Od momentu odkąd dostarczyliśmy list szefowi. Zrobił się jakiś dziwny. Dopiero pózniej tak naprawdę dowiedziałem się co w nim było. Przedstawił nam plan, szlifował go dzień w dzień kilka razy. I ciągle szczegóły, szczegóły. Rzygać się chce. Wszyscy wzięli się do roboty. Rodzina szefa zwijała ludzi w sumie jak się rozniosło że przyjedzie Ivan to ludzie chyba bardziej za czeli się bać i sami zgłaszali się do pomocy. A szef jak w innym świecie, cały ten Drake i ten Luke. Robili przy tym płocie, a szef się totalnie izolował. Wszyscy wierzyli w jego plan. Ja pewien nie byłem tym bardziej że przed samym przyjazdem Ivana. Powiedział że jak by mu sprzedał kulkę to żebym mu się poddał i powiedział że on mnie do tego zmusił. Porwał mi rodzinę, gdzieś ją przetrzymuję i ją ubije jak nie będę słuchał. Tak wyglądała druga wersja pierwszego planu. Ale swoją drogą i tak go podziwiałem. Ludzi chronił bo mur stawiał no przynajmniej wydał takie polecenie. Rodzinę miał gdzieś schować w domu gdzie nie mam pojęcia. A tak naprawdę robił to tylko po to żeby chronić nas wszystkich. Ja, Borys i Grzesiek mieliśmy być jego lokajami. On się po prostu podkładał. Grzesiek mówił że wiedział że tak będzie, że Quick jest tylko pionkiem i że on go zabije. Ale to co się działo w momencie kiedy Ivan się u nas zjawił. To nawet mnie prawie zjebało na kolana. Po pierwsze to ta jego córeczka. No normalnie ja pierniczę kosmos. No i szef totalnie na luzie. Spokojny grał na zwłokę w sumie nie wiem czemu. Ja to tak bym nie potrafił. Wolał bym zarobić kulkę w czachę i mieć to z głowy. Nie byłem wtajemniczony co szef będzie robił miałem się tylko nie dziwić i wykonywać jak padnie hasło. Ale że sytuacja nabierze takiego rozpędu to nie wiedziałem. I te jego ostatnie życzenie przed śmiercią. Blondynki to jednak głupie są. A jeszcze takie bogate i rozpieszczone. Takie córusie tatusiów. Najpierw to niemalże się na jarałem jak szef zaczął z tą blondynką kombinować. A pózniej jak walnął o tej niespodziance to myślałem że da jej jakiś łańcuszek czy coś. Albo że ma papiery na to zlecenie co go wcześniej nie zrobił. A to ten kurwa grizli się wypierdolił, że na Ivana. Ja pierdziele nasz szef to ma jaja. Pózniej opowiadaliśmy wszystko Grześkowi. A ten ni chuja nie mógł w to uwierzyć. Borys rozplątał jęzor i wieści po całej osadzie rozpuścił. No między wojskowymi w sensie że tak było jak ja to opowiedziałem Grześkowi. Ale po tym wszystkim szefa widać nie było na osadzie ani Ivana. Limuzyna nadal stała i ludzie przestali w to wierzyć. Powstały plotki, domysły że szef nie żyje. Dowiedzieliśmy się też że Ivan przyjechał dokładnie żeby go zabić znaczy ludzie w osadzie się dowiedzieli. A pózniej to Borys opowiadał jak to w tym domu było. Bo on tam cały czas stał bo nas to Luke wywalił. Jak tylko odprowadziliśmy więzniów. Podobno przyszedł z tym z Drake'm jakiś tam koleś coś chyba komuś się stało którejś dziewczynie. Ta szefa podobno wyjeżdżała, ale jakoś ją usadził. I ten koleś został, ten cały Drake se gdzieś poszedł. Borys nie otrzymał żadnego polecenia to se stał przynajmniej tak mówił. A pózniej tylko mówił o napierdalance szefa z tym kolesiem i że poszło o szefa laskę. W sumie to ja sam przestałem wierzyć że on żyje chociaż widziałem go żywego. A może ten Ivan faktycznie go ubił, ale jak Borys wyleciał z chałupy nad ranem. Gadał coś o szpiegach, kazał zbierać wojsko budzić ludzi i mówił że szef zaraz zejdzie. To ja już nawet byłem pewien że Ivan go zapierdolił. Mój szef takich akcji nie robił. I wtedy jak wyszedł szef, z tą swoją. Nawiasem to miał niezłe limo pod okiem. Wszyscy byli poustawiani jak pionki bo baliśmy się Ivana. To nawet mnie kolana się ugięły i powiedziałem
- Cieszę się że szefa widzę.
A ten się nawet uśmiechnął i stwierdził że się chyba stęskniłem się za nim.
Pózniej kazał wywlec Ivana i zawlec go do osady. No nie ukrywajmy był więzniem. A szef powiedział żeby się z nim nie cackać bo to nie jest księżniczka. Więc chłopaki trochę go potraktowali za wszystkich naszych. Pózniej chłopaki coś bredzili o jakimś jego synu, ale to zlałem bo o synu nikt nie słyszał a córkę to widziałem. Więc nawet szefowi nic nie wspominałem. No i dobrze że była ta jego Rozi. Bo szef to normalnie jak nie szef. On już się nie odgrażał. On zaczął wykonywać. Pózniej pojechał do domu. Wprowadził godzinę policyjną, obowiązywał kod niebieski i mogłem pogadać z Grześkiem, no i Borysem. Bo szef kazał mu zostać. Bo jakieś sprawy rodzinne mieli. Więc zebraliśmy się we trzech. I Grzesiek mówi do mnie:
- Maniek z szefem to trzeba pogadać. Trzeba zabrać naszych od ruskich. Bo pózniej może być problem. Jak się dowiedzą że Ivan zdechł to na stówkę ktoś wejdzie na jego miejsce.
- No tak - powiedziałem - tylko szef go obali... Nasz szef - dodałem
- Ta obali - powiedział Borys - potrzebuje ludzi a ja chcę mieć swoją rodzinę przy sobie. Jest ten śmieszny mur, więc z zewnątrz nam nie zagrażają ci dziwni. Szef jakoś to ogarnia, tych dziwnych. Powiedział że domy będzie budował. Znaczy naszymi rękoma. Więc najwyższy czas sprowadzić rodzinę.
- O ile jeszcze żyją - dodał Grzesiek - To co? Wcielamy w życie plan o blond włosach?
- Z szefem bez pośrednio trzeba - stwierdziłem - on może i miętki przy niej jest
- No jest - stwierdził Borys - Ale ona na słowo ruskie to zmienia kolor włosów.
- To jesteśmy w dupie - powiedział Grzesiek
- Nie jesteśmy - powiedziałem - jak szef się zgodzi i powie że to załatwi. To załatwi
- Ta... - powiedział Grzesiek - tylko to miały być flaki z olejem, ciepłe kluchy. A mamy psychopatyczną maszynkę do zabijania.
- Mówię wam ja z nim pogadam. Tylko bez tej małej musi być. A ty Borys to w ogóle jak tam siedzisz to mordę na kłódkę, nic mu nie mówi.
I wtedy wywołał nasz szef. Wyszedł na ganek i powiedział że koło 10:00 na Kraków jedziemy i żeby szykować ze 30 chłopak, i ciężarówkę pustą.
- A mogę mieć słowo do szefa? - zapytałem
- Nie mam dużo czasu bo za raz mam śniadanie
- Wiem, wiem narzeczona szefa zabije.
- Jak ty dobrze znasz moje słoneczko Mariusz. Swoją drogą to ciekawe jest...
- Szefie ja to tylko tak z własnych dedukcji
- Mów co to za sprawa Mariusz
- No chodzi o... naszych u ruskich. Borys i Grzesiek mają tam rodziny, dzieciaki. No chcieli by żeby tu byli z nimi. Sam szef wie jak to jest, jak w Moskwie szefa trzymali. Na pewno szef tęsknił za panienką Rozi.
A szef do mnie:
- Ty nie rób do mnie oczów jak kot ze Shreka. Ty mówiłeś coś że tam jest 800 wojskowych
Szef pogładził się swoim pedaliskim zwyczajem po włosach.
- No jak nie lepiej szefie, ale większość to też rodziny by miała
- Rodziny mówisz, ta... - ciągnął szef - można było by to wziązć pod uwagę. Zrobić sobie państwo w państwie...
Oszalał czy co pomyślałem sobie. Ale on ciągnął swą myśl dalej
- Ta... Luke by się zajął, Eee... to nie wypali. A jak by tak całe miasto... Hmm... ale trzeba było by mur. Ale kurwa gdyby je ogrodzić... Eee... nie ma sensu. Pomyślę Mariusz - w końcu powiedział - jak wrócimy z Krakowa. Przypomnij mi że mieliśmy pogadać tylko nie mów przy Rozi o czym. Ta... tylko będę musiał klepnąć Ivana, żeby on mi klepnął. To jak by był tam jaki król, chociaż w sumie wiedzą że pojechał nie że zdechł. Jak by pod jego flagami pojechali.
Zawinął się na pięcie i stwierdził
- Poważnie się nad tym zastanowię.
I poszedł
- I czego chciał? - dopytał Grzesiek
- Koło 10:00 do Krakowa jechać będziemy. No i powiedziałem mu o tych waszych dzieciach.
- Jemu o dzieciach? - dopytał Grzesiek
- No.. ale to co on gadał to kosmos jakiś jest. Osada w mieście gadał coś tam. Miasto w państwie, państwo w państwie. Jakieś tam mury... Chuj go wie o co mu biega. No ale powiedział że pomyśli. I że zdecyduje po powrocie z tego Krakowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz