Alex poszła na wartę. Chłopacy nadal nie wrócili. Światło zgasło i zapewne reszta poszła spać. Zmusiłam Lexi do wzięcia krótkofalówki. Siedziałam w całkowitych ciemnościach nie wiem jak długo. Nasłuchiwałam radia które zaczęło strasznie przerywać. Co za rupieć - mruknęłam. Było spokojnie, ale wartę musiały trzymać dwie osoby. Usłyszałam silnik samochodu. Na początku pomyślałam że może chłopacy wrócili ale silnik wskazywał na nie co większy samochód niż osobówka.
- Lexi co się dzieje? - zapytałam przez krótkofalówkę
- Chwila - odparła
Przez ten czas kiedy Alex się nie odzywała myślałam że dostane zawału. Czas się dłużył niemiłosiernie.
- Czarny Koń nas odwiedził - wypaliła Lexi
Jak na złość. Wstałam i z krótkofalówką ruszyłam obudzić pozostałych.
- Ale na pewno tylko przejedzie, jedzie za szybko - zapewniała
Zapukałam do pokoju na parterze który zajmowała Pati. I od razu weszłam
- Mamy kłopoty, ktoś tu jedzie - powiedziałam na wstępie - Lexi wracaj - rozkazałam Alex
- Tylko się przyjże - zapewniła
Pati bez słowa zerwała się z łóżka. Informacja przeszła z prędkością światła. I chwilę pózniej na dole w salonie zebrali się wszyscy. Mieliśmy opanowaną taktykę. Jeżeli coś się dzieje osoba pełniąca wartę natychmiast wraca do domu. I schodzimy do bunkra z którego łatwiej będzie się bronić. Mieliśmy plan ale Drake i Luke nie ma, a Lexi została na zewnątrz.
- I co teraz? - spytał Mateusz
- Czekamy - odparłam
- Przejedzie przy domku - oznajmiła Alex
- Alex wracaj - nakazałam
- Za pózno - powiedziała
- Schodzimy do bunkra? - ciągnął dalej Mateusz
- Ja mogę iść - odpowiedział Witek
- Alex do domu ale to już! - krzyknęła Pati do krótkofalówki
- Alex jest na dworze - warknęłam - jak możecie chować się kiedy dziewczyna została na dworze. Nikt nie zejdzie do bunkra
- A od kiedy to ty rządzisz? - warknęła Amanda
- Zobaczy mnie - upierała się Lexi - tym bardziej on tylko przejedzie
Krzysiek przyniósł broń. A okna oświetlił blask reflektorów.
- Do cholery chodzimy do bunkra - wrzeszczał Mateusz
- Jestem za - mówił niepewnie Witek
- Nikt nie zejdzie - rozkazałam
Przybliżyłam się do okna. Tir jechał z dużą prędkością ale jak na złości właśnie zaczął hamować.
- Tylko przejedzie? - warknęłam oburzona
- O Boże co my zrobimy? - jęczał Mateusz a Witek go popierał
Zamknęłam oczy, właśnie tego wieczoru wszyscy zginiemy... Wzięłam dwa głębokie wdechy
- Nie wiem co nas czeka - zaczęłam - ale musimy być przygotowani na wszystko. Amando - skierowałam się do niej - jeżeli chcesz bronić siebie i Kasi możesz zejść do bunkra, zabierz ze sobą Kubę i Creepy jeżeli będzie chciała. Już... Reszta zostaje.
Nie wiem co zrobiła i szczerze nawet mnie to nie obchodziło. Silnik w samochodzie zgasł... Czekałam już tylko aż ktoś wpadnie do domu.
- Quick - usłyszałam w krótkofalówce
Co takiego? Musiałam usiąść natychmiast bo nogi zaczęły się pode mną uginać.
sobota, 30 września 2017
Od Lexi
Szłam ciemnym lasem i mało co się nie zabiłam o jakiś korzeń. Tak, śnieg już stopniał. Zombie posłusznie szedł obok mnie. Nagle usłyszałam ryk silnika i potworny huk który rozniósł się po całym miasteczku.
-Lexi, co się dzieje?- zapytała Rozi przez krótkofalówkę.
-Chwila- odparłam i pobiegłam w stronę jezdni. Ulicę zalewało światło z ... tira. Auto pędziło a na dachu były trzy flagi. Wyjęłam lornetkę, dobrze że jej nie wywaliłam. Chwilę się przypatrywałam. Jedna flaga była niebieska ze złotym lwem a dwie pozostałe czerwone z czarnym koniem. Jedno było pewne....
-Czarny Koń nas odwiedził- powiedziałam do Rozi- Ale na pewno tylko przejedzie, jedzie za szybko.
-Lexi wracaj- rozkazała mi, powaga? Mi?
-Tylko się przyjrzę- obiecałam, tir mnie minął i jechał... w kierunku domku. Znałam drogę którą pokonam szybciej niż on. Przebiegłam przez las, minęłam łąkę kolejny las i już widziałam domek. Tir musiał przejechać bardzo okrężną drogą i zauważyłam że nie radzi sobie najlepiej na zakrętach.
-Przejedzie przy domku- ostrzegłam.
-Alex wracaj
-Za pózno- powiedziałam
-Alex do domu ale to już- krzyknęła Pati.
-Zobaczy mnie- upierałam się- tym bardziej on tylko przejedzie.
I jak na złość tir tuż przed domkiem zaczął hamować, przejechał kilkadziesiąt metrów i się zatrzymał.
-Tylko przejedzie?- zapytała oburzona Rozi.
Tir zaczął tyłować.
-Ups.
Tir zatrzymała się na przeciw drzwi domku. Kierowca wyszedł z samochodu i przeczesał ręką włosy. W tym geście było coś tak znajomego.
-Zombie- wydałam polecenie a pies pobiegł, przewrócił kierowce i obszczekiwał go nie dając wstać. Kierowca uniósł ręce w geście poddania. Zombie zaczął machać ogonem i wciąż szczękał ale bardziej przyjaznie. Więcej zapewnień nie potrzebowałam.
-Co ty kretynko robisz- warknęła Pati. Machnęłam ręką a Zombie przestał szczekać. Wybiegłam z lasu i rzuciłam się Quickowi na szyję jak tylko się podniósł.
-Quick- zawołałam , włączając krótkofalówkę.
-Lexi, co się dzieje?- zapytała Rozi przez krótkofalówkę.
-Chwila- odparłam i pobiegłam w stronę jezdni. Ulicę zalewało światło z ... tira. Auto pędziło a na dachu były trzy flagi. Wyjęłam lornetkę, dobrze że jej nie wywaliłam. Chwilę się przypatrywałam. Jedna flaga była niebieska ze złotym lwem a dwie pozostałe czerwone z czarnym koniem. Jedno było pewne....
-Czarny Koń nas odwiedził- powiedziałam do Rozi- Ale na pewno tylko przejedzie, jedzie za szybko.
-Lexi wracaj- rozkazała mi, powaga? Mi?
-Tylko się przyjrzę- obiecałam, tir mnie minął i jechał... w kierunku domku. Znałam drogę którą pokonam szybciej niż on. Przebiegłam przez las, minęłam łąkę kolejny las i już widziałam domek. Tir musiał przejechać bardzo okrężną drogą i zauważyłam że nie radzi sobie najlepiej na zakrętach.
-Przejedzie przy domku- ostrzegłam.
-Alex wracaj
-Za pózno- powiedziałam
-Alex do domu ale to już- krzyknęła Pati.
-Zobaczy mnie- upierałam się- tym bardziej on tylko przejedzie.
I jak na złość tir tuż przed domkiem zaczął hamować, przejechał kilkadziesiąt metrów i się zatrzymał.
-Tylko przejedzie?- zapytała oburzona Rozi.
Tir zaczął tyłować.
-Ups.
Tir zatrzymała się na przeciw drzwi domku. Kierowca wyszedł z samochodu i przeczesał ręką włosy. W tym geście było coś tak znajomego.
-Zombie- wydałam polecenie a pies pobiegł, przewrócił kierowce i obszczekiwał go nie dając wstać. Kierowca uniósł ręce w geście poddania. Zombie zaczął machać ogonem i wciąż szczękał ale bardziej przyjaznie. Więcej zapewnień nie potrzebowałam.
-Co ty kretynko robisz- warknęła Pati. Machnęłam ręką a Zombie przestał szczekać. Wybiegłam z lasu i rzuciłam się Quickowi na szyję jak tylko się podniósł.
-Quick- zawołałam , włączając krótkofalówkę.
Od Quicka
Jechaliśmy już dobry cały dzień, kierowcy donosili mi że w autokarach ludzie zaczynają narzekać i marudzić a więc poprosiłem ich by dali na głośno i zacząłem mówić.
-Droga wycieczko, dojeżdżamy do Radomia, powiem wam coś fajnego, tam kiedyś nawet na przystankach leżały dywany, a od Radomia do Krakowa już nie daleko. Tak więc zwiększamy ciśnienie w oponach i przyśpieszamy. Bez odbioru.
Pózniej przełączyłem na inną falę.
-Setka zbrojnych i ciężarówka idzie na posterunek do Radomia.
-Tak jest szefie. Tylko co mamy zrobić.
-Wybić wszystkich co do nogi nie strzelać w głowy. Łby po obcinać i na ciężarówkę. Ciężarówkę zaplombować, list już macie i i odprowadzić do Ivana pod eskortą. A no i nie musicie się śpieszyć chłopcy. Jakby coś to wracajcie z powrotem na Kraków. Gdyby jednak coś się zmieniło jesteśmy na łączach.
I wcisnąłem gaz. Muzyczka leciała, w sumie pomyślałem sobie że może ubiorę tę trzęsidupę.
-Wyciągaj wszystko z kieszeni- burknąłem do niego.
-No ale moje ubrania leżą obok.
-No więc wyciągnij wszystko z kieszeni leżących obok.
No kretyn- pomyślałem sobie
-A jak już to zrobisz to się ubierz.
-Ale dlaczego szefie.
-Bo może nie mogę na ciebie patrzeć- roześmiałem się.
-Przecież szef patrzy przed siebie na drogę.
-I na ciebie w lusterku- burknąłem. Minęło kolejnych kilkadziesiąt kilometrów. I dotarłem do Krakowa. Jadąc wydałem polecenia Krakowskiemu przywódcy.
-Czarny Koń do Krakowa, odbiór.
-Witamy szefa w Małopolskim.
-Przyjmiecie mój konwój? To było pytanie retoryczne. Macie przyjąć mój konwój, mają swoje zapasy posiedzą u was góra trzy dni, mają swoją ochronę są jakby samo wystarczalni. I włos z głowy ma nikomu nie spaść. Jasne.
-A jak spadnie?- odezwał się ktoś
-A jeżeli spadnie, to tobie poleci głowa z karku. Zrozumiałeś, kretynie?
-Konwój zostanie przyjęty. Bez odbioru.
-Ja tak bym z szefem nie gadał.
-Co zabojałeś się?
-Cały czas się pana boję. Tylko tak się zastanawiam dokąd tak pędzimy na złamanie karku?
-Jak dojedziemy i uda nam się jakoś zatrzymać, bo to to, to jedzie samo, to się dowiesz. -Resztę trasy pokonaliśmy w totalnym milczeniu. I dobrze. Bo dalej tego kretynizmu bym chyba nie zniósł. Podjeżdżałem już pod Choszczno. Włączyłem długie światła bo nie wierzyłem w to co widzę.
-Ty pacz, blokada. Mam ją przefrunąć czy co?
-Niech szef w nią pierdolnie- powiedział tamten.
Kurwa skąd on zna takie słowa.
-No więc trzymaj się. Bo jak w środku jest benzyna to pierdolnie i to ostro.
-Droga wycieczko, dojeżdżamy do Radomia, powiem wam coś fajnego, tam kiedyś nawet na przystankach leżały dywany, a od Radomia do Krakowa już nie daleko. Tak więc zwiększamy ciśnienie w oponach i przyśpieszamy. Bez odbioru.
Pózniej przełączyłem na inną falę.
-Setka zbrojnych i ciężarówka idzie na posterunek do Radomia.
-Tak jest szefie. Tylko co mamy zrobić.
-Wybić wszystkich co do nogi nie strzelać w głowy. Łby po obcinać i na ciężarówkę. Ciężarówkę zaplombować, list już macie i i odprowadzić do Ivana pod eskortą. A no i nie musicie się śpieszyć chłopcy. Jakby coś to wracajcie z powrotem na Kraków. Gdyby jednak coś się zmieniło jesteśmy na łączach.
I wcisnąłem gaz. Muzyczka leciała, w sumie pomyślałem sobie że może ubiorę tę trzęsidupę.
-Wyciągaj wszystko z kieszeni- burknąłem do niego.
-No ale moje ubrania leżą obok.
-No więc wyciągnij wszystko z kieszeni leżących obok.
No kretyn- pomyślałem sobie
-A jak już to zrobisz to się ubierz.
-Ale dlaczego szefie.
-Bo może nie mogę na ciebie patrzeć- roześmiałem się.
-Przecież szef patrzy przed siebie na drogę.
-I na ciebie w lusterku- burknąłem. Minęło kolejnych kilkadziesiąt kilometrów. I dotarłem do Krakowa. Jadąc wydałem polecenia Krakowskiemu przywódcy.
-Czarny Koń do Krakowa, odbiór.
-Witamy szefa w Małopolskim.
-Przyjmiecie mój konwój? To było pytanie retoryczne. Macie przyjąć mój konwój, mają swoje zapasy posiedzą u was góra trzy dni, mają swoją ochronę są jakby samo wystarczalni. I włos z głowy ma nikomu nie spaść. Jasne.
-A jak spadnie?- odezwał się ktoś
-A jeżeli spadnie, to tobie poleci głowa z karku. Zrozumiałeś, kretynie?
-Konwój zostanie przyjęty. Bez odbioru.
-Ja tak bym z szefem nie gadał.
-Co zabojałeś się?
-Cały czas się pana boję. Tylko tak się zastanawiam dokąd tak pędzimy na złamanie karku?
-Jak dojedziemy i uda nam się jakoś zatrzymać, bo to to, to jedzie samo, to się dowiesz. -Resztę trasy pokonaliśmy w totalnym milczeniu. I dobrze. Bo dalej tego kretynizmu bym chyba nie zniósł. Podjeżdżałem już pod Choszczno. Włączyłem długie światła bo nie wierzyłem w to co widzę.
-Ty pacz, blokada. Mam ją przefrunąć czy co?
-Niech szef w nią pierdolnie- powiedział tamten.
Kurwa skąd on zna takie słowa.
-No więc trzymaj się. Bo jak w środku jest benzyna to pierdolnie i to ostro.
Od Lexi
Przez długi czas siedziałam przy tym radiu i próbowałam rozkminić jak przełączyć na tą zakodowaną stacje. Szczerze nie wiedziałam jak to zrobić i bałam się że albo to zepsuję albo nadam na ogólnej i wtedy nas namierzą.
Co chwila słyszałam jakieś rozmowy, najczęściej po rosyjsku. Ta grupa się już nie odezwała, ale to chyba akurat dobrze.
-Wiecie co z tą dostawą?- w końcu zaczęli mówić po polsku.
-Podobno Czarny Koń ma nam rozwieść zapasy.- odpowiedział mu ktoś.
-Podobno? Kiedy będzie?
-Nie wiem, nigdy z nim nie gadałem, jedzie z Rosji raczej trochę mu to zajmie, podobno zabił samego Ojca Chrzestnego, nie radziłbym go pośpieszać.
-Nawet nie możemy się z nim skontaktować.
-Może i dobrze.
I miej więcej na tym zakończyli.
Kiedy przyszła Rozi i się rozpłakała usiadłam obok niej i ją przytuliłam. Sama byłam rozdarta w swoich uczuciach. Ciszyłam się że Quick żyje, zastanawiałam się dlaczego wcześniej nie dał oznak życia. Obawiałam się że Rozi ma rację a chłopakom coś grozi.
-Obejrzymy jakiś film- podsunęłam.
-Jasne, a radio?
-Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu.- wyjaśniłam
-Czy oni gadają szyfrem?
-Raczej, Czarny Koń, Ojciec Chrzestny, to raczej ktoś ważny. Ten Czarny Koń jedzie z Rosji do Polski.- powiedziałam włączając film. - chyba nie może chodzić o jakiegoś konika biegnącego z Rosji do Polski bo by go zombie zjadło.
I na tym zakończyłyśmy rozmowę, film leciał ale nie byłam wstanie się na nim skupić, Rozi pewnie też.
-Nie martw się, Quick wróci, chłopacy też i wszystko wróci do normy... znaczy na tyle ile może, zombie wciąż będzie się na nas ślinić- próbowałam ją jakoś pocieszyć. Musiało być jej ciężko. Rozi rozejrzała się ale byłyśmy same, no może Amanda była w kuchni ze szklanką przy ścianie i próbowała coś podsłuchać. Dzieciaki pewnie poszły już spać. A gdzie była reszta ,kto ich wie. Może nasza fantastyczna trójka się obawia powrotu Quicka trochę im o nim opowiadaliśmy.
Nagle wszystko zgasło, Drake jakiś czas temu ustawił że o 22 wyłącza nam się prąd, uznał że tak będzie bezpieczniej.
-W tym dniu w którym zaginął Quick... miałam mu powiedzieć...
-O ciąży?- dopytałam, Rozi przytaknęła i kontynuowała.
-Pomyślałam że nawet dobrze że poszedł na polowanie, będę miała więcej czasu aby wymyślić jak mu to powiedzieć ale teraz...
-Będzie dobrze, po prostu mu powiedz- próbowałam ja pocieszyć- jak chcesz sama mogę mu powiedzieć.- zapewniłam a Rozi się roześmiała.
-To nic nie da. Czy ty zawsze wiesz co masz powiedzieć i zrobić?- dopytała.
-Hm, jeśli chodzi o życie innych, oczywiście.
Siedziałyśmy jakiś czas w ciszy. Zapatrzyłam się w ciemność przed sobą i pozwoliłam krążyć myślom.
-Czyli ty i Drake jesteście razem?- spytała Rozi.
-To ja może pójdę na wartę- wykręciłam się od odpowiedzi.
-Tchórz- zawołała Rozi za mną z rozbawieniem w głosie. Założyłam kurtkę wzięłam broń i krótkofalówkę którą wcisnęła mi Rozi i wyszłam z domu. Zombie od razu do mnie przybiegł merdając ogonem. Pogłaskałam go po głowie i ruszyłam w drogę.
Co chwila słyszałam jakieś rozmowy, najczęściej po rosyjsku. Ta grupa się już nie odezwała, ale to chyba akurat dobrze.
-Wiecie co z tą dostawą?- w końcu zaczęli mówić po polsku.
-Podobno Czarny Koń ma nam rozwieść zapasy.- odpowiedział mu ktoś.
-Podobno? Kiedy będzie?
-Nie wiem, nigdy z nim nie gadałem, jedzie z Rosji raczej trochę mu to zajmie, podobno zabił samego Ojca Chrzestnego, nie radziłbym go pośpieszać.
-Nawet nie możemy się z nim skontaktować.
-Może i dobrze.
I miej więcej na tym zakończyli.
Kiedy przyszła Rozi i się rozpłakała usiadłam obok niej i ją przytuliłam. Sama byłam rozdarta w swoich uczuciach. Ciszyłam się że Quick żyje, zastanawiałam się dlaczego wcześniej nie dał oznak życia. Obawiałam się że Rozi ma rację a chłopakom coś grozi.
-Obejrzymy jakiś film- podsunęłam.
-Jasne, a radio?
-Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu.- wyjaśniłam
-Czy oni gadają szyfrem?
-Raczej, Czarny Koń, Ojciec Chrzestny, to raczej ktoś ważny. Ten Czarny Koń jedzie z Rosji do Polski.- powiedziałam włączając film. - chyba nie może chodzić o jakiegoś konika biegnącego z Rosji do Polski bo by go zombie zjadło.
I na tym zakończyłyśmy rozmowę, film leciał ale nie byłam wstanie się na nim skupić, Rozi pewnie też.
-Nie martw się, Quick wróci, chłopacy też i wszystko wróci do normy... znaczy na tyle ile może, zombie wciąż będzie się na nas ślinić- próbowałam ją jakoś pocieszyć. Musiało być jej ciężko. Rozi rozejrzała się ale byłyśmy same, no może Amanda była w kuchni ze szklanką przy ścianie i próbowała coś podsłuchać. Dzieciaki pewnie poszły już spać. A gdzie była reszta ,kto ich wie. Może nasza fantastyczna trójka się obawia powrotu Quicka trochę im o nim opowiadaliśmy.
Nagle wszystko zgasło, Drake jakiś czas temu ustawił że o 22 wyłącza nam się prąd, uznał że tak będzie bezpieczniej.
-W tym dniu w którym zaginął Quick... miałam mu powiedzieć...
-O ciąży?- dopytałam, Rozi przytaknęła i kontynuowała.
-Pomyślałam że nawet dobrze że poszedł na polowanie, będę miała więcej czasu aby wymyślić jak mu to powiedzieć ale teraz...
-Będzie dobrze, po prostu mu powiedz- próbowałam ja pocieszyć- jak chcesz sama mogę mu powiedzieć.- zapewniłam a Rozi się roześmiała.
-To nic nie da. Czy ty zawsze wiesz co masz powiedzieć i zrobić?- dopytała.
-Hm, jeśli chodzi o życie innych, oczywiście.
Siedziałyśmy jakiś czas w ciszy. Zapatrzyłam się w ciemność przed sobą i pozwoliłam krążyć myślom.
-Czyli ty i Drake jesteście razem?- spytała Rozi.
-To ja może pójdę na wartę- wykręciłam się od odpowiedzi.
-Tchórz- zawołała Rozi za mną z rozbawieniem w głosie. Założyłam kurtkę wzięłam broń i krótkofalówkę którą wcisnęła mi Rozi i wyszłam z domu. Zombie od razu do mnie przybiegł merdając ogonem. Pogłaskałam go po głowie i ruszyłam w drogę.
Od Rozi
Od momentu kiedy w radiu usłyszałam tą dziwna gadkę nic więcej się nie liczyło. Nie miałam wątpliwości że to mój Quick. Boże on żyje! Ale skoro żyje, i jakimś sposobem ma dostęp do radia to znaczy... To znaczy że wcale nie był przetrzymywany. A jeżeli nie był to czemu po prostu do nas nie wrócił. Dlaczego wcześniej nie dał żadnych oznak życia. Czemu pozwolił nam myśleć że coś mu się stało. I gdzie on jest... Jedyne co w tej chwili chciałam to mu odpowiedzieć. Na co oczywiście nie pozwoliła mi reszta. W sumie mieli rację to by było nie odpowiedzialne, ale ja przestałam myśleć logicznie. Do tego wszystkiego doszła obawa że stało się coś Drake'owi i Luke'owi. Quick ostrzegał nas przed Krakowem chyba tylko tyle zrozumieliśmy, a oni właśnie tam pojechali. I jeszcze Amanda. Sama już nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Byłam już tak zdenerwowana że musiałam coś zjeść. Poszłam do kuchni i zaczęłam jeść jakąś śliwkową konfiturę.
- Pogadamy? - spytał Krzysiek wchodząc do kuchni
Jeszcze jego mi brakowało. Ale nie mogłam odkładać tej rozmowy w nie skończoność.
- Nie mamy o czym - odparłam - między nami nic nie było... Krzysiek lubię cię ale jako przyjaciela. Przepraszam jeżeli dałam ci nadzieje na coś więcej.
- Więc przyjaciele - podłapał
- Tak - odparłam
- Przepraszam za tamto, wygłupiłem się. Naprawdę zależy mi abyśmy nadal byli przyjaciółmi, nie żebym nie chciał nic więcej ale...
Cieszyłam się że nic między nami się nie zmieniło. Przynajmniej to jedno mam z głowy. Targały mną różne emocje. Jeżeli Quick wróci jak ja mu powiem że jestem w ciąży. A jak on kogoś poznał. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Jak każdego razu kiedy płakałam przy nim, tak i tym razem podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Wiedziałam... wiedziałam - piszczała Amanda
- Odczep się dziewczyno - ostrzegłam
- Właśnie dowiedzieliśmy się że mój brat żyje a ty obściskujesz się z Krzyśkiem - ciągnęła zirytowana - jak możesz
- Amanda - warknęłam - zostaw mnie w spokoju.
Wiedziałam że jak tylko Quick się pojawi ona nawymyśla mu nie stworzone historyjki. I znów zachciało mi się płakać. Jak ja nienawidzę tej kobiety... Kto głupi uratował jej życie?... Ty głupia - mruknęłam. Całe szczęście uratowała mnie płacząca Kasia.
- Jak ten cały Quick wróci ja z nim pogadam, wyjaśnię mu - wypalił Krzysiek
- Lepiej nie... Sama mu to wyjaśnię - odparłam
I wróciłam do salonu gdzie przy radiu siedziała Alex.
- Czy tylko ja najchętniej urwała bym łeb Amandzie - mruknęłam siadając
- Ja też mam jej po dziurki w nosie - odparła Lexi - Myślałam że po tamtym trochę odpuści
- Chyba za słabo jej przywaliłaś
- No co ty przywaliłam jej porządnie - odparła - przez małą chwilę nawet myślałam że przesadziłam
- Mam ochotę ją udusić - warknęłam - a jak on wróci?
- Nie tego chciałaś? - spytała zdziwiona Alex
- Tego ale...
- Ale jak Amanda coś zacznie gadać a on jej uwierzy to dam mu w pysk i wszystko mu wyjaśnię - odparła pewnie
- Tu nie chodzi tylko o Amandę - powiedziałam
I znów się rozryczałam. Dzisiaj to pobiłam jakiś rekord w płakaniu. Lexi usiadła koło mnie i mnie przytuliła.
- Obejrzymy jakiś film?
- Jasne - odparłam - a radio?
- Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu
- Czy oni gadają szyfrem?
- Pogadamy? - spytał Krzysiek wchodząc do kuchni
Jeszcze jego mi brakowało. Ale nie mogłam odkładać tej rozmowy w nie skończoność.
- Nie mamy o czym - odparłam - między nami nic nie było... Krzysiek lubię cię ale jako przyjaciela. Przepraszam jeżeli dałam ci nadzieje na coś więcej.
- Więc przyjaciele - podłapał
- Tak - odparłam
- Przepraszam za tamto, wygłupiłem się. Naprawdę zależy mi abyśmy nadal byli przyjaciółmi, nie żebym nie chciał nic więcej ale...
Cieszyłam się że nic między nami się nie zmieniło. Przynajmniej to jedno mam z głowy. Targały mną różne emocje. Jeżeli Quick wróci jak ja mu powiem że jestem w ciąży. A jak on kogoś poznał. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Jak każdego razu kiedy płakałam przy nim, tak i tym razem podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Wiedziałam... wiedziałam - piszczała Amanda
- Odczep się dziewczyno - ostrzegłam
- Właśnie dowiedzieliśmy się że mój brat żyje a ty obściskujesz się z Krzyśkiem - ciągnęła zirytowana - jak możesz
- Amanda - warknęłam - zostaw mnie w spokoju.
Wiedziałam że jak tylko Quick się pojawi ona nawymyśla mu nie stworzone historyjki. I znów zachciało mi się płakać. Jak ja nienawidzę tej kobiety... Kto głupi uratował jej życie?... Ty głupia - mruknęłam. Całe szczęście uratowała mnie płacząca Kasia.
- Jak ten cały Quick wróci ja z nim pogadam, wyjaśnię mu - wypalił Krzysiek
- Lepiej nie... Sama mu to wyjaśnię - odparłam
I wróciłam do salonu gdzie przy radiu siedziała Alex.
- Czy tylko ja najchętniej urwała bym łeb Amandzie - mruknęłam siadając
- Ja też mam jej po dziurki w nosie - odparła Lexi - Myślałam że po tamtym trochę odpuści
- Chyba za słabo jej przywaliłaś
- No co ty przywaliłam jej porządnie - odparła - przez małą chwilę nawet myślałam że przesadziłam
- Mam ochotę ją udusić - warknęłam - a jak on wróci?
- Nie tego chciałaś? - spytała zdziwiona Alex
- Tego ale...
- Ale jak Amanda coś zacznie gadać a on jej uwierzy to dam mu w pysk i wszystko mu wyjaśnię - odparła pewnie
- Tu nie chodzi tylko o Amandę - powiedziałam
I znów się rozryczałam. Dzisiaj to pobiłam jakiś rekord w płakaniu. Lexi usiadła koło mnie i mnie przytuliła.
- Obejrzymy jakiś film?
- Jasne - odparłam - a radio?
- Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu
- Czy oni gadają szyfrem?
Od Drake do Luke
Po małej kłótni z Luke'm o to kto siedzi za kierownicą. Udało mi się postawić na swoim i kierowałem tym złomem którego zabraliśmy krasnalowi. Mieliśmy mały kłopot przecież nie wiedzieliśmy z której strony ta grupa miała nadjechać. Lecz skoro powiedziałem że nie mogą jechać do Krakowa, a mają dzieci zapewne chcieli odpocząć. Więc mogą być gdzieś na obrzeżach. Chyba że się przestraszyli i odjechali. Z czego bardziej bym się cieszył mamy wystarczająco dużo dzieci dodatkowej trójki nam nie potrzeba. Szlak... od kiedy stałem się takim obrońcą. Odkąd wsiedliśmy do samochodu Luke nie odezwał się do mnie słowem. Co znowu go ugryzło. Nie wytrzymałem... Chyba spędzam za dużo czasu z Alex której jadaczka się nie zamyka.
- Co jest między tobą a Julką? - spytałem
- A co? - odparł pytaniem
- Pytam tylko... ładna jest - zacząłem
- Spędzamy dużo czasu razem - wypalił
- Więc jesteście razem? - dopytałem
- To trochę skomplikowane
- A jaki związek w tych czasach nie jest skomplikowany - mruknąłem - A co jest między tobą a Pati?
- Że co?!
- No ona też spędza z wami dużo czasu - zacząłem - po prostu mnie ciekawią wasze stosunki i nie tylko mnie. Chyba wszyscy patrzą na was jak na dobrą telenowelę.
- Drake o czym ty pieprzysz
- No o tym że... jak ci to powiedzieć... z boku wygląda to nie co zabawnie. Ten wasz trójkąt, ty, Julka i Pati. Mówisz że spędzasz dużo czasu z Julką ale zawsze obok was jest Pati... Kumasz?
- A co jest między tobą a moją siostrą? - zmienił temat, na który się nie spodziewałem i mało co nie zaparkowałem na drzewie.
- A nie zabijesz mnie jak tylko otworze twarz? - spytałem
- Fakt chyba nie chcę wiedzieć
- Mogę opowiedzieć ci wszystko ze szczegółami - drążyłem
- Milcz bo cię za strzele i się zabijemy.
- No jak mnie za strzelisz to ja już będę martwy - zauważyłem
- Powiedział ci ktoś że jesteś upierdliwy - fuknął - pasujecie do siebie. Ciekawe kiedy się pozabijacie
- Co ty dziś wszystkich byś tylko zabijał.
- Stój - wrzasnął
- Co? Po co? - zapytałem
Ale zatrzymałem samochód. I spojrzałem w stronę w którą patrzył Luke. Patrzyliśmy na ślady kół prowadzące między drzewa w głąb lasu. Ktoś tą drogą nie dawno musiał jechać. Bez słowa wysiedliśmy z samochodu zostawiając go między drzewami. Zaczęliśmy iść po śladach opon na mokrej ziemi, z przygotowaną bronią na wszelki wypadek. Po paru metrach ujrzeliśmy samochód i rozstawione trzy namioty, a przy samochodzie kręciło się dwóch facetów i 8 letnia dziewczynka. Spojrzeliśmy po sobie. Wyglądało na to że jeszcze żyją. Może właśnie tym razem nam się uda. Chwilę się wahałem ale Luke już szedł w ich stronę.
- To wy nadawaliście w radiu? - spytał Luke
- Tak - odparł jeden
- Nie - odparł drugi
- To tak czy nie? - dopytałem
- Nie chcemy kłopotów - zaczął niepewnie
- Więc jesteście tą 8 osobową grupą? - zauważył Luke
- To my was ostrzegliśmy - wyjaśniłem
Zrobiliśmy małe zamieszanie więc z namiotu wyszli pozostali. Ich grupa rzeczywiście liczyła 8 osób. Dwóch facetów, 8 letnia dziewczynka, trzy kobiety, około 4 letni chłopiec i drugi 10 letni.
- Co się dzieje? - spytała jedna z kobiet
- Szukaliśmy was - wyjaśnił Luke - jestem Luke, a to Drake. Chcemy wam pomóc tu nie jesteście bezpieczni
- To wy - zaczęła - jesteście tą liczną grupą która pomaga innym. Wiedziałam że nas znajdą
- Liczną grupą - powtórzył Luke
- No to tak nie do końca prawda - zacząłem zmieszany
- Wyjaśnimy pózniej - wtrącił Luke - musimy stąd spadać
Już cała grupa się do gadała, i stwierdzili że nam zaufają. W sumie nie mieli wyjścia. Zbieraliśmy się już nawet do odjazdu kiedy usłyszałem silniki samochodów. Następnie trzask zamykanych drzwi i tak bardzo znienawidzone słowa. Które słyszę jak tylko opuszczę dom
- Opuście broń i ręce do góry
- Poważnie - mruknąłem odkręcając się do nich
Stały tam trzy samochody i było 6 ludzi z wymierzoną w nas bronią.
- Nie kombinujcie - ostrzegł - jesteście otoczeni ze wszystkich stron. A teraz proszę Panów aby wsiedli spokojnie do samochodów.
- Co jest między tobą a Julką? - spytałem
- A co? - odparł pytaniem
- Pytam tylko... ładna jest - zacząłem
- Spędzamy dużo czasu razem - wypalił
- Więc jesteście razem? - dopytałem
- To trochę skomplikowane
- A jaki związek w tych czasach nie jest skomplikowany - mruknąłem - A co jest między tobą a Pati?
- Że co?!
- No ona też spędza z wami dużo czasu - zacząłem - po prostu mnie ciekawią wasze stosunki i nie tylko mnie. Chyba wszyscy patrzą na was jak na dobrą telenowelę.
- Drake o czym ty pieprzysz
- No o tym że... jak ci to powiedzieć... z boku wygląda to nie co zabawnie. Ten wasz trójkąt, ty, Julka i Pati. Mówisz że spędzasz dużo czasu z Julką ale zawsze obok was jest Pati... Kumasz?
- A co jest między tobą a moją siostrą? - zmienił temat, na który się nie spodziewałem i mało co nie zaparkowałem na drzewie.
- A nie zabijesz mnie jak tylko otworze twarz? - spytałem
- Fakt chyba nie chcę wiedzieć
- Mogę opowiedzieć ci wszystko ze szczegółami - drążyłem
- Milcz bo cię za strzele i się zabijemy.
- No jak mnie za strzelisz to ja już będę martwy - zauważyłem
- Powiedział ci ktoś że jesteś upierdliwy - fuknął - pasujecie do siebie. Ciekawe kiedy się pozabijacie
- Co ty dziś wszystkich byś tylko zabijał.
- Stój - wrzasnął
- Co? Po co? - zapytałem
Ale zatrzymałem samochód. I spojrzałem w stronę w którą patrzył Luke. Patrzyliśmy na ślady kół prowadzące między drzewa w głąb lasu. Ktoś tą drogą nie dawno musiał jechać. Bez słowa wysiedliśmy z samochodu zostawiając go między drzewami. Zaczęliśmy iść po śladach opon na mokrej ziemi, z przygotowaną bronią na wszelki wypadek. Po paru metrach ujrzeliśmy samochód i rozstawione trzy namioty, a przy samochodzie kręciło się dwóch facetów i 8 letnia dziewczynka. Spojrzeliśmy po sobie. Wyglądało na to że jeszcze żyją. Może właśnie tym razem nam się uda. Chwilę się wahałem ale Luke już szedł w ich stronę.
- To wy nadawaliście w radiu? - spytał Luke
- Tak - odparł jeden
- Nie - odparł drugi
- To tak czy nie? - dopytałem
- Nie chcemy kłopotów - zaczął niepewnie
- Więc jesteście tą 8 osobową grupą? - zauważył Luke
- To my was ostrzegliśmy - wyjaśniłem
Zrobiliśmy małe zamieszanie więc z namiotu wyszli pozostali. Ich grupa rzeczywiście liczyła 8 osób. Dwóch facetów, 8 letnia dziewczynka, trzy kobiety, około 4 letni chłopiec i drugi 10 letni.
- Co się dzieje? - spytała jedna z kobiet
- Szukaliśmy was - wyjaśnił Luke - jestem Luke, a to Drake. Chcemy wam pomóc tu nie jesteście bezpieczni
- To wy - zaczęła - jesteście tą liczną grupą która pomaga innym. Wiedziałam że nas znajdą
- Liczną grupą - powtórzył Luke
- No to tak nie do końca prawda - zacząłem zmieszany
- Wyjaśnimy pózniej - wtrącił Luke - musimy stąd spadać
Już cała grupa się do gadała, i stwierdzili że nam zaufają. W sumie nie mieli wyjścia. Zbieraliśmy się już nawet do odjazdu kiedy usłyszałem silniki samochodów. Następnie trzask zamykanych drzwi i tak bardzo znienawidzone słowa. Które słyszę jak tylko opuszczę dom
- Opuście broń i ręce do góry
- Poważnie - mruknąłem odkręcając się do nich
Stały tam trzy samochody i było 6 ludzi z wymierzoną w nas bronią.
- Nie kombinujcie - ostrzegł - jesteście otoczeni ze wszystkich stron. A teraz proszę Panów aby wsiedli spokojnie do samochodów.
Od Amandy
- No i ty Rozi masz przejebane - powiedziałam
- Ooo znalazł się czasoumilacz - powiedziała Alex
- Jeżeli Quick wróci, a wróci to wszystko mu opowiem. Że ty Rozi i Krzysiek, że ty Alex i Drake i że tych troje to wszyscy razem.
- A ty? - odezwała się Alex i kontynuowała dalej - Amandzia jest taka biedna bo tak wszystkim daje w kość że nawet Witek na jej widok woli popieścić motor niż ją.
No to wszystko generalnie przelało czarę goryczy, ale Alex to się bałam. Bałam się że zabije mi Kasie. I już wiem powiem Quickowi że Alex chce zabić Kasię. I powiem jemu też, że to nie jest jego dziecko, że ona ma je z Krzyśkiem. Tylko co ja wymyślę że jest szybko taka gruba. Powiem jemu że ją badałam i ona ma kłopoty z trawieniem. A ona żre fasole i groch jak opętana. Potem beka i pierdzi śmierdzącą. I jest cały czas taka wzdęta. Wtedy na pewno Quick na nią nie spojrzy, a o słuchaniu w ogóle nie ma mowy. Nie będzie miała żadnych argumentów. Bo Quick taki pedantyczny nawet ojcu zwracał uwagę jak pierdnął. To słuchać jej na pewno nie będzie bo pomyśli że jak się zdenerwuje to pierdnie. No najlepszą obroną jest atak tak zawsze mówił Quick i tego muszę się trzymać, a jak nawet będzie próbowała mówić do niego to krzyknę uwaga bo się zesra. Ja nie wiem jak to zrobić, ale muszę popatrzeć na leki i wziąść aby nie spać i pilnować chwili kiedy on wróci. Bo muszę być pierwsza aby mu to powiedzieć. Bo jak nie pierdnie to ja polegnę.
- Ooo znalazł się czasoumilacz - powiedziała Alex
- Jeżeli Quick wróci, a wróci to wszystko mu opowiem. Że ty Rozi i Krzysiek, że ty Alex i Drake i że tych troje to wszyscy razem.
- A ty? - odezwała się Alex i kontynuowała dalej - Amandzia jest taka biedna bo tak wszystkim daje w kość że nawet Witek na jej widok woli popieścić motor niż ją.
No to wszystko generalnie przelało czarę goryczy, ale Alex to się bałam. Bałam się że zabije mi Kasie. I już wiem powiem Quickowi że Alex chce zabić Kasię. I powiem jemu też, że to nie jest jego dziecko, że ona ma je z Krzyśkiem. Tylko co ja wymyślę że jest szybko taka gruba. Powiem jemu że ją badałam i ona ma kłopoty z trawieniem. A ona żre fasole i groch jak opętana. Potem beka i pierdzi śmierdzącą. I jest cały czas taka wzdęta. Wtedy na pewno Quick na nią nie spojrzy, a o słuchaniu w ogóle nie ma mowy. Nie będzie miała żadnych argumentów. Bo Quick taki pedantyczny nawet ojcu zwracał uwagę jak pierdnął. To słuchać jej na pewno nie będzie bo pomyśli że jak się zdenerwuje to pierdnie. No najlepszą obroną jest atak tak zawsze mówił Quick i tego muszę się trzymać, a jak nawet będzie próbowała mówić do niego to krzyknę uwaga bo się zesra. Ja nie wiem jak to zrobić, ale muszę popatrzeć na leki i wziąść aby nie spać i pilnować chwili kiedy on wróci. Bo muszę być pierwsza aby mu to powiedzieć. Bo jak nie pierdnie to ja polegnę.
Od Quicka
No i przyszedł piekielny ranek całą noc nie zmrużyłem oka. 60 kierowców wstawiło się w umówionym miejscu. Wyszedłem do nich. Zauważyłem też że byli z nimi moi ludzie.
-Kwalifikacje proszę od was panowie.- wszyscy zgodnie, na rozkaz oddali prawo jazdy. Nie wiele z tego rozumiałem, kategorie były różne ale wyższe niż na osobówkę.
-Dobra panowie powiem krótko, potrzebuję 30 ludzi do przewozu osób, autokarów dokładnie. Po dwóch kierowców na autokar. Kolejna sprawa potrzebuję 30 ludzi na tiry do przewozu ciężkiego sprzętu, dzwigi, wiatraki i różne pierdoły, również po dwóch. Wszyscy powiedzieli tak jest. Ale ktoś miał ale.
-Czemu po dwóch?- wojskowy się odezwał.
-Bo Czarny Koń tak zarządził. To idziemy- powiedziałem. Wyszliśmy na plac, 30 moich pojazdów było już gotowych. 15 autokarów reszta to tiry. Żywność, sprzęt, samochody. Podszedł do mnie rusek z jakimiś ludzimi.
-Ma padre tu jeszcze 20 kierowców.
-Po co mi to- burknąłem- mam swoich ludzi.
-Ja tego nie wiem- mówił rusek- trzeba z Bossem mówić.
Zapytałem ruska po co mi ci kierowcy dodatkowi. Odparł:
-To dodatkowe tiry z żywnością pod twoim herbem dla placówek w Polsce.
-Więc to tak- powiedziałem- idę do bosa
A rusek się oddalił. Podszedłem do swoich ludzi.
-Autobusy teraz ruszają we wskazane miejsce. Dwóch zbrojnych ze mną, czterech pilnuje autobusów, czterech rusków- dodałem. Wsiedliśmy do jednego z samochodu i po jechaliśmy do Ivana. Oczywiście wpuszczono mnie bez problemu. Kurcze ile może złoty pierścionek. Wystarczy błysk- pomyślałem.
-Dobra chłopaki, to idziemy na żywioł.
-Wierzymy w szefa- odparli równo jak chórek. I jeden z nich nawet się wychylił.
-Bo ja nie ty to kto, Czarny Koniu.
Odkręciłem się na pięcie.
-Nie mów do mnie więcej. To polecenie służbowe. Od tej pory, żaden z was nie myśli nie czuje tylko wykonuje. Gdy wyjdziemy stąd żywi a mam nadzieję że to się uda to przekażecie to reszcie zbrojnych.
-Tak jest szefie- krzyknęli chórem.- Nie myślę nie czuję, wykonuje.
-Może ciszej- skuliłem się.
-Ale co jest szef, bossem.
-Bossem jest Ivan ja jestem pionkiem. Więc morda pod urzędem.- i wszedłem do biura Ivana.
-Jak zwykle uroczy-przywitała mnie Angelina. Po prostu mnie wmurowało w glebę.
-Panienka tutaj?
-Tatusiek mówił że jedziesz z misją. Zabić tych tam, co tatusiowi grozili.
-Istotnie- odparłem twardo. Wtedy pojawił się Ivan. Wyprosił córkę z gabinetu.
-Wybacz Quick. Kobiety.
-Nic się nie stało. Panienka Angelina to urocza osoba.
-Dobrze przejdzmy do interesów więc. O której ruszasz?
-Za czterdzieści minut od momentu aż stąd wyjdę jeżeli wszystko jest gotowe.
-Ja słowa dotrzymuję.- stwierdził Ivan.
-Ja również- powiedziałem ostro i twardo. -Dowiedziałem się że otrzymuję nad bagaż. Nie mam tylu ludzi by bronić takiego konwoju. Umowa była inna.
-Tak, ale zmieniłem ją- powiedział Ivan. -Twój nadbagaż to tiry które zaopatrzą wszystkie twoje bojówki w Polsce w żywność i potrzebne rzeczy. W każdym z nich umieszczane są twoje znaki. Bez flag żaden do Rosji nie wjedzie.
-Mieliśmy inną umowę.
-Każdą umowę można regenocjować.
-Ivan ze mną się negocjuje, nie lubię kiedy ktoś stawia mi warunki.
-Ośmieliłeś się wymówić moje imię synu.
-Jeszcze jedno- powiedziałem ostro, miałem ochotę go wtedy zabić- nie jestem twoim synem.
-Takie małe nie porozumienie- uśmiechnął się żeby rozładować napięcie.
-Dobrze- powiedziałem- niech jadą. Będą pod moja ochroną ale jeżeli nie będą nadążać to ich problem. Poświęcać ludzi dla nich też nie będę. Nie znam ich nie ufam im.
-Dobrze Quick. Im bardziej się wkurwiasz tym bardziej cie lubię.
-Będą musieli zapracować na moje zaufanie .
-Mądry jesteś- stwierdził Ivan. -Trzaba wyrobić sobie pozycje. Mój Czarny Koń. Żeby mój syn był tak inteligentny i skuteczny jak ty.- odwrócił się automatycznie.
-Syn?- dopytałem
-Znaczy córka miała być synem, miałem na myśli że chciałbym mieć takiego syna jak ty.
-No dobrze czas mnie goni przejdzmy do rzeczy.- powiedziałem.
-Więc pierwsza sprawa. To coś co mi groziło, zlikwidować i głowy dostarczyć. Masz na to siedem pełnych dni i na placu będzie człowiek który włączy stoper w momencie gdy zapalisz silnik swojego samochodu.
-Rozumiem- powiedziałem.
-To w tej chwili jest priorytet. Druga sprawa to profesor a raczej jego dokumentacja. Z tym może ci się trochę zejść. Popatrzyłem na mapę i jeżeli jest w górach tak jak myślisz to kawałek ci się zejdzie. No i trzecia sprawa masz ogarnąć te bojówki i tą całą pieprzoną Polskę. Mają być twoi. To znaczy moi. Rozumiesz co mam na myśli Quick?
-Tak wszystko jest dla mnie jasne.- spojrzałem na zegarek.- w sumie to muszę się już pożegnać bo muszę ruszać w trasę. Proszę pozdrowić ode mnie panienkę Angelinę bardzo żałuję iż osobiście nie jest mi dane pożegnać się z panienką.
-nie omieszkam przekazać.- uśmiechnął się Ivan- Powodzenia Czarny Koniu. I mam nadzieje że za siedem dni dostane to co chciałem.
-Tak będzie powiedziałem. -Żegnam, o wielki tego świata.
I wyszedłem. We trzech ze zbrojnymi wsiedliśmy do samochodu.
-Co mówił ?- dopytywał jeden.
-Zapytaj dziadka czy obrazy zabrane.
-Jasne można wstawiać do lombardu- usłyszeliśmy po drugiej stronie.
-No to na plac i ruszamy. Musimy spierdalać do Polski. Podaje kody (????) tu będziemy rozmawiać, wszystko ma być w pełni odpalone za dwadzieścia minut będziemy na miejscu i wyciągamy z tego sprzętu ile fabryka dała. Tak nadać i bez odbioru.
Wysadzili mnie na placu i podałem im flagi.
-Założyć, wpisać w nawigację Kraków obstawić autokary i ruszajcie. Ja dołączę z całą resztą. Wykonać.
-Tak jest- powiedzieli i ruszyli. Ja z pozostałymi kierowcami wszystko ustaliłem sam na końcu odpaliłem silnik, nie pojmowałem tego samochodu. Kurwa nie jezdziłem czymś takim, normalnie wehikuł czasu. Guziczki, przyciski. Ja w lewo przyczepa w prawo. Ja na hamulec a samochód nabiera pędu. Gościu zboku który był moją małpą bredził że nie tak że...
-Zamknij ryj ja pierdole.- ryknąłem na niego. -Chyba sam wiem że jest nie tak. A ty szmato skądkolwiek jesteś rozbieraj się tutaj do goła.
-Będę jechał w majtkach?- zapytał
-Będziesz do puki ci nie zaufam. Ostatecznie włączę ci ogrzewanie. I jakąś muzykę żebyś nie mówił do mnie teraz.- dogoniliśmy autokary na zakodowanej poprosiłem ze staruszkiem.
-Panie starszy wszystko się powiodło?
-Chyba tak.
-Dobrze za chwile was dogonię- gdy wyminąłem autokary znów zacząłem mówić przez radio stacje.- będę prowadził. Dajemy tyle ile się da wycisnąć, do kierowców, zmieniacie się gdy poczujecie zmęczenie. Do zbrojnych przede wszystkim cywile i mój sprzęt. Do całej reszty i dajcie głośniki na autokary, dzieci srają w pieluchy w autokarach jest toaleta i konwój jedzie dalej i nigdzie się nie zatrzymujemy. Koniec transmisji.- no i poszły konie po betonie. Zmieniłem falę do zbrojnych powiedziałem:
-Przydało by mi się 80 łebka martwego. Zlokalizować, zorganizować i wykonać. Dziękuję bez odbioru.
-Kwalifikacje proszę od was panowie.- wszyscy zgodnie, na rozkaz oddali prawo jazdy. Nie wiele z tego rozumiałem, kategorie były różne ale wyższe niż na osobówkę.
-Dobra panowie powiem krótko, potrzebuję 30 ludzi do przewozu osób, autokarów dokładnie. Po dwóch kierowców na autokar. Kolejna sprawa potrzebuję 30 ludzi na tiry do przewozu ciężkiego sprzętu, dzwigi, wiatraki i różne pierdoły, również po dwóch. Wszyscy powiedzieli tak jest. Ale ktoś miał ale.
-Czemu po dwóch?- wojskowy się odezwał.
-Bo Czarny Koń tak zarządził. To idziemy- powiedziałem. Wyszliśmy na plac, 30 moich pojazdów było już gotowych. 15 autokarów reszta to tiry. Żywność, sprzęt, samochody. Podszedł do mnie rusek z jakimiś ludzimi.
-Ma padre tu jeszcze 20 kierowców.
-Po co mi to- burknąłem- mam swoich ludzi.
-Ja tego nie wiem- mówił rusek- trzeba z Bossem mówić.
Zapytałem ruska po co mi ci kierowcy dodatkowi. Odparł:
-To dodatkowe tiry z żywnością pod twoim herbem dla placówek w Polsce.
-Więc to tak- powiedziałem- idę do bosa
A rusek się oddalił. Podszedłem do swoich ludzi.
-Autobusy teraz ruszają we wskazane miejsce. Dwóch zbrojnych ze mną, czterech pilnuje autobusów, czterech rusków- dodałem. Wsiedliśmy do jednego z samochodu i po jechaliśmy do Ivana. Oczywiście wpuszczono mnie bez problemu. Kurcze ile może złoty pierścionek. Wystarczy błysk- pomyślałem.
-Dobra chłopaki, to idziemy na żywioł.
-Wierzymy w szefa- odparli równo jak chórek. I jeden z nich nawet się wychylił.
-Bo ja nie ty to kto, Czarny Koniu.
Odkręciłem się na pięcie.
-Nie mów do mnie więcej. To polecenie służbowe. Od tej pory, żaden z was nie myśli nie czuje tylko wykonuje. Gdy wyjdziemy stąd żywi a mam nadzieję że to się uda to przekażecie to reszcie zbrojnych.
-Tak jest szefie- krzyknęli chórem.- Nie myślę nie czuję, wykonuje.
-Może ciszej- skuliłem się.
-Ale co jest szef, bossem.
-Bossem jest Ivan ja jestem pionkiem. Więc morda pod urzędem.- i wszedłem do biura Ivana.
-Jak zwykle uroczy-przywitała mnie Angelina. Po prostu mnie wmurowało w glebę.
-Panienka tutaj?
-Tatusiek mówił że jedziesz z misją. Zabić tych tam, co tatusiowi grozili.
-Istotnie- odparłem twardo. Wtedy pojawił się Ivan. Wyprosił córkę z gabinetu.
-Wybacz Quick. Kobiety.
-Nic się nie stało. Panienka Angelina to urocza osoba.
-Dobrze przejdzmy do interesów więc. O której ruszasz?
-Za czterdzieści minut od momentu aż stąd wyjdę jeżeli wszystko jest gotowe.
-Ja słowa dotrzymuję.- stwierdził Ivan.
-Ja również- powiedziałem ostro i twardo. -Dowiedziałem się że otrzymuję nad bagaż. Nie mam tylu ludzi by bronić takiego konwoju. Umowa była inna.
-Tak, ale zmieniłem ją- powiedział Ivan. -Twój nadbagaż to tiry które zaopatrzą wszystkie twoje bojówki w Polsce w żywność i potrzebne rzeczy. W każdym z nich umieszczane są twoje znaki. Bez flag żaden do Rosji nie wjedzie.
-Mieliśmy inną umowę.
-Każdą umowę można regenocjować.
-Ivan ze mną się negocjuje, nie lubię kiedy ktoś stawia mi warunki.
-Ośmieliłeś się wymówić moje imię synu.
-Jeszcze jedno- powiedziałem ostro, miałem ochotę go wtedy zabić- nie jestem twoim synem.
-Takie małe nie porozumienie- uśmiechnął się żeby rozładować napięcie.
-Dobrze- powiedziałem- niech jadą. Będą pod moja ochroną ale jeżeli nie będą nadążać to ich problem. Poświęcać ludzi dla nich też nie będę. Nie znam ich nie ufam im.
-Dobrze Quick. Im bardziej się wkurwiasz tym bardziej cie lubię.
-Będą musieli zapracować na moje zaufanie .
-Mądry jesteś- stwierdził Ivan. -Trzaba wyrobić sobie pozycje. Mój Czarny Koń. Żeby mój syn był tak inteligentny i skuteczny jak ty.- odwrócił się automatycznie.
-Syn?- dopytałem
-Znaczy córka miała być synem, miałem na myśli że chciałbym mieć takiego syna jak ty.
-No dobrze czas mnie goni przejdzmy do rzeczy.- powiedziałem.
-Więc pierwsza sprawa. To coś co mi groziło, zlikwidować i głowy dostarczyć. Masz na to siedem pełnych dni i na placu będzie człowiek który włączy stoper w momencie gdy zapalisz silnik swojego samochodu.
-Rozumiem- powiedziałem.
-To w tej chwili jest priorytet. Druga sprawa to profesor a raczej jego dokumentacja. Z tym może ci się trochę zejść. Popatrzyłem na mapę i jeżeli jest w górach tak jak myślisz to kawałek ci się zejdzie. No i trzecia sprawa masz ogarnąć te bojówki i tą całą pieprzoną Polskę. Mają być twoi. To znaczy moi. Rozumiesz co mam na myśli Quick?
-Tak wszystko jest dla mnie jasne.- spojrzałem na zegarek.- w sumie to muszę się już pożegnać bo muszę ruszać w trasę. Proszę pozdrowić ode mnie panienkę Angelinę bardzo żałuję iż osobiście nie jest mi dane pożegnać się z panienką.
-nie omieszkam przekazać.- uśmiechnął się Ivan- Powodzenia Czarny Koniu. I mam nadzieje że za siedem dni dostane to co chciałem.
-Tak będzie powiedziałem. -Żegnam, o wielki tego świata.
I wyszedłem. We trzech ze zbrojnymi wsiedliśmy do samochodu.
-Co mówił ?- dopytywał jeden.
-Zapytaj dziadka czy obrazy zabrane.
-Jasne można wstawiać do lombardu- usłyszeliśmy po drugiej stronie.
-No to na plac i ruszamy. Musimy spierdalać do Polski. Podaje kody (????) tu będziemy rozmawiać, wszystko ma być w pełni odpalone za dwadzieścia minut będziemy na miejscu i wyciągamy z tego sprzętu ile fabryka dała. Tak nadać i bez odbioru.
Wysadzili mnie na placu i podałem im flagi.
-Założyć, wpisać w nawigację Kraków obstawić autokary i ruszajcie. Ja dołączę z całą resztą. Wykonać.
-Tak jest- powiedzieli i ruszyli. Ja z pozostałymi kierowcami wszystko ustaliłem sam na końcu odpaliłem silnik, nie pojmowałem tego samochodu. Kurwa nie jezdziłem czymś takim, normalnie wehikuł czasu. Guziczki, przyciski. Ja w lewo przyczepa w prawo. Ja na hamulec a samochód nabiera pędu. Gościu zboku który był moją małpą bredził że nie tak że...
-Zamknij ryj ja pierdole.- ryknąłem na niego. -Chyba sam wiem że jest nie tak. A ty szmato skądkolwiek jesteś rozbieraj się tutaj do goła.
-Będę jechał w majtkach?- zapytał
-Będziesz do puki ci nie zaufam. Ostatecznie włączę ci ogrzewanie. I jakąś muzykę żebyś nie mówił do mnie teraz.- dogoniliśmy autokary na zakodowanej poprosiłem ze staruszkiem.
-Panie starszy wszystko się powiodło?
-Chyba tak.
-Dobrze za chwile was dogonię- gdy wyminąłem autokary znów zacząłem mówić przez radio stacje.- będę prowadził. Dajemy tyle ile się da wycisnąć, do kierowców, zmieniacie się gdy poczujecie zmęczenie. Do zbrojnych przede wszystkim cywile i mój sprzęt. Do całej reszty i dajcie głośniki na autokary, dzieci srają w pieluchy w autokarach jest toaleta i konwój jedzie dalej i nigdzie się nie zatrzymujemy. Koniec transmisji.- no i poszły konie po betonie. Zmieniłem falę do zbrojnych powiedziałem:
-Przydało by mi się 80 łebka martwego. Zlokalizować, zorganizować i wykonać. Dziękuję bez odbioru.
Od Lexi
Po chwili przyszedł Luke i chyba już wszystko wiedział.
-Co dalej?- spytał.
-Powinniśmy...
-Nie, nic nie powinniśmy- od razu przerwał mi Drake.
-Oni ich zabiją- upierałam się dalej.
- Oni mają dzieci- poparła mnie Rozi.- A my zamiast coś zrobić siedzimy i marnujemy czas na kłótnie.
-A więc ja jadę- oświadczyłam i wstałam a Drake od razu mnie złapał za rękę.
-Nigdzie nie jedziesz a ni ty a ni ty- wskazał na Rozi- Pojedziemy z Luke'em ale niczego nie obiecuję.
Oczywiście chciałam jechać ale naprawdę nie mieliśmy czasu na kłótnie a więc odpuściłam.
-Ale musimy być w kontakcie- upierałam się. Drake mnie pocałował.
-Za jakiś czas wrócimy- i sobie poszli.
-Drake- oburzyłam się i zdenerwowana westchnęłam. Usiadłam przy tym radiu a Rozi podeszła do mnie.
-Musimy to jakoś uruchomić, w samochodzie jest nadajnik- wyjaśniłam i wspólnie z Rozi jakoś to uruchomiłyśmy.
-...chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru.- oniemiałe popatrzyłyśmy po sobie nawet Pati do nas podeszła.
-To chyba nie był on, no nie?- dopytała Pati.
-Wszyscy nie mogliśmy się przesłyszeć- stwierdziłam- tym bardziej przecież Luke tez słyszał.
-Ale nie był pewny...
-Co słyszał?- spytała Rozi.
-No, padło imię Quicka ale były straszne zakłócenia i Luke nie był pewny nie chcieliśmy ci robić nadziei.- wyjaśniłam.
-Nie powiedzieliście mi, bo nie chcieliście mi robić nadziei- dopytała.
-Rozi...
-Dobra nie ważne, musimy się odezwać.- stwierdziła i zaczęła majstrować przy urządzeniu.
-Nie wiem czy to dobry pomysł- wtrąciła się Pati- Drake mówił że mogą nas przez to namierzyć. Jeśli to był Quick to odpowiedział bo usłyszał Drake'a. On wie że my żyjemy my wiemy że on żyje. Ktoś wie o co mogło mu chodzić?
Przez chwilę się zastanawiałyśmy.
-Czekajcie ten Quick?- dopytał Krzysiek który się otrząsnął.
-Tak mój Quick.- odparła Rozi z naciskiem na mój.
-Pati chyba ma racje- przyznałam- Quick do nas wróci. A my nie możemy ryzykować utraty domku. Trzeba z kontaktować się z chłopakami.
-Mówiłam że mój brat zawsze wraca- powiedziała cicho Amanda, odkąd się poszarpałyśmy unikała mnie jak mogła.
-O nie! Chłopacy jadą w stronę Krakowa a Quick mówił że nie powinniśmy.- krzyknęła z rozpaczą Rozi i ja też zaczęłam się martwić.
-Co dalej?- spytał.
-Powinniśmy...
-Nie, nic nie powinniśmy- od razu przerwał mi Drake.
-Oni ich zabiją- upierałam się dalej.
- Oni mają dzieci- poparła mnie Rozi.- A my zamiast coś zrobić siedzimy i marnujemy czas na kłótnie.
-A więc ja jadę- oświadczyłam i wstałam a Drake od razu mnie złapał za rękę.
-Nigdzie nie jedziesz a ni ty a ni ty- wskazał na Rozi- Pojedziemy z Luke'em ale niczego nie obiecuję.
Oczywiście chciałam jechać ale naprawdę nie mieliśmy czasu na kłótnie a więc odpuściłam.
-Ale musimy być w kontakcie- upierałam się. Drake mnie pocałował.
-Za jakiś czas wrócimy- i sobie poszli.
-Drake- oburzyłam się i zdenerwowana westchnęłam. Usiadłam przy tym radiu a Rozi podeszła do mnie.
-Musimy to jakoś uruchomić, w samochodzie jest nadajnik- wyjaśniłam i wspólnie z Rozi jakoś to uruchomiłyśmy.
-...chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru.- oniemiałe popatrzyłyśmy po sobie nawet Pati do nas podeszła.
-To chyba nie był on, no nie?- dopytała Pati.
-Wszyscy nie mogliśmy się przesłyszeć- stwierdziłam- tym bardziej przecież Luke tez słyszał.
-Ale nie był pewny...
-Co słyszał?- spytała Rozi.
-No, padło imię Quicka ale były straszne zakłócenia i Luke nie był pewny nie chcieliśmy ci robić nadziei.- wyjaśniłam.
-Nie powiedzieliście mi, bo nie chcieliście mi robić nadziei- dopytała.
-Rozi...
-Dobra nie ważne, musimy się odezwać.- stwierdziła i zaczęła majstrować przy urządzeniu.
-Nie wiem czy to dobry pomysł- wtrąciła się Pati- Drake mówił że mogą nas przez to namierzyć. Jeśli to był Quick to odpowiedział bo usłyszał Drake'a. On wie że my żyjemy my wiemy że on żyje. Ktoś wie o co mogło mu chodzić?
Przez chwilę się zastanawiałyśmy.
-Czekajcie ten Quick?- dopytał Krzysiek który się otrząsnął.
-Tak mój Quick.- odparła Rozi z naciskiem na mój.
-Pati chyba ma racje- przyznałam- Quick do nas wróci. A my nie możemy ryzykować utraty domku. Trzeba z kontaktować się z chłopakami.
-Mówiłam że mój brat zawsze wraca- powiedziała cicho Amanda, odkąd się poszarpałyśmy unikała mnie jak mogła.
-O nie! Chłopacy jadą w stronę Krakowa a Quick mówił że nie powinniśmy.- krzyknęła z rozpaczą Rozi i ja też zaczęłam się martwić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)