Cholera co ja najlepszego zrobiłem. I jak zawsze najpierw działam potem myślę. Oddałem krótkofalówkę chłopakowi, który był totalnie zdziwiony i zaskoczony.
- Co się szefowi stało? Czemu szef tak dziwnie mówił?
- Słuchaj dałem dupy muszę iść do Ivana.
- Tak szef mówił, że ja słysząc szefa i stojąc obok jak bym nie widział to bym nie uwierzył że to szef.
- No i tego się trzymaj to nie byłem ja
Gdy dotarłem do magazynów. Gdzie szykowali samochody. I cały potrzebny sprzęt. Jakiś rusek mnie zaczepił i gada.
- Nie będziemy malować. Ivan zadecydował, samochody będą tylko o flagowane. Podobno nie ma czasu.
- Czy ty mówisz o tym co ja usłyszałem? - dopytałem nie pewnie
- No tak. Szef mówił
- Znaczy że Ivan - upewniałem się
- Że poszło po łączach. Że grożą jemu. Podobno jakaś duża zorganizowana grupa.
W duchu się śmiałem. Bo wiedziałem że to o moich chodzi.
- No słyszałem że w huj uzbrojona. Dobra idę do Bossa. A wy zagęszczajcie ruchy.
Niepewnie wszedłem do pałacu Ivana. I zapukałem do drzwi jego biura.
- Wejść - powiedział - miałem wysłać ludzi po ciebie. Żeby cię poszukali. Ale ty jesteś jak zawsze we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Kiwnąłem głową i zacząłem mówić
- Polska nam się rozszalała. Już się dowiedziałem to nie ekipa z Krakowa. Oni by się nie zbuntowali za mocno trzęsą gaciami, ale jak tak dobrze dedukuje to może to są ci ze szpitala. Wtedy dużo ich nie było ale są zorganizowani. No i prawdopodobnie zjednali sobie jakąś inną grupę i szefowi grożą. - Mina Ivana była bezcenna.
- Nie było cię a wiesz. Chłopcze ty jeden nie marnujesz mojego cennego czasu. Powiem ci że zabrzmiało to groznie.
- Raczej ciekawie - stwierdziłem
- Jesteś zainteresowany- zapytał szef - podejrzewam że raczej będę miał na tę grupę zlecenie.
- Dasz radę?
- Rozbić na pewno gorzej będzie ze znalezieniem.
- Nie masz ich rozbić. Masz ich ubić. Wyjeżdżasz jutro a ich głowy na moim biurku mają się znalezć równo za tydzień od chwili twego wyjazdu. I będę liczył ci czas. - wrzeszczał Ivan i miotał się po gabinecie. - więc ja nie wiem jak ty to zrobisz. Cały ten konwój, jeszcze zapasy na posterunki zawieść musisz.
- Może nie pozdychają - burknąłem
- Masz jakiś problem - ryknął
- Tak czas mnie goni. Dowiozę im zapasy ale troszkę pózniej.
- Dobrze zrobisz jak chcesz, ale nie chcę widzieć twojego konwoju w Rosji. A za tydzień chcę widzieć głowy na moim biurku.
- Będzie ich sporo mogą się nie zmieścić. Proponuje podłogę.
- Ty się ze mnie nie podśmiewaj - powiedział już trochę uspokojony. - Zacznij lepiej pakować staruszków do autobusów. Uwierz babcie długo zbierają się po schodach.
W sumie to Ivan miał racje.
- Dobrze pożegnam się i będę szykował ludzi do drogi.
- Przyjdz jutro, po całą dokumentacje.
- Oczywiście - odparłem i wyszedłem
Wsiadłem w samochód i pojechałem do dziadków.
- Sprawy się pokomplikowały - mówiłem staruszkom - Ivan wyrzuca nas już jutro. Dziś mógł bym podstawić tu autokary ale obawiam się że mógł by ktoś je wyśledzić i wtedy zdradzili byśmy miejsce waszego pobytu. Jutro wiele będzie się działo więc nikt nie zwróci na to uwagi.
- Tak jutro wszyscy będą godowi.
- Niech państwo do nich pojadą i przekażą że będę potrzebował jutro z rana 60 kierowców. Dobrych kierowców. Niech czekają na mnie przed pałacem Ivana. Niech z nikim nie rozmawiają. Od momentu kiedy podstawię autokary będziecie mieli 30 min na to żeby się do nich zapakować. Więc bierzcie tylko podstawowe rzeczy. Pieluchy dla dzieci, coś do jedzenia nie będziemy się zatrzymywać, nigdzie. Panie starszy jeszcze raz proszę 60 wykwalifikowanych kierowców.
- Dobrze synu, tej nocy chyba nikt nie będzie spał
- To ja już idę - i po prostu wyszedłem
W głowie miałem totalny mętlik i nie chodziło tu wcale o te zorganizowane głowy. Bo na to miałem już plan. Ale chodziło o czas. Jego miałem mało.
piątek, 29 września 2017
Od Quicka
No jak to usłyszałem to mnie wmurowało w glebę. Aż się wyjebałem do góry kołami. Dwoje ludzi mnie podniosło pytając
- Szefie co się stało.
Zamiast żołnierzu powiedziałem
- Ty wojownik. Daj mnie co, to z anteną.
- Szefie to jakiś dupek nic nie znaczący
- Nie mówi do mnie teraz to rozkaz. Daj i powiedz jak to użyć
Więc tamten zaczął mi wyjaśniać. Pokazywać jakieś przyciski. bleblebleble...
- Jak mam zrobić aby tamten co gada mnie usłyszał. - Żołnierz nacisnął przycisk
- Może szef mówić, na końcu proszę powiedzieć odbiór.
Łapy me się trzęsły i albo ja mam gorączkę albo słyszałem Drake.
- Te wiatrak słyszysz mnie? No mów do mnie, powiedz coś? A no tak odbiór. Odebrałeś? To dobrze... mów do mnie teraz. - Ale nic się nie działo - 8 osób na spacerze a wy mnie słyszycie? A no i odbiór. Ktoś coś? Dobra nie chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru - mruknąłem zrezygnowany. Jeżeli to był Drake na pewno się połapie że to ja. I może się jeszcze odezwie. No bo tylko on we wiatraku miał myszy.
- Szefie co się stało.
Zamiast żołnierzu powiedziałem
- Ty wojownik. Daj mnie co, to z anteną.
- Szefie to jakiś dupek nic nie znaczący
- Nie mówi do mnie teraz to rozkaz. Daj i powiedz jak to użyć
Więc tamten zaczął mi wyjaśniać. Pokazywać jakieś przyciski. bleblebleble...
- Jak mam zrobić aby tamten co gada mnie usłyszał. - Żołnierz nacisnął przycisk
- Może szef mówić, na końcu proszę powiedzieć odbiór.
Łapy me się trzęsły i albo ja mam gorączkę albo słyszałem Drake.
- Te wiatrak słyszysz mnie? No mów do mnie, powiedz coś? A no tak odbiór. Odebrałeś? To dobrze... mów do mnie teraz. - Ale nic się nie działo - 8 osób na spacerze a wy mnie słyszycie? A no i odbiór. Ktoś coś? Dobra nie chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru - mruknąłem zrezygnowany. Jeżeli to był Drake na pewno się połapie że to ja. I może się jeszcze odezwie. No bo tylko on we wiatraku miał myszy.
Od Rozi
Wiedziałam że pozostali nie mówią mi wszystkiego. Więc naprawdę nawet nie chciało mi się schodzić na duł. Schodziłam tylko na posiłki i udawałam że niczego nie dostrzegam. Krzysiek był jedyną osobą która brała moje zdanie pod uwagę. A nawet bez problemu ze mną rozmawiał chociaż też wyczuwałam pewne granice kiedy zaczynał kręcić. Nikt jeszcze nie miał czasu aby przejrzeć tych dokumentów ojca po które jechaliśmy do Krakowa. Więc rozłożyłam je na łóżku i próbowałam jakoś ogarnąć. Papiery z domu nie mówiły za wiele. Pracował nad nowo powstałym wirusem na który chorowały ptaki. Zorientowali się jak zarażonych było już 20 gatunków. Zaraza szybko się szerzyła. Ojciec podejrzewał że to zmutowana wścieklizna. Szukał sposobu na jakąś szczepionkę. Pracował nad tym ze swoim kolegą mieszkającym w Rosji. I nic więcej ciekawego. Zaczęłam przeglądać dokumenty które wziął Drake z Instytutu. Swoją droga byłam ciekawa co wydarzyło się w środku. Chyba podświadomie wiedziałam... Drake musiał zobaczyć ojca...
" Zgodnie stwierdziliśmy że musimy dowiedzieć się czy zaraza może przenieść się na inne gatunki. Napisaliśmy podanie z prośbą do kierownika. Na drugi dzień mieliśmy odpowiedz. Do pomieszczenia z zarażonym ptakiem wpuściliśmy psa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Kolorowa ara rzuciła się na agresywnego rottweilera. Pies nie miał z nią szans, był strasznie poturbowany. Mieliśmy na drugi dzień wołać weterynarza. Na drugi dzień pies zaczął dziwnie się zachowywać. Nie było sensu wołać weterynarza ara zaraziła psa wścieklizną." I tu też pisał że cały czas kontaktował się ze swoim kolega z Rosji.
" Dziś mieliśmy awarię prądu. Ktoś przez przypadek wypuścił Arę. Zarażony ptak zaatakował naszego kolegę z pracy. Profesor Nowak pracuje w innym dziale. Na drugi dzień przyszedł do pracy, ale zle się poczuł. Przed końcem pracy zaatakował swojego współpracownika. Po tym incydencie zapadła decyzja że pracownicy nie mogą opuścić Instytutu. Wolałem wrócić do domu, do rodziny. Miał racje wirus jest odporny i przenosi się na inne gatunki. To będzie koniec ludzkości. Gromada ptaków zaczęła zarażać."
Było tego więcej ale tyle mi wystarczyło. Ojciec szczegółowo opisywał każdy dzień. Między kartkami znalazłam dziwny wzór. Na odwrocie napisane było odręcznym pismem ojca. 1/3;20/15;9/7
Wiedziałam że to coś znaczy. Ojciec często bawił się z nami w szyfrowane kody. Pierwsza cyfra to słowo druga zapewne nr strony.
" Pierwsza część szczepionki " - takie słowo mi wyszło
Usłyszałam pukanie do drzwi. I do środka wszedł Krzysiek
- Co robisz? - spytał
- Wzięłam się za dokumenty ojca - odparłam
- I co?
- Wiemy że zaczęło się to od ptaków - odparłam - i że wirus jest odporny na wszystko, ale chyba jest na to szczepionka
- Na zimnych? - dopytał
- Nie wiem, nie znam się na tym
- Jeżeli jest jakaś szczepionka - zaczął Krzysiek
- To wszystko wróci do normy
- Pokaż - poprosił
Podałam mu dziwny wzór.
- Skąd wierz że to szczepionka?
Wyjaśniłam mu jak rozszyfrowałam kod ojca. I że zapewne druga część szczepionki ma ten jego przyjaciel z Rosji.
- Jesteś genialna - wypalił nagle z pełnym podziwem i o dziwo mnie pocałował.
Wmurowało mnie. Przecież on jest tylko moim przyjacielem. Ja kocham Quicka. I gdy w końcu wyrwałam się z otępienia, odsunęłam się od niego. I uderzyłam go w twarz. Co on sobie wyobraża!
- Rozi przepraszam - zaczął
- Wynocha - wrzasnęłam
Byłam na niego wściekła. Byłam wściekła na siebie. Skoro mnie pocałował znaczy że musiałam dawać mu jakieś nadzieje. Przecież wyraznie mówiłam że kocham Quicka! Że możemy być tylko przyjaciółmi. Popłakałam się z tej złości... Przeklęty Quick! Na dół zeszłam dopiero na kolacje. Krzysiek próbował mnie namówić żebym poszła z nim pogadać. Jedliśmy jakieś jedzenie którego na pewno nie zrobił Witek. Było zbyt ładnie podane ale nawet nie czułam smaku. Zaczęłam opowiadać im czego się dowiedziałam. Kiedy w połowie wypowiedzi przerwało mi radio.
- Potrzebujemy pomocy... - usłyszeliśmy w radiu kobiecy głos - proszę... Jest nas 8 w tym troje dzieci kończy się nam żywności... Czy ktoś nas słyszy... Kierujemy się w stronę Krakowa... Powtarzam jest nas 8 w tym troje dzieci, potrzebujemy pomocy. Kierujemy się w stronę Krakowa
Spojrzeliśmy po sobie. W radiu słyszeliśmy już cztery komunikaty i zawsze jak ktoś z nas dojeżdżał grupa już nie żyła, ale ci mają dzieci... Nie wiem może załączył mi się już instynkt macierzyński ale rozumiałam tę kobietę. Musimy im pomóc.
- Drake - wypaliłam - zrób coś... ostrzeż ich. Przecież znów nie zdążymy na czas.
- Rozi namierzą nas - odparł Drake
- Drake oni mają dzieci - nie dawałam za wygraną
- Rozi ma rację - poparła mnie Alex
I chyba właśnie ona go przekonała. Drake podszedł do radia.
- Mogę ich ostrzec ale wtedy musimy zniknąć z fali na jakiś czas
Odbyło się szybkie głosowanie bez Luke który był na warcie.
- Pati idz do Luke i mu powiedz - zarządził Drake - Słyszymy was - powiedział do radia - Do 8 osobowej grupy nie jedzcie do Krakowa. Natychmiast zmienicie kierunek jazdy. Przestańcie nadawać bo was wybiją. Powtarzam... Do 8 osobowej grupy. Są grupy które zabijają wszystkich którzy nadają na falach. Do pozostałych. Jesteśmy liczną, zorganizowaną grupą zamierzamy coś z tym zrobić. Już zrobiliśmy porządek ze szpitalem. Wy będziecie następni. Do Ivana jeżeli to słuchasz wiedz że na ciebie tez przyjdzie czas...
Po tych słowach zaczął majstrować coś przy radiu. Cały mój brat on zawsze musi blefować.
" Zgodnie stwierdziliśmy że musimy dowiedzieć się czy zaraza może przenieść się na inne gatunki. Napisaliśmy podanie z prośbą do kierownika. Na drugi dzień mieliśmy odpowiedz. Do pomieszczenia z zarażonym ptakiem wpuściliśmy psa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Kolorowa ara rzuciła się na agresywnego rottweilera. Pies nie miał z nią szans, był strasznie poturbowany. Mieliśmy na drugi dzień wołać weterynarza. Na drugi dzień pies zaczął dziwnie się zachowywać. Nie było sensu wołać weterynarza ara zaraziła psa wścieklizną." I tu też pisał że cały czas kontaktował się ze swoim kolega z Rosji.
" Dziś mieliśmy awarię prądu. Ktoś przez przypadek wypuścił Arę. Zarażony ptak zaatakował naszego kolegę z pracy. Profesor Nowak pracuje w innym dziale. Na drugi dzień przyszedł do pracy, ale zle się poczuł. Przed końcem pracy zaatakował swojego współpracownika. Po tym incydencie zapadła decyzja że pracownicy nie mogą opuścić Instytutu. Wolałem wrócić do domu, do rodziny. Miał racje wirus jest odporny i przenosi się na inne gatunki. To będzie koniec ludzkości. Gromada ptaków zaczęła zarażać."
Było tego więcej ale tyle mi wystarczyło. Ojciec szczegółowo opisywał każdy dzień. Między kartkami znalazłam dziwny wzór. Na odwrocie napisane było odręcznym pismem ojca. 1/3;20/15;9/7
Wiedziałam że to coś znaczy. Ojciec często bawił się z nami w szyfrowane kody. Pierwsza cyfra to słowo druga zapewne nr strony.
" Pierwsza część szczepionki " - takie słowo mi wyszło
Usłyszałam pukanie do drzwi. I do środka wszedł Krzysiek
- Co robisz? - spytał
- Wzięłam się za dokumenty ojca - odparłam
- I co?
- Wiemy że zaczęło się to od ptaków - odparłam - i że wirus jest odporny na wszystko, ale chyba jest na to szczepionka
- Na zimnych? - dopytał
- Nie wiem, nie znam się na tym
- Jeżeli jest jakaś szczepionka - zaczął Krzysiek
- To wszystko wróci do normy
- Pokaż - poprosił
Podałam mu dziwny wzór.
- Skąd wierz że to szczepionka?
Wyjaśniłam mu jak rozszyfrowałam kod ojca. I że zapewne druga część szczepionki ma ten jego przyjaciel z Rosji.
- Jesteś genialna - wypalił nagle z pełnym podziwem i o dziwo mnie pocałował.
Wmurowało mnie. Przecież on jest tylko moim przyjacielem. Ja kocham Quicka. I gdy w końcu wyrwałam się z otępienia, odsunęłam się od niego. I uderzyłam go w twarz. Co on sobie wyobraża!
- Rozi przepraszam - zaczął
- Wynocha - wrzasnęłam
Byłam na niego wściekła. Byłam wściekła na siebie. Skoro mnie pocałował znaczy że musiałam dawać mu jakieś nadzieje. Przecież wyraznie mówiłam że kocham Quicka! Że możemy być tylko przyjaciółmi. Popłakałam się z tej złości... Przeklęty Quick! Na dół zeszłam dopiero na kolacje. Krzysiek próbował mnie namówić żebym poszła z nim pogadać. Jedliśmy jakieś jedzenie którego na pewno nie zrobił Witek. Było zbyt ładnie podane ale nawet nie czułam smaku. Zaczęłam opowiadać im czego się dowiedziałam. Kiedy w połowie wypowiedzi przerwało mi radio.
- Potrzebujemy pomocy... - usłyszeliśmy w radiu kobiecy głos - proszę... Jest nas 8 w tym troje dzieci kończy się nam żywności... Czy ktoś nas słyszy... Kierujemy się w stronę Krakowa... Powtarzam jest nas 8 w tym troje dzieci, potrzebujemy pomocy. Kierujemy się w stronę Krakowa
Spojrzeliśmy po sobie. W radiu słyszeliśmy już cztery komunikaty i zawsze jak ktoś z nas dojeżdżał grupa już nie żyła, ale ci mają dzieci... Nie wiem może załączył mi się już instynkt macierzyński ale rozumiałam tę kobietę. Musimy im pomóc.
- Drake - wypaliłam - zrób coś... ostrzeż ich. Przecież znów nie zdążymy na czas.
- Rozi namierzą nas - odparł Drake
- Drake oni mają dzieci - nie dawałam za wygraną
- Rozi ma rację - poparła mnie Alex
I chyba właśnie ona go przekonała. Drake podszedł do radia.
- Mogę ich ostrzec ale wtedy musimy zniknąć z fali na jakiś czas
Odbyło się szybkie głosowanie bez Luke który był na warcie.
- Pati idz do Luke i mu powiedz - zarządził Drake - Słyszymy was - powiedział do radia - Do 8 osobowej grupy nie jedzcie do Krakowa. Natychmiast zmienicie kierunek jazdy. Przestańcie nadawać bo was wybiją. Powtarzam... Do 8 osobowej grupy. Są grupy które zabijają wszystkich którzy nadają na falach. Do pozostałych. Jesteśmy liczną, zorganizowaną grupą zamierzamy coś z tym zrobić. Już zrobiliśmy porządek ze szpitalem. Wy będziecie następni. Do Ivana jeżeli to słuchasz wiedz że na ciebie tez przyjdzie czas...
Po tych słowach zaczął majstrować coś przy radiu. Cały mój brat on zawsze musi blefować.
Od Quicka
Że miłość boli wiedziałem, ale o innych doznaniach wyglądało na to że będę dowiadywał się powoli. Najpierw zaskoczył mnie Ivan z pozycji więznia awansowałem na pozycję gościa. Było tam tyle przestrzeni, wygodne wielkie wyrko, ogromny telewizor plazmowy, pełen barek i lodówka, prysznic, dżakuzi i one kamery moi wierni towarzysze. Normalnie bym szalał i skakał jak małpa. Pożerałem oczami lodówkę ale musiałem sprawiać pozory. Układłem się na wyro i jakimś cudem zasnąłem. Obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Wejść - powiedziałem spoglądając w okno. Było ciemno.
- Szef prosi Pana na kolacje
- Miał najpierw ze mną rozmawiać
- To kolacja biznesowa - wyjaśnił koleś - proszę za mną
Wstałem, lekko się ogarnąłem i poszedłem za facetem. Wprowadził mnie do ogromnej jadalni.
- Dobry wieczór - rzekł Ivan o dziwo pierwszy
- Witam Pana - odpowiedziałem - A Salvadore?
- Jego nie będzie. Chciałem mówić z tobą chłopcze - rzekł
- Dobrze słucham
- Jak by tu zacząć, żebyś zrozumiał mnie i moje intencje. Bo robisz w tym interesie to raczej rozumiesz, że każdy boss otaczać się powinien najlepszymi ludzmi. Salvadore niestety nie należy do moich najlepszych ludzi. Miał ciebie dobrego tropiciela i nie rzekł nic. A profesor nadal gdzieś tam żyje. Gdy by dał zlecenie tobie pewnie ja dostał bym już to na czym mi zależy, ale on wolał mieć ciebie dla siebie. Więc pokazałem mu że w rodzinie się tak nie da. Bo Boss to ja, on był tylko Ojcem Chrzestnym
- Był? - dopytałem
- Spostrzegawczy jesteś. Dobrze... Mówię że był bo skoro ty jesteś tak dobry jak mówił on to mogę pozwolić sobie na stwierdzenie był. Jednym słowem - właśnie podał mi kartkę - Tu jest zlecenie. Wszystko doczytasz. Potrzebne dokumenty znajdziesz w kopercie i masz 24 godz
- Rozumiem więc pożegnam się i wykonam zlecenie.
- Już cie lubię synu. Odpowiednia suma trafiła już na twoje konto. Myślę że będzie adekwatna. A i podoba mi się że o nic nie pytasz, a zwłaszcza o many.
Pożegnałem się i wychodziłem gdy dobiegł mnie głos Ivana
- Synu nic nie zjadłeś
- Proszę mi wybaczyć ale jak mam robotę jedzenie schodzi na dalszy plan.
I wyszedłem. Szedłem korytarzem i czytałem list od Ivana. Byłem wręcz pewien że chodziło mu o tego profesorka a tu o zgrozo otrzymałem zlecenie na samego Salvadore. Była tam również złota karta bankomatowa oraz suma 20 sztabek złota i 10 tysięcy dolarów. Drogi skubany.... Uśmiechnąłem się. Gdy wróciłem do swoich apartamentów zauważyłem że na stole leży moja ukochana kusza i cały sprzęt oraz że zniknęły kamery. Więc nie wiele myśląc rzuciłem się na lodówkę. Jestem królem świata! - krzyczała moja dusza. Po chwili obżarstwa zwymiotowałem. I poszedłem przygotować się do zadania. Znalezć Salvadore nie było problemu bo smród kasy ciągnął się za nim
- Eh... - westchnąłem czekając na odpowiedni moment.
Koło północy doczekałem się. Zaskoczeniem było to że była z nim żona i ... Rozi?... Potrząsnąłem głową... To była córka Salvadore. Pojechałem za nimi jakimś samochodem który rąbnąłem. Zabicie jego i żony to był pryszcz. Jednak córka była tak bardzo podobna do Różyczki. Trochę mi zeszło i płakała, tak bardzo prosiła. Zrobiłem to, zabiłem ją i zawinąłem 3 truposze i zawiozłem pod posiadłość Ivana. Ochrona wpuściła mnie bez najmniejszego problemu. Nawet sam Ivan wyszedł.
- Co masz dla mnie synu? - zapytał
- Otworzyłem bagażnik - popatrzył chwilę. Położył mi rękę na ramieniu - prawdę mówił Salvadore jesteś precyzyjny, perfekcyjny i szybki minęło 6 godz od momentu gdy wyszedłeś z kolacji. Jednak cię nie doceniłem synu. Będziesz moim Czarnym Koniem. Człowiek niespodzianka. Tak, takich ludzi potrzebuje. To co otrzymałeś nie jest adekwatne do tego co zrobiłeś. Doceniam dobrych i lojalnych ludzi. Czemu ja cię tak długo tam trzymałem. Odpocznij, jutro idz zakup sobie odpowiednie ubranie będziesz przedstawiony wielkim tego świata. Jutro będziemy się bawić od jutra będziesz moim Czarnym Koniem. A teraz idz się zabaw.
- Jasne - odparłem
Jednak na zabawy ochoty nie miałem, do apartamentu pójść nie chciałem. Więc kręciłem się po przedmieściach Moskwy, nawet tam już było głośno o śmierci Salvadore i o Czarnym Koniu. O ironio w sumie mógł bym uciec nie mam ogona. Jednak skoro Ivan mnie znalazł. Wtedy zatrzymał się przy mnie samochód z niego wysiadł starszy facet.
- Pojechał byś ze mną i moją żoną młody człowieku?
- Gdzie i po co? - zapytałem
W końcu starsi państwo nie są dla mnie żadnym zagrożeniem. Staruszkowie podjechali pod dom na uboczu.
- Zapraszam. Jesteś podobny do mojego wnusia Czarka. Zginął w tym więzieniu z rąk Ivana. My wiemy dużo. Jesteś naszą nadzieją - mówili
Ugościli mnie. Zjadłem obiadek babuni, ciasto. Pózniej przyszło kilkoro zbrojnych. Podniosłem się nie pewnie
- To są wojskowi, którzy porozrzucani byli po wszelkich miejscach. Udało się nam zebrać około 300 ludzi są porozmieszczani w lesie.
- Eee... A co ja mam z tym wspólnego?
Wtedy wstał pan starszy
- Też chcesz się stąd wyrwać. Ivan to psychopata. Tu masz papiery. Poczytasz, zrozumiesz
- Ja się do tego nie nadaję panie starszy. Z całym szacunkiem - odparłem w pełnym szoku
- My już tyle czasu tu tkwimy. W tych lasach. To gdybyś nam pomógł mieli byśmy szanse wrócić jako twoi ludzie do Polski bez podejrzeń. Tam w każdym mieście są posterunki Ivana. Oni zabijają ludzi zabierają kobiety.
- To wiem panie starszy. Ale w jakim celu? - zainteresowałem się
- A no w takim że Ivan robi z nich inkubatory. Robi sobie armię zombie
- Przecież podbił już świat
- Tak ci się wydaje. Wez te papiery, poczytaj, pomyśl i odezwij się - powiedział starszy Pan - Odwieście naszego gościa - polecił
Poszedłem za nimi.
- Razem by się udało - mówił jeden z nich
- Skąd o mnie wiecie? - zapytałem
- Mamy w pace wtyki i wiemy że Ivan mianuje cię Ojcem Chrzestnym.
- Muszę pomyśleć - powiedziałem wysiadając
Szedłem do apartamentu już świtało. Co oni ode mnie chcą. Przecież to niewykonalne. No po za tym nie mogę narażać siebie, jestem na celowniku Ivana. Chociaż miło było by wrócić. Jednak do czego... do zimnych i jaskini. A jeżeli wtedy gdy zasadzili się na mnie jednocześnie poszli na domek. Biorąc drugi wariant że tam jeszcze żyją. Może przyłączyli się do innej grupy? A jeżeli Różyczka ma już kogoś? I tak warto by było pojechać z zapasami chociaż z nimi pogadać jeżeli ona ma kogoś, zaakceptować to i jeżeli pozwolą zostać z nimi. Może to i wiele czasu a jednak nie wiele. No po za tym gdy bym wiedział coś więcej o tej nowej generacji mogli byśmy się przygotować. Po za tym trzeba zaprowadzić tam porządek. Bojówki się rozszaleją jak dotrze do nich info że ubili Salvadore. Skoro dziadzia dał tą teczkę warto do niej zajrzeć. To nie boli w końcu. W teczce znalazłem jakby plan wyjazdu potrzebne przedmioty, nawet ilość śrub. No wszystko! Ci ludzie chcą założyć tam gdzieś w Polsce kolonie. To mogło by wypalić. Zobaczę co stanie się na bankiecie bo info to mają raczej błędne. Ja jestem wolnym strzelcem i do brudnej roboty potrzebny raczej Ivanowi. Minął ranek, schowałem starannie swoja teczkę i udałem się na zakupy. W sklepie babka doradziła mi gajerek więc go kupiłem. Podałem kartę a ta babka stwierdziła że to jednak nie odpowiedni krój. Nadawała mi spinek i różnych wszelakich pierdoł. Pózniej musiałem zadbać o swój wizerunek więc fryzjer, kosmetyczka, stylista i takie tam pierdoły. No jeszcze buty, jakieś pachnidło, szczoteczka i pasta do zębów. Eh.. Jak dawno ja ich nie myłem. Przechodząc obok jubilera pokusiłem się by tam wejść. Coś mnie opętało i kupiłem sobie znaczy wybrałem złotego rolexa. Dla chłopaków po srebrzaku. Siostrze kolczyki, Pati srebrny sztylet z ozdobną rękojeścią ta babka dziwna jest nie wiem co jej kupić. Nigdy nie wiem czy to baba czy chłop. Eh... Dla Alex grawerowali już bransoletkę serduszko i " Od Psychopaty ". Różyczce wybrałem łańcuszek z diamentem, znaczy z serduszkiem w którego środku znajdował się diament. I pierścionek z białego złota ze szmaragdem. Pasował by do jej oczu w których zawsze tonąłem. Odruchowo wzięły mi się obrączki. I wcisnęli mi łańcuch z białego złota. Podobno do mnie pasował. Dużo za to kasy wyszło, ale musiało jeszcze sporo zostać bo proponowali mi tam cuda i niewidy. Wróciłem do siebie i co? Przespałem się i trzeba było ruszać zadek bo Ivan nie powinien czekać. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się. Nie no krawatu nie zniosę - pomyślałem i odpiąłem 2 guziki od koszuli. No cóż na mnie czas. Gdy tylko się zjawiłem ktoś, chyba lokaj zaprowadził mnie do Ivana.
- Proszę Quick... Szykowny garnitur.
- Dziękuje bardzo panu starałem się
- To moja żona Wiera
- Miło mi panią poznać - skłoniłem się
- A to moje oczko w głowie Angelina, moja córka.
- Witam panienkę
- Jesteś przystojny, podobasz mi się - powiedziała
- Dziękuje - odparłem
Popatrzyłem na tę kobietę była jak by zrobiona z plastiku. Wszędzie pełno botoksu, cycki z sylikonu. Ehh.... Ble... skrzywiłem się.
- Jak ci się podoba moja córka?
- Panienka Angelina jest przeurocza
- Dobrze będziesz jej dzisiejszego wieczoru towarzyszył.
- Nie jestem godzien - oponowałem
- Postanowiłem - stwierdził głosem nie znoszącym sprzeciwu
To plastikowe coś mówiło cały czas. I jeszcze gada jakby ją kto w kółko nakręcał. Czy ona ma gdzieś wyłącznik? Ludzie niech ktoś wyjmie baterie z tej lalki. - Krzyczała moja głowa. Wszyscy jedli, pili i się bawili. Jak dostawałem kieliszek z trunkiem to oddawałem innemu kelnerzynie. Bo udało mi się odczepić od siebie plastik. Nie możesz pić Quick - upominałem się. Jeść też lepiej nie jedz bo się skompromitujesz, jak walniesz pawia. I tak dotrwałem do momentu gdy muzyka ucichła a wszystkie światła poszły na Ivana. Prowadził jakiś monolog w końcu wypalił
- Chłopcze pozwól do mnie - podszedłem - On, ten młody człowiek będzie następcą Salvadore i jednocześnie moim bezpośrednim pracownikiem.
Ktoś z tłumu się odezwał
- Czy to twoja prawa ręka?
- Dokładnie. Wiem co myślicie jest młody ale skuteczny. Postawi Polskę do pionu. I Niemcy i my ciągle od zarania dziejów mieliśmy problem z Polską. Teraz ten chłopak położy temu kres.
Podano mi mikrofon
- Co ja mogę powiedzieć? - zacząłem - dziękuje naszemu jakże wspaniałemu i hojnemu Bossowi za zaszczyt jaki przypadł mi w udziale, że bezpośrednio będę podlegał pod tak znakomitym człowiekiem. Mam nadzieje że sprostam powierzonej mi funkcji. Szefie jesteś wielkim władcą - skierowałem się w stronę Ivana, skłoniłem głowę i zacząłem klaskać.
- Nałóż tan pierścień - rzekł Ivan wśród potoków oklasków - rano na biurku chcę widzieć projekt twojego pierścienia. Odleje pieczęć i dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. Im szybciej wyruszysz tym lepiej.
- Więc biorę się do pracy.
- Nie muszę ci mówić że musisz zjednoczyć sobie ludzi by móc się bronić. Droga jest długa i niebezpieczna.
-Tak 1700 klocków.
-Masz ty jakiś słaby punkt? zapytał
- W przeciągu kilku dni będę gotów
- Zobaczymy. No i widzicie takich ludzi potrzebuje on nie pyta. Wykonuje nim ja zapytam on już podaje odpowiedzi. Zobaczymy jak poradzi sobie z wyprawą do Polski.
No nie wierze w to co widzę. Patrzyłem z niedowierzaniem a to co słyszałem. No bez obrazy ale oni robili zakłady czy mi się uda czy nie.
- Przepraszam - odezwałem się do Ivana. - dużo pracy przede mną. Czasu nie wiele. Tak więc pozwoli Szef że udam się do pracy
- Pamiętaj. Jutro rano wzór pierścienia na biurku.
- Tak oczywiście
- Możesz odejść
Wyszedłem. No to się wpieprzyłem. Kurcze teraz albo przyjmę propozycję dziadków albo leżę. Przebrałem się wziąłem dokumenty i pojechałem do staruszków
- Witaj wnusiu. Wiedziałam że wrócisz
- Posłuchajcie państwo potrzebuję ludzi mądrych. Kogoś kto rozpisze to tej nocy, jakiegoś elektryka, inżyniera. Potrzebuję Drake
- Kogo? - odezwali się staruszkowie
- Kogoś mądrego - uśmiechnąłem się
Przyszło kilkoro ludzi po 40 min.
- Dobrze czyli mamy 300 wyszkolonych ludzi.
- Tak - odparł wojak - no i około 450 cywilów
- Znaczy? - liczba mnie przeraziła
- No rozumie Szef. Matki, żony, kochanki, dzieci, dziadkowie.
- A jednym słowem rodzina?
- Dokładnie Szefie
- Porywamy się z motyką na niedzwiedzia
- Dasz radę Szefie - mówili
- Będę musiał - mruknąłem - ale to będzie cały ogromny konwój. To trzeba policzyć. Zrobić jakąś osadę, jakieś coś.
- Ma tu Szef wszystko rozpisane, wydrukowane. Teraz tylko żeby Ivan to klepnął, dał sprzęt i transport i możemy ruszać.
- Na pewno wiecie na co się porywamy?
- Tak
- Już na falach się niesie. Stał się Szef legendo
- I tu na pewno jest wszystko?
- Tak
- Bo jak ludzie Ivana choć jedno niedopatrzenie znajdą to wszyscy leżymy
- Pracowaliśmy na tym 5 miesięcy. Matematycy, architekci, inżynierowie. Niestety część wyłapał Ivan i poginęli.
- No dobrze, w takim razie zobaczymy jak to nam wyjdzie. To jadę. Jutro się odezwę, wieczorem a może i pózniej
- Dobrze będziemy czekać
- Tylko mi się nie wychylać
- Tak jest Szefie
Pojechałem zrobili mi projekt pierścionka i do rana oka nie zmrużyłem. Rano poszedłem do Ivana jego mina była bezcenna, gdy czytał cały projekt.
- No chłopcze podziwiam cię i trochę nie dowierzam. Dam to moim analitykom jeżeli wszystko będzie się zgadzało to będziesz mógł ruszać i realizować plan. Ale dziś w południe chcę zobaczyć. Piszesz o 300 wyszkolonych ludziach. Przyprowadzić ich w południe. Zobaczymy co oni potrafią czy coś naprawdę. To trochę nie możliwe. Możesz odejść.
Właśnie łeb mi dziś utną - pomyślałem. W co ja się władowałem a jak tamci ściemniali z tymi ludzmi. Jak się pomylili czy coś. No trudno teraz to już pozamiatane. Pojechałem do dziadków i opowiedziałem jak sprawa wygląda.
O 11 stanął przed domem oddział ludzi. Wszyscy ubrani na czarno w kominiarkach.
Ktoś wydał komendę odlicz.
- Cholera było 300 słyszałem 300
- Jasne tylko to Szef wydaje komendy jakkolwiek zabrzmią ludzie wiedzą co robić
- To ruszajmy - powiedziałem - Nie lubię się spuzniać.
Po drodze 2 razy się z rzygałem ze stresu i strachu. Gdy byłem na placu dostałem krótkofalówkę. Ivan jak się domyślałem wszystko słyszał i obserwował
- Zaczynaj Czarny Koniu. - usłyszałem głos Ivana
To może jak na zbiórce w szkole - pomyślałem i zacząłem
- Baczność - 300 wykonało - W szeregu pokryj i wyrównaj - Kurwa za dużo na raz za szybko gadam ale wykonali - Odlicz. Formuj szyk bojowy - wymyślałem
- Wystarczy - usłyszałem głos Ivana - chodz do biura.
Poszedłem zostawiając na placu 300 i zapukałem do drzwi Ivana
- Zwolnij ludzi
Otworzyłem okno i ryknąłem
- Odmaszerować
Ludzie poszli.
- Wiedzą dokąd mają pójść? - zadał pytanie Ivan
- Tak taktyka to podstawa - odparłem
- Twój pierścień - podał mi pudełko - Nie mam zastrzeżeń. Otrzymasz to o co prosisz. Kwestia tygodnia. Tylko czegoś nie rozumiem. Wiesz puzzle mi tu do siebie nie pasują
Przestraszyłem się ale nie dałem poznać po sobie.
- Pytaj Ivanie
- Jak ci się udało zebrać tych 300 i wyszkolić?
- Byli już wyszkoleni - odparłem
- A jak przekonałeś ich do siebie? I po co cywile?
- Cywile to rodzina reszta to...
- No tak reszty nie mów to twoja sprawa. Teraz wysyłam samochód do twoich już bojówek. Tylko po groma ci cywile. Narażą twój konwój.
- Dam radę - powiedziałem
- Zobaczymy. Jesteś wolny ciesz się życiem bo niebawem ruszacie. Możesz odejść.
- Wejść - powiedziałem spoglądając w okno. Było ciemno.
- Szef prosi Pana na kolacje
- Miał najpierw ze mną rozmawiać
- To kolacja biznesowa - wyjaśnił koleś - proszę za mną
Wstałem, lekko się ogarnąłem i poszedłem za facetem. Wprowadził mnie do ogromnej jadalni.
- Dobry wieczór - rzekł Ivan o dziwo pierwszy
- Witam Pana - odpowiedziałem - A Salvadore?
- Jego nie będzie. Chciałem mówić z tobą chłopcze - rzekł
- Dobrze słucham
- Jak by tu zacząć, żebyś zrozumiał mnie i moje intencje. Bo robisz w tym interesie to raczej rozumiesz, że każdy boss otaczać się powinien najlepszymi ludzmi. Salvadore niestety nie należy do moich najlepszych ludzi. Miał ciebie dobrego tropiciela i nie rzekł nic. A profesor nadal gdzieś tam żyje. Gdy by dał zlecenie tobie pewnie ja dostał bym już to na czym mi zależy, ale on wolał mieć ciebie dla siebie. Więc pokazałem mu że w rodzinie się tak nie da. Bo Boss to ja, on był tylko Ojcem Chrzestnym
- Był? - dopytałem
- Spostrzegawczy jesteś. Dobrze... Mówię że był bo skoro ty jesteś tak dobry jak mówił on to mogę pozwolić sobie na stwierdzenie był. Jednym słowem - właśnie podał mi kartkę - Tu jest zlecenie. Wszystko doczytasz. Potrzebne dokumenty znajdziesz w kopercie i masz 24 godz
- Rozumiem więc pożegnam się i wykonam zlecenie.
- Już cie lubię synu. Odpowiednia suma trafiła już na twoje konto. Myślę że będzie adekwatna. A i podoba mi się że o nic nie pytasz, a zwłaszcza o many.
Pożegnałem się i wychodziłem gdy dobiegł mnie głos Ivana
- Synu nic nie zjadłeś
- Proszę mi wybaczyć ale jak mam robotę jedzenie schodzi na dalszy plan.
I wyszedłem. Szedłem korytarzem i czytałem list od Ivana. Byłem wręcz pewien że chodziło mu o tego profesorka a tu o zgrozo otrzymałem zlecenie na samego Salvadore. Była tam również złota karta bankomatowa oraz suma 20 sztabek złota i 10 tysięcy dolarów. Drogi skubany.... Uśmiechnąłem się. Gdy wróciłem do swoich apartamentów zauważyłem że na stole leży moja ukochana kusza i cały sprzęt oraz że zniknęły kamery. Więc nie wiele myśląc rzuciłem się na lodówkę. Jestem królem świata! - krzyczała moja dusza. Po chwili obżarstwa zwymiotowałem. I poszedłem przygotować się do zadania. Znalezć Salvadore nie było problemu bo smród kasy ciągnął się za nim
- Eh... - westchnąłem czekając na odpowiedni moment.
Koło północy doczekałem się. Zaskoczeniem było to że była z nim żona i ... Rozi?... Potrząsnąłem głową... To była córka Salvadore. Pojechałem za nimi jakimś samochodem który rąbnąłem. Zabicie jego i żony to był pryszcz. Jednak córka była tak bardzo podobna do Różyczki. Trochę mi zeszło i płakała, tak bardzo prosiła. Zrobiłem to, zabiłem ją i zawinąłem 3 truposze i zawiozłem pod posiadłość Ivana. Ochrona wpuściła mnie bez najmniejszego problemu. Nawet sam Ivan wyszedł.
- Co masz dla mnie synu? - zapytał
- Otworzyłem bagażnik - popatrzył chwilę. Położył mi rękę na ramieniu - prawdę mówił Salvadore jesteś precyzyjny, perfekcyjny i szybki minęło 6 godz od momentu gdy wyszedłeś z kolacji. Jednak cię nie doceniłem synu. Będziesz moim Czarnym Koniem. Człowiek niespodzianka. Tak, takich ludzi potrzebuje. To co otrzymałeś nie jest adekwatne do tego co zrobiłeś. Doceniam dobrych i lojalnych ludzi. Czemu ja cię tak długo tam trzymałem. Odpocznij, jutro idz zakup sobie odpowiednie ubranie będziesz przedstawiony wielkim tego świata. Jutro będziemy się bawić od jutra będziesz moim Czarnym Koniem. A teraz idz się zabaw.
- Jasne - odparłem
Jednak na zabawy ochoty nie miałem, do apartamentu pójść nie chciałem. Więc kręciłem się po przedmieściach Moskwy, nawet tam już było głośno o śmierci Salvadore i o Czarnym Koniu. O ironio w sumie mógł bym uciec nie mam ogona. Jednak skoro Ivan mnie znalazł. Wtedy zatrzymał się przy mnie samochód z niego wysiadł starszy facet.
- Pojechał byś ze mną i moją żoną młody człowieku?
- Gdzie i po co? - zapytałem
W końcu starsi państwo nie są dla mnie żadnym zagrożeniem. Staruszkowie podjechali pod dom na uboczu.
- Zapraszam. Jesteś podobny do mojego wnusia Czarka. Zginął w tym więzieniu z rąk Ivana. My wiemy dużo. Jesteś naszą nadzieją - mówili
Ugościli mnie. Zjadłem obiadek babuni, ciasto. Pózniej przyszło kilkoro zbrojnych. Podniosłem się nie pewnie
- To są wojskowi, którzy porozrzucani byli po wszelkich miejscach. Udało się nam zebrać około 300 ludzi są porozmieszczani w lesie.
- Eee... A co ja mam z tym wspólnego?
Wtedy wstał pan starszy
- Też chcesz się stąd wyrwać. Ivan to psychopata. Tu masz papiery. Poczytasz, zrozumiesz
- Ja się do tego nie nadaję panie starszy. Z całym szacunkiem - odparłem w pełnym szoku
- My już tyle czasu tu tkwimy. W tych lasach. To gdybyś nam pomógł mieli byśmy szanse wrócić jako twoi ludzie do Polski bez podejrzeń. Tam w każdym mieście są posterunki Ivana. Oni zabijają ludzi zabierają kobiety.
- To wiem panie starszy. Ale w jakim celu? - zainteresowałem się
- A no w takim że Ivan robi z nich inkubatory. Robi sobie armię zombie
- Przecież podbił już świat
- Tak ci się wydaje. Wez te papiery, poczytaj, pomyśl i odezwij się - powiedział starszy Pan - Odwieście naszego gościa - polecił
Poszedłem za nimi.
- Razem by się udało - mówił jeden z nich
- Skąd o mnie wiecie? - zapytałem
- Mamy w pace wtyki i wiemy że Ivan mianuje cię Ojcem Chrzestnym.
- Muszę pomyśleć - powiedziałem wysiadając
Szedłem do apartamentu już świtało. Co oni ode mnie chcą. Przecież to niewykonalne. No po za tym nie mogę narażać siebie, jestem na celowniku Ivana. Chociaż miło było by wrócić. Jednak do czego... do zimnych i jaskini. A jeżeli wtedy gdy zasadzili się na mnie jednocześnie poszli na domek. Biorąc drugi wariant że tam jeszcze żyją. Może przyłączyli się do innej grupy? A jeżeli Różyczka ma już kogoś? I tak warto by było pojechać z zapasami chociaż z nimi pogadać jeżeli ona ma kogoś, zaakceptować to i jeżeli pozwolą zostać z nimi. Może to i wiele czasu a jednak nie wiele. No po za tym gdy bym wiedział coś więcej o tej nowej generacji mogli byśmy się przygotować. Po za tym trzeba zaprowadzić tam porządek. Bojówki się rozszaleją jak dotrze do nich info że ubili Salvadore. Skoro dziadzia dał tą teczkę warto do niej zajrzeć. To nie boli w końcu. W teczce znalazłem jakby plan wyjazdu potrzebne przedmioty, nawet ilość śrub. No wszystko! Ci ludzie chcą założyć tam gdzieś w Polsce kolonie. To mogło by wypalić. Zobaczę co stanie się na bankiecie bo info to mają raczej błędne. Ja jestem wolnym strzelcem i do brudnej roboty potrzebny raczej Ivanowi. Minął ranek, schowałem starannie swoja teczkę i udałem się na zakupy. W sklepie babka doradziła mi gajerek więc go kupiłem. Podałem kartę a ta babka stwierdziła że to jednak nie odpowiedni krój. Nadawała mi spinek i różnych wszelakich pierdoł. Pózniej musiałem zadbać o swój wizerunek więc fryzjer, kosmetyczka, stylista i takie tam pierdoły. No jeszcze buty, jakieś pachnidło, szczoteczka i pasta do zębów. Eh.. Jak dawno ja ich nie myłem. Przechodząc obok jubilera pokusiłem się by tam wejść. Coś mnie opętało i kupiłem sobie znaczy wybrałem złotego rolexa. Dla chłopaków po srebrzaku. Siostrze kolczyki, Pati srebrny sztylet z ozdobną rękojeścią ta babka dziwna jest nie wiem co jej kupić. Nigdy nie wiem czy to baba czy chłop. Eh... Dla Alex grawerowali już bransoletkę serduszko i " Od Psychopaty ". Różyczce wybrałem łańcuszek z diamentem, znaczy z serduszkiem w którego środku znajdował się diament. I pierścionek z białego złota ze szmaragdem. Pasował by do jej oczu w których zawsze tonąłem. Odruchowo wzięły mi się obrączki. I wcisnęli mi łańcuch z białego złota. Podobno do mnie pasował. Dużo za to kasy wyszło, ale musiało jeszcze sporo zostać bo proponowali mi tam cuda i niewidy. Wróciłem do siebie i co? Przespałem się i trzeba było ruszać zadek bo Ivan nie powinien czekać. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się. Nie no krawatu nie zniosę - pomyślałem i odpiąłem 2 guziki od koszuli. No cóż na mnie czas. Gdy tylko się zjawiłem ktoś, chyba lokaj zaprowadził mnie do Ivana.
- Proszę Quick... Szykowny garnitur.
- Dziękuje bardzo panu starałem się
- To moja żona Wiera
- Miło mi panią poznać - skłoniłem się
- A to moje oczko w głowie Angelina, moja córka.
- Witam panienkę
- Jesteś przystojny, podobasz mi się - powiedziała
- Dziękuje - odparłem
Popatrzyłem na tę kobietę była jak by zrobiona z plastiku. Wszędzie pełno botoksu, cycki z sylikonu. Ehh.... Ble... skrzywiłem się.
- Jak ci się podoba moja córka?
- Panienka Angelina jest przeurocza
- Dobrze będziesz jej dzisiejszego wieczoru towarzyszył.
- Nie jestem godzien - oponowałem
- Postanowiłem - stwierdził głosem nie znoszącym sprzeciwu
To plastikowe coś mówiło cały czas. I jeszcze gada jakby ją kto w kółko nakręcał. Czy ona ma gdzieś wyłącznik? Ludzie niech ktoś wyjmie baterie z tej lalki. - Krzyczała moja głowa. Wszyscy jedli, pili i się bawili. Jak dostawałem kieliszek z trunkiem to oddawałem innemu kelnerzynie. Bo udało mi się odczepić od siebie plastik. Nie możesz pić Quick - upominałem się. Jeść też lepiej nie jedz bo się skompromitujesz, jak walniesz pawia. I tak dotrwałem do momentu gdy muzyka ucichła a wszystkie światła poszły na Ivana. Prowadził jakiś monolog w końcu wypalił
- Chłopcze pozwól do mnie - podszedłem - On, ten młody człowiek będzie następcą Salvadore i jednocześnie moim bezpośrednim pracownikiem.
Ktoś z tłumu się odezwał
- Czy to twoja prawa ręka?
- Dokładnie. Wiem co myślicie jest młody ale skuteczny. Postawi Polskę do pionu. I Niemcy i my ciągle od zarania dziejów mieliśmy problem z Polską. Teraz ten chłopak położy temu kres.
Podano mi mikrofon
- Co ja mogę powiedzieć? - zacząłem - dziękuje naszemu jakże wspaniałemu i hojnemu Bossowi za zaszczyt jaki przypadł mi w udziale, że bezpośrednio będę podlegał pod tak znakomitym człowiekiem. Mam nadzieje że sprostam powierzonej mi funkcji. Szefie jesteś wielkim władcą - skierowałem się w stronę Ivana, skłoniłem głowę i zacząłem klaskać.
- Nałóż tan pierścień - rzekł Ivan wśród potoków oklasków - rano na biurku chcę widzieć projekt twojego pierścienia. Odleje pieczęć i dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. Im szybciej wyruszysz tym lepiej.
- Więc biorę się do pracy.
- Nie muszę ci mówić że musisz zjednoczyć sobie ludzi by móc się bronić. Droga jest długa i niebezpieczna.
-Tak 1700 klocków.
-Masz ty jakiś słaby punkt? zapytał
- W przeciągu kilku dni będę gotów
- Zobaczymy. No i widzicie takich ludzi potrzebuje on nie pyta. Wykonuje nim ja zapytam on już podaje odpowiedzi. Zobaczymy jak poradzi sobie z wyprawą do Polski.
No nie wierze w to co widzę. Patrzyłem z niedowierzaniem a to co słyszałem. No bez obrazy ale oni robili zakłady czy mi się uda czy nie.
- Przepraszam - odezwałem się do Ivana. - dużo pracy przede mną. Czasu nie wiele. Tak więc pozwoli Szef że udam się do pracy
- Pamiętaj. Jutro rano wzór pierścienia na biurku.
- Tak oczywiście
- Możesz odejść
Wyszedłem. No to się wpieprzyłem. Kurcze teraz albo przyjmę propozycję dziadków albo leżę. Przebrałem się wziąłem dokumenty i pojechałem do staruszków
- Witaj wnusiu. Wiedziałam że wrócisz
- Posłuchajcie państwo potrzebuję ludzi mądrych. Kogoś kto rozpisze to tej nocy, jakiegoś elektryka, inżyniera. Potrzebuję Drake
- Kogo? - odezwali się staruszkowie
- Kogoś mądrego - uśmiechnąłem się
Przyszło kilkoro ludzi po 40 min.
- Dobrze czyli mamy 300 wyszkolonych ludzi.
- Tak - odparł wojak - no i około 450 cywilów
- Znaczy? - liczba mnie przeraziła
- No rozumie Szef. Matki, żony, kochanki, dzieci, dziadkowie.
- A jednym słowem rodzina?
- Dokładnie Szefie
- Porywamy się z motyką na niedzwiedzia
- Dasz radę Szefie - mówili
- Będę musiał - mruknąłem - ale to będzie cały ogromny konwój. To trzeba policzyć. Zrobić jakąś osadę, jakieś coś.
- Ma tu Szef wszystko rozpisane, wydrukowane. Teraz tylko żeby Ivan to klepnął, dał sprzęt i transport i możemy ruszać.
- Na pewno wiecie na co się porywamy?
- Tak
- Już na falach się niesie. Stał się Szef legendo
- I tu na pewno jest wszystko?
- Tak
- Bo jak ludzie Ivana choć jedno niedopatrzenie znajdą to wszyscy leżymy
- Pracowaliśmy na tym 5 miesięcy. Matematycy, architekci, inżynierowie. Niestety część wyłapał Ivan i poginęli.
- No dobrze, w takim razie zobaczymy jak to nam wyjdzie. To jadę. Jutro się odezwę, wieczorem a może i pózniej
- Dobrze będziemy czekać
- Tylko mi się nie wychylać
- Tak jest Szefie
Pojechałem zrobili mi projekt pierścionka i do rana oka nie zmrużyłem. Rano poszedłem do Ivana jego mina była bezcenna, gdy czytał cały projekt.
- No chłopcze podziwiam cię i trochę nie dowierzam. Dam to moim analitykom jeżeli wszystko będzie się zgadzało to będziesz mógł ruszać i realizować plan. Ale dziś w południe chcę zobaczyć. Piszesz o 300 wyszkolonych ludziach. Przyprowadzić ich w południe. Zobaczymy co oni potrafią czy coś naprawdę. To trochę nie możliwe. Możesz odejść.
Właśnie łeb mi dziś utną - pomyślałem. W co ja się władowałem a jak tamci ściemniali z tymi ludzmi. Jak się pomylili czy coś. No trudno teraz to już pozamiatane. Pojechałem do dziadków i opowiedziałem jak sprawa wygląda.
O 11 stanął przed domem oddział ludzi. Wszyscy ubrani na czarno w kominiarkach.
Ktoś wydał komendę odlicz.
- Cholera było 300 słyszałem 300
- Jasne tylko to Szef wydaje komendy jakkolwiek zabrzmią ludzie wiedzą co robić
- To ruszajmy - powiedziałem - Nie lubię się spuzniać.
Po drodze 2 razy się z rzygałem ze stresu i strachu. Gdy byłem na placu dostałem krótkofalówkę. Ivan jak się domyślałem wszystko słyszał i obserwował
- Zaczynaj Czarny Koniu. - usłyszałem głos Ivana
To może jak na zbiórce w szkole - pomyślałem i zacząłem
- Baczność - 300 wykonało - W szeregu pokryj i wyrównaj - Kurwa za dużo na raz za szybko gadam ale wykonali - Odlicz. Formuj szyk bojowy - wymyślałem
- Wystarczy - usłyszałem głos Ivana - chodz do biura.
Poszedłem zostawiając na placu 300 i zapukałem do drzwi Ivana
- Zwolnij ludzi
Otworzyłem okno i ryknąłem
- Odmaszerować
Ludzie poszli.
- Wiedzą dokąd mają pójść? - zadał pytanie Ivan
- Tak taktyka to podstawa - odparłem
- Twój pierścień - podał mi pudełko - Nie mam zastrzeżeń. Otrzymasz to o co prosisz. Kwestia tygodnia. Tylko czegoś nie rozumiem. Wiesz puzzle mi tu do siebie nie pasują
Przestraszyłem się ale nie dałem poznać po sobie.
- Pytaj Ivanie
- Jak ci się udało zebrać tych 300 i wyszkolić?
- Byli już wyszkoleni - odparłem
- A jak przekonałeś ich do siebie? I po co cywile?
- Cywile to rodzina reszta to...
- No tak reszty nie mów to twoja sprawa. Teraz wysyłam samochód do twoich już bojówek. Tylko po groma ci cywile. Narażą twój konwój.
- Dam radę - powiedziałem
- Zobaczymy. Jesteś wolny ciesz się życiem bo niebawem ruszacie. Możesz odejść.
Od Lexi
Tej nocy nie mogłam spać bo co chwila budziłam się z jakiegoś koszmaru, by po chwili zapaść w kolejny. Po którymś z kolei wstałam z łóżka i poszłam do pokoju Drake. Najciszej jak się dało położyłam się obok niego. Drake przesunął się i objął mnie ramieniem ale nic nie powiedział może i dobrze. Dość szybko usnęłam.
Rano usłyszałam ciche pukanie do drzwi ale je zbagatelizowałam.
-Tylko spaliśmy- powiedział cicho Drake a więc byłam prawie pewna że odwiedził nas Luke.
-Mam nadzieję- mruknął cicho- chodzcie na dół muszę wam coś powiedzieć tylko szybko wolałbym by Rozi tego nie słyszała.
No i tyle jeśli chodzi o spanie. Niechętnie się podniosłam. W sumie byłam pierwszy raz w pokoju Drake'a no i cóż nie żebym ja miała porządek kiedykolwiek w pokoju ale to dopiero był syf.
-A ja narzekałam na piwnicę- mruknęłam cicho.
-Przypomnę ci że to mój pokój. Tym bardziej wszystko jest poukładane.- upierał się Drake. Podniosłam ręce w geście poddania. I razem wyszliśmy z pokoju oczywiście musieliśmy wpaść na Amandę.
-Wiedziałam- powiedziała cicho. Drake oparł mnie o ścianę i namiętnie pocałował, zgorszona Amanda szybko się ulotniła.
-Niech bynajmniej ma o czym gadać- stwierdził Drake i wybuchnęliśmy śmiechem zeszliśmy na dół w dobrym humorze. Fakt wkurzanie Amandy zadowoliło by chyba każdego. Ale humor opuścił mnie w chwili kiedy zobaczyłam że wszyscy z wyjątkiem Rozi którzy siedzieli przy stole są poważni.
Usiedliśmy przy stole i spojrzeliśmy wyczekująco na Luke'a.
-Nie bardzo wiem jak to powiedzieć- przyznał wzdychając ciężko- Rano włączyłem radio...
-I co usłyszałeś- ponaglił go Drake
- Były straszne zakłócenia wiec nie wiele, jakieś głupoty że komuś umarł ojciec chrzestny ale wydaje mi się że padło imię Quick'a.- wszyscy wpatrywaliśmy się w niego w milczeniu.
-To mogło mi się tylko wydawać, sygnał często zanikał a wiec nie chcę robić nikomu nadziei. W sumie to Pati mnie przekonała aby Lexi była przy tej rozmowie- przyznał spoglądając na mnie przepraszająco- A więc nie szalej. A już na pewno Rozi nie może się dowiedzieć o ile nie będziemy pewni.
-Ktoś zawsze musi być przy radiu- zażądał Drake.
-Kto jest za?- spytał Luke, wszyscy podnieśliśmy ręce.-Ktoś przeciw?
-O co głosujecie?- spytała Rozi która właśnie zeszła na dół.
-Że dziś ja zrobię obiad- wyratował nas Krzysiek.- Spałaś a więc nie chcieliśmy cię budzić.
-A o twój głos mieliśmy zapytać jak już wstaniesz- dodała Julka. Rozi popatrzyła na nas sceptycznie ale niczego nie powiedziała. Witek podał śniadanie i jak co jedzenie Amanda musiała obarczyć wszystkich swoimi podejrzeniami.
-Dzisiaj widziałam jak wychodzicie razem z pokoju- zaczęła Amanda a ja się roześmiałam, nic na to nie mogłam poradzić. Uznałam że dzisiaj nie dam jej zepsuć sobie humoru. Może Luke się nie przesłyszał a Quick żyje. Może za jakiś czas wszystko wróci do normy.
-Ciekawe czy będzie ci do śmiechu jak zajdziesz w ciąże- próbowała dalej.
-No oczywiście, będziemy mieć całą gromadkę dzieci na nie Drake?
-Taa, nazwiemy je Stanisław, Eustachy, Jagoda i Eugenia- próbował ją wkurzyć
- Może nawet jedną z córek nazwiemy twoim imieniem Amando.- dodałam.
-A ty Luke nic nie powiesz?- Amanda chyba po prostu próbowała wszcząć jakąś kłótnie.
-Ja tam nie będę wymyślał żadnych imion- stwierdził tylko, i nawet Rozi się roześmiała co wkurzyło Amandę jeszcze bardziej. Chyba nie przywykła że ktoś ją bagatelizuje.
-A ty Rozi jak ci idzie zapominanie o moim bracie?- no teraz to przesadziła
-Amando, znamy się cztery miesiące, od początku chodzisz za nami i rozliczasz nas co robimy i z kim co do minuty, czy tobie to się jeszcze zeszyt nie skończył?- wtrąciłam nim Rozi zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
-Ja tego nie notuję, mam dobrą pamięć- zapewniła- I z tego co pamiętam a pamiętam dobrze najpierw uganiałaś się za Quick'em ale chyba po prostu nie byłaś w jego typie...
-Amando wydaje mi się że powinnaś zważać na to co mówisz bo jeszcze ktoś oszpeci ci tą śliczną buzkę.- powiedziałam do niej słodko, no cóż jednak to jej się udało, wkurzyła mnie i robiła to coraz bardziej.
-Lexi- upomniał mnie Luke.
- Ale wracając do tematu, drugi był Drake a więc kto będzie trzeci? Może Krzysiek , o Quicka się nie kłóciłyście no ale jak drugi facet będzie wolał ją od ciebie...
Tak, przyznaję, trochę mnie poniosło, zerwałam się z krzesła i rzuciłam na nią ale w ostatniej chwili złapał mnie Luke który znał mnie na tyle dobrze że już się przygotował. Wrzeszczałam na Amandę że skoro nie satysfakcjonuje ją jej życie prywatne to niech się nie wtrąca w życie innych, pewnie też trochę ją na obrażałam, Luke'a pewnie też i na pewno podrapałam próbując mu się wyrwać.
-Aleksandro, natychmiast masz się uspokoić- powiedział potrząsając mną.- Idz na dwór i wróć jak ochłoniesz.
-Ok- powiedziałam uspakajając się, Luke mnie puścił i kiedy ruszyłam w kierunku drzwi usiadł z powrotem na krześle Odkręciłam się i nim zdążył zareagować złapałam zdziwioną Amandę za włosy i walnęłam jej głową o stół. Amanda próbowała się jakoś bronić i drapała mnie gdzie popadnie. Luke próbował nas rozdzielić na daremno. Co złapał jedno to ta druga zaczynała od nowa. Podcięłam Amandę i wylądowałyśmy na podłodze. Amanda rozerwała mi bluzkę wyrwała masę włosów i podrapała ale to ona była w gorszym stanie. Bo kiedy walnęłam nią o stół rozcięła sobie głowę. Nagle Drake mnie złapał i podniósł z Amandy, jak tylko wstała Amandę złapał ją Luke.
-Jeszcze raz mnie na obrażasz a ci gardło poderżnę- wysyczałam- A ty mnie puść- krzyknęłam na Drake, po chwili wahania mnie puścił a ja wyszłam z domu i usiadłam na schodach. Jako że był marzec zrobiło się trochę cieplej a śnieg trochę z topniał. Zombie od razu do mnie przybiegł.
Rano usłyszałam ciche pukanie do drzwi ale je zbagatelizowałam.
-Tylko spaliśmy- powiedział cicho Drake a więc byłam prawie pewna że odwiedził nas Luke.
-Mam nadzieję- mruknął cicho- chodzcie na dół muszę wam coś powiedzieć tylko szybko wolałbym by Rozi tego nie słyszała.
No i tyle jeśli chodzi o spanie. Niechętnie się podniosłam. W sumie byłam pierwszy raz w pokoju Drake'a no i cóż nie żebym ja miała porządek kiedykolwiek w pokoju ale to dopiero był syf.
-A ja narzekałam na piwnicę- mruknęłam cicho.
-Przypomnę ci że to mój pokój. Tym bardziej wszystko jest poukładane.- upierał się Drake. Podniosłam ręce w geście poddania. I razem wyszliśmy z pokoju oczywiście musieliśmy wpaść na Amandę.
-Wiedziałam- powiedziała cicho. Drake oparł mnie o ścianę i namiętnie pocałował, zgorszona Amanda szybko się ulotniła.
-Niech bynajmniej ma o czym gadać- stwierdził Drake i wybuchnęliśmy śmiechem zeszliśmy na dół w dobrym humorze. Fakt wkurzanie Amandy zadowoliło by chyba każdego. Ale humor opuścił mnie w chwili kiedy zobaczyłam że wszyscy z wyjątkiem Rozi którzy siedzieli przy stole są poważni.
Usiedliśmy przy stole i spojrzeliśmy wyczekująco na Luke'a.
-Nie bardzo wiem jak to powiedzieć- przyznał wzdychając ciężko- Rano włączyłem radio...
-I co usłyszałeś- ponaglił go Drake
- Były straszne zakłócenia wiec nie wiele, jakieś głupoty że komuś umarł ojciec chrzestny ale wydaje mi się że padło imię Quick'a.- wszyscy wpatrywaliśmy się w niego w milczeniu.
-To mogło mi się tylko wydawać, sygnał często zanikał a wiec nie chcę robić nikomu nadziei. W sumie to Pati mnie przekonała aby Lexi była przy tej rozmowie- przyznał spoglądając na mnie przepraszająco- A więc nie szalej. A już na pewno Rozi nie może się dowiedzieć o ile nie będziemy pewni.
-Ktoś zawsze musi być przy radiu- zażądał Drake.
-Kto jest za?- spytał Luke, wszyscy podnieśliśmy ręce.-Ktoś przeciw?
-O co głosujecie?- spytała Rozi która właśnie zeszła na dół.
-Że dziś ja zrobię obiad- wyratował nas Krzysiek.- Spałaś a więc nie chcieliśmy cię budzić.
-A o twój głos mieliśmy zapytać jak już wstaniesz- dodała Julka. Rozi popatrzyła na nas sceptycznie ale niczego nie powiedziała. Witek podał śniadanie i jak co jedzenie Amanda musiała obarczyć wszystkich swoimi podejrzeniami.
-Dzisiaj widziałam jak wychodzicie razem z pokoju- zaczęła Amanda a ja się roześmiałam, nic na to nie mogłam poradzić. Uznałam że dzisiaj nie dam jej zepsuć sobie humoru. Może Luke się nie przesłyszał a Quick żyje. Może za jakiś czas wszystko wróci do normy.
-Ciekawe czy będzie ci do śmiechu jak zajdziesz w ciąże- próbowała dalej.
-No oczywiście, będziemy mieć całą gromadkę dzieci na nie Drake?
-Taa, nazwiemy je Stanisław, Eustachy, Jagoda i Eugenia- próbował ją wkurzyć
- Może nawet jedną z córek nazwiemy twoim imieniem Amando.- dodałam.
-A ty Luke nic nie powiesz?- Amanda chyba po prostu próbowała wszcząć jakąś kłótnie.
-Ja tam nie będę wymyślał żadnych imion- stwierdził tylko, i nawet Rozi się roześmiała co wkurzyło Amandę jeszcze bardziej. Chyba nie przywykła że ktoś ją bagatelizuje.
-A ty Rozi jak ci idzie zapominanie o moim bracie?- no teraz to przesadziła
-Amando, znamy się cztery miesiące, od początku chodzisz za nami i rozliczasz nas co robimy i z kim co do minuty, czy tobie to się jeszcze zeszyt nie skończył?- wtrąciłam nim Rozi zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
-Ja tego nie notuję, mam dobrą pamięć- zapewniła- I z tego co pamiętam a pamiętam dobrze najpierw uganiałaś się za Quick'em ale chyba po prostu nie byłaś w jego typie...
-Amando wydaje mi się że powinnaś zważać na to co mówisz bo jeszcze ktoś oszpeci ci tą śliczną buzkę.- powiedziałam do niej słodko, no cóż jednak to jej się udało, wkurzyła mnie i robiła to coraz bardziej.
-Lexi- upomniał mnie Luke.
- Ale wracając do tematu, drugi był Drake a więc kto będzie trzeci? Może Krzysiek , o Quicka się nie kłóciłyście no ale jak drugi facet będzie wolał ją od ciebie...
Tak, przyznaję, trochę mnie poniosło, zerwałam się z krzesła i rzuciłam na nią ale w ostatniej chwili złapał mnie Luke który znał mnie na tyle dobrze że już się przygotował. Wrzeszczałam na Amandę że skoro nie satysfakcjonuje ją jej życie prywatne to niech się nie wtrąca w życie innych, pewnie też trochę ją na obrażałam, Luke'a pewnie też i na pewno podrapałam próbując mu się wyrwać.
-Aleksandro, natychmiast masz się uspokoić- powiedział potrząsając mną.- Idz na dwór i wróć jak ochłoniesz.
-Ok- powiedziałam uspakajając się, Luke mnie puścił i kiedy ruszyłam w kierunku drzwi usiadł z powrotem na krześle Odkręciłam się i nim zdążył zareagować złapałam zdziwioną Amandę za włosy i walnęłam jej głową o stół. Amanda próbowała się jakoś bronić i drapała mnie gdzie popadnie. Luke próbował nas rozdzielić na daremno. Co złapał jedno to ta druga zaczynała od nowa. Podcięłam Amandę i wylądowałyśmy na podłodze. Amanda rozerwała mi bluzkę wyrwała masę włosów i podrapała ale to ona była w gorszym stanie. Bo kiedy walnęłam nią o stół rozcięła sobie głowę. Nagle Drake mnie złapał i podniósł z Amandy, jak tylko wstała Amandę złapał ją Luke.
-Jeszcze raz mnie na obrażasz a ci gardło poderżnę- wysyczałam- A ty mnie puść- krzyknęłam na Drake, po chwili wahania mnie puścił a ja wyszłam z domu i usiadłam na schodach. Jako że był marzec zrobiło się trochę cieplej a śnieg trochę z topniał. Zombie od razu do mnie przybiegł.
Od Quicka
Minęło kilka kolejnych dni w ciemnej celi. Już mnie nie przesłuchiwali. Przynosili tylko suchary i wody do picia jeden raz dziennie. Podejrzewam że to była jedna pora bo wkrótce mój żołądek przyzwyczaił się do stałego posiłku. Spałem na podłodze a potrzeby fizjologiczne załatwiałem do metalowego wiadra które stało w rogu mojej celi. O jakiejś kąpieli to już w ogóle marzyć nie mogłem. Przez głowę przelatywały mi miliony myśli jak tam Rozi, Alex i chłopaki. Kaśka pewnie urosła i ciekawe czy Amanda nie podskakuje i nie sprawia problemów.
Któregoś dnia z kolei a może nocy przyszedł ktoś, spałem, jednak usłyszałem jak ktoś wchodzi.
-Ty, wstawaj- kopnął mnie. Podniosłem głowę i powoli ruszyłem z klepowiska.
-Co się dzieje?- zapytałem.
-Idziemy- warknął tamten.
-Dokąd?
-Niespodzianka, zaraz zobaczysz.
-Będziesz lazł grzecznie czy mam ci kulkę w łeb walnąć ?
-Będę spokojny- zapewniłem.
Wprowadzili mnie do jakiejś jak, jak by łazienki.
-Wez prysznic bo cuchniesz i masz tu swoje fatałaszki- powiedział.
-Masz 5 minut- rzucił przez ramię i zapalił fajkę. Ja się szybko myłem i ubierałem.
-Pewnie byś zapalił koleś co?- zapytał.
-Nie, nie palę- odparłem.
-To jak to nic na ,,p"?
-Co masz na myśli?- zapytałem
-Palenie, picie i pierdolenie.
-Nie w takim razie nic na ,,p"- odrzekłem.
-Więc jesteś pedałem?
-To też jest na ,,p"- zauważyłem- więc nie ,nie jestem pedałem.
-Spostrzegawczy jesteś- zauważył tamten.
-A pieprzyłeś się już z jakąś suką? -Prawiczek i Pieprzenie też jest na P - skomentowałem. -Faktem jest ze ja raczej inaczej mówię na stosunki damską-męskie i faktycznie trafiały się czasem jakieś dziunie.
-A jakąś masz?
-Nie nic stałego raczej na doskok - brnąłem w kłamstwo dalej.-A co Ty mnie tak przesłuchujesz ? dopytałem . -Po prostu ciekawi mnie twoja osoba. -Z jakiego powodu? -Siedzisz tu w tej ciemnicy już ponad miesiąc dziwi mnie czemu cię jeszcze nie zabili bo ludzie wytrzymują tu co najwyżej tydzień pózniej mówią to co chcemy usłyszeć i albo giną albo idą na szkolenie.
-A ja? Gdzie mnie zabierasz?
- Na spotkanie z Salvadore dla tego musisz jakoś wyglądać.
- Rozumiem - powiedziałem. - Chłopcy z ochrony coś przebąkiwali że nawet sam Iwan się pojawi. No ale jak coś to ty nic nie wiesz no bynajmniej nie ode mnie.
- Ja nie mam nic do ukrycia to ty puściłeś parę z gęby i ja nie zamierzam tego ukrywać. - Policzymy się jak coś wygadasz w drodze powrotnej . Dawaj łapy założę ci bransoletki i na nogi też . Póżniej ruszyliśmy labiryntem korytarzy jeden z nich szedł przede mną a drugi miał karabin wycelowany prosto w moja głowę i podążał za nim . W pewnym momencie korytarz się skończył na końcu były ciężkie metalowe drzwi otwierające się na kod, gdy drzwi się otworzyły zobaczyłem dalej ciągnący się korytarz i następne drzwi podobne do poprzednich i za drzwiami już eleganckie dębowe schody które zdobił dywan.Przyznam ze ciężko się wchodziło. Na szczycie schodów stało jeszcze dwóch wspaniałych .Drogi panel błyszczał pod moimi stopami korytarz gustownie i bogato urządzony, obrazy, kwiaty i kilka drzwi. Do jednych z drzwi zapukał osobnik który mnie prowadził.
- Wejść - usłyszeliśmy i obaj panowie wprowadzili mnie do środka. Pokój był ogromny sufit zdobiły kasetony gustowny i pewnie drogi żyrandol na ścianach znajdowały się tapety . Przede mną stał stolik kawowy wygodne skórzane fotele a w nich dwaj faceci. W jednym z nich rozpoznałem Salvadore. Drugi w drogim garniturze szytym na miarę idealnie zawiązanym krawacie.Był lekko szpakowaty a jego twarz zdobiła wystylizowana kozia bródka na oko miał około 50 lat.Przypuszczałem że to ten cały Iwan.
- Rozkujcie naszego gościa - nakazał ten facet z rosyjskim akcentem
- Witaj Quick mój synu - powiedział Salvadore podchodząc do mnie. - Coś zle wyglądasz chłopie.
- Dzień dobry Salvadore - przywitałem się kulturalnie - Przepraszam za mój wygląd ale warunki w których przebywałem, przyczyniły się do tego, iż prezentuje się nie tak jak bym sobie życzył
- Chodz chłopcze. Przedstawię ci kogoś - powiedział. Ruszyłem za nim. - Ivanie poznaj mojego najskuteczniejszego i najszybszego człowieka
- Witam Pana - powiedziałem pochylając głowę w geście uległości
- Mówią na ciebie Quick?
- Tak - skinąłem głową
- No i tyle mi wystarczy - stwierdził Ivan i rozsiadł się w fotelu. Za jego przykładem poszedł też Salvadore
- Usiądz proszę - nakazał Ivan - Zaimponowałeś mi synu i jeżeli się dogadamy chciał bym żebyś dołączył do moich ludzi
- Będzie jak pan sobie życzy - przytaknąłem
- Salvadore wiele mi o tobie opowiadał i same superlatywy. Pracujesz na zlecenie jak dobrze pamiętam
- Tak jestem wolnym strzelcem - przyznałam
- Wolny i skuteczny - wycedził powoli słowa - Co masz na myśli mówiąc wolny? - zagadnął
- Rodzina prawdopodobnie nie żyje - powiedziałem - więc zostałem sam.
- No tak a kobieta?
- Nie mam nikogo - westchnąłem
- Żadnej kobiety?
- Nie przed apokalipsą pojechałem na polowanie. To była taka moja pasja w wolnej chwili gdy wracałem ludzie już uciekali. Więc cofnąłem się, znalazłem jaskinie i mieszkałem tam do momentu aż znalezli mnie Pana ludzie
- No i z 20 zrobiłeś mi 7, ale zmierzam zupełnie do czegoś innego. Chciał bym zadać ci chłopcze kilka pytań i chciał bym szczerej odpowiedzi
- Rozumiem - odparłem
- Więc zaczniemy od szpitala. Co o nim wiesz?
- No faktycznie jest tam szpital - odparłem - Stacjonowali w nim jacyś ludzie
- Dokładnie to byli moi ludzie i ktoś powybijał ich co do nogi. Brałeś w tym udział? Wiesz może kto to?
- Nie udziału nie brałem ale strzelaninę słyszałem i podszedłem sprawdzić co się dzieje. Grupa była spora i dobrze zorganizowana. Obstawili szpital, mieli chyba wszystko zaplanowane. Chodziło im o leki i żywność. Gdy to znalezli oddalili się na motorach w stronę zakopanego - dodałem
- A widziałeś tam jeszcze jakiś ludzi?
- Często kręciłem się po miasteczku w poszukiwaniu jedzenia ale na żywych nie trafiłem
- A możliwe jest żeby ktoś tam przeżył?
- W miasteczku to nie. W domach były albo zwłoki albo zimni. Odwiedziłem wszystkie domy
- Znalazłeś coś interesującego?
- W domach to nie, były bardzo zrujnowane
- Salvadore on mówi jednak prawdę. Moi ludzie przejrzeli domy, połazili po miasteczku i żywej duszy nie znalezli
- Mogę coś zasugerować - wtrąciłem nieśmiało
- Mów co wiesz
- Widziałem raz na halach kozę co było dziwne. Bo kozy tak wysoko w góry się nie zapuszczają, ale są tam też bacówki może tam ukrywa się ta grupa.
- Nie szukam grupy - odparł i położył zdjęcie - co to bacówka?
- To takie tymczasowe domki dla górali którzy wypasali owce na halach. Tam siedzieli całe lato a pózniej schodzili z gór do miasteczka.
- Możliwe jest żeby ten człowiek tam przeżył?
- Istotnie. Oni tam mają zapasy gdy by zeszła lawina lub coś - ciągnąłem
- A dał byś radę odnalezć tego człowieka.
- Jeżeli bym miał na niego zlecenie to wykopał bym go z pod ziemi. Jeżeli nie ma jego tam jest gdzie indziej. Mogę przywieść go żywego lub martwego
- Chciał bym żebyś przywiózł wszystkie jego zapiski. To o nie mi chodzi
- To żaden problem
- Dobrze - Ivan wstał i poprawił marynarkę - muszę naradzić się z Salvadorem i będę chciał jeszcze z tobą mówić.
- Oczywiście nigdzie się nie wybieram
- Igor - krzyknął Ivan i jeden z goryli wszedł do pokoju - Zaprowadz mojego gościa do apartamentu dla gości.
- Na pewno? - zapytał tamten
- Czego nie rozumiesz? - warknął - wykonaj polecenie
Apartament - myślałem - ciemna cela z kubłem zamiast sracza. Jednak wstałem i pożegnałem się z Salvadore
- Do widzenia szanowny Panie - skłoniłem głowę w duł mówiąc do Ivana
- Do zobaczenia - odparł
- Proszę za mną - powiedziała za mną ochroniarz
A temu co się stało pomyślałem i poszedłem za nim.
Któregoś dnia z kolei a może nocy przyszedł ktoś, spałem, jednak usłyszałem jak ktoś wchodzi.
-Ty, wstawaj- kopnął mnie. Podniosłem głowę i powoli ruszyłem z klepowiska.
-Co się dzieje?- zapytałem.
-Idziemy- warknął tamten.
-Dokąd?
-Niespodzianka, zaraz zobaczysz.
-Będziesz lazł grzecznie czy mam ci kulkę w łeb walnąć ?
-Będę spokojny- zapewniłem.
Wprowadzili mnie do jakiejś jak, jak by łazienki.
-Wez prysznic bo cuchniesz i masz tu swoje fatałaszki- powiedział.
-Masz 5 minut- rzucił przez ramię i zapalił fajkę. Ja się szybko myłem i ubierałem.
-Pewnie byś zapalił koleś co?- zapytał.
-Nie, nie palę- odparłem.
-To jak to nic na ,,p"?
-Co masz na myśli?- zapytałem
-Palenie, picie i pierdolenie.
-Nie w takim razie nic na ,,p"- odrzekłem.
-Więc jesteś pedałem?
-To też jest na ,,p"- zauważyłem- więc nie ,nie jestem pedałem.
-Spostrzegawczy jesteś- zauważył tamten.
-A pieprzyłeś się już z jakąś suką? -Prawiczek i Pieprzenie też jest na P - skomentowałem. -Faktem jest ze ja raczej inaczej mówię na stosunki damską-męskie i faktycznie trafiały się czasem jakieś dziunie.
-A jakąś masz?
-Nie nic stałego raczej na doskok - brnąłem w kłamstwo dalej.-A co Ty mnie tak przesłuchujesz ? dopytałem . -Po prostu ciekawi mnie twoja osoba. -Z jakiego powodu? -Siedzisz tu w tej ciemnicy już ponad miesiąc dziwi mnie czemu cię jeszcze nie zabili bo ludzie wytrzymują tu co najwyżej tydzień pózniej mówią to co chcemy usłyszeć i albo giną albo idą na szkolenie.
-A ja? Gdzie mnie zabierasz?
- Na spotkanie z Salvadore dla tego musisz jakoś wyglądać.
- Rozumiem - powiedziałem. - Chłopcy z ochrony coś przebąkiwali że nawet sam Iwan się pojawi. No ale jak coś to ty nic nie wiesz no bynajmniej nie ode mnie.
- Ja nie mam nic do ukrycia to ty puściłeś parę z gęby i ja nie zamierzam tego ukrywać. - Policzymy się jak coś wygadasz w drodze powrotnej . Dawaj łapy założę ci bransoletki i na nogi też . Póżniej ruszyliśmy labiryntem korytarzy jeden z nich szedł przede mną a drugi miał karabin wycelowany prosto w moja głowę i podążał za nim . W pewnym momencie korytarz się skończył na końcu były ciężkie metalowe drzwi otwierające się na kod, gdy drzwi się otworzyły zobaczyłem dalej ciągnący się korytarz i następne drzwi podobne do poprzednich i za drzwiami już eleganckie dębowe schody które zdobił dywan.Przyznam ze ciężko się wchodziło. Na szczycie schodów stało jeszcze dwóch wspaniałych .Drogi panel błyszczał pod moimi stopami korytarz gustownie i bogato urządzony, obrazy, kwiaty i kilka drzwi. Do jednych z drzwi zapukał osobnik który mnie prowadził.
- Wejść - usłyszeliśmy i obaj panowie wprowadzili mnie do środka. Pokój był ogromny sufit zdobiły kasetony gustowny i pewnie drogi żyrandol na ścianach znajdowały się tapety . Przede mną stał stolik kawowy wygodne skórzane fotele a w nich dwaj faceci. W jednym z nich rozpoznałem Salvadore. Drugi w drogim garniturze szytym na miarę idealnie zawiązanym krawacie.Był lekko szpakowaty a jego twarz zdobiła wystylizowana kozia bródka na oko miał około 50 lat.Przypuszczałem że to ten cały Iwan.
- Rozkujcie naszego gościa - nakazał ten facet z rosyjskim akcentem
- Witaj Quick mój synu - powiedział Salvadore podchodząc do mnie. - Coś zle wyglądasz chłopie.
- Dzień dobry Salvadore - przywitałem się kulturalnie - Przepraszam za mój wygląd ale warunki w których przebywałem, przyczyniły się do tego, iż prezentuje się nie tak jak bym sobie życzył
- Chodz chłopcze. Przedstawię ci kogoś - powiedział. Ruszyłem za nim. - Ivanie poznaj mojego najskuteczniejszego i najszybszego człowieka
- Witam Pana - powiedziałem pochylając głowę w geście uległości
- Mówią na ciebie Quick?
- Tak - skinąłem głową
- No i tyle mi wystarczy - stwierdził Ivan i rozsiadł się w fotelu. Za jego przykładem poszedł też Salvadore
- Usiądz proszę - nakazał Ivan - Zaimponowałeś mi synu i jeżeli się dogadamy chciał bym żebyś dołączył do moich ludzi
- Będzie jak pan sobie życzy - przytaknąłem
- Salvadore wiele mi o tobie opowiadał i same superlatywy. Pracujesz na zlecenie jak dobrze pamiętam
- Tak jestem wolnym strzelcem - przyznałam
- Wolny i skuteczny - wycedził powoli słowa - Co masz na myśli mówiąc wolny? - zagadnął
- Rodzina prawdopodobnie nie żyje - powiedziałem - więc zostałem sam.
- No tak a kobieta?
- Nie mam nikogo - westchnąłem
- Żadnej kobiety?
- Nie przed apokalipsą pojechałem na polowanie. To była taka moja pasja w wolnej chwili gdy wracałem ludzie już uciekali. Więc cofnąłem się, znalazłem jaskinie i mieszkałem tam do momentu aż znalezli mnie Pana ludzie
- No i z 20 zrobiłeś mi 7, ale zmierzam zupełnie do czegoś innego. Chciał bym zadać ci chłopcze kilka pytań i chciał bym szczerej odpowiedzi
- Rozumiem - odparłem
- Więc zaczniemy od szpitala. Co o nim wiesz?
- No faktycznie jest tam szpital - odparłem - Stacjonowali w nim jacyś ludzie
- Dokładnie to byli moi ludzie i ktoś powybijał ich co do nogi. Brałeś w tym udział? Wiesz może kto to?
- Nie udziału nie brałem ale strzelaninę słyszałem i podszedłem sprawdzić co się dzieje. Grupa była spora i dobrze zorganizowana. Obstawili szpital, mieli chyba wszystko zaplanowane. Chodziło im o leki i żywność. Gdy to znalezli oddalili się na motorach w stronę zakopanego - dodałem
- A widziałeś tam jeszcze jakiś ludzi?
- Często kręciłem się po miasteczku w poszukiwaniu jedzenia ale na żywych nie trafiłem
- A możliwe jest żeby ktoś tam przeżył?
- W miasteczku to nie. W domach były albo zwłoki albo zimni. Odwiedziłem wszystkie domy
- Znalazłeś coś interesującego?
- W domach to nie, były bardzo zrujnowane
- Salvadore on mówi jednak prawdę. Moi ludzie przejrzeli domy, połazili po miasteczku i żywej duszy nie znalezli
- Mogę coś zasugerować - wtrąciłem nieśmiało
- Mów co wiesz
- Widziałem raz na halach kozę co było dziwne. Bo kozy tak wysoko w góry się nie zapuszczają, ale są tam też bacówki może tam ukrywa się ta grupa.
- Nie szukam grupy - odparł i położył zdjęcie - co to bacówka?
- To takie tymczasowe domki dla górali którzy wypasali owce na halach. Tam siedzieli całe lato a pózniej schodzili z gór do miasteczka.
- Możliwe jest żeby ten człowiek tam przeżył?
- Istotnie. Oni tam mają zapasy gdy by zeszła lawina lub coś - ciągnąłem
- A dał byś radę odnalezć tego człowieka.
- Jeżeli bym miał na niego zlecenie to wykopał bym go z pod ziemi. Jeżeli nie ma jego tam jest gdzie indziej. Mogę przywieść go żywego lub martwego
- Chciał bym żebyś przywiózł wszystkie jego zapiski. To o nie mi chodzi
- To żaden problem
- Dobrze - Ivan wstał i poprawił marynarkę - muszę naradzić się z Salvadorem i będę chciał jeszcze z tobą mówić.
- Oczywiście nigdzie się nie wybieram
- Igor - krzyknął Ivan i jeden z goryli wszedł do pokoju - Zaprowadz mojego gościa do apartamentu dla gości.
- Na pewno? - zapytał tamten
- Czego nie rozumiesz? - warknął - wykonaj polecenie
Apartament - myślałem - ciemna cela z kubłem zamiast sracza. Jednak wstałem i pożegnałem się z Salvadore
- Do widzenia szanowny Panie - skłoniłem głowę w duł mówiąc do Ivana
- Do zobaczenia - odparł
- Proszę za mną - powiedziała za mną ochroniarz
A temu co się stało pomyślałem i poszedłem za nim.
Subskrybuj:
Posty (Atom)