niedziela, 24 września 2017

Od Drake

To wszytko zaczęło mnie przerastać. Moja 16 letnia siostra jest w ciąży. Quick zaginął albo raczej zginął. W tych czasach nie zdarzają się cuda i ludzie nie odnajdują się po paru miesiącach. Że też ona musiała zajść w tą ciąże, a Quick też nie miał kiedy ginąć. Do tego Luke... Udaje wielkiego przywódce a nie potrafi nawet upilnować siostry. Mówisz w tej chwili o sobie kretynie - warknąłem w myślach. Potrzebowałem chwili tylko dla siebie. Chwili gdzie mogę wszystko sobie poukładać w głowie. No ale przecież ja nie mogę pobyć sam przez 4 godz. Muszę wszędzie chodzić z ogonem. Szczerze sam nie wiem czemu poszedłem wtedy do Alex. Przecież nie chciałem jej ze sobą zabierać. I czemu ja się okłamuje... Jasne że chciałem ją ze sobą zabrać. Chciałem pobyć z nią jakiś czas. Przed epidemią jak podobała by mi się dziewczyna po prostu zaprosił bym ją na randkę. W tych czasach to jednak trochę nie realne. No ale przecież moja kochana siostrzyczka zawsze musi postawić na swoim. Liczyłem tylko na to że droga minie nam szybko i bezproblemowo. Alex kilkukrotnie próbowała zaczynać jakąś rozmowę ale ja byłem za bardzo wściekły na upartą Rozi. 
- Muszę siku - oznajmiła 
Nie wierze!... Jeżeli zamierza jęczeć jak małe dziecko mogła zostać w domu...
- Trzeba było zostać w domu tam byś mogła szczać kiedy by ci się chciało - warknąłem 
- Drake nie bądz chamem i się zatrzymaj - upomniała mnie Lexi
Super nie ma to jak być szoferem dwóch irytujących dziewczyn.
Bez ostrzeżenia wdepnąłem hamulec. Samochodem szarpnęło. Kiedy samochód się zatrzymał Rozi wyszła trzaskając drzwiami. Oczywiście nie obyło się bez wykładu Alex. Swoją drogą to dziwne. Przed epidemią obracaliśmy się w innych światach i zapewne nigdy nie zwrócili byśmy na siebie uwagi. Minęlibyśmy się ulicą bez słowa.
Gdzieś w środku wykładu Alex jaki to ze mnie cham i w ogóle, coś dużego spadło nam na maskę. Od razu wiedziałem że to zimny co innego rzuciło by nam się na samochód. Wysiadłem z samochodu i wbiłem nóż w łeb zombie. I było by dobrze gdyby nie to że z lasu ze wszystkich stron zaczęło wyłazić ich więcej. Było ich z dwadzieścia może trochę więcej i nadal pojawiały się nowe. No tak przecież ja nie mogę mieć raz szczęścia. A to wszystko przez Rozi i jej potrzeby. O cholera! Rozi! Porozumiewawczo spojrzałem na Alex. Rozi była parę metrów od nas. Lexi zaczęła się do niej przedzierać. Szedłem za nią osłaniając jej tyły. Tuż przede mną wylazło z dziesięć sztuk trupa. Oddzielając mnie od dziewczyn. Cofnąłem się, jednak za mną już szły te pozostałe. Byłem otoczony na szczęście Alex już dotarła do Rozi i pomogła jej pozbyć się tych co ją otaczały. Spróbowałem utorować sobie drogę do samochodu ale było ich z byt dużo. Strzelanie do nich też było bez celowe, było ich zbyt wiele. Tylko tam zostańcie - błagałem w myślach. Przecież obie to samobójcze psychopatki. Udawało mi się przedrzeć przez ich wianuszek ale powodowało to że bardziej oddalałem się od dziewczyn zagłębiając się w las. Biegłem, a moi nieżywi fani za mną. To tak czują się gwiazdy.... Nie mogłem pozwolić sobie na żaden błąd musiałem trzymać ich na dystans. I jak na złość dosłownie wpadłem na Alex...
- Co ty kretynko wyprawiasz? - spytałem ciągnąć ją za rękę 
- Nie zabijemy ich? 
- Może superman dał by radę ale ja nie mam laseru w oczach... O ile się orientuje ty też nie masz - wypaliłem 
- Mamy broń - upierała się 
- Powodzenia skarbie - mruknąłem nadal jej nie puszczając - Gdzie Rozi?
- Zostawiłam ją by pomóc tobie - wyjaśniła - tam była bezpieczna, obiecała że zostanie
- To ty nie znasz mojej siostry - mruknąłem 
Co jakiś czas trzeba było zabić nożem jakiegoś samotnego zombie ale stado na szczęście nie wychylało się za bardzo. Jak dobrze że nie mają żadnego turbo przyśpieszenia. Miałem nadzieje że się znudzą a jeżeli nadal zachowali coś z człowieka na pewno nastanie to niedługo. Ludzie są leniwi...
- Mam pomysł - mruknąłem - potrzebujemy czegoś by ich zająć. Masz ochotę się poświęcić i uciąć sobie rękę? 
- A może ty chcesz robić za przynętę? - podsunęła 
Miałem tylko nadzieje że Rozi została tam gdzie powiedziała jej Alex ale przecież znam siostrę... 
- Nie zgubimy ich - zauważyła Alex
Co ona nie powie
- Nie pomagasz  
Kiedy usłyszałem wystrzał z broni i zobaczyłem dym... To nie co zdezorientowało trupy które zaczęły się rozpraszać. Z jednej strony było to dobre bo większa część poszła w stronę wystrzałów i dymu ale ta część która została na nowo zaczęła nas otaczać. Dlaczego miałem wrażenie że to sprawka mojej siostry... Powybijaliśmy te które zostały bez użycia broni. Miałem tylko nadzieje że Rozi ma jakiś pomysł. 

Od Lexi Cd Drake, Rozi

Jechaliśmy już nie całą godzinę w totalnej ciszy Drake był naburmuszony a więc nawet jak próbowałam zacząć jakąś rozmowę ten od razu ją ucinał, po jakimś czasie się poddałam a wiec niemal podskoczyłam kiedy odezwała się Rozi.
-Muszę siku.
-Trzeba było zostać w domu tam byś mogła szczać kiedy by ci się chciało.
-Drake nie bądz chamem i się zatrzymaj- stanęłam po stronie Rozi. Drake wdepnął hamulec. I bez słowa gapił się przed siebie. Rozi poszła. 
-Mógł byś się nie zachowywać jak dziecko?  
-Ty też mogłaś zostać- stwierdził. 
-I co żeby zrobić na złość i pokazać jak to jesteś silnie obrażony nie pozwolisz siostrze się wysikać i to siostrze w ciąży.- wtedy coś walnęło nam w maskę. 
-Cholera. Że też musiało jej się zachcieć szczać- warknął Drake i wyszedł z samochodu od razu wbijając nóż w łeb zombie. Ja również wyszłam. Wokół nas zebrało się ze dwadzieścia zombiaków i szło coraz więcej. Drake wyjął pistolet i zaczął strzelać.
-Jest ich za dużo.- stwierdziłam wbijając nóż w jednego z trupów. 
-I otaczają nas- dodał Drake, porozumiewawczo popatrzyliśmy po sobie, Rozi była kilka metrów dalej i ją też otaczały zombiaki. Wzięłam plecak i oczyściłam sobie drogę do niej z trupów a Drake powoli szedł za mną. Ja również wyjęłam pistolet i pomogłam dobić Rozi to co ją otaczało. 
-Chodz- powiedziałam do niej, złapałam ja za rękę i pociągnęłam za sobą.
-Musimy poczekać na Drake. 
-Zaraz przyjdzie był tuż za mną- uspokoiłam ją- musimy się jakoś stąd wydostać. 
W lesie trupów było o wiele mniej niż na drodze. Ale wręcz musiałam ciągnąć Rozi za sobą. Drake'a nie widziałam powinien już nas dogonić. Kiedy uznałam że odeszłyśmy na odpowiednią odległość zatrzymałam się i zwróciłam do Rozi.
-Musisz tu zostać. Pójdę do Drake ale ty musisz tu zostać.
-To mój brat- zaczęła się sprzeciwiać.
-Wiem Rozi, ja też się o niego martwię- i to było prawdą- ale nie mogę cię narazić, Drake chyba by mnie zabił gdyby się dowiedział.
-Myślisz że będę tu stać i grzecznie czekać -powoli zaczynała krzyczeć.
-Ciszej. Bo jeszcze nas zauważą. Ja ci nie pozwolę stąd odejść. Jak tu nie zostaniesz to żadna z nas do niego nie pójdzie a Drake może naprawdę potrzebować pomocy.
-Ok- zgodziła się w końcu a ja od razu pobiegłam. 

Od Luke'a

Ruszyłem w stronę szpitala.
-Często pilnowałem spiżarni a więc stąd wiem gdzie jest.- przerwał ciszę- Tak w ogóle jestem Krzysiek.
Wyciągnął w moją stronę rękę ale jej nie uścisnąłem, nie mogę się z nim zaprzyjazniać.
-A czemu Julki nie zabiłeś, znaczy bardzo się cieszę że tego nie zrobiłeś ale innych zabiłeś więc...
-Bo tak mi się podobało.- odparłem.
-My naprawdę nie chcemy zle, wypuśćcie nas to nigdy się już nie zobaczymy.
-Nie mogę tego zrobić.- przyznałem- Może nie każdy ale część może wrócić do tego Ivana i mu o nas powiedzą. A teraz się zamknij- o dziwo posłuchał. Dojechaliśmy do szpitala. A chłopak zaczął mnie prowadzić schodami w dół.
-Nie zabijesz mnie jak ci pokarzę?
-Mogę ci obiecać że ja cię nie zabije ale nie mogę obiecać że ktoś inny tego nie zrobi- ten z powagą pokiwał głową- A Julkę?
-Niech na razie żyje.- zeszliśmy chyba do kostnicy.
-Jest pusta, znaczy się nie ma trupów.
-Czyli tutaj trzymali żarcie?- dopytałem
-Aha.- otworzył drzwi za którymi było pełno żarcia, jakieś puszki, makarony i wszystko co miało długi termin ważności.
-Pomożesz mi to poprzenosić- spytałem a Krzysiek energicznie pokiwał głową- I nie będziesz nic kombinować?
Razem poprzenosiliśmy jedzenie do samochodu, bynajmniej tyle ile się zmieściło. Były tam też środki czystości i nawet odzież. Jechaliśmy z powrotem. Krzysiek nie próbował uciec. Większość by to zrobiła.
-Masz tam kogoś, siostrę, brata może dziewczynę?
-Nie- odpowiedział zdziwiony - czemu pytasz?
-Bo większość próbowała by uciec.
-A po co przecież i tak byś mnie złapał, wtedy by się okazało że nie warto mi ufać tym bardziej oni mnie potrzebują.
W milczeniu skinąłem głową i resztę drogi pokonaliśmy w tej ciszy. Kiedy dojechaliśmy odprowadziłem Krzyśka do piwnicy.
-Ugotuj im coś do jedzenia- poleciłem Witkowi i poszedłem do Pati.
- Zrobiłam plan miasta- powiedziała podając mi kartkę- trzeba to jakoś ogrodzić. Tylko nie wiem jak- powiedziała. Skinąłem głową i chwilę się zastanawiałem. Z powrotem zszedłem do piwnicy.
-Długo jesteś w tym mieście?- spytałem Krzyśka.
-Ponad pół roku- odparł od razu.
-A dobrze znasz miasto?
-Zależy....
-Wiesz gdzie znaleść jakąś linkę lub łańcuch i siatkę, płot czy coś.- chłopak chwile się zastanawiał i skinął głową. - A więc jedziesz.
I po wypakowaniu samochodu ruszyliśmy we wskazane przez niego miejsce. Dojechaliśmy do jakiegoś świeżo postawionego budynku, czyli przed tą apokalipsą bo teraz niczym się nie różnił od reszty.
-Na ogół  potrzebne materiały po prostu leżą na posesji ale tu ktoś to po prostu pochował. Miał dość sporo a więc pewnie miał też jedno z tych pół.
Poszliśmy do piwnicy gdzie było kilka długich zwiniętych siatek i masa słupków. Wystarczy by ogrodzić pola. Znalezliśmy też linkę. Zapakowaliśmy to i wróciliśmy do domu. Schowaliśmy siatkę do szopy a linę zostawiłem w samochodzie. Zeszliśmy do piwnicy.
-Wybierz jedną osobę- powiedziałem do Krzyśka.
-Julkę- powiedział bez zastanowienia. Chwile się wahałem czy dziewczyna sobie poradzi ale się zgodziłem.
-Wyjaśnij jej żeby nie odwalała bo ją zastrzelę.- po cichu o czymś gadali. Pati  miała zostać na warcie, oczywiście mówiła że to głupi pomysł i będziemy mieć więcej kłopotu niż pożytku ale w końcu odpuściła. Wziąłem Creepy i pojechaliśmy. Zatrzymałem samochód w mieście.
-Jak coś to ich zastrzel- powiedziałem do niej. Podałem im po nożu.
-Musimy wyłapać zombie i zaplątać im sznurek na szyi. Było by dobrze gdyby zombie się zachowało ale jak coś to dobijcie.
-Dajesz nam nóż? A jeżeli ciebie zabijemy?- spytała Julka.
-Gdy byś miała mnie zabić nie pytałabyś się o to.- stwierdziłem.
-A po co wam zombie?- zadała kolejne pytanie.
-Bo tak- odparłem, pociąłem linę na kilka kawałków i porobiłem pętelki. Podszedłem po cichu do pierwszego znalezionego trupa i w chwili kiedy mnie wyczuł i odwrócił się w moją stronę ja już założyłem i zacisnąłem pętelkę.
-A jak już będziemy mieć je na smyczy?-dopytał Krzysiek.
-Przywiążemy je do samochodu.- odpowiedziałem i zawiązałem drugi koniec linki do samochodu uważając by mnie nie ugryzł. Okazało się to nawet wykonalne i po kilku godzinach  ruszyliśmy do domu z piętnastoma zombiakami przywiązanymi do samochodu.

Od Quicka

W sumie to jak odzyskiwałem świadomość, bo przytomnością nazwać tego raczej się nie dało. Nie miałem pojęcia czy to dzień czy noc. Jednak jedno "P"... Jedno wiedziałem na 100% że jeżeli jakoś ujdę z tego z życiem, uwolnię się to ich po ubijam. W końcu któregoś dnia przyszedł ktoś. Nie widziałem gościa, wydał polecenia: wyczyścić, ogarnąć, przywlec. Mówił o mnie, dobrze mówił. Czułem tylko krew, własną dodam - smak, zapach. Wylali na mnie kilka kubłów wody, może to był szlauch. Nie mam pojęcia. Chciwie łapałem każdą kroplę. Pózniej oślepiło mnie światło latarki. Po nie wiem ilu dniach spędzonych w ciemności, że nie miałem pewności czy to dzień czy noc. Ciemno jak w dupie. Światło oślepiło mnie w pierwszej minucie, pózniej się przyzwyczaiły. Obraz wyostrzył. Widziałem swych oprawców, poznawałem ich po głosach.
- Zabije was jak tylko stąd wyjdę
- Tak sobie to tłumacz Panie Szybki - mówił jeden z nich przecinając sznur. Drugi trzymał mnie na celowniku.
Gdy mnie odciął upadłem jak kłoda. Mięśnie ciała odmówiły mi posłuszeństwa
- No patrz Pan Szybki nie potrafi z własnych gównów wypełznąć
- Już jesteś martwy - wysyczałem
Ale miał racje
- Trzeba Pana opłukać bo wali końską perfumą - gadał ten ze spluwą
- I ubrać bo Pan sam nie da rady
- No a komisja jego wdzięków nie przetrawi
- Dokładnie
Przeciągnęli mnie, obaj jakoś ubrali w jakieś coś, jakby kombinezon i powlokli gdzieś. Nie protestowałem sił nie miałem. Żołądek skręcało z głodu, gardło z pragnienia. Dowlekli mnie do innej celi. Tam było światło i 7 wspaniałych oraz mój kat jak się okazało pózniej.
- Może fajka - zaciągnął jeden po rusku
- Wody bym poprosił, jeżeli można
- Jak bóg da a partia pozwoli i ile możemy dać. Pogadamy?
- Odpowiem na pytania ale tylko te na których treść odpowiedz znać będę
- Dobrze - zgodził się inny z siedmiu i dostałem wody. Jeden, drugi i trzeci wypiłem łapczywie
- Teraz będę pytał. Jak odpowiedz nas zadowoli będzie więcej wody
- Dobrze pytajcie
Pokusa była ogromna. Pytań masa. Na temat rodziny, życia, domu tego konkretnego
- Domem była moja jaskinia. O losach rodziny nic nie wiem, nie znalazłem ich. Miałem siostrę, ojca i matkę. A domek? Wiele ich... Nie rozumiem o co pytacie... Nie wiem o czym do mnie mówicie. Od roku jestem sam. W lesie mnie dorwali, nieopodal mojej jaskini... wszystko
- Żona? Kochanka? Kobieta? Dzieci? - pytali dalej
- Nie mam... Mam 19 lat. Skąd by te baby miały być... No co w zombie zakochać się miałem?
Rakieta, znów ciemność. Brak przytomności. Gdy tylko się ocknąłem znów 3 kubki wody. Te same pytania i wpierdol. Po jakimś czasie odpuścili.
- Suchary i woda jeden raz dziennie - ktoś zarządził
- Tak się stanie - odparł ktoś
- Kubeł do srania, cela i zero rozmowy z więzniem. Srać, żryć, ciemność. Posiedzi, będzie śpiewał
No żebyś się skurwielu nie zdziwił. Zaśpiewam " Dobry Jezu " nad twoim grobem - mówiłem sobie w myślach i karciłem się byle by się nie wysypać. Muszę wytrzymać dla Różyczki, dla moich bliskich.
    

Od Pati

Luke wziął jednego z piwnicy i gdzieś z nim pojechał. Zastrzelił trójkę z nich ale dziewczynę puścił. Nie wiem dlaczego może powiedziała coś ciekawego a może po prostu mus się spodobała w końcu to facet. Miałam zamiar zapytać ale Luke był w totalnej rozsypce a więc odpuściłam. Trzymałam wartę a jako że było spokojnie zaczęłam rysować plan miasta. Przez miasteczko jechała jedna autostrada, jedną z jej końca zastawiliśmy samochodami i to też uwzględniłam. Narysowałam tez pobliski las i zaznaczyłam tą całą jaskinię. Z drugiej strony miasta było kilka pól. Zaznaczyłam naszą granicę. Czyli całe miasteczko, granica zaczynała się na polach a kończyła na jaskini. Nie byłam pewna jak to ogrodzimy ale jakoś będzie trzeba. Luke na pewno coś wymyśli.
-Co robisz?- spytała Creepy która do mnie wyszła.
-Robię plan miasta- wyjaśniłam.
-Po co?- rzuciłam  jej mordercze spojrzenie.- A mogę też mieć wartę? Jest nas mało a ja potrafię patrzeć. Wy w tym czasie będziecie mogli zrobić coś innego.
-Pomyślimy o tym- powiedziałam na odczepnego ale gówniara nie chciała się odczepić.
-Niespodzianka- krzyknęła po jakimś czasie. Podążyłam za jej wzrokiem i faktycznie misiek podchodził do płotu.
-Może daj jej coś do jedzenia- podsunęłam. W sumie to był misiek Quicka a na dodatek odczepi się ode mnie to dziecię. Creepy od razu  pobiegła do Witka i jak torpeda wyleciała z domu do płotu a szczeniak za nią.

Od Luke

Pozbierałem wyrzuconą przez nich broń i zostałem na warcie. Nic się nie działo a więc miałem czas na przemyślenia. Nie mieliśmy ludzi, jedynie kogo mogliśmy zostawić na warcie byłem ja i Pati. Do tego robota się sama nie zrobi. Jeżeli będziemy karmić tych dwudziestu nie długo sami nie będziemy mieć co jeść. Pati mnie zmieniła a Witek zaserwował śniadanie. Podziękowałem i zjadłem.
Zszedłem do piwnicy, w której od razu rozległy się krzyki. Ktoś próbował ich przekrzyczeć i uspokoić. Chłopak był nie wiele młodszy ode mnie i miał czarną czapkę z daszkiem. Kilka osób nawet go posłuchało. Zszedłem niżej do bunkru i wyniosłem zwłoki które rzuciłem na plandekę na przyczepce i wróciłem z powrotem do piwnicy.
-Ty- wskazałem kolesia który najgłośniej się wydzierał i robił wokół siebie największe zamieszanie. Otworzyłem cele i ten niepewnie wyszedł. - Chodz- powiedziałem spokojnie i popchnąłem go w kierunku schodów. Zaprowadziłem go do szopy którą postawiliśmy jakiś czas temu a by mieć gdzie trzymać mniej potrzebne graty.
-Usiądz- wskazałem krzesło. Kolo o dziwo cały czas był cicho.- Mów co wiesz.
-Ja.. ja tylko p...pilnowałem płotu. Ale Tomek będzie wiedział więcej on jezdził po za płot- mówił jąkając się.
-I co robiłeś podczas tego pilnowania?- dopytałem.
-No strzelałem do każdego kto podszedł.
-Dużo osób podeszło?
-Nikt, znaczy raz ktoś był nie daleko ale chyba uciekli. Chodz Robert i Tomek powiedzieli że ich zabili ale to tylko dlatego by nie wkurzyć Marka.
-Kim jest Marek- drążyłem temat.
-Wydaje mi się że go zabiliście, rządził w szpitalu.
-A Ivan?
-Ja na prawdę nic nie wiem, nigdy go na oczy nie widziałem ja tylko pilnowałem płotu. - zarzekał się, przeszedłem za niego i za nim kolo się odkręcił wyjąłem pistolet i go zastrzeliłem. Ciało przeciągnąłem  i wrzuciłem na przyczepkę. Z tarłem krew aby najmniej tyle co się dało i poszedłem po Tomka. Strzału nikt nie słyszał bo miałem tłumik ale i tak zaczęli się bać kiedy wróciłem bez tamtego. Tomek nie chciał się ujawnić ale jeden z nich zaczął go wskazywać i zapewniać że to on. Chyba musiał pracować przy reklamach lub marketingu bo był bardzo przekonujący. Tomka też zaprowadziłem do szopy i zadałem mu te same pytania i uzyskałem te same odpowiedzi.
-A Ivan?
- Rządził.
-A to nie Marek rządził?
-Marek miał tylko posterunek w szpitalu a Ivan był nad nim.
-Ile Ivan ma takich posterunków?
-Nie wiem ja nawet go nigdy nie widziałem.- kolejny strzał, trup, krew i do piwnicy. Wybrałem pierwszą lepszą osobę. Chłopak był mniej więcej w wieku mojej siostry i wiedział o wiele mniej od pozostałych. Jego było mi bardzo trudno zabić, na dodatek płakał. Wiedział że go zabije, błagał i płakał ale ja i tak do niego strzeliłem. Zszedłem do piwnicy i żeby było sprawiedliwie zawołałem jedną z dziewczyn. Miała około dwudziestu lat i miodowo rude włosy. Przytulała i pocieszała rozpłakaną dziewczynę. Posłusznie poszła i od razu zaczęła gadać.
-Mnie też zabijesz? Nie masz sumienia. My nic nie robiliśmy, tylko staliśmy pod durnym płotem. A ja nawet strzelać nie umiem...- kazałem jej usiąść. Nie chętnie ale to zrobiła i zapatrzyła się w krew.
-Paweł miał szesnaście lat, nie zasłużył na śmierć on by nawet muchy nie skrzywdził...
-Ile wiesz o Ivanie- spytałem przerywając jej.
-Nic, nie widziałam go nawet. Marek dużo o nim wiedział, Ivan mu ufał. A Marek ufał  Błażejowi, był jego bratem. Pojechał odciągać stado. Nie żyje prawda?- czemu musi być taka rozgadana? Skinąłem głową potwierdzając jej słowa.
-A komu ufał Błażej?
- Rzadko z nami przebywał, głównie jezdził ze swoją grupą. Ufał pewnie komuś z nich.
-A wiesz coś co nam się przyda?
-Coś  co mi życie uratuje?
-Można i tak to nazwać- przyznałem i spojrzałem na nią wyczekująco, w oczach zebrały jej się łzy. Przecząco pokręciła głową.
-Żadne z nas nie chciało pracować dla Ivana. My też chcieliśmy żyć normalnie. Mam młodszą siostrę. Zabrali ja do Ivana, Marek powiedział że jak nie będę przydatna to moja siostra też a Ivan nie lubi nie przydatnych ludzi, ja nie wiem nawet, czy ona żyje, a jeżeli zabił ja kiedy wy napadliście na szpital?- mówiła przez łzy, przeszedłem za nią i wyciągnąłem pistolet ale nie mogłem pociągnąć za spust, po prostu nie mogłem. Zrezygnowany westchnąłem  i schowałem pistolet.
-Chodz
-Gdzie mnie zabierasz?- spytała ale jej nie odpowiedziałem, po prostu zaprowadziłem ją z powrotem do piwnicy. Od razu zarzucili ją pytaniami co powiedziała że ją puściłem czy widziała Pawła.
-Ty- zwróciłem się do tego z czapką. Chłopak przytulił tą dziewczynę która przesłuchiwałem i przyszedł do mnie.
-Podobno wiesz gdzie są jakieś zapasy na szpitalu. Zaprowadzisz mnie i radził bym ci nie kombinować.- posłusznie skinął głową i ruszył przede mną.
-Nie przystawisz mi spluwy do głowy jak na filmach?
-Czegoś ty się naoglądał, idz, jak zaczniesz uciekać to zdążę wyjąć pistolet i cie zastrzelić.