czwartek, 16 listopada 2017

Od Quicka

Minęły jakieś dwa miesiące może troszkę więcej nie liczyłem czasu zbyt szybko uciekał. Teraz pozostało tylko czekać i nadal robić swoje. Nikomu nie powiedziałem, że widziałem Roz. Moja kruszynka była taka mizerniutka na szczęście Sasza trzymał ją w domu. Lecąc do niego nie miałem pojęcia, że Roz będzie tam u niego. W sumie nie wiem czemu tylko jego nie podejrzewałem o jej zniknięcie. Może dla tego, że dowiedziałem się, że zabrali ją samochodem do Niemiec a tam było jeszcze chyba gorzej niż tu w Polsce i w skutek tego niczego się nie dowiedziałem. W sumie to Drake też czasami nie dawał za wygraną i teleportował się gdzieś z Al w nadziei że może tam jest Roz. Komunikaty w telewizji nadal leciały i bez skutku znaczy odniosły odwrotny. Co prawda każdy trop sprawdzałem, ale w pewnym momencie pewien staruszek przesadził. Dostałem wtedy telefon, że znalazł Roz i jest u niego w domu podał namiary na siebie to było w Szwecji mówił, że Roz bardzo zle wygląda i żebym się pospieszył, bo może nie dożyć. Poleciałem tam natychmiast przecież nie mogło być tak krytycznie, ale skoro facet tak gada to liczy się czas. Jednak to co zastałem na miejscu eh starsza kobitka jak się pózniej okazało jego żona przedstawiła mi się jako Roz i próbowali mi to wmawiać przez bitą godzinę. Od tamtej pory wyłączyłem telefon nie było sensu, ludzie nie pomogą. Czy się poddałem nie wiem jak to ująć. Na pewno na swój sposób odreagowywałem stratę żony. Mściciel grasował i straszył ludzi. Mafia pod znakiem niedzwiedzia rozrastała się. Ja sam z Damonem który już wołał mama cały praktycznie dzień spędzałem na jednostce starałem się nie schodzić na posiłki to było dla mnie za trudne. Osada mimo ogromnego mrozu została odbudowana. Dziś wieczorem miałem porozmawiać z Al czy otworzy na nowo sklep. Bo ludzie musza zacząć żyć normalnie. Co dziennie mściciel obierał sobie nowy cel swej napaści, głośno było o nim wszędzie. Jezdziłem i likwidowaliśmy z chłopakami bojówki ,by w siłę nie rosły. Ktoś musiał im pomagać, miel żywność niezłą broń. To na pewno był ktoś z zewnątrz, tylko w żaden sposób nie potrafiłem dojść kto to. Ci co ich odławialiśmy umierali po chwili. Robert dopracował szczepionkę. Na wiosnę miałem w planach rozbudować osadę, bo ludzi przybywało, bo u mnie było w miarę bezpiecznie, bo pod ochroną czarnego mściciela bojówki tu się nie zapuszczały. Mieliśmy wzmożoną czujność, nowo przybyli przechodzili kwarantanne. Nie wszyscy ją przeżywali co znaczyło że ruch oporu nadal próbował wpakować mi swoje wtyki. Tego dnia jak zwykle wróciłem z Damonem wieczorem i spotkałem Drake przed telewizorem sączył rudą szmatę w sumie to dawno nie gadaliśmy
-Te alko kiedyś cię zabije - skomentowałem.
-Myślisz że ona jeszcze żyje? - zaczął ponuro.
-Myślę że tak nie może być inaczej.
-Sprawdzałem wszędzie nie ma - pożalił się Drake.
I opowiedział mi historię o kocie którego przywiezli po kilku dniach z Krakowa. To był kot jego dziadków tam mieli przygodę z bojówką i udało im się po kilku dniach wyjść z tego cało.
-Nie miałem pojęcia byłem tam wtedy nawet was szukałem.
-Nie znalazł byś i jeszcze ten typ. Dziś mówili ,że zjawił się u Ruskich. Nie czaje o co gościowi chodzi ,ale szajba to mu niezle  od jebała
-Ta - skomentowałem.
-A ty gdzie tak znikasz na całe dnie? Mam nadzieje że nie uciekasz przed rodziną, bo chyba nadal nią jesteśmy co? - dopytał - Wiesz teraz tylko Damon nas łączy jest pamiątką po Roz i jest twój bardziej niż mój.
-Jesteśmy stary, jesteśmy - poklepałem go po ramieniu - Znikam bo po świecie szukam Roz i nie jestem sam szuka jej wiele osób, sprawdzam sygnały jednak nie ma po niej śladu. Kamień w wodę jak by ktoś ją ukrył,
Chciałem mu powiedzieć, ale bałem się że zrobi coś głupiego, ja muszę opracować jakiś plan by ja uwolnić ale nie mogę tak po prostu zjawić się u Saszy, to by było podejrzane nie oddał by mi jej.
W milczeniu oglądałem telewizor a przed oczami miałem ją taką bladą biedną eh mam nadzieje że zrozumiała co chciałem jej przekazać serce mnie bolało że ją tam zostawiłem, ale nie mogłem postąpić inaczej i nie spodziewałem się tego po Saszy.
-Też myślisz o wyprawieniu pogrzebu - wyrwał mnie z zamyślenia Drake.
-Tak znaczy nie, nie przyswoiłem przepraszam z kąt ten pomysł by chować Roz?
-Tyle czasu już minęło - westchnął Drake - i śladu żadnego nie ma nawet jak uciekła to już pewnie nie żyje, albo zimni ja zjedli, albo ktoś z ruchu oporu ją ma i się zabawia z nią.
-Uspokój się na pewno tak się nie wychylili ,zresztą chcą mojej głowy więc jak ją mają to prędzej czy pózniej się odezwą.
Hm tylko czego może chcieć Sasza bym mógł odzyskać Roz pomyślałem.
-No a nawet jak by wróciła taka sponiewierana na wszystkie sposoby to prędzej byś ją wywalił niż przyjął. Byś się nią brzydził że miał ją nie wiadomo kto.
-Drake co ty bredzisz jeżel ktoś ją porwał to raczej musi szanować jej prywatność, bo jest dla niego cenna chcą mnie i dostaną niech tylko zrobią jakiś ruch bym mógł zadziałać, bo teraz mam związane ręce.
Jednak Drake nie dawał za wygrana i męczył mnie swoimi spekulacjami na temat Roz. Ciężko było skoncentrować się na myśleniu gdy on tak biadolił.
-Zabierzcie go spać chłopaki już mu wystarczy - powiedziałem do Krzyśka.
Sam wziąłem Damona i poszliśmy zrobić mu kolacje do kuchni. Nakarmiłem go, potem wykąpałem i położyłem spać. Musiało już sporo czasu minąć Damon wyrósł z ubranek i musieliśmy wymienić garderobę. Nasz pokój też się zmienił w sanktuarium wszędzie porozstawiane były zdjęcia Roz. Miałem ich pełno w laptopie wiec co jakiś czas dodrukowywałem nowe. Oglądałem filmiki jak bawi się z Damonem i często łzy kręciły mi się w oczach a rano ten sam schemat, śniadanie, jednostka i zemsta to dawało mi ukojenie i nie tylko był w tym ukryty cel. Nie znosiłem świata i ludzi na nim bo, ktoś odebrał mi szczęście, miłość, wiarę, a nawet nadzieje, to ludzie stworzyli mściciela tylko sami nie do końca o tym wiedzieli.

Od Amandy

To wszystko było bardzo dziwne .Mój brat stał się celem  zmasowanego ataku ze wszystkich stron. Sypać się zaczęło gdy zachorował Damon ,pózniej ta akcja z Izą a na koniec bunt, porwania, pobicia. John strasznie to przeżywał choć starał się tego po sobie nie dać poznać, bardzo cierpiał.Jak by wydoroślał zmienił się, stał się opiekuńczy, bardzo odpowiedzialny w stosunku do własnego syna, wszędzie go zabierał i znikał na całe dnie czasem dni było kilka . Któregoś dnia przyszedł do domu i oświadczył że zabił Izę oponowałam że była w ciąży i zabił bogu duch winne dziecko,On tylko wzruszył ramionami .
-Nie była nigdy dobrą matką no poza tym ja sierot chował nie będę.
Zero uczuć, emocji, zaczął zabijać z zimna krwią więcej niż zazwyczaj i nie szalał przy tym jak zwykle,Podobno to dla bezpieczeństwa wszystkich.Świat nie było i tym razem.Wszystkie siły rzucał na poszukiwania tej wywłoki jednak bez skutku. W końcu nawet jej brat powoli się poddawał, choć miał przebłyski i wtedy zrywał się i gdzieś jechał.Kto z nas  interesował się Damonem zawsze dostawał ostrzeżenie od misia, który teraz spał w ich pokojach i zawsze był przy małym .Ten bawił się z nim bił go lizał jak to maluch. Brat bardzo o niego dbał ciągle go przebierał bo wychodziły mu ząbki i się ślinił, jezdził z małym na konsultacje, szczepienia ,ciągle mówił mu o matce do tego stopnia w niego to wklepywał że mały w wieku siedmiu miesięcy mówił już mama i potrafił z pośród kilku zdjęć pokazać zdjęcie własnej matki. W ich pokoju było coś na wzór ołtarzyka wszędzie porozkładane były zdjęcia Roz praktycznie nikogo tam nie wpuszczał. Drake który trzymał się blisko z bratem oddalił się od niego, starał się nie wchodzić do ich pokoju a gdy to zrobił wracał na dół i zaczynał pić.Wszyscy mówili bratu że przesadza, że powinien odpuścić, że powinien pozwolić Drake'owi pochować siostrę by pamieć po niej pozostała wtedy on tylko obracał obrączkę na palcu przez jakiś czas i powtarzał, że do puki nie przyniosą mu jej ciała to jej nie pochowa. Choć by kość na której będzie ten pieprzony pierścionek to wtedy może się zastanowi .Wszystkich nas nieco męczyła ta chora miłość.Brat się nikomu nie narzucał,nie jadał w domu a jak w nim był i babcia skłoniła go by coś zjadł,to siedział przy stole chwilę, ale nigdy się nie odzywał. Chwilę popatrzył na wiadomości coś pogrzebał w talerzu zabierał syna, mówił dobranoc i znikał w swoim pokoju, to było tyle jeśli chodzi o rozmowę z nim.

Od Rozi

Już sama nie wiedziałam co jest prawdą. To nie możliwe żeby Drake, Quick, Al i reszta nie żyli. To nie możliwe żeby jakiś Mściciel zabił Quicka. Nie z takich kłopotów wychodziliśmy cali. Do tego powiedziałam że Al rozmawia z Alfredami. Przyszedł Dimitri żeby zaprowadzić mnie do pokoju. To była moja szansa. Szłam grzecznie i udawałam że nadal płaczę. Co nie było trudne bo chciało mi się wyć. Chociaż sama nie wiedziałam po co to robię. Przecież już nie mam nikogo. Wtedy w drzwiach stanęło czterech typków ubrani jak blizniacy. Okej... Słyszałam że najlepsze przyjaciółki często ubierają się tak samo ale żeby to samo robili faceci. Ubrani byli w czarne bojówki, trapery, czarne kurtki, oczy zasłonięte mieli okularami a na głowie mieli chustki. Naprawdę przestałam płakać. I zdziwiona spojrzałam najpierw na nowo przybyłych którzy nawet broń trzymali w identyczny sposób. Pózniej pytająco spojrzałam na bladego Dimitra. Po czy przeniosłam wzrok na Filipa i Sasze. Obym tylko nie wypaliła czegoś głupiego. Nie miałam pojęcia kto to. Może to ruch oporu. Wiem jedno przez nich moja szansa na ucieczkę przeszła koło nosa.
- Kto to? - spytałam cicho Dimitra że tylko on mógł mnie usłyszeć.
- Mściciel - odszepnął
Spojrzałam na niego pytająco. To ten typ który podobno zabił mojego męża. Myślałam że Mściciel jest jeden no przynajmniej tak zrozumiałam z gadki Saszy i Filipa. Mówił tylko jeden z nich... I jak tylko otworzył twarz wiedział że to on. A jak zaczął się plątać to już w ogóle. Ale przecież... Przed chwilą powiedziano mi że mój mąż nie żyje. Może ja po prostu zwariowałam i teraz w każdym psychopacie będę widziała swojego. Wszystkiego było za dużo wspomniał Drake'a, wspomniał Polskę i nasz dom. Za dużo tych zbiegów okoliczności. A może jednak zabił Quicka... Byłam chyba blada i miałam wrażenie że zaraz padnę. Zniknęli tak szybko jak się pojawili. Nie, musiałam sobie to uroić Quick nigdy by mnie tu nie zostawił. Mógł by się dogadać z Saszą mógł by próbować i gdyby to był Quick nie odpuścił by. Usiadłam na krzesełko, Filip zrobił to samo. Co to było?
- Mściciel - odpowiedział Sasza
Jeżeli ta wizyta jakoś wyprowadziła go z równowagi nie dał tego po sobie poznać.
- Co on tu robił? - dopytałam
- Widziałaś wpadł na pogaduchy - powiedział Filip - A teraz wracaj do pokoju.
Dimitr zaprowadził mnie do pokoju. Nie miałam głowy by uciekać. Położyłam się na łóżko i się rozpłakałam. Wiedziałam że Mściciel i Quick to ta sama osoba... Zwariowałam. Chce do domu... Nie wiem kiedy przysnęłam. Obudził mnie Filip wchodzący z Dimitrim do pokoju w środku nocy.
- Wstawaj - powiedział Filip
- Co to za komitet? - spytałam
- Choć Sasza cię wzywa
- A co ja jestem jego niewolnicą że mnie wzywa - warknęłam
- Ubieraj się i idziemy Roz nie mamy czasu - fuknął Filip
- Pójdę do łazienki mogę? - spytałam
Nie czekając na jego odpowiedz poszłam do łazienki. Wyglądałam okropnie.
- Rozi szybciej - pośpieszył Filip
Wyszłam z łazienki i pozwoliłam się prowadzić korytarzami. Nie miałam już siły do ucieczek. Wprowadził mnie do jadalni gdzie siedział Sasza.
- Dziwna pora jak na kolacje, albo śniadanie - mruknęłam siadając
- Skontaktuję się z twoim mężem - wyjaśnił - daj mi swój pierścionek albo obrączkę.
- Marzysz - fuknęłam - i gdzie twoje maniery
- Posłuchaj mnie uważnie - powiedział - był tu Mściciel jeżeli dowie się że jesteś żoną czarnego konia będzie oczekiwał ode mnie że się z nim dogadam. Z reszto sam już nie wiem, nie rozumiem go. Ale chcę dogadać się z twoim mężem. Ma coś czego chce a ja mam coś czego chce on. Więc daj pierścionek. Chyba że chcesz aby twój mąż dostał twój palec wraz z pierścionkiem.
Widziałam że nie żartuje więc posłusznie zdjęłam zaręczynowy pierścionek i podałam go Saszy. Jakiś czas obracał go w palcach.
- A jeżeli mój mąż nie żyje? - dopytałam
- Dogadał bym się z twoim bratem ale on jak słyszałem też nie żyje więc dogadam się z Mścicielem
- A jak nie da ci tego czego chcesz? - spytałam
- Oddam twoje zwłoki Ruchowi ucieszą się
- Czego będziesz oczekiwał w zamian? - spytałam
- Wymiany - wyjaśnił - to będzie dobra wymiana. Ja chcę Aleksandry a twój mąż chce mieć żonę no chyba że czegoś nie wiem.
Napisał coś na papierze i schował go do koperty po czym wrzucił do środka jeszcze mój pierścionek i ją zakleił.
- Filip zabieraj ją - powiedział
- Gdzie mnie zabieracie? - spytałam
- Choć - powiedział Filip i pociągnął mnie za sobą
- Pilnujcie jej - nakazał Sasza - albo twoja żona Dimitri umrze - zagroził
- Nie bój nic - uspokoił go Filip
Filip wyprowadził mnie z domu
- Ty kierujesz ja siadam z nią z tyłu
Dimitri pokiwał głową i zasiadł za kierownicą
- Wsiadaj - powiedział Filip
- Do puki nie powiesz mi gdzie mnie zabieracie nie wsiądę do samochodu
- Eh... czy ty musisz być taka uparta.
- No więc gdzie mnie zabieracie? - spytałam
- Był tu Mściciel - powiedział Filip - niedługo ruch też może się dowiedzieć. Sasza nie chce żebyś rzucała się w oczy. Więc jedziemy do Dimitra
- A mam coś do powiedzenia? - dopytałam
- Nie bardzo
Zrezygnowana wsiadłam do samochodu a Dimitri ruszył. Zatrzymał się przed jakimś skromnym domku. Obaj wysiedli i zablokowali drzwi. Uchyliłam lekko okno by słyszeć o czym rozmawiają.
- I co z nią? - dopytał Dimitri
- Nie wiem zamknij ją gdzieś - odparł Filip
- Gdzie?
- Chociaż by do piwnicy - fuknął Filip - Aaron wie jak wygląda wystarczy że dodadzą dwa do dwóch. Jeżeli Sasza chce dogadywać się z Czarnym Koniem to ona musi być żywa.
Pogadali coś jeszcze ale nie słyszałam o czym. Pózniej wrócił Filip
- Choć - powiedział
- Jak Sasza chce skontaktować się z Quickiem? - spytałam      
- Wyślę osobę która dostarczy mu list. Choć
Poszłam za nim. Poprowadził mnie do zimnej piwnicy
- Poważnie? - dopytałam
- Niestety królewno nikt nie może o tobie wiedzieć. Więc siedzi cicho.
Przykuł mnie kajdankami do jakiejś rury.
- Przyniosę ci zaraz koc i jedzeni. Będę przychodził co dwie godziny.
Wstał i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Było strasznie ciemno. Nie miałam problemów z ciemnością ale ta mnie przerażała i te dziwne dzwięki. Tu były myszy...    

Od Quicka

Wypad do ruskich to było dobre posunięcie. Mariusz, Grzesiek, Borys i ja. Oraz kilku dobrze wyszkolonych wojaków. Zdjęliśmy ochronę z rezydencji pana Iwanowa. W momencie kiedy jakiś rusek wychodził z pomieszczenia dobrze mi już znanego. I ciągnął za sobą dziewczynę. We czterech stanęliśmy w drzwiach. Zobaczyłem tam również o zgrozo Filipa. Weszliśmy bez słowa do jadalni. Schemat był prosty. Że wszyscy stoimy tak samo, w ten sam sposób stawiamy broń. Nikt się nie odzywa oprócz mnie. Gdy zobaczyłem Filipa.
- Dzień dobry bardzo - powiedziałem
- A gdzie wstęp - skomentował Sasza.
Gościu który trzymał moją żonę zbladł.
- Miłość, honor, ojczyzna,
- A szmaragdy? - dopytał Ivanow
- Rosja jest bogata w różne minerały.
No nie wierze jednak to była prawda. Była tutaj a ja nie mogłem się zdradzić. Powinna się domyśleć a on nie do końca.
- Masz wiele pięknych zabytków Ivanow
- No Mściciel umie mówić.
Ivanow zebrał się do jedzenia.
- To co byś chciał zabić Mścicielu? - zapytał
- Hm... głodny jestem - popatrzyłem na Roz czego ona raczej nie mogła zauważyć.
- Chyba chory - stwierdził Ivanow - myślisz człowieku że jak rozłożyłeś moich ludzi to nie będzie następnych
- Tak ci egzotyczni murzyni. Hm... zastanówmy się popatrz Ivanow że ja nie wpadłem na to że można by jakieś murzyńskie tipi.
- Tipi posiadają Indianie - poprawił mnie
Spojrzałem na Mariusza który odepchnął ruska od Roz
- Nie ładnie Ivanow tak traktować swoją żonę.
- Skąd to przypuszczenie? - dopytał
- Szanowna pani ma obrączkę na jakże zmysłowym paluszku
Mam nadzieje że Roz kapowała że ja to ja.
- A wie pani - pogładziłem ją po włosach - w Polsce jest taki mały domek a w tym domku ma pani siostrę?
Roz zrobiła wielkie oczy i pokręciła głową.
- Raczej brata - zająknęła się nie wiem czy w szoku, radości czy ze strachu.
- Chwila rejestruje - Grzesiek mnie stuknął i pokazał świra przy głowie. - a ten brat. Ej - spojrzałem na chłopaków a oni zrobili dziwne skrzywione miny. - To jest żona tego świra, nie czekajcie nie tak. Panie mi się poplątały. No w każdym razie ten klon pani znaczy ta piękna zmysłowa kobieta ma brata który ładuje się ciągle w kłopoty.
- Ładuje - powtórzyła jak echo Roz
- Tak łazi z taką straszną laską. Czarny koń ma bardzo nie odpowiedzialnych ludzi no może miał.
- Honor - krzyknęli chórem chłopcy
Sasza patrzył na nas
- Ty i teatrzyk
- Nie jadł bym tego bo jeszcze się pan udławi
- Czemu miał bym - dopytał Ivanow
- A wiem pan że w trumnie czasami może być zamknięty trup. A w jedzeniu coś bardzo niezdrowego.
- Chcesz mi powiedzieć... - splunął Sasza do talerza.
- Oj pani żono - przytuliłem Roz do siebie. - nie powinna pani oglądać męża w takich sytuacjach. A pan skoro jest tak bogaty -
Odskoczyłem od niej natychmiast - powinien mieć degustatora. Dużo się o panu w świecie mówi.
Saszka patrzył na mnie otępiałymi oczyma.
- Nie rozumiem jednej rzeczy. Czy pan sklonował żonę i tą drugą babkę
- Ty udajesz głupiego człowieku czy jesteś głupi? - dopytał Sasza
- Nie dokładnie i nie do końca rozumiem Polski więc przepraszam. A z tym całym Drake'em już w ogóle dogadać się nie mogę.
Filip patrzył na mnie badawczo.
- Dziękuje i przepraszam za zakłócanie jakże miłego i rodzinnego obiadku.
Tak szybko jak się pojawiłem tak szybko się zmyłem. Pobiegliśmy tunelami przez więzienie. Teren był czysty więc raczej Sasza nie domyślił się którędy uciekliśmy. Po dwóch godzinach dotarliśmy do samolotu.
- Dla przykładu powinien szef coś wyjebać w kosmos - powiedział Mariusz
- Dawaj jakiś pierwszy, lepszy zabytek. Myślicie że zrozumiała? - dopytałem - poznała?
- Inny był plan zgłupiałeś szefie
- A ty byś nie Mariusz?
- Przecież mogli nas odstrzelić jak kaczki.
- Dobra tu jest coś strzelaj do tego
I obiekt poleciał w powietrze.
- Skąd wiedziałeś szefie? - dopytał się Grzesiek
- Nie wiedziałem ale nie mogłem się oprzeć. Mam ochotę zarżnąć tego Ivanowa. Wybebeszyć mu flaki, nadziać na widły.
- Właśnie ludzie mówią że zabił pan dziecko jakimiś widłami
- Nie dało się zabić widłami i nie było dzieckiem znaczy tak. To znaczy nie.
- To w końcu jak? - dopytał Mariusz
- Profesor stworzył zimnego i ten mały zeżarł własną matkę a pózniej zeżreć chciał nas. Dobra nie ważne nie zrozumiecie tego. Lecimy tylko nisko może uda nam się złapać jakąś bojówkę. Kurde muszę się dowiedzieć kto tym steruje. Kto pociąga za sznurki i po co temu pajacowi moja żona. No cóż teraz pozostaje nam tylko czekać.  

Od Rozi

Nie wiem ile czasu minęło. Trzy razy dziennie przychodził Filip przynosił mi jedzenie, próbował ze mną rozmawiać a na koniec zapraszał mnie na następny posiłek z Saszą. Jadałam tylko raz na dwa dni albo było do dłużej zaczęłam się już gubić. Nie rozmawiałam z Filipem. Mieszał mi w głowię a o ruchu oporu na pewno mi nie opowie. Filip to pokerzysta umie kłamać a ja nie umiem przejrzeć jego kłamstw. Ale nie miał żadnego powodu aby kłamać mnie w sprawie Drake'a z reszto był naprawdę przejęty. Najgorsze jest to że to jest bardzo prawdo podobne. Quicka nie było a Drake wyszedł z domu przecież dlatego poszłam go szukać. A jeżeli on za kozaczył i ktoś nie wyrobił i naprawdę go zabił. Tęskniłam za Quickiem i Damonem. Teraz mam tylko ich... Jak natrafiała się jakaś okazja próbowałam uciekać. Ale nigdy nie dotarłam do drzwi. Znów usłyszałam przekręcany klucz w drzwiach.
- Jesteś głodna? - spytał Filip
Oczywiście że byłam głodna.
- Sasza ma już dość. Każe ci zejść na obiad albo umrzesz z głodu. Mu naprawdę przestało już zależeć. Ma dla ciebie niespodziankę
- Bujaj się i zabierz ze sobą Saszę - fuknęłam - nie chce cię widzieć, nie chcę z tobą rozmawiać
- Bo prawda boli
- To nie jest prawda. Znam Quicka i nie wmówisz mi żadnej złej rzeczy na jego temat.
- Twój mąż jest odpowiedzialny za śmierć twojego brata - warknął oburzony
- Jeżeli mój brat nie żyje jest tylko i wyłącznie jego winą. Quick nie ma w tym nic wspólnego... - wypaliłam a po policzkach poleciały mi łzy. Drake zawsze prosił się o śmierć ale nie miałam pojęcia że kiedyś się dośpiewa.
- To jego ludzie - nie dawał za wygraną Filip
- Właśnie jego ludzie - wypaliłam - jego nie było gdy by był nic by mu się nie stało. Quick by na to nie pozwolił.
- Święty Quick. Jesteś głupia - fuknął
- Nie zjem z Saszą a na przyszłość nie przyłaz sam tylko przyślij do mnie Dimitra
- To nie jest prośba.
Złapał mnie za rękę i wyciągnął mnie z pokoju. Pociągnął mnie korytarzem. Próbowałam się mu wyszarpnąć ale za każdym razem mocniej mnie ściskał za rękę. Wprowadził mnie do jakiejś wielkiej jadalni. Gdzie siedział tylko Sasza.
- Witaj moja droga - powiedział wstając
Filip posadził mnie na jednym krzesełku i przykuł moją rękę do niego kajdankami. Jak już siedziałam usiadł Sasza.
- Sprawia pani dużo kłopotów - zaczął - zaproponowałem Filipowi żeby dał sobie spokój ale mówi że doprowadzi to do końca bo jest za panią odpowiedzialny. Skąd się znacie?
- Nie interesuj się - fuknęłam
- A gdzie pani maniery? - dopytał oburzony Sasza
- Zostały w domu
Ewidentnie go bawiłam co tylko bardziej mnie irytowało.
- Proszę przyjąć moje kondolencje - wypalił
Spojrzałam na niego pytająco
- Słyszałem co spotkało pani brata. Filip mówił że był jego przyjacielem. Współczuję pani brat, mąż...
- Czekaj o czym ty mówisz...
- Może najpierw zjemy - powiedział
- Mam gdzieś twoje jedzenie.
- Coś pani pokażę - powiedział i włączył duży telewizor
Telewizor się odpalił. Zobaczyłam Quicka był z nim Damon. Szuka mnie, poszedł do telewizji. Mówił że mnie kocha i że mnie znajdzie. Po policzkach popłynęły mi łzy. Jak się skończyło Sasza wyłączył telewizor
- Mój mąż chce się dogadać - wypaliłam - niech pan się z nim skontaktuję, niech powie mu pan czego chce...
- Jak dzieci szybko rosną - skomentował Sasza - Może jednak zjemy?
- Czego pan chce? Jaki jest cel tego wszystkiego?
- W Polsce nie dzieje się ciekawie. Musze myśleć o swoich ludziach. Obawiałem się pani męża więc pani w Rosji była dobrym planem. Ruch oporu... - zamyślił się - teraz wychodzi że uratowałem pani życie
- O czym pan chrzani - warknęłam
- To tylko nagranie - wyjaśnił - nagrane ponad miesiąc temu. Pani mąż zapłacił i puszczają to cały czas.
- Miesiąc temu - powtórzyłam
- Tak miesiąc temu - odparł - od tamtego czasu nie słyszałem żadnych posunięć pani męża. Sądzę że pani mąż nie żyje...
- Jak to nie żyje - szepnęłam a głos mi się załamał
- Odkuj panią - nakazał Sasza
Filip posłusznie uwolnił moją rękę. Sasza podał mi chusteczkę.
- Pani mąż miał wrogów? - spytał siadając obok mnie
- Miał pełno wrogów na przykład pan - fuknęłam
- Czarny koń upadł pojawił się ktoś nowy. Telewizja o tym trąbi
- O tym że mój mąż nie żyje? - dopytałam głupio
- Nie o Czarnym Mścicielu który robi sporo zamieszania
- To on zabił mojego męża?
Włączył mi jakieś ujęcie z nagrania jakiegoś hotelu gdzie były jakieś trzy flagi. Chwila słyszałam coś o flagach. Borys mi mówił. Dwie flagi to gospodarzy trzecia to ta poległa czy jakoś tak. Dwie flagi były jakieś czarne z niedzwiedziem a trzecia była czarnego konia.
- Czarny koń poległ - zauważył Sasza
Mój brat a teraz jeszcze mój mąż. Zostałam sama. Nie mogłam się uspokoić a najgorsze jest to że to Sasza mnie pocieszał i Filip. Czyli dwie najgorsze szuje świata.
- Chce wrócić do domu - szepnęłam
- Nie ma już domu - powiedział Filip - pozostali też mogą już nie żyć
- Nie to jest nie możliwe - powiedziałam
- Możemy oddać cię Mścicielowi albo ruchowi oporu obaj ucieszą się jak będą mogli cię zabić - ciągnął Filip
Sasza posłał Filipowi mordercze spojrzenie.
- Obiecuję że dowiem się czy Czarny koń żyje oraz co z pozostałymi. Wyślę tam swoich ludzi...
- Tych żywych czy Alfredy - warknęłam
- Jakie Alfredy
- Zmutowany zombie ma na imię Alfred - powiedziałam
- Skąd pani to wie? - spytał
- Powiedział
Saszy zaświeciły się oczy a ja wiedziałam że powiedziałam o wiele za dużo. Złapałam się za twarz i rozpłakałam
- Dziewczyna Drake - wypalił Filip
- Dimitr - zawołał Sasza - zaprowadzi panią do pokoju. Tylko na boga nie daj się pobić.
 

   

Nieznajomy

Powoli Czarny Koń przestawał istnieć. Przynajmniej robiło się o nim coraz ciszej. Natomiast to co było ciekawostką. W wielu państwach pojawiały się nowe hotele z kasynami. Miały prestiż czyli przynajmniej 5 gwiazdek. Przed hotelami na masztach wisiały 3 flagi. Dwie czarne z brązowym niedzwiedziem, zdobione na brzegach ręcznie obszywanym wzorem. Prawdo podobnie złotą nitką. Przy flagach powiewała biało czerwona wstęga przepleciona czarną żałobną wstążką. A w środku wisiała flaga Czarnego Konia. Środkowa flaga czyli koń oznaczała słońce, ciepło, rodzinę i wszystko to co jest z tym skojarzone. Natomiast niedzwiedz na fladze znaczył śmierć, odrodzenie, moc, siłę, okrucieństwo, potęgę, opiekę, dzikość, nieokrzesanie, brutalność, grozbę, niebezpieczeństwo, gburowatość, odwagę i upór. Jednocześnie szlachetność i opiekę. Takie flagi prezentowały się przy każdym hotelu. Owe hotele były chyba jakąś siecią z jedną dziwnie brzmiącą nazwą: "Pod Czarnym Koniem" co by samo się wykluczało. Bo Czarny koń jakby przestał istnieć. Ktoś likwidował jego posterunki  i zmieniał bandery. Media spekulowały że jeden z bardziej znaczących szefów mafii upadł. Może zginął w każdym razie zniknął. W Polsce szerzył się bunt, poniewierka, bez prawię, Czego nie było gdy pieczę nad polską i biznesmenem w niej działającym był Czarny koń. Jednakże i tam na szczytach masztów widniały czarne flagi. Pytanie kim był Czarny Mściciel bo tak ochrzciły tego człowieka media. Czy miał coś wspólnego z Czarnym Koniem? W końcu w swoich wypowiedziach mu groził. Wszędzie tam gdzie się pojawiał Czarny Mściciel siał spustoszenie, panikę. I na ogół niszczył coś bardzo znaczącego dla kultury i historii danego miasta. Za każdą razą jakiś obiekt wylatywał w powietrze wszędzie pojawiał się ten sam schemat. Cztery słynne już słowa, jakiś obiekt wylatywał w powietrze. Mściciel robił show i znikał tak szybko jak się pojawiał. Z jego wizytą kojarzone były porwania. W nie wyjaśnionych okolicznościach ginęli ludzie wykształceni, coś znaczący dla danego miasta: lekarze, profesorzy, osoby znaczące coś w polityce, nauczyciele, naukowcy. Świat drżał przed nieznanym i nie uchwytnym człowiekiem. Który działał niby sam, według jakiegoś schematu jednak nigdy nikt nie wiedział kiedy i gdzie uderzy. Kto i co będzie jego konkretnym celem? Koleś chyba znał swoją potęgę. Nie bał się nikogo i niczego. Był nie uchwytny dla policji. Media spekulowały podburzając ludzi w ten sposób do lęków. Co raczej pomagało facetowi w czarnych ciuszkach. Nikt nigdy nie widział jego oczu. Bo zasłaniały je okulary gustowne, drogie, odbijające światło jak lustro. To samo tyczyło się szyb w samochodzie. Jedyne co można było zauważyć. To markę bugatti veyron. Tym się poruszał widywano też czarny helikopter. Rejestracja auta była nie rozpoznawalna nie miała numerów tylko napis. ZEMSTA

Od Lexi

Byłam zaskoczona że Drake tak dobrze zna dom, no ale w końcu to dom jego dziadków. Powoli się ściemniało a w korytarzach pozapalały się lampki które rzucały słabe przytłumione światło. Posłusznie stałam i trzymałam drzwi, kiedy rozległ się jakiś huk. A z pomieszczenia gdzie znikł Drake wybiegł speszony kot, i pobiegł korytarzem.
Na pewno ktoś już zauważył albo chociażby usłyszał naszą nieobecność.
-Głupi kot- mruknął Drake, był cały podrapany.- chodz.
Weszliśmy do przejścia dla służby, drzwi zamknęły się za nami ze skrzypnięciem a wokół zapadła ciemność.
-Nie wynajmowaliście tego domu do kręcenia horrorów- dopytałam, Drake mi nie odpowiedział w zamian się roześmiał- powaga to marnotrawstwo.
Drake złapał mnie za rękę i poprowadził, pewnie gdyby mnie nie trzymał zleciałabym ze schodów których nie zauważyłam, pewnie dlatego że było ciemno.
-Uwaga na schody- powiedział Drake.
-Ja cię uduszę.
-Wtedy na pewno stąd nie wyjdziesz- zauważył pewnie zgodnie z prawdą.
-A więc poczekam aż mnie wyprowadzisz i pózniej cię uduszę. Ten kot to wasz jest?- dopytałam
-Pewny nie jestem, wtedy był grubszy, powaga, wyglądał jak Garfield. Ledwo chodził. Babka cały czas próbowała go odchudzić. Co nie było łatwe skoro co wakacje przyjeżdżało pełno gnojstwa i go tuczyło.
-Duża rodzina?- dopytałam
-W sumie to nie, bracia ojca nie mieli dzieci a matka była jedynaczką. Dziadkowie prowadzili gospodarstwo agroturystyczne.- wyjaśnił- na wakacje zjeżdżała się masa ludzi, Rozi zawsze wszystko organizowała. Dobra wychodzimy.
Coś skrzypnęło, trzasnęło i w ścianie pojawiła się szpara która wpuściła światło do korytarza.
-Nie mam zamiaru trzymać drzwi- wyjaśniłam na wstępie.
-Ok, mamy jeszcze 19 plus kota.
-Kot nas nie przetrzymuje- zauważyłam
-Chwilowo to nikt nas nie przetrzymuje a kot mnie podrapał, wolałem jak był gruby. Ciekawe jakim cudem przeżył.
-No skoro był taki gruby to przez jakiś czas nie potrzebował jedzenia- zasugerowałam.
-Pewnie Witek też dzięki temu przeżył.- powiedział.
Szliśmy pustym korytarzem a po obu stronach wisiały obrazy, posłusznie uważałam aby nie zejść z dywanu.
-Jesteś wredny- mruknęłam.
-nazywam to szczerością- wyjaśnił. Wtedy rozległy się czyjeś kroki, które odbijały się od ścian, oraz cicha rozmowa.
-Mówiłem że dzwięk się tu niesie.- przypomniał i pociągnął mnie pod ścianę, dwóch kolesi przeszło koło nas, nawet nie zerkając w nasza stronę.
-...zabije nas jak się dowie że uciekli- powiedział jeden z nich.
-trzeba ich znaleść- odparł drugi, w tym samym czasie Drake wbił miecz w jednego z nich i szybko go wyszarpnął w chwili gdy ten drugi się odwrócił również został przebity.
-Zostało 17- skomentowałam- często bawiłeś się tym mieczem?
-W sumie, ale spoko nikogo nie zadzgałem.- przeszukał tych kolesi i podał mi znaleziony pistolet- tylko nie strzelaj, wybijemy ich po cichu. Chodz,  trzeba się pośpieszyć za nim zauważą.
Po cichu przeszliśmy korytarzem, z ostatniego pomieszczenia dobiegały głośne śmiechy i jakieś rozmowy.
-To biblioteka- wyjaśnił cicho Drake- było tam pełno trunków.
-To pewnie było twoje ulubione pomieszczenie- stwierdziłam.
-Bardzo śmieszne- odburknął i minęliśmy bibliotekę gdzie połowa z nich piła.- poszukamy reszty.
Weszliśmy na piętro.
-Co jest na górze?- dopytałam
-Pokoje.
Przeszukiwaliśmy każdy z nich, po drodze Drake zabił dwóch, przy jednym z nich odzyskaliśmy nasze noże i spluwę.
-A dwie pozostałe, co oni na raty trzymają rzeczy swoich więzniów- zaczął narzekać Drake, ale po tym szło nam lepiej bo się rozdzieliliśmy i powybijaliśmy śpiących kretynów. nie najlepiej się z tym czułam, nie miałabym problemu z zabiciem ich ale kiedy byli by dla mnie zagrożeniem a teraz spali.
Kiedy przepatrzyliśmy wszystkie pokoje okazało się że zostali nam już tylko ci w bibliotece. Problem polegał na tym że było ich tam już tylko trzech. Byli nachlani ale nie na tyle by nie próbowali do nas strzelić. Zastrzeliliśmy ich ale pozostało jeszcze sześciu, i prawdopodobnie zauważyli że mamy zamiar ich zabić.
-Myślisz że trzymają się razem?- dopytałam.
-nie mam pojęcia. Gdzie byś była na ich miejscu?
-Na pewno nie daleko drzwi, gdzieś gdzie można by było się schować.
-Też tak myślę.
Przeszliśmy w pobliże salonu w którym nas przywiązali. W domu panowała cisza a wszystkie światła pogasły. Nie odezwaliśmy się ani słowem aby się nie zdradzić, oni również. Nagle rozległo się jakieś szuranie i seria wystrzałów, poczułam że pod nogami przebiega mi ten kot, słabe światło, które wpadało z za okien oświetlało pomieszczenie na tyle aby zauważyć kontury.  Strzeliłam kilka razy ,miałam nadzieję że chociaż raz trafiłam, problem polegał na tym że skończyły mi się kulki. Znowu zapadła cisza, nie byłam pewna gdzie jest Drake.
Nie usłyszałam kroków za sobą, ktoś się na mnie rzucił, wylądowaliśmy na podłodze rozwalając przy okazji jakiś mebel, może stół albo jakąś komodę. Z rąk wyleciał mi pistolet, złapałam pierwszy twardy przedmiot pod ręką i uderzyłam kolesia w głowę. Przedmiot się rozbił, a koleś albo umarł albo stracił przytomność.  podniosłam się z podłogi w tym samym czasie co rozbłysły światła.
-To był ulubiony dzbanek babci- skomentował Drake który stał w progu , w ręku trzymał za sierść kota.. Salon był rozwalony a na podłodze było sześć trupów. - ee tego jednego przegapiłem- dodał wskazując kolesia do którego strzelił.
-Chcesz kota- spytał podając mi zwierzaka. przytulił mnie i odgarnął włosy- masz rozwalaną głowę. Chodz już.

Od Drake'a

Wiedziałem że nie będzie jej w Krakowie. Po prostu musiałem się o tym przekonać. Musiałem tu przyjechać sam nie wiem czemu. U dziadków też wątpiłem że będzie ale i tak chciałem tam pojechać. To w tym domu spędzaliśmy wszystkie święta i wakacje przynajmniej jak byłem dzieckiem. Znałem każdy kont w tym domu Roz również nie raz bawiliśmy się tam w chowanego. Byliśmy już prawie przy schodach gdy usłyszeliśmy za sobą
- Ręce do góry
Rozejrzałem się dyskretnie. Za nami stał tylko jeden ale dookoła w budynkach gospodarczych, w stajniach za domem było około 20 ludzi. Wszyscy mieli znaki Czarnego Konia. Bez słowa podniosłem ręce do góry. Przecież oni wszyscy mierzyli do nas z broni. Al spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. Nie powinienem był jej zabierać. Przecież każdy wypad do Krakowa kończy się klęską. Sam sobie poradzę ale nie mogę narażać Al. Wyjaśniłem jej jak ma uciec. Ale przecież to Lex ona zawsze musi postawić na swoim. Więc musiałem powiedzieć parę słów które w rzeczywistości wcale nie chciałem powiedzieć. Gdy powtórzył swój rozkaz żebyśmy się odwrócili myślałem że Al była na mnie na tyle zła że zostawi mnie i ucieknie. Powoli zacząłem się odkręcać.
- Teraz - nakazałem
Al rzuciła się we wskazanym kierunku a ja rzuciłem się na gościa który trzymał broń. Kulka minęła mnie tylko o centymetr jednak mam trochę szczęścia w nieszczęściu. Zbiegli się pozostali było ich równo 15. No z tyloma przeciwnikami z bronią nie miałem szans. To szajbusy, nie miałem wątpliwości że któryś strzeli mi w łeb. Ale żaden tego nie zrobił. W sumie nigdy nie skumam takich jak oni.
- Grzecznie pójdziesz z nami - powiedział ten który kazał nam podnieść ręce do góry.
15 spluw było wymierzonych w moją stronę
- Rzuć broń - nakazał
Nie miałem co innego zrobić. Rzuciłem dwie spluwy które miałem pod nogi tamtego. I tak troje mnie przeszukało. Pozbawili mnie jeszcze jednej spluwy, noża i nabojów.
- Idziemy
Poprowadzili mnie do domu dziadków. Dziadek był miłośnikiem historii więc dom był stary, remontowany tylko po to by się nie rozleciał. Meble też były w starym stylu, prawie wszystko było repliką tamtych czasów ale krzesełko do którego mnie przywiązali było orginalne. Dziadek by mnie zabił gdyby zobaczył że posadziłem na nim swoje cztery litery. Przepraszam dziadku...
- Do jakiej grupy należycie? - spytał
- Do żadnej - fuknąłem - sam sobie panuje
- Skąd masz tyle broni?
- Znalazłem - powiedziałem - są posterunki policji, więzienia, trupy
- A jedzenie? - dopytał
- Poluje, zbieram, znajduje, kradnę
- Ilu was jest?
- Chwila może teraz ja pozadaję pytania
Wtedy do domu wrócili pozostali. 7 chłopa jeden z nich prowadził szarpiącą się Al
- Pogryzła mnie i podrapała
- Uważaj bo jeszcze się zamienisz - fuknąłem
Lex posadzili na sąsiednim krzesełku i również ją przywiązali. Odeszli kawałek i zaczęli coś ze sobą gadać. Alex obrażona nawet nie patrzyła w moim kierunku.
- Al - zacząłem cicho
- Naprawdę tak myślisz? Że musisz mnie niańczyć - fuknęła wściekła
- Nie skarbie nie myślę tak - wypaliłem - musiałem to powiedzieć musiałaś iść. A byś nie poszła. No nie gniewaj się - poprosiłem
- Nigdy więcej nie mów że musisz mnie niańczyć - warknęła ale chyba jej przeszło
- Dobrze kochanie od dziś ty niańczysz mnie. Więc może wykombinujesz jak nas stąd wydostać.
Nie wiem ile minęło czasu. Wyśpiewałem już chyba wszystkie kawałki roca jakie znałem. Al była chyba jedyną osobą której to nie przeszkadzało. Ciekawe czy lubiła roca czy polubiła go przeze mnie. Chyba wszyscy mieli mnie już dość. Bo w salonie zostało tylko 3 osoby które nas pilnowały. Za oknem było już ciemno a my byliśmy grzeczni więc nasi strażnicy przestali zwracać na nas uwagę. Śpiewałem dalej i próbowałem dosięgnąć scyzoryka. Po kilku długich i nie udanych próbach udało mi się. Kretyni nawet niczego nie zauważyli. Wziąłem ze stolika ciężki, stary, posrebrzany świecznik. I zdzieliłem jednego w głowę. Po czym zaciągnąłem go do klapy w podłodze prowadzącą do piwnicy. Tą czynność powtórzyłem trzykrotnie. Po czym wróciłem do Al i ją odwiązałem.   - Choć tylko cicho tu strasznie niesie się jak ktoś chodzi więc nie schodzi z dywanu. - poleciłem i pociągnąłem ją na schody
- Gdzie idziemy? - spytała cicho - drzwi wyjściowe są tam - wskazała
- Nie możemy odejść - odparłem
Stanąłem na pół piętrze. Jak to leciało?... Pociągnąłem za pochodnię. I otworzyły się drzwi. Al spojrzała na mnie pytająco.
- To stary dom, bardzo stary ma dużo przejść i skrytek. 8 lat je odkrywałem i zapewne nadal nie znam ich wszystkich - wyjaśniłem - właśnie jesteśmy w korytarzu dla służby. Będziemy musieli ich zabić.
- Czym? - dopytała
- Jest tu dużo rzeczy które mogą posłużyć nam za broń.
Stanąłem przed drzwiami. Spojrzałem przez małe okienko czy nikogo nie ma w środku
- Zostań tu na chwilę i pilnuj by nie zamknęły się drzwi bo tu one się zacinają
Lex była zaskoczona, otworzyłem drzwi i wszedłem do pomieszczenia. Złapałem za prawdziwą szpadle jakiegoś tam typka, i jakiś stary karabin kogoś tam. Miałem już wracać kiedy z szafy coś się na mnie rzuciło.