wtorek, 28 listopada 2017

Od Rozi

Minęło kilka tygodni. Jak wróciliśmy z wyprawy na jachcie nie poznawałam własnego miasta. Osada cały czas się rozrastała powstawało wiele nowych domów i przybywało ludzi. No i okazało się że wcale nie byłam w ciąży co w sumie przyjęłam z ulgą. To nie był dobry moment na dziecko. Mieliśmy 6 lipca i pierwsze urodziny Damona. Spodziewaliśmy się wielu gości więc mieliśmy wiele do przygotowania zwłaszcza że Quick spodziewał się telewizji. Nie miałam nawet okazji pogadać z Drake'em. Martwiłam się o niego. Odkąd usłyszał w telewizji wywiad z Al i Saszą i to jak Al publicznie przyznała się że są parą znikał na całe dnie i nie wiem co robił. Swoją drogą sama zastanawiałam się czy to prawda czy o co chodzi? Nie mogłam pojąć jak Al mogła tak szybko odkochać się w Drake'u i zakochać w Saszy... 
- Krzysiek dajecie radę? - dopytałam 
- Jasne szefowo - powiedział - Wszystko jest dopracowane tak jak rozpisałaś.
- Dzięki - odparłam - przypilnujesz tego, muszę wyjść
- Nie ma problemu - zapewnił 
- Idę do sklepu będę za jakąś godzinę 
- Nie martw się, miałem awansować na menadżera więc ogarnę ludzi 
- Tego mi nie mówiłeś - wypaliłam
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz. No leć bo jest już 10
- Nie przypominaj - poprosiłam
Byłam już uszykowana jak coś musiałam tylko poprawić makijaż.
Sklep musiał na nowo wystartować. Nie było Al więc sama ją zastąpiłam. Znaczy nie przesiadywałam w sklepie całe dnie ale starałam się być tam co dziennie i zajmowałam się papierami. Co nie było ciężkie. Przed epidemią pomagałam matce w sklepie oraz dziadkom w interesie. Znałam się na tym trochę. 
- Damonek idziesz z mamą? - spytałam 
Nie musiałam nawet pytać. Odkąd otworzyliśmy z powrotem sklep Damon zawsze szedł do niego razem ze mną. Po drodze zaszliśmy do Grażynki musiałam się upewnić czy wszystko gotowe. Oczywiście nie mogło być inaczej. Grażynka nigdy jeszcze nikogo nie zawiodła. Pózniej poszliśmy do sklepu. W sklepie jak zawsze było sporo ludzi. Szybko odszukałam Szymona. Al na nim polegała, a w czasie ataku naprawdę się wykazał więc go awansowałam. Szymon pilnował wszystkiego w sklepie. Damon zajął się jedzeniem ciasteczek. 
- I jak? - dopytałam - cały czas taki ruch
- O tej godzinie tak - powiedział - najgorzej jest rano i pod wieczór
- A jak z grafikiem? 
Ciężko mieliśmy ustabilizować godzin otwarcia i zamknięcia. Al miała podobny problem. Więc sklep został otwarty całą dobę. A pracownicy przychodzili na zmiany. Od godziny 22 sklep zostawał zamykany a kupić można było tylko przez okienko. 
- Wszytko jest w biurze. Jak również sześć CV. 
- Dobra przejże to jak najszybciej. - zapewniłam 
Poszłam do biura i wzięłam wszystkie dokumenty. Szymon był bardzo uporządkowany. Układał mi papiery niemalże alfabetycznie. Musiałam ich rozliczyć bo Quick na 10 miał wypłacić im pieniądze. Musiałam ustalić grafik na następny miesiąc, złożyć zamówienia, rozliczyć się. Kurcze trochę z tym zalegałam. Ale zdecydowanie szybciej szło mi to w domu niż tutaj.
- Szefowo 
- Tak? - dopytałam
- Kiedy wróci Al?
Spojrzałam na niego. Lubili ją a nie wiedzieli gdzie się podziewała i kiedy wróci
- Nie wiem - przyznałam
Zabrałam wszystko i miałam już wyjść kiedy w sklepie zrobiło się jakieś zamieszanie. 
- Ostatnio mamy kłopoty z małymi złodziejami - wyjaśnił Szymon
Spojrzałam na niego pytająco. I faktycznie ochrona złapała jakąś 8 letnią dziewczynkę która próbowała uciec ze sklepu. 
- Od dawna? - dopytałam
- Od otwarcia sklepu. 
- Nie róbmy widowiska - powiedziałam - wyjaśnimy to w biurze
Chcą nie chcą musiałam wrócić. Chwilę pózniej do biura przyszedł Szymon i ochroniarz z dziewczynką. Nie mogłam zrozumieć jak można nie wyjaśnić dziecku że kradzież jest zła. Zdziwiłam się. Spodziewałam się że dziewczynka raczej ukradnie słodycze ale w plecaku miała chleb, makaron i tego typu rzeczy. 
- Znacie ją? - dopytałam
Pokręcili przecząco głowami
- Jak masz na imię? - spytałam dziewczynki
- Zuzia - powiedziała dziewczynka
- Wiesz że nie ładnie jest kraść - powiedziałam 
- Wiem ale jestem głodna - wyjaśniła 
- Gdzie jest twoja mama? - spytałam
- Umarła - wyjaśniła krótko
- A tata?
- Też umarł
- Więc jakaś ciocia. Dobra wiesz choć zaprowadzisz mnie do swojego domu 
U niej w domu nie ciekawie się działo. Dziewczynka była głodna i musiała kraść. Musiałam porozmawiać z jej opiekunką. Spojrzałam na zegarek. Było po 11. 
- Dobra Szymon - zaczęłam - muszę już lecieć, policz te rzeczy ja za nie zapłacę 
Dziewczynka na nowo zapakowała wszystko do plecaka. 
- Dziękuje pani 
- Daleko mieszkasz? - spytałam
- Tam - wskazała ręką kierunek - to nie daleko
Dziewczynka mnie nie okłamała faktycznie to było nie daleko. Doszliśmy do tej brzydszej, nie remontowanej części miasta. Tylko nie zatrzymaliśmy się przy żadnym domu. Dziewczynka stanęła przed starą szkołą od której wszystko odpadało. Powinna zostać oddana do rozbiórki bo zagrażała bezpieczeństwu. 
- Tu mieszkasz? - dopytałam przerażona
Dziewczynka zaczęła iść do budynku. Poszłam za nią
- Tak - przyznała dziewczynka 
Zbiegło się około 30 dzieci w różnym wieku. 
- Kto to? - spytał jakiś chłopiec około 13 letni
- Złapali mnie - wyznała Zuzia - To Kacper mój brat - przedstawiła chłopca - ta pani zapłaciła za te zakupy 
- Ile was tu mieszka? - dopytałam
- 37 - wyjaśnił Kacper
- A wasi rodzice
Chłopiec opowiedział że jego tata zginął jak byli jeszcze w Rosji a mama umarła podczas pierwszego ataku zimnych. Jak szef dawał jedzenie przygarnęła ich jakaś rodzina ale jak weszły pieniądze zostali wyrzuceni na ulicę. Każdy z tych dzieciaków był w podobnej sytuacji. Było mi ich szkoda. Musiałam już wracać ale ciężko było mi zostawić te dzieciaki same. One były głodne, brudne. Teraz jest lato ale jak one dawały sobie radę w zimę. Obiecałam im że wrócę jutro. I skierowałam się do domu. Po drodze wpadłam na Drake'a który całował się z jakąś dziewczyną.
- Drake? 
- Roz - powiedział szybko zapominając o dziewczynie - właśnie wracałem do domu. Nie zapomniałem o urodzinach siostrzeńca
- Mam nadzieje - mruknęłam - nie przedstawisz nasz 
- To Roz moja siostra - powiedział - a to y... - zdecydowanie miał problem z imieniem dziewczyny - no to moja dziewczyna 
- Twoja dziewczyna? - dopytałam
- Właśnie to powiedziałem 
- Rozalia - przedstawiłam się 
- Rebeka - odparła dziewczyna - to ja już pójdę. 
- Ale jesteśmy umówieni? - dopytał ją Drake
- Tak jasne - przytaknęła dziewczyna - masz tu zapisałam ci gdzie mieszkam, i swoje imię bo chyba jest zbyt trudne  
Dziewczyna uśmiechnęła się i poszła. Była ładna miała ciemne włosy ale nic z tego nie rozumiałam
- Kto to był? - dopytałam 
- Yy... - spojrzał na kartkę - Rebeka 
- Drake ty nawet nie wiesz jak jej na imię. A co z Al?
- Nawet o niej nie wspominaj - warknął - Al jest z Saszą, a ja mam nową dziewczynę. 
- A skąd się znacie? - dopytałam
- Boże Roz nie męcz mnie - powiedział - poznaliśmy się w kasynie. Rebeka jest krupierem, ma 23 lata nie wiem co chcesz jeszcze wiedzieć.  
Zakończyłam temat Rebeki i Al. Wróciliśmy do domu w momencie kiedy zaczęli schodzić się goście. Zaniosłam tylko papiery do pokoju. Musiałam się nimi zająć. Na szczęście wszystko było idealnie i nie było żadnych niespodzianek. Sama nie spodziewałam się że będzie tyle gości. Pojawiła się również Liliana która była żoną Pawła. Ale mimo to wszystko się udało. A sama impreza trwała do 24.        

Od Lexi

Dni mijały nie ubłagalnie wolno. A ja z każdym tym dniem przekonywałam się że jednak to prawda. Co ja zrobię?
Przez większość czasu błąkałam się po budynku i jego terenie ale już nie próbowałam uciekać, ludzi zrobiło się o połowę więcej, no i cały plan legł w gruzach. Od samego początku wszystko szło na opak. Nie dam rady uciec, teraz jest za dużo ludzi a pózniej to już w ogóle nie będę w stanie.
I jak zawsze zaczęłam się zastanawiać co u reszty. Głupotą był ten układ, oczywiście chciałam ich zobaczyć ale Drake na pewno widział ten wywiad, nie ma opcji że było inaczej i na pewno uwierzył i mnie nienawidzi, o ile już wcześniej nie znalazł sobie jakiejś innej. Może Luke go przekona że to nie jest prawda, przecież to mój brat zna mnie. Zastanawiałam się co tak naprawdę się stało przy tej wymianie. Dziwnie się w tedy czułam a więc nawet jakbym mogła coś zauważyć w tym stanie było to nie możliwe. Czy na prawdę ktoś porwał Rozi i po prostu Quick ją odbił. Zorientowałam się że jest 6 lipca,  Damon ma dziś urodziny, ma równy roczek, jak to zleciało.
Z rozmyślań wyrwał mnie Sasza.
-Chodz, musisz coś zobaczyć- oświadczył radośnie. Bez słowa poszłam za nim, szybko się zorientowałam że prowadzi mnie do laboratorium. W tedy sobie przypomniałam że pewnie jest termin porodu tych kobiet o ile można to tak nazwać.
-Chyba jednak nie chcę tego widzieć- powiedziałam cicho przypominając sobie potworka z bunkru, ale było już za pózno bo Sasza otworzył już drzwi do pomieszczenia. Niechętnie weszłam za nim. Sala wyglądała jak w szpitalu było pięć łóżek a na każdym z nich leżała kobieta, wokół nich kręciła się masa lekarzy, a może naukowców, i wstrzykiwali coś tym kobietom. Jedna z kobiet zaczęła krzyczeć, i to przerazliwie, musiała cierpieć. Za chwilę dołączyła do niej druga. W tym samym momencie zaczęło mi szumieć w uszach. O nie. Tak samo było wtedy. Drugi raz tego nie przeżyję. Chciałam stąd wybiec, ale nie potrafiłam się ruszyć. Szum się nasilał i przechodził powoli w pisk. Na koszuli jednej z kobiet pojawiła się czerwona plama, która się powiększała. W końcu kobieta zamilkła i patrzyła martwimy oczami przed siebie, to samo spotkało pozostałe. Podejrzewałam że nastała już cisza. Pisk robił się coraz głośniejszy co było nie znośne. Jednej z kobiet rozerwała się koszula i pojawiło się to coś, nie potrafiłam tego nazwać dzieckiem. O Boże, a jeżeli.... szybko odgoniłam te myśli. Pięć małych potworków zżerało swoje matki a 11 osób tylko się na to patrzyło, to było chore.
 Zrobiło mi się słabo, oparłam się o ścianę i powoli się osunęłam na ziemie, zapadła ciemność...

***

Obudziłam się na łóżku szpitalnym. Sasza siedział obok. 
-Zostałaś ugryziona, dlatego możesz się z nimi komunikować, prawda?- dopytał kiedy zauważył że już się obudziłam. 
-Brawo, zgadłeś. A więc skoro wiesz jak to działa to może każesz kogoś pogryść a ja będę mogła wrócić do domu.- zaproponowałam. 
-Co jeszcze ukryłaś?- spytał.
-Już wiesz wszystko- zapewniłam siadając na łóżku co nie było najlepszym pomysłem bo mnie zemdliło i zwymiotowałam. Obok mnie od razu pojawiła się pielęgniarka i coś mi podała.
-A więc nie wiesz dlaczego się nie przemieniłaś- drążył temat dalej.
-nie mam pojęcia- powiedziałam ale byłam pewna że nie najlepiej na tym wyjdę, on już to wie.
-Nie przyjmujesz żadnych leków i wcale nie wiesz jak dostaje się antybiotyk blokujący- podsumował.
-Dokładnie- potaknęłam. 
-A wiesz chociażby że jesteś w ciąży? 
-To nie twoja sprawa- warknęłam. 
-Jesteś u mnie a więc raczej moja- stwierdził.
-A więc pozwól mi wrócić do domu to nie będzie twoja.
-To tak nie działa, była umowa. Wymienili cię za Rozi. Gdybym cię wypuścił, stracił bym. 
-nie prawda, wiesz jak sprawić aby ktoś się z nimi komunikował, wystarczy że każesz jakiemuś Alfredowi kogoś ugryść, tylko niech go nie zje i wyjdziesz na zero. To by było uczciwe.  
-Ale ja chcę ciebie- i po tych słowach mnie pocałował, od razu go odepchnęłam i mu przywaliłam.
-Mam chłopaka i nikt kto nie jest nim nie ma prawa mnie całować. W ogóle masz się do mnie nie zbliżać, bo...
No właśnie bo? Co ja mu mogę zrobić. To wszytko nie ma sensu i oczywiście nie mogłam znaleść gorszego momentu na płacz. 

Od Quicka

Mijały tygodnie sporo w telewizji mówiło się o Al i Saszy. Drake coraz bardziej się pogrążał a w momencie, gdy prasa spekulowała na temat ciąży A. Eh mówiłem, tłumaczyłem Drake'owi ale on był nie wzruszony do tego wszystkiego dołączył się Luke który stwierdził,  że tych dwoje musi się kochać a Al to już do nas nie wróci on ją przekabacił mówił Luke ,a ona ma nas w czterech literach. Chłopaki rozsypali się jak klocki lego.
-Panowie niedługo jest ten bankiet dowiemy się wszystkiego od Al
-Gówno się dowiemy. Ona ma mnie i Luke,a w dupie tyle i nie wpieprzaj mi chorych historyjek.
-Spoko - powiedziałem ponuro .
W tym samym czasie moi ludzie cały czas czyścili lasy które wycinaliśmy, by dostawiać nowe obiekty wyremontowaliśmy ratusz, kościół, osada rozrastała się w domy powstał mini szpital, laboratorium, szkoła do której chodziły dzieciaki się uczyć i mini hotel z 30 pokojami doposażony, no niezły był. Grażyna chciała wejść ze mną w spółkę. Pomyślała o cukierni i ją otworzyła z moją pomocą, to był pierwszy prywatny biznes na osadzie. Ja co miesiąc otrzymywałem spłatę raty, a również swój udział. Na tamtą chwile to się sprawdzało. Tak samo ławki i parasole przy sklepie, by można było wypić piwo czy zjeść loda.
Mało wyjeżdżaliśmy z Roz w interesach ,w zasadzie to już na taki etap wszedłem, że nawet od tego miałem ludzi. Miedzy mną a Roz wszystko się układało, dużo czasu poświęcałem jej i synowi i jednak tabletek przeforsować nie mogłem, ale i tak wszystko toczyło się własnym torem. Roz pozwalała mi na wszystko mimo że znała konsekwencje, miała to jak by gdzieś no przynajmniej ja to tak widziałem. Jak było naprawdę nie mam pojęcia. Ludzi przybywało za każdy wybryk były konsekwencje. Ludziom się podobało.
W końcu przyszedł termin na urodziny Damona. Ten rok zleciał tak szybko. Pogadałem z Grażyną co chcieli byśmy za tort i ciasta. Oczywiście zapłaciłem choć nie chciała. Powysyłałem zaproszenia przygotowania szły pełną parą. Mieli się zjawić moi przyjaciele z jachtu. Damon od nas miał otrzymać samochód na akumulator i mały rowerek tak ustaliliśmy. Wstęp na te imprezę był otwarty nawet wysłałem zaproszenie dla Al i Saszy jednak się nie pojawili co mnie nie zdziwiło Sasza się mnie ewidentnie bał, a Al no cóż ja w nią wierzyłem, że chciała by, że nie zapomniała o nas. Ten ich związek trochę mi śmierdział i miał podwójne dno. Prasa spekulowała o rzekomej ciąży Al, ale dla mnie to była raczej prowokacja niż prawda, jednak chłopaki znów zaczęli chlać i nie szło im przetłumaczyć. 6 lipca cały dom został przystrojony i podwórko, wcześniej upolowana dziczyzna piekła się na ognisku, był również rozpalony grill, mnóstwo ciast, słodyczy, sałatek i innych odważnych dań. Moja żona się postarała wszystkiego pilnowała i miałem zakaz picia, choć nie mam pojęcia czemu, ale jak zawsze się dostosowałem, skoro prosiła, ja mogłem się obejść bez tego nie miałem z tym problemów. Impreza się rozkręcała na dobre. Trwała od 12 do 24 ledwie żyłem, pilnowałem Damona i dzieciaków. Mały dostał mnóstwo prezentów, nie tylko od obecnych tu gości, ale również wiele wpływowych osób zaszczyciło nas życzeniami i prezentem przysłanymi na różne sposoby. Była też prasa i pismaki, wszystko potem w telewizji poszło. Pytali o naszą rocznice ślubu, gdzie się odbędzie, czy w ogóle i jak będzie wyglądała. Jednak ja miałem już swoje plany, ale ich nie zdradziłem, bo plany dotyczyły Al muszę się z nią zobaczyć, pogadać wszyscy musimy i tabletki muszę jej dać nowe, te niebawem się skończą eh rety. Powoli towarzystwo się rozchodziło, gasły światła w osadzie, koniki polne grały swoje piosenki, usiadłem na ganku i wsłuchiwałem się w przyrodę. Powietrze było orzezwiające ,patrzyłem w gwiazdy, wszystko poszło po mojej myśli. Nie wiem jak długo tak sobie siedziałem, gdy przyszła Roz już w koszulce na bosaka.
-Czekałam na ciebie - szepnęła nachylając się nade mną .
-Mmm chodzi tutaj przeziębisz się, płytki już są zimne. 
Wziąłem ją na kolana.
-Damon już śpi więc jak byś miał ochotę to mamy wolne.
-Myślisz że bym miał - Uśmiechnąłem się. 

Od Lexi

Jechaliśmy na kolejny bankiet w stanach. Nie bardzo mi się to podobało ale miałam ważniejsze sprawy na głowie a więc ledwo rejestrowałam.
-Przemyślałem to. Pozwolę ci się spotkać z rodziną.- powiedział Sasza wyrywając mnie z rozmyślań.
-na prawdę?- dopytałam.
-Tak, tylko musisz obiecać że ze mną wrócisz.
-Wrócę, obiecuję - zapewniłam od razu.
-Ale jest coś jeszcze.
-Co? -ponagliłam go. Chciałam ich zobaczyć, porozmawiać. Muszę pogadać z Drake'em.
-Będziesz udawała moją dziewczynę.
-Że co?!- dopytałam niepewna czy dobrze usłyszałam.
-Na tym bankiecie będę udzielał wywiadu, telewizja interesuje się kim jesteś a więc im powiesz że moją dziewczyną- wyjaśnił.
-żartujesz sobie.
-Nie, mówię poważnie, taki jest mój warunek.
A jako że dojeżdzaliśmy nie miałam zbyt dużo czasu na przemyślenia.
-kiedy będę się mogła z nimi zobaczyć?- spytałam, naprawdę rozważając tą opcję, muszę z nimi pogadać.
-Za miesiąc mamy bankiet w Anglii, twoi przyjaciele też powinni tam być. Bynajmniej John Yohate jest na liście gości.
A więc bynajmniej pogadam z nim. A on się nie rusza bez Rozi. Żebym tylko pózniej nie żałowała tej decyzji.
-Skąd mam mieć pewność że dotrzymasz słowa?
-Będziesz musiała mi zaufać- stwierdził.
-Prędzej pod pociąg bym skoczyła.
W tym momencie samochód się zatrzymał a mój czas na przemyślenia się skończył.
-A więc?- dopytał Sasza.
-Niech będzie, ale nie radziłabym ci mnie wystawiać bo pożałujesz że się urodziłeś- pogroziłam, choć raczej go tym tylko rozbawiłam. Jak tylko wysiedliśmy otoczył nas wianuszek dziennikarzy i oczywiście padły pytania typu "czy jesteście parą". Mam tylko nadzieję że Drake nie uwierzy w to co teraz powiem, albo najlepiej niech tego nie widzi.
-Tak jesteśmy parą- powiedziałam najbardziej przekonująco jak się dało.
-Jak długo się znacie?- padło kolejne pytanie, oraz masa innych których nie wychwyciłam.
-oj długo- mruknęłam.
-Czy jest pani w ciąży?
Ja tą babę ubije- pomyślałam i zmusiłam się do uśmiechu.
-Czemu pan nie był na bankiecie w Bostonie?- zapytał w tym samym czasie jakiś koleś, powinni dać mu jakiegoś Nobla.
-moja dziewczyna się zle czuła- wyjaśnił Sasza.
-Tak, Sasza był taki kochany i ze mną został- powiedziałam z przesadzoną słodyczą.
-Czy myślicie o ślubie?- zapytała ta głupia baba.
-niestety nie, mamy ważniejsze sprawy na głowie i bardzo mi przykro ale musimy już iść- grzecznie nas wymiksowałam co nie bardzo spodobało się dziennikarzom.
I mało co nie wpadłam na kelnera z szampanem. Chyba zle zrozumiał i od razu zaczął we mnie wmuszać kieliszek.
-nie piję- powiedziałam ucinając ten temat i odeszłam.