poniedziałek, 9 października 2017

Od Lexi

Amanda przyszła po raz kolejny no i cóż jak tylko dowiedziałam się że przez tą kretynkę Drake mógł umrzeć a ona zamiast choćby przeprosić stwierdziła że wszyscy by wyszli na tym dobrze, wystarczyło że na nią tylko spojrzałam i mało co nie wybuchłam. Ufałam Amandzie głównie przez to że mi pomogła kiedy mnie postrzelili a ona tak zawiodła, teraz wiec twierdzę że wolałabym zrzucić wszystko na Rozi. Ta bynajmniej szczerze próbowała by pomóc.
-A ty wciąż tu siedzisz- stwierdziła tylko.
-Przeszkadza ci to?
-Nie skądże. Chce tylko zauważyć że kiedy każdy coś robił, kiedy Quick poszedł ratować wszystkich przed zimnymi ty sobie tu siedziałaś i trzymałaś Drake'a za rączkę.
-Chciałabym zauważyć że ty odkąd się poznałyśmy jak tylko pojawiało się jakieś zagrożenie nigdy nawet palcem nie kiwnęłaś zawsze ktoś ci dupę ratował.
-No tak ale ja zawsze jak komuś coś było ratowałam tej osobie życie, na przykład tobie. Ja starałam się pomóc tym wszystkim ludziom a ty tylko siedziałaś. 
- Tak a Drake mało co nie umarł przez ciebie. W tym wypadku dziękujemy za taką pomoc. A ja bynajmniej potrafię sama o siebie zadbać  no a jakby co to mam jeszcze brata który uratuje mi dupę, nie muszą tego robić obcy.
-Ja też cie uratuje jak książę na białym rumaku- mruknął przez sen Drake i złapał mnie za rękę, nawet nie wiedziałam kiedy wstałam, nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu i z powrotem usiadłam. - A jak już tu jesteś to mnie odłącz- zażądał otwierając oczy- wypisuje się na własne życzenie i w ogóle. Gdzie złożyć autograf?
-nie mogę cię odłączyć- stwierdziła
-Bo?- spytał zirytowany.
-Quick i profesor mi zabronili- wyjaśniła.- Masz leżeć
-Akurat w tym muszę się z nią zgodzić. Zostajesz w łóżku- wtrąciłam się.
-A więc zostanę w łóżku ale u siebie w pokoju. Łóżko to łóżko. Amanda odłączaj mnie ale to już.
-Nie mam najmniejszego...
-Słuchaj lekarko od siedmiu boleści, wolałbym zdechnąć w kontenerze na śmieci niż być ,,leczonym" przez ciebie.
Amanda miała bezcenną minę, wkurzona wybiegła z własnego gabinetu. A ja zaczęłam się śmiać. W tym momencie przyszedł profesor.
-Och w końcu. Niech mnie pan odłączy bo ta kretynka....- zaczął Drake ale profesor mu przerwał.
-Drake'u Blake zostałeś postrzelony, nie możesz sobie od tak wrócić do pokoju. Musisz być pod stałą obserwacją...
-Przecież chce się przenieść tylko o piętro wyżej.- zauważył i zaczął odpinać jakiś kabel.
-Drake przestań- rozkazałam zabierając mu rękę od tego kabla- a swoją drogą to dwa piętra jesteśmy w piwnicy. No chyba że masz pokój w salonie albo...
-No bardzo śmieszne, to wszytko przez to rozbudowywanie.
-No tak twoja mata nie obejmuje tak szerokiego zakresu.- i pewnie droczylibyśmy się dalej  gdyby profesor nie odchrząknął.
- Niech pan go odłączy będzie ze mną w pokoju i nie spuszczę z niego oczu- zapewniłam.
-Zaczynam się bać- powiedział cicho Drake. Profesor zaczął odczepiać od niego te wszystkie kabelki i wtedy weszła Rozi.
-Uparł się- wytłumaczyłam kiedy jej wzrok spoczął na odłączanej kroplówce .
-Rozi nareszcie powiedz im wszystkim że nie potrzebuję tego wszystkiego. Bywało gorzej.
-Gorzej to może nie- mruknęła- ale będzie żył do samej śmierci. Jak mówiła matka powinieneś doczołgać się do domu niż jechać do szpitala.
-No widzisz- zwrócił się do mnie uradowany Drake, no w końcu ktoś przyznał mu rację. Zabraliśmy go do mojego pokoju.
-I co z tym bunkrem?- spytał Drake. Pytająco  na nich spojrzałam ale mnie zlali.
-Czwarty kod był właściwy- odparła zamyślona Rozi.- Ale nie sprawdzałam co jest w środku. Ja może już pójdę.
I po tych słowach wyszła, Drake  chciał iść za nią a może do tego bunkra kto go wie.
-Miałeś leżeć w łóżku- przypomniałam mu. Próbował się sprzeczać ale w końcu się położył.
-A więc co mnie ominęło?- spytałam krzyżując ręce.
-I co będziesz teraz tak nade mną stać i mnie męczyć? Nie dawno co mnie postrzelili...
-Drake- przerwałam mu ale i tak usiadłam obok niego i spojrzałam na niego wyczekująco.
-Znalazłem czytnik no i rozszyfrowałem kod.- oznajmił, ech jak ja uwielbiałam jego tłumaczenia. - a więc co idziemy zobaczyć co tam jest?
-Leż. Ten drugi bunkier czy co to jest był odkąd się tu wprowadziliśmy nic się nie stanie jak jeszcze trochę postoi nieodkryty.
-No dobra, to może pogramy w pokera?- poszłam po talię kart i z powrotem usiadłam na łóżku.
-Rozbieranego- dodał.
-Chciałbyś.

Od Rozi do Quicka

Miałam tylko nadzieje że Quick nie pójdzie do tego lasu. Za dużo w ostatnim czasie się działo. A ludzie nie powinni go obwiniać. On i tak obwinia się za bardzo. To co się stało było nieuniknione. Poszłam do tego bunkra sprawdzić te kody. Nie chciałam iść do miejsca gdzie podstępem zaprowadziłem ludzi by pozwolić im tam umrzeć. Wbiłam kod i otworzyłam drzwi. Pamiętałam wszystkich tych ludzi. Pamiętałam 10 letniego chłopca z prawię odgryzioną ręką. Wszystkich było równo 45, im udało się uratować a przynajmniej tak myśleli. Pamiętałam każdego z nich i pamiętałam gdzie nakazałam im zostać. Szłam powoli jak w jakimś transie. Podłoga, ściany wszędzie były zaschnięte ślady krwi. Poszłam we w skazane przez Drake'a miejsce. Te pomieszczenie jako jedne z niewielu było czyste. Czytnik miał byś w montowany na ścianie i chyba trzy razy obeszłam je dookoła za nim go znalazłam. Wbijałam po kolei kody zapisane na kartce. I znów odleciałam myślami. Oni się bali a ja zamknęłam ich w bunkrze że by nie było ich słychać. Kłamałam że będzie dobrze chociaż wiedziałam że skazuje ich na śmierć. Wydałam wyrok na 45 ludzi w tym aż 30 dzieci w wieku od 5 do 11 lat, a może była szansa może udało by nam się z tą szczepionką. Wbiłam 4 kod napisany na kartce a czerwona ikonka zmieniła kolor na zielony a drzwi odpuściły. Nie miałam ochoty dłużej tu zostać. Zaznaczyłam prawidłowy kod i wyszłam z bunkru. Starsza pani gotowała obiad. Ciekawe kto będzie go jadł, ten cały syf odebrał chyba wszystkim apetyt. No mi na pewno, nawet te śniadanie które zjadłam miałam ochotę zwrócić.
- Rozi powiedz coś swojemu bratu - powiedziała Amanda - naprawdę nie mam ochoty tego słuchać
- Tego? Znaczy czego? - dopytałam
- Obraża mnie - poskarżyła się - mówiąc że jestem beznadziejnym lekarzem
- A nie jesteś?
- Co takiego? - oburzyła się
Ominęłam ją i poszłam do brata. Profesor właśnie kończył odpinać od niego kroplówkę.
- Uparł się - powiedziała Alex
- Rozi nareszcie - wypalił - powiedz im wszystkim że nie potrzebuje tego wszystkiego. Bywało gorzej
- Gorzej to może nie - mruknęłam - ale będzie żył do samej śmierci. Jak mówiła matka powinieneś doczołgać się do domu niż jechać do szpitala.
- Właśnie
Drake'a przenieśliśmy do pokoju Alex. Posiedziałam z nimi chwilę powiedziałam że 4 kod był prawidłowy i że nie sprawdzałam co jest w środku. Zostawiłam ich samych by sobie pogadali i skierowałam się do swojego pokoju. Po drodze musiałam jednak odwiedzić łazienkę by zwrócić te przeklęte śniadanie. I poszłam do pokoju. Nie wiedziałam że Quick już wrócił. Leżał na łóżku i był w kompletnej rozsypce.
- John - zaczęłam cicho. Spojrzał na mnie i westchnął
- Nie mów tak do mnie - poprosił
- Dlaczego? - dopytałam siadając obok niego na łóżku
- Bo to beznadziejne imię - powiedział
- Nie prawda - sprzeciwiłam się - podoba mi się twoje imię
- Ale oznacza kłopoty - mruknął pod nosem Quick
- Nie powinnam ci zabraniać iść do tego lasu ale nie chcę by coś ci się stało - wyjaśniłam
Coś się z nim działo a ja nie wiedziałam co. Nie miałam nawet pojęcia jak powinnam się w tej chwili zachować.
- Wiesz że przed tym wszystkim byłam wegetarianką. - zaczęłam gadać głupoty - nie jadłam mięsa i była przeciwna bójkom. Nie podobało mi się że eksperymentują na zwierzętach i obrażona kiedyś nie odzywałam się do ojca przez trzy tygodnie. Do momentu kiedy powiedział że zabierze mi laptopa i komórkę. Więc oczywiście zaczęłam się odzywać. Podkochiwałam się w kolegach mojego brata, a na studniówkę prawdo podobnie poszła bym sama. Zawsze marzyłam o tym by wreszcie jakiś chłopak zabrał mnie do kina. - po co ja o tym mówię - Wiesz że naprawdę szczerze nie lubiłam tych ziół. Zaczęłam się nimi interesować dopiero kiedy matka zmusiła mnie żebym poszła do jej zielarni bo potrzebowała pomocy. Moja matka nie dość że prowadziła zielarnie to stawiała również tarota i wierzyła w horoskopy. Jak byłam mała dzieci nie chciały się ze mną bawić bo mówiły że jestem czarownicą i zmienię ich w żaby. Wiesz byliśmy dość dziwną rodziną matka miała fioła na punkcie chemii i ani razu nie byłam u lekarza.Więc zapewne jak już zwrócił byś na mnie uwagę... o ile... jakimś cudem to uciekł byś jak bym przedstawiła cię rodzinie. I wcale bym się nie zdziwiła. Dlatego Drake nie zapraszał do domu dziewczyn albo w ogóle ich nie miał.
Mówiłam głupoty ale chyba go zainteresowałam. Bo słuchał mnie a nawet się uśmiechał. W sumnie nigdy nie rozmawialiśmy o takich głupotach.

Od Quicka

Słyszałem te wszystkie krzyki, awantury, oskarżenia pod własnym adresem. Słyszałem też nie radzącego sobie totalnie profesora i ustawiającą do pionu wszystkich Rozi. Nie wiem co robiła cała reszta. Alex zapewne pilnowała Drake, Amanda robiła nic. A profesor trząsł się ze strachu. Po całej tej akcji na pewno nikt z naszych nie będzie miał ochoty wychodzić. Nie że tchórzymy czy się boimy tylko to co przywlokły te dupki z lasu. W sumie to my w kilkoro powybijaliśmy bo ta banda oszołomów wybijała się na wzajem. Mają swój kataklizm, mają to czego chcieli. Jeszcze oni płotu nie będą robić. Świętnie od razu idzcie aby was pożarły te stwory śmierdzące. Wtedy do pokoju weszła Rozi. Jeszcze bardzie się skuliłem w sobie. Nie, tylko nie ona nie chciałem żeby widziałem mnie w takim stanie. A już na pewno nie chciałem rozmawiać o całej tej paranoi. Popatrzyła na mnie dziwnie a ja się podniosłem i stwierdziłem że muszę iść.
- Załatwiłam ci wolne do jutra do południa
- Słyszałem a Borys piszę książkę skarg i zażaleń. Biedy facet - powiedziałem
Pocałowałem ją w czoło zakładając buty.
- Muszę iść skarbie.
I wyszedłem z pokoju.
- Ty na prawdę zamierzasz tam iść - krzyknął za mną Luke. - Przecież cię zlinczują
- Tak myślisz - uśmiechnąłem się - to będziecie mieli problem z głowy. Mnie zlinczują oni, ich powybijają zimni, wy posiedzicie w bunkrze a stado pójdzie dalej po jakimś czasie.
- Fajny happy end sobie wymyśliłeś - powiedział Luke
Właśnie sięgałem po kuszę kiedy za rękę złapała mnie Rozi. O nie kochany tego ze sobą nie zabierzesz.
- Powiedziałeś jej - dopytałem Luke
Nim ten otworzył twarz odezwała się Rozi
- Nikt mi nic nie mówił. Znam cię na tyle dobrze że wiem co zamierzasz zrobić.
- A ty postanowiłaś do tego nie dopuścić.
Rozi pokiwała tylko głową.
- Dobra to pójdę pogadać z chłopakami. Trzeba poprzestawiać samochody, zawsze to będzie jakaś ochrona. No i muszę powiedzieć tej bandzie kretynów że mają zachowywać się cicho. Trzymać w kupie i nie palić ognia bo widać będzie go z kosmosu. A jak już zaczną piec kiełbaski to zimni na pewno tu przylezą. Myślą sobie że na wakacje tu przyjechali pieprzony obóz letni.
I tak w podłym nastroju wyszedłem na zewnątrz. Borys zarzucił mnie kartkami. Kiwnąłem na niego głową żeby poszedł za mną.
- Jak sytuacja - zapytałem Mariusza
- W sumie to wszyscy mają pretensje do szefa
- Tyle to ja już słyszałem. Chodzi mi raczej o to czy zimni z lasu nie wychodzą.
- Na razie nic się nie dzieje.
- To dobrze przekaż ludziom żeby siedzieli cicho i nie rozpalali ognia. Jutro zaczynamy pracę nad murem. A ci którzy się nie dostosują...
- Pojadą autobusem do Moskwy - dokończył Mariusz
- Widzisz Mariusz o tuż nie. Jak by ci tu powiedzieć... robiąc ze mnie przywódce już w zasadzie w momencie gdy zaproponowaliście mi współprace skazaliście się na śmierć. Ja nie zostawiam świadków. Bo to zbyt niebezpieczne. Ludzie widzieli za dużo, wiedzą za dużo o mnie i o mojej rodzinie. Przez co mógł bym zostać narażony na odwet Ivana, który zapewne nastąpi bo kiedyś się skapuje. Więc to jest nieuniknione. Ale puki co przekaż to ludziom.
- Nie będzie szef z nimi rozmawiał?
- Przecież ja nie muszę się tłumaczyć nikomu. Po za tym było powiedziane, że na wszystkie pytania odpowiem jutro. Książka próśb, skarg i zażaleń nadal działa. A do jutra zastanowię się czy jeszcze będę chciał z kimś rozmawiać. Mam inne problemy na głowie niż rozwiązywanie problemów rodzinnych osób zupełnie mi obcych. Ja jestem waszym szefem, a ludzie chyba mylą mnie z psychologiem. Dobrze pilnujcie tego lasu i tej koloni
- To wszystko - dopytał Mariusz
- Dokładnie
- Ja i moi ludzie jesteśmy cały czas z szefem cokolwiek by się działo
- Dziękuje za lojalność - powiedziałem
Poszedłem do domu, uwaliłem się na wyrko. Znów się skuliłem jak małe dziecko i próbowałem zapomnieć o całej tej farsie. Drake'a musieli przenieść już na górę bo słyszałem jak rozmawia z Rozi i Alex. Znaczy to że mu się polepszyło - pomyślałem. To dobry znak kamień spadł mi z serca. Ale nie miałem ani siły, ani ochoty aby iść z nim pogadać. Teraz potrzebowałem swojej mamusi, żeby mną się zajęła. Ale to wtedy jak miałem pięć lat bo póznie to już było tylko John wez tabletkę, John załóż kapcie, nie biegaj bo się spocisz. Nie krzycz bo będzie cie gorzej bolało gardło. A gdzie przytulanie się do cycka i głaskanie się po głowie? Mogła to przynajmniej robić do puki bym jej pozwolił. Oczywiście Amanda nawet 12 lat miała a mamuśka tak robiła. A mnie wychowywali twardą ręką. I dało im to więcej niż nic. Bo dało im gówno. Właśnie tak sobie rozmyślałem i wspominałem różne miłe rzeczy z dzieciństwa.

Od Rozi

Nie mogła spać. Po przespanych dwóch godzinach, cicho by nie obudzić Quicka wyszłam z pokoju. Poszłam zobaczyć jak ma się Drake. Alex spała ale mój brat kombinował jak tu wstać.
- Ooo - zaczął cicho jak mnie zobaczył - zawołaj Amandę - poprosił - niech to wszystko ode mnie zabierze. Jeszcze żyję...
- Drake musisz leżeć - poleciłam
- Nic mi nie jest czego wy nie rozumiecie. - oburzył się - Mamy cały ten syf ktoś musi to ogarnąć
- Ktoś musi - powiedziałem - ale nie będziesz to ty
- Rozi - warknął - rozkazuje ci abyś zawołała tę pożal się boże lekarkę i uratowała mnie przed tymi kablami. Jeszcze cyklopa ze mnie zrobią
- Chyba cyborga - poprawiłam
- A tak na poważnie Rozi naprawdę nic mi nie jest - powiedział - musimy zacząć coś z tym robić, trzeba zobaczyć ile ich jest...
- Drake - przerwałam mu - Quick już to sprawdzał. Jest tyle ludzi poradzimy sobie...
- Zwariuje tu za chwilę - warknął - ostatnio połatałaś mnie ty w samochodzie i obyło się bez tej farsy i jeszcze żyje
- Wtedy kulka wyszła na wylot a rana nie była tak poważna - zauważyłam
Byłam już przy drzwiach kiedy zatrzymał mnie Drake
- Mam szyfr do bunkra - oznajmił trzymając w dłoni jakąś kartkę
- Masz kod do bunkra - powtórzyłam
- Właśnie - powiedział - czytnik jest wmontowany na lewej ścianie ostatniego pomieszczenia po lewej stronie. Mam siedem kodów które trzeba sprawdzić.
Wzięłam od niego kartkę, która była ubrudzona krwią. Na kartce napisane były cyfry w różnej kombinacji. Jak mówił Drake siedem z nich było podkreślonych.
- Sprawdzę - powiedziałam
Był blady ale chyba było mu lepiej. Z kartką w ręku zeszłam na dół. Amanda odesłała wszystkich których mogła więc salon był pusty. Tylko na dywanie i panelach został ślad po wczorajszej masakrze. Nalałam zimnej wody, wzięłam szczotkę i zaczęłam sprzątać krew z podłogi. Po co ja sprzątam ten dywan, najlepiej było by go wyrzucić ale i tak nie zaprzestałam czynności.
- Zostaw to - wypaliła Julka
Nie spodziewałam się jej, nawet nie usłyszałam żeby ktoś schodził ze schodów.
- Nie chciałam cię wystraszyć - powiedziała szybko
- Nie słyszałam jak schodziłaś - mruknęłam
- Co z Drake'm? - spytała klękając obok mnie na podłodze i pomagając mi sprzątając
- Chyba lepiej ale ta kretynka mało co go nie zabiła - warknęłam
- On miała być lekarzem? - spytała Julka
- Podobno - wypaliłam - studiowała medycynę ale jak widzimy praktyka jej nie co nie idzie
- Rozi zostaw to - powiedziała po chwili - ja posprzątam
- Nie wiem co innego mam robić - szepnęłam - tyle osób zginęło. Tyle dzieci... Wyrzucimy ten dywan - oznajmiłam wstając.
Zwinęłyśmy dywan, kończyłyśmy ogarniać krew z paneli gdy na dół zszedł profesor z żoną. Kobieta pokręciła się w kuchni i zrobiła herbaty.
- Nie wierze - mruknęłam cicho
Ta kobieta jak by żyła w innym świecie. Wszystko ją obeszło. Za to profesor był chyba bledszy od Drake. Spojrzał tylko na środek salonu i poszedł do kuchni. Widzisz profesorku coś zrobił...
- Co z tamtymi z bunkra? - spytała cicho Julka
- Quick zrobił z nimi porządek - odpowiedział Luke wchodząc do salonu
- Dobrze - mruknęłam
Chociaż nie mogłam pozbyć się z głowy tych przerażonych ludzi, wszystkich tych dzieci. Wszystkich ludzi którym mówiłam że będzie dobrze.
- Dobrze się czujesz? - spytał mnie Luke
- Tak - odparłam natychmiast
- Quick... - zaczął
- Wiem zrobił to co musiał - dokończyłam - ktoś musiał to zrobić
Usiadłam i zaczęłam coś jeść. W sumie sama nie wiedziałam co to było. Kiedy na zewnątrz usłyszałam sprzeczkę.
- Co tam się dzieje? - spytałam raczej samą siebie i nie spodziewałam że ktoś się odezwie
- Przyszli ludzie chcą rozmawiać z szefem - oznajmił Borys
Przez co mało co się nie udusiłam herbatą.
- Porozmawiam z nimi - powiedział profesor i wyszedł z domu
Ale chyba było tylko gorzej ludzie przekrzykiwali się na wzajem. Jak za chwile się nie uspokoją będzie powtórka z wczoraj. Wstałam z miejsca i skierowałam się do drzwi
- A ty gdzie? - spytała Julka
- Ktoś musi powiedzieć tym ludziom co się dzieje. - odpowiedziałam
- Quick z nimi rozmawiał - wtrącił się Luke
- Więc powiem im żeby stąd spadali - wypaliłam wychodząc na zewnątrz.
- Co się dzieje? - spytałam Mariusza który pilnował by biedy profesor nie zarobił czymś w głowę
- Chcą rozmawiać z szefem - odparł Mariusz to co powiedział Borys
- Ludzie - zaczęłam i powtórzyłam to kilka razy ale w tym chaosie zupełnie nic nie było słychać.
Gwizdnęłam w palce tak jak nauczył mnie dziadek. Naprawdę zadziałało ludzie się zamknęli i zdziwieni popatrzyli na mnie
- Dziękuje za uwagę - zaczęłam - posłuchajcie mnie
- Po co mamy słuchać jakiejś gówniary? - warknął ktoś z tłumu i ludzie znów zaczęli wrzeszczeć
- Słusznie - powiedziałam co na szczęście ich zamknęło
- Ustalmy coś - zaczęłam - z profesorem odpowiemy na wszystkie wasze pytania jeżeli będzie względny spokój. Macie racje jestem gówniarą ale przeżyłam i wiem więcej od was co dzieje się w około. Patrzycie na to ile mam lat i twierdzicie że nie będziecie mnie słuchać. My żyjący w tym świecie pytamy kto co potrafi i nie ważne czy to jest 13 letnie dziecko czy 80 letni dziadek
- Dlaczego szef do nas nie wyjdzie? - spytał ktoś
- Szef nie jest robotem - odparłam - następne pytanie
- Co to było? - spytał nareszcie ktoś mądry
- To z czym mierzymy się od ponad roku. To co wybiło prawię cało ludzkość. Są to ludzie którzy zostali zarażeni wirusem o którym słyszeliście w Rosji. Każde ich ugryzienie przenosi wirusa na inne osoby.
- Co z tymi którzy zostali ugryzieni? - wrzasnął ktoś
- Dla osób które zostały ugryzione nie ma już ratunku - oznajmiłam - pracujemy nad szczepionką
- Szef ich pozabijał - wrzasnął ktoś
- Jeżeli on by tego nie zrobił oni zabili by was. Każdy z nas stracił rodziny, przyjaciół. Wiemy jak się czujecie, ale świat się na tym nie kończy. Jeżeli płot nie powstanie będzie więcej ofiar.
- To absurd
- Mój brat który nie miał o niczym pojęcia w ciągu trzech miesięcy naprawił wiatrak, zrobił ogrodzenie pod napięciem. Wasz szef, z paroma osobami jednej nocy pozbył się z tego miasta większego stada nisz te.
Ludzie zaczęli szeptać coś między sobą.
- Jest was dużo - powiedziałam - i zrobienie tego płotu to kwestia paru dni, a najgorsze jeszcze przed wami. Nie robicie tego dla mnie, dla profesora, czy dla szefa. Robicie to dla siebie bo my damy sobie radę. Więc proszę wracajcie do pracy.
- Chcę mówić z szefem - powiedział ktoś z tłumu
- Nie zamierzamy robić muru
- Borys przez godzinę będzie tu stał - oznajmiłam - i czekał na wasze pytania do szefa zapisane na kartce. Szef je rozpatrzy i jutro w południe odpowie na zapisane pytania. Jeżeli pytań będzie dużo rozbijemy to na kilka dni. Trzy domy są gotowe do zamieszkania i można podłączyć je do prądu. Osoby które zasłużą będą mogły się do nich wprowadzić razem z rodziną. Jeżeli mur powstanie  zwiększymy ilość domów. A teraz proszę aby każdy oddał broń Mariuszowi.
Mariusz jak wcześniej Borys patrzyli na mnie jak bym na głowę upadła
- A Mariusz i jego ludzie będą was bronić. Wszystko co miało miejsce w nocy to była wina nie przestrzegania zasad. I albo będziecie je przestrzegać albo możecie odejść. Każde złamanie zasad kończyć się będzie wyrzuceniem z miasta. To rozporządzenie szefa i proszę wykonać.
O dziwo ludzie posłuchali i naprawdę poszli. A pozostali zaczęli rzucać broń pod nogi Mariusz. Chyba przemówił do nich ten dom, albo wygnanie z miasta.
- A wy na co czekacie - warknęłam - ludzie będą pracować jeżeli wy będziecie ich chronić.
Wróciłam do domu i usiadłam na kanapę.
- Co zrobiłaś że sobie poszli? - spytała Julka
- Ustaliłam zasady

Od Quicka

Tak jak wcześniej się tego spodziewałem gdy przejechaliśmy się we troje po lesie Zombiak kilkadziesiąt krotnie się zapalał.
- Co o tym myślisz? - zapytał się Luke
- Co ja mam powiedzieć... cały las jest zasrany w zimnych. A skoro las jest na około miasteczka to całe miasteczko mamy otoczone w mafii zimnych.
- Mafia kontra mafia - odezwała się Pati - i mam na myśli ciebie Quick nie nas
- To co tu robisz z mafiozo księżniczko. Spierdalaj do domu - burknąłem - może ci się uda przeżyć po drodze
Podjechaliśmy pod wąwóz tam też piętrzyło się sporo zombie część już zdechła a raczej zgniła.
- Myślisz że to jest te stado - dopytał Luke
- Luke tutaj nie można myśleć tu trzeba wiedzieć i działać nie ma: a może, a gdyby, a dlaczego
Skontaktowałem się z Krakowem. Grzesiek natychmiast się odezwał
- Obserwujecie to stado - dopytałem
- Tak szefie jest jakieś 100 km od was
Zobaczyłem przerażenie w oczach Luke.
- I co teraz? - dopytał
- 100 km to sporo. Musimy się uporać najpierw z tymi. Trzeba pogadać z ludzmi. Ogarnąć ogólną panikę. No i wybić zarażone barachło w bunkrze. Ale to akurat zlecę pani odważnej. Co się w mafię nie bawi.
I wracaliśmy z powrotem.
- Nie puszczę cię samego nigdzie - kłócił się Luke
- Muszę pogadać z ludzmi po prostu tyle
- Już ja cię dobrze znam ty już masz plan. Wpierdolisz się na żywca w zimnych i tyle będzie z Czarnego Konia.
- Mieliśmy o tym nie gadać głośno - powiedziałem
- Mieliśmy - burknęła Pati - ale pamiętaj że w sobotę obiecałeś się żenić i masz dziecko w drodze więc może spróbuj dożyć do ślubu.
- Czy ona może się zamknąć? - zapytałem Luke
- Pati nie uruchamiaj go - powiedział Luke
- A co wierzgać zacznie - fuknęła
Nie skomentowałem tego bo racji trochę miała. A szkoda jest czasu i słów. Podjechaliśmy pod dom tam ich wysadziliśmy. Luke wysiadając powiedział tylko
- Pamiętaj obiecałeś
- Będę pamiętał - Powiedziałem na odczepnego
I pojechałem w stronę koloni. Ludzie wpadali na siebie w panice. Mariusz strzelił trzy razy w górę. Wysiadłem z samochodu i go opierdzieliłem. Poprosiłem go aby zebrał wszystkich ludzi. I zacząłem mówić, a raczej krzyczeć. Najpierw ich opierdzielałem, pózniej mówiłem że rozumiem, pózniej współczułem tym co stracili bliskich. Następnie wytłumaczyłem jak mają się zachowywać i bronić przed zimnymi. Na koniec obiecałem że to załatwię. A pózniej się zaczęło. Że tak jak wszyscy mafiozi zabawiam się z panienką. Mając całą resztę w dupie, że jak coś do czegoś to włączam elektrykę i obwarowuję się ludzmi. Że to wszystko jest moja wina. Więc powiedziałem im że Polska dokładnie w ten sposób wygląda. Że to jest nasz codzienność. Dlatego wszyscy muszą ruszyć dupy żeby postawić płot. Mówiłem również że od początku o tym wspominałem ale zamiast się sami wziązć do roboty skoro były plany to woleli się bawić, chlać i bóg wie co jeszcze tam robić. Powiedziałem również że to nie ja prosiłem ich o to by przyjechali do polski. Tylko oni mnie abym ich zabrał ze sobą. Powiedziałem również pod koniec bo już się wkurwiłem. Że niech im szefuje profesorek i niech sami dbają o własne dupy. A na koniec dodałem że albo będą mnie słuchać i wtedy może uda im się przeżyć albo niech się powybijają na wzajem a mnie to pierdoli. Wsiadłem w samochód i pojechałem do domu. Patrycja oczywiście nie wykonała tego o co ją prosiłem. Więc sam poszedłem dobić zarażeniców pózniej wydałem polecenie Borysowi żeby wykopać wielki dół i pochować zmarłych.
- Chyba zabitych - dodał Borys.
- Dobrze wezcie koparkę, wykopcie wielki dół i zakopcie zabitych przeze mnie ludzi i tych zabitych niby z mojej winy, ale na ludzką głupotę to ja już nie mam wpływu.
- Dobrze - powiedział Borys
Pózniej dopytał co chcę dalej robić. Więc powiedziałem że mnie to pierdoli. I wróciłem na górę. Drake wyglądał trochę lepiej nawet coś logicznie mówił. Ale tak naprawdę to nie wiedziałem co do mnie mówi. Rozi która oczywiście mnie nie posłuchała i nadal siedziała przy Drake została przeze mnie dosłownie siło zabrana. Dokładnie wziąłem ją na ręce i powiedziałem
- Musisz odpocząć i nie dyskutuj mi tu młoda damo
Wyboru większego raczej nie miała. Położyłem ją na łóżko, położyłem się obok
- No choć już, przytul się do mnie. Wiem że martwisz się o Drake ale musisz martwić się też również o siebie. Całą noc biegałaś i opatrywałaś ludzi. Pózniej jeszcze postrzelony Drake musisz odpocząć i się wyciszyć troszeczkę.
Posłusznie wtuliła się we mnie i pocałowała mnie
- Przepraszam że jeszcze mnie masz na głowie
- Nie przepraszaj słońce ty jesteś dla mnie najważniejsza. Drake jest twoim bratem i martwisz się o niego ale jest dużo lepiej. Więc może spróbuj się przespać.
- Masz jakiś plan - dopytała - dużo jest tych zimnych
- Nie będę ściemniał - powiedziałem - cały las w koło miasta jest zasrany od zimnych. Dodatkowo 100 km dalej idzie odrębne stado.
- To nie jest te co miało nadejść? - zdziwiła się Rozi
- Niestety nie kochanie
- I co będzie z tymi ludzmi?
- Nie wiem słońce. Podobno to wszystko moja wina. Czuję się tak jakbym sam stworzył tych zimnych. Zabiję tego Ivana. Teraz to tak dwa razy. Raz go zabije a pózniej zabije jego trupa. Tak na wszelki wypadek żeby kurwa nie ożył.
- Ale musisz im pomóc. Musisz coś z tym zrobić.
- Wiem Różyczko, najpierw muszę ochłonąć. I pozbierać myśli jak to wszystko ogarnąć.
- Jak tak mówisz to ja wiem co chcesz powiedzieć. I się na to nie zgadzam
- Ale to jedyny sposób Słońce i sprawdził się.
Rozi się rozryczała.
- No widzisz mówiłem że muszę pomyśleć
- Nie chcę żeby cię porwali - powiedziała
- Nie martw się o to słoneczko
Po jakimś czasie Rozi zasnęła. I ja chyba też bo gdy się obudziłem, a raczej obudziły mnie wrzaski pod domem. Rozi już nie było, przed bramą stał profesor niemalże wszyscy ludzie z koloni. Oni krzyczeli a on próbował coś im tłumaczyć. Położyłem się z powrotem na łóżko. Skuliłem się jak wtedy w celi i totalnie wyłączyłem. Jestem tylko gówniarzem. Co mam na to poradzić... Nie jestem cudotwórcą. Staram się im pomóc ale oni nie dają sobie pomóc. Sami ściągnęli to stado włażąc do lasu. Złamali moje polecenia, narazili siebie i nas... Chcieli polski mają polskie i witaj kurwa w piekle.

Od Rozi

Obudził mnie huk wystrzału z broni. To był pojedynczy strzał. I choć w tym świecie użycie broni jest codziennością to wystrzał nigdy nie wróży nic dobrego.
- Powinienem teraz tam iść - mruknął Quick
- Taka rola przywódcy - zauważyłam
- Może to tylko jakiś pijany kretyn się potknął - powiedział zaspanym głosem - to tylko jeden strzał... pójdę jak strzeli ktoś jeszcze raz.
Miał rację jeden strzał w świecie gdzie co druga osoba ma broń nie wróży jeszcze końca świata. I naprawdę usnął. Za to ja miałam złe przeczucia co do tego strzału. Chwilę pózniej był drugi wystrzał.
- Muszę iść - mruknął ale nie podniósł się z łóżka 
- Co tam się dzieje? - myślałam na głos
- Zabije Mariusza - stwierdził ubierając się
Pocałował mnie i wyszedł z pokoju. I wtedy zaczęło strzelać więcej niż jedna osoba. Sama również ubrałam się i zeszłam na dół. W salonie Quick rozmawiał z Borysem. Luke schodził na dół. Pati siedziała przy radiu.
- Co jest? - dopytał Luke
- Drake jest na warcie - odparła Pati - dlaczego nie mam z nim kontaktu
- Od dawna? - pytał Luke
- Próbowałam się z nim skontaktować jak usłyszałam pierwszy strzał
Alex zbiegła na dół z przygotowaną bronią.
- Poszedł na wartę - wypaliła Pati za nim zdążyła zadać pytanie
Od razu wybiegła na zewnątrz. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje. Podeszłam do okna, było ciemno ale nie było wątpliwości że ludzie zaczęli panikować. Równie dobrze mogło być tak że jeden wystrzelił co spowodowało u reszty panikę. I tego właśnie chciałam.
- Zimni - oznajmił nagle Quick
- Nie może to być tylko sprzeczka dwóch uzbrojonych idiotów - mruknął Luke wybiegając z domu wraz z Pati
- Ty słoneczko zostajesz - oznajmił Quick całując mnie w czoło i wyszedł na zewnątrz.
To będzie masakra. Masa ludzi która nie potrafi się bronić właśnie tego się obawiałam kiedy profesor powiedział mi że nikt z nich nigdy nie widział zimnego. Nie miałam więcej czasu aby się zastanawiać bo do domu weszło dwóch chłopaków. Jeden podtrzymywał drugiego.
- Profesorze - mówił ten który podtrzymywał tamtego - mój brat został postrzelony.
I właśnie od nich się zaczęło. I w ciągu nie całych 5 minut nasz dom zamienił się w szpital jak po wybuchu bomby.
- Jak oni strzelali - mruknęłam opatrując któregoś z kolei rannego
Swoją drogą gdzie jest Amanda... I tak nasza droga pani doktor przyszła po jakiś 20 minutach gdzie mniej więcej wszystko było już opanowane przeze mnie i pana profesora. I tak jak można było się spodziewać przyszła kobieta z około 10 letnim chłopcem. Nie było wątpliwości że dopadł go zimny. Chłopiec miał niemalże odgryzioną rękę. Przybywało co raz więcej ludzi za atakowanych przez zimnych. Byli spanikowani i nie mieli pojęcia co ich spotkało. Amanda omijała ich szerokim łukiem a profesor jak doskonale radził sobie z ranami postrzałowymi tak nie miał pojęcia jak poradzić sobie z tymi przypadkami. Próbowałam ich nie co uspokajać i opatrzyć drobniejsze rany ale nie wiedziałam co zrobić z odgryzioną ręką. Nie jestem lekarzem, nawet się interesowałam medycyną. Co miałam im powiedzieć że i tak umrą. Trzeba to jakoś ogarnąć. Poprosiłam by Amanda i profesor poszli ze mną do kuchni.
- Co z nimi zrobimy - zaczęłam
Trzeba odizolować zarażonych ale w delikatny sposób. No i trzeba zrobić coś z tymi wszystkimi przerażonymi ludzmi.
- Nie mogą tu zostać - odparła natychmiast Amanda
- O kim mówisz? - dopytałam
- O tych ugryzionych ludziach - powiedziała - nie mogą zostać w domu
- Bo ty tak mówisz - wypaliłam
- Musimy pozbyć się tych ugryzionych - ciągnęła Amanda
- Ty nawet do nich nie podeszłaś - powiedziałam - mogłabyś przynajmniej dać im coś przeciwbólowego.
- Szkoda marnować na nich leków
- Ty się słuchasz? - dopytałam - okej oni się zmienią ja to wiem i ty też ale oni nie. Nie możesz ich wyrzucić i powiedzieć że im nie pomożesz bo się zmieniają. Daj im coś przeciwbólowego, nie wywołujmy paniki udaj że interesuje cię ich zdrowie.
- Oni są zarażeni - wrzasnęła Amanda
- Tak samo potraktowała byś chorego na HIV? - dopytałam wychodząc z kuchni.
Profesor nie odezwał się ani słowem. Weszłam do salonu.
- W piwnicach mamy gabinet - zaczęłam - łatwiej będzie nam kiedy oddzielimy rannych od postrzału od rannych przez atak.
Amanda wyjmowała kulkę z nogi jakiegoś 15 latka ale byłam pewna że uważnie słucha każde moje słowo.
- Co to było? - spytał ktoś z tłumu
- Gdzie jest szef? - wrzasnął ktoś inny
Na nowo wybuchła panika tym razem ludzie mieli pretensje do Quicka że ich nie obronił. Chcieli z nim rozmawiać.
- Ludzie - przekrzyczałam ich wszystkich - Rano wszystko powinno wrócić do normy. Rano szef wszystko wam wyjaśni. A teraz proszę o spokój. Osoby postrzelone zostają tu w salonie i czekają na swoją kolej. Osoby pogryzione, podrapane zapraszam na dół.
W sumie sama nie wiedziałam co robię ale coś trzeba było zrobić. Oni mogą się za chwilę przemienić, ale nie można wyrzucić ich na ulicę. Zaprowadziłam ich do bunkra, podałam im środki przeciwbólowe, opatrzyłam ich rany i rozdzieliłam ich na bardziej i mniej rannych. Wydawało mi się że osoby z większymi obrażeniami przemienią się szybciej niż osoby z mniejszymi. I nawet jak zaczną się przemieniać i wybuchnie panika osoby z góry nie będą ich słyszeć. Jak dobrze że bunkier jest taki duży. Przynajmniej na dole zapanował jakiś względny spokój. Gorzej było z wyproszeniem osób które miały tam zostawić swoich bliskich. Poszłam na górę w chwili kiedy do domu weszła Alex z Drake'm. Mój brat ledwo kontaktował. Na początku myślałam że został ugryziony i chyba nawet mi ulżyło gdy Alex powiedziała że to rana postrzałowa. 


Od Quicka

Umyłem się, poszedłem do dziewczyn.
-Jak Drake?- dopytałem. Była tam Amanda. I nim dziewczyny zdążyły otworzyć usta Amanda wyjebała się na mnie z awanturą. Że podważam jej kompetencje i takie tam inne pierdolamento.
-Chciałem zauważyć że nie odbarczyłaś Drake'owi płuca jak mogłaś tego nie zauważyć? Gdybym nie zawołał profesora Drake już by nie żył.
-To miałbyś problem z głowy. Co ty kurwa do mnie mówisz?- w tym momencie Alex wstała.
- Mówię że dałaś dupy.
-Przecież go nie lubisz więc było by ci na rękę jakby zdechł.
-Wiesz co Amanda jesteś pojebana jak lato z radiem i cztery pory roku. Może czasami się poprztykamy ale to jest mój szwagier i kolega. Po za tym profesor dał ci jakieś wskazówki?
-Tak. Zabroniłeś mi się do niego dotykać. Kazał pobrać krew i mocz do badania. Pózniej będzie robił usg nie wiem czego bo się nie tłumaczy. Mówił że przydałby się rezonans.
-No kurwa, starego to pojebało. Co to jest szpital specjalistyczny, skąd ja mu wyczaruje teraz rezonans.
-Nie wiem jesteś bogiem- powiedziała. Nie wytrzymałem i jebnąłem ją w ryj. Niestety zauważył to profesor który właśnie nadszedł. Chciał coś powiedzieć ale go uprzedziłem
-Proszę się zająć moim szwagrem bo ta osoba to weterynarzem powinna być i to nie jest prośba profesorze to polecenie służbowe. On ma żyć i funkcjonować normalnie.
-Nie jestem cudotwórcą synu- odparł profesor.
-A ja nie jestem pańskim synem i proszę się wcielić w cudotwórcę.
-No to chyba profesor uruchomił Quicka- stwierdziła Alex.
-Faktycznie on się nigdy na niego nie wysadził- stwierdziła Rozi.
-Różyczko ja to już muszę pójść ale ty mogłabyś się troszkę położyć i odpocząć.
-A mogę poczekać na wyniki badań?
-Tak kochanie. -musiałem się zgodzić bo i tak wiedziałem że nie odpuści i mnie nie posłucha.
-A ty gdzie się wybierasz?- dopytała
-Skarbie wiesz że się zaczęło muszę to wszystko doprowadzić do porządku. Ludzie muszą zacząć stawiać mur. Muszę zapewnić tym ludziom pracującym ochronę no i może Luke ze mną pojedzie i sprawdzimy tych zimnych. Trzeba zrobić z tym porządek. Alex mogę wziąść Zombiaka? Jest naprawdę przydatny.
-Tylko pilnuj go proszę.
-Oczywiście on wie co robić.- pożegnałem się i poszedłem.
-Borys idziesz ze mną- powiedziałem Luke i Pati siedzieli w salonie i zapytali czy się do czegoś przydadzą.
-Jasne- odparłem- chodzmy już.
Na szczęście kody na bramie były te same.
-Wypuścić cywilów- powiedziałem do Mariusza.
-Szefie ludzie są zmęczeni.
-To mogli zostać u ruskich ja nikogo nie prosiłem to wy prosiliście mnie. Wszyscy mają pilnować lasu. I całej koloni. Wypuszczam ludzi i zgodnie z planem ma tu być dzisiaj wykopane miejsce pod mur i zalane fundamenty.
-Szefie nie da rady.
-Ty ze mną Mariusz nie dyskutuj, chcą przeżyć muszą pracować i jak mogłeś dopuścić do tego że cywile dostali się do lasu.
-Chcieli się rozerwać to tylko młodzież.
-No to właśnie rozerwali całą kolonię. Albo będziesz mnie słuchał albo zmierzysz się ze stadem zimnych. Borys słyszałeś. Masz wszystkiego pilnować. Chodzcie- powiedziałem do Luke'a i Pati. -Zombiak na pakę
Bernańczyk o dziwo posłuchał. Wsiedliśmy do auta.
-Jak myślisz dużo ich jest?- zapytał Luke
-Nie mam pojęcia chłopie. Jeżeli to stado to na pewno rozwalone po całym lesie przez tych debili z koloni.
-Ciekawe jak jest duże- zainteresowała się Pati.
-Podobno spore to od Krakowa szło ale to chyba nie jest te.
-A jeżeli to nie te to co zamierzasz zrobić?
-Jeżeli to ie te to byłby jeden z gorszych scenariuszy bo mieli byśmy dwa stada na łbie. Na pewno muszę znaleść mój motor no i wybrać się na polowanie. Ostatnio się sprawdziło. Wiec może teraz też się uda.
-To może przy okazji sprawdzimy wąwóz- wtrąciła się Pati
-Dobry pomysł- stwierdziłem- tylko nie mówcie Rozi że wybiorę się na polowanie.
-Ale ja cię samego nie puszczę- oznajmił Luke- co my teraz sami zrobimy z tą bandą kretynów jeśli znów zachcą cie porwać?
-Luke możemy o czymś pogadać? Ty byłeś w wojsku sam pracowałeś nad swoimi umiejętnościami ja się kompletnie na tym nie wyznaje. poinformował bym się wszystkich gdybyś się zgodził że byś przejął nad nimi kontrole.
-Jeżeli w ten sposób mógłbym się przydać zrobił bym to z przyjemnością.
-Przecież zawsze się zgadzaliśmy, no nie? Wiesz co Luke bez urazy ale gdybym był babą powiedziałbym że cie kocham
Wtedy wtrąciła się Pati.
-No nie mogę Luke zaczynasz być popularny.
-No wręcz rozchwytywany.
-Pati skup się na robocie- powiedziałem ostro- teraz to nie czas na twoje rozterki seksualne.
-Nie ja się prosiłam o tych ludzi- stwierdziła.
-Nie mów do mnie teraz- powiedziałem- bo pożałuję że nie strzeliłem ci miedzy oczy.