- Drake rusz dupę - powiedziałem
Ale Drake to obeszło. Mówiłem do Rozi ale ona chyba straciła przytomność. Rety czy ja naprawdę muszę wpierdalać się w takie gówno. Jeżeli gdzieś jest szambo to oczywiście ja muszę w nie wpaść. Od początku mówiłem że to nie jest dobry pomysł.
- Drake przydaj się na coś i trzymaj Rozi bo chyba zemdlała albo ja nie wiem. Fajnie - powiedziałem do Mariusza - Czujesz się jak chomik?
Jednak Mariusz zrobił się blady jak ściana
- Szefie ja cię przepraszam ale mam klaustrofobie. Ja muszę stąd wyjść.
Zaczął dobijać się do szyb, szarpać za klamkę i panikować. Na koniec się z rzygał. No to świetnie się dobraliśmy. Grzesiek próbował jakoś kontrolować sytuację, uspokajał ludzi. Przed szybą piętrzyło się mnóstwo zimnych. Ludzie panikowali co raz bardziej a ja dedukowałem. Skąd oni się kurwa biorą.
- Drake ty wiesz skąd oni mogą się brać jest ich więcej?
Z moich zamyśleń wypowiadanych z reszto na głos i tak w sumie do samego siebie. Wyrwał mnie Mariusz który wskoczył na mnie jak małpa. Mało co się nie przewaliłem i tak jakoś odruchowo powiedziałem
- Zdejmijcie ze mnie tę małpę
- To co ja mam zrobić szefie? - spytał Borys
- Pizdnij go w dekiel i tak na nic nam się nie przyda i jeszcze się nam udusi.
Podszedłem do Drake kopnąłem go
- No rusz tą dupę. Pomóż mi... Jest ich za dużo, sam nie dam rady. Drake do cholery mówię do ciebie!
Ale ten jak by mnie wcale nie słyszał.
- Zabiłem ojca i matkę - powtarzał w kółko
Nawet Rozi z rąk upuścił. Przez co ta leżała obok jak mi się wydaje własnego ojca. Podniosłem Rozi z podłogi. Boże to faktycznie był jej ojciec miał zegarek.
- Trzymaj żołnierzu - podałem jakiemuś kolesiowi Rozi - i nie puszczaj
- A szef?
- A ja będę was bronił kurwa
No świetna ekipa pomyślałem i z nimi to dopiero iść na jakąś wojnę. Jeden udaję małpę bo zamknięte. Cała reszta nie ma bladego pojęcia co do czego. Drake się wyłączył. Nie dziwię się mu w sumie. Sam usiadłem przy tym trupie tego ojca. Wszyscy zebrali się w koło mnie i pytali co mają robić.
- Jego zapytajcie - próbowałem pogłaskać trupa po głowie. Ale wtedy ręka wpadła mi do środka. Jak ją wyjąłem spływała po niej jakaś dziwna plazma o ble... Ktoś podał mi jakąś szmatę bo to chyba była szmata. W sumie to nie wiem bo byłem zbyt pochłonięty rozmową z profesorem bo chyba był profesorem.
- I co profesorze. Trzeba cię pochować, ale najpierw to mógł byś powiedzieć kolegom żeby zostawili nas w spokoju.
Teraz Grzesiek zrobił się blady jak ściana.
- Grzesiek co ci jest?
- Chciałem nadmienić że szef głaszcze trupa.
- Nie obrażaj go Grzegorz to mój teść. Musimy go pochować.
- Szefie najpierw to my musimy stąd wyjść
- Masz racje musimy.... Skąd ja wezmę mandarynki, spleśniały już jak pan teść
- Chłopaki - powiedział Grzesiek już całkiem blady - możecie zmawiać modlitwę nasza misja już chyba dobiegła końca.
- Grzesiu ty się nie denerwuj. Wszystko będzie dobrze
Podniosłem się zupełnie otępiały. I sam chyba nie wiedziałem co chciałem zrobić.
- Teściu no podnoś się idziemy. Twoja córka jest w ciąży rozumiesz?
I chyba nawet chciałem przytulić Grzesika, bo usłyszałem głos który wyrwał mnie z letargu
- Szefie ja nie jestem panienka Rozi, jestem Grzesiek
Popatrzyłem na niego chyba wielkimi oczami. Ci żołnierze też mielli takie ogromne oczaki. I się wydarłem
- Ja mam chwilę słabości, nieprzytomną narzeczoną, pijanego, wyłączonego szwagra ,zgniłego teścia, dowódce małpę. Grzesiek do cholery bądz normalny. Czego mnie obmacujesz pedał jakiś jesteś. No widzieliście ludzie? No dobierał się do mnie jak do panienki
Po chwili już oprzytomniałem całkowicie i ogarnąłem sytuacja. Popatrzyłem na swoją uwaloną łapę
- Co tu się stało? - dopytałem
- Grzebał szef w teściu
- Rety naprawdę
Popatrzyłem na nich, na niego.
- Pewnie chciałem sprawdzić czy żyje... Co ja pierdole przecież jest zgniły. Dobra ludzie... Robimy tak bierzemy noże w łapy. Grzesiek będziesz kukłą treningową bo nie mamy żywego martwego znaczy mamy ale za dużo.
I wykonałem ruch nożem. Nie zamierzałem go dzgnąć ale ten głupek i tak się obalił. No więc już na następnym żołnierzu powiedziałem jaki ruch mają wykonać najpierw i pokazałem palcem gdzie mają trafić. I przy okazji mają się nie dać pogryzć, podrapać ani nic takiego. Otworzyłem drzwi i sam zacząłem katrupić pierwszych którzy na mnie nacierali pózniej dołączył do mnie Grzesiek i jeszcze jeden żołnierz. Troszkę się przesunęliśmy i dołączyło jeszcze dwóch. Gdy ubiliśmy z dziesięciu trupów zrobiło się więcej miejsca na korytarzu. Więcej ludzi mogło wyjść i walczyć z zimnymi. Gdy już było w miarę czysto poleciłem tamtemu żołnierzowi żeby na wszelki wypadek wziął Rozi i jeden z samochodów i wyjechał za Kraków. Zatrzymał się przy pierwszych drzewach tam przy tym skręcie co się rozwalił tamten samochód - wytłumaczyłem.
- Tam czekaj i pilnuj jej proszę.
Rozi była przytomna ale mówiła od rzeczy. Powtarzała tylko ojciec, matka morderca. Dopiero jak się uporałem z zimnymi znalezliśmy jakiś koc i ostrożnie przetransportowaliśmy zwłoki mojego niedoszłego teścia. Na koc, a pózniej chłopaki odłamali kawał blatu. I przesunęliśmy go na blat, bo był tak zgniły że z koca to by nam chyba wypłynął.
- Po co to robisz? - zapytał Drake nagle
- To jest wasz ojciec trzeba, go pochować. Będzie wam lepiej, łatwiej
Ale Drake jak by znów się wyłączył. Chłopaki wzięli trupa, ja Drake pod ramię i powoli zeszliśmy na dół. Cała reszta wyniosła papiery które znalezliśmy. Zapakowaliśmy to wszystko do ciężarówki. Wtedy oprzytomniał Mariusz którego też wynosili we czterech i nie wiedział co się stało.
- Wszystko co fajne cię ominęło - stwierdził Grzesiek
- No nie wiem czy takie fajne - powiedziałem - Nie wiem jak Grzesiek może mieć rodzinę
- A dlaczego? - dopytał Mariusz
- Bo mnie macał. Prawda ekipa?
Przytaknęli bo i co mieli zrobić. Jezu jak Drake to zarejestrował to będzie się ze mnie nabijał do końca życia i jeden dzień dłużej. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Jednak cała ta magi-tragedia jeszcze się nie skończyła. Nie wiedziałem że to był dopiero jej początek. Na drodze stał ten żołnierz z którym odjechała Rozi. I powiedział że ona mu uciekła.
- Ja ci uciekła? Gdzie pobiegła?
- Tam prosto w ten las
- I nie pobiegłeś za nią - wrzasnąłem
- Nie było rozkazu ganiać tylko pilnować
- A ty masz mózg człowieku? - dopytałem - Drake rusz się- wrzeszczałem na niego. Musimy szukać Rozi.
Ale ten stwierdził że musi jechać do Alex. Ja pierdole pomyślałem. Odesłałem wszystkich do domu. Kazałem Grześkowi żeby ten przekazała profesorowi bo na tą chwilę to on najbardziej kumaty był z całego towarzystwa żeby nikt nie opuszczał domu. A już na pewno nie Drake. No i pojechali. A ja jako że na piasku widziałem świeże ślady wsiadłem w samochód i dojechałem do momentu aż ślady się urwały. Wysiadłem rozejrzałem się dookoła. No to w dupie jestem pomyślałem. Szkoda że nie ma Suprice ona by ją wywęszyła. No i niedługo będzie ciemno i zimno. Szedłem powoli rozglądałem się i dedukowałem dalej. Przecież ona jest w rozsypce nie ma broni, nie ma nic. Była ze mną, zawsze tak się dzieje gdy tracę ją z oczu. Zacząłem uważniej przyglądać się wszystkiemu dookoła. Jednak uczyłem się tropić zwierzynę. I jak się ogarnąłem znalazłem ślady. Jednak trwało to długo za długo. Ściemniło się i było cholernie zimno. Teraz to już praktycznie nic nie widziałem. Zacząłem wołać Rozi i nadal była cisza. Rozwidniało się już a ja nadal jej nie znalazłem. Jak na złość strasznie wiał halny. Dobrze tylko że deszcz nie padał. Rano doszedłem na polankę i tam wydeptane były ślady. Była też szklana butelka i krew. Szlak zakląłem.
Albo kręciła się tu w kółko albo może upadła i straciła przytomność, albo może ktoś ją gonił i tu ją dopadł. Chociaż nic na to nie wskazywało. Szedłem dalej na przód po śladach w sumie to tak z półtorej godziny kręciłem się po tej polance. Musiała chodzić w kółko ale czemu... Pózniej chodziłem w koło jakiegoś ogromnego drzewa. No już po prostu telepałem się jak jakiś stary dziad. Byłem wściekły że nie potrafię jej znalezć że za długo to trwa. I znów zacząłem ją wołać. I o kurwa jakie było moje zdziwienie. Usłyszałem jej płacz.
- Różyczko dobrze się czujesz - wrzeszczałem
Bo jej głos był jakoś dziwnie stłumiony
- Nie - odparła
- Słuchaj ja jestem przy takim wielkim drzewie a ty co widzisz przed sobą?
- Ciemność i niebo
- Aha. Jesteś w tym drzewie? - dopytałem
I zacząłem szukać, może jest w tym drzewie czy to musi być takie trudne. Ale żadnej dziury nie było.
- Rozi ja wiem że to dziwnie zabrzmi ale jesteś w tym drzewie?
- Zwariowałeś?! Wyciągnij mnie stad... chcę do ciebie
Jasne lepiej powiedzieć niż zrobić.
- A byłaś przy tym drzewie? - dopytałem - a jak byłaś to gdzie poszłaś? W którą stronę?
- Prosto. Zabierz mnie stąd
No kurwa prosto pomyślałem. Przecież prosto to jest z każdej strony drzewa. Jest niedaleko ale na pewno głęboko. No właśnie głęboko olśniło mnie. Musiała wpaść w jakiś dół. Zacząłem biegać dookoła zataczając co raz większe kręgi. Zawadziłem się o konar i wyjebałem na jakąś gałąz i wtedy zobaczyłem dół i Rozi w środku.
- Słonko ja ze dwie godziny przy tym drzewie łaziłem nie mogłaś powiedzieć że jesteś w dole przy gałęzi?
Teraz wystarczyło tylko wykombinować jak ją stąd wyjąć. Zacząłem powoli do niej schodzić i okazało się całkiem możliwe że uda nam się wrócić tę samą drogą. Gdy byłem już na dole zapaliłem latarkę.
- Kurwa jak tu ciemno - powiedziałem
A widok który zobaczyłem po prostu mnie osłabił... Rozi miała jedna nogę rozwaloną. A druga jak twierdziła bardzo ją bolała. Jak ją dotykałem okazało się że jest strasznie spuchnięta. Popatrzyłem na nią bo żal mi się jej totalnie zrobiło. Przecież nie zapytam czy nic jej nie jest. Bo widzę że tak. Dodatkowo była cała mokra i zimna. Bo w tym dole była jakaś woda czy błoto. Wiem tyle że mogłem to sobie wylewać z butów. Rozbierałem ją z tych mokrych ubrań no przynajmniej górę jej zdejmę.
- Boję się - powiedziała
- Spokojnie panuje nad wszystkim
- Był tu tata... w nocy i mówił że zabierze mnie ze sobą. Ja cię przepraszam ale starałam się nie spaść na brzuch.
- Już dobrze wszystko pod kontrolą zaraz stąd wyjdziemy. Założyłem jej swoją kurtkę. Spróbowałem ją podnieść.
- Jak byliście dzieciakami, woził cię kiedyś Drake na baranach? - dopytałem
Pokiwała głową. Pomogłem jej wdrapać się na własne plecy.
- Ten brzuch mi we wszystkim przeszkadza - klęła
- Trzymaj się dobrze będziemy włazić na górę
Ja pierdole chyba z pięć razy się po drodze poślizgnąłem. Korzenie były ślizge, buty miałem mokre. Więc ślizgałem się po korzeniach. Dlatego jak by tu powiedzieć im wyżej się wspinaliśmy tym wolniej to szło. Ale w końcu nie wiem po jak długim czasie jakoś Rozi z tam tond wyciągnąłem. Leżałem tak na brzuchu przez kilka minut
- Rety ale się umordowałem - powiedziałem
- Wiedziałam że jestem ciężka bo jestem gruba - zaczęła płakać
- Nie jesteś gruba tylko w ciąży. I jeżeli przytyłaś to z 5 kg nie więcej. Wcześniej cię przecież nie nosiłem. Po za tym wybacz słońce ale wspinaczkę wysokogórską to ja zaliczałem z hakami, linkami a nie korzeniami. Więc mam prawo się zmęczyć.
Pózniej przekręciłem się na plecy, uśmiechnąłem się do niej i powiedziałem
- Bo ja już stary jestem Różyczko wiesz
Ale jej widok w świetle dziennym mnie przeraził
- Jak my pójdziemy przecież ja nie mogę iść, i jeść mi się chce
- Mam w kieszeni trzy batony tylko nie wiem w której poszukaj w kurtce - powiedziałem podnosząc się i biorąc Rozi na ręce
Co prawda łatwiej było zostawić ją tutaj i podjechać samochodem, było by szybciej, ale przecież jej tu nie zostawię. Rozi poszukiwała batonów, ale zamiast tego znalazła pudełeczko w którym miałem dla niej łańcuszek. Miałem jej go dać, tylko przez to wszystko zapomniałem bo odkąd przyjechałem ciągle coś się działo. Rozi strasznie się trzęsła. Było jej zimno i pewnie miała temperaturę. W końcu znalazła te batony. I je zjadła
- Masz coś jeszcze? - dopytała
- W samochodzie tak. Bo pomyślałem że będziesz chciała coś zjeść po drodze, no to wziąłem. Jeszcze jakieś pół godziny i powinniśmy być przy aucie. - dodałem
- A ten łańcuszek to dla Alex? - spytała - piękny - dodała
- Alex dostała bransoletkę łańcuszek jest dla ciebie. Tylko nie było okazji i chwili spokoju żeby go podarować tobie słońce.
Rety aż mi się płakać chciało jak na nią patrzyłem, ale ona taka jakaś inna była. Popłakiwała i narzekała to było normalne ale to że tak bardzo się bała, że gdy zwalniałem to mnie pośpieszała mówiła że ktoś za nami idzie, że się go boi.
W ten sposób dotarliśmy do samochodu. Tam zdjąłem z niej resztę ciuchów, buty. Znaczy spodnie to musiałem rozciąć bo noga była bardzo spuchnięta. Owinąłem ją kocem i włączyłem ogrzewanie, ale ona nadal się trzęsła. Bała się ewidentnie się bała. Dopiero wtedy na łączach usłyszałem Pati.
- Jestem - odezwałem się - zapomniałem wziązć krótkofalówki
- Gdzie wy się podziewacie - wrzeszczała - my się martwimy.
- Wyjaśnię jak przyjadę. Szykujcie gabinet bo Rozi wpadła do dołu.
- Co się z wami dzieje - wrzeszczała dalej Pati. - Drake jest nie obecny, siedzi w kacie i patrzy przed siebie a wy giniecie na całą noc.
- No tłumaczę ci że ją szukałem, bo w instytucie mieliśmy zimnych. Zresztą wytłumaczę jak przyjadę.
Jednak jazda nie okazała się taka łatwa jak wcześniej myślałem. Bo Różyczka tak bardzo się bała że gdy zamknąłem za nią drzwi i próbowałem wsiąść z drugiej strony to ona je otwierała i jakimś cudem próbowała wysiąść. Co tu się dzieje - myślałem
Gdy udało mi się jakoś wsiąść do samochodu. Rozi płacząc z bólu próbowała wdrapać mi się na kolana. I cały czas powtarzała że boi się, ojca i że Drake to morderca. Niestety w ten właśnie sposób z Rozi na kolanach musiałem jechać do domu co nie było łatwe
piątek, 13 października 2017
Od Rozi do Quicka i Drake'a
Ten wyjazd kompletnie mnie dobił. I jeszcze ta głupia myśl że może on coś czuje do Alex. Dlaczego jestem tak głupio zazdrosna. Widok domu, który był w kompletnej rozsypce jak ja dziś. Tęskniłam za mamą, chciałam z nią znów porozmawiać. Chciałam żeby nawrzeszczała na mnie że zaszłam w ciąże. Przecież bez niej sobie nie poradzę. Ja nawet na oczy nie widziałam tak małego dziecka. Odwaliło mi na maksa... Drake miał racje powinnam wziązć się w garść ale ja nawet nie wiem co stało się z mamą. Drake nigdy mi nie powiedział. Dobrze że przynajmniej teraz jest Quick. Podjechaliśmy pod instytut. Drake nadal próbował rozkodować instytut, a wszyscy stali zniecierpliwieni. Wiedziałam że to irytuje mojego brata.
- Masz ten kluczyk? - spytał jak nas zobaczył
- Jaki kluczyk? - dopytałam zdezorientowana
- Ten mały - wyjaśnił - pamiętasz?
- Ten który ci dałam? - dopytałam przypominając sobie maleńki kluczyk
- Właśnie ten - wypalił
- Powtarzam ten który ci dałam - powtórzyłam
- Ok - odparł - chcesz powiedzieć że go nie masz. Nie musisz mówić wierszem
- Nie kretynie mówię to co chce powiedzieć - warknęłam - dałam ci kluczyk i ty mi go nie oddałeś
- Jestem nie w temacie - powiedział Quick
- Mój brat zgubił kluczyk i próbuje zwalić winę na mnie - wyjaśniłam
- Cholera - warknął Drake - zostawiłem kluczyk na górze
- Kretyn - skwitowałam przytulając się do Quicka.
Mijały następne minuty, a mój brat nadal nie złamał kodu. Ludzie zaczęli się burzyć i wiedziałam że Drake za raz wybuchnie.
- Przecież sam wbijałeś kod - przypomniałam spokojnie - zapomniałeś?
Widocznie nie pomagałam. Drake tylko bardziej się zirytował.
- Nie wiem czy pamiętasz ale byłem ledwie przytomny. Pamiętasz dopiero co zostałem postrzelony, i zginąłem w wypadku samochodowym bo dałem się namówić aby zabrać was dwie. Nie wiem która jest gorsza...
- Przestań na mnie wrzeszczeć - powiedziałam - ja chciałam iść dalej jak tylko zobaczyłam ślady krwi na samochodzie. To twoja wina że irytowałeś karła... I gdybyś zapomniał to ja cię pozszywałam
- Właśnie jesteś beznadziejnym lekarzem
- Bo nie jestem lekarzem - warknęłam - jak ty mnie denerwujesz. Mój brat to kretyn - mruknęłam
- Nie mogę się nie zgodzić - szepnął Quick
- Mam - powiedział wreszcie Drake po jakimś czasie
Dioda zapaliła się na zielono i drzwi stanęły otworem.
- Trzeba sprawdzić piętro 3 i ewentualnie 4 niżej nie ma sensu - stwierdził Drake
- Idziemy - powiedział Quick
Weszliśmy do środka. Drake prowadził i był jakiś dziwnie nie swój. Parter był pusty, ale wchodząc na schody trafiliśmy na dwóch ochroniarzy. Drake zabił jednego którego znałam z widzenia, a Quick zabił ojca mojej koleżanki z klasy. Znałam co drugiego pracownika. Pózniej było spokojnie, weszliśmy nawet na 3 piętro.
- Ja sprawdzę pierwsze dwa pokoje, ty i Rozi sprawcie gabinet kierownika. - zarządził Drake i spojrzał na Quick
Myślałam że będzie zaprzeczał że powie że Drake nie będzie mu rozkazywać czy coś ale ten po prostu powiedział
- Ok
- Quick tam nic nie będzie - zaprzeczyłam
- Ktoś musi to słonko sprawdzić.
Złapał mnie za rękę, wiedziałam gdzie jest ten gabinet więc zaczęłam go prowadzić
- John - powiedziałam jak weszliśmy do gabinetu - bez słowa zgodziłeś się z moim bratem.
- Myślałem że chciałaś Różyczko abyśmy się dogadali, on wie więcej o tym miejscu niż ja.
Zaczęliśmy przeszukiwać pusty gabinet. Była masa papierów ale nic związanego z tym wszystkim. Znalazłam tylko pozwolenie o przeprowadzenie testu z udziałem papugi i psa z podpisem mojego ojca. Ojciec... przecież on gdzieś tu musi być... Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam. Przecież już 3 miesiące przed, kiedy nadal wszystko działało normalnie ojciec nie wracał z pracy. Podobno mieli dużo pracy. Co akurat nie było kłamstwem, ale to by oznaczało że ojciec nadal jest w środku.
- Znalazłaś coś? - spytał Quick podchodząc do mnie
Musiałam dość długo stać z tym papierem w ręku
- Nie, nic czego byśmy nie wiedzieli - odpowiedziałam podając mu kartkę
- A ja znalazłem - powiedział
Podszedł do mnie i zaczął mnie całować. Oczywiście że mi się podobało ale nie przyjechaliśmy tu aby się całować. Odsunęłam się od niego i pocałowałam go w policzek
- Co znalazłeś?
Chyba sam zapomniał bo spojrzał na mnie zdziwiony. Dopiero po chwili zorientował się o co mi chodzi.
- Aaa... - powiedział i podał mi kit kat'a
Wzięłam od niego batona. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co zrobił. Uwielbiałam kit kat. Ojciec zawsze odkąd byłam mała mi je przynosił. Wtedy na korytarzu zrobiło się jakieś zamieszanie.
- Co...? - zaczął Quick podchodząc do drzwi.
Podeszłam za nim, na korytarzu biegli jego spanikowani ludzie
- Szefie - zaczął wyjaśniać spanikowany Mariusz - Chodzi o to...
- Gadaj - pośpieszył go Quick - no mieliśmy iść na 4 piętro. Olek nie mógł otworzyć jakiś drzwi i coś tam nacisnął no i wypuścił tych ludzi. Oni zjedli 8 naszych
- Chodz - powiedział Quick i wziął mnie za rękę - musimy spadać
- A Drake - sprzeciwiłam się
- Drake umie o siebie zadbać. - powiedział spokojnie
Wtedy Drake też wyszedł na korytarz. Widziałam go parę metrów dalej
- Widzisz - powiedział
Drake nawet zaczął iść w naszą stronę, ale wtedy schody zaroiły się od zimnych. Mało tego drzwi na naszym piętrze które wcześniej były zamknięte też zaczęły się otwierać. Quick pociągnął mnie za sobą. Przeklinając głośno. Wpadliśmy do pierwszego pomieszczenia. Quick był przygotowany na zabijanie zimnych ale te pomieszczenie było puste. Znaczy nie było na podłodze leżały trupy. To nie było duże pomieszczenie i zapewne nigdy nie było tu prawie 20 osób jak teraz.
- Rozi - podszedł do mnie Drake przytulając mnie
Wiedziałam że znam te pomieszczenie. Tu pracował ojciec. Odsunęłam się od Drake i spojrzałam prosto na jednego z trupów leżących na podłodze. Głupi pech bo spojrzałam akurat na tego na którego nigdy nie chciałam spojrzeć. Do oczu napłynęły mi łzy i wybuchłam histerycznym płaczem. Nie było wątpliwości patrzyłam na trupa własnego ojca, rozpoznałam go po tym głupim zegarku którego dałam mu na urodziny. Wiedziałam że on tu jest, ale nie spodziewałam się że znajdę go martwego. Miałam nadzieje że jednak żyje...
- Rozi uspokój się - powiedział Drake
- Puść mnie - nakazałam - Drake to nasz tata
I jak udało mi się uwolnić od Drake złapał mnie Quick.
- Ty też mnie puść - wrzeszczałam
Słyszałam że Mariusz coś mówi do Quick ale nie wiedziałam co. Nie obchodziło mnie że zimni dobijają się do drzwi. Obchodziło mnie tylko to że mój tata nie żyje...
- Dlaczego? - wypaliłam patrząc na Drake
- Rozi... - zaczął Drake - musiałem...
- Jak mogłeś zabić własnego ojca! - wrzeszczałam
- On chciał zabić mnie, Rozi on się zmienił
- Drake zabiłeś tatę
- I myślisz że mnie to nie ruszyło - wrzasnął - musiałem to zrobić. Nie chciałem ale musiałem.
- To nasz ojciec!
- Już nie był naszym ojcem - warknął
- Co się stało z mamą - powiedziałam musiałam to wiedzieć - Drake powiedz mi
- Ją też ugryzł zarażeniec. Po dwóch dniach się zmieniła. Rzuciła się na mnie, widziałem jak zjadają ludzi na ulicach. Zareagowałem instynktownie. Zabiłem ją... To była pierwsza osoba, pierwszy zimny którego zabiłem. - wywrzeszczał się i usiadł gdzieś w kącie.
Quick nadal mnie trzymał ale mi było już wszystko jedno. Mówił coś do mnie ale nie rozumiałam słów. Drake zabił matkę i ojca... Tylko to się liczyło, przyznał się. Nogi się pode mną ugięły. Nie raz myślałam że prościej było by dać się zmienić. Teraz chciałam tylko tego. Chciałam by to wszystko się skończyło, dlaczego ja musiałam być taka uparta i trzymałam się tego beznadziejnego życia.
- Masz ten kluczyk? - spytał jak nas zobaczył
- Jaki kluczyk? - dopytałam zdezorientowana
- Ten mały - wyjaśnił - pamiętasz?
- Ten który ci dałam? - dopytałam przypominając sobie maleńki kluczyk
- Właśnie ten - wypalił
- Powtarzam ten który ci dałam - powtórzyłam
- Ok - odparł - chcesz powiedzieć że go nie masz. Nie musisz mówić wierszem
- Nie kretynie mówię to co chce powiedzieć - warknęłam - dałam ci kluczyk i ty mi go nie oddałeś
- Jestem nie w temacie - powiedział Quick
- Mój brat zgubił kluczyk i próbuje zwalić winę na mnie - wyjaśniłam
- Cholera - warknął Drake - zostawiłem kluczyk na górze
- Kretyn - skwitowałam przytulając się do Quicka.
Mijały następne minuty, a mój brat nadal nie złamał kodu. Ludzie zaczęli się burzyć i wiedziałam że Drake za raz wybuchnie.
- Przecież sam wbijałeś kod - przypomniałam spokojnie - zapomniałeś?
Widocznie nie pomagałam. Drake tylko bardziej się zirytował.
- Nie wiem czy pamiętasz ale byłem ledwie przytomny. Pamiętasz dopiero co zostałem postrzelony, i zginąłem w wypadku samochodowym bo dałem się namówić aby zabrać was dwie. Nie wiem która jest gorsza...
- Przestań na mnie wrzeszczeć - powiedziałam - ja chciałam iść dalej jak tylko zobaczyłam ślady krwi na samochodzie. To twoja wina że irytowałeś karła... I gdybyś zapomniał to ja cię pozszywałam
- Właśnie jesteś beznadziejnym lekarzem
- Bo nie jestem lekarzem - warknęłam - jak ty mnie denerwujesz. Mój brat to kretyn - mruknęłam
- Nie mogę się nie zgodzić - szepnął Quick
- Mam - powiedział wreszcie Drake po jakimś czasie
Dioda zapaliła się na zielono i drzwi stanęły otworem.
- Trzeba sprawdzić piętro 3 i ewentualnie 4 niżej nie ma sensu - stwierdził Drake
- Idziemy - powiedział Quick
Weszliśmy do środka. Drake prowadził i był jakiś dziwnie nie swój. Parter był pusty, ale wchodząc na schody trafiliśmy na dwóch ochroniarzy. Drake zabił jednego którego znałam z widzenia, a Quick zabił ojca mojej koleżanki z klasy. Znałam co drugiego pracownika. Pózniej było spokojnie, weszliśmy nawet na 3 piętro.
- Ja sprawdzę pierwsze dwa pokoje, ty i Rozi sprawcie gabinet kierownika. - zarządził Drake i spojrzał na Quick
Myślałam że będzie zaprzeczał że powie że Drake nie będzie mu rozkazywać czy coś ale ten po prostu powiedział
- Ok
- Quick tam nic nie będzie - zaprzeczyłam
- Ktoś musi to słonko sprawdzić.
Złapał mnie za rękę, wiedziałam gdzie jest ten gabinet więc zaczęłam go prowadzić
- John - powiedziałam jak weszliśmy do gabinetu - bez słowa zgodziłeś się z moim bratem.
- Myślałem że chciałaś Różyczko abyśmy się dogadali, on wie więcej o tym miejscu niż ja.
Zaczęliśmy przeszukiwać pusty gabinet. Była masa papierów ale nic związanego z tym wszystkim. Znalazłam tylko pozwolenie o przeprowadzenie testu z udziałem papugi i psa z podpisem mojego ojca. Ojciec... przecież on gdzieś tu musi być... Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam. Przecież już 3 miesiące przed, kiedy nadal wszystko działało normalnie ojciec nie wracał z pracy. Podobno mieli dużo pracy. Co akurat nie było kłamstwem, ale to by oznaczało że ojciec nadal jest w środku.
- Znalazłaś coś? - spytał Quick podchodząc do mnie
Musiałam dość długo stać z tym papierem w ręku
- Nie, nic czego byśmy nie wiedzieli - odpowiedziałam podając mu kartkę
- A ja znalazłem - powiedział
Podszedł do mnie i zaczął mnie całować. Oczywiście że mi się podobało ale nie przyjechaliśmy tu aby się całować. Odsunęłam się od niego i pocałowałam go w policzek
- Co znalazłeś?
Chyba sam zapomniał bo spojrzał na mnie zdziwiony. Dopiero po chwili zorientował się o co mi chodzi.
- Aaa... - powiedział i podał mi kit kat'a
Wzięłam od niego batona. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co zrobił. Uwielbiałam kit kat. Ojciec zawsze odkąd byłam mała mi je przynosił. Wtedy na korytarzu zrobiło się jakieś zamieszanie.
- Co...? - zaczął Quick podchodząc do drzwi.
Podeszłam za nim, na korytarzu biegli jego spanikowani ludzie
- Szefie - zaczął wyjaśniać spanikowany Mariusz - Chodzi o to...
- Gadaj - pośpieszył go Quick - no mieliśmy iść na 4 piętro. Olek nie mógł otworzyć jakiś drzwi i coś tam nacisnął no i wypuścił tych ludzi. Oni zjedli 8 naszych
- Chodz - powiedział Quick i wziął mnie za rękę - musimy spadać
- A Drake - sprzeciwiłam się
- Drake umie o siebie zadbać. - powiedział spokojnie
Wtedy Drake też wyszedł na korytarz. Widziałam go parę metrów dalej
- Widzisz - powiedział
Drake nawet zaczął iść w naszą stronę, ale wtedy schody zaroiły się od zimnych. Mało tego drzwi na naszym piętrze które wcześniej były zamknięte też zaczęły się otwierać. Quick pociągnął mnie za sobą. Przeklinając głośno. Wpadliśmy do pierwszego pomieszczenia. Quick był przygotowany na zabijanie zimnych ale te pomieszczenie było puste. Znaczy nie było na podłodze leżały trupy. To nie było duże pomieszczenie i zapewne nigdy nie było tu prawie 20 osób jak teraz.
- Rozi - podszedł do mnie Drake przytulając mnie
Wiedziałam że znam te pomieszczenie. Tu pracował ojciec. Odsunęłam się od Drake i spojrzałam prosto na jednego z trupów leżących na podłodze. Głupi pech bo spojrzałam akurat na tego na którego nigdy nie chciałam spojrzeć. Do oczu napłynęły mi łzy i wybuchłam histerycznym płaczem. Nie było wątpliwości patrzyłam na trupa własnego ojca, rozpoznałam go po tym głupim zegarku którego dałam mu na urodziny. Wiedziałam że on tu jest, ale nie spodziewałam się że znajdę go martwego. Miałam nadzieje że jednak żyje...
- Rozi uspokój się - powiedział Drake
- Puść mnie - nakazałam - Drake to nasz tata
I jak udało mi się uwolnić od Drake złapał mnie Quick.
- Ty też mnie puść - wrzeszczałam
Słyszałam że Mariusz coś mówi do Quick ale nie wiedziałam co. Nie obchodziło mnie że zimni dobijają się do drzwi. Obchodziło mnie tylko to że mój tata nie żyje...
- Dlaczego? - wypaliłam patrząc na Drake
- Rozi... - zaczął Drake - musiałem...
- Jak mogłeś zabić własnego ojca! - wrzeszczałam
- On chciał zabić mnie, Rozi on się zmienił
- Drake zabiłeś tatę
- I myślisz że mnie to nie ruszyło - wrzasnął - musiałem to zrobić. Nie chciałem ale musiałem.
- To nasz ojciec!
- Już nie był naszym ojcem - warknął
- Co się stało z mamą - powiedziałam musiałam to wiedzieć - Drake powiedz mi
- Ją też ugryzł zarażeniec. Po dwóch dniach się zmieniła. Rzuciła się na mnie, widziałem jak zjadają ludzi na ulicach. Zareagowałem instynktownie. Zabiłem ją... To była pierwsza osoba, pierwszy zimny którego zabiłem. - wywrzeszczał się i usiadł gdzieś w kącie.
Quick nadal mnie trzymał ale mi było już wszystko jedno. Mówił coś do mnie ale nie rozumiałam słów. Drake zabił matkę i ojca... Tylko to się liczyło, przyznał się. Nogi się pode mną ugięły. Nie raz myślałam że prościej było by dać się zmienić. Teraz chciałam tylko tego. Chciałam by to wszystko się skończyło, dlaczego ja musiałam być taka uparta i trzymałam się tego beznadziejnego życia.
Od Quicka
Gdy wreszcie udało nam się zapakować do tego pieprzonego auta i mogliśmy wreszcie pojechać. No i w sumie nawet ruszyliśmy bez komentarza. Drake zaczął biadolić że zle prowadzę, a co jest złego 150 km/h reszta i tak nie wyciągnie więcej ze swoich aut. W końcu to był Ford F 150 Raptor; 3.5 V8 650 km. Więc nie rozumiem wygoda, klima czego on narzeka.
- Mówiłem ci Drake że wyjazd z nami nie był dobrym pomysłem w twoim stanie
- A ja ci mówiłem że nie będziesz włóczył się po mojej chacie. I wez jedz jakoś normalnie.
- A ty w takich warunkach byś potrafił?
- A czego ty chcesz. Przecież masz elegancką furę, skóra i bajery
- Jasne to czego jęczysz. I wez mi się nie zrzygaj, skoro twierdzisz że jest elegancka bo taka nie będzie. A tak w nawiasie to zamiast otwierać drzwi debilu tam jest taki przycisk. Czyli automatyczne otwieranie szyby
- Narzygał bym ci na samochód
- I tak obrzygałeś mi samochód. A swoją drogą jak chciało ci się rzygać to wystarczyło powiedzieć, a nie zwalać na siku Rozi. A tak w ogóle jak słońce stoimy to chcesz do krzaków?
- Quick ty zdajesz sobie sprawę jak to zabrzmiało? - powiedział Drake
- No może jej się chce... No o co ci chodzi? ... skoro stoimy
- Jej to się ciągle chce - stwierdził Drake - a stoi to chyba tobie
- Wez ogarnij chłopie bo zaraz to ja stanę obok ciebie. Wywalę cię na pakę. Tam będziesz mógł rzygać do woli, przewietrzysz banie to ci może przejdzie
- A co ty masz do mnie? Co płaczesz bo na chatę cię wpuścić nie chce
- No wiesz jak masz tam basen w piwnicy, to może i bym płakał bo przy tobie na golasa to już się nie pokąpiemy.
- No i sam widzisz tobie w głowie tylko jedno
- To chcesz Różyczko wyjść na stronę czy nie? - zlałem go
Rozi odpowiedziała że zle jej się kojarzy to miejsce. Przyszedł jakiś żołnierz i się poskarżył że ma o rzygano szybę. Powiedziałem:
- Zrozum mojego szwagra on jest w ciąży. No i do tego ma chorobę lokomocyjną.
- A ty psychiczną - burknął Drake
- Dobrze szef i ten w ciąży jesteście chorzy ale ja mam brudną szybę
- A co ja sprzątaczka jestem - ryknąłem
- Jak nie wiesz co z nią zrobić to ją wyliż - warknął Drake
I wtedy żołnierz puścił pawia tylko zdążyłem odskoczyć.
- No na prawdę? - dopytałem
Wyszedł Mariusz popatrzył na tego pawia i stwierdził że Drake i ten wojak musieli zjeść to samo.
- Ta... a ja to śnieżka jestem - stwierdziłem - wytłumacz temu kierowcy że w samochodzie jest coś takiego jak wycieraczki. A po za tym o rzygał mi buty, prawie
I tak jakoś dotarliśmy do tej chaty. Z rzygającym Drake'm i Rozi którą wydaje mi się że wszystko przerosło, lub czegoś się przestraszyła. Nie chciałem tego drążyć. Pózniej zaczęliśmy przeszukiwać całą chatę. W zasadzie to Drake nie wiem czego szukał ale Rozi była dobrze zorientowana co, gdzie trzymał ojciec. Więc wszystko poszło gładko. Pózniej Drake stwierdził że możemy pojechać do instytutu jednak Rozi chciała jeszcze chwilę zostać. Chciała pokazać mi swój pokój.
- Na sentymenty jej się zebrało - stwierdził Drake
- Odwal się - powiedziałem - jedz to instytutu z chłopakami i szyfruj te kody bo jak cię znam to zapomniałeś po pijaku.
Trochę mi zajęło, za nim znalazłem Rozi jak przypuszczałem był to jej pokój. Siedziała na łóżku i stwierdziła w pewnym momencie że może jej rodzice byli dziwni na swój sposób, dziwnie wyrażali miłość do niej i do Drake ale naprawdę ich kochali. I że bardzo jej ich brakuje. Mi też jakoś tak smutno się zrobiło bo uświadomiłem sobie że też trochę brakuje mi zrzędzenia starych. Jaki to jestem ble.
- Pojechał byś ze mną do sklepu mamy?
- Ale po co chcesz tam jechać?
- Nie wiem coś mnie tam ciągnie
Przytuliłem ją do siebie
- No już niesmutaj się słonko. Pewnie że pojedziemy
Jakie było moje dziwienie gdy okazało się że w tej zielarni wszystkie zioła się chyba zachowały.
- Widzisz dlatego nazywali mnie czarownicą - zaczęła płakać Rozi - moja mama stawiała ludziom
- Stawiała...? - dopytałem niepewnie
- Jesteś zboczony - fochneła się Rozi
- To wszystko przez Drake'a bo to on zaczął
- No ale jak ja się do ciebie przytulałam to ty w ogóle nie reagowałeś.
A ja jak ten głupi wypaliłem
- No wiesz musiałem kontrolować ten trzeci pedał
- Możemy zabrać te zioła? - dopytała - przydały by się i nasiona są.
- Możemy wrzucimy je na pakę - skwitowałem szybko
- Nie na pakę tylko do środka mam do nich sentyment
- Okej - powiedziałem ostrożnie - a mogę o coś zapytać i nie stwierdzisz że jestem zboczony?
- Chodziło mi że karty stawiła mama - odpowiedziała mi na pytanie
A ja jak ten debil wypaliłem
- I miała taką kulę?
Rozi się rozryczała i stwierdziła że się z niej nabijam. Ja od razu zaprzeczyłem
- To nie tak słonko, ja się wcale nie naśmiewam tylko to tak przeważnie jest że do takich pań... - zawiesiłem się - wróżek - dodałem - to przeważnie przychodzą starsze osoby no przynajmniej tak mi się wydaje. I wiesz taka kula to robi wrażenie. Po za tym powiem ci że jak byłem mniejszy to sam wierzyłem w taką kule. My w domu taką mieliśmy i w środku stał bałwan. A jak matka nią ruszała bo nam nie pozwoliła to padał śnieg. Teraz to już rozumiem ale jak byłem gnojem to, to było takie łał... magiczne.
Chyba mi się udało bo Rozi się uśmiechnęła. Zbierałem pudełka i torebki z półek. Rozi zabierała jakieś zeszyty notatki. I powoli wyszliśmy do samochodu. Gdy pakowałem te zioła to zapytałem Rozi
- Jak myślisz? Jak by te nasiona posadzić w naszym ogródku to coś by wyrosło? Czy raczej się zepsuły
- Myślę że by wyrosło - powiedziała
- To co spróbujemy jutro? - zapytałem
- Ale wiesz że to potrwa za nim urośnie - stwierdziła
- No ja wiem no ale wiesz wtedy po lesie nie trzeba było by chodzić i zbierać tych ziół. A jednak przydatne są. Mi przecież pomogły jak mi zaparzyłaś i nawet mi smakowały - skrzywiłem się na samą myśl.
I powoli podjechaliśmy pod instytut. Drake nadal bujał się z kodami a ja się modliłem żeby ten trup ojca się jakoś rozłożył czy coś. Żeby Rozi go nie zobaczyła i nie rozpoznała.
- Mówiłem ci Drake że wyjazd z nami nie był dobrym pomysłem w twoim stanie
- A ja ci mówiłem że nie będziesz włóczył się po mojej chacie. I wez jedz jakoś normalnie.
- A ty w takich warunkach byś potrafił?
- A czego ty chcesz. Przecież masz elegancką furę, skóra i bajery
- Jasne to czego jęczysz. I wez mi się nie zrzygaj, skoro twierdzisz że jest elegancka bo taka nie będzie. A tak w nawiasie to zamiast otwierać drzwi debilu tam jest taki przycisk. Czyli automatyczne otwieranie szyby
- Narzygał bym ci na samochód
- I tak obrzygałeś mi samochód. A swoją drogą jak chciało ci się rzygać to wystarczyło powiedzieć, a nie zwalać na siku Rozi. A tak w ogóle jak słońce stoimy to chcesz do krzaków?
- Quick ty zdajesz sobie sprawę jak to zabrzmiało? - powiedział Drake
- No może jej się chce... No o co ci chodzi? ... skoro stoimy
- Jej to się ciągle chce - stwierdził Drake - a stoi to chyba tobie
- Wez ogarnij chłopie bo zaraz to ja stanę obok ciebie. Wywalę cię na pakę. Tam będziesz mógł rzygać do woli, przewietrzysz banie to ci może przejdzie
- A co ty masz do mnie? Co płaczesz bo na chatę cię wpuścić nie chce
- No wiesz jak masz tam basen w piwnicy, to może i bym płakał bo przy tobie na golasa to już się nie pokąpiemy.
- No i sam widzisz tobie w głowie tylko jedno
- To chcesz Różyczko wyjść na stronę czy nie? - zlałem go
Rozi odpowiedziała że zle jej się kojarzy to miejsce. Przyszedł jakiś żołnierz i się poskarżył że ma o rzygano szybę. Powiedziałem:
- Zrozum mojego szwagra on jest w ciąży. No i do tego ma chorobę lokomocyjną.
- A ty psychiczną - burknął Drake
- Dobrze szef i ten w ciąży jesteście chorzy ale ja mam brudną szybę
- A co ja sprzątaczka jestem - ryknąłem
- Jak nie wiesz co z nią zrobić to ją wyliż - warknął Drake
I wtedy żołnierz puścił pawia tylko zdążyłem odskoczyć.
- No na prawdę? - dopytałem
Wyszedł Mariusz popatrzył na tego pawia i stwierdził że Drake i ten wojak musieli zjeść to samo.
- Ta... a ja to śnieżka jestem - stwierdziłem - wytłumacz temu kierowcy że w samochodzie jest coś takiego jak wycieraczki. A po za tym o rzygał mi buty, prawie
I tak jakoś dotarliśmy do tej chaty. Z rzygającym Drake'm i Rozi którą wydaje mi się że wszystko przerosło, lub czegoś się przestraszyła. Nie chciałem tego drążyć. Pózniej zaczęliśmy przeszukiwać całą chatę. W zasadzie to Drake nie wiem czego szukał ale Rozi była dobrze zorientowana co, gdzie trzymał ojciec. Więc wszystko poszło gładko. Pózniej Drake stwierdził że możemy pojechać do instytutu jednak Rozi chciała jeszcze chwilę zostać. Chciała pokazać mi swój pokój.
- Na sentymenty jej się zebrało - stwierdził Drake
- Odwal się - powiedziałem - jedz to instytutu z chłopakami i szyfruj te kody bo jak cię znam to zapomniałeś po pijaku.
Trochę mi zajęło, za nim znalazłem Rozi jak przypuszczałem był to jej pokój. Siedziała na łóżku i stwierdziła w pewnym momencie że może jej rodzice byli dziwni na swój sposób, dziwnie wyrażali miłość do niej i do Drake ale naprawdę ich kochali. I że bardzo jej ich brakuje. Mi też jakoś tak smutno się zrobiło bo uświadomiłem sobie że też trochę brakuje mi zrzędzenia starych. Jaki to jestem ble.
- Pojechał byś ze mną do sklepu mamy?
- Ale po co chcesz tam jechać?
- Nie wiem coś mnie tam ciągnie
Przytuliłem ją do siebie
- No już niesmutaj się słonko. Pewnie że pojedziemy
Jakie było moje dziwienie gdy okazało się że w tej zielarni wszystkie zioła się chyba zachowały.
- Widzisz dlatego nazywali mnie czarownicą - zaczęła płakać Rozi - moja mama stawiała ludziom
- Stawiała...? - dopytałem niepewnie
- Jesteś zboczony - fochneła się Rozi
- To wszystko przez Drake'a bo to on zaczął
- No ale jak ja się do ciebie przytulałam to ty w ogóle nie reagowałeś.
A ja jak ten głupi wypaliłem
- No wiesz musiałem kontrolować ten trzeci pedał
- Możemy zabrać te zioła? - dopytała - przydały by się i nasiona są.
- Możemy wrzucimy je na pakę - skwitowałem szybko
- Nie na pakę tylko do środka mam do nich sentyment
- Okej - powiedziałem ostrożnie - a mogę o coś zapytać i nie stwierdzisz że jestem zboczony?
- Chodziło mi że karty stawiła mama - odpowiedziała mi na pytanie
A ja jak ten debil wypaliłem
- I miała taką kulę?
Rozi się rozryczała i stwierdziła że się z niej nabijam. Ja od razu zaprzeczyłem
- To nie tak słonko, ja się wcale nie naśmiewam tylko to tak przeważnie jest że do takich pań... - zawiesiłem się - wróżek - dodałem - to przeważnie przychodzą starsze osoby no przynajmniej tak mi się wydaje. I wiesz taka kula to robi wrażenie. Po za tym powiem ci że jak byłem mniejszy to sam wierzyłem w taką kule. My w domu taką mieliśmy i w środku stał bałwan. A jak matka nią ruszała bo nam nie pozwoliła to padał śnieg. Teraz to już rozumiem ale jak byłem gnojem to, to było takie łał... magiczne.
Chyba mi się udało bo Rozi się uśmiechnęła. Zbierałem pudełka i torebki z półek. Rozi zabierała jakieś zeszyty notatki. I powoli wyszliśmy do samochodu. Gdy pakowałem te zioła to zapytałem Rozi
- Jak myślisz? Jak by te nasiona posadzić w naszym ogródku to coś by wyrosło? Czy raczej się zepsuły
- Myślę że by wyrosło - powiedziała
- To co spróbujemy jutro? - zapytałem
- Ale wiesz że to potrwa za nim urośnie - stwierdziła
- No ja wiem no ale wiesz wtedy po lesie nie trzeba było by chodzić i zbierać tych ziół. A jednak przydatne są. Mi przecież pomogły jak mi zaparzyłaś i nawet mi smakowały - skrzywiłem się na samą myśl.
I powoli podjechaliśmy pod instytut. Drake nadal bujał się z kodami a ja się modliłem żeby ten trup ojca się jakoś rozłożył czy coś. Żeby Rozi go nie zobaczyła i nie rozpoznała.
Od Rozi do Quicka i Drake'a
Śniadanie minęło normalnie, Amanda czegoś się czepiała. Drake narzekał że boli go głowa i żeby wreszcie się zamknęła. Nikt nie wspominał o ugryzieniu Alex. Lexi była dziwna, ale trzymała Drake'a za rękę. Więc z nimi chyba wszystko ok. O boże... A jeżeli on się od niej zarazi... Trzeba dziś jechać do Krakowa ostatni nasz wypad nie skończył się zbyt dobrze. Swoją drogą Quick strasznie przejął się tym co spotkało Lexi. Nie żeby mnie to nie obchodziło jest moją przyjaciółką, ale on zachowywał się jak by chodziło o kogoś więcej niż przyjaciółkę. Był przejęty tak samo jak Drake. A jak... Nie, jestem głupia. Między nimi nic nie ma, było kiedyś. Eh.. tak to jest jak się mieszka z byłą dziewczyną własnego chłopaka.
- Słoneczko może nie powinnaś jechać - wypalił Quick gdy byliśmy sami w pokoju
Dlaczego nagle mu się odwidziało
- Chce jechać - powiedziałam
- Dobrze - zgodził się
Pocałowałam go i trzeba było się zbierać do wyjazdu. Swoją drogą byłam rozdarta. Chciałam jechać, chciałam zobaczyć własny dom, ale z drugiej strony poprzedni raz pokazał mi że nie zniosłam tego wypadu zbyt dobrze. Kiedy zeszliśmy na dół, Drake już na nas czekał.
- Co się tak dziwicie? - spytał
- Stary no nie wiem czy się nadajesz - powiedział Quick
- Słuchaj chyba nie myślisz że pozwolę włóczyć ci się po moim domu kiedy mnie tam nie będzie. Lubię cię stary ale są granice - odparł Drake - kieruje - powiedział szybko
- Nie ma mowy - oburzył się Quick - jedziemy moim samochodem i ja kieruje. Stary lubię cie ale są granice
- Możemy już jechać - przerwałam im
Wsiedliśmy do samochodu. Koło 30 ludzi czekało na rozkaz szefa. Po co tyle ludzi? Jechaliśmy w milczeniu do momentu kiedy tej ciszy nie przerwał Drake
- Siostra czy ty nie potrzebujesz siusiu? - spytał w momencie kiedy przejeżdżaliśmy przy wraku spalonego samochodu.
- Odczep się - warknęłam
Naprawdę nie chciałam spalić tego samochodu. Przecież to był samochód Quicka. Mój plan w tedy był nieprzemyślany ale nie miałam dużo czasu. Jechaliśmy tą samą drogą co ostatnio więc niedługo będziemy mijać samochody karzełka. Tym razem nie pójdę siusiu - obiecałam sobie.
- Czego właściwie szukamy? - spytał Drake - nie chce nic mówić ale zabraliśmy już wszystko co miało związek ze sprawą.
- Drake - poprosiłam - zamknij się
On zawsze jak jest zamknięty na małej przestrzeni to zaczyna bredzić i zamęczać ludzi gadką. Ciekawe czy to ma jakiś związek z jego karcianym życiem.
- Zatrzymaj się - poprosił Drake nagle
Quick nie zdążył jeszcze zatrzymać samochodu, Drake otworzył drzwi i puścił pawia
- Prowadzisz jak moja babcia - mruknął Drake zamykając drzwi
- Ostrzegam cię - powiedział spokojnie Quick - bo za chwilę będziesz szedł z buta
I jakoś dotrwaliśmy do tablicy Krakowa. Gdzie na drzewie zaparkowany był samochód. Tak to był ten samochód którym jechał karzełek z Drake'm. Trupa kolesia którego zastrzeliłam już nie było pewnie coś go zjadło. Jak wjechaliśmy do Krakowa Drake pokierował Quicka jak ma jechać. Zatrzymał samochód przed naszym domem. Zamknęłam oczy... Ciężko jest wracać do domu w którym się wychowałeś bo wiesz że to już nie jest twój dom.
- Słoneczko może nie powinnaś jechać - wypalił Quick gdy byliśmy sami w pokoju
Dlaczego nagle mu się odwidziało
- Chce jechać - powiedziałam
- Dobrze - zgodził się
Pocałowałam go i trzeba było się zbierać do wyjazdu. Swoją drogą byłam rozdarta. Chciałam jechać, chciałam zobaczyć własny dom, ale z drugiej strony poprzedni raz pokazał mi że nie zniosłam tego wypadu zbyt dobrze. Kiedy zeszliśmy na dół, Drake już na nas czekał.
- Co się tak dziwicie? - spytał
- Stary no nie wiem czy się nadajesz - powiedział Quick
- Słuchaj chyba nie myślisz że pozwolę włóczyć ci się po moim domu kiedy mnie tam nie będzie. Lubię cię stary ale są granice - odparł Drake - kieruje - powiedział szybko
- Nie ma mowy - oburzył się Quick - jedziemy moim samochodem i ja kieruje. Stary lubię cie ale są granice
- Możemy już jechać - przerwałam im
Wsiedliśmy do samochodu. Koło 30 ludzi czekało na rozkaz szefa. Po co tyle ludzi? Jechaliśmy w milczeniu do momentu kiedy tej ciszy nie przerwał Drake
- Siostra czy ty nie potrzebujesz siusiu? - spytał w momencie kiedy przejeżdżaliśmy przy wraku spalonego samochodu.
- Odczep się - warknęłam
Naprawdę nie chciałam spalić tego samochodu. Przecież to był samochód Quicka. Mój plan w tedy był nieprzemyślany ale nie miałam dużo czasu. Jechaliśmy tą samą drogą co ostatnio więc niedługo będziemy mijać samochody karzełka. Tym razem nie pójdę siusiu - obiecałam sobie.
- Czego właściwie szukamy? - spytał Drake - nie chce nic mówić ale zabraliśmy już wszystko co miało związek ze sprawą.
- Drake - poprosiłam - zamknij się
On zawsze jak jest zamknięty na małej przestrzeni to zaczyna bredzić i zamęczać ludzi gadką. Ciekawe czy to ma jakiś związek z jego karcianym życiem.
- Zatrzymaj się - poprosił Drake nagle
Quick nie zdążył jeszcze zatrzymać samochodu, Drake otworzył drzwi i puścił pawia
- Prowadzisz jak moja babcia - mruknął Drake zamykając drzwi
- Ostrzegam cię - powiedział spokojnie Quick - bo za chwilę będziesz szedł z buta
I jakoś dotrwaliśmy do tablicy Krakowa. Gdzie na drzewie zaparkowany był samochód. Tak to był ten samochód którym jechał karzełek z Drake'm. Trupa kolesia którego zastrzeliłam już nie było pewnie coś go zjadło. Jak wjechaliśmy do Krakowa Drake pokierował Quicka jak ma jechać. Zatrzymał samochód przed naszym domem. Zamknęłam oczy... Ciężko jest wracać do domu w którym się wychowałeś bo wiesz że to już nie jest twój dom.
Od Mariusza
Od momentu odkąd dostarczyliśmy list szefowi. Zrobił się jakiś dziwny. Dopiero pózniej tak naprawdę dowiedziałem się co w nim było. Przedstawił nam plan, szlifował go dzień w dzień kilka razy. I ciągle szczegóły, szczegóły. Rzygać się chce. Wszyscy wzięli się do roboty. Rodzina szefa zwijała ludzi w sumie jak się rozniosło że przyjedzie Ivan to ludzie chyba bardziej za czeli się bać i sami zgłaszali się do pomocy. A szef jak w innym świecie, cały ten Drake i ten Luke. Robili przy tym płocie, a szef się totalnie izolował. Wszyscy wierzyli w jego plan. Ja pewien nie byłem tym bardziej że przed samym przyjazdem Ivana. Powiedział że jak by mu sprzedał kulkę to żebym mu się poddał i powiedział że on mnie do tego zmusił. Porwał mi rodzinę, gdzieś ją przetrzymuję i ją ubije jak nie będę słuchał. Tak wyglądała druga wersja pierwszego planu. Ale swoją drogą i tak go podziwiałem. Ludzi chronił bo mur stawiał no przynajmniej wydał takie polecenie. Rodzinę miał gdzieś schować w domu gdzie nie mam pojęcia. A tak naprawdę robił to tylko po to żeby chronić nas wszystkich. Ja, Borys i Grzesiek mieliśmy być jego lokajami. On się po prostu podkładał. Grzesiek mówił że wiedział że tak będzie, że Quick jest tylko pionkiem i że on go zabije. Ale to co się działo w momencie kiedy Ivan się u nas zjawił. To nawet mnie prawie zjebało na kolana. Po pierwsze to ta jego córeczka. No normalnie ja pierniczę kosmos. No i szef totalnie na luzie. Spokojny grał na zwłokę w sumie nie wiem czemu. Ja to tak bym nie potrafił. Wolał bym zarobić kulkę w czachę i mieć to z głowy. Nie byłem wtajemniczony co szef będzie robił miałem się tylko nie dziwić i wykonywać jak padnie hasło. Ale że sytuacja nabierze takiego rozpędu to nie wiedziałem. I te jego ostatnie życzenie przed śmiercią. Blondynki to jednak głupie są. A jeszcze takie bogate i rozpieszczone. Takie córusie tatusiów. Najpierw to niemalże się na jarałem jak szef zaczął z tą blondynką kombinować. A pózniej jak walnął o tej niespodziance to myślałem że da jej jakiś łańcuszek czy coś. Albo że ma papiery na to zlecenie co go wcześniej nie zrobił. A to ten kurwa grizli się wypierdolił, że na Ivana. Ja pierdziele nasz szef to ma jaja. Pózniej opowiadaliśmy wszystko Grześkowi. A ten ni chuja nie mógł w to uwierzyć. Borys rozplątał jęzor i wieści po całej osadzie rozpuścił. No między wojskowymi w sensie że tak było jak ja to opowiedziałem Grześkowi. Ale po tym wszystkim szefa widać nie było na osadzie ani Ivana. Limuzyna nadal stała i ludzie przestali w to wierzyć. Powstały plotki, domysły że szef nie żyje. Dowiedzieliśmy się też że Ivan przyjechał dokładnie żeby go zabić znaczy ludzie w osadzie się dowiedzieli. A pózniej to Borys opowiadał jak to w tym domu było. Bo on tam cały czas stał bo nas to Luke wywalił. Jak tylko odprowadziliśmy więzniów. Podobno przyszedł z tym z Drake'm jakiś tam koleś coś chyba komuś się stało którejś dziewczynie. Ta szefa podobno wyjeżdżała, ale jakoś ją usadził. I ten koleś został, ten cały Drake se gdzieś poszedł. Borys nie otrzymał żadnego polecenia to se stał przynajmniej tak mówił. A pózniej tylko mówił o napierdalance szefa z tym kolesiem i że poszło o szefa laskę. W sumie to ja sam przestałem wierzyć że on żyje chociaż widziałem go żywego. A może ten Ivan faktycznie go ubił, ale jak Borys wyleciał z chałupy nad ranem. Gadał coś o szpiegach, kazał zbierać wojsko budzić ludzi i mówił że szef zaraz zejdzie. To ja już nawet byłem pewien że Ivan go zapierdolił. Mój szef takich akcji nie robił. I wtedy jak wyszedł szef, z tą swoją. Nawiasem to miał niezłe limo pod okiem. Wszyscy byli poustawiani jak pionki bo baliśmy się Ivana. To nawet mnie kolana się ugięły i powiedziałem
- Cieszę się że szefa widzę.
A ten się nawet uśmiechnął i stwierdził że się chyba stęskniłem się za nim.
Pózniej kazał wywlec Ivana i zawlec go do osady. No nie ukrywajmy był więzniem. A szef powiedział żeby się z nim nie cackać bo to nie jest księżniczka. Więc chłopaki trochę go potraktowali za wszystkich naszych. Pózniej chłopaki coś bredzili o jakimś jego synu, ale to zlałem bo o synu nikt nie słyszał a córkę to widziałem. Więc nawet szefowi nic nie wspominałem. No i dobrze że była ta jego Rozi. Bo szef to normalnie jak nie szef. On już się nie odgrażał. On zaczął wykonywać. Pózniej pojechał do domu. Wprowadził godzinę policyjną, obowiązywał kod niebieski i mogłem pogadać z Grześkiem, no i Borysem. Bo szef kazał mu zostać. Bo jakieś sprawy rodzinne mieli. Więc zebraliśmy się we trzech. I Grzesiek mówi do mnie:
- Maniek z szefem to trzeba pogadać. Trzeba zabrać naszych od ruskich. Bo pózniej może być problem. Jak się dowiedzą że Ivan zdechł to na stówkę ktoś wejdzie na jego miejsce.
- No tak - powiedziałem - tylko szef go obali... Nasz szef - dodałem
- Ta obali - powiedział Borys - potrzebuje ludzi a ja chcę mieć swoją rodzinę przy sobie. Jest ten śmieszny mur, więc z zewnątrz nam nie zagrażają ci dziwni. Szef jakoś to ogarnia, tych dziwnych. Powiedział że domy będzie budował. Znaczy naszymi rękoma. Więc najwyższy czas sprowadzić rodzinę.
- O ile jeszcze żyją - dodał Grzesiek - To co? Wcielamy w życie plan o blond włosach?
- Z szefem bez pośrednio trzeba - stwierdziłem - on może i miętki przy niej jest
- No jest - stwierdził Borys - Ale ona na słowo ruskie to zmienia kolor włosów.
- To jesteśmy w dupie - powiedział Grzesiek
- Nie jesteśmy - powiedziałem - jak szef się zgodzi i powie że to załatwi. To załatwi
- Ta... - powiedział Grzesiek - tylko to miały być flaki z olejem, ciepłe kluchy. A mamy psychopatyczną maszynkę do zabijania.
- Mówię wam ja z nim pogadam. Tylko bez tej małej musi być. A ty Borys to w ogóle jak tam siedzisz to mordę na kłódkę, nic mu nie mówi.
I wtedy wywołał nasz szef. Wyszedł na ganek i powiedział że koło 10:00 na Kraków jedziemy i żeby szykować ze 30 chłopak, i ciężarówkę pustą.
- A mogę mieć słowo do szefa? - zapytałem
- Nie mam dużo czasu bo za raz mam śniadanie
- Wiem, wiem narzeczona szefa zabije.
- Jak ty dobrze znasz moje słoneczko Mariusz. Swoją drogą to ciekawe jest...
- Szefie ja to tylko tak z własnych dedukcji
- Mów co to za sprawa Mariusz
- No chodzi o... naszych u ruskich. Borys i Grzesiek mają tam rodziny, dzieciaki. No chcieli by żeby tu byli z nimi. Sam szef wie jak to jest, jak w Moskwie szefa trzymali. Na pewno szef tęsknił za panienką Rozi.
A szef do mnie:
- Ty nie rób do mnie oczów jak kot ze Shreka. Ty mówiłeś coś że tam jest 800 wojskowych
Szef pogładził się swoim pedaliskim zwyczajem po włosach.
- No jak nie lepiej szefie, ale większość to też rodziny by miała
- Rodziny mówisz, ta... - ciągnął szef - można było by to wziązć pod uwagę. Zrobić sobie państwo w państwie...
Oszalał czy co pomyślałem sobie. Ale on ciągnął swą myśl dalej
- Ta... Luke by się zajął, Eee... to nie wypali. A jak by tak całe miasto... Hmm... ale trzeba było by mur. Ale kurwa gdyby je ogrodzić... Eee... nie ma sensu. Pomyślę Mariusz - w końcu powiedział - jak wrócimy z Krakowa. Przypomnij mi że mieliśmy pogadać tylko nie mów przy Rozi o czym. Ta... tylko będę musiał klepnąć Ivana, żeby on mi klepnął. To jak by był tam jaki król, chociaż w sumie wiedzą że pojechał nie że zdechł. Jak by pod jego flagami pojechali.
Zawinął się na pięcie i stwierdził
- Poważnie się nad tym zastanowię.
I poszedł
- I czego chciał? - dopytał Grzesiek
- Koło 10:00 do Krakowa jechać będziemy. No i powiedziałem mu o tych waszych dzieciach.
- Jemu o dzieciach? - dopytał Grzesiek
- No.. ale to co on gadał to kosmos jakiś jest. Osada w mieście gadał coś tam. Miasto w państwie, państwo w państwie. Jakieś tam mury... Chuj go wie o co mu biega. No ale powiedział że pomyśli. I że zdecyduje po powrocie z tego Krakowa.
- Cieszę się że szefa widzę.
A ten się nawet uśmiechnął i stwierdził że się chyba stęskniłem się za nim.
Pózniej kazał wywlec Ivana i zawlec go do osady. No nie ukrywajmy był więzniem. A szef powiedział żeby się z nim nie cackać bo to nie jest księżniczka. Więc chłopaki trochę go potraktowali za wszystkich naszych. Pózniej chłopaki coś bredzili o jakimś jego synu, ale to zlałem bo o synu nikt nie słyszał a córkę to widziałem. Więc nawet szefowi nic nie wspominałem. No i dobrze że była ta jego Rozi. Bo szef to normalnie jak nie szef. On już się nie odgrażał. On zaczął wykonywać. Pózniej pojechał do domu. Wprowadził godzinę policyjną, obowiązywał kod niebieski i mogłem pogadać z Grześkiem, no i Borysem. Bo szef kazał mu zostać. Bo jakieś sprawy rodzinne mieli. Więc zebraliśmy się we trzech. I Grzesiek mówi do mnie:
- Maniek z szefem to trzeba pogadać. Trzeba zabrać naszych od ruskich. Bo pózniej może być problem. Jak się dowiedzą że Ivan zdechł to na stówkę ktoś wejdzie na jego miejsce.
- No tak - powiedziałem - tylko szef go obali... Nasz szef - dodałem
- Ta obali - powiedział Borys - potrzebuje ludzi a ja chcę mieć swoją rodzinę przy sobie. Jest ten śmieszny mur, więc z zewnątrz nam nie zagrażają ci dziwni. Szef jakoś to ogarnia, tych dziwnych. Powiedział że domy będzie budował. Znaczy naszymi rękoma. Więc najwyższy czas sprowadzić rodzinę.
- O ile jeszcze żyją - dodał Grzesiek - To co? Wcielamy w życie plan o blond włosach?
- Z szefem bez pośrednio trzeba - stwierdziłem - on może i miętki przy niej jest
- No jest - stwierdził Borys - Ale ona na słowo ruskie to zmienia kolor włosów.
- To jesteśmy w dupie - powiedział Grzesiek
- Nie jesteśmy - powiedziałem - jak szef się zgodzi i powie że to załatwi. To załatwi
- Ta... - powiedział Grzesiek - tylko to miały być flaki z olejem, ciepłe kluchy. A mamy psychopatyczną maszynkę do zabijania.
- Mówię wam ja z nim pogadam. Tylko bez tej małej musi być. A ty Borys to w ogóle jak tam siedzisz to mordę na kłódkę, nic mu nie mówi.
I wtedy wywołał nasz szef. Wyszedł na ganek i powiedział że koło 10:00 na Kraków jedziemy i żeby szykować ze 30 chłopak, i ciężarówkę pustą.
- A mogę mieć słowo do szefa? - zapytałem
- Nie mam dużo czasu bo za raz mam śniadanie
- Wiem, wiem narzeczona szefa zabije.
- Jak ty dobrze znasz moje słoneczko Mariusz. Swoją drogą to ciekawe jest...
- Szefie ja to tylko tak z własnych dedukcji
- Mów co to za sprawa Mariusz
- No chodzi o... naszych u ruskich. Borys i Grzesiek mają tam rodziny, dzieciaki. No chcieli by żeby tu byli z nimi. Sam szef wie jak to jest, jak w Moskwie szefa trzymali. Na pewno szef tęsknił za panienką Rozi.
A szef do mnie:
- Ty nie rób do mnie oczów jak kot ze Shreka. Ty mówiłeś coś że tam jest 800 wojskowych
Szef pogładził się swoim pedaliskim zwyczajem po włosach.
- No jak nie lepiej szefie, ale większość to też rodziny by miała
- Rodziny mówisz, ta... - ciągnął szef - można było by to wziązć pod uwagę. Zrobić sobie państwo w państwie...
Oszalał czy co pomyślałem sobie. Ale on ciągnął swą myśl dalej
- Ta... Luke by się zajął, Eee... to nie wypali. A jak by tak całe miasto... Hmm... ale trzeba było by mur. Ale kurwa gdyby je ogrodzić... Eee... nie ma sensu. Pomyślę Mariusz - w końcu powiedział - jak wrócimy z Krakowa. Przypomnij mi że mieliśmy pogadać tylko nie mów przy Rozi o czym. Ta... tylko będę musiał klepnąć Ivana, żeby on mi klepnął. To jak by był tam jaki król, chociaż w sumie wiedzą że pojechał nie że zdechł. Jak by pod jego flagami pojechali.
Zawinął się na pięcie i stwierdził
- Poważnie się nad tym zastanowię.
I poszedł
- I czego chciał? - dopytał Grzesiek
- Koło 10:00 do Krakowa jechać będziemy. No i powiedziałem mu o tych waszych dzieciach.
- Jemu o dzieciach? - dopytał Grzesiek
- No.. ale to co on gadał to kosmos jakiś jest. Osada w mieście gadał coś tam. Miasto w państwie, państwo w państwie. Jakieś tam mury... Chuj go wie o co mu biega. No ale powiedział że pomyśli. I że zdecyduje po powrocie z tego Krakowa.
Od Drake'a do Alex
Potrzebowałem chwili dla siebie. Musiałem pojechać do Krakowa. Nie wiem o co chodziło Alex, nie wiem dlaczego ze mną zerwała. Oznajmiłem Rozi że wyjeżdżam ale ona nie miała oferować się że pojedzie razem ze mną. I dopiero kiedy to zrobiła zorientowałem się że między nią a Quickiem też zaczęło się nie układać. Takie życie czy w tym świecie czy tamtym. Miałem nadzieje że kiedy Alex dowie się że zamierzam wyjechać coś zrobi, cokolwiek. Przynajmniej ze mną porozmawia albo powie że byśmy nie jechali. Ale nie ona siedziała cicho. Powaga... Myślałem że między nami to na poważnie, a ona jednego dnia wszystko zakończyła. A może ona faktycznie nadal kocha się w Quicku. Czy on zawsze musi mi wszystko psuć... Mieliśmy się zbierać, chociaż próbowałem to odłożyć. Miałem nadzieje że jednak Alex przyjdzie i poprosi bym nie jechał, ale wtedy Rozi się uparła. Nie przyszła Alex ale za to przyszedł Quick. I dobrze może namówi Rozi by została. Tu jest Amanda i profesor i nie ukrywajmy jest tu bezpieczniej niż gdzie indziej, no i jest jedzenie. Dobrze pamiętam jak było ciężko za nim tu trawiliśmy. Gdy by nie ten dom i zapasy wariata pewnie zdechli byśmy z głodu. Szczerze nie miał bym pojęcia co zrobić z nią i dzieckiem. No i jak to Quick wszystko musi mi zepsuć. Kiedy wyleciał z tym że Alex może być w ciąży miałem ochotę wsiąść do tego samochodu i jednak pojechać. I ostatkiem sił powstrzymałem się żeby nie uciec. Za dużo tego... Moja siostra w ciąży, a teraz i moja dziewczyna... Nie poprawka była dziewczyna. Przecież nie jestem dupkiem wróciłem do domu i od razu miałem iść pogadać z Alex, ale ta była zajęta rozmową z Luke'm. Jasna cholera przecież Luke mnie zabije... Musiałem się napić. Wiem o tym miasteczku więcej niż oni wszyscy razem wzięci. Głupki myślą że nie wiem w którym domu jest alkohol przecież sam go chowałem. I jeszcze ten płot. Wyszedłem z domu poszedłem do ogrodzenia aby odłączyć prąd. Tylko tego nam jeszcze trzeba aby wiatrak wybuchł. Przecież poświęciłem nad jego naprawą tyle czasu. Jeszcze nigdy nie pracowałem nad czymś tak długo. Nie poinformowałem kretynów że ogrodzenie nie kopie niech lepiej nie podchodzą bo jeszcze zepsują. Wracając wszedłem do jednego z domów i się nachlałem. Przecież jestem za młody by stać się ojcem. Ja nawet nie skończyłem szkoły, a gdzie matura, gdzie studia. Ojciec to by mnie zabił. Był bym martwy dwa razy. Pierwszy raz za to że nie upilnowałem siostry drugi raz że nie upilnowałem siebie.
Schowałem drugą flaszkę i wróciłem do domu. Właśnie podali obiad, ja to wiem kiedy wrócić do domu. Alex też usiadła do stołu. Chciałem z nią pogadać, musiałem z nią pogadać, ale ona nawet na mnie nie patrzyła. I wtedy Amanda musiała wyjechać z jej ciążą mało co nie udusiłem się jedzeniem. Mogłem wypić tę drugą butelkę. I Alex jak by na potwierdzenie wszystkiego musiała iść wymiotować do kibla. Nie wróciła już do salonu tylko wyszła na dwór. Teraz pewnie powinienem iść za nią... Ale Luke zdecydował się na to szybciej wstał i poszedł za nią. Kiedy wrócił nic nikomu nie powiedział nawet zlał Julkę. Czy by oznaczało że oni również mają kryzys?
- Alex jest zarażona - powiedziała Amanda wbiegając do salonu
Że co? Jak to zarażona? Przecież ona nie miała do czynienia z trupem...
- Jak to zarażona? - spytał Quick mówiąc to czego ja nie zdołałem wykrztusić
- Powiedz że Amanda się przesłyszała - powiedziałem jak tylko zobaczyłem Luke w progu - gdzie ona jest?
- Nad strumieniem - odparł zrezygnowany.
Ta menada Amanda jednak się nie przesłyszała. Niech to szlak wolał bym chyba żeby była w tej ciąży. Wybiegłem z domu i pobiegłem nad ten zasrany strumień. Tylko gdzie on jest? Trochę mi zeszło znalezienie tego strumyka. Alex siedziała przy brzegu i wpatrzona była w wodę. Nie jestem psychologiem, nie nadaję się do pocieszania ludzi. Powinienem stąd spadać ale i tak zrobiłem pierwszy krok w jej stronę
- Bardziej już nie mogłaś tego pokomplikować - mruknąłem siadając obok niej
Spojrzała na mnie
- Luke ma za długi język
- Szukałem cię - wyznałem - na przyszłość wez narysuj mi mapkę by było prościej
Nawet się uśmiechnęła.
- Lex czemu mi nie powiedziałaś - wypaliłem przyciągając ją do siebie
- Zostaw mnie, zerwałam z tobą - warknęła
- Byłaś niespełna rozumu - odparłem spokojnie - jak mogłaś mi nie powiedzieć i ze mną zerwać
- Zerwałam żebyś się nie zaraził - wyjaśniła płacząc
No nie, powinienem wypić tamtą butelkę.
- Skarbie - zacząłem - jak ty chciałaś mnie zarazić przecież nie dał bym ci się ugryzć.
- Chciałeś mnie pocałować - oburzyła się
- Jesteś moją dziewczyną - zauważyłem - nie wiedziałem że muszę pisać petycję aby móc cię pocałować.
- Jesteś taki głupi czy takiego udajesz - warknęła
- A jak wolisz
Pocałowałem ją, próbowała dać mi w twarz i nawet prawie jej się udało
- Jak mogłeś! - wrzeszczała
- Jesteś moją dziewczyną - przypomniałem - mogę cię całować
- Przecież kretynie będziesz zarażony
- Kto ci tak powiedział? - spytałem
O czym ona w ogóle gada
- Quick mówił... - zaczęła
- Quick to się nie zna - powiedziałem - Nigdy wcześniej nawet nie całował dziewczyny. Powiem ci skarbie że nie można zarazić się od pocałunku. Przed apokalipsą całowałem się ze swoją dziewczyną a chwilę pózniej chciała mnie zjeść
To było najgorsze kłamstwo jakie wymyśliłem. Ale ona naprawdę w to uwierzyła. Mam tylko nadzieje że głupi Quick jednak nie miał racji.
- A jak się przemienię? - dopytała
- Założę ci kaganiec żebyś mnie nie pogryzła - odparłem spokojnie - choć wracajmy do domu.
Zdecydowanie muszę wypić tą drugą flaszkę.
Schowałem drugą flaszkę i wróciłem do domu. Właśnie podali obiad, ja to wiem kiedy wrócić do domu. Alex też usiadła do stołu. Chciałem z nią pogadać, musiałem z nią pogadać, ale ona nawet na mnie nie patrzyła. I wtedy Amanda musiała wyjechać z jej ciążą mało co nie udusiłem się jedzeniem. Mogłem wypić tę drugą butelkę. I Alex jak by na potwierdzenie wszystkiego musiała iść wymiotować do kibla. Nie wróciła już do salonu tylko wyszła na dwór. Teraz pewnie powinienem iść za nią... Ale Luke zdecydował się na to szybciej wstał i poszedł za nią. Kiedy wrócił nic nikomu nie powiedział nawet zlał Julkę. Czy by oznaczało że oni również mają kryzys?
- Alex jest zarażona - powiedziała Amanda wbiegając do salonu
Że co? Jak to zarażona? Przecież ona nie miała do czynienia z trupem...
- Jak to zarażona? - spytał Quick mówiąc to czego ja nie zdołałem wykrztusić
- Powiedz że Amanda się przesłyszała - powiedziałem jak tylko zobaczyłem Luke w progu - gdzie ona jest?
- Nad strumieniem - odparł zrezygnowany.
Ta menada Amanda jednak się nie przesłyszała. Niech to szlak wolał bym chyba żeby była w tej ciąży. Wybiegłem z domu i pobiegłem nad ten zasrany strumień. Tylko gdzie on jest? Trochę mi zeszło znalezienie tego strumyka. Alex siedziała przy brzegu i wpatrzona była w wodę. Nie jestem psychologiem, nie nadaję się do pocieszania ludzi. Powinienem stąd spadać ale i tak zrobiłem pierwszy krok w jej stronę
- Bardziej już nie mogłaś tego pokomplikować - mruknąłem siadając obok niej
Spojrzała na mnie
- Luke ma za długi język
- Szukałem cię - wyznałem - na przyszłość wez narysuj mi mapkę by było prościej
Nawet się uśmiechnęła.
- Lex czemu mi nie powiedziałaś - wypaliłem przyciągając ją do siebie
- Zostaw mnie, zerwałam z tobą - warknęła
- Byłaś niespełna rozumu - odparłem spokojnie - jak mogłaś mi nie powiedzieć i ze mną zerwać
- Zerwałam żebyś się nie zaraził - wyjaśniła płacząc
No nie, powinienem wypić tamtą butelkę.
- Skarbie - zacząłem - jak ty chciałaś mnie zarazić przecież nie dał bym ci się ugryzć.
- Chciałeś mnie pocałować - oburzyła się
- Jesteś moją dziewczyną - zauważyłem - nie wiedziałem że muszę pisać petycję aby móc cię pocałować.
- Jesteś taki głupi czy takiego udajesz - warknęła
- A jak wolisz
Pocałowałem ją, próbowała dać mi w twarz i nawet prawie jej się udało
- Jak mogłeś! - wrzeszczała
- Jesteś moją dziewczyną - przypomniałem - mogę cię całować
- Przecież kretynie będziesz zarażony
- Kto ci tak powiedział? - spytałem
O czym ona w ogóle gada
- Quick mówił... - zaczęła
- Quick to się nie zna - powiedziałem - Nigdy wcześniej nawet nie całował dziewczyny. Powiem ci skarbie że nie można zarazić się od pocałunku. Przed apokalipsą całowałem się ze swoją dziewczyną a chwilę pózniej chciała mnie zjeść
To było najgorsze kłamstwo jakie wymyśliłem. Ale ona naprawdę w to uwierzyła. Mam tylko nadzieje że głupi Quick jednak nie miał racji.
- A jak się przemienię? - dopytała
- Założę ci kaganiec żebyś mnie nie pogryzła - odparłem spokojnie - choć wracajmy do domu.
Zdecydowanie muszę wypić tą drugą flaszkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)