znosi. Eh ja zresztą też.
-Co ciebie też mam poprzytulać?
-Nie no co ty naraził bym się Drake'owi i Roz wiesz jaka ona jest zazdrosna
-A ma o co? a może raczej o kogo?
-No co ty ja świata poza nią nie widzę. A słuchaj bo nawet nie miałem czasu zadzwonić przez to całe zamieszanie. Jak tam z tymi badaniami?
-No uwinęli się i porobili wszystkie powiedziała. Wyniki podobno za tydzień będą.
-Powinienem jeszcze twojego brata przeprosić, ale słyszę że Roz płaczę wiec lepiej do niej pójdę.
Wszedłem do pokoju Roz płakała wtulona w poduszkę. Uwaliłem się na wyro a ona przytuliła się do mnie.
-Nie płacz kochanie jutro Damona zoperują i będzie dobrze. To dobry szpital jak tylko dolecimy i zapłacę połowę to automatycznie mały trafia na stół.
-Tego typu operacje trwają podobno 4-5 godzin, wiec wieczorem nasz skarb już będzie zdrowy. Może troszkę obolały ale zdrowy. Dzwoniłem tam przed chwilą nic się nie pogorszyło to dobry znak kochanie.
-A jak on umrze to ty mnie zostawisz - popłakiwała jeszcze.
-Nie umrze skarbie a jak nawet tak by się stało to czemu miał bym ciebie zostawiać skarbie. Ja cię kocham zrozum to, bardzo kocham i to czy Damon by był na świecie czy nie, nie zmieniło by moich uczuć do ciebie kochanie. No może bym się z tobą tak szybko nie ożenił gdy by go nie było, ale z czasem zrobił bym to na pewno. No nie płacz już dobrze? Poszedł bym pod prysznic bo się pobrudziłem troszkę, ale jak będziesz płakała to nie mogę ciebie zostawić. Pózniej zamówili byśmy kolację bo jutro o 5 lecimy.
-Dobrze to ty się wykąp a ja zamówię kolację zgoda? - dopytała ocierając łzy
-No widzisz kochanie i już ci lepiej nie trzeba płakać - powiedziałem podnosząc się z wyrka i kierując do łazienki.
-A porozmawiamy przy kolacji? I pózniej no...
-Wszystko co będziesz chciała skarbie powiem, zjem i zrobię. - Powiedziałem odkręcając wodę. Jeszcze nie miałem pojęcia co Roz dla mnie szykuje
Wyszedłem z łazienki i się zszokowałem. Roz siedziała przy stole w takiej fajnej koszulce troszkę prześwitującej, pod spodem widać było koronkową bieliznę. O rety pomyślałem chyba się nie wykręcę jak widzę truskawki to znaczy to tylko jedno. A przecież ona teraz ma te dni muszę jej to jakoś wybić delikatnie z głowy. No i jeszcze nie wiem czy to działa jak się tych tabletek nie bierze
-Więc kolacja przy świecach - uśmiechnąłem się siadając po drugiej stronie stołu.
-No tak pomyślałam że miło by było i pózniej byś się troszkę zrelaksował, taki spięty jesteś
-Mm... no a jaki konkretnie relaks masz na myśli?
-Zobaczysz - uśmiechnęła się tajemniczo.
Coś na pewno zobaczę pomyślałem.
-To o czym chciała byś porozmawiać?
-Gdzie byłeś? Bo jak przyjechałyśmy z Al ze szpitala nigdzie nie mogłam ciebie znalezć ?
-Robiłem porządek z tą mafia od tej raszpli. Jutro wylatujemy wiec musiałem ustalić zasady i zaprowadzić tam swoje prawo.
-Dużo osób zabiłeś?
-Osobiście nikogo nie brudzę sobie rąk pionkami kochanie mam od tego ludzi. Jeszcze troszkę a w ogóle na tyłku w domu siedział będę bo jak Damonek wyzdrowieje to chyba wracamy co kochanie?
-To ja mam podjąć decyzje? Naprawdę? - dopytała - Pozwolisz mi samej zadecydować i uszanujesz moją decyzje?
-Dokładnie tak powiedziałem. Jesteś moją żoną i w pewnych kwestiach twoje decyzje są dla mnie bardzo ważne. Nie wiem co postanowi reszta, ale jak będziesz chciała wracać to wracamy. Rozbuduję ten domek bo ciasnawo tam jest. A jak będziesz chciała zostać, to tu jakąś rezydencję postawię bo w hotelu to się nie da mieszkać
-A ten samolot? Co nim polecieć mamy to Drake mówił że jest jakiś wojskowy i niebezpieczny.
-No tak to helikopter wojskowy ja chciałem taki normalny samolot pasażerski taki na 20 osób, ale oni chyba zle coś umowę przetłumaczyli i przyleciał ten helikopter. No i jeszcze jak się wściekłem na tego Saszę to Mariuszowi kazałem go dozbroić ma kilka dodatkowych działek. Rakiety dalekiego zasięgu i tę bombę. Niestety Mariusz nie pomyślał i ją uzbroił wiec teraz nie da się jej zdjąć raczej
-To nas nie przepuszczą i jeszcze zabiją.
-Nie kochanie ja się z nimi dogadam a jeżeli nie to nie wiem, ale nas nie mogą zestrzelić. Bo wywali z połowę stanów w powietrze wiec ryzykować nie będą. No poza tym mam już plan jak z nimi gadać żeby było ok.
Roz wpakowała mi się na kolana bo skończyliśmy jeść i zaczęła bawić się tymi truskawkami.
-Położymy się? - zaproponowałem
-Pewnie - odparła, ale zejść z kolan to mi nie chciała.
-Ty niegrzeczna dziewczynko - uśmiechnąłem się biorąc ją na ręce i kładąc do łóżka. Sam przeskoczyłem przez nią i położyłem się obok. -Pusto tu bez Damona - zacząłem - brakuje mi jego płaczu i tego całego zamieszania przy nim.
-A za tą operację to drogo zapłacisz?
-Nie wiem kochanie pewnie sporo, ale kosztorys dostane jak będziemy na miejscu no i to wstępny kosztorys. Resztę będę musiał zapłacić jak będą go wypisywali
-A to ja nie wiedziałem że tak to działa
-Szczerze to ja też nie.
-Nic nie powiedziałeś znaczy nie skomentowałeś mojego wyglądu. Nie podoba ci się?
-Nie no znaczy tak bardzo i dla tego nie powiedziałem bo słów mi brakowało kochanie.
Zacząłem ją całować żeby już nic nie mówiła, ale to nie było dobre posunięcie, bo skończyło się godzinę póżniej i poległem. Roz dopięła swego no i dopinała tak jeszcze trzy razy.
Nie protestowałem bo zaraz by płakała no poza tym miałem na nią ochotę jest piękna. Zawsze mam tylko teraz za każdym razem prysznic brać trzeba było
O 4 obudził mnie Mariusz pukaniem do drzwi.
-To co zbieramy się szefie?
-Jasne już się szykuję o piątej przy samochodzie.
-A co szef taki zmarnowany?
-Pózno się położyłem i jeszcze pięć godzin z życia mi Roz wyjęła.
-E to musi się szef zwijać przy żonie widzę.
-Raczej jak ją najdzie to ... e ale ja nie narzekam - uśmiechnąłem się - jest zestresowana musiała się jakoś rozładować.
-Moja to raz na tydzień da i się bujaj.
-Ja to bym się wtedy rozwiódł, gdy by mi baba dupy nie dała jak chcę - Stwierdziłem.
-No wie szef  pan to każdą może mieć lecą na pana a żonka to Borysa pod nogę wzięła żeby pana pilnował.
-Daj spokój on tak miesza no ostatnio z tym ruskiem.
-No właśnie i co z tymi ruskimi?
-Damon zostanie wyleczony to się pomyśli nie odpuszczę mu tylko chyba więcej ludzi potrzeba i sprzętu. Myślę że zgarnę za łeb te włochy i może jeszcze z dwa światki i styknie. Dogadam się z japońcami i chinolami może pomogą i zrobię rozpierduchę ruskim świniom wszystkich zapierdole kurwa.
-To ja uciekam - powiedział Mariusz dziwnie spoglądając.
-Jak długo nie śpisz kochanie?
-Obudziło mnie pukanie do drzwi.
-Oj strasznie cię przepraszam Mariusz przyszedł mnie obudzić i pogadaliśmy trochę po świńsku. Naprawdę nie powinnaś tego słyszeć jeszcze raz cię przepraszam kochanie za siebie.
-Ale ja się nie gniewam - pocałowała mnie - idę się szykować i spakuje nam troszkę rzeczy.
-Dobry pomysł - powiedziałem.
-A gdzie się zatrzymamy?
-Ee o tym nie pomyślałem szczerze nic nie wynająłem, ale załatwię coś na miejscu nie martw się
-A Damona jeszcze zobaczymy?
-Z góry kochanie a pózniej raczej dopiero po operacji. Zaraz zadzwonię i dopytam co z nim.Wziąłem z szafki telefon i pogadałem z lekarzem.
-I co? - dopytała Roz.
-Wszystko z nim dobrze wylatują o 6 wiec musimy zagęszczać ruchy kochanie.
O piątej wszyscy byliśmy przy samochodzie. Chłopaki zapakowali się jakoś do tyłu i pojechaliśmy.
-Fajny wózek tylko trochę ciasno z tyłu - stwierdził Grzesiek.
-Nie marudzi wytrzymasz szaf szybko daje 40 minut i będziemy przy locie - powiedział Mariusz.
-Dokładnie ty Grzesiek wskoczysz na lota i zawiesisz dwie białe flagi i naszą na środek.
-To co poddajemy się?
-Nie kretynie to misja pokojowa wiec odraz nie będą strzelać raczej sprawdzać i próbować nas zawracać.
-I co dalej - dopytał Grzesiek
-Dalej lecimy zgodnie z planem i w zależności co się wydarzy będę myślał.
Dojechaliśmy i wsiedliśmy do tego helikoptera w chuj wielki był. Samochód wszedł na luzie zabezpieczyliśmy go i w górę
-Cholera jesteśmy spóznieni musieli wylecieć wcześniej.
Zadzwoniłem i faktycznie wylecieli 20 minut temu.
-Szlak by to Mariusz pełna moc musimy go dogonić.
-Spokojnie szefie to cacko ma moc nie zgubie młodego już ich namierzam chwila pokazało mi się coś dobra dojdziemy ich z 5 minut
Dobrze i oblatuj go co jakiś czas.
-Nie trzeba wszystko na radarach się nam pokazywać będzie o tak tu to on medyczny
-Ta kropka?
-No niezle nie szefie?
-Debile nie wiedzieli co mi dają - byłem zadowolony Roz zasnęła.
Po jakimś czasie byliśmy już niedaleko stanów.
-Mamy 2 migi szefie co robić.
-Leć dalej.
-Wywołują nas.
-Dawaj pogadam z nimi - powiedziałem
-Powtarzam do helikoptera wojskowego naruszyliście przestrzeń powietrzną stanów zjednoczonych proszę zawrócić nie możecie kontynuować lotu.
-Widzisz te flagi pajacu? Czy ja wyglądam jak bym miał was tu powybijać? Konwojuje ten medyczny helikopter i spadać z tym rykiem bo mi dziecko obudzicie.
-Szefie grabimy sobie.
-No grubo przesadziłem.
-Namierzyli nas - powiedział Mariusz.
-Powtarzam proszę zawracać naruszył pan przestrzeń powietrzną stanów zjednoczonych jeżeli będziecie lecieć dalej zaczniemy strzelać.
-Zawieś go - powiedziałem do Mariusza - Grzesiek namierz jednego wyciągaj działka.
-Szefie to nie jest dobry pomysł.
-Wojskowy do mig. Chce rozmawiać z waszym dowódcą. Wieża proszę o pozwolenie na przelot do bostońskiego szpitala dziecięcego. Powtarzam polski helikopter wojskowy prosi o pozwolenie na wejście w waszą przestrzeń powietrzną.
-Gówno szefie nie puszczą nas powinni odpowiedzieć.
-Mówi generał sił powietrznych stanów zjednoczonych. Sprecyzujcie się jakie macie zamiary w stosunku do mojego kraju.
-To misja pokojowa w Polsce mamy zimną wojnę proszę o pozwolenie na przelot do Bostonu.
-Macie bombę na pokładzie.
-Dlatego grzecznie proszę panie generale o pozwolenie na przelot. Pan wie i ja wiem że to samobójstwo. Jeżeli otworzycie ogień to pójdzie wszystko z dymem nie tylko ja i moi ludzie. Spieszę się ostatni raz proszę o zezwolenie. Leć Mariusz.
-Ale zaczynają seriami strzelać.
-Nie biadol leć wiedzą co mamy na pokładzie nie będą ryzykować straszą.
-Ale szef to ma nerwy ze stali.
-No nie powiedział bym.
-Proszę się zatrzymać nie uzyskał pan pozwolenia na przelot powiedział koleś z miga.
-Zbyt długo to trwa Grzesiek sprzedaj serie obok po prawej i po lewej .
Po chwili zrobiło się totalnie pusto.
-Rozeszły się na boki i siadają nam na ogon, zbliżają się jeszcze dwa.
-Grzesiek działka na tył wystaw a ty Mariusz leć.
-Kurwa zdechniemy tu szefie w tej puszce - powiedział Mariusz.
-Nie panikuj leć.
-Generał do helikoptera.
-Zgaszam się.
-Imponujące - powiedział ten generał - Polacy to twardy naród podziwiam pana. Dam eskortę macie pozwolenie na lądowanie na teranie szpitala w Bostonie panie John moje migi będą panu towarzyszyć.
-Dziękuję długo panu zajęła identyfikacja mojej osoby generale.
-No przyznam nasz system nie mógł pana namierzyć. Tylko proszę grzecznie ma pan pokojowe zamiary widzę po flagach wiec może niech tak zostanie?
-Dokładnie będę grzeczny i dziękuję. Bez odbioru.
-No i widzicie panowie tak się negocjuje he he wymiękają fiuty.
-Chować działka szefie?
-Nie Grzesiu jak wylądujemy niech się za boją nas. Zresztą wiesz nigdy nie wiadomo trzeba być na wszystko przygotowanym.
-Rety szefie ale adrenalina jak ja szefa kocham.
-No Mariusz bez takich proszę - powiedziałem w momencie gdy podchodziliśmy do lądowania - Z gracją Mariusz ląduj zobacz jaką mamy widownię he he.
Po chwili byliśmy na ziemi.
-Zabezpieczcie go wyprowadzicie moją furę i macie wolne bądzcie pod telefonem tu macie kasę na hotel tylko mi nie chlać bo nie wiem co będzie.
-Tak jest.
-Chodz kochanie - powiedziałem do Roz - może zobaczymy jeszcze Damona przed zabiegiem.