Obudził mnie huk wystrzału z broni. To był pojedynczy strzał. I choć w tym świecie użycie broni jest codziennością to wystrzał nigdy nie wróży nic dobrego.
- Powinienem teraz tam iść - mruknął Quick
- Taka rola przywódcy - zauważyłam
- Może to tylko jakiś pijany kretyn się potknął - powiedział zaspanym głosem - to tylko jeden strzał... pójdę jak strzeli ktoś jeszcze raz.
Miał rację jeden strzał w świecie gdzie co druga osoba ma broń nie wróży jeszcze końca świata. I naprawdę usnął. Za to ja miałam złe przeczucia co do tego strzału. Chwilę pózniej był drugi wystrzał.
- Muszę iść - mruknął ale nie podniósł się z łóżka
- Co tam się dzieje? - myślałam na głos
- Zabije Mariusza - stwierdził ubierając się
Pocałował mnie i wyszedł z pokoju. I wtedy zaczęło strzelać więcej niż jedna osoba. Sama również ubrałam się i zeszłam na dół. W salonie Quick rozmawiał z Borysem. Luke schodził na dół. Pati siedziała przy radiu.
- Co jest? - dopytał Luke
- Drake jest na warcie - odparła Pati - dlaczego nie mam z nim kontaktu
- Od dawna? - pytał Luke
- Próbowałam się z nim skontaktować jak usłyszałam pierwszy strzał
Alex zbiegła na dół z przygotowaną bronią.
- Poszedł na wartę - wypaliła Pati za nim zdążyła zadać pytanie
Od razu wybiegła na zewnątrz. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje. Podeszłam do okna, było ciemno ale nie było wątpliwości że ludzie zaczęli panikować. Równie dobrze mogło być tak że jeden wystrzelił co spowodowało u reszty panikę. I tego właśnie chciałam.
- Zimni - oznajmił nagle Quick
- Nie może to być tylko sprzeczka dwóch uzbrojonych idiotów - mruknął Luke wybiegając z domu wraz z Pati
- Ty słoneczko zostajesz - oznajmił Quick całując mnie w czoło i wyszedł na zewnątrz.
To będzie masakra. Masa ludzi która nie potrafi się bronić właśnie tego się obawiałam kiedy profesor powiedział mi że nikt z nich nigdy nie widział zimnego. Nie miałam więcej czasu aby się zastanawiać bo do domu weszło dwóch chłopaków. Jeden podtrzymywał drugiego.
- Profesorze - mówił ten który podtrzymywał tamtego - mój brat został postrzelony.
I właśnie od nich się zaczęło. I w ciągu nie całych 5 minut nasz dom zamienił się w szpital jak po wybuchu bomby.
- Jak oni strzelali - mruknęłam opatrując któregoś z kolei rannego
Swoją drogą gdzie jest Amanda... I tak nasza droga pani doktor przyszła po jakiś 20 minutach gdzie mniej więcej wszystko było już opanowane przeze mnie i pana profesora. I tak jak można było się spodziewać przyszła kobieta z około 10 letnim chłopcem. Nie było wątpliwości że dopadł go zimny. Chłopiec miał niemalże odgryzioną rękę. Przybywało co raz więcej ludzi za atakowanych przez zimnych. Byli spanikowani i nie mieli pojęcia co ich spotkało. Amanda omijała ich szerokim łukiem a profesor jak doskonale radził sobie z ranami postrzałowymi tak nie miał pojęcia jak poradzić sobie z tymi przypadkami. Próbowałam ich nie co uspokajać i opatrzyć drobniejsze rany ale nie wiedziałam co zrobić z odgryzioną ręką. Nie jestem lekarzem, nawet się interesowałam medycyną. Co miałam im powiedzieć że i tak umrą. Trzeba to jakoś ogarnąć. Poprosiłam by Amanda i profesor poszli ze mną do kuchni.
- Co z nimi zrobimy - zaczęłam
Trzeba odizolować zarażonych ale w delikatny sposób. No i trzeba zrobić coś z tymi wszystkimi przerażonymi ludzmi.
- Nie mogą tu zostać - odparła natychmiast Amanda
- O kim mówisz? - dopytałam
- O tych ugryzionych ludziach - powiedziała - nie mogą zostać w domu
- Bo ty tak mówisz - wypaliłam
- Musimy pozbyć się tych ugryzionych - ciągnęła Amanda
- Ty nawet do nich nie podeszłaś - powiedziałam - mogłabyś przynajmniej dać im coś przeciwbólowego.
- Szkoda marnować na nich leków
- Ty się słuchasz? - dopytałam - okej oni się zmienią ja to wiem i ty też ale oni nie. Nie możesz ich wyrzucić i powiedzieć że im nie pomożesz bo się zmieniają. Daj im coś przeciwbólowego, nie wywołujmy paniki udaj że interesuje cię ich zdrowie.
- Oni są zarażeni - wrzasnęła Amanda
- Tak samo potraktowała byś chorego na HIV? - dopytałam wychodząc z kuchni.
Profesor nie odezwał się ani słowem. Weszłam do salonu.
- W piwnicach mamy gabinet - zaczęłam - łatwiej będzie nam kiedy oddzielimy rannych od postrzału od rannych przez atak.
Amanda wyjmowała kulkę z nogi jakiegoś 15 latka ale byłam pewna że uważnie słucha każde moje słowo.
- Co to było? - spytał ktoś z tłumu
- Gdzie jest szef? - wrzasnął ktoś inny
Na nowo wybuchła panika tym razem ludzie mieli pretensje do Quicka że ich nie obronił. Chcieli z nim rozmawiać.
- Ludzie - przekrzyczałam ich wszystkich - Rano wszystko powinno wrócić do normy. Rano szef wszystko wam wyjaśni. A teraz proszę o spokój. Osoby postrzelone zostają tu w salonie i czekają na swoją kolej. Osoby pogryzione, podrapane zapraszam na dół.
W sumie sama nie wiedziałam co robię ale coś trzeba było zrobić. Oni mogą się za chwilę przemienić, ale nie można wyrzucić ich na ulicę. Zaprowadziłam ich do bunkra, podałam im środki przeciwbólowe, opatrzyłam ich rany i rozdzieliłam ich na bardziej i mniej rannych. Wydawało mi się że osoby z większymi obrażeniami przemienią się szybciej niż osoby z mniejszymi. I nawet jak zaczną się przemieniać i wybuchnie panika osoby z góry nie będą ich słyszeć. Jak dobrze że bunkier jest taki duży. Przynajmniej na dole zapanował jakiś względny spokój. Gorzej było z wyproszeniem osób które miały tam zostawić swoich bliskich. Poszłam na górę w chwili kiedy do domu weszła Alex z Drake'm. Mój brat ledwo kontaktował. Na początku myślałam że został ugryziony i chyba nawet mi ulżyło gdy Alex powiedziała że to rana postrzałowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz