Nie miałam pojęcia co dzieje się z Quickiem. Od wizyty u tego głupiego lekarza był jakiś dziwny. Miałam nadzieje że wieczorem porozmawiamy. Bo zaczynałam się martwić. Naprawdę już nie wiedziałam, może tak naprawdę on nie chce tych dzieci i o to chodzi. Ale Quick wieczorem przyszedł i powiedział że ma do załatwienia jakąś sprawę. Obiecał że wróci na kolację. Godziny mijany a on nie wracał. Zjedliśmy kolację, położyłam spać Damona. Jula dotrzymywała mi towarzystwa, obie oglądałyśmy jakieś głupoty w telewizji.
- Jest już pózno będę lecieć do siebie - wypaliła Jula
Miała racje faktycznie było pózno. Jula poszła do siebie a ja nadal patrzyłam na telewizje. Naprawdę liczyłam na tą kolację. Zwłaszcza że to była nasza rocznica. Zresztą powinnam zacząć się przyzwyczajać podobno faceci z czasem zawsze zapominają o rocznicy. Było około 23 kiedy wyłączyłam telewizor i położyłam się do łóżka. Przebudziłam się jak wrócił Quick. Ale zaraz zasnęłam i nie zdołałam z nim pogadać.
Rano jak zawsze obudził mnie Damon. Quick nadal spał. Więc nie chcąc go budzić ogarnęłam się zabrałam Damona i wyszłam. Jula złapała mnie na korytarzu
- Musisz coś zobaczyć - mruknęła
- Damon jest głodny - odparłam
- Oj chodz zamówimy do pokoju.
- Jula czy ty naprawdę nie masz co robić - mruknęłam ale poszłam za nią do jej pokoju
Telewizor był włączony i właśnie leciały jakieś wiadomości
- Na każdym kanale o tym mówią
Więc skupiłam się na tym o czym mówią. Mówili właśnie o jakimś napadzie z bronią na bank w Moskwie. Pokazali nawet jakieś ujęcie z kamer.
- Ty to...
- Też tak sądzę przypomina mi Pati - powiedziała Jula - ale oglądaj dalej
No więc posłusznie usiadłam na łóżko i zaczęłam oglądać wiadomości. Ostatniego wieczoru w Moskwie dużo się działo. napadli na bank, na całym mieście wybuchały bomby. A wszystko połączyli z Mścicielem którego nie zabrakło. A willa wielkiego biznesmena Ivanowa wybuchła w powietrze. Pokazywali zrujnowane miasto. Podawali liczbę ofiar rannych i śmiertelnych.
Byłam wściekła to ta jego wielka sprawa. Zamiast ze mną porozmawiać i zjeść kolację on wybrał się do Rosji pobawić się w Mściciela.
- Zajmiesz się Damonem? - spytałam
- Tak - odparła
- Damonek zjedz ładnie śniadanko z ciocią
Minęłam się w drzwiach z obsługą. I wróciłam do pokoju. Quick nadal spał.
- Quick obudzi się - fuknęłam
- Coś się stało? - spytał zaspanym głosem nie otwierając oczu. Wtedy rozdzwonił się jego telefon ale totalnie go olał.
- Ty mi powiedz - warknęłam - nie wiesz, najlepiej powiedz mi co robiłeś wczoraj jak cię nie było. Wyjaśnisz mi to! - włączyłam telewizor gdzie nadal leciały wiadomości gdzie nadal mówili o Mścicielu. - wolałeś to - wskazałam na telewizor - niż porozmawiać ze mną w naszą rocznicę. Dzisiaj też możesz bawić się w Mściciela bo chyba nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - jego telefon rozdzwonił się już chyba piąty raz - I odbierz wreszcie ten cholerny telefon - warknęłam i wyszłam z pokoju.
Jak on mógł. Naprawdę woli te swoje przebieranki ode mnie.
niedziela, 3 grudnia 2017
Od Lexi
Byłam w totalnej rozsypce. Z dnia na dzień było tylko gorzej. Przez Luke'a nie zdołałam pogadać z Drake'em. No i zastanawiałam się czy faktycznie ma inne. Luke mógł to zmyślić, choć to nie w jego stylu.
Od powrotu z jachtu nie wychodziłam z pokoju ani nie jadłam, odmówiłam również badań choć to było głupie, mogłam tylko bardziej zaszkodzić dziecku. Przeze mnie może umrzeć. Na drugi dzień po południu przyszedł Sasza.
-idz sobie- powiedziałam na wstępie, ale ten nie wzruszony usiadł na łóżku.
-musisz coś zjeść.- oznajmił
-nie jestem głodna.
-A badania?
-Nie są mi potrzebne- wiem że zachowywałam się jak obrażone dziecko ale chciałam tylko żeby sobie poszedł. Chciałam być sama.
-Lexi pozwoliłem ci się zobaczyć z rodziną bo myślałem że będziesz czuła się lepiej- oznajmił -swoim zachowaniem tylko szkodzisz dziecku. Teraz musisz myśleć też o nim.
-Zostaw mnie w spokoju- rozkazałam.
-nie mogę kiedy zachowujesz się w taki sposób, może chciałabyś się gdzieś przejść, pogadać z ludzmi.
W końcu się poddałam i po półgodzinie wyszliśmy z rezydencji. Pojechaliśmy gdzieś samochodem szczerze mało mnie interesowało gdzie. Choć tak nie powinno być. Sasza próbował ze mną rozmawiać. Nie jechaliśmy długo. Zatrzymaliśmy się przed Czerwonym Placem. Słyszałam że to centralne miejsce Moskwy jak i nie całej Rosji. Teraz pewnie i tak jest. Sasza na nowo zaczął gadać mając o czym. Ja jednak go nie słuchałam. Było tu pełno zabytków i pałaców. Co przypomniało mi o wizycie we Włoszech kiedy to Drake postanowił mnie zabrać na randkę. Nawet próbował coś opowiedzieć o mieście, a nad ranem złapała nas psiarnia. Prawdziwy problem polegał na tym że na drugi dzień był ślub. A ja wystawiłam Rozi, jako jej świadkowa miałam iść pomóc w wyborze kiecki.
Sasza zabrał mnie do jakiejś restauracji i dopiero jak zaczęłam jeść poczułam głód.
Nagle rozległ się jakiś wybuch.
-Chodz- rozkazał Sasza, posłusznie poszłam. Na placu wybuchła panika a dwie minuty pózniej usłyszałam kolejny wybuch ale gdzieś dalej. Ktoś zadzwonił na policje jakieś przestraszone dziecko płakało a inne szukało rodziców. Dość nisko przeleciał helikopter. To był helikopter Czarnego Mściciela byłam prawie pewna. Cholera przez to wszystko nie zapytałam Rozi czy mają z nim kłopoty.
Z helikoptera zaczęły padać strzały. Wybuchła jeszcze większa panika a strzelający nie przejmował się do kogo strzela. Sasza zaczął mnie gdzieś ciągnąć. Ale ja nie mogłam oderwać wzroku od pięcioletniego chłopca, tego który szukał rodziców. Pierwszy strzał trafił w niego. Wokół chłopca zebrała się kałuża krwi.
-Lexi chodz- powiedział spokojnie Sasza zasłaniając mi widok. Poprowadził mnie z powrotem do samochodu. Wtedy się wyszarpnęłam i pobiegłam przed siebie. Nie miałam problemu wtopić się w tłum wystraszonych ludzi którzy biegali na oślep. Sasza nie powinien mnie znaleść. Wybiegłam z tego placu a zaledwie metr ode mnie wybuchł śmietnik. I znów pojawił się helikopter ja w odróżnieniu od mijanych ludzi wiedziałam co to oznacza a więc od razu się cofnęłam i wpadłam wprost na Saszę. No cholera. Sasza złapał mnie mocniej i zaprowadził z powrotem do samochodu.
-nie rób tego już nigdy więcej- powiedział z tym swoim spokojem. Musieliśmy jechać okrężną drogą, wszędzie wyły syreny, co chwila mijała nas policja, karetka lub straż. Kierowcy łamali chyba już wszystkie przepisy, nie powinno to mnie jakoś dziwić skoro Drake bez powodu to robi ale oni wjeżdżali w siebie wzajemnie albo na chodnik potrącając kilku przechodniów. Podróż więc minęła bardzo długo i dla wielu bardzo boleśnie a nawet śmiertelnie. Podejrzewałam że właśnie tak wyglądały początki epidemii których ja nie widziałam bo byłam z dala od cywilizacji. Wokół panowała panika ale zaczęła również wybuchać wśród Alfredów co boleśnie zaczęłam odczuwać. Czułam się tak jak na początku, atakowała mnie setka rozmów i krzyków które zlewały się ze sobą. Przed oczami zaczęły mi migać jakieś obrazy zamglone przez dym. Słyszałam również strzały i wybuchy ale już nie te z ulic ale właśnie z budynku który pokazywały mi Alfredy. Szybko rozpoznałam że to rezydencja. Ból stawał się nie do zniesienia. Spróbowałam się więc skupić na otoczeniu. Na mijanych budynkach i samochodach co nie było łatwe biorąc pod uwagę tę całą panikę. Ale chyba to działało.
Byliśmy kilkanaście metrów przed rezydencją kiedy budynek eksplodował. Po prostu wybuchł. Kierowca ostro zawrócił i pojechał przed siebie.
-Gdzie jedziemy?- spytałam. Ale Sasza mi nie odpowiedział. Jechaliśmy kilka godzin. Wjechaliśmy w las i jechaliśmy nim jeszcze kilka minut, aż pojawiła się przed nami willa, pod którą kierowca się zatrzymał. Sasza zaprowadził mnie do środka. Dom był piękny zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Sasza poprowadził mnie schodami w dół do piwnicy gdzie było kilka zamkniętych drzwi.
-To będzie chwilowo twój pokój- oznajmił otwierając drzwi- rano ktoś ci przyniesie jakieś ubrania.
W puścił mnie do środka i zamknął drzwi na klucz. Pokój był mniejszy niż w rezydencji ale tak samo urządzony, łózko szafka i drzwi do łazienki z tą różnicą że nie było tu okien. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać o co chodzi temu Mścicielowi. Musiało być już grubo po północy. Siedziałam tak jeszcze jakiś czas aż w końcu usnęłam.
Nad ranem obudził mnie dzwięk przekręcanego kluczyka w zamku. Zerwałam się z łóżka w chwili gdy do środka wparował Dimitri.
-Czego?- dopytałam
-Przyniosłem ci śniadanie i ciuchy- wyjaśnił wchodząc do środka. - i coś jeszcze.
-No.- ponagliłam go.
-Ktoś napadł na rezydencję.- oznajmił z powagą. Nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem.
-no co ty nie powiesz, Czarny Mściciel wysadził rezydencję w powietrze jak i połowę miasta.
-nie- zaprzeczył od razu- faktycznie Czarny Mściciel napadł na rezydencję i ją wysadził ale był ktoś jeszcze.
-nie rozumiem- przyznałam.
-Skoro za wszystkim stoi Mściciel to po co by strzelał w miejsca wybuchu?
-No bo chciał kogoś zabić?- podsunęłam
-To by podłożył większy ładunek albo go odpuścił i po prostu strzelał.
Tak to było rozsądne.
- kiedy Mściciel latał i strzelał ktoś napadł na bank i rezydencję dopiero pózniej wkroczył Mściciel i wysadził w powietrze budynek.
-Czyli sugerujesz że były dwie grupy. Mściciel atakował tą pierwszą.- podsumowałam
-Właśnie, i wydaje mi się że bank był tylko odwróceniem uwagi tak samo jak i bomby.
-Sugerujesz że...
-Ja tam byłem- przerwał mi- zdążyłem uciec. Było ich dwóch ktoś cię szukał. Tego jestem pewien.
Po tych cudownych słowach wyszedł.
Quick na pewno nie zrobił by czegoś takiego, ma inny plan przecież obiecał że mnie wydostanie a gdyby chciał się włamać zrobiłby to już dawno. A więc pewnie Luke, może i Drake chodz tych dwoje się kłóciło ale Dimitri wspominał że było ich dwóch.
O boże....
Mściciel też tam był i wysadził budynek w powietrze. Przerażona wyjęłam telefon i go włączyłam. Przez łzy nie mogłam wybrać numeru. Ale w końcu mi się udało i rozległ się sygnał. Czekałam wieki ale Quick nie odbierał. Połączenie się zakończyło a więc zadzwoniłam raz jeszcze. Z tym samym rezultatem. I trzeci. A jeżeli to jednak był Quick, może już nie żyje. Ale wtedy odebrał za piątym razem.
-O Boże, Quick co wy narobiliście?- spytałam szlochając.
-Alex uspokój się- poprosił
-Nic im nie jest, prawda? Quick proszę powiedz że wrócili. A najlepiej że ich wcale tam nie było- szlochałam dalej nie dając mu dojść do słowa.
-Al o czym ty mówisz?- spytał zdezorientowany. Jak będę ryczeć niczego się nie dowiem. Szybko się więc uspokoiłam.
-Wczoraj Mściciel napadł na Rosję.
-No wiem.
-Ale Dimitri jest pewny że był tam ktoś jeszcze. Proszę powiedz że Drake i Luke są z tobą.
Quick zaklął.
-Quick o co chodzi?- spytałam przerażona, miałam wrażenie że krew mi w żyłach zastyga.
-Wczoraj polecieli do polski- wyjaśnił po chwili ciszy. Nie ma ich z nim, on o niczym nie wiedział.Oni sami pojechali. Oni nie żyją. Ten świr wysadził ich w powietrze. Panikowałam coraz bardziej.
-Al uspokój się, jak tylko będę coś wiedział zadzwonię do ciebie- powiedział i się rozłączył. Rozryczałam się jeszcze bardziej.
Od powrotu z jachtu nie wychodziłam z pokoju ani nie jadłam, odmówiłam również badań choć to było głupie, mogłam tylko bardziej zaszkodzić dziecku. Przeze mnie może umrzeć. Na drugi dzień po południu przyszedł Sasza.
-idz sobie- powiedziałam na wstępie, ale ten nie wzruszony usiadł na łóżku.
-musisz coś zjeść.- oznajmił
-nie jestem głodna.
-A badania?
-Nie są mi potrzebne- wiem że zachowywałam się jak obrażone dziecko ale chciałam tylko żeby sobie poszedł. Chciałam być sama.
-Lexi pozwoliłem ci się zobaczyć z rodziną bo myślałem że będziesz czuła się lepiej- oznajmił -swoim zachowaniem tylko szkodzisz dziecku. Teraz musisz myśleć też o nim.
-Zostaw mnie w spokoju- rozkazałam.
-nie mogę kiedy zachowujesz się w taki sposób, może chciałabyś się gdzieś przejść, pogadać z ludzmi.
W końcu się poddałam i po półgodzinie wyszliśmy z rezydencji. Pojechaliśmy gdzieś samochodem szczerze mało mnie interesowało gdzie. Choć tak nie powinno być. Sasza próbował ze mną rozmawiać. Nie jechaliśmy długo. Zatrzymaliśmy się przed Czerwonym Placem. Słyszałam że to centralne miejsce Moskwy jak i nie całej Rosji. Teraz pewnie i tak jest. Sasza na nowo zaczął gadać mając o czym. Ja jednak go nie słuchałam. Było tu pełno zabytków i pałaców. Co przypomniało mi o wizycie we Włoszech kiedy to Drake postanowił mnie zabrać na randkę. Nawet próbował coś opowiedzieć o mieście, a nad ranem złapała nas psiarnia. Prawdziwy problem polegał na tym że na drugi dzień był ślub. A ja wystawiłam Rozi, jako jej świadkowa miałam iść pomóc w wyborze kiecki.
Sasza zabrał mnie do jakiejś restauracji i dopiero jak zaczęłam jeść poczułam głód.
Nagle rozległ się jakiś wybuch.
-Chodz- rozkazał Sasza, posłusznie poszłam. Na placu wybuchła panika a dwie minuty pózniej usłyszałam kolejny wybuch ale gdzieś dalej. Ktoś zadzwonił na policje jakieś przestraszone dziecko płakało a inne szukało rodziców. Dość nisko przeleciał helikopter. To był helikopter Czarnego Mściciela byłam prawie pewna. Cholera przez to wszystko nie zapytałam Rozi czy mają z nim kłopoty.
Z helikoptera zaczęły padać strzały. Wybuchła jeszcze większa panika a strzelający nie przejmował się do kogo strzela. Sasza zaczął mnie gdzieś ciągnąć. Ale ja nie mogłam oderwać wzroku od pięcioletniego chłopca, tego który szukał rodziców. Pierwszy strzał trafił w niego. Wokół chłopca zebrała się kałuża krwi.
-Lexi chodz- powiedział spokojnie Sasza zasłaniając mi widok. Poprowadził mnie z powrotem do samochodu. Wtedy się wyszarpnęłam i pobiegłam przed siebie. Nie miałam problemu wtopić się w tłum wystraszonych ludzi którzy biegali na oślep. Sasza nie powinien mnie znaleść. Wybiegłam z tego placu a zaledwie metr ode mnie wybuchł śmietnik. I znów pojawił się helikopter ja w odróżnieniu od mijanych ludzi wiedziałam co to oznacza a więc od razu się cofnęłam i wpadłam wprost na Saszę. No cholera. Sasza złapał mnie mocniej i zaprowadził z powrotem do samochodu.
-nie rób tego już nigdy więcej- powiedział z tym swoim spokojem. Musieliśmy jechać okrężną drogą, wszędzie wyły syreny, co chwila mijała nas policja, karetka lub straż. Kierowcy łamali chyba już wszystkie przepisy, nie powinno to mnie jakoś dziwić skoro Drake bez powodu to robi ale oni wjeżdżali w siebie wzajemnie albo na chodnik potrącając kilku przechodniów. Podróż więc minęła bardzo długo i dla wielu bardzo boleśnie a nawet śmiertelnie. Podejrzewałam że właśnie tak wyglądały początki epidemii których ja nie widziałam bo byłam z dala od cywilizacji. Wokół panowała panika ale zaczęła również wybuchać wśród Alfredów co boleśnie zaczęłam odczuwać. Czułam się tak jak na początku, atakowała mnie setka rozmów i krzyków które zlewały się ze sobą. Przed oczami zaczęły mi migać jakieś obrazy zamglone przez dym. Słyszałam również strzały i wybuchy ale już nie te z ulic ale właśnie z budynku który pokazywały mi Alfredy. Szybko rozpoznałam że to rezydencja. Ból stawał się nie do zniesienia. Spróbowałam się więc skupić na otoczeniu. Na mijanych budynkach i samochodach co nie było łatwe biorąc pod uwagę tę całą panikę. Ale chyba to działało.
Byliśmy kilkanaście metrów przed rezydencją kiedy budynek eksplodował. Po prostu wybuchł. Kierowca ostro zawrócił i pojechał przed siebie.
-Gdzie jedziemy?- spytałam. Ale Sasza mi nie odpowiedział. Jechaliśmy kilka godzin. Wjechaliśmy w las i jechaliśmy nim jeszcze kilka minut, aż pojawiła się przed nami willa, pod którą kierowca się zatrzymał. Sasza zaprowadził mnie do środka. Dom był piękny zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Sasza poprowadził mnie schodami w dół do piwnicy gdzie było kilka zamkniętych drzwi.
-To będzie chwilowo twój pokój- oznajmił otwierając drzwi- rano ktoś ci przyniesie jakieś ubrania.
W puścił mnie do środka i zamknął drzwi na klucz. Pokój był mniejszy niż w rezydencji ale tak samo urządzony, łózko szafka i drzwi do łazienki z tą różnicą że nie było tu okien. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać o co chodzi temu Mścicielowi. Musiało być już grubo po północy. Siedziałam tak jeszcze jakiś czas aż w końcu usnęłam.
Nad ranem obudził mnie dzwięk przekręcanego kluczyka w zamku. Zerwałam się z łóżka w chwili gdy do środka wparował Dimitri.
-Czego?- dopytałam
-Przyniosłem ci śniadanie i ciuchy- wyjaśnił wchodząc do środka. - i coś jeszcze.
-No.- ponagliłam go.
-Ktoś napadł na rezydencję.- oznajmił z powagą. Nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem.
-no co ty nie powiesz, Czarny Mściciel wysadził rezydencję w powietrze jak i połowę miasta.
-nie- zaprzeczył od razu- faktycznie Czarny Mściciel napadł na rezydencję i ją wysadził ale był ktoś jeszcze.
-nie rozumiem- przyznałam.
-Skoro za wszystkim stoi Mściciel to po co by strzelał w miejsca wybuchu?
-No bo chciał kogoś zabić?- podsunęłam
-To by podłożył większy ładunek albo go odpuścił i po prostu strzelał.
Tak to było rozsądne.
- kiedy Mściciel latał i strzelał ktoś napadł na bank i rezydencję dopiero pózniej wkroczył Mściciel i wysadził w powietrze budynek.
-Czyli sugerujesz że były dwie grupy. Mściciel atakował tą pierwszą.- podsumowałam
-Właśnie, i wydaje mi się że bank był tylko odwróceniem uwagi tak samo jak i bomby.
-Sugerujesz że...
-Ja tam byłem- przerwał mi- zdążyłem uciec. Było ich dwóch ktoś cię szukał. Tego jestem pewien.
Po tych cudownych słowach wyszedł.
Quick na pewno nie zrobił by czegoś takiego, ma inny plan przecież obiecał że mnie wydostanie a gdyby chciał się włamać zrobiłby to już dawno. A więc pewnie Luke, może i Drake chodz tych dwoje się kłóciło ale Dimitri wspominał że było ich dwóch.
O boże....
Mściciel też tam był i wysadził budynek w powietrze. Przerażona wyjęłam telefon i go włączyłam. Przez łzy nie mogłam wybrać numeru. Ale w końcu mi się udało i rozległ się sygnał. Czekałam wieki ale Quick nie odbierał. Połączenie się zakończyło a więc zadzwoniłam raz jeszcze. Z tym samym rezultatem. I trzeci. A jeżeli to jednak był Quick, może już nie żyje. Ale wtedy odebrał za piątym razem.
-O Boże, Quick co wy narobiliście?- spytałam szlochając.
-Alex uspokój się- poprosił
-Nic im nie jest, prawda? Quick proszę powiedz że wrócili. A najlepiej że ich wcale tam nie było- szlochałam dalej nie dając mu dojść do słowa.
-Al o czym ty mówisz?- spytał zdezorientowany. Jak będę ryczeć niczego się nie dowiem. Szybko się więc uspokoiłam.
-Wczoraj Mściciel napadł na Rosję.
-No wiem.
-Ale Dimitri jest pewny że był tam ktoś jeszcze. Proszę powiedz że Drake i Luke są z tobą.
Quick zaklął.
-Quick o co chodzi?- spytałam przerażona, miałam wrażenie że krew mi w żyłach zastyga.
-Wczoraj polecieli do polski- wyjaśnił po chwili ciszy. Nie ma ich z nim, on o niczym nie wiedział.Oni sami pojechali. Oni nie żyją. Ten świr wysadził ich w powietrze. Panikowałam coraz bardziej.
-Al uspokój się, jak tylko będę coś wiedział zadzwonię do ciebie- powiedział i się rozłączył. Rozryczałam się jeszcze bardziej.
Od Quicka
To jakieś fatum. Przecież ja nie znoszę alko. No po za tym dziś jest nasza rocznica. Całkiem fajnie będzie eh, ja w wisielczym nastroju. Bogu ducha winna Jula, w kółko paplający angol i Roz która zapewne już wie że coś ze mną nie ok. Co ja narobiłem. Eh... a zapewne nie było by tego gdyby Sasza nie porwał Roz. Zadzwoniłem do Mariusza i poprosiłem by przyszedł. Po chwili był.
- Co szefowi potrzeba
- Bez zbędnych pytań Mariusz. Leć do polski wymień samolot na ten czarny. Samochód powinien być w środku. Sprawdzi paliwo, amunicję i wracaj. Posadzi go na punkcie resztę wyjaśnię pózniej - powiedziałem
Było już dość pózno gdy Mariusz zakomunikował że jest już z powrotem.
- Dobrze powiedz Grześkowi że zostaje i pilnuje Roz do naszego powrotu. No i niech strzela bez ostrzeżenia. Ma chodzić za nią krok w krok.
Odstawiłem butelkę na miejsce i skierowałem się do drugiego pokoju. Gdzie dziewczyny oglądały i porównywały własne badania USG.
- Skarbie nie przeszkadzam? - dopytałem
- Nie oglądamy te badania
- No to fajna pamiątka będzie eh...
- Dzięki za kupienie płyty - powiedziała Jula
- Spoko nie ma problemu
- No ale chciałeś coś omówić - powiedziała Roz
- No tak bo wiesz obiecałem ci tą kolację
- I chcesz się z niej wymiksować? - dopytała
- Nie skarbie dostałem telefon i muszę osobiście załatwić pewną sprawę ale kolacja tak tylko jak wrócę.
- A powiesz mi o co chodzi. Bo widzę że od tej wizyty lekarskiej to się jakoś załamałeś czy coś. A może nie chcesz tych maluszków.
- Nie skarbie to naprawdę nie chodzi o to. Tylko się martwię, bardzo się martwię. O te nasze robaczki i o ciebie kruszynko. Eh... że też ja musiałem tak na rozrabiać w tym twoim brzuszku.
- To co mogę załatwić tą sprawę? Poczekasz na mnie?
- A porozmawiasz ze mną przy kolacji?
- Porozmawiam skarbie
- Dobrze to jedz jak musisz
- No muszę kochanie bardziej tak niż nie.
- Tylko pamiętaj kolacja a po kolacji...
- Tak dla ciebie wszystko obiecuję.
- No i w końcu będzie normalnie - skomentowała
Pocałowałem Roz i wyszedłem.
- Grzesiek pilnuj jej poleciłem - Mariusz uciekamy - powiedziałem
Do lota poszliśmy na piechotę.
- Szefie powiedz gdzie się dzieje gdzie lecimy
- Zbawiać świat Maniuś zbawiać świat
Weszliśmy do lota.
- Przebieraj się Maniek mamy misję lecimy do Rosji. Zrobię tam totalną rozpierduchę. Ivanow mi za to zapłać.
Miotałem się odbezpieczając atoma.
- Szefie ostrożnie to bardzo czułe urządzenie
- Oj poczuje jebana koza poczuje. Zabije kutasa będzie zdychał wolno i w mękach
- Ale co się wydarzyło - usiadł Mariusz za sterami
- Głodził moją Roz, teraz lekarz pierdoli że mam wyrazić zgodę na aborcję nie mówiłem o tym kruszynie bo ma się nie denerwować ale to wina ruskiej kozy i zapłaci mi za to. I za Roz mi zapłaci i za Al.
- No to nie wygląda za ciekawie szefie wypowiadasz wojnę Rosji.
- Nie Mariusz na początek ich ostrzegę. Dam dobitnie do zrozumienia że Mściciel nie żartuje.
Lecieliśmy w milczeniu bo ja nie miałem ochoty na gadanie. A Maniek był chyba w szoku i chyba się bał. Po kilku godzinach podlatywaliśmy pod Moskwę
- Posadzisz go gdzieś Maniek, wyprowadzę furę i pojedziemy samochodem pod tą ruską rezydencję.
Mój monolog przerwał dość głośny wybuch po chwili był następny i kolejny.
- O matko szefie to jakaś wojna
- Nie wiem zmiana planów. Leć wystawiaj działka może to ruch oporu.
- Ale szefie...
- Rób kurwa co mówię
- Ucierpią cywile po co to szef jest zły na Ivanowa
- Każdy Rosjanin to wróg publiczny nr 1 ja zatańczę z tymi ruskimi świniami.
Tam gdzie wybuchały jakieś ładunki ja seriami obstrzeliwałem całość w koło. Nie ważne czy to chłop, baba, samochód. Tych kilka wyjebało w kosmos. Latałem tak z Mańkiem 15 minut.
- Dobra posadzi go tu i ubezpieczaj. Załatwię tą jebaną kozę. Pobiegłem do rezydencji no właściwie to był pałac Ivana. Ku mojemu zdziwieniu część ludzi była martwa. Zabijałem po drodze Alfredów, strzał prosto w pykawę. Wpadłem do środka było pełno dymu. No kurwa skądś znałem ten smrodek. Szybko po kojarzyłem fakty bo zapach był podobny do tego z fajek którymi poczęstowano gości ze szpitala.
- Hm... ktoś się w zielareczkę tu kurwa bawi - powiedziałem na głos - Ivanow chuju gdzie się chowasz - kopałem każde napotkane drzwi. Co jakiś czas wpadając na Alfreda. - gdzie jesteś ruska szmato.
W oddali zamajaczył mi jakiś cień. A gdy skręciłem w korytarz coś wybuchło. Niedaleko mnie i narobiło się kupę dymu.
- No kurwa Sasza oddawaj Al i wyłaz policzymy się szmato
Przepatrzyłem wszystkie pokoje ale tam nikogo niestety nie było więc szybko zacząłem się ewakuować. Ja mu skończę wykluwanie Alfredów. Wybiegłem i pobiegłem do samolotu.
- W górę Mariusz i odleć kawałek.
Namierzyłem cel i cały śmieszny pałacyk wyjebało w kosmos. Pózniej to samo zrobiłem z więzieniem i innymi obiektami. Pokręciłem się jeszcze po mieście wywaliłem w kosmos kilka obiektów. I wydałem polecenie że wracamy. Lecieliśmy szybko. Nie było ich tam cholera nie było. No dodatkowo ktoś tam był. Ja nie wiem czego chcieli od Saszy. Ale to było zorganizowane. Mieli bomby dymne i usypiające do Włoch dolecieliśmy koło 23. Przebrałem się i poszliśmy do hotelu. Po cichu wszedłem do pokoju. Jula i Roz już spały. Rozebrałem się i położyłem delikatnie do wyrka. Jednak Roz się lekko przebudziła. Przytuliła się do mnie i coś po mamrotała.
- Czekałam ale... ale - ziewała co chwila - spać mi się chce. Wzięłam te tabletki od doktora
- Dobrze kochanie śpij.
- Miałeś powiedzieć i kolacja.
- Jutro skarbie dziś wypoczywaj - gładziłem ją po głowie
Po jakimś czasie Roz zasnęła mamrocząc że mnie kocha.
- Co szefowi potrzeba
- Bez zbędnych pytań Mariusz. Leć do polski wymień samolot na ten czarny. Samochód powinien być w środku. Sprawdzi paliwo, amunicję i wracaj. Posadzi go na punkcie resztę wyjaśnię pózniej - powiedziałem
Było już dość pózno gdy Mariusz zakomunikował że jest już z powrotem.
- Dobrze powiedz Grześkowi że zostaje i pilnuje Roz do naszego powrotu. No i niech strzela bez ostrzeżenia. Ma chodzić za nią krok w krok.
Odstawiłem butelkę na miejsce i skierowałem się do drugiego pokoju. Gdzie dziewczyny oglądały i porównywały własne badania USG.
- Skarbie nie przeszkadzam? - dopytałem
- Nie oglądamy te badania
- No to fajna pamiątka będzie eh...
- Dzięki za kupienie płyty - powiedziała Jula
- Spoko nie ma problemu
- No ale chciałeś coś omówić - powiedziała Roz
- No tak bo wiesz obiecałem ci tą kolację
- I chcesz się z niej wymiksować? - dopytała
- Nie skarbie dostałem telefon i muszę osobiście załatwić pewną sprawę ale kolacja tak tylko jak wrócę.
- A powiesz mi o co chodzi. Bo widzę że od tej wizyty lekarskiej to się jakoś załamałeś czy coś. A może nie chcesz tych maluszków.
- Nie skarbie to naprawdę nie chodzi o to. Tylko się martwię, bardzo się martwię. O te nasze robaczki i o ciebie kruszynko. Eh... że też ja musiałem tak na rozrabiać w tym twoim brzuszku.
- To co mogę załatwić tą sprawę? Poczekasz na mnie?
- A porozmawiasz ze mną przy kolacji?
- Porozmawiam skarbie
- Dobrze to jedz jak musisz
- No muszę kochanie bardziej tak niż nie.
- Tylko pamiętaj kolacja a po kolacji...
- Tak dla ciebie wszystko obiecuję.
- No i w końcu będzie normalnie - skomentowała
Pocałowałem Roz i wyszedłem.
- Grzesiek pilnuj jej poleciłem - Mariusz uciekamy - powiedziałem
Do lota poszliśmy na piechotę.
- Szefie powiedz gdzie się dzieje gdzie lecimy
- Zbawiać świat Maniuś zbawiać świat
Weszliśmy do lota.
- Przebieraj się Maniek mamy misję lecimy do Rosji. Zrobię tam totalną rozpierduchę. Ivanow mi za to zapłać.
Miotałem się odbezpieczając atoma.
- Szefie ostrożnie to bardzo czułe urządzenie
- Oj poczuje jebana koza poczuje. Zabije kutasa będzie zdychał wolno i w mękach
- Ale co się wydarzyło - usiadł Mariusz za sterami
- Głodził moją Roz, teraz lekarz pierdoli że mam wyrazić zgodę na aborcję nie mówiłem o tym kruszynie bo ma się nie denerwować ale to wina ruskiej kozy i zapłaci mi za to. I za Roz mi zapłaci i za Al.
- No to nie wygląda za ciekawie szefie wypowiadasz wojnę Rosji.
- Nie Mariusz na początek ich ostrzegę. Dam dobitnie do zrozumienia że Mściciel nie żartuje.
Lecieliśmy w milczeniu bo ja nie miałem ochoty na gadanie. A Maniek był chyba w szoku i chyba się bał. Po kilku godzinach podlatywaliśmy pod Moskwę
- Posadzisz go gdzieś Maniek, wyprowadzę furę i pojedziemy samochodem pod tą ruską rezydencję.
Mój monolog przerwał dość głośny wybuch po chwili był następny i kolejny.
- O matko szefie to jakaś wojna
- Nie wiem zmiana planów. Leć wystawiaj działka może to ruch oporu.
- Ale szefie...
- Rób kurwa co mówię
- Ucierpią cywile po co to szef jest zły na Ivanowa
- Każdy Rosjanin to wróg publiczny nr 1 ja zatańczę z tymi ruskimi świniami.
Tam gdzie wybuchały jakieś ładunki ja seriami obstrzeliwałem całość w koło. Nie ważne czy to chłop, baba, samochód. Tych kilka wyjebało w kosmos. Latałem tak z Mańkiem 15 minut.
- Dobra posadzi go tu i ubezpieczaj. Załatwię tą jebaną kozę. Pobiegłem do rezydencji no właściwie to był pałac Ivana. Ku mojemu zdziwieniu część ludzi była martwa. Zabijałem po drodze Alfredów, strzał prosto w pykawę. Wpadłem do środka było pełno dymu. No kurwa skądś znałem ten smrodek. Szybko po kojarzyłem fakty bo zapach był podobny do tego z fajek którymi poczęstowano gości ze szpitala.
- Hm... ktoś się w zielareczkę tu kurwa bawi - powiedziałem na głos - Ivanow chuju gdzie się chowasz - kopałem każde napotkane drzwi. Co jakiś czas wpadając na Alfreda. - gdzie jesteś ruska szmato.
W oddali zamajaczył mi jakiś cień. A gdy skręciłem w korytarz coś wybuchło. Niedaleko mnie i narobiło się kupę dymu.
- No kurwa Sasza oddawaj Al i wyłaz policzymy się szmato
Przepatrzyłem wszystkie pokoje ale tam nikogo niestety nie było więc szybko zacząłem się ewakuować. Ja mu skończę wykluwanie Alfredów. Wybiegłem i pobiegłem do samolotu.
- W górę Mariusz i odleć kawałek.
Namierzyłem cel i cały śmieszny pałacyk wyjebało w kosmos. Pózniej to samo zrobiłem z więzieniem i innymi obiektami. Pokręciłem się jeszcze po mieście wywaliłem w kosmos kilka obiektów. I wydałem polecenie że wracamy. Lecieliśmy szybko. Nie było ich tam cholera nie było. No dodatkowo ktoś tam był. Ja nie wiem czego chcieli od Saszy. Ale to było zorganizowane. Mieli bomby dymne i usypiające do Włoch dolecieliśmy koło 23. Przebrałem się i poszliśmy do hotelu. Po cichu wszedłem do pokoju. Jula i Roz już spały. Rozebrałem się i położyłem delikatnie do wyrka. Jednak Roz się lekko przebudziła. Przytuliła się do mnie i coś po mamrotała.
- Czekałam ale... ale - ziewała co chwila - spać mi się chce. Wzięłam te tabletki od doktora
- Dobrze kochanie śpij.
- Miałeś powiedzieć i kolacja.
- Jutro skarbie dziś wypoczywaj - gładziłem ją po głowie
Po jakimś czasie Roz zasnęła mamrocząc że mnie kocha.
Od Drake'a
Staliśmy przed rezydencją w ukryciu. Kurcze czas mi się dłużył. Najchętniej już zaczął bym akcję ale jeżeli mój plan ma wypalić wszyscy muszą się go trzymać.
- Ilu naliczyłeś strażników? - dopytałem cicho
- ponad 30 - odparł Luke
- Dobra ja się zajmuję zasłoną dymną a ty usypiaczami
- Ok
Plan mieliśmy dopracowany. Nie możemy dać się złapać, jak Sasza powiąże to z nami mogą być kłopoty. A tego nie chcieliśmy. Usłyszałem pierwszy wybuch. Nareszcie. Z ukrycia rzuciłem dwie bomby dymne. Oboje wybiegliśmy z ukrycia. Strażnicy zaczęli wrzeszczeć do siebie w panice. Luke rzucił swoje i po chwili nastała cisza. Minęliśmy śpiących strażników i kamery. Kolejna kamera była przed samymi drzwiami więc rzuciłem tam kolejną bombę. Filip mówił że drzwi nigdy nie są zamknięte i z tym się nie pomylił. Weszliśmy do środka a na zewnątrz wybuchła druga bomba. W środku również rzuciłem kilka bomb to samo zrobił Luke usypiając ludzi.
- Musimy uważać na Alfredy - przypomniałem
Usłyszałem następny wybuch a zaraz pózniej serie strzałów. Niech to szlak. Ktoś psuje nasz plan.
- Komplikacje - mruknął Luke
- Robimy swoje - odparłem
Chodziło nam o Al więc od razu skierowaliśmy się do pokoju w którym powinna być. Do tego czasu powinniśmy usłyszeć następne dwa wybuchy ale zlały się z wystrzałami. Korytarze były puste od ludzi i pełne dymu. Ale pokój był pusty. Al nie było w środku.
- Nie ma jej - warknął Luke
Zaczęliśmy przeszukiwać pozostałe pokoje. Im więcej pokoi przeszukiwaliśmy tym Luke bardziej się wkurzał. Brałem wszystko co wpadło mi w ręce i mogło mieć jakąś wartość. Przecież to miał być napad rabunkowy. No i musieliśmy się śpieszyć mieliśmy tylko 30 minut. Miałem nadzieje że ją znajdziemy. Ale nigdzie nie widziałem Saszy. Podejrzewałem że obje gdzieś wybyli.
- Twój kumpel nas oszukał - warknął Luke
- Nie oszukał - odparłem - i nie jest moim kumplem. Nie zauważyłeś że nie ma również Saszy. Może gdzieś ją zabrał.
Po upływie 16 minut i wybuchu jakiś 8 bomb strzały ucichły. A my dalej przeszukiwaliśmy rezydencję. Ale po Al i Saszy ani śladu. Kurcze plan był idealny ale nikt nie pilnował czy Sasza i Al opuszczają rezydencję. Cały plan legł w gruzach. I wtedy usłyszałem ponowne strzały tym razem w środku budynku.
- Ktoś nie usnął - skomentowałem - albo to nasze komplikacje
Narzucałem więcej bomb by było więcej dymu. Musimy spadać jest mało czasu. Ale ciężko będzie wyciągnąć Luke. Też chciałem wydostać Al. Ale narażając siebie nikomu nie pomożemy
- Luke spadamy - powiedziałem
Nasze komplikacje były co raz bliżej. Obok nas przeleciało kilka kulek. Poczułem okropny ból w prawym ramieniu. Niech to szlak. Znałem ból postrzału.
- Luke spadamy - warknąłem
Pociągnąłem go kawałek za sobą. Wziąłem od Luke bombę usypiającą i rzuciłem w stronę strzelca. Nie miałem pojęcia czy uśpiliśmy kolesia czy nie ale skierowałem się do wyjścia. Przeszukaliśmy wszystko Al i Saszy nie było w środku a kończył nam się czas.
- Spróbujemy kiedy indziej - zapewniłem
Opuściliśmy rezydencję i pobiegliśmy do samochodu. Nie mogłem liczyć na Luke, sam więc wsiadłem za kierownice. Chociaż nie czułem się na siłach. Nie zdążyliśmy jeszcze odpalić silnika a rezydencja wybuchła. Zagłuszając naszą ostatnią bombę. Nie mam pojęcia jakim cudem. I kim był strzelec bo to ewidentnie on był za to odpowiedzialny. Przed oczami zaczęły latać mi mroczki które próbowałem bagatelizować i trzymać się drogi. Tyle razy byłem w gorszych opałach. Luke był w szoku. On nadal sądził że ona tam była.
- Ilu naliczyłeś strażników? - dopytałem cicho
- ponad 30 - odparł Luke
- Dobra ja się zajmuję zasłoną dymną a ty usypiaczami
- Ok
Plan mieliśmy dopracowany. Nie możemy dać się złapać, jak Sasza powiąże to z nami mogą być kłopoty. A tego nie chcieliśmy. Usłyszałem pierwszy wybuch. Nareszcie. Z ukrycia rzuciłem dwie bomby dymne. Oboje wybiegliśmy z ukrycia. Strażnicy zaczęli wrzeszczeć do siebie w panice. Luke rzucił swoje i po chwili nastała cisza. Minęliśmy śpiących strażników i kamery. Kolejna kamera była przed samymi drzwiami więc rzuciłem tam kolejną bombę. Filip mówił że drzwi nigdy nie są zamknięte i z tym się nie pomylił. Weszliśmy do środka a na zewnątrz wybuchła druga bomba. W środku również rzuciłem kilka bomb to samo zrobił Luke usypiając ludzi.
- Musimy uważać na Alfredy - przypomniałem
Usłyszałem następny wybuch a zaraz pózniej serie strzałów. Niech to szlak. Ktoś psuje nasz plan.
- Komplikacje - mruknął Luke
- Robimy swoje - odparłem
Chodziło nam o Al więc od razu skierowaliśmy się do pokoju w którym powinna być. Do tego czasu powinniśmy usłyszeć następne dwa wybuchy ale zlały się z wystrzałami. Korytarze były puste od ludzi i pełne dymu. Ale pokój był pusty. Al nie było w środku.
- Nie ma jej - warknął Luke
Zaczęliśmy przeszukiwać pozostałe pokoje. Im więcej pokoi przeszukiwaliśmy tym Luke bardziej się wkurzał. Brałem wszystko co wpadło mi w ręce i mogło mieć jakąś wartość. Przecież to miał być napad rabunkowy. No i musieliśmy się śpieszyć mieliśmy tylko 30 minut. Miałem nadzieje że ją znajdziemy. Ale nigdzie nie widziałem Saszy. Podejrzewałem że obje gdzieś wybyli.
- Twój kumpel nas oszukał - warknął Luke
- Nie oszukał - odparłem - i nie jest moim kumplem. Nie zauważyłeś że nie ma również Saszy. Może gdzieś ją zabrał.
Po upływie 16 minut i wybuchu jakiś 8 bomb strzały ucichły. A my dalej przeszukiwaliśmy rezydencję. Ale po Al i Saszy ani śladu. Kurcze plan był idealny ale nikt nie pilnował czy Sasza i Al opuszczają rezydencję. Cały plan legł w gruzach. I wtedy usłyszałem ponowne strzały tym razem w środku budynku.
- Ktoś nie usnął - skomentowałem - albo to nasze komplikacje
Narzucałem więcej bomb by było więcej dymu. Musimy spadać jest mało czasu. Ale ciężko będzie wyciągnąć Luke. Też chciałem wydostać Al. Ale narażając siebie nikomu nie pomożemy
- Luke spadamy - powiedziałem
Nasze komplikacje były co raz bliżej. Obok nas przeleciało kilka kulek. Poczułem okropny ból w prawym ramieniu. Niech to szlak. Znałem ból postrzału.
- Luke spadamy - warknąłem
Pociągnąłem go kawałek za sobą. Wziąłem od Luke bombę usypiającą i rzuciłem w stronę strzelca. Nie miałem pojęcia czy uśpiliśmy kolesia czy nie ale skierowałem się do wyjścia. Przeszukaliśmy wszystko Al i Saszy nie było w środku a kończył nam się czas.
- Spróbujemy kiedy indziej - zapewniłem
Opuściliśmy rezydencję i pobiegliśmy do samochodu. Nie mogłem liczyć na Luke, sam więc wsiadłem za kierownice. Chociaż nie czułem się na siłach. Nie zdążyliśmy jeszcze odpalić silnika a rezydencja wybuchła. Zagłuszając naszą ostatnią bombę. Nie mam pojęcia jakim cudem. I kim był strzelec bo to ewidentnie on był za to odpowiedzialny. Przed oczami zaczęły latać mi mroczki które próbowałem bagatelizować i trzymać się drogi. Tyle razy byłem w gorszych opałach. Luke był w szoku. On nadal sądził że ona tam była.
Od Pati
Wszystko było ustalone. Dojechaliśmy na miejsce i się rozdzieliliśmy my miałyśmy porozmieszczać bomby a chłopacy mieli zrobić nam rozpoznanie w banku co nie bardzo się podobało Sonii. Ona nie ufała im oni jej. Ale Drake miał racje my nie mogłyśmy pokazać się w tym banku bo jeszcze by nas rozpoznali. Dość szybko się uwinęłyśmy z tymi bombami i wróciłyśmy w umówione miejsce. Chłopacy już na nas czekali. Zrobiłam plan banku co przy Drake'u nie było łatwe. Fakt pamiętał wszystkie istotne rzeczy ale tak tłumaczył i tak mnie wkurzał że zeszło się nad tym dłużej niż powinno. Wieczorem znów się rozdzieliliśmy. Osiem minut przed zamknięciem dojechałyśmy pod bank.
-Ojciec zawsze powtarzał że lepiej się trzymać z daleka od dużych banków w dużych miastach- mruknęła Sonia. No tak jej ojciec wybierał małe banki w małych miastach lub gminach gdzie są najwyżej trzy kamery.
-Ale my mamy odwrócić uwagę a więc to musi być duży bank.- zauważyłam. Wtedy usłyszałyśmy wybuch pierwszej bomby.
-Dobra, do roboty, gotowa?- dopytała. Skinęłam tylko. Założyłyśmy kominiarki i weszłyśmy do banku. Sonia zaczęła strzelać do kamer i wybuchła panika. Była pora zamknięcia a więc nie było dużo osób.
-na podłogę i nikt się nie rusza- krzyknęłam po rosyjsku, wcześniej nauczyłyśmy się kilka potrzebnych słów i złapałam jakąś babkę która biegła w stronę drzwi. -Wy też- zwróciłam się do czwórki ochroniarzy- albo ją zabiję.
Czterech kolesi posłusznie wykonało polecenie.
-nie ma piątego- zwróciłam się do Sonii. I podeszłam do ochroniarzy ciągnąc ze sobą tą babkę.
-Masz ich powiązać- zwróciłam się do kobiety- tylko porządnie bo cię zastrzelę- pogroziłam jej. Kobieta, cała się trzęsła i płakała ale posłusznie robiła co jej mówiłam. Trzymałam broń wycelowaną w nią.
-Teraz podejdziesz do kas i pomożesz zapakować forsę tym paniom- rozkazałam podając jej torbę. Wtedy rozległo się wycie alarmu i padł strzał co wywołało większa panikę. Drzwi i okna zasłoniły rolety. Obserwowałam tych ochroniarzy ze zniecierpliwieniem. Sonia jeszcze nie wróciła. Dziewięcioro ludzi pakowało pieniądze. A ponad piętnaście plus ochroniarze posłusznie leżeli na podłodze. Wśród tych ludzi było troje dzieci.
Ja się do tego nie nadaję. Powaga. Po jakimś czasie alarm ucichł i wróciła Sonia i podeszła do mnie.
-Ten piąty nacisnął alarm, strzeliłam do niego, chyba żyje ale nie jestem pewna- wyjaśniła lekko spanikowana. Nie miałyśmy nikogo zabijać ewentualnie trochę postrzelać by ich postraszyć.
-Dobra, nie przejmuj się. - poradziłam Sonii - mamy jeszcze dwadzieścia cztery minuty.
Wtedy na zewnątrz rozległy się strzały. Coś było nie tak.
-Szybciej- pośpieszyłam tych ludzi. -pilnuj ich sprawdzę co z tamtym- powiedziałam do Sonii i poszłam we wskazane przez nią miejsce. Na korytarzu leżał nieprzytomny koleś. Dostał w ramię a więc jak się nie wykrwawi powinien przeżyć. Zatamowałam krwawienie i wróciłam do kas. W przejściu wpadł na mnie jakiś chłopiec. Bez słowa zaprowadziłam dzieciaka do jego matki. Akurat nie ciężko było ją namierzyć bo lamentowała najbardziej.
-Uciekł mi- przyznała cicho Sonia- przecież nie strzelę do dziecka. Forsa była już spakowana. A nam zostało piętnaście minut.
-Jest tu sejf- powiedziała Sonia.
-To nie ma znaczenia mamy kasę i zwiewamy.
-Ma być wiarygodnie- szepnęła Sonia- tym bardziej co to za rabunek jak się nie bierze wszystkiego.
-A jak masz zamiar go otworzyć, ojciec cię nauczył?- spytałam wkurzona. Ale i tak zdjęłam plecak i przeliczyłam dynamity. Byliśmy przygotowani na problemy z wyjściem ale nie miałyśmy w planach rozwalać sejfu.
-jak to nie wystarczy odpuszczamy- zadecydowałam na co Sonia przystała. -pilnuj ich.
Poszłam do tego sejfu i odpaliłam dynamity. Nie podejrzewałam że to podziała sejf wyglądał na mocny, może ktoś zrobił to po taniości. kasy była masa, zamieniłam się z Sonią i porozstawiałam ładunki pod drzwiami. Kiedy Sonia wróciła podpaliłam. Zabrałyśmy kasę i odjechałyśmy od banku. Policja wszędzie jezdziła ale nikt nie zwracał na nas uwagi a więc trochę zwolniłam i wróciłam w umówione miejsce. Teraz wystarczyło poczekać na chłopaków.
-Ojciec zawsze powtarzał że lepiej się trzymać z daleka od dużych banków w dużych miastach- mruknęła Sonia. No tak jej ojciec wybierał małe banki w małych miastach lub gminach gdzie są najwyżej trzy kamery.
-Ale my mamy odwrócić uwagę a więc to musi być duży bank.- zauważyłam. Wtedy usłyszałyśmy wybuch pierwszej bomby.
-Dobra, do roboty, gotowa?- dopytała. Skinęłam tylko. Założyłyśmy kominiarki i weszłyśmy do banku. Sonia zaczęła strzelać do kamer i wybuchła panika. Była pora zamknięcia a więc nie było dużo osób.
-na podłogę i nikt się nie rusza- krzyknęłam po rosyjsku, wcześniej nauczyłyśmy się kilka potrzebnych słów i złapałam jakąś babkę która biegła w stronę drzwi. -Wy też- zwróciłam się do czwórki ochroniarzy- albo ją zabiję.
Czterech kolesi posłusznie wykonało polecenie.
-nie ma piątego- zwróciłam się do Sonii. I podeszłam do ochroniarzy ciągnąc ze sobą tą babkę.
-Masz ich powiązać- zwróciłam się do kobiety- tylko porządnie bo cię zastrzelę- pogroziłam jej. Kobieta, cała się trzęsła i płakała ale posłusznie robiła co jej mówiłam. Trzymałam broń wycelowaną w nią.
-Teraz podejdziesz do kas i pomożesz zapakować forsę tym paniom- rozkazałam podając jej torbę. Wtedy rozległo się wycie alarmu i padł strzał co wywołało większa panikę. Drzwi i okna zasłoniły rolety. Obserwowałam tych ochroniarzy ze zniecierpliwieniem. Sonia jeszcze nie wróciła. Dziewięcioro ludzi pakowało pieniądze. A ponad piętnaście plus ochroniarze posłusznie leżeli na podłodze. Wśród tych ludzi było troje dzieci.
Ja się do tego nie nadaję. Powaga. Po jakimś czasie alarm ucichł i wróciła Sonia i podeszła do mnie.
-Ten piąty nacisnął alarm, strzeliłam do niego, chyba żyje ale nie jestem pewna- wyjaśniła lekko spanikowana. Nie miałyśmy nikogo zabijać ewentualnie trochę postrzelać by ich postraszyć.
-Dobra, nie przejmuj się. - poradziłam Sonii - mamy jeszcze dwadzieścia cztery minuty.
Wtedy na zewnątrz rozległy się strzały. Coś było nie tak.
-Szybciej- pośpieszyłam tych ludzi. -pilnuj ich sprawdzę co z tamtym- powiedziałam do Sonii i poszłam we wskazane przez nią miejsce. Na korytarzu leżał nieprzytomny koleś. Dostał w ramię a więc jak się nie wykrwawi powinien przeżyć. Zatamowałam krwawienie i wróciłam do kas. W przejściu wpadł na mnie jakiś chłopiec. Bez słowa zaprowadziłam dzieciaka do jego matki. Akurat nie ciężko było ją namierzyć bo lamentowała najbardziej.
-Uciekł mi- przyznała cicho Sonia- przecież nie strzelę do dziecka. Forsa była już spakowana. A nam zostało piętnaście minut.
-Jest tu sejf- powiedziała Sonia.
-To nie ma znaczenia mamy kasę i zwiewamy.
-Ma być wiarygodnie- szepnęła Sonia- tym bardziej co to za rabunek jak się nie bierze wszystkiego.
-A jak masz zamiar go otworzyć, ojciec cię nauczył?- spytałam wkurzona. Ale i tak zdjęłam plecak i przeliczyłam dynamity. Byliśmy przygotowani na problemy z wyjściem ale nie miałyśmy w planach rozwalać sejfu.
-jak to nie wystarczy odpuszczamy- zadecydowałam na co Sonia przystała. -pilnuj ich.
Poszłam do tego sejfu i odpaliłam dynamity. Nie podejrzewałam że to podziała sejf wyglądał na mocny, może ktoś zrobił to po taniości. kasy była masa, zamieniłam się z Sonią i porozstawiałam ładunki pod drzwiami. Kiedy Sonia wróciła podpaliłam. Zabrałyśmy kasę i odjechałyśmy od banku. Policja wszędzie jezdziła ale nikt nie zwracał na nas uwagi a więc trochę zwolniłam i wróciłam w umówione miejsce. Teraz wystarczyło poczekać na chłopaków.
Od Drake'a
Jak się spodziewałem Filip współpracował. Szybko udało nam się zrobić plan rezydencji Saszy. Pati wszystko ładnie obrysowała. Mieliśmy cały plan budynku z zaznaczonymi miejscami gdzie są kamery. Pózniej zgarnęliśmy potrzebne rzeczy i wieczorem byliśmy gotowi. Zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy. Luke dotrzymał słowa i nic nie pił. A Pati nie odpuściła i musieliśmy zabrać Sonię. Miałem tylko nadzieje że możemy jej ufać. No ale przecież jest złodziejem więc zdecydowanie w popełnianiu przestępstwa możemy jej ufać.
- Trzeba zrobić rozpoznanie - drążyła temat Sonia
- Dobra dojedziemy nad ranem. - wypaliłem - my z Luke'em pójdziemy do banku na otwarcie i zrobimy wam rozpoznanie. A wy rozmieścicie nam bomby. By nikt nie powiązał faktów
- Dobry pomysł - przytaknęła Sonia
Chodziło nam o odbiciu Al ale przecież musimy być wiarygodni. Nad ranem dojechaliśmy do Moskwy. Zatrzymaliśmy samochód w lesie na obrzeżach. I wraz z Pati zaczęliśmy tworzyć bomby.
- Nie chodzi nam o to by zabijać ludzi - zauważył Luke
- Nie - zgodziłem się - chodzi nam o to by zrobić zamieszanie.
- Te bomby robią więcej hałasu niż krzywdy - zgodziła się Pati
- Właśnie te rozmieścimy na ulicach - wskazałem na jeden stosik - musimy je dobrze ustawić by wybuchały co 2 minuty. Więc musicie je rozmieścić w odpowiednich miejscach.
- Nie ma problemu - powiedziała Pati - załatwimy to
- Te musimy zabrać ze sobą - powiedziałem do Luke
Na rezydencje mieliśmy bomby dymne i bomby ze środkiem usypiającym. To zmyli ludzi i kamery. Będziemy mieć na głowie tylko Alfredy których jest tam podobno masa. Luke powiedział że idzie ze mną i to nie podlega dyskusji. Odpuściłem bo nie mogliśmy pozwolić sobie na kłótnie. Udało nam się uwinąć z tym w miarę szybko. I rano poszliśmy na miasto.
- Obmyśliłyście już własny plan? - dopytałem dziewczyn
- Jasne to łatwizna - powiedziała Sonia
- Tylko kumacie dziewczyny wszystko synchronizowane. - przypomniałem - w momencie wybuchu pierwszej bomby wy napadacie na bank a my idziemy na chatę ruska. Jest 15 bomb więc mamy 30 minut bo z wybuchem ostatniej bomby która zrobi największe show wszyscy musimy być w samochodzie. Podjeżdżamy dwoma samochodami do naszego który zostaje tutaj. Po skończonej akcji bogaci i z Al wracamy do domu. Pózniej dzielimy kasę równiutko na cztery. Pytania?
- Wszystko jasne - powiedziała Sonia
Z nią najlepiej mi się pracowało. Była konkretna i dobrze kombinowała.
- Luke pamiętasz nasz plan? - dopytałem
- Ta... powtarzasz go w kółko
Oddzieliliśmy się ja z Luke'em poszliśmy do banku. A dziewczyny miały załatwić bomby. Przed akcją trzeba będzie jeszcze wykołować dwa samochody które nie rzucają się w oczy. Weszliśmy do banku.
- 6 stanowisk, 8 kas - powiedział cicho Luke
- 20 kamer - odparłem - i 5 ochroniarzy.
Około południa spotkaliśmy się w miejscu docelowym. Dziewczyny wyjaśniły gdzie umieściły bomby. A my objaśniliśmy jak wygląda bank gdzie są kamery i jakie mają rażenie. Zwinęliśmy dwa graty i ustawiliśmy bomby. Wieczorem wszystko mieliśmy gotowe. Znów się rozdzieliliśmy. Dziewczyny były już w banku a my nie opodal rezydencji. Czekaliśmy tylko na pierwszy wybuch.
- Trzeba zrobić rozpoznanie - drążyła temat Sonia
- Dobra dojedziemy nad ranem. - wypaliłem - my z Luke'em pójdziemy do banku na otwarcie i zrobimy wam rozpoznanie. A wy rozmieścicie nam bomby. By nikt nie powiązał faktów
- Dobry pomysł - przytaknęła Sonia
Chodziło nam o odbiciu Al ale przecież musimy być wiarygodni. Nad ranem dojechaliśmy do Moskwy. Zatrzymaliśmy samochód w lesie na obrzeżach. I wraz z Pati zaczęliśmy tworzyć bomby.
- Nie chodzi nam o to by zabijać ludzi - zauważył Luke
- Nie - zgodziłem się - chodzi nam o to by zrobić zamieszanie.
- Te bomby robią więcej hałasu niż krzywdy - zgodziła się Pati
- Właśnie te rozmieścimy na ulicach - wskazałem na jeden stosik - musimy je dobrze ustawić by wybuchały co 2 minuty. Więc musicie je rozmieścić w odpowiednich miejscach.
- Nie ma problemu - powiedziała Pati - załatwimy to
- Te musimy zabrać ze sobą - powiedziałem do Luke
Na rezydencje mieliśmy bomby dymne i bomby ze środkiem usypiającym. To zmyli ludzi i kamery. Będziemy mieć na głowie tylko Alfredy których jest tam podobno masa. Luke powiedział że idzie ze mną i to nie podlega dyskusji. Odpuściłem bo nie mogliśmy pozwolić sobie na kłótnie. Udało nam się uwinąć z tym w miarę szybko. I rano poszliśmy na miasto.
- Obmyśliłyście już własny plan? - dopytałem dziewczyn
- Jasne to łatwizna - powiedziała Sonia
- Tylko kumacie dziewczyny wszystko synchronizowane. - przypomniałem - w momencie wybuchu pierwszej bomby wy napadacie na bank a my idziemy na chatę ruska. Jest 15 bomb więc mamy 30 minut bo z wybuchem ostatniej bomby która zrobi największe show wszyscy musimy być w samochodzie. Podjeżdżamy dwoma samochodami do naszego który zostaje tutaj. Po skończonej akcji bogaci i z Al wracamy do domu. Pózniej dzielimy kasę równiutko na cztery. Pytania?
- Wszystko jasne - powiedziała Sonia
Z nią najlepiej mi się pracowało. Była konkretna i dobrze kombinowała.
- Luke pamiętasz nasz plan? - dopytałem
- Ta... powtarzasz go w kółko
Oddzieliliśmy się ja z Luke'em poszliśmy do banku. A dziewczyny miały załatwić bomby. Przed akcją trzeba będzie jeszcze wykołować dwa samochody które nie rzucają się w oczy. Weszliśmy do banku.
- 6 stanowisk, 8 kas - powiedział cicho Luke
- 20 kamer - odparłem - i 5 ochroniarzy.
Około południa spotkaliśmy się w miejscu docelowym. Dziewczyny wyjaśniły gdzie umieściły bomby. A my objaśniliśmy jak wygląda bank gdzie są kamery i jakie mają rażenie. Zwinęliśmy dwa graty i ustawiliśmy bomby. Wieczorem wszystko mieliśmy gotowe. Znów się rozdzieliliśmy. Dziewczyny były już w banku a my nie opodal rezydencji. Czekaliśmy tylko na pierwszy wybuch.
Od Rozi
Naprawdę nie cierpię lekarzy, szpitali i tych poczekalni. Myślałam że zwariuje. Damon też się nudził i biegał jak nigdy. Przecież siedzieliśmy tam wieki. I ten głupi zegarek na ścianie też nie pomagał. Miałam wrażenie że minęło już 30 minut a jak spojrzałam na zegarek minęła tylko minuta. Nie spodziewałam się że do prywatnego lekarza będzie tak długa kolejka. Babka obok nas miała jakąś polską gazetę. Boże od początku epidemii nie widziałam żadnej gazety a ta była aktualna. Poprosiłam Quicka by kupił mi taką. I w końcu po długich godzinach nadeszła nasza kolej. Pierwsza weszła Jula. Wyszła parę minut pózniej. I od razu wybuchła płaczem. Zdecydowanie ciężko sobie z tym radziła. Weszłam do gabinetu. I już teraz rozumiałam dlaczego to tak długo trwało. Najpierw męczyła mnie jakaś pielęgniarka. Wypytując mnie o wszystko i zapisując normalnie jak na przesłuchaniu. Miałam już dość a nie widziałam nawet lekarza. Następnie skierowała mnie do lekarza który ponowił dokładnie te same pytania. Lekarz odesłał mnie z powrotem do pielęgniarki która mnie zważyła, zmierzyła ciśnienie. Pobrała krew do jakiś badani. I po wszystkim znów odesłała mnie do lekarza. Quick przyszedł w sam raz na USG. Swoją drogą Jula musiała być w niezłej rozsypce. A ja myślałam że coś mnie trafi. Lekarz zaczął gadać jakieś głupoty do Quicka. Ten dupek był bezczelny. Pózniej oznajmił że to 9 tydzień. Co lekarz to inny tydzień. Myślałam że to się nie zmienia ale w takim razie ja się chyba nie znam. Powiedział że muszę iść do pielęgniarki na ponowne pobranie krwi i wyrzucił mnie z gabinetu. Już nic nie powiedziałam i tak gadał bym brała leki na uspokojenie. Jak bym się odezwała to jeszcze wysłał by mnie do psychiatryka. Bez słowa wyszłam, dałam sobie jeszcze pobrać krew i wyszłam z gabinetu.
- Nie cierpię lekarzy - mruknęłam siadając obok Juli
Damon podbiegł do mnie krzycząc mama. Wzięłam go na kolana.
- Był raczej w porządku - powiedziała Jula
- Jak dla mnie to dupek, ale dla mnie każdy lekarz to dupek
- Jestem w 17 tygodniu, jak wrócimy do domu będę musiała pogadać z Luke'em
- Koniecznie
Pózniej wyszedł Quick od razu wiedziałam że coś jest nie tak. Poszedł zapłacić za wizytę. Jak wrócił i mnie przytulił próbowałam dowiedzieć się co nagadał mu ten lekarz ale on wymigał się od odpowiedzi. Nie miałam pojęcia o co chodzi ale wiedziałam że o coś na pewno.
- Nie cierpię lekarzy - mruknęłam siadając obok Juli
Damon podbiegł do mnie krzycząc mama. Wzięłam go na kolana.
- Był raczej w porządku - powiedziała Jula
- Jak dla mnie to dupek, ale dla mnie każdy lekarz to dupek
- Jestem w 17 tygodniu, jak wrócimy do domu będę musiała pogadać z Luke'em
- Koniecznie
Pózniej wyszedł Quick od razu wiedziałam że coś jest nie tak. Poszedł zapłacić za wizytę. Jak wrócił i mnie przytulił próbowałam dowiedzieć się co nagadał mu ten lekarz ale on wymigał się od odpowiedzi. Nie miałam pojęcia o co chodzi ale wiedziałam że o coś na pewno.
Od Quicka
Dopiero na jachcie gdy kapitan zakomunikował, że za kilka minut dopłyniemy do portu dotarło do mnie to co Roz powiedziała mi wieczorem i jeszcze do tego wszystkiego Jula. Teraz to byłem w prawdziwym szoku i totalnej rozsypce martwiłem się o Roz jeszcze bardziej niż wcześniej i postanowiłem, że jeszcze dziś dziewczyny odwiedzą lekarza. I na obecną chwile tych dwóch pajaców całkowicie mnie nie interesowało. Jeżeli narobią sobie problemów nie mam zamiaru ich wyciągać, skoro są na tyle dorośli by mieć wszystko w czterech litrach to ja postąpię tak samo. Cały czas zastanawiałem się jak to mogło się stać, no co prawda Roz nie brała tabletek a prowadziła jakiś tam kalendarzyk, i w jakieś tam dni nie było opcji choć bym nie wiem co robił, nie i koniec. A teraz jeszcze dwa maluchy na raz. Tośmy się zabezpieczali eh. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Juli.
-My już gotowe jesteśmy możemy jechać.
-Dobrze już się zbieram.
-A co ty taki zamyślony jesteś? - dopytała Jula.
-Jakoś tak odpłynąłem - wykręciłem się od odpowiedzi.
-Mogę mieć do ciebie prośbę? - dopytała Jula
-Jasne jak tylko będę w stanie to ją spełnię.
-To że jestem w ciąży może zostać miedzy nami?
-Jasne ja nic nie powiem a Roz zapewne też.
-Wiesz bo może uda mi się pogadać z Luke i znów razem będziemy.
-A to zerwaliście?
Jula tylko pokiwała głową.
-Kurde nie wiedziałem no z mojej strony to mogę obiecać że spróbuję z nim pogadać i przywołać go do porządku.
-Dzięki - odparła - Wiesz tak jakoś zbliżyłyśmy się do siebie z Roz i ona mi powiedziała, że obawia się o to, że nie wierzysz że dzieciaki są twoje.
Uśmiechnąłem się blado.
-Nie zawracaj sobie nami głowy no w każdym razie ja nie tylko wierze, ale jestem tego pewien że maluszki są moje.
-No skoro tak to w porządku.
Po chwili przyszedł Mariusz.
-Co mam wystawić szefie?
-Limuzynę Mariusz, limuzynę.
-A co szef tak jak zbity pies siedzi? Coś się stało?
-Ta Roz w ciąży jest przez przypadek się dowiedziałem wczoraj.
-I szef myśli że...? Ale jak przez przypadek?
-A no normalnie wczoraj na spacer poszliśmy. Roz zaczęła wymiotować i potem polałem dwóch gości, bo się czepiali. Pały mnie zawinęły a Roz pogotowie i dopiero wieczorem wyznała, że będą blizniaki.
-Na dodatek? Szefie ja pierdole.
-Ta nie miałem tego w planach Damon mały Roz młoda i po przejściach. A ta ciąża martwię się jak cholera. Pojedziemy na szpital a naszego gościa na razie do Etny zawieziesz, bo nie wiem ile nam się w tym szpitalu zejdzie.
-O czym rozmawiacie? - weszła Roz trzymając Damona na rękach.
-Nie można ci go nosić kochanie - zerwałem się i zabrałem od niej małego.
-Ale ja bardzo to lubię
-To sadzaj go na kolanach i uwierz mi jeszcze się nanosisz wszystko przed nami.
-To o czym rozmawialiście? - dociekała Roz.
-Szef się chwalił że pani w ciąży i dwoje będzie. Gratuluje - powiedział Mariusz.
-Na pewno? - dopytała Roz.
-No tak jeszcze o samochodzie gadaliśmy i o tym facecie.
-To co jedziemy? - dopytała Roz
-No tak - przytuliłem ją
-Wizyta będzie prywatna pewnie.
-No oczywiście u najlepszego specjalisty ma nowy sprzęt, wiec badania będą dokładne.
-A za Jule też zapłacisz?
-Tak skarbie ile ty tych miśków już zjadłaś?
-Tylko trzy paczki ta jest czwarta i Damon nam pomagał.
-Wam? - dopytałem
-No bo Jula truskawki jadła a ja te żelki i sałatkę z pomidorów, jeszcze o frytkach myślałyśmy, ale nie wiem czy mam ochotę. No w każdym razie bym coś zjadła.
-Rety i ty wtedy też tak miałaś?
-No a najgorsze to, to że nie mieliśmy za bardzo co jeść zapasy się kończyły. No a teraz to przy tobie wszystkiego za dużo mam i zobaczysz będę gruba.
-Raczej za trzy miesiące to na pewno he he.
-A jak mi pózniej tak zostanie? - Roz zrobiła smutną minkę.
-To będę i tak cię kochał, bo jak to mówią kochanego ciałka nigdy za wiele.
-Ale jak będę gruba jak urodzę to mnie nie zostawisz?
-Nie ma takiej opcji i wyprzedzając twoje pytanie, jak będziesz stara to też cię nie zostawię - uśmiechnąłem się.
Roz pocałował mnie i wreszcie poszliśmy do samochodu. Klinika znajdowała się na obrzeżach miasta podeszliśmy do rejestracji, tam kobieta zapisała Roz i Jule i wskazała pokój pod którym mieliśmy poczekać na swoją kolej. Ludzi było sporo może dla tego, że to jedyny polak i ja chciałem żeby on zbadał Roz, bo będzie mogła z nim porozmawiać normalnie. Damon biegał jak zwariowany, potem zaczął dokuczać jakiejś dziewczynce. Póżniej Roz marudziła że nie ma tam foteli, czemu tak długo i że kręgosłup ją pobolewa. Wziąłem ją na kolana żeby już był spokój ,to ta się uparła na polska prasę i jeszcze Damon zwiał mi na schody. Wstałem i zapytałem babeczkę gdzie dostała to czasopismo i uzyskałem potrzebne informacje. Wziąłem Damona i poszliśmy po gazety i do bufetu kupiłem dziewczynom i Damonowi frytki z kurczakiem i sałatką do tego Roz i Damonowi ptysia a Juli truskawki z bitą śmietaną. Dziewczyny zdążyły to zjeść i była już nasza kolej. Jula weszła pierwsza dość długo jej nie było a jak wyszła to się rozryczała. Uwiesiła się na mnie i płakała że to 17 tydzień i co ona teraz zrobi. Zapewniłem ją że będzie dobrze i poszedłem do gabinetu w którym już od dłuższego czasu siedziała Roz. Trafiłem w sam raz na USG,
-Czy będzie możliwość otrzymania płyty z badania?
-Tak za opłatą.
Lekarz uważnie oglądał coś na monitorze, potem usłyszeliśmy bicie dwóch serduszek.
-Proszę się ubrać. Hm pan jest mężem tej dziewczyny?
-No tak.
-Macie 13 miesięcznego synka?
-No tak Damon jest wcześniakiem urodził się w 7 miesiącu - powiedziała Roz.
-Jak może być pan tak nie odpowiedzialny w tak krótkim czasie i u tak młodej dziewczyny, to prawdziwe obciążenie dla organizmu no do tego żona pana jest niedożywiona, ma ubytek wagi równy 15 kilogramom ,to bardzo dużo. Jeszcze pobiorę krew do innych badań wyniki będą za 3 dni. To 9 tydzień ciąży zaczął w końcu ,macie jeszcze trzy na decyzje ostateczną. Dzieci rozwijają się prawidłowo i nie ma żadnych zastrzeżeń tutaj. Potrzebne będą witaminy, Relanium i kwas foliowy, no i tu jest lista produktów które musi żona spożywać, no do tego to trzeba wyrównać tę wagę. Rozumie mnie pan?
- No tak.
-To niech pan zostanie a pani może już pójść.
-A nie mogę zostać? - dopytała Roz.
-Nie proszę wyjść.
Roz posłusznie poszła.
-Proszę pana do 12 tygodnia ma pan prawo dokonać aborcji, dzieci są zdrowe, ale ciąża za szybko i może się skończyć różnie. Jest pan nieodpowiedzialny, nie dba pan o żonę. Nie rozumiem przywozi ją pan tutaj na badania a skąpi na jedzenie?
-Nie jest tak doktorze to skomplikowane ja mam pieniądze i Roz ma wszystko.
-Dobrze ważne żeby pan z żoną porozmawiał i namówił do aborcji to jedyne 5 tysięcy złoty polskich.
Wyszedłem z gabinetu jak zbity pies poszedłem załatwić sprawy finansowe przytuliłem Roz wziąłem Damona za rękę i poszliśmy do samochodu.
-Co się stało co on ci mówił - dopytała Roz.
-Nic słoneczko po prostu kazał dbać o ciebie.
Nie byłem w stanie jej powiedzieć prawdy a nie miałem też żadnego przyjaciela z którym mógł bym o tym pogadać byłem sam jak zawsze sam. Bez celu przeglądałem kontakty w telefonie i tak do nikogo nie zadzwonię. Wyjąłem flaszkę alko i postawiłem na stole.
-My już gotowe jesteśmy możemy jechać.
-Dobrze już się zbieram.
-A co ty taki zamyślony jesteś? - dopytała Jula.
-Jakoś tak odpłynąłem - wykręciłem się od odpowiedzi.
-Mogę mieć do ciebie prośbę? - dopytała Jula
-Jasne jak tylko będę w stanie to ją spełnię.
-To że jestem w ciąży może zostać miedzy nami?
-Jasne ja nic nie powiem a Roz zapewne też.
-Wiesz bo może uda mi się pogadać z Luke i znów razem będziemy.
-A to zerwaliście?
Jula tylko pokiwała głową.
-Kurde nie wiedziałem no z mojej strony to mogę obiecać że spróbuję z nim pogadać i przywołać go do porządku.
-Dzięki - odparła - Wiesz tak jakoś zbliżyłyśmy się do siebie z Roz i ona mi powiedziała, że obawia się o to, że nie wierzysz że dzieciaki są twoje.
Uśmiechnąłem się blado.
-Nie zawracaj sobie nami głowy no w każdym razie ja nie tylko wierze, ale jestem tego pewien że maluszki są moje.
-No skoro tak to w porządku.
Po chwili przyszedł Mariusz.
-Co mam wystawić szefie?
-Limuzynę Mariusz, limuzynę.
-A co szef tak jak zbity pies siedzi? Coś się stało?
-Ta Roz w ciąży jest przez przypadek się dowiedziałem wczoraj.
-I szef myśli że...? Ale jak przez przypadek?
-A no normalnie wczoraj na spacer poszliśmy. Roz zaczęła wymiotować i potem polałem dwóch gości, bo się czepiali. Pały mnie zawinęły a Roz pogotowie i dopiero wieczorem wyznała, że będą blizniaki.
-Na dodatek? Szefie ja pierdole.
-Ta nie miałem tego w planach Damon mały Roz młoda i po przejściach. A ta ciąża martwię się jak cholera. Pojedziemy na szpital a naszego gościa na razie do Etny zawieziesz, bo nie wiem ile nam się w tym szpitalu zejdzie.
-O czym rozmawiacie? - weszła Roz trzymając Damona na rękach.
-Nie można ci go nosić kochanie - zerwałem się i zabrałem od niej małego.
-Ale ja bardzo to lubię
-To sadzaj go na kolanach i uwierz mi jeszcze się nanosisz wszystko przed nami.
-To o czym rozmawialiście? - dociekała Roz.
-Szef się chwalił że pani w ciąży i dwoje będzie. Gratuluje - powiedział Mariusz.
-Na pewno? - dopytała Roz.
-No tak jeszcze o samochodzie gadaliśmy i o tym facecie.
-To co jedziemy? - dopytała Roz
-No tak - przytuliłem ją
-Wizyta będzie prywatna pewnie.
-No oczywiście u najlepszego specjalisty ma nowy sprzęt, wiec badania będą dokładne.
-A za Jule też zapłacisz?
-Tak skarbie ile ty tych miśków już zjadłaś?
-Tylko trzy paczki ta jest czwarta i Damon nam pomagał.
-Wam? - dopytałem
-No bo Jula truskawki jadła a ja te żelki i sałatkę z pomidorów, jeszcze o frytkach myślałyśmy, ale nie wiem czy mam ochotę. No w każdym razie bym coś zjadła.
-Rety i ty wtedy też tak miałaś?
-No a najgorsze to, to że nie mieliśmy za bardzo co jeść zapasy się kończyły. No a teraz to przy tobie wszystkiego za dużo mam i zobaczysz będę gruba.
-Raczej za trzy miesiące to na pewno he he.
-A jak mi pózniej tak zostanie? - Roz zrobiła smutną minkę.
-To będę i tak cię kochał, bo jak to mówią kochanego ciałka nigdy za wiele.
-Ale jak będę gruba jak urodzę to mnie nie zostawisz?
-Nie ma takiej opcji i wyprzedzając twoje pytanie, jak będziesz stara to też cię nie zostawię - uśmiechnąłem się.
Roz pocałował mnie i wreszcie poszliśmy do samochodu. Klinika znajdowała się na obrzeżach miasta podeszliśmy do rejestracji, tam kobieta zapisała Roz i Jule i wskazała pokój pod którym mieliśmy poczekać na swoją kolej. Ludzi było sporo może dla tego, że to jedyny polak i ja chciałem żeby on zbadał Roz, bo będzie mogła z nim porozmawiać normalnie. Damon biegał jak zwariowany, potem zaczął dokuczać jakiejś dziewczynce. Póżniej Roz marudziła że nie ma tam foteli, czemu tak długo i że kręgosłup ją pobolewa. Wziąłem ją na kolana żeby już był spokój ,to ta się uparła na polska prasę i jeszcze Damon zwiał mi na schody. Wstałem i zapytałem babeczkę gdzie dostała to czasopismo i uzyskałem potrzebne informacje. Wziąłem Damona i poszliśmy po gazety i do bufetu kupiłem dziewczynom i Damonowi frytki z kurczakiem i sałatką do tego Roz i Damonowi ptysia a Juli truskawki z bitą śmietaną. Dziewczyny zdążyły to zjeść i była już nasza kolej. Jula weszła pierwsza dość długo jej nie było a jak wyszła to się rozryczała. Uwiesiła się na mnie i płakała że to 17 tydzień i co ona teraz zrobi. Zapewniłem ją że będzie dobrze i poszedłem do gabinetu w którym już od dłuższego czasu siedziała Roz. Trafiłem w sam raz na USG,
-Czy będzie możliwość otrzymania płyty z badania?
-Tak za opłatą.
Lekarz uważnie oglądał coś na monitorze, potem usłyszeliśmy bicie dwóch serduszek.
-Proszę się ubrać. Hm pan jest mężem tej dziewczyny?
-No tak.
-Macie 13 miesięcznego synka?
-No tak Damon jest wcześniakiem urodził się w 7 miesiącu - powiedziała Roz.
-Jak może być pan tak nie odpowiedzialny w tak krótkim czasie i u tak młodej dziewczyny, to prawdziwe obciążenie dla organizmu no do tego żona pana jest niedożywiona, ma ubytek wagi równy 15 kilogramom ,to bardzo dużo. Jeszcze pobiorę krew do innych badań wyniki będą za 3 dni. To 9 tydzień ciąży zaczął w końcu ,macie jeszcze trzy na decyzje ostateczną. Dzieci rozwijają się prawidłowo i nie ma żadnych zastrzeżeń tutaj. Potrzebne będą witaminy, Relanium i kwas foliowy, no i tu jest lista produktów które musi żona spożywać, no do tego to trzeba wyrównać tę wagę. Rozumie mnie pan?
- No tak.
-To niech pan zostanie a pani może już pójść.
-A nie mogę zostać? - dopytała Roz.
-Nie proszę wyjść.
Roz posłusznie poszła.
-Proszę pana do 12 tygodnia ma pan prawo dokonać aborcji, dzieci są zdrowe, ale ciąża za szybko i może się skończyć różnie. Jest pan nieodpowiedzialny, nie dba pan o żonę. Nie rozumiem przywozi ją pan tutaj na badania a skąpi na jedzenie?
-Nie jest tak doktorze to skomplikowane ja mam pieniądze i Roz ma wszystko.
-Dobrze ważne żeby pan z żoną porozmawiał i namówił do aborcji to jedyne 5 tysięcy złoty polskich.
Wyszedłem z gabinetu jak zbity pies poszedłem załatwić sprawy finansowe przytuliłem Roz wziąłem Damona za rękę i poszliśmy do samochodu.
-Co się stało co on ci mówił - dopytała Roz.
-Nic słoneczko po prostu kazał dbać o ciebie.
Nie byłem w stanie jej powiedzieć prawdy a nie miałem też żadnego przyjaciela z którym mógł bym o tym pogadać byłem sam jak zawsze sam. Bez celu przeglądałem kontakty w telefonie i tak do nikogo nie zadzwonię. Wyjąłem flaszkę alko i postawiłem na stole.
Subskrybuj:
Posty (Atom)