niedziela, 22 października 2017

Od Quicka

No prawda jest taka że nie zniósł bym tego żeby Roz pchała ten pieprzony wózek z ryczącym Damonem na rękach. Jeszcze nie przeleciałem tych lasów nie wiem co tam jest. Ale Alfredom za chuj nie wierze. A moi ludzie to jak na mazurach nad jeziorem stoją co metr i jak nad jeziorem. Podpaska, gówno, kondom. Co do zimnych to prędzej ludzie Luke się sprawdzają to trzeba przyznać. A ja przed Roz nie mam nic do ukrycia. No w sumie po za moimi jazdami, które staram się ogarnąć. Doszliśmy do bramy
- Zapraszam szefie - powiedział łysy
Przytuliłem Roz
- A panią nie koniecznie - stwierdził
- Łysy - powiedziałem ostro - już raz mi spróbowałeś strzelić pigułę
- Nie wiedziałem że szef to szef
- No to co jak to jest łysy?
- Szefie proszę
- Jeżeli ty będziesz dla mnie miły to ja może pominę twoją ksywkę. W tej chwili żartuję, nie się targuję. Wiesz że u mnie nie ma przebacz. Przyjrzyj się tej pani dobrze i zapamiętaj że zarówno ona jak i Drake mają tu wolny wstęp. I nie muszą mówić po co i do kogo przyszli. Mogą się poruszać tutaj swobodnie
- Ten koleś to węszy szefie.
- Co ty pierdolisz łysy
- Potrzebne są wejściówki szefie jak było ustalone.
- Drake taką otrzyma dodatkowo złotą kartę rozumiesz co ja mam na myśli. Natomiast moja żona...
Roz się dziwnie na mnie popatrzyła chyba ją zaskoczyłem
- ...Nie potrzebuje tu żadnych wejściówek zakodowałeś?
- Tak szefie
- Więc jeszcze zarejestruj zrób zdjęcie i podaj dalej.
- Tak szefie ja nie wiedziałem
- Było skontaktować się z wróżbito Maciejem. Choć słońce idziemy.
Ominęliśmy go i poszliśmy dalej. Moi goście zbierali się już do wyjazdu.
- Hm... jest pan. A to jak rozumiem...
- To jest mój syn i moja żona
Typ uniósł czoło
- Gratuluję pięknej małżonki i... - zajrzał do wózka - udanego syna. Eh... moja córka będzie nie pocieszona
- Ja nie jadę tam by pocieszać małolaty i ich zawody miłosne. Mamy jasną umowę tak?
- No tak
- Więc trzymajmy się jej proszę
Wtedy wyszła cała reszta ekipy. Mina tej włoskiej suki była bezcenna. Nie wiem czy Roz to zrobiła odruchowo czy chciała podkreślić swoją pozycję ale powiedziała.
- Kochanie Damon śpi i powiedziałeś że jeżeli tak będzie to wykorzystamy ten czas dla siebie.
Zdziwiłem się ja i kochanie. No przecież Roz nigdy tak do mnie nie mówiła.
- Oczywiście skarbie... hmm... tylko to jest na drugim piętrze więc nie wiem. Ale spróbuje delikatnie wnieść ten wózek.
- Ja myślałam... - zaczęła ta śmieszna tłumaczka
- To proszę nie myśleć. Pani przyjechała tu w charakterze tłumacza i osobiście nie wiem z jakiego powodu ponieważ jak się zorientowałem pani nie rozkminia Włoskiego. Już nie takie księżniczki do mnie przywozili. Ja mam żonę i pani żadnego wrażenia na mnie nie robi. To jest moja przesyłka - podałem kolesiowi kopertę. - ma dotrzeć na punkt. Wyjeżdżam dzisiaj wieczorem. I ostrzegam będzie w chuj drogo. Do tego zmieniam zasady. Płatne z góry.
- Mówili że pół na pół - powiedział tamten
- Ta... tylko co ty mi dałeś. Wiem że gówno wiem. Po za tym to Wenecja kanały, woda, łódki, pierdoły. Co wy myślicie że ja latać umiem. Albo będzie po mojemu decyduj tu teraz, natychmiast. Łysy!
Moi ludzie mieli orient
- Jeżeli pan dotrzyma umowy. Zapłacę podwójnie
- Zapłacisz potrójnie. Aaa... - zawiesiłem głos. Wszyscy wstrzymali oddech.
- Zapłaci pan poczwórnie - stwierdził łysy - bo będzie gościł pan samego szefa. Szef osobiście zajmie się pańską sprawą.
- Czyli inaczej - powiedział inny - albo się dopasujecie albo macie przejebane.
- Znaczy jeżeli szef bierze to na siebie to macie przejebane. Jak by nie zapłacił macie przejebane.
- Ale co pan ma na myśli - powiedział tamten do łysego
- Mój szef to wybitna osoba. On nie znosi nie klarownych sytuacji. A wasza dokładnie taka jest.
- To co mamy zaproponować waszemu szefowi? - zapytał tamten
- Na pewno nie kobietę - wypaliła Roz i złapała się za twarz
Zbystrzałem i spojrzałem na nią ciężko zdziwiony.
- Niunia księżniczka jest tylko jedna...
- Ja cie zabije John
- Widzisz jak ty nie dasz dokończyć myśli słońce. Jesteś nią ty. Mówię wam ma takie aksamitne włosy. Kurwa ja na głowie staje i chuj nie mam takich. A ona ma bo tak.
Tamci się zainteresowali. Chyba nawet chcieli dotknąć Roz włosów. No przynajmniej jeden z nich.
- Nie rusz bo zepsujesz - warknąłem
- Przepraszam chciałem tylko dotknąć
- Czy ja macałem twoją żonę
- Nie ale pan może
- Wez mnie nie osłabiaj. Dobra kończmy tą parodie. Jak wcześniej powiedziałem lub nie powiedziałem jest tu list. Resztę warunków znacie. Krótkie tak lub nie
- Tak - odpowiedziała ta tłumaczka
- Wszyscy się zgadzacie z własnym tłumaczem
- To kobieta - stwierdził jeden
- Nie wiem w majtki nie zaglądałem   
- Ja mogę pokazać - powiedziała tłumaczka
- Chyba nie chcemy wiedzieć prawda Roz?
- Raczej - powiedziała - Damon za chwile się obudzi. Musimy dać mu jeść bo inaczej będzie ryczał do domu.
- No to ustalone - powiedziałem przytuliłem Roz i poszliśmy.
Ja wnosiłem wózek a Roz się uważnie rozglądała.
- Ten szpital nie wygląda tak jak kiedyś. Wygląda lepiej niż nasz dom
- Faktycznie - powiedziałem - chłopcy pracują muszą mieć komfort. Po za tym ja też spędzam tu dużo czasu. A dom no cóż. Ja mam na to projekt ale każdy musi wyremontować swój pokój sam. Wymianą okien drzwi, siatki, zewnętrzną stroną budynku i podwórka zajmę się sam. Drake tylko będzie musiał podłączyć pod wiatrak. Jeżeli oni nie czują takiej potrzeby, ja w dupę nie będę im właził słońce. Przecież jestem taki ble. Widzisz kazałaś zamontować zamek a i tak wszyscy włażą jak do chlewa.
Weszliśmy do mojego biura. Roz zauważyła drugie drzwi.
- A tam masz salon zwierzeń czy kącik zapomnień
Uśmiechnąłem się
- Nazwij sobie to jak chcesz. Ale dla nas jak byś chciała mógł by to być kącik wspomnień. Tu żadna karamba nie wejdzie nam na kwadrat. No chyba że Damon
I kurwa jak bym wymówił imię diabła. I młody zaczął ryczeć.
- Eh... skarbie tam w tamtym pokoju jest czajnik tylko wody trzeba by wlać na przeciwko jest łazienka.
- Jasne - powiedziała z chęcią Roz
Rozebrałem z deka  młodego bo może się spocił czy coś. Zacząłem z nim gadać to go zawsze uspokajało. I przestał ryczeć. Roz nawet zaczęła go karmić co mnie zdziwiło.
- Ten budynek ma cztery piętra 
- Istotnie - powiedziałem
- A co jest wyżej?
- Wyżej - uśmiechnąłem się - no okej możemy zacząć od góry. Na górze są pokoje dla gości. I tam jak chcesz możemy sobie to obejrzeć. Na trzecim piętrze mieszkają rodziny moich pracowników. I w to piętro nie wnikam. Drugie, pierwsze i parter zajmują pracownicy. W piwnicy jest kotłownia, samodzielne zasilanie, i cele dla więzniów. Cała reszta zabudowań nie wygląda tak dobrze jak to ale spełniają jak gdyby role cel, magazynów i takie tam pierdoły. To co chcesz pooglądać? - dopytałem
- No chciała bym zobaczyć córkę Ivana
- Roz to nie jest dobry pomysł
Ale ona tym bardziej chciała go zobaczyć.
- Eh... słońce to naprawdę nie będzie miły widok. No ale skoro tak naprawdę chcesz
Sprowadziłem ją na dół. Była zszokowana.
- To ty ją tak urządziłeś- dopytała
- Nie słońce, ja od tamtej pory jej nie widziałem w ogóle. Szczerze sam jestem w szoku że tak ją urządzili
I naprawdę byłem
- Kocham cie - powiedziała Roz znienacka
Szczerze to nie zrozumiałem.
- Idziemy do domu? - dopytała
- Jasne - stwierdziłem - po drodze przypomnę łysemu że mogą cię  tutaj wpuszczać o każdej porze dnia i nocy. Tylko proszę słońce jeżeli chodzi o noc to nie wybieraj się tutaj sama. Wiesz Damon zacznie płakać a ja nie wierze tym Alfredom. A gdybyś przyszła tutaj sama samiutka bez Damona to ja strasznie bał bym się o niego. No ale na szczęście nie zarywam nocy. Więc przynajmniej w tej sprawie nie ma tematu.
I wyszliśmy z budynku. Wydałem polecenia łysemu który nie chętnie ale je za akceptował. I powoli szliśmy do domu.
- A ten transport z Włoch - dopytała Roz
- Powinien być jutro -powiedziałem
- To nie będziesz przy odbiorze? - dopytała
- No raczej, oni wiedzą co mają przywieść. A ja chciał bym załatwić to jak najszybciej. Teraz jak oni pojechali to jest to dla mnie sprawa życia i śmierci.
Dochodziliśmy już do domu gdy Roz zadał mi dziwne pytanie
- Położył byś Damona dzisiaj spać do wózka lub nosidełka.
- Mógł bym spróbować ale na noc nie wiem czy to wypali ale co? - dopytałem
- No nic ja jestem takiego samego zdania - powiedziała smutno
- Roz jak się niepokoisz to można to przełożyć o miesiąc lub dwa
- Nie to nie tak- posmutniała jeszcze bardziej
- To o co chodzi słońce? - dopytałem
- Zajmiesz się nim?
- Jasne ale co się dzieje
- No chciałam się trochę ogarnąć i trochę mi się zejdzie.
- To czemu się smutasz słońce
- Bo jutro już nie będzie ciebie z nami
- Ale wrócę ja zawsze wracam
Naprawdę nie rozumiem bab. Od miłości do zazdrości. Od nienawiści do płaczu. Rety powinni zrobić program jak rozszyfrować kobiety na przykład hasło na osiem liter smutna bo trzy litery i podpowiedz. Też nie chciałem się rozstawać z Roz i małym ale nie mogę ich narażać. Kocham ich i będę dbał o ich bezpieczeństwo. I łysy jest za nich odpowiedzialny chociaż jeszcze o tym nie wie. Więc jeżeli cokolwiek się stanie podczas mojej nieobecności polecą głowy.

Od Rozi

Całkiem niezła... Zabiję Drake. Przecież mówił mi że ta Włoszka to taka marna. Borys swoją drogą też dostanie. I jeszcze ten wyjazd do Włoch przecież on nawet nie chce ze mną o tym rozmawiać. Nie podlega dyskusji on jest nastawiony że jedzie. I jeszcze zamierza obstawić dom ludzmi którzy mi grożą po prostu super. Muszę sama zobaczyć tę Włoszkę na oczy. Jak widać na nikim nie można polegać. Nawet na własnym bracie. Przez całe śniadanie obserwowałam Borysa. Dziwnie się zachowywał. Musiał się czegoś dowiedzieć. Quick poszedł na górę. Reszta też po śniadaniu zajęła się własnymi sprawami. W salonie został tylko Drake ale on grał na konsoli, ale nim nie musiałam się przejmować. Podeszłam do Borysa
- No mów - poleciłam
- Eee... no...
- Borys wiem że ty coś wiesz. I wiem że aż cie nosi by to powiedzieć. Więc powiedz
- Wczoraj chodziłem za starym...
- Ojcem szefa? - dopytałam
- Tak - przytaknął - kombinuje coś...
- Co? - dopytałam
Nauczyłam się rozmawiać z Borysem trzeba zadawać mu odpowiednie pytania za nim ten się rozgada na dobre. Wtedy można dowiedzieć się wszystkiego i zaoszczędzić czasu.
- Łazi ze swoją córuchną - powiedział - był u profesorka coś tam próbowałem posłuchać ale profesorek dużo gadał a pózniej wyrzucił go za drzwi...
- Borys - upomniałam, bo zaczął schodzić na inne tematy
- Chodzi o to że chcą się panienki... ciebie pozbyć. Chcą przejąć władzę. Bo ty ją masz...
- Borys...
- No chodzi o to cytuje " No to widzisz tu każdy gra do swojej bramki dla tego go znoszą i te jego wybryki. Czyli jak mówił profesorek..." Nie tego nie powtórzę
- Mów człowieku...
- No że będą mieć pa... ciebie z głowy, a jak nie to zapoznają go z jakąś panienką...
No proszę, już następni chcą się mnie pozbyć. Kurcze co to ma być. Dobrze że w porę się obudziłam bo została bym w kapciach. Niech to szlak.
- Dzięki Borys jesteś wielki
Odkręciłam się na pięcie i poszłam na górę. Kiedy mijałam Drake spojrzał na mnie porozumiewawczo znaczy że słyszał. Weszłam do pokoju Quick zajmował się młodym. 
- Muszę iść - oznajmił podając mi Damona
- Wiesz ja muszę wziąć Damona na spacer. Po spacerze lepiej śpi - wypaliłam - Więc może bym cię odprowadziła kawałek. No chyba że nie chcesz - dodałam szybko 
Na szczęście się zgodził bez żadnych ale. Więc ubrałam Damona, Quick wsadził go do wózka i poszliśmy. Chociaż sama już dość dobrze radzę sobie z Damonem nie powiem mu tego. Wtedy częściej będzie wychodził z domu.
- Musisz tam jechać? - spytałam
- Muszę - odparł
- Okej... a długo cie nie będzie?
- Słońce nie wiem najdłużej tydzień - powiedział
- Aż tydzień. Boże... Quick nie możesz olać tego zlecenia, albo dać to komuś innemu
Wtedy doszliśmy już do szpitala.
- To ja będę wracała. Tylko wróć na obiad - poprosiłam
- Chodz ze mną - zaproponował - przecież jak Damon się rozpłacze. Nie będziesz pchała wózka trzymając go na rękach
Jak to dobrze Damon że się urodziłeś...

Od Quicka

Gdy weszliśmy o zgrozo wszyscy byli już na własnych miejscach. I rozbrajająca babcia o Boże... niech mnie ktoś przed tą staruchą broni.
- Czaruś kochanie, był u nas wczoraj ten pan - wskazał krzesło na którym siedział mój stary - i mówił jakieś dziwne rzeczy
- A mianowicie babciu? - zadałem pytanie jednocześnie odzywając się do Roz - słońce a gdzie jest Damon?
- Śpi na górze - stwierdziła
- Proponuję żebyśmy wkładali go do nosidełka na próbę.
- To nawet dobry pomysł ale co robiłeś z Al, gdzie byliście?
- Siedziałem na schodach gdy do mnie przyszła. Nie wiem może do Alfredów szła, ale jak mnie zobaczyła to usiadła przy mnie trochę pogadaliśmy. Znaczy generalnie to mnie opierdoliła ale to Al wiesz ona ma swoje fazy. Nie mogłem spać, przepraszam że opuściłem pokój nim się obudziłaś. W nocy dwa razy wstawałem do Damona, ale trzeba go przynajmniej wkładać do nosidełka. To trzeba przynajmniej uciąć. Nie żebym coś do niego miał nie myśl sobie tak. Ja tam zostanę na swoim kawałku łóżka. A nie mogłem spać bo męczy mnie te Włoskie zlecenie. I to już nie chodzi o fanty. Oni za dużo wiedzą.
Pocałowałem ją w czoło.
- A jakie babciu? Czy ta osoba cię zdenerwowała w jakiś sposób?
- No był z Amandą, brzydko o tobie mówił do mojego męża. Ale ja w to nie wierze synku i wiesz ja nie wiem co z tymi spodniami będzie
- Co takiego? - dopytałem zdumiony - z jakimi spodniami?
- No bo wtedy co takie mięso śmierdzące przyszło - ciągnęła babcia - wiesz Czaruś ty to chyba do lekarza powinieneś mnie zawieść. Dziadek to mówi że nic mi nie jest ale on jest stary - machnęła ręką babcia. - ale ja mam coś z głową Czaruś bo to mięso się ruszało wiesz? Ono chodziło...
- Ehe... a co z tymi spodniami? - uciąłem temat
- No bo te spodnie są od tego mięsa co chciało do domu wejść
Rety złapałem się za głowę
- Roz proszę cię wez to utnij jakoś
- No i tam jest taka straszna plama Czaruś. A ja wiem że ty tak kochasz te spodnie
- Roz błagam ratuj... Ja kocham spodnie słyszysz?
- Babciu - przerwała jej Roz - Czaruś to by zjadł coś specjalnego, tylko dla niego
- A dobrze to ja mu przygotuje coś ulubionego, a tą plamę i tak pokonam
I stara poszła
- Roz przecież ona przyniesie mi śledzie z cebulą. Toż ja się z rzygam
- A lubisz gołąbki? - dopytała Roz
- Że smażone ptaki? - wszyscy patrzyli na nas i się śmieli nawet profesor
- Nie no mięso w kapuście - powiedziała cicho
- Aaa... kapusta - powiedziałem
- Kapusta - podchwyciła starsza pani - dobrze Czaruś ale to dopiero na kolacje i dziś wam odpuszczę kochani. Na kolację będziemy mieli śląski bigos - zdecydowała babcia. -  Krzysiu, Wituś - dysponowała babcia i podawała im składniki potrzebne na bigos bo stwierdziła że tego nie ma. - Wyczarujcie mi to chłopcy. Bo Czaruś pracuje na nas wszystkich to musi mieć
- Roz wez to utnij proszę cię. Miały być gołąbki a wyszła z tego kapusta. A ja nawet nie wiem czy my to mamy. Znaczy tu nie mamy ale czy ja w ogóle to mam na składzie.
No wszyscy bekę ze mnie cisnęli a może z babci w sumie to nie wiem. W końcu babcia zaczęła podawać te śniadanie.
- Dobrze moi drodzy - powiedziałem - pamiętacie jak poddałem pewien projekt pod dyskusję i przemyślenia
Wszyscy pokiwali głowami
- To możemy poddać to głosowaniu brzydko powiem zależy mi na waszej opinii i decyzji. Profesor i pani starsza są wyłączeni. Głosują osoby pełnoletnie. I nie mam na myśli w tej chwili Roz ona też głosuje.
- A ja? - dopytał ojciec 
- A pan niech się nie wychyla - powiedziała Roz
- Zaraz cię gówniaro...
- Przeproś i usiądz - zareagowałem szybko - bo nie będziesz dzisiaj jadł.
Amanda szturchnęła ojca i powiedziała
- Tato proszę cię
- Przepraszam - powiedział stary
- No więc kto jest na tak, a kto jest na nie? Ręka do góry
Wszyscy byli na nie
- Cieszę się że jesteście tego samego zdania co ja. To bardzo dobry pomysł i projekt profesorze jednak nie kontrolowany mógł by stanowić dla nas zagrożenie.
- Ja to zatrzymam synu - powiedział profesor pokazując wszystkim fiolkę - dokończę moje badania i jeżeli coś ciekawego znajdę to obiecaj mi że jeszcze raz poddasz to dyskusji na forum rodzinnym.
- Proszę nie mieć co do tego żadnych wątpliwości profesorze ale musi mieć pan poważne argumenty. I dowody potwierdzające że to się sprawdzi wtedy poddam ten temat dyskusji i ponownemu głosowaniu. Cieszę się moi drodzy że jesteśmy jednomyślni. Ja również powątpiewałem w ten projekt ba nawet się go obawiałem. Ale wy utwierdzacie mnie w tym że dobrze myślałem. Więc jeżeli bym mógł to chciał bym przeforsować jeszcze jedną zasadę, że naprawdę ważne sprawy. Ważne dla waszego sensu bycia będę oznajmiał w trakcie posiłków. Wiem że to jest odstępstwo od reguł ale każdy z nas ma swoje obowiązki. I tylko na posiłkach staramy się być wszyscy.
- Oprócz ciebie - dodali chórem
Wtedy usłyszałem płacz Damona
- Przepraszam obowiązki - powiedziałem - a kochani jeszcze jedno ja jestem wyjątkiem od reguły.
Pobiegłem na górę, zrobiłem wszystko co trzeba przy Damonie
- Nie śpisz chłopie co? I znów mnie obrzygałeś rety. Jak ty to robisz i jak Julce sprawdza się ta pielucha. Bo ty rzygasz wszędzie tylko nie na nią. Cała mamusia nie grzeczny jesteś.
Pocałowałem malucha w czoło.
- I tak tatuś kocha swojego synusia. A teraz, teraz tatuś musi coś zjeść, skoro Damon już zjadł to położymy się tutaj - i włożyłem chłopca do nosidełka zaciągnąłem na wszelki wypadek budkę - musisz być grzeczny. Bo my faceci musimy trzymać się razem, ja muszę coś zjeść żebym miał siłę cię niańczyć
I zeszliśmy na dół. Jakież było zdziwienie Roz gdy nas zobaczyła. Postawiłem nosidełko na krzesełku a Damon nadal nie ryczał jednak pozytywka z małpą działała cuda.
- Jak ci się to udało? - rozczochrała mi włosy Roz
- My faceci mamy specjalne kody, dogadaliśmy się nie stary - w tym samym czasie szybko poprawiłem własne włosy
- No ojciec pełną gębą - stwierdziła Julka
- Tak tylko nadal rzyga na mnie nie na pieluchę. Jak ty to Jula robisz?
- Właśnie Jula - chciał zabłysnąć Drake - my mieliśmy pograć w gierki, a Quick w niańkie się zabawia
- Mogę się nim zająć - stwierdziła Jula
- Ale ja sam wolę się nim zajmować - stwierdziłem - i nie gniewaj się Jula. Nie jest tak że mam coś do ciebie. Ale jeżeli mnie nie ma wolę by moje kochanie zajmowało się moim synkiem. Ale mile widziana jest pomoc. Może stać przed drzwiami pluton ludzi Jula jeżeli Rozi się na to zgodzi w każdej chwili możecie wejść, każdy może. Ja będę musiał wyjechać. I nie jest tak że wam nie ufam, nie ufam tutaj dwóm osobą no może nawet trzem - spojrzałem na Krzyśka. - I ci ludzie tutaj będą. I proszę was nie dyskutujcie z nimi. Oni są od pilnowania nie od rozmów. Tłumaczą się tylko przede mną i to nie podlega dyskusji. I z góry przepraszam że popsułem wszystkim humor. A jak wrócę Drake to musimy wybrać się na polowanie bo nasz stary wiatrak i nasze myszki chyba się za nami stęskniły.
- Jasne szwagier, miło będzie powisieć na tobie
- Nie no ja teraz na tobie będę wisiał. Ja tam już nie zaglądam - powiedziałem śmiejąc się - najpierw kopnął mnie prąd, a potem rzuciło się na mnie stado martwych mysz.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Ej no co? - powiedział Drake - naprawdę tak było jak w bajce. Myszy zjadały króla a król bronił mnie, ale nie przed myszami tylko żebym nie spadł.
- No a one tak mnie gryzły - podchwyciłem
Generalnie w dość miłej atmosferze upłynęło nam śniadanie. A po miałem jechać na jednostkę bo coś się pozmieniało. I Włosi mieli wyjechać jak najprędzej. 

Od Lexi

Wyznanie Quicka mnie wmurowało. Nie wiedziałam co odpowiedzieć więc posłusznie poszłam na śniadanie. W salonie byli już wszyscy. Obrażona usiadłam na swoim miejscu i kiedy Drake dotknął mojej ręki pod stołem od razu ją zabrałam.  Byłam w ciąż na niego wściekła i nie mam zamiaru udawać że jest inaczej.
-Lex mi naprawdę nie o to chodził- powiedział co mnie zszokowało. Jak się kłóciliśmy to raczej nie przy wszystkich bynajmniej odchodziliśmy od stoły.
-Mam to gdzieś, idz sobie do tej włoszki, tłumaczki czy jakiejś innej "całkiem niezłej"- fuknęłam na niego i udałam że skupiam się na jedzeniu.
-Oj Lex mi naprawdę nie o to chodziło...
-A o co mogło chodzić kiedy powiedziałeś że była "całkiem niezła" a już wiem pewnie że była całkiem niezła. - wiedziałam że wszyscy się nam przysłuchują- zresztą wal się.
-Drake- wtrąciła się ostro Rozi- czy dobrze rozumiem powiedziałeś że jakaś inna jest "całkiem niezła" ?
-Oj cicho bądz.- odburknął do siostry i z powrotem zwrócił się do mnie -No i co obrazisz się teraz na mnie i pójdziesz nocować u Pati?
-Nie to mój pokój a wiec to ty pójdziesz do Pati i zabierzesz te wszystkie klamoty.
-O nie ja go nie wpuszczę do pokoju- oburzyła się Pati.
-No widzisz  a więc będziesz spał na dworze jak Borys. - mruknęłam.
-Ale  na prawdę o to nie chodziło tym bardziej byłem pijany- zaczął się usprawiedliwiać.
-Raczej pobity- skwitował Quick- nic nie wypiłeś.
-Właśnie, zostałem pobity i gadałem od rzeczy, bałem się że umrę, nie wiedziałem co gadam.
Drake zawsze umiał zamienić wszystko na swoją korzyść.
-A więc się w końcu zamknij bo oberwiesz jeszcze raz- powiedziałam.
 Szczerze udało mu się poprawić mi humor ale to nie oznacza że mu odpuszczę. O dziwo Drake się do końca śniadania nie odezwał a Quick oznajmił że musi iść na szpital, Rozi stwierdziła ze pójdzie z nim bo i tak miała pójść na spacer z Damonem. Zastanawiałam  się czy to była prawda czy chciała go mieć na oku. Może mieli racje i Rozi ma powody by być zazdrosna ale Quick powiedział że ją kocha i to była prawda i choć nie chciałam się wplątywać w te ich intrygi to i tak musiałam jej to powiedzieć.

Od Quicka

Alex totalnie mnie zaskoczyła. Tak jakby ktoś jej nowe baterie wsadził. Dobrze przynajmniej że nie zapytała dlaczego siedzę na tych jebanych schodach. Ale okej miała rację. Zmieniłem się, eh... i żebyś ty Al wiedziała jak. Chyba musiałem powiedzieć to na głos bo się zainteresowała
- Ale co jak? - dopytała
- Nie będę o tym gadał. Skwituje to tylko jednym, zamiast krwi do mózgu dopływa mi biała ciecz i ty mam nadzieje że wiesz o czym myślę. Wiesz ostatnio dużo się działo. No brzydko powiem. Roz coś odwaliło wtedy rano najpierw ona przeleciała mnie i to dosłownie, potem sama mi to kazała zrobić ze sobą. I uwierz mi to nie było łatwe. Nie miałem z kim o tym pogadać, a skrzywdzić jej nie chciałem. Ale gdybym odmówił stwierdziła by że jej nie kocham. Tak nie jest. Jak tak wtedy mnie zgarnęła to dostałem takiego spida że coś mi pizgło w dekel. To stary zawsze mnie kontrolował. I mi od jebało. Potem jeszcze ta pierdolona księżniczka. I zbaraniałem przy niej, dodatkowo do Roz pierdoliłem jak potłuczony. Tylko ja naprawdę nie miałem jebanego pojęcia że ona tam jest. No i pózniej sprzedali mi kulkę znaczy Roz sprzedała. Moja wina, miałem robotę na jednostce. Zakręciłem się i nie zabezpieczyłem spluwy, stąd to całe zamieszanie. Ci ludzie z jednostki w przeciągu kilku dni stracili swojego przywódce i swojego Bosa. Przez pionka jakim byłem ja. Ja wiem że z Amandą Roz sobie poradzi ale jak mówiłem nie można jej się denerwować. Ona jest młoda nie bardzo sobie radzi z Damonem. I do tego te moje jazdy akurat właśnie teraz. A ludzie muszą być. Mój stary pojawił się na kwadracie to wróży tylko kłopoty. No a do Włoch muszę pojechać. Znaczy zlecenia mógł bym nie przyjąć bo ciężkie jest ale widzieli mnie. A Czarny Koń jest koniem i jeżeli go widzisz to co widzisz? Nie wiesz Al. To ja ci odpowiem błyskawica i grzmot.
- Co chcesz mi powiedzieć? - dopytała
- To że nie zostawiam świadków i oprócz zlecenia będę musiał popracować nad program.
- Co chcesz zrobić?
- Ja nie chce Al ja muszę
- Dlatego jesteś taki zamyślony? - dopytała
- Między innymi. Wiesz mam Damona a muszę zaciukać dwóch sześciolatków. Do tego siedemnastolatkę. Nie żebym jakoś się tam ślinił nie myśl sobie ale ona jest prawie w weku Rozi to tak samo jakbym ją zabił no i jeszcze zostają. Matki, dziadki, ojce, żony, kochanki. Rozumiesz całe powiązanie z rodziną. Czemu mówią o mnie Czarny Koń? Bo jestem jak błyskawica a jedyne co po mnie zostaje to pył bez wyrazu. No i ci Alfredzi może być ich więcej. I szczerze nie pogniewaj się ale coś z tym będzie. A ja sam ich tu przywiozłem. Wiem że to twoi przyjaciele. Nie mam nic do nich Al do momentu puki nie będą mi zagrażać. I przepraszam za to co teraz powiem ale mam już coś na oku. I w tej chwili to ty jesteś wtyką. Między ich światem a naszym. I jeżeli coś się stanie to ty będzie na celowniku moim. W sensie że zerwę łączące cię więzy z nimi. Sorry Al no komend. I dead Alfredom ale nie martw się zrobię to tylko wtedy jeżeli ty stracisz nad nimi kontrole. Brakowało mi ciebie tak ogólnie. - objąłem ją ramieniem po przyjacielsku.- Dobra dość już tej miłości - powiedziałem podając jej rękę aby wstała. - Tylko nie mów Roz że cię przytuliłem bo gotowa jest mnie rozstrzelać i to nie są puste słowa. I wiesz co Al brakowało mi przyjaciela. Podobna przyjazń z kobietą nie jest możliwa ale my oboje jesteśmy na swój sposób inni. Więc w tym naszym innym świecie to chyba się sprawdza co?
I weszliśmy do domu. Gdzie o zgrozo siedziała nawet i Rozi przy stole. 

Od Lexi

Obudziłam się wcześniej. Drake wciąż spał. Dupek. Całkiem niezła. No ja nie wierzę, jak on tak mógł powiedzieć. W kurzenie z samego rana nie najlepiej wróży. Zeszłam na dół w kuchni staruszka już się krzątał i rozmawiała z Pati która piła kawę. To było bardzo dziwne. Postanowiłam wyjść na dwór by się przejść ale na schodach siedział Quick, więc usiadłam obok niego. Ostatnio bardzo ciężko było go zastać. Był chyba mocno zamyślona bo nawet mnie nie zauważył.
-Wszystko w porządku?- spytałam, Quick spojrzał na mnie zdziwiony i przeniósł wzrok z powrotem przed siebie. 
-Taa. Szłaś do Alfredów? 
-Alfredów- powtórzyłam uśmiechając się. 
-Znaczy ja wiem że oni maja swoje imiona i w ogóle po prostu nie mogę zapamiętać ich wszystkich. -zaczął się tłumaczyć chyba zle rozumiejąc moje powtórzenie.
-Ok, nie ,nie szłam do nich. Możemy pogadać czy mam ci jakieś podanie najpierw napisać ? -spytałam żartobliwie, na twarzy Quicka pojawił się cień uśmiechu. - sorki ale nie chce mi się wracać po kartkę i jakiś długopis a więc ja ci to pózniej dostarczę a ty mi już teraz odpowiesz? Bo ja chciałam pogadać z John'em. I to bardzo ważne a wiec Czarny Koniu proszę o pozwolenie.
-To nie wróży niczego dobrego- stwierdził ale chyba mu przeszedł wisielczy humor. - no dawaj bo niedługo śniadanie, nie możemy się spóznić. 
-Zmieniłeś się i to o 180 stopni- stwierdziłam.
-Chyba każdy się zmienił- odparł. 
-No ale nie tak, Quick wiem że jest ci ciężko ale nie podoba mi się to że ci ludzie chodzą nam po chacie i celują do nas kiedy im się podoba. 
-Fakt to nie powinno się wydarzyć i już się nie wydarzy obiecuję. 
-Ta bo ci uwierzę. Prawie całymi dniami cie nie ma ,i nie mam do ciebie o to pretensji , a każdy z tych ludzi ma broń a wiadomo kiedy komuś się coś od mani i kogoś zastrzeli? Drake'a wczoraj pobili tylko dlatego że sobie szedł. 
-Gdyby powiedział od razu...
-Wiem- przerwałam mu- chodzi mi o to że Drake nie umie się zachować a twoi ludzie nie mieli by problemu by go zastrzelić. Wiem że tego byś nie chciał i pozabijałbyś pózniej winnych ale Drake był by już martwy. Mówię że nie czujemy się komfortowo kiedy po domu chodzą nam ludzie z bronią. 
-Wszyscy czepiacie się Rozi i Damona, oni są tam po to by oni byli bezpieczni. 
-nie Quick, oni są tam bezpieczni, bynajmniej jeśli chodzi o nas. Nikt się nie czepia Roz ani Damona. 
-Ale Amanda na okrągło na daje i poniża ją.
-Bo to Amanda czepia się każdego i zawsze. Ale to twoja siostra i chyba każdy już do tego przywykł. Rozi potrafi ją przegadać. 
-Ale nie musi tego robić, ona musi mieć spokój nie może się denerwować.  
-Ty ją naprawdę kochasz -stwierdziłam. Quick spojrzał na mnie zdziwiony.
-Oczywiście że kocham. 
-Quick miałeś rację ostatnio się wyłączyłam i totalnie byłam nie w temacie ale już jestem i możesz mi wszystko powiedzieć. 
-Wiem- odparł krótko. 
-Będziesz jechał? -spytałam więc- do Włoch? 
-Taa...
-A Rozi i Damon?
-nie mogę ich zabrać. Ale zostawię tu zaufanych ludzi, nie macie się czego obawiać. 
-A co z Alfredami? 
-No obiecałem że ich nie tknę o ile nie są zagrożeniem. 
-Nie są, ale ja pytam o ogół nie tylko o tę piątkę.
Próbowałam z nim rozmawiać, zmieniałam tematy ale on zawsze mówił oficjalnie i był zamyślony mieszanka wybuchowa. Westchnęłam. 
-John, porozmawiaj ze mną- poprosiłam.
-Przecież cały czas rozmawiamy- stwierdził, no nie mogę ale on błyskotliwy.
-Nie to ja cały czas gadam a ty odpowiadasz jakbyś chciał abym się odczepiła i sobie poszła. Doceniam wszystko co dla nas robisz, powaga ale  przyjaznimy się, tak? A więc gadaj jak mój przyjaciel a nie jak jakiś posrany Czarny Koń. 

Od Lexi

Quick wrócił do domu a ja poszłam z Alfredem w głąb lasu. Po obiedzie zrozumiałam że choć możemy porozumiewać się w myślach to tak naprawdę bardzo mało o nich wiem. Wyszliśmy na tą polankę gdzie spotkałam ich pierwszy raz. Była bardzo daleko i w sumie nigdy wcześniej na niej nie byłam. Usiadłam na skraju polanki na jakimś kamieniu.
-Alfred opowiedz mi coś o tym Saszy.- poprosiłam go.
"- już mówiłem to nasz najstarszy brat. "-odparł.
-to wiem ,opowiedz na przykład jaki jest.
"-dba o nas. Zajmuje się nami od urodzenia. Każdemu z nas poświęca dużo czasu i każdemu z osobna. Uczy nas tego co uważa za ważne"- powiedział a ja mu nie przerywałam. Czekałam aż doda coś jeszcze ale on milczał.
-Na przykład czego was uczy?- zadałam więc pytanie.
"-Na przykład tego że braci się nie zjada, rodzina jest najważniejsza" -wyjaśnił.
Skoro tego Sasza ich uczył musiał być bardzo samotny...
"-Tak"- potwierdził Alfred-" Saszy rodzina go odtrąciła a wiec Sasza znalazł sobie nową rodzinę. ma teraz dużo braci"
Nagle przez głowę przeleciała mi setka obrazów. Martwa kobieta, przypakowany chłopak mniej więcej w wieku mojego brata z brązową  kitką i kozią brudką. Ten sam chłopak z ciemnymi oczami pełnymi smutku który rzucał piłką. Szybko zrozumiałam że to są wspomnienia Alfreda a ten chłopak to Sasza. On naprawdę poświęcał im masę czasu. Uczył ich grać w piłkę, grać na konsoli, często z nimi rozmawiał. Musiał mieć naprawdę kiepskie dzieciństwo skoro cały swój czas spędzał z bandą zmutowanych którzy nawet nie umieli mu odpowiedzieć.
"-Sasza jest dobry"- powiedział Alfred ze smutkiem w głosie-" Powinnaś do niego pójść, Sasza ci pomoże"
-Alfred ty nic nie rozumiesz, tu jest moja rodzina, moi bracia- dodałam aby zrozumiał- nie chcę ich zostawiać, nie chcę nigdzie iść. Sasza to syn Ivana a wiec to nasz wróg.
Ale przecież Alfred nie rozumie relacji ludzkich a wiec nie przejął się moimi słowami i wciąż mnie zapewniał jaki to Sasza jest dobry.
-Alfred jak ty to zrobiłeś- spytałam zmieniając temat.
"-Ale co?"- dopytał
-No te obrazy, twoje wspomnienia.
"-To tak samo jak przesyłanie myśli tylko że przesyłamy wspomnienie"- wyjaśnił. Alfred nigdy nie drążył tematu na który nie chciałam rozmawiać i zawsze starał mi się najlepiej tłumaczyć.
-A ja też tak mogę? -spytałam.
"-Tak, ale musisz się na uczyć, gdybyś poszła do Saszy on by ci potrafił pomóc"
Pomyślałam że to może nie jest taki zły pomysł, może powinnam pójść do tego Saszy, skoro traktuje ich jak swoją rodzinę, jak młodsze rodzeństwo to może nie jest taki zły jak myśleliśmy. Mógł mi pomóc, robiłam się coraz bardziej ciekawa ile mogłabym się nauczyć. I od razu odgoniłam te myśli jak w ogóle mogłam o czymś takim pomyśleć. Ja się zmieniam, to powinno mnie przerażać a nie ciekawić a Sasza jest zły nie ważne jak traktował Alfreda wkurzona sama na siebie wróciłam do domu. 
Jak tylko położyłam się na łóżku do pokoju wszedł Drake. Słowem się nie odezwał i był zamyślony. Próbowałam się dowiedzieć o co chodzi to najpierw wykręcił się Alfredem a kiedy uznałam że się zemnie nabija to zmienił zdanie że on to jednak o płocie myśli.
Szybko się wymiksował i poszedł do zepsutego ogrodzenia. Fakt płot nie działał ale byłam pewna że to nie o niego chodziło. No ale skoro nie chce gadać to go przecież nie zmuszę. Pogrążona w myślach dotrwałam do kolacji. Alfred próbował się ze mną skontaktować ale udało mi się od nich odgrodzić co było równie trudne co nawiązanie połączenia z nimi.
Dopiero po rozmowie z Roz zauważyłam jak ja się zachowuję. Moja przyjaciółka nie dawno urodziła a ja nawet a ni razu dzieciaka nie miałam na rękach. Muszę się ogarnąć koniec z tym. Tak skupiałam się nad Alfredem i jego braćmi że totalnie olałam wszystkich wokół. Przecież to cud że Drake jeszcze ze mną nie zerwał. Kiedy Roz oznajmiła że musi położyć Damona spać stwierdziłam ze pójdę z nią.
-Sorki że wszystko olałam- powiedziałam do niej jak minęłam próg jej pokoju i jakiegoś kolesia z bronią- jak oni mnie wkurzają.
-Mnie też- przyznała Roz co utwierdziło mnie że ja to powiedziałam na głos.
-Mogę wziąć go na ręce?- spytałam.
-Pewnie, zrobię mu mleko- zgodziła się i od razu wzięłam maluszka na ręce. Był bardzo mały, ale w końcu to mocny wcześniak.
-Ale on malutki -z komentowałam.
-No z początku bałam się go wziąć na ręce aby nic mu nie zrobić.- przyznała. - Myślisz że jestem złą matką.
-No co ty?!- oburzyłam się spoglądając na nią.
-Sobie totalnie z nim nie radzę pierwszy raz mam do czynienia z tak małym dzieckiem.- wyżaliła mi się.
-Spoko, dajesz radę po prostu potrzebujesz trochę czasu. Wiesz ja jestem o wiele gorsza, nie radzę sobie w roli przyjaciółki, poprzednia popełniła samobójstwo a więc uważaj, w roli siostry to już w ogóle, młodszą siostrę gdyby nie Luke pewnie bym udusiła jak tylko się urodziła ale na początku tej epidemii i tak umarła oczywiście przeze mnie- zaczęłam nawet sama nie wiem czy ją pocieszać czy się żalić- Luke od zawsze miał mnie na głowie i byłam zawsze dla niego okropna, rodzice to już ze mną nie wyrabiali. Pewnie dziewczyną też jestem kiepską. A odkąd mnie zarazili to już w ogóle się wyłączyłam .
-Miałaś prawo- powiedziała biorąc ode mnie Damona by go nakarmić. No i proszę kto tu kogo pociesza.
-A wiesz co jest najgorsze? Ja ich naprawdę lubię. Mam na myśli Alfreda i jego braci- przyznałam jej się.
-Ja też ich lubię- powiedziała przez co zaczęłam się śmiać- No co naprawdę ich lubię. No może Alfred nie najlepiej sobie radzi przy stole ale go lubię.
Jak skończyła karmić Damona który od razu usnął zaproponowała abyśmy obejrzały te katalogi. To było takie dziwne. Odkąd rozpoczęło się to piekło nie sądziłam że jeszcze kiedyś będzie normalnie że będą oglądać jakieś ciuchy w gazecie. Nie wiem ile czasu minęło ale w końcu postanowiłam wrócić do pokoju niech dziewczyna się wyśpi kiedy może.
-Roz wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć?- spytałam przy drzwiach.
-Wiem, ty też.
Kiedy już prawie usypiałam do pokoju wszedł Drake. No proszę książę zaszczycił nas swoja obecnością. Już miałam zacząć się z nim kłócić ze skoro chce się włóczyć po nocach to chyba mógłby mnie o tym poinformować ale Drake był pobity.
-Coś ty już nawydziwiał?- oburzyłam się.
-Ciszej bo wszystkich pobudzisz. Zapytaj się mojej kochanej siostry.
-Ona cię pobiła?- spytałam zdziwiona.
-Nie ale oberwałem przez nią.
-A może trochę jaśniej? Drake o co chodzi?
Ale Drake nic nie odpowiedział, odpuściłam. Może gdybym sama nie myślała tylko o sobie i Alfredzie to może już dawno by mi powiedział.
-Rozi obawia się że Quick ją zostawi dla jakiejś księżniczki lub innej włoszki. - powiedział po jakimś czasie
-No ma prawo być zazdrosna, włóczy się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo ile czasu a ni z kim. Tak samo jak ty.
-jesteś zazdrosna?- spytał porzucając temat Rozi i Quicka.
-O ciebie? Pff, chciałbyś.
-Jesteś -stwierdził.
-Wcale nie.
-Ale trochę jesteś? - droczył się dalej.
-Dobra niech będzie ale tylko troszkę to o co chodzi z Rozi i Quickiem- zmieniłam temat.
- no o to że przy Quicku kreci się masa lasek, jak on zostawi moją siostrę dla innej to wszyscy polegniemy. Trzeba wybić mu inne z głowy i ich ochajtać.- wyjaśnił a ja zaczęłam się śmiać,
-Ty to jednak głupi jesteś.
-Ej mówię serio- upierał się przy swoim. - Quick się zmienił sama wiesz. Bawi się w tą swoją mafie, i teraz zrobił się interesowny. Trzyma nas tu wszystkich dzięki Rozi a jak ona pójdzie w odstawkę to my razem z nią.
-Drake czy ty słyszysz co mówisz? Chyba poważnie oberwałeś. I wciąż nie wiem  dlaczego.
-No bo on w tym szpitalu miał jakąś włoszkę, znaczy tłumaczkę. No i Roz chciała abym zobaczył co tam robi no to musiałem jakoś się wkręcić. Swoją drogą była całkiem niezła, Quick jedzie do Woch na jakiś czas a wiec ma konkurencje.
-Całkiem niezła- powtórzyłam- wiesz co wal się.
-Oj nie o to mi chodził- zaczął się wybraniać. Ale ja się odkręciłam i poszłam spać.