niedziela, 12 listopada 2017

Od Quicka

-Tak ogólnie to co się dzieje? Mocno narozrabiali? Co się stało?
Co ja tu robię? Co ona tu robi?Podniosłem się wskazując na Izę.
-Jednak przez chwile nic się nie działo Roz ryczała wtulając się we mnie Drake odetchnął z ulgą.
-Co tam się dziej? Co to za harmider?
-Ludzie się cieszą że w ramki walnąłeś odparł Drake.
-Ta człowiek przyśnie a ci już szaleją rety ogarnę zaraz.
-No nie wiem stwierdził Drake.
-A czemu miał bym nie?
-Bo chyba nie ma już co.
-Może jaśniej?Podniosłem się powoli z wyrka i skierowałem się do okna.
-W telegraficznym skrócie to mamy poligon w domu , panikę na podwórku ,spaloną osadę ,zniszczony sklep.I oszołomów z bronią na osadzie.
-A to takie kwiatki podszedłem i patrzyłem w okno. No dodał bym że mamy jeszcze bezdomnych  he he.
-Z czego ty się cieszysz?? zdenerwował się Drake.
-Bo właśnie poszło sporo kasy i roboty w błoto.
-Dobra widzę że sobie biegają i plądrują domy podpalają, strzelają na osadzie .Wołaj Mariusza wskazałem na jednego z mafiozów.
-No i wszystko się poplątało powiedziała Roz nie słuchali.
-Eh i znów nie słuchali.
-Ja to zaraz sam załatwię kochanie.
-Czujesz się na siłach? dopytała niepewnie.
-Jasne słonko to była chwilowa niedyspozycja. Z tobą Iza rozliczę się póżniej. Drake daj napięcie na osadę zaraz zamkniemy bramy niech się szlachta bawi dalej.A i jeszcze posortujcie to co w domu mamy .Nikogo więcej nie wpuszczać do domu z cywilów.
-Szefie mówili wpadł Mariusz...
-Cicho powiedziałem.Raport konkrety tyko. Ilu może być buntowników i czy wsio na osadzie siedzi .
-Ty poleć swoim Żeby wszystkie samochody z hal powyciągali muszę coś z tymi ludżmi zrobić. Teraz zima kurwa a ci się w bunty zabawiają.
-Właśnie nie część została strzelają do wszystkich ,część poszła w lasy i jest coś jeszcze.Albo miałem zwidy ,albo ludzie podostawali chusty na głowę apaszki w naszych barwach.
-No ciekawie bo my mamy flagi tylko .Ktoś się chce porządzić hmm.
-To wygląda na jakąś bojówkę.Powiedział Mariusz.
-Bojówkę powiadasz? Ta niebawem spodziewam się Luke może on coś będzie wiedział. Orientacyjnie ilu mamy buntowników?
-Ze 300 chłopa plus ci w chustach.
-Okej powiedziałem ostrożnie. Mariusz do mnie na kwadrat dawaj swoja i Borysa rodzinę ,oraz rodzinę Roberta. Zbieraj całe wojsko pod dom.Czarni to samo wszyscy prócz ochrony pod dom. Wszyscy pod broń kod czerwony, stan wojenny godzina policyjna,Flagi do samej góry na wszystkie maszty. Do puki nie dowiem się co to na nas napadło i jak sprzymierzyli się z naszymi będzie jak powiedziałem.
-Mariusz porobimy pawilony i sektory na jednostce będą mi potrzebni lidzie będziemy przeprowadzać po jednym autobusie i selekcja.
-Pawilon 1 dzieci od 3 do 10 lat, pawilon ,2 kobiety w ciąży matki z dziećmi do 3 lat no ogólnie baby, pawilon 4 chłopcy 10 -18 pawilon 5 laski 10-18 pawilon 6 chłopy, pawilon 7 chorzy postrzeleni itp pawilon 8 zarażeni, będzie łatwiej to kontrolować. Pawilony po podpisywać ludzi po segregować.Ja im pokażę chamstwo w państwie .Mariusz podnoś śmigłowiec i dawaj 2 ciężarówki pod chatę za 15 minut dasz radę?
-Jasne a ludzie Luka wrócili zapomniałem szefowi powiedzieć.
-A on sam ? Dawaj go tu na górę.
-Jego nie ma wyrwał do przodu mówili chłopacy i kontakt jakieś kilka godzin temu się z nim urwał.
-Tego jeszcze brakowało.
-Drake poradzicie sobie tu jakoś? I raczej nie wychodżcie do mojego powrotu, bo nie wiem co tu się dzieje, żeby ktoś z naszych nie ucierpiał, Dokończcie tych co są w domu reszta tak jak powiedziałem jak się z tym uporasz to daj znać. Drake ja zobaczę z kim tańczymy i chyba zwiniemy się i poszukamy Luka jak wrócę?
-Ta skoro tamci wrócili coś jest na rzeczy stwierdził Drake.
Po kilku minutach Mariusz podleciał pod dom.
-Kochanie ja będę uciekał pilnujcie Damona czarnych się nie obawiajcie i będę zabijał widzisz nie może być inaczej tylko im zluzować to się średniowiecze robi. Pocałowałem Roz i wyszedłem z domu. Ludzie zaczęli krzyczeć.
-Spokój zaraz się wami zajmą chcieliście piekła to je macie i poszedłem do lota.
-Lecimy blisko krawędzi drzew powiedz ludziom z ciężarówek żeby zbierali trupy i broń.Najpierw polecimy na osadę poćwiczę strzelanie z tego.
-Powystrzela ich szef?
-Dokładnie nie ma pewności że się nie zbuntują kolejny raz.
Mariusz wytłumaczył mi wszystko i polecieliśmy na osadę .Ze 100 to po samej osadzie biegało no i faktycznie były tam osoby w chustach, czapkach, kurtkach z moimi znakami.
-Mariusz przyślij tu kogoś muszę zostawić ze 3 zrobimy im przesłuchanie faktycznie patrz oni biegają w moich barwach kurwa co się tu dzieje i gdzie jest Luk.
-Zacząłem strzelać to okazało się nawet prostsze niż myślałem, sprzęt precyzyjnie namierzał na pokładzie miałem 30 chłopa którzy też strzelali z lota.Powoli zbliżał się wieczór a my nadal czesaliśmy las. Powoli oświetlaliśmy drogę reflektorami ,po jakimś czasie wybiliśmy chyba wszystkich naszych uciekinierów Zadzwoniłem do domu.- Luke się pojawił?
-Nie odparł Drake, ale dom już czysty i przyprowadzili do cel jakichś w twoich chustach .
-No i tu jest ból trzeba z nich coś wyciągnąć. Drake zajmij się tym ja jeszcze oblecę to wszystko w promieniu 50 km i wracam.
-I co udało ci się ich połapać?
-Nie łapałem po ubijałem chyba wszystkich mam 2 pełne ciężarówki jak wrócę trzeba ich zidentyfikować będzie, może się uda.
-Dobra to przekaże Roz że jest spoko z tobą bo się martwi .
-Dzięki rozłączyłem się.Polatamy jeszcze niech ciężarówki wracają Mariusz, i niech chłopaki pogrzebią w trupach zobaczymy kto to, może ktoś ich rozpozna.
Mariusz wydał odpowiednie dyspozycje i oblatywaliśmy po kawałku lasy. Za uwarzyłem spore grupy zimnych eh trzeba to uporządkować myślałem.
Po jakiejś godzinie dostrzegliśmy mnóstwo trupów wszyscy mieli mój znak jak nie na czapce to na kurtce.
-Co się tu kurwa dzieje? nie rozumiałem
-Tam widzę samochód Luke. Krzyknął Mariusz.
-Czekaj o to nie Luke? wytężyłem wzrok .Dawaj reflektor. Luke spojrzał w górę stał z jakąś dziewczyną miała o zgrozo dzidę? Reszta dziewczyn z podobną bronią  uciekła, ale Luke tę jedną przytrzymywał i chyba coś tłumaczył. Sadzaj go Mariusz powiedziałem.
-Jest szef pewien?
-Tak tam stoi Luke i z kimś gada w koło pełno zwłok muszę dowiedzieć się co jest grane siadaj mówię to Luke nie mogę go zostawić.
Po chwili wyskoczyłem z samolotu,a moi ludzie za mną.
-Stary co ty tu robisz dopytałem Luke podchodząc do niego powoli, bo z drzew zaczęły zeskakiwać jakieś laski i mierzyć do nas z dzid i łuków.
-E też bym się tu zatrzymał widzę deszcz lasek tu leci he he.
-One mierzą do ciebie stwierdził Luke z którego zeszło chyba napięcie.
-No ja to widzę bo to pierwszy raz do mnie mierzą? Ale panie chyba nie bardzo widzą że moi ludzie, też do nich mierzą.Nie wiem stary co się tu dzieje, ale jakieś ciule podburzyli mi ludzi. Osada poszła z dymem i tu też widzę swoje znaki tylko my pod flagami jeżdzimy nie zamawiałem nic więc nie bardzo rozumiem.
-One walczyły z nimi nie raz potrzebują twojej pomocy.
-To jest właśnie nasz przywódca Quick. przedstawił mnie Luke.
-No jestem stwierdziłem i może szanowne amazonki opuszcza te dzidy i łuki nie wita się tak gości stwierdziłem.
-Łapy do góry powiedziała jedna z nich do mnie.
-Ee pozwolisz że cię nie posłucham?I w tym samym momencie padł strzał przed jej nogami.
-Powiedz paniom Luke że skoro potrzebują pomocy to niech we mnie nie celują co?
-Niegrzeczne jesteście stwierdziłem. Drogie panie może coś dacie się dowiedzieć? Bo szczerze to coś mi tu nie śpiewa. Luke wyjaśnij i naświetl mi proszę. Mariusz weżcie pozbierajcie paru umarlaków może ktoś przeżył i spojrzę na ten herb który podobno do mnie należy . Na tych szmatach była tandetna podróba moich barw nawet koń nie był w tę stronę co potrzeba słabo się postarali stwierdziłem. Nie zwracałem uwagi na te laski z których jedna mierzyła do mnie z dzidy.Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Drake że Luke jest cały.
-Pewny siebie jesteś stwierdziła dziewczyna która tu dowodziła chyba.
-Normalka a wy tak długo tu koczujecie?
-Bujamy się z tobą jakiś czas.
-Okej pozwolisz że ci coś pokarzę? dopytałem i nie czekając na jej odpowiedz odsunąłem dzidę i pociągnąłem ja za sobą. Wziąłem flagę z lota i szmatę jaka miał jeden ze sztywnych.- Popatrz widzisz różnice? Moi ludzie jeżdżą, latają tylko i wyłącznie pod takimi flagami, teraz są one na wszystkich 200 moich posterunkach podniesione do góry.  Oznacza to wojnę pewnie gangów i naprawdę nie potrzebne mi są tu średniowieczne amazonki koczujące po lasach. Polska to ja maleńka wiec, albo jesteście ze mną albo przeciw nie zmuszam i nie stawiaj się bo zbrzydniesz.
-Z szefem się nie dyskutuje stwierdził ktoś z moich ludzi.
-Luke ty wiesz co się tu dzieje tłumacz bo mnie zaraz szlak trafi i krew zaleje.
W  tym samym momencie rozległ się gwizdek.
-Wrócili skomentował Luke.
-Ale kto co nie rozumiałem?
Padły pierwsze strzały.
-Mariusz światło i seriami do nich nikt ma się nie uchować .
-Głupiej ze mnie nie zrobisz szarpnęła mnie ta laska teraz własnych ludzi zabijasz ,ale Luke ja ogarnął.
- nie ja ich atakuję przecież ci ludzie strzelają też do mnie i jest ich w huj to jakaś większa grupa muszę się temu przyjrzeć.
-Czy on zawsze tyle gada dopytała tamta.
-Tak czasem myśli na głos.

Od Luke'a

Okazało się że tych lasek było jeszcze trzy. Nie chciały odpowiedzieć czy są amazonkami. Pewnie Creepy by je polubiła, Lexi pewnie też bo zawsze jarały ją amazonki, ninja i inni samurajowie. Tak czy siak nam pomogły wybiły 20 ludzi (prawie same) a teraz do nas mierzą z włóczni i prowadzą cholera wie gdzie. Nie ma to jak z deszczu pod rynnę.
-No dobra to może chociażby się przedstawicie?- spytałem.
-Nawet się nie odzywaj- warknęła ta przede mną co prowadziła Artura i miałem dziwne wrażenie że nie kieruje tych słów do mnie.
-Skoro nie chcecie się przedstawić to ja zacznę, jestem Luke a to jest mój kumpel Artur. Dziękujemy za pomoc i w sumie chyba wszyscy byliby zadowoleni gdyby każdy ruszył swoją drogą.
-Zamknij się- fuknęła znowu. - albo nabiję twój łeb na pal.
A więc posłusznie się zamknąłem bo nie pozostało mi nic innego. Dziewczyny świetnie sobie radziły z mijanymi zombie a wiec nie miałem pretekstu do odzyskania broni. Jeśli z tego wyjdziemy Drake nigdy mi nie daruje że pozwoliłem rozbroić się laskom. Szliśmy dalej, powoli zaczynało się ściemniać. Nie wiem kiedy doszliśmy do małego obozu złożonego z kilku namiotów.
Dziewczyny związały nam ręce i kazały usiąść, przywiązały nas do jakiegoś pala i dwie z nich miały nas pilnować, w tym ta co mnie prowadziła.
-kim wy jesteście i co zamierzacie? -spytałem ją. Miała jasne włosy związane w wysokiego kucyka, była pewnie w wieku Lexi. -Nic nie powiesz? no ok to kim byli tamci co do nas strzelali?
-Po prostu siedz cicho, Eris'a nie pozwala mi z wami gadać.
-To twoja siostra? -dopytałem, ta tylko skinęła głową.- nie łatwiej by było wam z pistoletami? Chociaż niezle sobie radzicie z tymi włóczniami.
-Może i łatwiej może i nie. Musiałybyśmy jej szukać i naboi też, a tak wszystko możemy zrobić same.
-mamy cały samochód broni, wypuśćcie nas i sobie ją wezcie. -zaproponowałem ale wtedy przyszła Eris'a z jakaś inną, która podeszła do nas i ukucnęła na przeciw.
-Nazywam się Daria i jestem przywódczynią.- przedstawiła się- a teraz posłusznie odpowiecie nam na kilka pytań, rozumiemy się?
-A co będziemy mieć w zamian?- spytałem. Ta udawała że się zastanawia.
-Niech no pomyślę? nie zabiję was, bynajmniej na razie.
-Dobry układ- przytaknął Artur.
-Ty jesteś Luke- dopytała zbywając Artura, przytaknąłem- a wiec słuchaj mnie uważnie Luke, was jest dwóch, jesteście związani i nie macie broni, jesteście tutaj na moich zasadach rozumiemy się? Mam nadzieję że tak a wiec pytanie pierwsze, jesteście z tej osady od Czarnego Konia?
-Tak, chociaż nie tak się nazywa- odpowiedziałem- w ogóle nie ma nazwy.
-Pytanie drugie, jesteście połączeni z tymi grupami z całej polski.
-Teoretycznie tak.
-Co oznacza to teoretycznie?- dopytała
-No pewnie to że wy też jesteście jakąś grupą w Polsce i raczej nie jesteście z nami powiązani.- zauważyłem. - ci którzy do nas strzelali raczej też.
-To wcale nie oznacza że jest to prawda- wtrąciła się Eris'a
-Daria jeszcze nie zadała pytania, tym bardziej po co mieliby strzelać do swoich? - powiedziała ta blondynka.
-Annabeth, oni mają takie same flagi- oburzyła się Eris'a
-Obie się zamknijcie albo stąd idzcie- przerwała im Daria.
-Znacie ich, tych którzy do nas strzelali, mieliście z nimi już do czynienia- dopytałem choć to było raczej pewne.
-Ja tu zadaje pytania. Skąd bierzecie żywność, broń ten cały sprzęt. Kto u was dowodzi jak to działa
To mi nasunęło pytanie czy one nas obserwowały.
-O to samo mógłbym zapytać ciebie- stwierdziłem tylko i od razu dodałem zanim się odezwała- tak to ty zadajesz pytania, zrozumiałem. Ale nie sądzisz że lepiej było by się z nami dogadać może moglibyśmy sobie pomóc.
- skoro jesteś taki pomocny to odpowiedz na moje pytania.
-Dowodzi Quick i dostarcza nam potrzebnych rzeczy z zagranicy.
-Jak to z zagranicy?- spytała zdziwiona
-Wy nie wiecie? że zachowały się niektóre państwa? - dziewczyna przecząco pokręciła głową.
-Ale tak jest, Ameryka, część Rosji, Włoch, Anglii i pewnie kilka innych.
-Kłamiesz- zarzuciła mi
-Dlaczego miałbym? -dopytałem
-Gdyby się zachowało coś pomogli by nam- stwierdziła.
-Też bym chciał ale najwidoczniej maja nas w dupie i musimy radzić sobie sami.  Możemy się dogadać, jak już wspominałem mam cały samochód broni w zamian macie nas tylko wypuścić. -zaproponowałem
-Nie potrzebujemy twoich spluw. mamy broń która się sprawdza. Ile jest grup w Polsce należących do was?
-Około dwieście- odparłem.
-Dlaczego wybijacie pozostałe grupy?
Chwilę się zastanawiałem, nie wiedziałem że Quick każe wybijać ocalałych, nie wiedziałem nawet jaki byłby tego cel.
-Nie wiem nic o wybijaniu innych - przyznałem zgodnie z prawdą- osada dopiero nie dawno się rozrosła a odkąd spotkałem Quicka wybiliśmy tylko jedną zagrażającą nam grupę no i  część drugiej ale to tak jakby była już nasz- powoli już sam zaczynałem się gubić w tym co mówię co raczej nie przemawiało na moją korzyść.
-A ta grupa którą wybiły dziewczyny co o nich wiesz?-spytała
-Nie wiem pierwszy raz ich widzę, nie wiem również czego chcą i dlaczego nas zaatakowali.
-Ta grupa ma takie same flagi- powiedziała Daria co mnie zszokowało, ogarnialiśmy swoich, sam dopiero od nich wracam. A może jednak nie daliśmy rady zapanować nad swoimi i ci teraz próbują nas pozabijać.
-Chcesz mi powiedzieć że się pod was podszywają? - spytała, wcześniej nie wpadłem na takie wyjaśnienie.
-Nie wiem- przyznałem- ale kimkolwiek są chyba mamy problem.
-Eris'a chodz a wy ich pilnujcie -rozdysponowała Daria i poszła do jednego z namiotów.  Pytająco spojrzałem na Annabeth.
-Poszły się na radzić- wyjaśniła. Przez chwilę panowała cisza którą rozdarł jakiś gwizdek. Obie dziewczyny się zerwały na ten dzwięk. Gwizdek na chwilę ucichł i rozległ się na nowo.
-Dwa po pięć, nie dobrze bardzo nie dobrze- powiedziała cicho Annabeth z przerażeniem w głosie. W tym samym czasie z namiotu wybiegła Daria i Eris'a oraz pięć innych dziewczyn w wieku od czternastu do dwudziestu pięciu.
-Co z nimi?- dopytała Annabeth.
-Rozwiąż ich i daj broń, mamy większe zmartwienie- rozdysponowała Daria- rozproszyć się.
Wszystkie dziewczyny rozbiegły się i zaczęły wchodzić na drzewa. Daria podeszła do mnie i Artura.
-Co się dzieje? -dopytałem
-Skoro nie macie zamiaru uciekać to przygotowujcie się na tą grupę z która walczyliśmy.
I jak tylko skończyła mówić rozległy się strzały. Byli jeszcze kawałek dalej.
-Ile was jest? -dopytałem, Daria zerknęła na mnie pewnie oceniając czy mi powiedzieć
-28- odparła.
-same dziewczyny? -dopytałem
-Tak i wyprzedzając twoje kolejne pytanie mamy tylko włócznie i łuki.
I na tym zakończyła się nasza rozmowa bo grupa podeszła bliżej, ciężko było ocenić ile ich jest. Strzeliłem do jednego z nich który szedł na luzaku pewnie wiedział że nie dysponują bronią palną. Grupa otaczała nas i zbliżała się do nas cały czas strzelając i często mierząc w drzewa z których sypały się strzały. Po chwili z drzew zeskoczyło pięć dziewczyn które zaczęły walczyć włóczniami, chyba naprawdę na oglądały się jakiś amazonek, ale jedno trzeba było przyznać, dobrze walczyły. Otrząsnąłem się ze zdziwienia i skupiłem na strzelaniu. Sam zastrzeliłem już pięciu a ich wciąż było pełno. I faktycznie często pojawiał się znak Quicka. Większość z nich go miała, na chustkach, czapkach, kurtkach. Oni chcieli być kojarzeni z Czarnym Koniem. Byłem pewny że to nikt z naszych bo nasi mają tylko flagi.
Wybijali ocalałych aby oni myśleli że to my. Czy to był ich plan na pozbycie się nas? Ich zachowywanie przypominało mi tych islamistów którzy ginęli bo uważali że robią to w słusznej wierze i dla dobra ogółu. Nie wiem po jakim czasie zabiliśmy ostatniego, już kilkukrotnie musiałem zabrać jakiemuś trupowi broń bo skończyły mi się kulki. Odnalazłem wzrokiem Artura co nie było trudne wśród samych dziewczyn, był cały. Rozejrzałem się dookoła Daria rozmawiała z jakąś dziewczyną, trzy inne opatrywało te postrzelone. Odnalazłem Eris'ę która szlochała pochylona. Podszedłem do niej powoli. Szybko zrozumiałem że pochyla się nad martwą siostrą. Z dążyłem polubić Annabeth, była podobna do mojej siostry, zawsze musiałem ją uciszać bo ta nie rozumiała że o niektórych rzeczach nie powinna mówić, wszędzie się pchała i szybko nawiązywała kontakt z innymi. Rozumiałem też jak czuje się Eris'a gdyby to Lexi... Szybko odgoniłem te myśli. Mojej siostrze nic nie będzie. Quick postarał się stworzyć skrawek normalnego świata, tym bardziej jest jeszcze Drake który o dziwo ją kochał, zaopiekuję się nią.
Daria podbiegła do Eris'y i próbowała jakoś ją pocieszyć ale na marne.
-Spadamy?- spytał Artur.
-To spadaj- fuknąłem.
-Ona nie żyje- krzyknęła Eris'a- moja siostra nie żyje.
-Wiem, ale musimy iść, zaraz znów nas namierzą- mówiła spokojnie Daria. 
-Znów mamy uciekać? To niema sensy, ostatnio zabili Antka teraz Ankę- szlochała Eris'a
-I co, chcesz czekać aż i ciebie zabiją? -dopytała Daria.
-Ty nie wiesz jak to jest kogoś stracić. Idz sobie ratuj się, uciekaj tylko to potrafisz.
-Nic nie wiesz o mnie- powiedziała spokojnie Daria i odeszła.
-Co teraz zamierzacie- spytałem Darię.
-jesteście wolni macie broń możecie iść.
-A wy co zrobicie? -spytałem ponownie
-przeniesiemy się w inne miejsce, będziemy starać się przeżyć.
-Ile razy na was napadli.
-około pięciu.
Daria chciała odejść ale ją jeszcze zatrzymałem.
-Może powinnyście porozmawiać z Quickiem.

Od Drake'a

Ludzie to jedna wielka maskara. Musiałem aż czterem kozakom przywalić w pysk i pokazać gdzie ich miejsce. Przecież jak zaczną wyłazić z tych autobusów zrobi się większy mętlik. Oczywiście było tam również wojsko ale ci kretyni przecież nawet srają na rozkaz. Może jak był by Luke była by z nich jakaś pomoc a tak to musiałem liczyć na siebie i swoją spluwę.
- Ile mamy jeszcze czekać? Jest pózno, są tu małe dzieci? Trochę wam nie idzie organizacja. Kobiety z małymi dziećmi powinny mieć pierwszeństwo - oburzyła się jakaś baba
- Nie mam już siły ani ochoty się z wami użerać. - warknąłem - może od strzele te dzieci i te kobiety będzie spokój. A może panią od strzele tak na postrach innym.
- Przestań grozić mojej żonie - ostrzegł Mariusz
- No teraz już widzę dlaczego taka szczekata. Rodzina piesków. Powiedz żonie aby grzecznie wróciła do autobusu
- Zważaj na słowa - warknął Mariusz
No i znów wyszła jakaś osoba.
- No do cholery tylko ja tu pracuje - wrzasnąłem - jeszcze raz ktoś opuści autobus a za strzele i nie ważne czy to żona Mariusza, Borysa, Grześka, Heńka czy innego Zdzisia
Było zimno a ja na tym dworze spędziłem już bite 5 godzin. I w tedy z domu wybiegł jakiś typ wrzeszcząc na całe gardło że szef umarł. Mariusz pytająco spojrzał na mnie ja na niego. Przecież jeszcze niedawno widziałem go jak wchodził do domu z Grześkiem i jego rodziną. Nie wyglądał jak by miał zejść z tego świata. 
- Borys idz do domu i dowiedz się o co chodzi - poleciłem - Musisz mi pomóc. - powiedziałem do Mariusza
Wściekli, spanikowani ludzie po usłyszeniu tego kretyna zaczęli wyłazić z autobusów. I zaczęli się mieszać przebadani z tymi nie. Właśnie takiego zbędnego bałaganu chcieliśmy uniknąć. Żadne argumenty do nich nie przemawiali. Mariusz i jego ludzie też mieli problem z zapanowaniem nad rozjuszonym tłumem. Ludzie uwierzyli w słowa kretyna i nawet kilka oddanych w powietrze strzałów nie pomogło tego opanować.
- Co robimy? - dopytał mnie Mariusz
- Nie wiem Mariusz - przyznałem - musimy jakoś ogarnąć ten cyrk. No i gdzie ta plotkara Borys
Wtedy ktoś zaczął strzelać na oślep.
- Do cholery nie było rozkazu strzelać - wrzasnąłem
- To żaden z moich ludzi - odparł Mariusz
- Niech to szlak
Jakim cudem cywil ma broń.
- Trzeba zlokalizować głąba z bronią - powiedziałem do Mariusza
A ten wydał jakieś polecenia. Kilka osób zostało postrzelonych a dwie zostały zabite. Dlaczego ludzie w panice zachowują się jak zwierzęta. Już bydło ma więcej manier. Chwilę pózniej przybiegł Borys
- Gadaj - nakazałem
- Szef jest nie przytomny. W środku zrobił się harmider. Ludzie panikują.
- Nie ogarniemy tego - zauważyłem - dobra Mariusz powiedz ludziom niech zgarną tu dzieci i spokojne osoby. Włączę ogrodzenie w chwili kiedy zamkniecie bramę włączy się napięcie. Jak coś to mnie wołajcie idę do domu
Tak jak mówił Borys w domu również był harmider i panika. Szybko zlokalizowałem Roz siedzącą przy Quicku. I jak to u nas bywa w chwilach kryzysu wszyscy byli właśnie w tym miejscu.
- Co się stało? - spytałem
Roz się rozpłakała i nie była wstanie wykrztusić ani słowa. Spojrzałem na Al ale ta wzruszyła ramionami
- Masz broń? - spytałem
Lexi skinęła głową.
- Jak coś to jej użyj - poleciłem - idz po Amandę - powiedziałem Borysowi który kręcił się przy nas 
- Roz co się stało? - dopytałem przytulając ją
- Nie wiem - wypaliła w końcu - wyszedł z gabinetu i nie wyglądał najlepiej. Powiedział że to Iza - odsunęła się ode mnie
O nie to nie wróży nic dobrego. Wtedy podszedł do nas Robert
- Szef przyprowadził chłopaka Grześka. Potrzebna była krew. Ta lekarka musiała pobrać jej o wiele za wiele.
No nie wierze.
- Roz - powiedziałem - posiedzi tu okej... Ja pójdę do tej wywłoki a ty pilnuj by Amanda nie spieprzyła roboty.
Na dworze znów usłyszałem strzały. Ja się poddaje. Czy on musiał umierać akurat teraz.
- Co się tam dzieje? - spytała Al
- Jakiś kretyn wywrzeszczał że szef nie żyje a drugi zaczął strzelać na oślep. To jest masakra Lex. Roz - wrzasnąłem na swoją siostrę - musisz to ogarnąć.
- Ja, przecież oni mnie nie słuchają - warknęła
- Są ranni od postrzału - wyjaśniłem - teraz rannych jest pewnie więcej
W domu nie było lepiej ludzie zaczęli wrzeszczeć. I w tym momencie do domu przybiegł Mariusz
- Co tam się dzieje? - spytałem
- Bunt - odparł Mariusz - ludzie zaczęli podpalać domy, chyba napadli na sklep. No i strzelają z broni
- Skąd oni ją mają? - dopytałem
Ale Mariusz wzruszył tylko ramionami.
- Mamy gości, domagają się tu wejść - powiedział Mariusz
- Że co?
Chyba wiedziałem co Mariusz ma na myśli i jak wyszedłem na zewnątrz tylko się upewniłem. Pieprzę taką robotę. Przed domem mieliśmy masę ludzi w czerni i Alfonsa. Pięknie.
Na podwórku mieliśmy masę wystraszonych ludzi, płaczące dzieci. Na osadzie biegających szajbusów. I facetów w czerni ze spluwami.
- Czego - warknąłem trzymając broń w ręku
Ostatnio taka wizyta nie skończyła się dobrze
- Mówią że szef nie żyje - wychylił się któryś
- To zle mówią
- Chcemy wejść
- Wszyscy? - dopytałem - chyba się nie zmieścicie
Koleś wymierzył we mnie broń.
- Co z Quickiem? - dopytał Alfons jak on miał na imię...
- Żyje - odparłem - za każdym razem kiedy on będzie miał gorszy dzień wy będziecie mierzyć do mnie z broni
Koleś opuścił broń
- Chcemy zobaczyć szefa - powiedział
- Okej - przytaknąłem - może wejść do domu 20 ludzi i ten... - chciałem użyć jego imienia ale zapomniałem - alfons
- Nie mam tak na imię - oburzył się alfons
- Nie ważne. Możecie wejść tylko bez celowania w przypadkowe osoby i bez strzelania w mój telewizor - rozkazałem otwierając bramę.
- A ci - wskazał na ludzi
- Wystraszeni ludzie którzy nie wiedzą co się dzieje - wyjaśniłem - miało być 20 ludzi - oburzyłem się
- Wejdzie 25 a ty grzecznie zamkniesz mordę
- Nie, umówiliśmy się na 20 - nie dawałem za wygraną - wszystko jest kodowane nie wejdziecie
Znałem tego gościa z widzenia i jednak stanęło na moim. Do domu weszło tylko 20 ludzi i Alfons. A pozostali obstawili dom.
- Mariusz powiedz żeby rannych przyprowadzić do domu - powiedziałem i sam poszedłem do domu. W progu wpadłem na Krzyśka.
- Dobrze że cię widzę wez ogarnij dla tych ludzi co siedzą nam w ogródku koce i coś ciepłego do picia.
Krzysiek skinął głową i poszedł. Roz jednak się ogarnęła i udało jej się ogarnąć te towarzystwo. Nawet faceci w czerni jakoś się zachowywali. Więc poszedłem na dół i za kudły przyciągnąłem na górę Izkę.
- Co ty suko sobie myśli - warknęła Roz za nim ja zdążyłem coś powiedzieć - najpierw chciałaś zabić mi syna a teraz męża
Roz wyciągnęła broń i nie miałem wątpliwości że bez wahania ją zastrzeli.
- Siostra wyluzuj - powiedziałem bo Roz zwróciła na siebie uwagę wszystkich nawet facetów w czerni którym nie spodobało się że ma broń. Na całe szczęście nim ktokolwiek coś zrobił i nim wybuchła większa afera Quick odzyskał przytomność. Roz od razu do niego podeszła znaczy chciała to zrobić ale na jej drodze stanął facet w czerni.
- Jakiś problem masz - fuknąłem i pociągnąłem Roz do Quicka - moja siostra ma prawo podejść do własnego męża.
Nie chętnie ale odpuścił. Tylko głupek by tego nie zrobił.           

Od Luke'a

Minął miesiąc odkąd wyjechałem. Na prawdę mi się to nie podobało. Kiedyś nie bałem się zostawiać siostry na jakiś czas samej ale teraz to było zupełnie co innego, takie zostawienie kogoś może oznaczać że się już więcej tej osoby nie zobaczy.  No i była jeszcze Julka. Starłem się uwinąć z tym wszystkim jak najszybciej i jak najszybciej wrócić, ale i tak minął miesiąc. W ogóle jak ja dałem się w to wrobić?
-Stary spokojnie bo jeszcze nas zabijesz- odezwał się Artur który jechał ze mną.- zgubiłeś naszych.
-Raczej znają drogę do domu- stwierdziłem, ale Artur miał racje, gorączkowo naciskałem gaz i zapominałem o hamulcu. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu ale również się tego obawiałem, a jeżeli coś się stało i oni już nie żyją? Minął miesiąc, mogło zaatakować ich stado, ruski lub nie wiadomo co jeszcze. Szczerze chyba bym się nawet nie zdziwił gdyby najechali na nas kosmici. Skoro są zombie to czemu nie kosmici.
Kosmici? Powaga? Chyba za długo jestem na nogach. Skupiłem się więc na drodze odganiając myśli. Jeszcze jakieś półgodziny i będziemy z powrotem. Za zakrętem na ulicy leżało przewalone drzewo. Wdepnąłem hamulec a samochodem szarpnęło. Artur przywalił głową o deskę rozdzielczą.
-Artur?
-Żyję- zapewnił, podnosząc głowę , którą pomasował, nie miał ani śladu.
-Ty to masz łeb- skomentowałem. Nagle rozległy się strzały, w ostatniej chwili schyliłem głowę.  Chyba byli zorganizowaną grupą bo strzały dochodziły z różnych stron. Jak dobrze ze jednak nie wziąłem ze sobą Juli.
-Kto do nas strzela? -spytałem choć nie oczekiwałem żadnej odpowiedzi - jedziemy pod flagami.
-I może w tym problem, co robimy?
-Dobre pytanie- mruknąłem sięgając na tylne siedzenia po broń.
-Zastrzelimy ich? -dopytał Artur
-Chłopie, jak nic nie zrobimy oni odstrzelą nas jak kaczki, poinformuj resztę.
-Mam ich pośpieszyć czy ostrzec?- dopytał Artur ale mu nie odpowiedziałem. Próbowałem namierzyć tych którzy do nas strzelają ale to nie było łatwe bo otaczały nas lasy. Zauważyłem jakiś ruch miedzy drzewami, strzeliłem w tym  kierunku ale trafiłem jedynie w drzewo. Gorączkowo myślałem co zrobić, jeszcze chwila a nas naprawdę odstrzelą.
Odpaliłem silnik.
-Stary chyba wiesz że mamy terenówkę a nie monster trucka.
-Siedz cicho- upomniałem go i wcisnąłem wsteczny.
-Spieprzamy?
-jak mówię siedz cicho to dokładnie to mam na myśli.- powiedziałem choć w sumie mnie za bardzo nie rozpraszał pewnie przyzwyczaiłem się przez Drake'a. Na wstecznym wjechałem do lasu i prawie zaparkowałem na drzewie. Chyba zaskoczyłem strzelających bo na chwilę wstrzymali ogień. Wziąłem broń i wysiadłem z samochodu.
-Ty tu zostajesz- powiedziałem kiedy Artur miał zamiar wyjść.
-że co? -dopytała
-To co słyszałeś zostajesz tutaj i pilnujesz samochodu nie mam zamiaru wracać z buta.
-A wiec myślisz że chodzi im o samochód?
-Wole tak myśleć -przyznałem- bo jeśli nie o to im chodzi to równie dobrze sami możemy się zastrzelić.
Chyba to nie była zbytnio motywująca mowa. Oddaliłem się od samochodu, kryjąc się za drzewami. Po chwili znowu rozległy się strzały w kierunku samochodu i właśnie dzięki temu odnalazłem strzelca schowanego za drzewem oddalonym o kilka metrów ode mnie. Celnie strzeliłem. Zabiłem jeszcze dwóch innych ale skierowałem również na siebie ich uwagę. Na moje nie szczęście przestali strzelać do samochodu a zaczęli do mnie. Próbowałem zmienić kryjówkę ale za każdą próbą pociski omijały mnie o centymetry tak wiec utknąłem przy tym cholernym drzewie. Nie liczyłem również na pomoc Artura bo ten pewnie grzecznie siedzi w samochodzie, jak nigdy zaczęło brakować mi reszty, nie posłuszeństwa mojej siostry która zawsze ładuje się przez to w kłopoty, nawet tego idioty Drake'a, w końcu już wychodziliśmy cało z podobnych sytuacji.
Strzały dochodziły z coraz bliższych odległości, nawet nie miałem jak strzelać, bo próba wychylenia skończyła by się pewnie kulka w głowie. Nagle coś przeleciało ze świstem obok mojej głowy i trafiło w cel co potwierdziły czyjeś krzyki. Strzały wciąż padały ale nie w moim kierunku wiec się odważyłem wychylić. Zaledwie kilka metrów ode mnie klęczał jakiś koleś a z jego głowy wystawała mu  włócznia, po chwili koleś padł na ziemię. Zauważyłem strzelców którzy chyba o mnie zapomnieli i strzelali na oślep. Zastrzeliłem kilku z nich. Co chwila w kogoś trafiała włócznia lub strzała, choć raczej żadna nie miała we mnie trafić. Co było raczej dobrą wiadomością. Po chwili nastała cisza. Zacząłem się wycofywać w kierunku samochodu ale wtedy usłyszałem kobiecy głos za sobą.
-Ani kroku dalej bo wbiję ci włócznię w głowę.
I poczułem coś ostrego. Posłusznie uniosłem ręce do góry. Naprzeciw mnie wyszedł Artur którego prowadziła kobieta z łukiem.
-A wy to jakieś amazonki czy jak?- spytałem co było raczej w stylu Drake'a za dużo czasu z nim spędzam zdecydowanie.

Od Rozi

Delegacja wyjechała. I trzeba było zacząć robić porządki w osadzie. Quick oznajmił że z ciągnie tu całą osadą. Trzeba dowiedzieć się kto jest zarażony i mieć ich na oku. Rozdysponował ludzmi i pojechał do Roberta. Jula poszła do sklepu po Al.
- Ilu jest zaatakowanych? - dopytał Drake
- Nie wiem do Roberta zgłosiło się 16
- Wsadzając ludzi za nic do paki, wyciąganiem ich z domów wywołujemy tylko panikę - zauważył Drake
- No co ty nie powiesz - mruknęłam
- Trzymaj - podał mi spluwę - z nimi nigdy nic nie wiadomo
- Masz rację a mnie to już w ogóle nie lubią - odparłam biorąc broń
- No nie ciekawie o tobie mówią
- No proszę braciszku chodzisz na ploty
- Skąd słyszy się co nie co. Trzeba czasem wyjść z domu i umieć słuchać - stwierdził
- Wiem jak chodzi się na ploty - wytknęłam
- Ale ja nie o tym - ściszył głos i pociągnął mnie za sobą w głąb korytarza prowadzącego do piwnicy
- Czego mnie ciągniesz - oburzyłam się
- Cicho - fuknął - musimy pogadać
- W piwnicy? - dopytałam
- Siostra ty masz mózg? - odparł pytaniem
Puścił mnie przy drzwiach do piwnicy.
- Chodzi o Quicka - zaczął
Nic nie rozumiałam
- Jaśniej - poprosiłam
- Zgolił tych frajerów do zera - zaczął
- O nie Drake'uś to ty zgoliłeś ich do zera w kasynie do którego nie powinieneś chodzić.
- Masz mi za złe że poszedłem do kasyna? - dopytał zdziwiony
- Tak - przytaknęłam - jesteś nałogowcem Drake. Dziś ci poszło a jutro?
- Siostra - przerwał mi
- Zapomniałeś jak było przed epidemią. Niemal co dzień dostawałeś po mordzie. No i chyba nie muszę ci przypominać że czasem naprawdę tylko cudem wyszedłeś z życiem. Drake ty nie możesz chodzić do kasyna. I uwierz mi że pogadam o tym z Al
- Uspokój się - wypalił - nie jestem nałogowcem. Gram bo lubię i dzięki temu zarabiam.
- Albo się zadłużasz - dodałam
- Nigdy się nie zadłużam - warknął - ty nic nie rozumiesz. Przed epidemią to była moja robota. Zarabiałem miesięczną pensje za to że grałem.
- Co? 
Naprawdę nie wiedziałam o czym on mówi 
- Rzuciłem szkołę i pracowałem w kasynie. Nic nie mówiłem bo byś wy kablowała, matka by dostała zawału a ojciec by mnie zabił.
Byłam zaskoczona. Nie spodziewałam się.
- Więc nie szalej siostra. Wiem kiedy skończyć grać i się nie zadłużam. Tym razem też zagrałem zawodowo. - wyjaśnił
- Quick kazał ci ich ograć
- No wreszcie zaczęłaś używać mózgu. Siostra masz rację oszukuję ludzi, robię ich w balona i doje ich z kasy. Ale nawet ja mam minimum honoru i nie jestem taką hieną jak twój mąż. To co on zrobił jest chore. No ale jak mówiłem wolę trzymać broń albo stać przy osobie która tą broń trzyma niż być na celowniku. Siostra - ściszył głos jeszcze bardziej - nie wiem na co stać jest twojego męża ale nie możemy pozwolić sobie na stratę tego co mamy
- Drake - fuknęłam
- Cicho słuchaj mnie - warknął - jak mnie słuchałaś zawsze wychodziliśmy na czysto.
- Ale jak przestałam się ciebie słuchać wyszliśmy na plus
- Masz rację - przytaknął - chodzi mi o to że musimy uważać na Quicka i na to co robi. Ten jego alfons coś kombinuje. Nie możemy pozwolić kopnąć się w dupę.
- Nie rozumiem - wypaliłam
- Nie musisz. Po prostu posłuchaj mnie i rób to co mówię. Po pierwsze nic nie podpisuj
- Co?
- Nie mów mi że już coś podpisałaś? - spytał wściekły
- Nic nie podpisałam - odparłam
- To nie podpisuj
- Drake ty oszalałeś - powiedziałam 
- Nie po prostu gram w twoją grę siostra. Ty nas w to wplątałaś. A ja pilnuję tylko by nie zostać wyeliminowanym. Twój mąż może się znudzić z nim nigdy nic nie wiadomo. I co zostaniemy z niczym z tą zasraną osadą. Dowiedz się jakie ma interesy?
- Te legalne czy nie? - spytałam
- Legalne - powiedział - na razie jesteś dla niego najważniejsza i robi dla ciebie wszystko. I musi tak pozostać
Mój brat naprawdę oszalał. Z mętlikiem w głowie poszłam do salonu. W chwili kiedy pod dom zajechał autobus z ludzmi. Drake miał rację powstała panika którą ciężko było ogarnąć. A Quick był u Roberta.
- Proszę o spokój - krzyknęłam już któryś raz z kolei
Ale wszyscy mieli mnie centralnie w zadku.
- Zamknąć kurwa mordy - wrzasnął Drake - jak ktoś się odezwie za strzele bez pytania
Ludzie się zamknęli
- Dziękuje o uwagę - zaczęłam - już na pewno wszyscy wiecie co wczoraj wydarzyło się w sklepie.
- Szef nas zabije - wrzasnął ktoś
- Szefa nie ma i jak zaraz nie zamkniesz japy to ja cię zabije - warknął Drake
O dziwo koleś się zamknął
- Proszę o spokój - ciągnęłam - w tym momencie nikt nikogo nie zabije. Każdy musi dać się przepadać. To polecenie szefa możemy zrobić to o wiele szybciej i sprawniej. Proszę aby osoby które zgłosiły się dziś albo wczoraj do Roberta podeszły tu - wskazałam ręką podjazd. Robert prowadził listę więc będzie ułatwienie.
- Gdzie są osoby które były w sklepie? - dopytał ktoś spokojnie
- Osoby które były w sklepie zostały zabrane do jednostki - wyjaśniłam - jeżeli zostaną przebadani będą mogli wrócić do domów tak jak i wy. A teraz zapraszam do domu
- Tylko bez wulgaryzmów i bez wrzasków - upomniał Drake - gdzie my ich poupychamy - zastanawiał się Drake
- Masz racje - przyznałam - jest ich za dużo. Musimy podzielić ich na mniejsze grupy. Wiem będziemy zapraszać ich po autobusach
- Quick to idiota - mruknął Drake
- A teraz proszę mnie posłuchać. Jest was dużo więc proszę aby wszyscy wróciły do swoich autobusów. Osoby z autobusu nr 1 zapraszam do środka.
Zrobiło się zamieszanie i harmider
- Dobra siostra zajmę się tym - zapewnił Drake
- Więc zapraszam ze mną. Osoby zaszczepione również.
Jakimś cudem udało mi się zapanować nad tym bałaganem. W korytarzu kazałam wpisywać im się na listę. I dzięki tej liście mieliśmy jakiś ład i porządek w badaniach. Oczywiście Amanda nawet nie zbliżyła się do osób zarażonych. Widziałam że Szymon był naprawdę ogarnięty chociaż by po tym jak uwijał się w sklepie więc do niego podeszłam.
- Szymon dasz radę jakoś ogarnąć tą grupę? - spytałam
- Chyba tak - przyznał z wahaniem
- Świętnie więc chodzicie ze mną - poprosiłam
Zaprowadziłam ich do jednego z pustych pokoi.
- To chwilowe - zapewniłam - zaraz powiem by ktoś do państwa przyszedł. Dzięki - powiedziałam do Szymona
Wróciłam do salonu. Wszystko szło sprawnie. Czytałam nazwiska z listy i zaprowadzał ich do pokoju który robił za gabinet Amandy. Nie wiem po co Quickowi informacje o tym kto jest w ciąży. Ale wszystko zapisywałyśmy. Z pierwszego autobusu było trzech ugryzionych którzy nie przyznali się. Więc zapisałam ich na listę i zaprowadziłam do Szymona. To było strasznie nie zorganizowane. Okazało się również że sześć z badanych kobiet były w ciąży. W chwili gdy pozwoliłam wrócić im do autobusu i zaprosiłam do środka drugi przyszła Al z Julą.
- Cieszę się że was widzę - powiedziałam podchodząc do nich - musicie mi pomóc
- Co się dzieje? - spytała Al
- Ogóle badanie - powiedziałam - Al mogła byś iść do tych zarażonych? - spytałam i wyjaśniłam w którym pokoju są
Pózniej do salonu wszedł Quick nawet nie wiedziałam kiedy przyjechał do domu. Nie wyglądał najlepiej...       

Od Lexi

W nocy sprawdziliśmy lasy i napotkaliśmy kilka pojedynczych sztuk. Nie byłam pewna czy po wczorajszym otworzymy sklep. Quick jednak stwierdził że wszystko musi wrócić do normy ale on chyba nie widział tego sklepu. Same ogarnięcie go zajmie nam kilkanaście godzin dodatkowo trzeba porozstawiać towar. No i nikt nie był w nastroju przez co praca szła dwa razy wolniej. Szkoda że niema Szymona.
Zarządziłam żeby ogarnąć część sklepu porozstawiać tam podstawowe produkty i otworzyć sklep. Na szczęście nie przyszło wiele osób, wysłałam trzy osoby które obsługiwały kasy i uzupełniało towar w razie potrzeby, reszta sprzątała sklep. Sama sporządzałam listę zniszczonych rzeczy oraz zamówienie. Okazało się że tylko dwa okna się uchowały.
Z rozmyślań wyrwały mnie krzyki. Kradzieże, bójki, zimni, a tym razem co? Zirytowana przeszłam na przód sklepu. Było około czterdziestu klientów oraz kilku wojskowych, którzy wyciągali za fraki wykłócających się ludzi.
-co wy wyprawiacie?- spytałam jednego z nich który totalnie mnie zbył. Spojrzałam pytająco na Kamilę która wzruszyła tylko ramionami.
-Kto tu dowodzi?- spytałam ale i tak nikt mi nie odpowiedział. Jak ja nienawidzę jak ktoś mnie zlewa. Ustałam więc na samym środku zastawiając drogę jakiemuś faciowi.
-Dziewczynko nie utrudniaj nam wykonywania rozkazów.- powiedział próbując mnie wyminąć, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej ja mu dam dziewczynkę.
-A wiec słuchaj dziadku, to jest mój sklep i nie macie prawa...- ale ten cham mnie przesunął i sobie poszedł- hej ja mówię do ciebie- krzyknęłam za nim- matka cię kultury nie nauczyła?
I poszłam za nim aby się z nim wykłócać ale wtedy złapała mnie Julka i odciągnęła z drogi wojskowym.
-Czy ty to widziałaś co za cham totalnie mnie olał- poskarżyłam się Julce, którą chyba moje zachowanie bawiło.
-Quick kazał mi tobie powiedzieć że masz zamknąć sklep.- wyjaśniła.
-A oni gdzie ich zabierają?- spytałam trochę się uspakajając.
-Nie wiem Quick chce porozdzielać ludzi zarażonych od zdrowych, znaczy od tych nie pogryzionych bo nie wiem czy ktoś nie jest chory...
-Dobra czaję- przerwałam jej. -a co z pracownikami?
-nie wiem- przyznała.
-A kto wie?- ale Julka mi nie odpowiedziała, poszłam wiec do kolesia który chyba tu dowodził bo wydawał jakieś rozkazy, to był ten cham.
-Gdzie ich zabieracie? -spytałam na wstępie. Dziad nawet na mnie nie spojrzał. -Ogłuchłeś pan to może zainwestuj w aparat słuchowy, pytam się gdzie ich zabieracie.
-Dziewczynko nie muszę ci się tłumaczyć.
-No chyba raczej tak. Gdzie ich zabieracie? A pracowników też, a nie przyszło ci może do głowy aby grzecznie ich poprosić a nie rzucacie nimi jak...
-My tylko wykonujemy rozkazy- przerwał mi 
-A nie możecie wykonywać ich grzecznie? W rozkazie było szarpanie ludzi i wywoływanie paniki?
-Dziewczynko ty to chyba powinnaś już wrócić do domu- stwierdził, nie no nie wierzę jeszcze mi mówi co ja mam robić i gdzie chodzić? No chyba jaja sobie robi.
-Chyba cały czas mówię że jestem kierowniczką tego sklepu, nie pójdę stąd jak mi ktoś nie odpowie na pytania, no i jeszcze sklep muszę zamknąć.
Chociaż nie byłam pewna jaki jest sens skoro nie ma okien ale ok.
-Pracowników też zabieracie?- spytałam
-Wszystkich ludzi ze sklepu- przytaknął.
-A moglibyście ich traktować jak ludzi a nie jak przedmioty które przenosi się z kąta w kąt?- spytałam
 Miałam dość tego dziada a więc odeszłam i zebrałam pracowników w jedną kupę.
-Ok słuchajcie-zawołałam z ciągając ich uwagę - musicie pojechać z tymi panami i grzecznie wykonywać ich rozkazy.
-Gdzie nas zabiorą- spytała Dominika.
-Tego nie wiem- przyznałam- ale chodzi o wczorajszy incydent. Chodzi o bezpieczeństwo ogółu.
Trochę po marudzili ale posłusznie wsiedli do autobusu. Kiedy wyszła ostatnia osoba zamknęłam sklep i  wróciłam do domu z Julką gdzie panował ogólny raban. Znowu było pełno ludzi, Amanda co chwila pojawiała się i znikała. Zauważyłam Roz, do której podeszłam by się dopytać co się dzieje.

Od Quicka

Siedziałem i słuchałem żalów tych biednych biznesmenów. Jeden obwiniał drugiego o całe zło tego świata. O dziwo to Drake podawał do stołu. Pózniej burknął do mnie żebym poszedł do Roz. Nie mam pojęcia czemu on taki naburmuszony łazi
- Ale do kuchni mam pójść? - dopytałem
- Ta... Chce z tobą pogadać. Wszyscy mamy dosyć tych ludzi.
- Po śniadaniu pojadą - oznajmiłem - Drake ty się nie dąsaj bo nie masz o co chciałeś ze mną pracować to pracujesz i musisz się do tego przyzwyczaić. Ja ostro gram w biznesie nie ma sentymentów. Jedni coś tracą drudzy wzbogacają się na cudzej nie uwadze i głupocie. Nie odpowiada ci robota ze mną no to zrezygnuj.
- Idz bo Roz na ciebie czeka - burknął
Wszedłem do kuchni
- Co tam się stało słoneczko? Czemu masz taką smutną minkę? Kolacja wypadła przecudownie. Ty byłaś piękna i przeurocza. O co chodzi? O tą babę? Gniewasz się?
- Raczej jestem zazdrosna o ciebie ona jest ładna i tak cię nakręciła.
- Ale się nie skusiłem nie masz powodu kochanie
- Kiedyś jakaś cię nakręci i w końcu cię stracę. Ale nie o tym chciałam porozmawiać
- A o czym?
- O zimnych
- No powybijaliśmy wszystkich i jak tylko pojadą ci biznesmeni pojeżdżę po lasach i posprawdzam
- Nie o to chodzi 
- Rety a o co? Czemu tak się wtulasz? Ktoś, coś zrobił? Powiedział nie tak?
- Jak coś zrobiłam nie tak i ci nie powiedziałam
- To mów proszę - zdenerwowałem się
- Bo ci zimni zaatakowali ludzi w sklepie. Teraz zgłaszają się pogryzieni, podrapani do Roberta. Dzwoniłam do Grażyny i on podaję im ten prototyp szczepionki. Na obecną chwilę zgłosiło się 16 osób i w tym mały Jaś. To syn Grzesika on najbardziej chyba ucierpiał. A ja nic nie powiedziałam Grzesikowi ani tobie i jeszcze na obiecywałam że nikt nie zginie z twoich rąk bo ludzie się boją i przyznać się nie chcieli. Nie doszło by do tego gdyby mnie słuchali ale oni nawyzywali mnie od zdzir
- Rety słonko moje i ty sama się z tym bujasz? Wiesz że w tej kwestii nie mogę dotrzymać słowa. To zbyt niebezpieczne. A winny który cię obraził no cóż znajdę go i się zastanowię.
- Mogę pójść do pokoju? - dopytała 
- Idz słonko połóż się odpocznij
Wyszedłem nasza delegacja powoli zbierała się do drogi. Pożegnałem wszystkich pod eskortą opuścili osadę. I skierowali się do Warszawy. Zadzwoniłem do Grześka.
- Możesz do mnie podejść?
- Jasne szefie miałem wracać do domu
- Tak wiem przyjdz proszę czekam w biurze.
Po chwili Grzesiek był u mnie.
- Co tam szefie?
- Dostaniesz płatny urlop okolicznościowy.
- Teraz to nie najlepszy moment na osadzie jest nie spokojnie
- Wiem jednak zdania nie zmienię idziesz na urlop
- Ale coś zrobiłem że szef mnie zawiesza?
- Nie Grzesiu usiądz proszę. Wczoraj zimni napadli na sklep jest sporo rannych i muszę zrobić z tym porządek. W śród tych rannych jest niestety twój syn. Znajdziesz go u Roberta. Przykro mi. Niestety sam dowiedziałem się dopiero teraz. Nie mam pojęcia jak ciężki jest jego stan. Obiecuję że postaram się wam pomóc jakoś. Teraz idz proszę rodzina cię potrzebuje.
Długo myślałem o tym wszystkim. Szczepionka może okazać się nie skuteczna. Na moje na szczęście musiałem sam coś postanowić po przemyśleniach. Wziąłem telefon i zadzwoniłem do Mariusza
- Mariusz z Borysem stawicie się u mnie za 10 minut. Pod mój dom mają podjechać samochody z uzbrojonymi żołnierzami. Przynajmniej 30 chłopa ma być.
- Tak jest zaraz to załatwię i melduję się u szefa
Po kilku minutach obaj przyszli. Siadajcie proszę wskazałem miejsca po drugiej stronie biurka. Zdziwieni panowie usiedli.
- Szefie co się stało po co wojsko - dopytał Mariusz
- Podczas pobytu delegacji na sklep napadli zimni. Ludzie zostali pogryzieni. Wszyscy poszkodowani zgłosili się do Roberta. Taką przynajmniej mam nadzieje. Bo opracował szczepionkę. Niestety była on dopiero w fazie testów. To prototyp więc nie mam pojęcia czy zadziała. Najgorsze jest jednak to że został pogryziony Jasiek
- Syn Grześka? - dopytał Mariusz
- Niestety tak. Zamknijcie na początek osadę żeby nikt nie łaził. Opróżnijcie sklep z ludzi
- Co szef zamierza? - dopytał Borys
- Ludzie się boją. Pogryzionych jest na 100% więcej niż się zgłosiło. Trzeba ich zlokalizować. No i wydarzyło się coś jeszcze co bardzo mnie zdenerwowało. Podczas tego ataku moja żona była wtedy w sklepie. Pomagała poszkodowanym jednak została obrażona i poniżona przez kogoś. Takie akcje nie mogą mieć miejsca. Na dzień dzisiejszy " Kod czerwony" Wszyscy pod klucz dalej pomyślę.
- A co z Jaśkiem? Zabije go szef? To będzie cios dla Grześka.
- Pojadę tam zaraz muszę sam zobaczyć to dziecko i się zastanowić.
- Zabije go szef? Myśli szef o tym?
- Przestaniesz Mariusz myślę jak mu pomóc. Obiecałem żonie że postaram się coś z nim zrobić. Więc obstawiajcie na początek dom Roberta. Zamykajcie osadę i czyście sklep. Ludzi ze sklepu na jednostkę do cel na razie. Ludzi w osadzie ostrzec że włączamy napięcie w płocie. Muszę to zrobić żeby nie po spierdalali. Wykonać i pilnować.
- Tak jest odmeldowuję się - powiedział Mariusz i wyszedł
Jak to miałem w zwyczaju gwizdnąłem na palcach i wszyscy zbiegli się do salonu. Nawet Roz zeszła.
- Słuchajcie pewnie wiecie już o zimnych i mamy ofiary. Plan jest taki Drake osada pod napięcie nikt stamtąd nie wychodzi. Jula idz do Al niech zamyka sklep jak opróżni go wojsko. Krzysiek Mateusz sprzątnijcie salon bo przyjdą tu ludzie. Amanda będziesz badać wszystkich po kolei. I zapisywać na listę. Kto czysty kto pogryziony. Pati ty pilnujesz i zarazeniców do cel upychać. Dam tu jeszcze starego przyda się.
- Płoty poszły - oznajmił Drake
- Dobra Drake pójdziesz po starego. Wez spluwę i pilnuj go.
- Zrobi się a co ty tu szpital robisz?
- No coś muszę. Robert podał szczepionkę trzeba poczekać może zadziała.
- Masz rację stary poczekajmy - przyznał mi słuszność Drake
- Jak zaczną się zmieniać trzeba będzie ich odstrzelić - powiedziałem - chłopaki jak uporacie się z salonem to porozkładać mi tu materace, koce i poduszki. Wszystko zaraz dojedzie z jednostki. Słyszysz Krzysiek. Amanda jeszcze jedno jak będziesz ich badać to wszystkie baby od 14 roku życia na blat. Chcę wiedzieć która w ciąży i ile, która dziewica.
- To nie realne - powiedziała Amanda
- Rób co mówię. Witek ty i babcia do garów trzeba tym co zostaną dać jeść. Różyczko a ty może zajęła byś się oglądaniem przynajmniej dzieci i kobiet gdzieś w odrębnym pomieszczeniu co? - przytuliłem ją
- Dobrze John to moja wina gdybym o Jasiu powiedziała ci wcześniej ale byłeś zajęty.
- Nie obwiniaj się słońce. A tak na przyszłość mogę być nie wiem jak zajęty i gadać z samym biskupem a jak ty masz jakiś problem to przyjdz. Jesteś dla mnie najważniejsza pamiętaj o tym.
- A co z Jaśkiem?
- Przywiozę ich tutaj jest tu Iza i Marco. Profesorowie przepadają go zobaczymy. Będę coś myślał by go z tego wyciągnąć jak się da oczywiście.
- Nie podoba nam się to - stwierdził Krzysiek
- Chyba mówisz o sobie bo nikt inny nie oponuje. A co ci się nie podoba? - dopytałem zdziwiony
- Że robisz w salonie szpital polowy. Że będziesz grzebał w babach, dzieciach, wszystkich rozbierał. I że sam o wszystkim decydujesz
- Ja tu rządzę, ja ci daję żreć. Ja ci płacę więc będę robił co mi się podoba ty wykonuj polecenia. A jak któraś laska się przyzna że ty ją zapyliłeś to bracie pogadamy inaczej. I dla jasności ja nikogo oglądał nie będę. Ani macał od tego mam żonę. Drake miej wszystko na oku. Zaraz zaczną się tu złazić. A raczej będą ich dowozić. Najpierw pójdzie osada do przepatrzenia, zdrowych wywalaj na dwór niech czekają aż opróżnię całą osadę. Wtedy pozawozi się ich z powrotem. Kurde przydał by się jakiś punk medyczny będę musiał nad tym pomyśleć. Dobra to ja jadę. Jak wrócę to będziesz mógł Drake zacząć bawić się z tymi lasami. Kurdę ci zimni musieli skądś przylezć 
- Już to sprawdziłem - stwierdził Drake - jak będzie chwila do pogadamy
Miałem już wychodzić gdy Roz poprosiła bym na górę poszedł. Gdy tylko zamknąłem drzwi zaczęła się tulić i obwiniać za wszystko. Dziękować że nikogo nie ukatrupię. I mówić jak bardzo mnie kocha
- Słonko ja to wszystko wiem i nic się nie stało. A teraz uciekam a ty pilnuj Amandy i notuj wszystko.
- A Jaś? - dopytała
- Już tam jadę kochanie. Uszykuj dla nich pokój. Spróbujemy im jakoś pomóc. Ale sama wiesz że jak się zmieni to nie będzie zmiłuj.
- No wiem ale postarasz się tak dwa razy bardziej dla Jasia niż dla innych
- Nawet trzy razy bardziej - zapewniłem - i znajdę tego kto ci na ubliżał i dostanie zasłużoną karę może być?
- Ale Jasiu...
- Strasznie się zadręczasz już po nich jadę. Kochanie ja to załatwię przecież wiem co mam robić
- Ale obiecaj
- Już złożyłem milion obietnic zaraz ich przywiozę. Zajmę się tym. Grażyna zaraz do Damona przyjdzie to i w kuchni trochę pomoże.
Przytuliłem Roz, pocałowałem w czoło i wyszedłem do samochodu. Jadąc słyszałem krzyki na osadzie. Wyjąłem telefon
- Mariusz ściągaj więcej wojska na osadę. Odseparować kobiety od mężczyzn, chłopców od dziewczyn. Maluchy przy matkach zostawić. Ja zaraz tam podjadę i uspokoję towarzystwo zasrane
- Wykonuje - odparł Mariusz i się rozłączył
Podjechałem do Roberta
- I jak tam? - dopytałem
- Kiepsko - odparł - w domu mam szpital szefie. Zero leków, najgorzej z Jaśkiem nic nie mówiłem Grzesikowi. Siedzą przy nim nie mam pojęcia co robić nie znam się na tym.
- Ta... powiedz. Ma gorączkę i co z tą raną?
- Jest nie przytomny a noga wygląda okropnie
- Dobra zabieram go do siebie. Zaraz postaram się opróżnić ci chatę i przyjdz do mnie proszę. Potrzebujemy więcej tej niby szczepionki. A Jaśkowi podałeś?
- Tak podwójnie
- Dobra to ja go zabieram. Grzesiek pojedziecie ze mną i zostaniecie u mnie przez jakiś czas.
- Co szef zrobi z moim synem? Znaczy ja wiem co ale proszę... Niech szef zrozumie, niech się szef zlituje to moje dziecko. Pan też ma syna i był też chory
- Grzesiu wiesz ze to co innego. Gdyby był szpital gdzie to leczą bez wahania posłał bym tam Jaśka i sam bym za to zapłacił. Cenie cię jako pracownika i przykro mi ale sam wiesz jak jest. Wykonam wyrok jednak dopiero wtedy gdy się przemieni. Rozumiesz Grzesiu? - potrząsnąłem nim - Grzesiek rozumiesz? Postaram się mu pomóc. Na tyle na ile mi się uda. Wiesz może jaką on ma grupę krwi
- Niestety nie powiedział smutno
- Zabieraj go. Zajmiemy się nim zaraz. Przyjechałem tu specjalnie po niego. Po za tym chciałem zrobić to dla was. I na dodatek Roz mi żyć nie daje pomagała małemu. Teraz sam to pilotuje. Mam nadzieję że uda mu się pomóc.
- Pana żona faktycznie się Jasiem zainteresowała i mi pomogła - powiedziała żona Grześka
- Tak a ktoś jej na ubliżał
Wsiadłem do samochodu i z rodziną Grześka pojechaliśmy do domu
- Zabieram go na dół Grzesiek niech ktoś pokaże wam pokój i nie kręćcie się po domu tylko czekajcie na wieści
- Ale to moje dziecko chcę z nim być - płakała żona Grześka
- Zajmą się nim lekarze jak coś będę wiedział dam znać. Grzesiek przepraszam ale ogarnij swoją babę. I na badanie ma się zgłosić.
- Dobrze szefie ale jak coś będziesz wiedział to powie pan co z nim?
- Jak będę coś wiedział powiem a jak z nim skończymy trafi pod waszą opiekę. Z dokładnymi instrukcjami jak z nim postępować.
Kurde dzieciak miał 7 lat ja duże wątpliwości co z nim. Zaniosłem go do gabinetu
- Iza, Marco bierzemy się za niego - Popatrzyli na mnie otępiali - ustalić grupę krwi i w ogóle zbadajcie tą krew. Pokażcie tą ranę - dyktowałem im - podepnijcie kardiomonitor. Gorączkę zbijać, nawadniać, witaminy podawać na cito. Sprawdzić narządy na USG. Co wy nie wiecie co się robi z rannymi? Iza no ruchy. Marco pokazuj ranę
- To co mam robić? - dopytała
- Wszystko co powiedziałem i ostrożnie bo sama zachorujesz i wreszcie będę mógł cię ubić.
- Nie wygląda to dobrze - stwierdził Marco odwijając ranę
- Pokaż - odepchnąłem go - kurwa mamy jakieś znieczulenie
- Coś jest ale co zamierzasz? Co mam robić?
- Wybebeszamy tą nogę do zdrowej tkanki i musimy sprawdzić czy na pewno jest zdrowa.
- Najlepiej uciąć nogę - stwierdził Marco - jednak stracił dużo krwi. Więc jak utniemy nogę może nie przeżyć. Bo naczynia trzeba pozamykać i nie muszę ci mówić że to strasznie krwawi.
- Głupi jesteś - warknąłem - przypalimy to tak jak się u nas robi. Trochę po śmierdzi, straci mniej krwi a może przeżyje. Po trzech godzinach mieliśmy już małą jasność sytuacji. Dziecko było po zabiegu o dziwo we krwi były pojedyncze strzępki wirusa ale były. Sam pilotowałem ten zabieg i osobiście przypaliłem ranę. Poszły kroplówki i potrzebna była krew. Wyników jednak nie było jaką chłopiec ma grupę oddałem więc własną bo moja ma zgodność z każdą grupą. Pózniej na wpół przytomny poszedłem na górę do Grześka. Po drodze spotkałem Roberta który doprowadził mnie do fotela bo słabo mi się zrobiło. Poleciłem Robertowi by podał jeszcze raz tą szczepionkę Robertowi. I zabrał Grzesika by oddał krew i pózniej przysłał do mnie.
- Co ci jest - podeszła do mnie Roz która zajmowała się Szymonem.
- Nic kochanie musiałem oddać krew i trochę mi słabo zaraz minie.
- A kto ci pobierał tą krew?
- No Iza
- A jak Jaś?
- Niestety ucięliśmy nogę. Podajemy płyny, witaminy, antybiotyki, jeszcze raz szczepionkę. Bo wirus dostał się do krwi. Ale coś podobno inny jest. Dostaje krew obniżyliśmy gorączkę i teraz tylko czas. Trzeba go obserwować i... - zawiesiłem się bo jak bym tracił świadomość - i obserwować... i czekać... żeby się nie zmienił. Ale może do tego nie dojdzie teraz tylko czas...
- John ile Iza pobrała ci tej krwi?
- Tyle ile potrzebowała czyli dużo
- Kochany jesteś jeszcze Szymon on...
- Skarbie za... chwilę ogarnę Szymona
- Jednak coś się z tobą dzieje
- Po prostu przynieś mi czekoladę i jakąś wodę zaraz przejdzie. Iza chyba próbowała mnie zabić zdzira jebana
Zdążyłem to wykrztusić i chyba urwał mi się film. Gdy otworzyłem oczy znów było pełno mafii. Związana Iza. Roz i Drake siedzieli przy mnie.
- Chłopcy coś narozrabiali? - zapytałem pokazując na chłopaków  z mafii
- Zasłabłeś Mariusz ich wezwał bo się zamęt zrobił. Ktoś wybiegł  stąd i powiedział że nie żyjesz. Oni chronią domu.
- Mamy bunt - powiedział Drake
- Jaki bunt? - dopytałem - a ty co w ogóle tu robisz
- Służę za rękaw do wycierania łez. Normalny bunt - powiedział Drake - chałupy podpalają na osadzie. Normalne bezkrólewie. Może już nam więcej nie umieraj co? - uśmiechnął się Drake - bo to trochę niebezpieczne jest jak się wyłączasz