Stało się tak jak ustaliłem gdy wróciłem. Pojechałem na jednostkę rozdysponowałem ludzi i sam zabrałem się z Grześkiem ,Mariuszem i Borysem do poszukiwań. Zabrałem ze sobą niespodziankę i jak ustaliliśmy wojsko ruszyło szpalerem pod dowództwem Luke, bo ten obrał sobie za cel pilnowanie mojej osoby, wiec znalazłem mu odpowiednie zajęcie ku niezadowoleniu Mariusza.
-Szefie pod moim dowództwem ludzie wykonywali by rozkazy poprawniej.
-Będzie dobrze ludzie mają jasny cel sporo zaoferowałem wiec każdy będzie się starał no poza tym mamy misję
-Jaką?
-Po sprawdzeniu posterunków lecimy do Włoch
-A po co tam? - dopytał Grzesiek
-Nadam w telewizji komunikat może ktoś porwał Roz i wywiózł za granice? Bo skoro już tyle czasu jej nie ma to biorę taką możliwość pod uwagę. Dziwne jest tylko to że no kurde nikt tego nie widział. To mnie gryzie i martwi.
-No przyznam że to było dziwne. Luke przyszedł do mnie koło 4 rano wtedy i szukał ich oboje a znalazł tylko Drake a pana żona przepadła. Moim skromnym zdaniem to porwanie dokonało się gdzieś w pobliżu domu bo tego dnie nikt jej nie widział na osadzie a patrole chodziły. Przepraszam za sugestię, ale pana żona nie jest naiwna i na pewno, gdy by ktoś upychał ją do bagażnika by krzyczała no poza tym ktoś widział by samochód. Wiec myślę że w tym porwaniu brała udział osoba którą pana żona znać musiała bez wątpienia.
-Faktycznie ty masz racje Mariusz na to nie wpadłem.
-Wpadł by szef tylko na głowie za wiele ma i małego jeszcze.
-Tak muszę go ze sobą ciągnąć teraz bo mi i jego porwą, to po pierwsze a po drugie za mamą tęskni jeść nie chciał teraz jest spoko
-Ciężko szefowi tak bez żony - stwierdził Borys - zwłaszcza że kochał ją szef na zabój.
-Kocham nadal - poprawiłem Borysa - ona żyje i mam nadzieje że wkrótce ją znajdę. Bo jeżeli im chodzi o mnie to jestem do ich dyspozycji a na pewno chodzi o mnie, bo i te bojówki pod moja banderą eh. Rety tak dziwnie się posypało wszystko ktoś ma ambitny plan wyeliminowania mnie z gry pytanie kto to.
-Na pewno odezwą się w sprawie okupu - stwierdził Grzesiek.
-No mamy Kraków to bierzemy się do roboty jak coś to strzelamy - powiedziałem
Lecz nim zdążyłem dodać coś jeszcze ktoś zaczął do nas strzelać.
-Zdejmujemy sokolników? - dopytał Grzesiek.
-Ta tylko delikatnie Roz może być w środku. Widzę że i z posterunkami się dogadali eh likwidujemy każdy z nich i ci co chcą niech jadą na osadę reszta pewnie już jest przekabacona przez bojówkę.
Wybiliśmy wszystkich co do nogi Roz nie było w środku.
-Cholera jeszcze Drake z Al tu podjechali mieli przepatrzeć wszystkie dziury może Roz im uciekła i gdzieś się schowała taką mamy nadzieje. Jak tu jest Drake ją znajdzie. Przelecimy się po mieście może ich zobaczymy. Zabiliśmy kilkoro przypadkowych ludzi z moimi barwami jednak nie dostrzegliśmy ani Drake, ani Al.
-Spokojnie szefie tych dwoje potrafi zadbać o siebie.
-Masz rację lecimy do Włoch spóznię się na wywiad a nie mogę he. I muszę jeszcze jedną istotną sprawę załatwić.
-Dzięki szefie - wypalił podczas lotu Grzesiek.
-Nie ma za co choć prawdę mówiąc nie mam pojęcia o czym mówisz.
-O Jasia chodzi.
-Ach tak i jak on się czuje?
-Dobrze, bardzo dobrze wszystko ustąpiło Robert mówi że będzie całkiem zdrowy tylko szkoda że nogi nie dało się uratować.
-No wiesz to była wyższa konieczność, ale teraz są endoprotezy pomyślę o tym, posprawdzam jak znajdę Roz zabiorę go do jakiegoś szpitala, to mu zrobią, nauczą chodzić i będzie jeszcze biegał zobaczysz .Obiecałem że ci pomogę na tyle na ile będę mógł wiec słowa dotrzymam.
-Jesteś wielki szefie czasem nieznośny i niezrozumiały, ale wielki. Ktoś kto porwał szefową nie wie w co się wpakował.
-Ano nie wie - powiedziałem w momencie gdy podchodziliśmy do lądowania.
W telewizji babeczka powiedziała mi co i jak ustaliliśmy jak często będą nadawać komunikat i jak długo, zapłaciłem i mogłem przystąpić do swojego komunikatu.
Witam państwa serdecznie
Chciał bym abyście zwrócili państwo uwagę na to zdjęcie które trzymam w ręku. Dziewczyna ma na imię Roz i kilka dni temu w nieznanych okolicznościach zaginęła. Czeka na nią jej maleńki synek i jak widać ja. Eh nie udzielam się publicznie więc może mówię nieskładnie, ale zapłacę każde pieniądze za sprawdzoną informacje o miejscu pobytu mojej żony. Osoby które brały udział, lub przyczyniły się do porwania mojej żony proszę o kontakt, zapłacę ile zechcecie tylko oddajcie dziecku matkę. Spełnię każde żądanie bo wiem że chodzi wam o mnie nie o nią wiec się może zamieńmy ja za moja żonę? Podaje numer telefonu *** *** *** Kto z państwa widział lub zna miejsce pobytu mojej żony i mamy tego szkraba proszę niech zadzwoni pod ten numer.
Kruszynko znajdę cie choć by to była ostatnia rzecz jaka w życiu zrobię i kocham do końca świata i jeden dzień dłużej.
dziękuję za uwagę.
Po skończonym wywiadzie ruszyliśmy z powrotem do kraju było pózno i ciemno.
-Jutro ponowimy poszukiwania panowie zaczniemy o 9 rano - powiedziałem na odchodne gdy dolecieliśmy do jednostki.
-Gdy wszedłem do domu tylko Jula i Patka siedziały przy stole.
-Drake i Al jeszcze nie ma? - dopytałem.
-Nie wrócili.
-Eh nie dobrze.
-A Luke? - dopytała Jula.
-Dowodzi wojskiem wrócą, ale nie wiem kiedy mają przepatrzeć całą Polskę z buta pozabijać tych buntowników jak spotkają, zebrać ludzi którzy chcą się do mnie przyłączyć, bo w Polsce jest niebezpiecznie.
Prawdę mówiąc zdziwiło mnie gdy dziewczyny tak wszystkim rozdysponowały.
-Jesteś zmęczony to ja zajmę się Damonem, bo się obudził powiedziała Jula i wez prysznic, bo podamy kolacje nie będziemy na nich czekać.
-Dobrze dziękuje wam.
Pózniej zeszła moja siostra. Pierwszy raz ją widziałem od momentu gdy wróciłem.
-Przykro mi braciszku - powiedziała.
-Raczej zadowolona jesteś pozbyłaś się mojej żony - powiedziałem smutno.
Rety kochanie gdzie ty jesteś, co się stało gdy byś mogła mi podpowiedzieć, odpowiedzieć. Tak błąkam się jak ślepy w ciemności. Bez ciebie nic nie ma dla mnie sensu. Co ja zrobię bez ciebie jak ja będę żył. Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Pati
-Chodz na obiad w porze kolacji - uśmiechnęła się.
-A wy co tak o mnie dbacie? - dopytałem
-Roz zawsze to robiła a teraz skoro zabrali wam mamę to musimy się wami zająć powiedziała - wesoło Patka.
-Się zająć - powtórzyłem - oby nie inaczej sam potrafię o siebie zadbać no i o mistrza oczywiście.
-Potrzebna ci kobieta - stwierdziła Jula.
-Nie znaczy tak potrzebna mi Roz bez niej jak bez powietrza inna nie wchodzi w grę.
Jedzenie mi jakoś nie szło trochę pogrzebałem w talerzu i po jakimś czasie poszliśmy z Damonem do siebie spać. Mały zasnął dopiero w naszym łóżku. Poduszka nadal pachniała perfumami Roz. Rety mojej kruszynce pewnie jest jeszcze ciężej myślałem. Tak strasznie się martwiłem.
Taka zabawa a raczej wojna z wiatrakami trwała cały tydzień a może nawet kilka dni dłużej i jak by tu powiedzieć Polska była prześwietlona. W między czasie ludzie odbudowywali domy.
środa, 15 listopada 2017
Od Lexi Cd Drake
Drake przez całą drogę do sklepu się nie odezwał. Musiało być mu ciężko wracać do miasta w którym kiedyś żył, gdzie musiał zabić matkę i ojca. A więc dlaczego chciał jechać do Krakowa? Weszliśmy do sklepu, zdziwiłam się że był w nienaruszonym stanie, chociaż prawie wszystkie pułki były puste. Sama nie byłam pewna czy to lepiej dla Drake'a czy gorzej. Nie wiedziałam co powiedzieć aby go pocieszyć.
Przeszłam na zaplecze, gdzie były pozasłaniane okna ciemnym materiałem, na środku były cztery fotele ustawione na około stolika na którym stała kula i rozłożone karty tarota. Pod ciemno zieloną ścianą stał regał z jakimiś flakonikami. Podeszłam tam bliżej na jednej z półek stało zdjęcie w ramce, na którym byli Rozi z Drake'em i ich rodzice. Zdjęcie było zrobione dawno, Rozi wyglądała na jakieś osiem lat a Drake na jedenaście. Rozi była bardzo podobna do matki, ten sam odcień włosów i oczu. Podejrzewałam że ich matka wybrała to zdjęcie ponieważ to było ostatnia fotografia którą zrobili razem, kiedy Drake nie sprawiał problemów, kiedy wszystko było normalne. Zatęskniłam za tymi błahymi problemami jakie miałam kiedyś.
"-Zabiłaś naszego brata"- głos Alfreda pojawił się tak niespodziewanie i był przepełniony taką nienawiścią że wypuściłam z rąk zdjęcie które roztrzaskało się o podłogę, pisnęłam zaskoczona -" braci się nie zjada"
Drake wpadł do środka pewnie przygotowany na jakieś zagrożenie.
-ja...- zaczęłam, Drake spojrzał na roztrzaskane zdjęcie- przepraszam.
-Nie ważne tu jej nie ma, choć.
Naprawdę było mi głupio że rozbiłam to zdjęcie, podniosłam fotografię i poszłam za Drake'em.
-na pewno chcesz jechać dalej?- dopytałam kiedy odpalił samochód.
-Trzeba przeszukać miasto.- odparł i zapadła cisza.
-Naprawdę przepraszam za te zdjęcie nie chciałam go rozbić.
-To tylko zdjęcie- powiedział trochę za ostro.
-Po prostu mi wyleciało, nawet nie wiem kiedy...
-To tylko zdjęcie- powtórzył, nie odrywając wzroku od drogi.
Następnie przeszukaliśmy szkołę , dom Roberta i zatrzymaliśmy się przed instytutem.
-Może sama pójdę- zaproponowałam, Drake przecząco pokręcił głową i nim zdążyłam coś powiedzieć on już wszedł do budynku. Zostało mi tylko iść za nim. W instytucie spędziliśmy sporo czasu, w odróżnieniu od ulic Krakowa tutaj było pełno zombie chociaż Quick i jego ludzie i tak sporo ich zabili ostatnio. Tutaj również jej nie było. Wróciliśmy do samochodu i po chwili wyjechaliśmy z miasta. Po obu stronach drogi rozciągały się pola, które po jakimś czasie zastąpiły lasy. Tutaj było sporo zimnych ale za nim jakikolwiek podszedł my już byliśmy dalej. Oby w drodze powrotnej nie było z nimi problemów.
-A z tobą jak było?- spytał przerywając ciszę, chwile trwało zanim zrozumiałam o co pyta.
-Kiedy to się zaczęło byłam na obozie, wracaliśmy, nikt nie wiedział co się dzieje. Z dziesięcioosobowej grupy przeżyłam ja, Weronika i Hubert. Postanowiliśmy że się nie będziemy rozdzielać.Do domu było jeszcze jakieś sto może sto pięćdziesiąt kilometrów. Weronika została ugryziona. Po trzech dniach się zmieniła. Zabiliśmy ją i ruszyliśmy dalej. Zostało jeszcze jakieś pięćdziesiąt kilometrów kiedy postanowiliśmy się rozdzielić chcieliśmy wrócić do domu a było nam nie po drodze. Wróciłam do domu, mamie i siostrze nic nie było. Jedzenia starczyło na tydzień, po tym czasie musiałam iść coś znaleść, nie chciałam tego robić, bałam się ale jakbym nie poszła umarłybyśmy z głodu. Wzięłam broń z domu, brat uczył mnie strzelać, co prawda nie wiele umiałam ale chociaż potrafiłam odbezpieczyć naładować i wystrzelić. Poszłam do najbliższego domu, starałam się unikać zimnych i przechodzić tak aby mnie nie zauważyły. W domu wpadłam na właściciela domu, dosłownie wpadłam, koleś był poraniony, cały we krwi i porwanych ubraniach, zastrzeliłam go. Nie był ugryziony, a to co wzięłam za warczenie było prośbą o pomoc. Zgarnęłam wszystko co było przydatne i wróciłam do domu. Bałam się wyjść jeszcze bardziej, jedzenie powoli znów nam się kończyło. Mamie zachciało się iść na spacer była chora nie rozumiała że nie może wyjść z domu. Prosiłam ją żeby nigdzie nie szła ale ona postanowiła zrobić zakupy, i wyszła Mel pobiegła za nią. A ja nie potrafiłam się ruszyć, nie potrafiłam przekroczyć tego cholernego progu, zamknęłam drzwi, patrzyłam jak je zjadają, słyszałam jak krzyczą- te ostatnie słowa mówiłam szlochając. Nawet nie zauważyłam że się zatrzymaliśmy.
-nie myśl o tym- poprosił przytulając mnie. Nie wiem ile czasu ryczałam. I tak jest zawsze kiedy próbuję kogoś pocieszyć na końcu to ja ryczę i jestem pocieszana.
-Idziemy już? -spytałam kiedy się uspokoiłam. Drake skinął głową i wyszliśmy z samochodu ruszyliśmy w kierunku drzwi. Dom był wielki zbudowany tak aby wyglądał na wykonany z drewna.
Byliśmy już prawie na schodach.
-Ręce do góry- usłyszeliśmy za plecami nasz ulubiony tekst. Drake rozejrzał się i podniósł ręce do góry, czego nigdy nie robił tak szybko, to mnie przeraziło.
-Widzisz ten mały lasek?- spytał cicho- jak ci powiem masz tam pobiec i się nie oglądaj, zaraz za lasem będzie droga jak będziesz szła w lewo to kiedyś dojdziesz do Krakowa.
Te słowa nie podobały mi się ani trochę, nie chciałam go zostawiać.
-Nie zostawię cię - odszepnęłam.
-Powoli się odkręćcie- polecił ten za nami
-Choć raz zrób co mówię, na prawdę nie mam zamiaru cię niańczyć.
Czy on naprawdę tak o mnie myślał, że mnie niańczy, do oczu napłynęły mi łzy.
-Ogłuchliście, odkręcać się- warknął koleś. Powoli się odkręciłam, koleś stał jakieś dwa metry od nas, miał chustkę ze znakiem Czarnego Konia.
-Teraz- syknął Drake, posłusznie pobiegłam, nie oglądałam się za siebie. Nagle rozległ się huk wystrzału zatrzymałam się i obejrzałam za siebie, ale byłam za daleko a dom zasłaniał miejsce w którym zostawiłam Drake'a. Usłyszałam czyjeś kroki. Ruszyłam przed siebie. Ktoś za mną biegł, usłyszałam strzały gdzieś nie daleko za sobą. Starałam się często zmieniać kierunki i je zapamiętać. Obejrzałam się za siebie, tylko raz ale to był błąd. Przede mną pojawiło się dwóch facetów ze znakiem. Mieli broń ale nie strzelali do mnie, zamachnęłam się nożem i trafiłam jednego z nich w szyję ten drugi w tym czasie złapał mnie i wykręciła mi ręce.
-A teraz grzecznie ze mną wrócisz, słyszysz?
Ale miałam gdzieś co chce i przez cała drogę próbowałam mu się wyrwać, bez skutku. Koleś zaprowadził mnie do domu, w salonie do krzesła przywiązany był Drake, nie był postrzelony za to pobity, naliczyłam również dwudziestu kolesi w chustkach.
-Jest i dziewczyna- oświadczył ten który mnie przyprowadził.
Przeszłam na zaplecze, gdzie były pozasłaniane okna ciemnym materiałem, na środku były cztery fotele ustawione na około stolika na którym stała kula i rozłożone karty tarota. Pod ciemno zieloną ścianą stał regał z jakimiś flakonikami. Podeszłam tam bliżej na jednej z półek stało zdjęcie w ramce, na którym byli Rozi z Drake'em i ich rodzice. Zdjęcie było zrobione dawno, Rozi wyglądała na jakieś osiem lat a Drake na jedenaście. Rozi była bardzo podobna do matki, ten sam odcień włosów i oczu. Podejrzewałam że ich matka wybrała to zdjęcie ponieważ to było ostatnia fotografia którą zrobili razem, kiedy Drake nie sprawiał problemów, kiedy wszystko było normalne. Zatęskniłam za tymi błahymi problemami jakie miałam kiedyś.
"-Zabiłaś naszego brata"- głos Alfreda pojawił się tak niespodziewanie i był przepełniony taką nienawiścią że wypuściłam z rąk zdjęcie które roztrzaskało się o podłogę, pisnęłam zaskoczona -" braci się nie zjada"
Drake wpadł do środka pewnie przygotowany na jakieś zagrożenie.
-ja...- zaczęłam, Drake spojrzał na roztrzaskane zdjęcie- przepraszam.
-Nie ważne tu jej nie ma, choć.
Naprawdę było mi głupio że rozbiłam to zdjęcie, podniosłam fotografię i poszłam za Drake'em.
-na pewno chcesz jechać dalej?- dopytałam kiedy odpalił samochód.
-Trzeba przeszukać miasto.- odparł i zapadła cisza.
-Naprawdę przepraszam za te zdjęcie nie chciałam go rozbić.
-To tylko zdjęcie- powiedział trochę za ostro.
-Po prostu mi wyleciało, nawet nie wiem kiedy...
-To tylko zdjęcie- powtórzył, nie odrywając wzroku od drogi.
Następnie przeszukaliśmy szkołę , dom Roberta i zatrzymaliśmy się przed instytutem.
-Może sama pójdę- zaproponowałam, Drake przecząco pokręcił głową i nim zdążyłam coś powiedzieć on już wszedł do budynku. Zostało mi tylko iść za nim. W instytucie spędziliśmy sporo czasu, w odróżnieniu od ulic Krakowa tutaj było pełno zombie chociaż Quick i jego ludzie i tak sporo ich zabili ostatnio. Tutaj również jej nie było. Wróciliśmy do samochodu i po chwili wyjechaliśmy z miasta. Po obu stronach drogi rozciągały się pola, które po jakimś czasie zastąpiły lasy. Tutaj było sporo zimnych ale za nim jakikolwiek podszedł my już byliśmy dalej. Oby w drodze powrotnej nie było z nimi problemów.
-A z tobą jak było?- spytał przerywając ciszę, chwile trwało zanim zrozumiałam o co pyta.
-Kiedy to się zaczęło byłam na obozie, wracaliśmy, nikt nie wiedział co się dzieje. Z dziesięcioosobowej grupy przeżyłam ja, Weronika i Hubert. Postanowiliśmy że się nie będziemy rozdzielać.Do domu było jeszcze jakieś sto może sto pięćdziesiąt kilometrów. Weronika została ugryziona. Po trzech dniach się zmieniła. Zabiliśmy ją i ruszyliśmy dalej. Zostało jeszcze jakieś pięćdziesiąt kilometrów kiedy postanowiliśmy się rozdzielić chcieliśmy wrócić do domu a było nam nie po drodze. Wróciłam do domu, mamie i siostrze nic nie było. Jedzenia starczyło na tydzień, po tym czasie musiałam iść coś znaleść, nie chciałam tego robić, bałam się ale jakbym nie poszła umarłybyśmy z głodu. Wzięłam broń z domu, brat uczył mnie strzelać, co prawda nie wiele umiałam ale chociaż potrafiłam odbezpieczyć naładować i wystrzelić. Poszłam do najbliższego domu, starałam się unikać zimnych i przechodzić tak aby mnie nie zauważyły. W domu wpadłam na właściciela domu, dosłownie wpadłam, koleś był poraniony, cały we krwi i porwanych ubraniach, zastrzeliłam go. Nie był ugryziony, a to co wzięłam za warczenie było prośbą o pomoc. Zgarnęłam wszystko co było przydatne i wróciłam do domu. Bałam się wyjść jeszcze bardziej, jedzenie powoli znów nam się kończyło. Mamie zachciało się iść na spacer była chora nie rozumiała że nie może wyjść z domu. Prosiłam ją żeby nigdzie nie szła ale ona postanowiła zrobić zakupy, i wyszła Mel pobiegła za nią. A ja nie potrafiłam się ruszyć, nie potrafiłam przekroczyć tego cholernego progu, zamknęłam drzwi, patrzyłam jak je zjadają, słyszałam jak krzyczą- te ostatnie słowa mówiłam szlochając. Nawet nie zauważyłam że się zatrzymaliśmy.
-nie myśl o tym- poprosił przytulając mnie. Nie wiem ile czasu ryczałam. I tak jest zawsze kiedy próbuję kogoś pocieszyć na końcu to ja ryczę i jestem pocieszana.
-Idziemy już? -spytałam kiedy się uspokoiłam. Drake skinął głową i wyszliśmy z samochodu ruszyliśmy w kierunku drzwi. Dom był wielki zbudowany tak aby wyglądał na wykonany z drewna.
Byliśmy już prawie na schodach.
-Ręce do góry- usłyszeliśmy za plecami nasz ulubiony tekst. Drake rozejrzał się i podniósł ręce do góry, czego nigdy nie robił tak szybko, to mnie przeraziło.
-Widzisz ten mały lasek?- spytał cicho- jak ci powiem masz tam pobiec i się nie oglądaj, zaraz za lasem będzie droga jak będziesz szła w lewo to kiedyś dojdziesz do Krakowa.
Te słowa nie podobały mi się ani trochę, nie chciałam go zostawiać.
-Nie zostawię cię - odszepnęłam.
-Powoli się odkręćcie- polecił ten za nami
-Choć raz zrób co mówię, na prawdę nie mam zamiaru cię niańczyć.
Czy on naprawdę tak o mnie myślał, że mnie niańczy, do oczu napłynęły mi łzy.
-Ogłuchliście, odkręcać się- warknął koleś. Powoli się odkręciłam, koleś stał jakieś dwa metry od nas, miał chustkę ze znakiem Czarnego Konia.
-Teraz- syknął Drake, posłusznie pobiegłam, nie oglądałam się za siebie. Nagle rozległ się huk wystrzału zatrzymałam się i obejrzałam za siebie, ale byłam za daleko a dom zasłaniał miejsce w którym zostawiłam Drake'a. Usłyszałam czyjeś kroki. Ruszyłam przed siebie. Ktoś za mną biegł, usłyszałam strzały gdzieś nie daleko za sobą. Starałam się często zmieniać kierunki i je zapamiętać. Obejrzałam się za siebie, tylko raz ale to był błąd. Przede mną pojawiło się dwóch facetów ze znakiem. Mieli broń ale nie strzelali do mnie, zamachnęłam się nożem i trafiłam jednego z nich w szyję ten drugi w tym czasie złapał mnie i wykręciła mi ręce.
-A teraz grzecznie ze mną wrócisz, słyszysz?
Ale miałam gdzieś co chce i przez cała drogę próbowałam mu się wyrwać, bez skutku. Koleś zaprowadził mnie do domu, w salonie do krzesła przywiązany był Drake, nie był postrzelony za to pobity, naliczyłam również dwudziestu kolesi w chustkach.
-Jest i dziewczyna- oświadczył ten który mnie przyprowadził.
nieznajomy
Na scenie pojawił się ktoś inny, nowy. Koleś który z niczym się nie krył. Śmiało pojawiał się wszędzie, udzielał krótkich wywiadów. Pózniej były ofiary. Latał samolotem czarnym lub jezdził szybkim czarnym autem. Jego przesłanie zawsze brzmiało tak samo. Miłość, honor, ojczyzna i szmaragdy. O co człowiekowi chodziło nikt nie wie. Schemat powtarzał się w różnych krańcach świata. Te same słowa, samolot lub szybki samochód. Po jakimś czasie nazwano go Szybkim Mścicielem. Jego przekaz zawsze był taki sam. Koleś niezle zbudowany, czarne bojówki, kurtka, wandamka na głowie, trapery, karabin maszynowy, okulary. "Czarny Koniu bój się. Bójcie się wszyscy. Nie znasz dnia ani godziny." Po tych słowach zawsze coś wybuchało. W tym samym czasie zaczęli ginąć znaczący ludzie. Lekarze, profesorowie, politycy. Koleś bez wyrazu, uczuć trząsł światem i chyba świat się go obawiał. Schemat działania wskazywał na sektę lub jakieś ugrupowanie.
Od Drake'a
Już minęło parę dni. Już nawet policja zainteresowała by się jej zaginięciem. Przeszukaliśmy cały las dookoła. Ani śladu mojej siostry. Najgorsze jest to że ona została porwana. Więc nawet nie wiem gdzie jej szukać. Przecież jak by uciekła z domu szukał bym ją w miejscach gdzie mogła by być. Ale przecież ona nie uciekła ona została porwana. Denerwował mnie Luke który tego nie rozumiał. Więc naprawdę ulżyło mi jak wrócił Quick. Teraz przynajmniej będzie jedna dodatkowa osoba która nie odpuści do puki nie znajdzie jej żywej lub martwej. To była moja wina, gdybym został w domu a nie lazł szukać Quicka to Roz nie poszła by mnie szukać i by nie zniknęła. A może ktoś z tych z mafii ją zabił przecież im nie można ufać. Mnie też zlali i wsadzili do pudła. Nie wiem po co ale musiałem jechać do Krakowa. Nie będę stał w miejscu i znów przeszukiwał lasów które przeszukałem dokładnie. Znałem w tym lesie już każdy kamień. Jeszcze ten Alfred. Nie było mnie przy Al kiedy mnie potrzebowała. Przecież Luke mówił że ona męczyła się długą godzinę. Właśnie tyle czasu zajęło nam zabijanie tego stwora. Z nimi też będziemy mieli problemy. Dopiero teraz dokładnie widzimy jak są wytrzymałe i jak szybko można stworzyć ich całą armię. Przecież one rosną jak grzyby. Lexi uparła się by ze mną jechać. Pati miała szukać miasto z drugiej strony. Miałem tylko nadzieję że Quick ją znajdzie. Wierzyłem w tego gościa... Al jechała w milczeniu.
- Lex - zacząłem - nie miałem pojęcia że czujesz to co oni. Gdybym wiedział...
- Nie wiedziałeś ja też nie - przyznała - tak było trzeba... mi nic nie jest
- Na pewno? - dopytałem
- Jasne - zapewniła
- Wjazd do Krakowa zawsze nie za dobrze się kończył
Znów nastała cisza.
- Znajdziemy ją - zapewniła Al gdy wjeżdżaliśmy już do Krakowa
- Mam nadzieję - mruknąłem - nie wybaczył bym sobie jeżeli coś jej się stało. To jest moja młodsza siostra moim obowiązkiem było ją chronić
- Drake - fuknęła Al - nic jej się nie stało
Ale chyba zapewniała bardziej siebie niż mnie.
- To od czego zaczynamy? - dopytała
- Chyba od najbardziej oczywistych miejsc. Dom, sklep matki, szkoła, dom Roberta, instytut.
Zatrzymałem się przed rodzinnym domem. Ale szczerze nie miałem ochoty nawet wychodzić z samochodu. To Lex pierwsza wysiadła a mi zostało tylko zrobić to samo. To Al przeszukiwała dom ja siedziałem tylko w salonie. Straciłem całą rodzinę. Zabiłem matkę która chciała mnie zjeść. Pózniej ojca w instytucie a teraz straciłem Roz.
- Nie ma jej - wypaliła Al siadając mi na kolanach
- Wiem. Wiesz że kiedyś jej nienawidziłem. Miałem jej dość w kółko za mną łaziła i próbowała mnie naśladować. Zawsze była najlepsza. Jak już coś zaczynała to musiało być to dopracowane do końca, musiało być idealne. Była oczkiem w głowie matki. Uczyła się tych głupich ziół i innych pierdół. Ojciec ją podziwiał najlepsza córeczka. Najgorsze jest to że nawet w karty nauczyła się grać. Bym zaczął z nią gadać. Jak wybuchła epidemia miałem tylko ją. Czułem się za nią odpowiedzialny myślałem że w ten sposób naprawię to że zabiłem naszą matkę. Musiałem Al ona się zmieniła rzuciła się na mnie zrobiłem to instynktownie. To był pierwszy zimny, pierwsza osoba którą zabiłem. Pierwsza grupa do której się dołączyliśmy przyjęła nas dzięki niej. Nie była do duża grupa, rządził kryminalny który miał żonę i dwójkę dzieciaków. Był tam chirurg plastyczny i bibliotekarz z rodziną. Właśnie kryminalny nauczył mnie strzelać. Niedługo pózniej wpadliśmy na stado. Nie dawaliśmy radę uciekłem. Zabrałem Roz i uciekłem. Zostawiłem ich tam ona tego nie rozumiała. Pózniej musiałem nauczyć ją strzelać i wyjaśnić jej że tak trzeba. Pierwszą moją bronią była... - zawiesiłem się - choć. Musimy jechać, przeszukamy te miejsca które powiedziałem i pojedziemy za miasto do dziadków. Ona czół się tam lepiej niż w domu.
Pocałowałem ją i pociągnąłem za sobą do samochodu.
- Lex - zacząłem - nie miałem pojęcia że czujesz to co oni. Gdybym wiedział...
- Nie wiedziałeś ja też nie - przyznała - tak było trzeba... mi nic nie jest
- Na pewno? - dopytałem
- Jasne - zapewniła
- Wjazd do Krakowa zawsze nie za dobrze się kończył
Znów nastała cisza.
- Znajdziemy ją - zapewniła Al gdy wjeżdżaliśmy już do Krakowa
- Mam nadzieję - mruknąłem - nie wybaczył bym sobie jeżeli coś jej się stało. To jest moja młodsza siostra moim obowiązkiem było ją chronić
- Drake - fuknęła Al - nic jej się nie stało
Ale chyba zapewniała bardziej siebie niż mnie.
- To od czego zaczynamy? - dopytała
- Chyba od najbardziej oczywistych miejsc. Dom, sklep matki, szkoła, dom Roberta, instytut.
Zatrzymałem się przed rodzinnym domem. Ale szczerze nie miałem ochoty nawet wychodzić z samochodu. To Lex pierwsza wysiadła a mi zostało tylko zrobić to samo. To Al przeszukiwała dom ja siedziałem tylko w salonie. Straciłem całą rodzinę. Zabiłem matkę która chciała mnie zjeść. Pózniej ojca w instytucie a teraz straciłem Roz.
- Nie ma jej - wypaliła Al siadając mi na kolanach
- Wiem. Wiesz że kiedyś jej nienawidziłem. Miałem jej dość w kółko za mną łaziła i próbowała mnie naśladować. Zawsze była najlepsza. Jak już coś zaczynała to musiało być to dopracowane do końca, musiało być idealne. Była oczkiem w głowie matki. Uczyła się tych głupich ziół i innych pierdół. Ojciec ją podziwiał najlepsza córeczka. Najgorsze jest to że nawet w karty nauczyła się grać. Bym zaczął z nią gadać. Jak wybuchła epidemia miałem tylko ją. Czułem się za nią odpowiedzialny myślałem że w ten sposób naprawię to że zabiłem naszą matkę. Musiałem Al ona się zmieniła rzuciła się na mnie zrobiłem to instynktownie. To był pierwszy zimny, pierwsza osoba którą zabiłem. Pierwsza grupa do której się dołączyliśmy przyjęła nas dzięki niej. Nie była do duża grupa, rządził kryminalny który miał żonę i dwójkę dzieciaków. Był tam chirurg plastyczny i bibliotekarz z rodziną. Właśnie kryminalny nauczył mnie strzelać. Niedługo pózniej wpadliśmy na stado. Nie dawaliśmy radę uciekłem. Zabrałem Roz i uciekłem. Zostawiłem ich tam ona tego nie rozumiała. Pózniej musiałem nauczyć ją strzelać i wyjaśnić jej że tak trzeba. Pierwszą moją bronią była... - zawiesiłem się - choć. Musimy jechać, przeszukamy te miejsca które powiedziałem i pojedziemy za miasto do dziadków. Ona czół się tam lepiej niż w domu.
Pocałowałem ją i pociągnąłem za sobą do samochodu.
Od Rozi
Podróż z przykutą ręką do uchwytu minęła mi strasznie nie wygodnie. Do tego nie miałam pojęcia gdzie lecimy. Filip próbował nakłonić mnie bym coś zjadła ale miałam w nosie jego jedzenie. Próbowałam wyciągnąć z niego informację gdzie i po co mnie porwali. Bo to jest ewidentnie porwanie. Gdyby nie Aaron Filip i Dimitri w końcu pewnie by mi powiedzieli. Ale Aaron był kompletnym dupkiem który co chwila warczał wściekły po angielsku żeby się zamknęli i nic nie gadali a ja żebym siedziała cicho bo mnie uciszy. Popsuł chyba nastroje wszystkim. Gdybym nie była przykuta chyba naprawdę wyskoczyła bym z tego helikoptera.
- Podchodzimy do lądowania - oznajmił po długim czasie Aaron
Niedługo pózniej Aaron posadził helikopter na ziemi przed jakąś dużą posiadłością.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam
- Poczekaj tu - polecił Filip
Ciekawe jak miałabym gdziekolwiek pójść skoro jestem przykuta.
- Spadaj i nie wracaj - warknęłam za nim
- Szczekata jesteś - skomentował i wyszedł z helikoptera jako ostatni.
Wszyscy troje weszli do budynku. Zaczęłam kombinować żeby się odkuć. Ciężko było szkoda że Drake nie nauczył mnie otwierać zamków. Pewnie dla niego to nie było by tak trudne. Mój brat zawsze potrafił wyjść ze wszystkich kłopotów. No właśnie ciekawe gdzie on się podziewał. Znów zaczęłam martwić się o Quick i czy wrócił do domu. No i jak tam Damon. Trwało to chyba wieki a jedyne co mi się udało to pokaleczyć sobie rękę. Wtedy z budynku wyszedł Aaron, Filip i masa jakiś facetów. Filip z Aaronem zapalili jeszcze fajkę przed helikopterem a faceci bez słowa zaczęli pakować do helikoptera masę broni. Po spalonej już chyba trzeciej fajce z kolei i wrzuceniu całej broni do środka. Aaron podszedł i uwolnił mnie z kajdanek.
- Miło było - wypalił
I popchnął mnie lekko w kierunku Filipa.
- Polecam się na przyszłość.
Wsiadł do helikoptera, Filip odciągnął mnie kawałek dalej a helikopter wzniósł się w powietrze.
- Co to było? - spytałam
- A będziesz grzeczna? - odparł pytaniem Filip
- Chwilowo - odparłam
- Zapłata - wyjaśnił - za dostarczenie ciebie tutaj
- Kto zapłacił? - dopytałam
- Jesteś uciążliwa i uparta - skomentował
- Więc? - nie dawałam za wygraną
- Jesteśmy w Rosji - wyjaśnił Filip prowadząc mnie do środka
- Czekaj - zatrzymałam się - To Sasza kazał mnie porwać? - dopytałam
Filip nic nie powiedział tylko pociągnął mnie w głąb korytarza. Nie wiedziałam gdzie mnie prowadzi ale on wiedział dokładnie cały plan budynku. Mijaliśmy jakichś ludzi część coś tam mówiła do niego reszta stała jak posągi. Poprowadził mnie do jednego z pokoi.
- Musisz tu zostać - wyjaśnił - gospodarz zaprasza cię na obiad. Tam masz łazienkę - wskazał sąsiednie drzwi. - A teraz zostawię cie samą chyba że ładnie poprosisz bym został
- Spadaj - warknęłam
Filip wyszedł i zamknął drzwi na klucz. Jednak i tak podbiegłam do drzwi które były zamknięte. Rozejrzałam się dookoła. Pokój był mały ale było łóżko minęłam je i podeszłam do okna. Byliśmy na drugim piętrze ale i tak dla pewności w oknie były kraty. Ściany były chyba jakieś dzwięko szczelne bo panowała grobowa cisza. Teraz faktycznie zabrakło mi towarzystwa Filipa. Z lampką w ręku obrażona siedziałam na podłodze pod ścianą obok drzwi. Chociaż to było tak głupie jak pozbycie się tej kurtki. Przecież mogłam siedzieć jak człowiek na łóżku. Nie wiem ile czasu minęło kiedy usłyszałam chrzęst otwieranego zamka. Wstałam z prędkością światła i zdzieliłam lampką osobę która weszła do pokoju. Okazało się że zdzieliłam w głowę Dimitra. Ten koleś mnie znienawidzi. Minęłam go i wybiegłam na korytarz. To była moja szansa. Szkoda tylko że nie miałam pojęcia gdzie biegnę i jak się z tą wydostać. Ten budynek to był jakiś pieprzony labirynt. Nagle zlokalizowałam drzwi. Wyczaiłam moment kiedy nikogo nie było i rzuciłam się do drzwi. Wpadając prosto na Filipa. Niech to szlak przecież on jest moim przekleństwem.
- Co ty tu robisz? - spytał łapiąc mnie
- Puść mnie - warknęłam i próbowałam mu się wyrwać
- Obiecałaś że będziesz grzeczna. Jest pora obiadu więc może skorzystasz z zaproszenia i zjesz z panem Saszą
- Bujaj się i ty i Sasza - fuknęłam
Filip wywrócił oczami i zaprowadził mnie z powrotem do pokoju. Popchnął mnie na łóżko i wrócił do leżącego, nieprzytomnego Dimitra. Nie miałam pojęcia że zdzieliłam go tak mocno.
- Umarł? - spytałam
- Żyje - odparł strzelając go z otwartej w pysk. - coś ty się tak na niego uparła
Wyciągnął Dimitra i zamknął drzwi. Wrócił jakąś godzinę pózniej.
- Przyniosłem ci żarcie. Może w końcu coś zjesz nie chcemy byś umarła z głodu
- Dlaczego? - spytałam załamana
- Martwa na nic się nie przydasz
- Pytam czemu mnie porwaliście - wyjaśniłam
Filip zamknął drzwi od środka i usiadł na krzesełku. Spojrzałam na niego pytająco
- Sorki nie ufam ci. Nawet jak mnie zdzielisz w głowę to i tak nie wyjdziesz.
- Czego ode mnie chcecie?
- Sasza się zabezpiecza przed twoim mężem - wyjaśnił
- Dlaczego ty? Byłeś przyjacielem Drake'a
- Nadal jestem jego przyjacielem - sprostował
- Myślisz że będzie chciał się z tobą przyjaznić po tym? - dopytałam
- Nic ci się nie stanie - zauważył - nie chodzi o Drake'a tylko o Quicka.
- Ja nic nie rozumiem - wypaliłam
- Właśnie ty nic nie rozumiesz - mruknął - nienawidzę twojego męża i gdybyś nie była tym kim jesteś już dawno bym cię zabił. Wiesz że miałem rodzinę?
- Co? - dopytałam nie miałam o tym pojęcia
- Tak miałem dwuletniego syna i żonę w ciąży - wyjaśnił. - Dimitr jest moim szwagrem
- Nie wiedziałam że...
- Nie wiedziałaś. Udało mi się wkręcić wtedy - zaczął - myślałem tak jak inni że Quick jest dobrym przywódcą ale nigdy aż tak się nie pomyliłem. Grałem w karty, chlałem wtedy był ten pierwszy napad zimnych. Moja żona została postrzelona, a mój syn podszedł do zimnego. Jakiś wojak zastrzelił zimnego nie wiem nawet kto to. Twój mąż zastrzelił mojego syna na oczach mojej żony. Znalazłem ich jak było po wszystkim. Wiesz co było najlepsze obejrzałem dokładnie zwłoki własnego dziecka. Jedyną raną jaką miał była rana po kulce twojego męża. Nienawidzę go i gdybyś nie była siostrą Drake'a a ja nie miał bym u niego takiego długu już dawno pozbawił bym życia twoje dziecko. Mój syn był niewiele starszy.
- A co z twoją żoną? - dopytałam
- Popełniła samobójstwo - wyjaśnił - miałem dość wyłaziłem z osady. Szczerze chciałem by zimni ze mną skończyli nie miałem nikogo prócz nich. Ale wtedy spotkałem paru ludzi. Otworzyli mi oczy że mogę nadać znaczenia własnej śmierci. Czarny koń musi zginąć. Próbowałem nawet zwerbować Drake'a ale ten nigdy nie miał czasu ze mną pogadać. Widział tylko Quicka.
- Quick nie wiedział - usprawiedliwiłam go - nie było mu łatwo zabić a trzeba było to zrobić
- Okej nie wiedział. A co powiesz na nowe zasady. Zamknąć ludzi w pawilonach. Oddzielić dzieci od matki. Znasz Darka?
Pokiwałam przecząco głową
- Darek jest wojakiem teraz służy pod Luke'm. Znam go długo. Ma żonę długo starali się o dziecko. A teraz twój mąż kazał jej odebrać miesięczną córkę. Pobili ją ludzie twojego męża bo nie chciała tego zrobić. Myślisz że te dziecko da radę przeżyć bez matki? Myślisz że ktoś z mafii wszedł tam i karmił te dziecko butelką?
- Kłamiesz - warknęłam - nie możesz tego wiedzieć
- Wiem - odparł - wiem również kto dowodzi grupą oporu
- Kto? - spytałam
- Myślisz że ci powiem. Wole zginąć za niego niż za Czarnego konia. - Sasza ma coś z tym wspólnego? - spytałam
- Sasza jak widziałaś dostarcza tylko broń. Wiem również co stało się z twoim bratem
Spojrzałam na niego ale ten milczał.
- No mów - wrzasnęłam
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - dopytał
Pokiwałam głową ale czułam się że to mi się nie spodoba. W ogóle nie podobało mi się to co do mnie mówił Filip
- Z rozkazu twojego męża pobili co ja mówię zakatowali twojego brata. Widziałem to nie ruszał się. Zastanów się Roz... Bunt nigdy się nie skończy i albo uspokoisz ludzi i zabijesz własnego męża albo wtedy kiedy oni będą gotowi ty i dziecko powinnyście być daleko. Bo nie wytłumaczysz im że o niczym nie miałaś pojęcia a że to tylko niewinne dziecko. Przykro mi z powodu brata. Smacznego Roz.
Wstał i wyszedł. Nie, nie mówił prawdy. Mój brat żyje. On miesza mi tylko w głowie. Zaczęłam płakać i krzyczeć ale pomieszczenie było dzwięko szczelne.
- Podchodzimy do lądowania - oznajmił po długim czasie Aaron
Niedługo pózniej Aaron posadził helikopter na ziemi przed jakąś dużą posiadłością.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam
- Poczekaj tu - polecił Filip
Ciekawe jak miałabym gdziekolwiek pójść skoro jestem przykuta.
- Spadaj i nie wracaj - warknęłam za nim
- Szczekata jesteś - skomentował i wyszedł z helikoptera jako ostatni.
Wszyscy troje weszli do budynku. Zaczęłam kombinować żeby się odkuć. Ciężko było szkoda że Drake nie nauczył mnie otwierać zamków. Pewnie dla niego to nie było by tak trudne. Mój brat zawsze potrafił wyjść ze wszystkich kłopotów. No właśnie ciekawe gdzie on się podziewał. Znów zaczęłam martwić się o Quick i czy wrócił do domu. No i jak tam Damon. Trwało to chyba wieki a jedyne co mi się udało to pokaleczyć sobie rękę. Wtedy z budynku wyszedł Aaron, Filip i masa jakiś facetów. Filip z Aaronem zapalili jeszcze fajkę przed helikopterem a faceci bez słowa zaczęli pakować do helikoptera masę broni. Po spalonej już chyba trzeciej fajce z kolei i wrzuceniu całej broni do środka. Aaron podszedł i uwolnił mnie z kajdanek.
- Miło było - wypalił
I popchnął mnie lekko w kierunku Filipa.
- Polecam się na przyszłość.
Wsiadł do helikoptera, Filip odciągnął mnie kawałek dalej a helikopter wzniósł się w powietrze.
- Co to było? - spytałam
- A będziesz grzeczna? - odparł pytaniem Filip
- Chwilowo - odparłam
- Zapłata - wyjaśnił - za dostarczenie ciebie tutaj
- Kto zapłacił? - dopytałam
- Jesteś uciążliwa i uparta - skomentował
- Więc? - nie dawałam za wygraną
- Jesteśmy w Rosji - wyjaśnił Filip prowadząc mnie do środka
- Czekaj - zatrzymałam się - To Sasza kazał mnie porwać? - dopytałam
Filip nic nie powiedział tylko pociągnął mnie w głąb korytarza. Nie wiedziałam gdzie mnie prowadzi ale on wiedział dokładnie cały plan budynku. Mijaliśmy jakichś ludzi część coś tam mówiła do niego reszta stała jak posągi. Poprowadził mnie do jednego z pokoi.
- Musisz tu zostać - wyjaśnił - gospodarz zaprasza cię na obiad. Tam masz łazienkę - wskazał sąsiednie drzwi. - A teraz zostawię cie samą chyba że ładnie poprosisz bym został
- Spadaj - warknęłam
Filip wyszedł i zamknął drzwi na klucz. Jednak i tak podbiegłam do drzwi które były zamknięte. Rozejrzałam się dookoła. Pokój był mały ale było łóżko minęłam je i podeszłam do okna. Byliśmy na drugim piętrze ale i tak dla pewności w oknie były kraty. Ściany były chyba jakieś dzwięko szczelne bo panowała grobowa cisza. Teraz faktycznie zabrakło mi towarzystwa Filipa. Z lampką w ręku obrażona siedziałam na podłodze pod ścianą obok drzwi. Chociaż to było tak głupie jak pozbycie się tej kurtki. Przecież mogłam siedzieć jak człowiek na łóżku. Nie wiem ile czasu minęło kiedy usłyszałam chrzęst otwieranego zamka. Wstałam z prędkością światła i zdzieliłam lampką osobę która weszła do pokoju. Okazało się że zdzieliłam w głowę Dimitra. Ten koleś mnie znienawidzi. Minęłam go i wybiegłam na korytarz. To była moja szansa. Szkoda tylko że nie miałam pojęcia gdzie biegnę i jak się z tą wydostać. Ten budynek to był jakiś pieprzony labirynt. Nagle zlokalizowałam drzwi. Wyczaiłam moment kiedy nikogo nie było i rzuciłam się do drzwi. Wpadając prosto na Filipa. Niech to szlak przecież on jest moim przekleństwem.
- Co ty tu robisz? - spytał łapiąc mnie
- Puść mnie - warknęłam i próbowałam mu się wyrwać
- Obiecałaś że będziesz grzeczna. Jest pora obiadu więc może skorzystasz z zaproszenia i zjesz z panem Saszą
- Bujaj się i ty i Sasza - fuknęłam
Filip wywrócił oczami i zaprowadził mnie z powrotem do pokoju. Popchnął mnie na łóżko i wrócił do leżącego, nieprzytomnego Dimitra. Nie miałam pojęcia że zdzieliłam go tak mocno.
- Umarł? - spytałam
- Żyje - odparł strzelając go z otwartej w pysk. - coś ty się tak na niego uparła
Wyciągnął Dimitra i zamknął drzwi. Wrócił jakąś godzinę pózniej.
- Przyniosłem ci żarcie. Może w końcu coś zjesz nie chcemy byś umarła z głodu
- Dlaczego? - spytałam załamana
- Martwa na nic się nie przydasz
- Pytam czemu mnie porwaliście - wyjaśniłam
Filip zamknął drzwi od środka i usiadł na krzesełku. Spojrzałam na niego pytająco
- Sorki nie ufam ci. Nawet jak mnie zdzielisz w głowę to i tak nie wyjdziesz.
- Czego ode mnie chcecie?
- Sasza się zabezpiecza przed twoim mężem - wyjaśnił
- Dlaczego ty? Byłeś przyjacielem Drake'a
- Nadal jestem jego przyjacielem - sprostował
- Myślisz że będzie chciał się z tobą przyjaznić po tym? - dopytałam
- Nic ci się nie stanie - zauważył - nie chodzi o Drake'a tylko o Quicka.
- Ja nic nie rozumiem - wypaliłam
- Właśnie ty nic nie rozumiesz - mruknął - nienawidzę twojego męża i gdybyś nie była tym kim jesteś już dawno bym cię zabił. Wiesz że miałem rodzinę?
- Co? - dopytałam nie miałam o tym pojęcia
- Tak miałem dwuletniego syna i żonę w ciąży - wyjaśnił. - Dimitr jest moim szwagrem
- Nie wiedziałam że...
- Nie wiedziałaś. Udało mi się wkręcić wtedy - zaczął - myślałem tak jak inni że Quick jest dobrym przywódcą ale nigdy aż tak się nie pomyliłem. Grałem w karty, chlałem wtedy był ten pierwszy napad zimnych. Moja żona została postrzelona, a mój syn podszedł do zimnego. Jakiś wojak zastrzelił zimnego nie wiem nawet kto to. Twój mąż zastrzelił mojego syna na oczach mojej żony. Znalazłem ich jak było po wszystkim. Wiesz co było najlepsze obejrzałem dokładnie zwłoki własnego dziecka. Jedyną raną jaką miał była rana po kulce twojego męża. Nienawidzę go i gdybyś nie była siostrą Drake'a a ja nie miał bym u niego takiego długu już dawno pozbawił bym życia twoje dziecko. Mój syn był niewiele starszy.
- A co z twoją żoną? - dopytałam
- Popełniła samobójstwo - wyjaśnił - miałem dość wyłaziłem z osady. Szczerze chciałem by zimni ze mną skończyli nie miałem nikogo prócz nich. Ale wtedy spotkałem paru ludzi. Otworzyli mi oczy że mogę nadać znaczenia własnej śmierci. Czarny koń musi zginąć. Próbowałem nawet zwerbować Drake'a ale ten nigdy nie miał czasu ze mną pogadać. Widział tylko Quicka.
- Quick nie wiedział - usprawiedliwiłam go - nie było mu łatwo zabić a trzeba było to zrobić
- Okej nie wiedział. A co powiesz na nowe zasady. Zamknąć ludzi w pawilonach. Oddzielić dzieci od matki. Znasz Darka?
Pokiwałam przecząco głową
- Darek jest wojakiem teraz służy pod Luke'm. Znam go długo. Ma żonę długo starali się o dziecko. A teraz twój mąż kazał jej odebrać miesięczną córkę. Pobili ją ludzie twojego męża bo nie chciała tego zrobić. Myślisz że te dziecko da radę przeżyć bez matki? Myślisz że ktoś z mafii wszedł tam i karmił te dziecko butelką?
- Kłamiesz - warknęłam - nie możesz tego wiedzieć
- Wiem - odparł - wiem również kto dowodzi grupą oporu
- Kto? - spytałam
- Myślisz że ci powiem. Wole zginąć za niego niż za Czarnego konia. - Sasza ma coś z tym wspólnego? - spytałam
- Sasza jak widziałaś dostarcza tylko broń. Wiem również co stało się z twoim bratem
Spojrzałam na niego ale ten milczał.
- No mów - wrzasnęłam
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - dopytał
Pokiwałam głową ale czułam się że to mi się nie spodoba. W ogóle nie podobało mi się to co do mnie mówił Filip
- Z rozkazu twojego męża pobili co ja mówię zakatowali twojego brata. Widziałem to nie ruszał się. Zastanów się Roz... Bunt nigdy się nie skończy i albo uspokoisz ludzi i zabijesz własnego męża albo wtedy kiedy oni będą gotowi ty i dziecko powinnyście być daleko. Bo nie wytłumaczysz im że o niczym nie miałaś pojęcia a że to tylko niewinne dziecko. Przykro mi z powodu brata. Smacznego Roz.
Wstał i wyszedł. Nie, nie mówił prawdy. Mój brat żyje. On miesza mi tylko w głowie. Zaczęłam płakać i krzyczeć ale pomieszczenie było dzwięko szczelne.
Od Luke'a
Znowu nie wiedziałem co z Lexi, przecież przy niej można oszaleć, jedno było pewne bardzo cierpiała. A jedynym wyjaśnieniem było to że odczuwała to co się działo z tym stworem.
-Krzysiek- zawołałem. Ten momentalnie wparował do pokoju.- powiedz im że mają przestać.
Chłopak wybiegł, minęło pięć minut, dziesięć a nic się nie zmieniało. Przez godzinę co chwila traciła przytomność i ją odzyskiwała, za każdym razem płakała i krzyczała. Zawołałem Amandę aby coś zrobiła, ta podała jej jakiś zastrzyk ale nic nie dał. Szybko się zmyła. Przy nas została Julka która nawet nie wiem kiedy przyszła. Dopiero po godzinie chyba ustąpiło bo Lexi się uspokoiła. Prze chwilę z nią jeszcze zostałem.
-Zostaniesz z nią- poprosiłem Julę i zszedłem na dół. Od razu zarzuciłem Quickowi że moja siostra nie potrzebnie, przez niego cierpiała a ten sobie to totalnie zlał. Oczywiście przeprosił ale chyba tylko dlatego że uznał to za stosowne. Po czym poszedł na górę. Po jakimś czasie wrócił i oznajmił że idzie szukać Rozi i jak chcemy możemy dołączyć, przedstawiłem mu plan ustalony po śniadaniu.
-jak chcecie, wojsko będzie szukać w lasach a ja polatam po jednostkach.
-Przeszukaliśmy te lasy, to będzie strata czasu- ale Quick już podjął decyzje. Zaproponowałem więc aby Drake z Lexi pojechali do tego Krakowa, Drake i Rozi tam mieszkali a wiec znają te miasto lepiej od nas, a Pati w przeciwną stronę, ja sam zadeklarowałem się że polecę z nim. Quick potaknął ale chyba mnie nie słuchał i pewnie i tak wyśle ludzi do tych miast sprawdzonych przez resztę.
Od Lexi
Quick wciąż nie wracał a my cały czas szukaliśmy Rozi. Przeczesaliśmy całe lasy w pobliżu. Alfred stał się strasznie rozmowny a ja nie potrafiłam zerwać tych więzi.
"-Musisz do niego iść"- powiedział już chyba po raz setny. -"Jest głodny, zimno mu"
Spróbowałam to zignorować, po jakimś czasie się znudzi i da mi spokój, jak zawsze.
"-Jest sam i boi się"
Czy on na prawdę myśli że do niego zejdę, przecież to coś mało co nie zeżarło Drake'a i Luke'a. Co prawda ja nie byłam lepsza bo strzeliłam do dziecka ale w końcu nic mu nie było i wstał a więc chyba się to nie liczy.
"-Musisz mu powiedzieć że braci się nie zjada"- powiedział Alfred.
-Wynoś się z mojej głowy- zwróciłam się w myślach do Alfreda po raz pierwszy od dłuższego czasu.
"-Musisz do niego iść. Jest głodny..."
-Dobra czaję, pójdę do niego ale tylko raz a ty się wyniesiesz z mojej głowy.
Alfred się zgodził i faktycznie od razu zamilkł. Przez chwilę się zastanawiałam nad tym na co się zgodziłam, co ja mówię, co zaproponowałam. Był wczesny ranek a więc wszyscy jeszcze spali. Wzięłam kawałek jakiegoś mięsa i zeszłam na dół.
To coś już czekało na mnie na środku i powarkiwał cicho. Na podłodze nie widziałam już krwi, jedyne co świadczyło o obecności tej kobiety były skrawki brudnych ubrań ułożone na jedną stertę. Wyglądało to jak legowisko jakiegoś zwierzęcia. Przykucnęłam na schodach i rzuciłam na środek kawałek zamrożonego mięsa. Dopiero teraz uświadomiłam sobie że raczej nie zje zamrożonego mięsa i czy w ogóle je ruszy skoro nie biega. Ciekawe czy w ogóle ma zęby. Alfred Junior powąchał mięso i zaczął raczkować w moim kierunku.
-nie podchodz do mnie- rozkazałam. Junior nie zrażony szedł dalej, wysłał mi swoje myśli, jako że nie rozumiał za bardzo słów pokazywał mi obrazy. Faktycznie musiał być głodny i prawdopodobnie zimno też mu było. Cofnęłam się o kilka schodków dalej, stworek zatrzymał się pod schodami.
-Nie przyniosę ci żywego mięsa- wyjaśniłam- wystarczy że zeżarłeś swoją matkę.
Alfred Junior sprawiał wrażenie jakby mnie słuchał i chyba rozumiał bo się odkręcił i wrócił na swoje legowisko i zaczął lizać to mięso.
Wyszłam z bunkru w salonie wpadłam na Julę.
-nie śpisz już? - spytała
-Od jakiegoś czasu, myślisz że znajdziemy Rozi?
-Nie wiem- przyznała- ale przecież nie mogła zniknąć.
Co chwila ktoś z chodził na dół. Śniadanie zjedliśmy w milczeniu.
-Szukanie jej po lesie nie ma sensu- przerwał ciszę Luke, Drake spojrzał na niego morderczym wzrokiem
-To moja siostra, nie przestanę jej szukać, jak ci się to nudzi to nikt ci nie każe.
-Nie mówię że nie powinniśmy jej szukać tylko że tutaj jej nie ma, musimy jej poszukać gdzieś dalej. To twoja siostra gdzie mogłaby być?
-Skąd mam wiedzieć geniuszu, ona zaginęła a nie poszła na spacer.
-Może jednak po prostu nie poradziła sobie z sytuacją, Quick sobie poszedł...
-Nie zostawiłaby Damona- przerwał mu Drake, akurat z tym musiałam się zgodzić.
-Poszła szukać Drake i nie wróciła- przypomniałam
-Skoro sugerujecie porwanie to chyba oczywiste jest to że jej tu nie będzie- powiedział Luke i podejrzewałam że chciał dodać o ile żyje ale się powstrzymał.
-Rozi nie jest głupia,-stwierdziłam- załóżmy że ją porwali, może udało jej się uciec, może jest... - ranna chciałam powiedzieć ale się powstrzymałam- może nie może wrócić, na przykład jest otoczona zimnymi i gdzieś się zatrzymała.
-Ok, pojedziemy do Krakowa- zadecydował Drake- jest nie daleko no i tam mieszkaliśmy.
-Dobra ja z Julką pojedziemy w drugą stronę- powiedział Luke.
W tym momencie w drzwiach stanął Quick. Luke od razu do niego podszedł i próbował z nim porozmawiać ale oczywiście Drake musiał się na niego rzucić.
Miałam już tego dość. Gdyby Quick nie poszedł, Drake by go nie szukał a Rozi nie szukała by Drake'a i by nie znikła. Do tego jeszcze to coś w bunkrze, postanowiliśmy że nie tworzymy żadnych zombie, profesorek zrobił co chciał ale Quick powinien nam powiedzieć o tym, powinien coś z tym zrobić. Przecież to jakiś potwór który myśli tylko o krwi i mięsie, najlepiej świeżym i jeszcze ciepłym.
-A to za co?- spytał zdziwiony Quick dopiero teraz dotarło do mnie że go uderzyłam.
-Za Alfreda- rzuciłam.
-nie zabiłem żadnego - od razu wyjaśnił
-To idz do bunkra i to zrób bo mi się nie udało. Co ty sobie myślisz? Luke mnie zwinął i kazał mi się uspokoić. Nie zdążyłam nawet do pokoju dojść kiedy poczułam ten ból jakby coś mnie przebiło. Krzyknęłam z bólu i pewnie gdyby mnie Luke nie podtrzymał padłabym na podłogę.
Brat doprowadził mnie do łóżka i próbował dowiedzieć się co mi jest. Ból nie ustępował wręcz przeciwnie nasilał się. Miałam wrażenie jakbym była krojona na kawałki. Co chwila traciłam przytomność i ją odzyskiwałam, chciałam aby to się skończyło, wolałabym już umrzeć.
"-Musisz do niego iść"- powiedział już chyba po raz setny. -"Jest głodny, zimno mu"
Spróbowałam to zignorować, po jakimś czasie się znudzi i da mi spokój, jak zawsze.
"-Jest sam i boi się"
Czy on na prawdę myśli że do niego zejdę, przecież to coś mało co nie zeżarło Drake'a i Luke'a. Co prawda ja nie byłam lepsza bo strzeliłam do dziecka ale w końcu nic mu nie było i wstał a więc chyba się to nie liczy.
"-Musisz mu powiedzieć że braci się nie zjada"- powiedział Alfred.
-Wynoś się z mojej głowy- zwróciłam się w myślach do Alfreda po raz pierwszy od dłuższego czasu.
"-Musisz do niego iść. Jest głodny..."
-Dobra czaję, pójdę do niego ale tylko raz a ty się wyniesiesz z mojej głowy.
Alfred się zgodził i faktycznie od razu zamilkł. Przez chwilę się zastanawiałam nad tym na co się zgodziłam, co ja mówię, co zaproponowałam. Był wczesny ranek a więc wszyscy jeszcze spali. Wzięłam kawałek jakiegoś mięsa i zeszłam na dół.
To coś już czekało na mnie na środku i powarkiwał cicho. Na podłodze nie widziałam już krwi, jedyne co świadczyło o obecności tej kobiety były skrawki brudnych ubrań ułożone na jedną stertę. Wyglądało to jak legowisko jakiegoś zwierzęcia. Przykucnęłam na schodach i rzuciłam na środek kawałek zamrożonego mięsa. Dopiero teraz uświadomiłam sobie że raczej nie zje zamrożonego mięsa i czy w ogóle je ruszy skoro nie biega. Ciekawe czy w ogóle ma zęby. Alfred Junior powąchał mięso i zaczął raczkować w moim kierunku.
-nie podchodz do mnie- rozkazałam. Junior nie zrażony szedł dalej, wysłał mi swoje myśli, jako że nie rozumiał za bardzo słów pokazywał mi obrazy. Faktycznie musiał być głodny i prawdopodobnie zimno też mu było. Cofnęłam się o kilka schodków dalej, stworek zatrzymał się pod schodami.
-Nie przyniosę ci żywego mięsa- wyjaśniłam- wystarczy że zeżarłeś swoją matkę.
Alfred Junior sprawiał wrażenie jakby mnie słuchał i chyba rozumiał bo się odkręcił i wrócił na swoje legowisko i zaczął lizać to mięso.
Wyszłam z bunkru w salonie wpadłam na Julę.
-nie śpisz już? - spytała
-Od jakiegoś czasu, myślisz że znajdziemy Rozi?
-Nie wiem- przyznała- ale przecież nie mogła zniknąć.
Co chwila ktoś z chodził na dół. Śniadanie zjedliśmy w milczeniu.
-Szukanie jej po lesie nie ma sensu- przerwał ciszę Luke, Drake spojrzał na niego morderczym wzrokiem
-To moja siostra, nie przestanę jej szukać, jak ci się to nudzi to nikt ci nie każe.
-Nie mówię że nie powinniśmy jej szukać tylko że tutaj jej nie ma, musimy jej poszukać gdzieś dalej. To twoja siostra gdzie mogłaby być?
-Skąd mam wiedzieć geniuszu, ona zaginęła a nie poszła na spacer.
-Może jednak po prostu nie poradziła sobie z sytuacją, Quick sobie poszedł...
-Nie zostawiłaby Damona- przerwał mu Drake, akurat z tym musiałam się zgodzić.
-Poszła szukać Drake i nie wróciła- przypomniałam
-Skoro sugerujecie porwanie to chyba oczywiste jest to że jej tu nie będzie- powiedział Luke i podejrzewałam że chciał dodać o ile żyje ale się powstrzymał.
-Rozi nie jest głupia,-stwierdziłam- załóżmy że ją porwali, może udało jej się uciec, może jest... - ranna chciałam powiedzieć ale się powstrzymałam- może nie może wrócić, na przykład jest otoczona zimnymi i gdzieś się zatrzymała.
-Ok, pojedziemy do Krakowa- zadecydował Drake- jest nie daleko no i tam mieszkaliśmy.
-Dobra ja z Julką pojedziemy w drugą stronę- powiedział Luke.
W tym momencie w drzwiach stanął Quick. Luke od razu do niego podszedł i próbował z nim porozmawiać ale oczywiście Drake musiał się na niego rzucić.
Miałam już tego dość. Gdyby Quick nie poszedł, Drake by go nie szukał a Rozi nie szukała by Drake'a i by nie znikła. Do tego jeszcze to coś w bunkrze, postanowiliśmy że nie tworzymy żadnych zombie, profesorek zrobił co chciał ale Quick powinien nam powiedzieć o tym, powinien coś z tym zrobić. Przecież to jakiś potwór który myśli tylko o krwi i mięsie, najlepiej świeżym i jeszcze ciepłym.
-A to za co?- spytał zdziwiony Quick dopiero teraz dotarło do mnie że go uderzyłam.
-Za Alfreda- rzuciłam.
-nie zabiłem żadnego - od razu wyjaśnił
-To idz do bunkra i to zrób bo mi się nie udało. Co ty sobie myślisz? Luke mnie zwinął i kazał mi się uspokoić. Nie zdążyłam nawet do pokoju dojść kiedy poczułam ten ból jakby coś mnie przebiło. Krzyknęłam z bólu i pewnie gdyby mnie Luke nie podtrzymał padłabym na podłogę.
Brat doprowadził mnie do łóżka i próbował dowiedzieć się co mi jest. Ból nie ustępował wręcz przeciwnie nasilał się. Miałam wrażenie jakbym była krojona na kawałki. Co chwila traciłam przytomność i ją odzyskiwałam, chciałam aby to się skończyło, wolałabym już umrzeć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)