Skończyliśmy wyłapywać trupy i odwiozłem Krzyśka i Julkę z powrotem do piwnicy. Sam z Pati (postanowiliśmy że Creepy może mieć wartę) pojechaliśmy ich przywiązać do drzew. Linka na pewno szybko się poniszczy a wiec będzie trzeba wymyślić coś lepszego. Pati powiedział że podpaliła zwłoki, ech jak mogłem zapomnieć o czterech trupach.
Wróciliśmy, trochę ogarnąłem ten bunkier można tu pochować masę rzeczy a w razie potrzeby nawet moglibyśmy się w nim ukryć. Nastała noc a oni nie wrócili. Droga w jedną stronę miała zająć im dwie godziny. No góra po sześciu godzinach powinni być z powrotem. Pati uspokajała że może im się paliwo skończyło i muszą iść z buta. Ale ja wiedziałem że paliwa było dostatecznie na dojechanie tam i z powrotem. Mogłem się bardziej upierać żeby Lexi została w domku. Miałem wartę ale byłem na tyle wkurzony że postanowiłem przesłuchać kolejną czwórkę. Zszedłem do piwnicy. Prawie wszyscy spali. Kiedy wyjąłem klucze Julka wstała i ostrożnie podeszła bliżej.
-Masz zamiar dalej nas przesłuchiwać? - skinąłem głową- A nie możesz odpuścić choćby teraz daj nam pospać. To że ty spać nie możesz nie oznacza że inni też. Nie wiele myśląc otworzyłem drzwi.
-Chdz- nakazałem, na pewno pózniej tego pożałuję ale teraz nie myślałem podałem jej kurtkę i wyprowadziłem na dwór i usiadłem na schodach. Nie wiem które z nas było bardziej zdziwione.
poniedziałek, 25 września 2017
Od Lexi Cd Rozi, Drake
Wiesiek wyszedł z samochodu a my zostałyśmy same. Chwilę szukałam czegoś do przecięcia więzów.
-Masz coś?- spytała Rozi.
-Jeszcze nie- ale się nie poddawałam.
-Mam- krzyknęła Rozi i już zaczęła rozcinać sobie więzy nożykiem do obierania owoców znalezionym w schowku. Rozcięła i mi.
-Pójdz zobacz czy jest jakaś broń w bagażniku- poradziłam a sama wyszłam z samochodu. Wiesiek pochylał się nad kimś w samochodzie. Zauważyłam że z pod maski dymiło. Miałam tylko nadzieje że nie wybuchnie, na filmach często tak się dzieje. Po cichu podeszłam, z przedniej szyby wystawała gruba gałąz, prawdopodobnie przebiła kierowcę. Wiesiek pochylał się nad karzełkiem z którego głowy krew leciała strumieniami. Bez zastanowienia wbiłam nożyk w szyje Wieśka, na filmie od razu padłby martwy ale tak odkręcił się i wymierzył do mnie z broni a w jego kurtkę wsiąkała krew wypływająca z rany . Na pewno się wykrwawi ale ja pewnie też będę już martwa. Rozległ się huk wystrzału ale to nie ja padłam martwa tylko Wiesiek. Rozi na szczęście trafiła we właściwą osobę, albo miała tak dobrego cela bo w końcu ja stałam miedzy nią a Wieśkiem albo to był po prostu fart. Tak czy siak Wiesiek leżał martwy. Rozi otworzyła tylne drzwi. Drake'owi spływała krew po czole i lewej ręce. Rozi przeklinała pod nosem.
-Wzięłam opatrunki ,są w plecaku- i jak tylko to powiedziałam uświadomiłam sobie że my już nie mamy plecaków.
-W bagażniku- powiedziała Rozi. I faktycznie w samochodzie były nasze plecaki oraz ich broń.
-Ok, przełożymy go i odjedziemy bo zaraz zejdzie się masa zombie.- zarządziłam a Rozi zgodnie pokiwała głową. Przełożyłyśmy Drake na tylne siedzenie i Rozi zaczęła go opatrywać. Wskoczyłam za kierownice i pojechałam.
-Będzie potrzebował szwów?- spytałam spoglądając co chwila do tyłu.
-Ma rozciętą głowę i został postrzelony ale chyba na szczęście pocisk tylko go drasnął. Ale bez szwów się wykrwawi a my nie mamy szwów- mówiła łamiącym się głosem. Byliśmy już w Krakowie w oddali wiedzieliśmy już miasto i pełno trupów, zjechałam w dróżkę do lasu i kiedy samochód był mało widoczny zatrzymałam się.
-Co robisz?- spytała Rozi kiedy nacisnęłam na klamkę.
-Jesteśmy w Krakowie i potrzebujemy szwów, na pewno znajdę jakiś szpital.- wyjaśniłam.
-Będziesz wiedzieć co wziąść?- no cóż w tej chwili czułam się bardzo bezużyteczna. Drake nam się wykrwawiał a ja nie potrafiłam pomóc. Naprawdę się o niego martwiłam, te trzy miesiące zrobiły swoje.
- Mogę pójść- dodała Rozi. Przecząco pokręciłam głową.
-Ja nie będę wiedzieć co z nim zrobić, będę się śpieszyć- obiecałam. Rozi wyjaśniła mi gdzie znajdę szpital, w końcu tu mieszkała to wiedziała co gdzie jest, a dzięki temu zaoszczędzę masę czasu. Starałam się śpieszyć ale po jakichś trzech minutach dostrzegłam całą hordę zombie na drodze a wiec pobiegłam lasem próbując jakoś ich obejść. Starałam się poruszać najciszej jak się dało a jako że w drodze byliśmy już długo noga dawała mi się we znaki. Niby już mi się zagoiła ale pierwszy raz od postrzału musiałam tyle przejść, a śnieg tego nie ułatwiał, zlekceważyłam ból i ominęłam stado. Las mi się skończył a zombie przy było, omijanie ich stawało się coraz trudniejsze a ja kluczyłam miedzy uliczkami. Brakowało mi już tylko tego abym się zgubiła. Wzięłam pistolet i swoje noże ale zabijanie zombie było stratą czasu. W końcu odnalazłam szpital i pobiegłam na ostry dyżur. Weszłam do jednego z gabinetów i zaczęłam szukać szwów. Z początku myślałam że wszystko zostało zabrane ale na dnie jednej z szafek znalazłam kilka opatrunków, bandaży... są i szwy. W innej szafce odnalazłam również igły i jakieś buteleczki i tabletki. Wrzuciłam wszystko co znalazłam do plecaka i coś zwróciło moją uwagę. Podeszłam do okna i w oddali zauważyłam wysoki płot. Powaga miał gdzieś z 10 metrów i ciągnął się w całym zasięgu wzroku. Przy płocie dostrzegłam chodzących ludzi, trochę to przypominało szpital w naszym miasteczku... Nie ma teraz na to czasu- skarciłam się w myślach i pobiegłam w drogę powrotną.
-Tylko to znalazłam- oświadczyłam z lekką zadyszką gdy dotarłam do samochodu. Rozi obrzuciła to wzrokiem.
-Starczy, musi.
Rozi z ciągnęła mu koszulkę i przecierała krew mu z ramienia.
-Możesz włączyć ogrzewanie?- spytała a ja od razu wykonałam polecenie.
-Tylko nie wiem ile wytrzyma akumulator- powiedziałam cicho- Nic mu nie będzie, przeżyje?- wiem że nie pomagałam ale popadałam w jakąś panikę.
-Alex nie panikuj to ja muszę go szyć.- powiedziała o dziwo spokojnie.
-Ok, to ja będę już cicho. Może zobaczę czy coś nie idzie, jak coś to krzycz będę w pobliżu.
Wyszłam na świeże powietrze i obeszłam pobliże samochodu. Niczego nie widziałam ani nie słyszałam. A jeżeli ktoś z tych ludzi mnie zauważył i przyszedł? Zaczynałam już totalnie wariować, najpierw znikł Quick i nie wiadomo czy żyje, szukaliśmy go po całym lesie i mieście i nic, a teraz jeszcze Drake. Może przyjazd tu był głupotą. W końcu wróciłam z powrotem do samochodu. Rozi wciąż coś robiła nawet się nie zastanawiałam co. Czemu przed tym wszystkim nie interesowałam się medycyną. Może byłabym tak przydatna co Rozi.
-Jesteś przydatna- stwierdziła Rozi, albo ja to wszystko powiedziałam na głos albo ona umie jeszcze czytać w myślach.
-Wszystkie problemy wynikają głównie przeze mnie, nawet to gdybym się nie upierała odeszlibyśmy i Drake nie był by w tym stanie- po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Uświadomiłam sobie że mi na nim naprawdę zależy, fakt był wkurzający i wiele razy miałam ochotę go udusić ale to Drake, zawsze kiedy byłam na granicy płaczu odpuszczał i na ogół nawet potrafił poprawić mi humor, a jeżeli on teraz umrze?
-Lexi wez się w garść- rozkazała Rozi.
-Gdyby nie ja ty i Drake wtedy byście nie wpadli na Quicka, Drake nie został by pobity ty nie zaszłabyś w ciąży i....
-Alex- zawołała Rozi- nie możesz się obwiniać o to że się spotkaliśmy, ja nie żałuję że was poznałam, nawet nie żałuję że jestem w ciąży.
-Nawet teraz zamiast pomóc użalam się nad sobą. O boże nawet mama i Mel umarły przeze mnie, gdybym ich chwile popilnowała albo choćby poszła kiedy wyszły...
-Znów zaczyna, chyba wolałbym umrzeć - powiedział Drake i syknął z bólu. Z ulgą odkręciłam się. Obudził się to chyba dobrze.
-Drake nie ruszaj się- rozkazała Rozi.
-Wiesz jak to boli- poskarżył się Drake- kiepski z ciebie lekarz.
-To chyba normalne bo nim nie jestem.
Rozi skończyła opatrywać brata a ja się już uspokoiłam. Opowiedziałam co widziałam w mieście. Rozi nie była pewna w jakim stanie jest Drake wiec chciałyśmy wracać ale Drake się uparł że skoro zaszliśmy tak daleko musimy iść dalej. Postanowiliśmy że zostaniemy tu jeszcze na noc. Z samego rana mieliśmy ruszyć do domu. Na szczęście ich dom nie powinien być na ogrodzonej części ale i tak będziemy musieli uważać na tych ludzi i jeszcze te zombie. Zjedliśmy coś i postanowiłam że wezmę pierwszą wartę. Drake od razu usnął a Rozi chwilę po nim. Drake spał przez większość czasu niespokojnie ale w końcu się uspokoił. Dopiero teraz zauważyłam że on jest przystojny.
-Czemu się tak na niego gapisz?- spytała szeptem Rozi zaspanym głosem.
-Bo mi się podoba- i jak tylko to powiedziałam zdałam sobie sprawę z tego jak to zabrzmiało i że nie złożyłam zdania tak jak chciałam i od razu zaczęłam wyjaśniać - Znaczy on mi się nie podoba, patrzę bo tak mi się podoba to chciałam powiedzieć, że mogę patrzyć gdzie chce...
-Aha.
-No tak- upierałam się a policzki zaczęły mi płonąć ze wstydu.
-No jasne.
-Rozi- warknęłam- skoro wstałaś to może wezmiesz wartę - podsunęłam i udałam że śpię. Ta powiedziała coś jeszcze na ten temat ale ja już usnęłam.
-Alex wstawaj- próbowała mnie obudzić Rozi ale ja odburknęłam coś w odpowiedzi i poszłam spać dalej a bynajmniej próbowałam.
-Alex, znalazłem wielką tarantule i jak nie wstaniesz to ją na ciebie rzucę- ostrzegł Drake a ja się zerwałam uderzając nogą o kierownicę i to tą która wciąż mnie bolała
-Auć- syknęłam a Drake i Rozi zaczęli się śmiać- no bardzo śmieszne.
-Masz coś?- spytała Rozi.
-Jeszcze nie- ale się nie poddawałam.
-Mam- krzyknęła Rozi i już zaczęła rozcinać sobie więzy nożykiem do obierania owoców znalezionym w schowku. Rozcięła i mi.
-Pójdz zobacz czy jest jakaś broń w bagażniku- poradziłam a sama wyszłam z samochodu. Wiesiek pochylał się nad kimś w samochodzie. Zauważyłam że z pod maski dymiło. Miałam tylko nadzieje że nie wybuchnie, na filmach często tak się dzieje. Po cichu podeszłam, z przedniej szyby wystawała gruba gałąz, prawdopodobnie przebiła kierowcę. Wiesiek pochylał się nad karzełkiem z którego głowy krew leciała strumieniami. Bez zastanowienia wbiłam nożyk w szyje Wieśka, na filmie od razu padłby martwy ale tak odkręcił się i wymierzył do mnie z broni a w jego kurtkę wsiąkała krew wypływająca z rany . Na pewno się wykrwawi ale ja pewnie też będę już martwa. Rozległ się huk wystrzału ale to nie ja padłam martwa tylko Wiesiek. Rozi na szczęście trafiła we właściwą osobę, albo miała tak dobrego cela bo w końcu ja stałam miedzy nią a Wieśkiem albo to był po prostu fart. Tak czy siak Wiesiek leżał martwy. Rozi otworzyła tylne drzwi. Drake'owi spływała krew po czole i lewej ręce. Rozi przeklinała pod nosem.
-Wzięłam opatrunki ,są w plecaku- i jak tylko to powiedziałam uświadomiłam sobie że my już nie mamy plecaków.
-W bagażniku- powiedziała Rozi. I faktycznie w samochodzie były nasze plecaki oraz ich broń.
-Ok, przełożymy go i odjedziemy bo zaraz zejdzie się masa zombie.- zarządziłam a Rozi zgodnie pokiwała głową. Przełożyłyśmy Drake na tylne siedzenie i Rozi zaczęła go opatrywać. Wskoczyłam za kierownice i pojechałam.
-Będzie potrzebował szwów?- spytałam spoglądając co chwila do tyłu.
-Ma rozciętą głowę i został postrzelony ale chyba na szczęście pocisk tylko go drasnął. Ale bez szwów się wykrwawi a my nie mamy szwów- mówiła łamiącym się głosem. Byliśmy już w Krakowie w oddali wiedzieliśmy już miasto i pełno trupów, zjechałam w dróżkę do lasu i kiedy samochód był mało widoczny zatrzymałam się.
-Co robisz?- spytała Rozi kiedy nacisnęłam na klamkę.
-Jesteśmy w Krakowie i potrzebujemy szwów, na pewno znajdę jakiś szpital.- wyjaśniłam.
-Będziesz wiedzieć co wziąść?- no cóż w tej chwili czułam się bardzo bezużyteczna. Drake nam się wykrwawiał a ja nie potrafiłam pomóc. Naprawdę się o niego martwiłam, te trzy miesiące zrobiły swoje.
- Mogę pójść- dodała Rozi. Przecząco pokręciłam głową.
-Ja nie będę wiedzieć co z nim zrobić, będę się śpieszyć- obiecałam. Rozi wyjaśniła mi gdzie znajdę szpital, w końcu tu mieszkała to wiedziała co gdzie jest, a dzięki temu zaoszczędzę masę czasu. Starałam się śpieszyć ale po jakichś trzech minutach dostrzegłam całą hordę zombie na drodze a wiec pobiegłam lasem próbując jakoś ich obejść. Starałam się poruszać najciszej jak się dało a jako że w drodze byliśmy już długo noga dawała mi się we znaki. Niby już mi się zagoiła ale pierwszy raz od postrzału musiałam tyle przejść, a śnieg tego nie ułatwiał, zlekceważyłam ból i ominęłam stado. Las mi się skończył a zombie przy było, omijanie ich stawało się coraz trudniejsze a ja kluczyłam miedzy uliczkami. Brakowało mi już tylko tego abym się zgubiła. Wzięłam pistolet i swoje noże ale zabijanie zombie było stratą czasu. W końcu odnalazłam szpital i pobiegłam na ostry dyżur. Weszłam do jednego z gabinetów i zaczęłam szukać szwów. Z początku myślałam że wszystko zostało zabrane ale na dnie jednej z szafek znalazłam kilka opatrunków, bandaży... są i szwy. W innej szafce odnalazłam również igły i jakieś buteleczki i tabletki. Wrzuciłam wszystko co znalazłam do plecaka i coś zwróciło moją uwagę. Podeszłam do okna i w oddali zauważyłam wysoki płot. Powaga miał gdzieś z 10 metrów i ciągnął się w całym zasięgu wzroku. Przy płocie dostrzegłam chodzących ludzi, trochę to przypominało szpital w naszym miasteczku... Nie ma teraz na to czasu- skarciłam się w myślach i pobiegłam w drogę powrotną.
-Tylko to znalazłam- oświadczyłam z lekką zadyszką gdy dotarłam do samochodu. Rozi obrzuciła to wzrokiem.
-Starczy, musi.
Rozi z ciągnęła mu koszulkę i przecierała krew mu z ramienia.
-Możesz włączyć ogrzewanie?- spytała a ja od razu wykonałam polecenie.
-Tylko nie wiem ile wytrzyma akumulator- powiedziałam cicho- Nic mu nie będzie, przeżyje?- wiem że nie pomagałam ale popadałam w jakąś panikę.
-Alex nie panikuj to ja muszę go szyć.- powiedziała o dziwo spokojnie.
-Ok, to ja będę już cicho. Może zobaczę czy coś nie idzie, jak coś to krzycz będę w pobliżu.
Wyszłam na świeże powietrze i obeszłam pobliże samochodu. Niczego nie widziałam ani nie słyszałam. A jeżeli ktoś z tych ludzi mnie zauważył i przyszedł? Zaczynałam już totalnie wariować, najpierw znikł Quick i nie wiadomo czy żyje, szukaliśmy go po całym lesie i mieście i nic, a teraz jeszcze Drake. Może przyjazd tu był głupotą. W końcu wróciłam z powrotem do samochodu. Rozi wciąż coś robiła nawet się nie zastanawiałam co. Czemu przed tym wszystkim nie interesowałam się medycyną. Może byłabym tak przydatna co Rozi.
-Jesteś przydatna- stwierdziła Rozi, albo ja to wszystko powiedziałam na głos albo ona umie jeszcze czytać w myślach.
-Wszystkie problemy wynikają głównie przeze mnie, nawet to gdybym się nie upierała odeszlibyśmy i Drake nie był by w tym stanie- po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Uświadomiłam sobie że mi na nim naprawdę zależy, fakt był wkurzający i wiele razy miałam ochotę go udusić ale to Drake, zawsze kiedy byłam na granicy płaczu odpuszczał i na ogół nawet potrafił poprawić mi humor, a jeżeli on teraz umrze?
-Lexi wez się w garść- rozkazała Rozi.
-Gdyby nie ja ty i Drake wtedy byście nie wpadli na Quicka, Drake nie został by pobity ty nie zaszłabyś w ciąży i....
-Alex- zawołała Rozi- nie możesz się obwiniać o to że się spotkaliśmy, ja nie żałuję że was poznałam, nawet nie żałuję że jestem w ciąży.
-Nawet teraz zamiast pomóc użalam się nad sobą. O boże nawet mama i Mel umarły przeze mnie, gdybym ich chwile popilnowała albo choćby poszła kiedy wyszły...
-Znów zaczyna, chyba wolałbym umrzeć - powiedział Drake i syknął z bólu. Z ulgą odkręciłam się. Obudził się to chyba dobrze.
-Drake nie ruszaj się- rozkazała Rozi.
-Wiesz jak to boli- poskarżył się Drake- kiepski z ciebie lekarz.
-To chyba normalne bo nim nie jestem.
Rozi skończyła opatrywać brata a ja się już uspokoiłam. Opowiedziałam co widziałam w mieście. Rozi nie była pewna w jakim stanie jest Drake wiec chciałyśmy wracać ale Drake się uparł że skoro zaszliśmy tak daleko musimy iść dalej. Postanowiliśmy że zostaniemy tu jeszcze na noc. Z samego rana mieliśmy ruszyć do domu. Na szczęście ich dom nie powinien być na ogrodzonej części ale i tak będziemy musieli uważać na tych ludzi i jeszcze te zombie. Zjedliśmy coś i postanowiłam że wezmę pierwszą wartę. Drake od razu usnął a Rozi chwilę po nim. Drake spał przez większość czasu niespokojnie ale w końcu się uspokoił. Dopiero teraz zauważyłam że on jest przystojny.
-Czemu się tak na niego gapisz?- spytała szeptem Rozi zaspanym głosem.
-Bo mi się podoba- i jak tylko to powiedziałam zdałam sobie sprawę z tego jak to zabrzmiało i że nie złożyłam zdania tak jak chciałam i od razu zaczęłam wyjaśniać - Znaczy on mi się nie podoba, patrzę bo tak mi się podoba to chciałam powiedzieć, że mogę patrzyć gdzie chce...
-Aha.
-No tak- upierałam się a policzki zaczęły mi płonąć ze wstydu.
-No jasne.
-Rozi- warknęłam- skoro wstałaś to może wezmiesz wartę - podsunęłam i udałam że śpię. Ta powiedziała coś jeszcze na ten temat ale ja już usnęłam.
-Alex wstawaj- próbowała mnie obudzić Rozi ale ja odburknęłam coś w odpowiedzi i poszłam spać dalej a bynajmniej próbowałam.
-Alex, znalazłem wielką tarantule i jak nie wstaniesz to ją na ciebie rzucę- ostrzegł Drake a ja się zerwałam uderzając nogą o kierownicę i to tą która wciąż mnie bolała
-Auć- syknęłam a Drake i Rozi zaczęli się śmiać- no bardzo śmieszne.
Od Drake
Nie miałem co do tego wątpliwości że w tych czasach nie można ufać ludziom. I jak tylko zobaczyłem obóz wiedziałem że będą z nimi kłopoty ale naprawdę nie sądziłem że ich przywódcą będzie karzeł. Uznali mnie za zagrożenie i słusznie, ale ja na ich miejscu nie bagatelizował bym dziewczyn. Dobrze że skupili się na mnie, nie mogę myśleć jak nas wyciągnąć cały czas martwiąc się o dziewczyny. Już nie jednokrotnie wpadałem w kłopoty nawet przed epidemią więc zdołałem się przyzwyczaić. Alex grała na zwłokę i całkiem dobrze jej to wychodziło. Banda kretynów naprawdę w to uwierzyła. Karzełek zadecydował że dziewczyny jadą z przygłupem, a ja miałem jechać z tym małym klaunem i jego szoferem. Gdyby była tu Niespodzianka wyglądali byśmy jak grupa cyrkowa. Rozsiadłem się wygodnie
- Jak to jest sięgać komuś do pasa? - spytałem - swoją drogą macie interesujące widoki wasze oczy są na wysokości tyłka.
- Zamknij się koleś - ostrzegł karzełek
- Tylko nie tup nóżkami bo moja siostra będzie chciała cię za adoptować.
- Jeszcze słowo a wyrobisz kulkę - warknął - Powiedz coś o tej szczepionce
- Jest mała...
- Znów nabijasz się z mojego wzrostu - wrzasnął
- Ależ skąd, to małe nie porozumienie...
- Przestań
Karzełek się wściekł to był dobry moment, aby wykorzystać scyzoryk. Wyciągnąłem go z naszytej w bucie kieszeni. Zrobiłem kieszeń jeszcze przed epidemią i zawsze nosiłem scyzoryk przy sobie. Grywałem w karty z nieciekawymi typami przez co często lądowałem w szpitalu albo co gorsza w czyimś bagażniku. Więc nauczyłem się nosić przy sobie własną talie kart i scyzoryk z cienkim bolcem którego wykorzystywałem do otwierania zamków. Trzeba było przyzwyczaić się do lekkiej nie wygody. Karzełek był tak wściekły że nie patrzył na to co robię a jego szofer był za bardzo skupiony na drodze. Uważnie obserwowałem co dzieje się na przednich fotelach i czy na mnie nie patrzą. Po około pięciu minutach udało mi się niezauważenie wyciągnąć scyzoryk a po następnych pięciu przeciąć sznury. Właśnie minęliśmy tablicę z nazwą miasta. Kiedy wytrąciłem karzełkowi broń z ręki i bez wahania strzeliłem mu w skroń. Facet za kierownicą się nie spodziewał i w panice stracił panowanie nad rozpędzonym pojazdem. Puścił kierownicę i próbował strzelić do mnie ze swojej broni. Strzeliliśmy oboje w tym samym czasie, z tą różnicą że ja straciłem równowagę i spudłowałem. Za to on wycelował celnie. To co spowodowało że spudłowałem uratowało mi życie. I zamiast w głowę kulka przeleciała na wylot mi przez ramię. Próbowałem wycelować jeszcze raz kiedy samochód walnął prosto w drzewo. Uderzenie było ogromne aż wyrzuciło mnie na przednią szybę. Bolała mnie głowa, a przed oczami miałem mroczki, jednak kolesia do siedzenia przygwozdziła gałąz. Czułem krew płynącą mi po czole. W uszach zaczęło mi szumieć, a oczy zaszłą czarną mgłą.
- Jak to jest sięgać komuś do pasa? - spytałem - swoją drogą macie interesujące widoki wasze oczy są na wysokości tyłka.
- Zamknij się koleś - ostrzegł karzełek
- Tylko nie tup nóżkami bo moja siostra będzie chciała cię za adoptować.
- Jeszcze słowo a wyrobisz kulkę - warknął - Powiedz coś o tej szczepionce
- Jest mała...
- Znów nabijasz się z mojego wzrostu - wrzasnął
- Ależ skąd, to małe nie porozumienie...
- Przestań
Karzełek się wściekł to był dobry moment, aby wykorzystać scyzoryk. Wyciągnąłem go z naszytej w bucie kieszeni. Zrobiłem kieszeń jeszcze przed epidemią i zawsze nosiłem scyzoryk przy sobie. Grywałem w karty z nieciekawymi typami przez co często lądowałem w szpitalu albo co gorsza w czyimś bagażniku. Więc nauczyłem się nosić przy sobie własną talie kart i scyzoryk z cienkim bolcem którego wykorzystywałem do otwierania zamków. Trzeba było przyzwyczaić się do lekkiej nie wygody. Karzełek był tak wściekły że nie patrzył na to co robię a jego szofer był za bardzo skupiony na drodze. Uważnie obserwowałem co dzieje się na przednich fotelach i czy na mnie nie patrzą. Po około pięciu minutach udało mi się niezauważenie wyciągnąć scyzoryk a po następnych pięciu przeciąć sznury. Właśnie minęliśmy tablicę z nazwą miasta. Kiedy wytrąciłem karzełkowi broń z ręki i bez wahania strzeliłem mu w skroń. Facet za kierownicą się nie spodziewał i w panice stracił panowanie nad rozpędzonym pojazdem. Puścił kierownicę i próbował strzelić do mnie ze swojej broni. Strzeliliśmy oboje w tym samym czasie, z tą różnicą że ja straciłem równowagę i spudłowałem. Za to on wycelował celnie. To co spowodowało że spudłowałem uratowało mi życie. I zamiast w głowę kulka przeleciała na wylot mi przez ramię. Próbowałem wycelować jeszcze raz kiedy samochód walnął prosto w drzewo. Uderzenie było ogromne aż wyrzuciło mnie na przednią szybę. Bolała mnie głowa, a przed oczami miałem mroczki, jednak kolesia do siedzenia przygwozdziła gałąz. Czułem krew płynącą mi po czole. W uszach zaczęło mi szumieć, a oczy zaszłą czarną mgłą.
Od Lexi Cd Drake,Rozi
Szliśmy długo, nastał ranek. Kraków nie powinien być daleko, ale tam na pewno będzie horda zombie a więc musimy odpocząć i wymyślić jak ich obejść.
W zasięgu wzroku pojawił się mały obóz na środku polany ogrodzony samochodami. Nie widziałam żadnych ludzi ale może jeszcze spali.
-Co myślicie?- spytał cicho Drake.
-Nie ryzykujmy- podsunęła Rozi.
-To mały obóz. Może warto z nimi pogadać.- powiedziałam.
-Mam złe przeczucia- ciągnęła Rozi.
-Powinniśmy iść dalej- zadecydował Drake.
-I tak będziemy musieli się zatrzymać. Jesteśmy w drodze kilka godzin a Kraków to duże miasto, myślicie że tam nie będzie zombie?- spytałam retorycznie.
-Ale nie musimy tu.- stwierdziła Rozi.
-To są ludzie. Powinniśmy z nimi pogadać- upierałam się przy swoim.
-No właśnie to są ludzie i to oni są naszym zagrożeniem. Wiem, ja też chciałbym by było inaczej ale taka jest prawda. Zabiliby cie dla jednego naboju.- próbował mnie przekonać Drake.- A my powinniśmy zrobić to samo.
-Drake- oburzyłyśmy się razem.
- No co taka prawda.- usprawiedliwił się. -Podejdziemy bliżej, zobaczymy czy są dla nas zagrożeniem, jak nie pójdziemy dalej.
-A jak są?- spytała Rozi. Ja nie potrzebowałam potwierdzenia byłam pewna co Drake zamierza.
-To ich zabijemy pierwsi- odparł. Po cichu podeszliśmy bliżej i ukucnęliśmy. Nikogo nie było widać. Ale dostrzegłam zgaszone ognisko, brudny samochód od krwi i spory zapas broni oparty o jeden z samochodów.
-Wciąż uważasz że powinniśmy z nimi gadać?- szepnął Drake.
-Chodzmy stąd- podsunęła Rozi. Miałam nawet zamiar się z nią zgodzić ale nie zdążyłam bo ktoś wrzasnął za naszymi plecami.
-Ręce do góry i nie radzę kombinować bo od strzele wam łby.
-Mam głowę- warknął Drake jakby nie mógł sobie darować. Posłusznie wykonałam polecenie. Może da się z nimi dogadać, w końcu tego chciałam.
-Z deszczu pod rynnę- mruknęła pod nosem Rozi.
-Odłóżcie broń, powoli wstańcie i się odkręćcie. Zaczyna koleś.- zadecydował. Niech Drake robi co mu każe- prosiłam w myślach.- Niech choćby teraz nie komplikuje. O dziwo Drake posłuchał.
-A teraz wy- zadecydował. Lekceważył nas, i dobrze. Posłusznie wykonałam polecenie. Koleś miał około trzydziestu lat i spory zarost. Wymierzony w nas miał karabin.
-Radek, Kamil zobaczcie kto nas odwiedził- zwołał koleś. Po chwili usłyszałam jak do nas podchodzą. Podszedł do nas jeden z nich, był młodszy od tego z brodą i o wiele niższy. Powaga, koleś był karłem. Drake zaczął się śmiać i oberwał kolbą pistoletu od jednego z jego towarzyszy.
-Wiesiek idz zobacz czy jest z nimi ktoś jeszcze- rozkazał karzełek.- Czego tu szukacie?
-Przechodziliśmy tylko- sprostował Drake.
-Skąd i dokąd?
-Nigdzie konkretnie.- odparł Drake.
-Uciekaliśmy przed stadem i trawiliśmy na was- wtrąciłam się- Nie chcemy kłopotów, nie musicie do nas mierzyć.
-To ja decyduje do kogo mierze. Skąd idziecie?
-Od wielu dni jesteśmy w drodze. Jak już mówiliśmy uciekamy przed dużym stadem.- odpowiedział Drake.- I możemy odejść.
-O ile wam pozwolę.- zauważył karzeł. Wiesiek wrócił i oświadczył że nikogo niema.
-Go zabijcie, a je na razie zwiążcie- rozkazał karzeł. Rozi zaczęła krzyczeć że nie mogą go zabić. Ten trzeci przyłożył spluwę Drake'owi do głowy. Cholera, oni nie mogą go zabić. Zaczęłam się bać na poważnie. Drake często mnie irytował ale nie chciałam by go zabijali.
-Nie możecie tego zrobić- stwierdziłam pewna siebie, aby najmniej starałam się by tak zabrzmiało bo w rzeczywistości nie byłam niczego pewna.
-Bo?- spytał karzeł. Zaczęłam gorączkowo myśleć. Muszę wymyślić coś co ich zainteresuje i da nam trochę czasu.
-Idziemy do Krakowa- wyjaśniłam, Drake posłał mi mordercze spojrzenie.- Jego ojciec był naukowcem i opracował szczepionkę. Idziemy po nią.
-Jaką szczepionkę?- dopytał karzełek.
-Przeciw zombie, mogą cie ugryzć a i tak się nie zmienisz.- zapewniłam.
-I wy ją macie?- dopytał.
-Będziemy mieć jak dojdziemy do Krakowa.
-I po co im powiedziałaś?- warknął Drake zaczynając podtrzymywać moje kłamstwo.
-Może by uratować ci życie?- odparłam.
-A dlaczego miałbym go nie zabijać?- spytał karzeł.
-No bo tylko on wie gdzie jest ta szczepionka.
-Kamil, Wiesiek przyszykujcie dwa samochody i ich zwiążcie.- zadecydował karzełek Radek. Mało delikatnie popchnęli nas w stronę obozu i związali nam ręce. Jeden z nich poszedł pakować obóz a drugi został i mierzył do nas. Karzełek gdzieś znikł.
-Kretynka- fuknął Drake, niestety nie mogliśmy porozmawiać bo wokół nas krążył brodacz.
-Dzięki mnie wciąż żyjesz.
-Nie wiadomo jak długo tak pozostanie- drążył Drake.
-Uspokójcie się obydwoje- wtrąciła się Rozi. Po kilku minutach samochody były gotowe do drogi a karzełek się pojawił.
-Wiesiek pojedziesz z nimi a ja i Kamil zabierzemy jego- zadecydował i kazał nam wejść do samochodów. Karzełek pojechał pierwszy oczywiście nie on kierował bo by raczej nie dosięgnął do pedałów. Samochody jechały dość szybko, a Wiesiek nie najlepiej radził sobie za kółkiem i ledwo wyrabiał się na zakrętach przy tej prędkości. Nagle samochód przed nami gwałtownie skręcił w prawo i walnął w drzewo. Wiesiek gwałtownie zahamował i prawie co nie walnął w samochód.
W zasięgu wzroku pojawił się mały obóz na środku polany ogrodzony samochodami. Nie widziałam żadnych ludzi ale może jeszcze spali.
-Co myślicie?- spytał cicho Drake.
-Nie ryzykujmy- podsunęła Rozi.
-To mały obóz. Może warto z nimi pogadać.- powiedziałam.
-Mam złe przeczucia- ciągnęła Rozi.
-Powinniśmy iść dalej- zadecydował Drake.
-I tak będziemy musieli się zatrzymać. Jesteśmy w drodze kilka godzin a Kraków to duże miasto, myślicie że tam nie będzie zombie?- spytałam retorycznie.
-Ale nie musimy tu.- stwierdziła Rozi.
-To są ludzie. Powinniśmy z nimi pogadać- upierałam się przy swoim.
-No właśnie to są ludzie i to oni są naszym zagrożeniem. Wiem, ja też chciałbym by było inaczej ale taka jest prawda. Zabiliby cie dla jednego naboju.- próbował mnie przekonać Drake.- A my powinniśmy zrobić to samo.
-Drake- oburzyłyśmy się razem.
- No co taka prawda.- usprawiedliwił się. -Podejdziemy bliżej, zobaczymy czy są dla nas zagrożeniem, jak nie pójdziemy dalej.
-A jak są?- spytała Rozi. Ja nie potrzebowałam potwierdzenia byłam pewna co Drake zamierza.
-To ich zabijemy pierwsi- odparł. Po cichu podeszliśmy bliżej i ukucnęliśmy. Nikogo nie było widać. Ale dostrzegłam zgaszone ognisko, brudny samochód od krwi i spory zapas broni oparty o jeden z samochodów.
-Wciąż uważasz że powinniśmy z nimi gadać?- szepnął Drake.
-Chodzmy stąd- podsunęła Rozi. Miałam nawet zamiar się z nią zgodzić ale nie zdążyłam bo ktoś wrzasnął za naszymi plecami.
-Ręce do góry i nie radzę kombinować bo od strzele wam łby.
-Mam głowę- warknął Drake jakby nie mógł sobie darować. Posłusznie wykonałam polecenie. Może da się z nimi dogadać, w końcu tego chciałam.
-Z deszczu pod rynnę- mruknęła pod nosem Rozi.
-Odłóżcie broń, powoli wstańcie i się odkręćcie. Zaczyna koleś.- zadecydował. Niech Drake robi co mu każe- prosiłam w myślach.- Niech choćby teraz nie komplikuje. O dziwo Drake posłuchał.
-A teraz wy- zadecydował. Lekceważył nas, i dobrze. Posłusznie wykonałam polecenie. Koleś miał około trzydziestu lat i spory zarost. Wymierzony w nas miał karabin.
-Radek, Kamil zobaczcie kto nas odwiedził- zwołał koleś. Po chwili usłyszałam jak do nas podchodzą. Podszedł do nas jeden z nich, był młodszy od tego z brodą i o wiele niższy. Powaga, koleś był karłem. Drake zaczął się śmiać i oberwał kolbą pistoletu od jednego z jego towarzyszy.
-Wiesiek idz zobacz czy jest z nimi ktoś jeszcze- rozkazał karzełek.- Czego tu szukacie?
-Przechodziliśmy tylko- sprostował Drake.
-Skąd i dokąd?
-Nigdzie konkretnie.- odparł Drake.
-Uciekaliśmy przed stadem i trawiliśmy na was- wtrąciłam się- Nie chcemy kłopotów, nie musicie do nas mierzyć.
-To ja decyduje do kogo mierze. Skąd idziecie?
-Od wielu dni jesteśmy w drodze. Jak już mówiliśmy uciekamy przed dużym stadem.- odpowiedział Drake.- I możemy odejść.
-O ile wam pozwolę.- zauważył karzeł. Wiesiek wrócił i oświadczył że nikogo niema.
-Go zabijcie, a je na razie zwiążcie- rozkazał karzeł. Rozi zaczęła krzyczeć że nie mogą go zabić. Ten trzeci przyłożył spluwę Drake'owi do głowy. Cholera, oni nie mogą go zabić. Zaczęłam się bać na poważnie. Drake często mnie irytował ale nie chciałam by go zabijali.
-Nie możecie tego zrobić- stwierdziłam pewna siebie, aby najmniej starałam się by tak zabrzmiało bo w rzeczywistości nie byłam niczego pewna.
-Bo?- spytał karzeł. Zaczęłam gorączkowo myśleć. Muszę wymyślić coś co ich zainteresuje i da nam trochę czasu.
-Idziemy do Krakowa- wyjaśniłam, Drake posłał mi mordercze spojrzenie.- Jego ojciec był naukowcem i opracował szczepionkę. Idziemy po nią.
-Jaką szczepionkę?- dopytał karzełek.
-Przeciw zombie, mogą cie ugryzć a i tak się nie zmienisz.- zapewniłam.
-I wy ją macie?- dopytał.
-Będziemy mieć jak dojdziemy do Krakowa.
-I po co im powiedziałaś?- warknął Drake zaczynając podtrzymywać moje kłamstwo.
-Może by uratować ci życie?- odparłam.
-A dlaczego miałbym go nie zabijać?- spytał karzeł.
-No bo tylko on wie gdzie jest ta szczepionka.
-Kamil, Wiesiek przyszykujcie dwa samochody i ich zwiążcie.- zadecydował karzełek Radek. Mało delikatnie popchnęli nas w stronę obozu i związali nam ręce. Jeden z nich poszedł pakować obóz a drugi został i mierzył do nas. Karzełek gdzieś znikł.
-Kretynka- fuknął Drake, niestety nie mogliśmy porozmawiać bo wokół nas krążył brodacz.
-Dzięki mnie wciąż żyjesz.
-Nie wiadomo jak długo tak pozostanie- drążył Drake.
-Uspokójcie się obydwoje- wtrąciła się Rozi. Po kilku minutach samochody były gotowe do drogi a karzełek się pojawił.
-Wiesiek pojedziesz z nimi a ja i Kamil zabierzemy jego- zadecydował i kazał nam wejść do samochodów. Karzełek pojechał pierwszy oczywiście nie on kierował bo by raczej nie dosięgnął do pedałów. Samochody jechały dość szybko, a Wiesiek nie najlepiej radził sobie za kółkiem i ledwo wyrabiał się na zakrętach przy tej prędkości. Nagle samochód przed nami gwałtownie skręcił w prawo i walnął w drzewo. Wiesiek gwałtownie zahamował i prawie co nie walnął w samochód.
Od Rozi
Wcale nie podobało mi się że Alex kazała mi zostać. Przecież Drake to mój brat, ale niech jej będzie poczekałam równe 5 min. A ich nadal nie było. A wszystko przez to że zachciało mi się siku. Głupie zombie... Nie mogłam dłużej tam stać i czekać... A jak oni już nie żyją. Wyciągnęłam broń i zaczęłam wracać do samochodu. Po drodze widziałam tylko parę sztuk zimnych z którymi bez problemu sobie poradziłam. Nigdzie nie było Alex i Drake. Zapewne wszystkie zombie szły za nimi. Przednia szyba w samochodzie była wybita. Musiałam coś szybko wymyślić, w innym wypadku zombie zapewne niebawem ich dopadnie. Plan był beznadziejny ale nie miałam innego. Wyciągnęłam z samochodu to co ze sobą zabraliśmy i bez zastanowienia podpaliłam samochód. Strzeliłam jeszcze dwa razy by zwrócić na sobie ich uwagę. Na szczęście nie mieliśmy tego dużo. Szkoda było by tej całej broni którą wciskał nam Luke. Zabrałam najważniejsze rzeczy i wróciłam w miejsce gdzie rozstałyśmy się z Alex. Gdzieś w połowie drogi usłyszałam ogromny huk wybuchającego samochodu. Znów niecierpliwie spoglądałam na zegarek. Miałam nadzieje że plan wypali. Po jakiś 8 min z lasu wybiegli Drake i Alex. Naprawdę odetchnęłam z ulgą kiedy ich zobaczyłam
- Co ty zrobiłaś? - wrzasnął Drake
- Podpaliłam samochód - wyjaśniłam krótko
- Czyś ty rozum straciła? Jak teraz tam dotrzemy? - wrzeszczał
- Pójdziemy lasami - uspakajała Lexi
- Musiałam coś zrobić - wtrąciłam
- To najlepiej spalić samochód?!
- Dupek z ciebie - warknęłam
Przecież dopiero co uratowałam mu dupę a on jeszcze na mnie wrzeszczy.
Szliśmy dalej lasami w milczeniu. Miałam go już dość. Czy naprawdę aż tak ciężko powiedzieć jest "Dziękuje siostro że uratowałaś mój nadęty, chamski zadek"
- A kiedyś lubiłam gry i filmy o zombie - mruknęłam
- Ja też - odparła Alex - tam wszystko wydawało się takie proste
- Chyba wolała bym wampiry
- One też gryzą - zauważyła Lexi
Szłyśmy i gadałyśmy o takich głupotach. Nawet przez jedną małą, głupią chwilę było normalnie jak przed epidemią.
- Dzięki Rozi - wyznała - Drake się nie przyzna ale gdy by nie ty, nie udało by się nam
Nie wiem jak długo już szliśmy ale byłam zmęczona, byłam głodna i znów zachciało mi się siku... Oczywiście nic nie powiedziałam nie chciałam wkurzać Drake jeszcze bardziej.
- Co myślicie? - spytał Drake
Przed nami była polana ogrodzona samochodami... Ktoś miał tu obóz
- Nie ryzykujmy - odparłam
- To mały obóz - zauważyła Alex - może warto z nimi pogadać.
Jednak miałam wątpliwości, jeden z samochodów ogradzających polanę był brudny od krwi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)