piątek, 13 października 2017

Od Quicka

- Drake rusz dupę - powiedziałem
Ale Drake to obeszło. Mówiłem do Rozi ale ona chyba straciła przytomność. Rety czy ja naprawdę muszę wpierdalać się w takie gówno. Jeżeli gdzieś jest szambo to oczywiście ja muszę w nie wpaść. Od początku mówiłem że to nie jest dobry pomysł.
- Drake przydaj się na coś i trzymaj Rozi bo chyba zemdlała albo ja nie wiem. Fajnie - powiedziałem do Mariusza - Czujesz się jak chomik?
Jednak Mariusz zrobił się blady jak ściana
- Szefie ja cię przepraszam ale mam klaustrofobie. Ja muszę stąd wyjść.
Zaczął dobijać się do szyb, szarpać za klamkę i panikować. Na koniec się z rzygał. No to świetnie się dobraliśmy. Grzesiek próbował jakoś kontrolować sytuację, uspokajał ludzi. Przed szybą piętrzyło się mnóstwo zimnych. Ludzie panikowali co raz bardziej a ja dedukowałem. Skąd oni się kurwa biorą.
- Drake ty wiesz skąd oni mogą się brać jest ich więcej?
Z moich zamyśleń wypowiadanych z reszto na głos i tak w sumie do samego siebie. Wyrwał mnie Mariusz który wskoczył na mnie jak małpa. Mało co się nie przewaliłem i tak jakoś odruchowo powiedziałem
- Zdejmijcie ze mnie tę małpę
- To co ja mam zrobić szefie? - spytał Borys
- Pizdnij go w dekiel i tak na nic nam się nie przyda i jeszcze się nam udusi.
Podszedłem do Drake kopnąłem go
- No rusz tą dupę. Pomóż mi... Jest ich za dużo, sam nie dam rady. Drake do cholery mówię do ciebie!
Ale ten jak by mnie wcale nie słyszał.
- Zabiłem ojca i matkę  - powtarzał w kółko
Nawet Rozi z rąk upuścił. Przez co ta leżała obok jak mi się wydaje własnego ojca. Podniosłem Rozi z podłogi. Boże to faktycznie był jej ojciec miał zegarek.
- Trzymaj żołnierzu - podałem jakiemuś kolesiowi Rozi - i nie puszczaj
- A szef?
- A ja będę was bronił kurwa
No świetna ekipa pomyślałem i z nimi to dopiero iść na jakąś wojnę. Jeden udaję małpę bo zamknięte. Cała reszta nie ma bladego pojęcia co do czego. Drake się wyłączył. Nie dziwię się mu w sumie. Sam usiadłem przy tym trupie tego ojca. Wszyscy zebrali się w koło mnie i pytali co mają robić.
- Jego zapytajcie - próbowałem pogłaskać trupa po głowie. Ale wtedy ręka wpadła mi do środka. Jak ją wyjąłem spływała po niej jakaś dziwna plazma o ble... Ktoś podał mi jakąś szmatę bo to chyba była szmata. W sumie to nie wiem bo byłem zbyt pochłonięty rozmową z profesorem bo chyba był profesorem.
- I co profesorze. Trzeba cię pochować, ale najpierw to mógł byś powiedzieć kolegom żeby zostawili nas w spokoju.
Teraz Grzesiek zrobił się blady jak ściana.
- Grzesiek co ci jest?
- Chciałem nadmienić że szef głaszcze trupa.
- Nie obrażaj go Grzegorz to mój teść. Musimy go pochować.
- Szefie najpierw to my musimy stąd wyjść
- Masz racje musimy.... Skąd ja wezmę mandarynki, spleśniały już jak pan teść
- Chłopaki - powiedział Grzesiek już całkiem blady - możecie zmawiać modlitwę nasza misja już chyba dobiegła końca.
- Grzesiu ty się nie denerwuj. Wszystko będzie dobrze
Podniosłem się zupełnie otępiały. I sam chyba nie wiedziałem co chciałem zrobić.
- Teściu no podnoś się idziemy. Twoja córka jest w ciąży rozumiesz?
I chyba nawet chciałem przytulić Grzesika, bo usłyszałem głos który wyrwał mnie z letargu
- Szefie ja nie jestem panienka Rozi, jestem Grzesiek
Popatrzyłem na niego chyba wielkimi oczami. Ci żołnierze też mielli takie ogromne oczaki. I się wydarłem
- Ja mam chwilę słabości, nieprzytomną narzeczoną, pijanego, wyłączonego szwagra ,zgniłego teścia, dowódce małpę. Grzesiek do cholery bądz normalny. Czego mnie obmacujesz pedał jakiś jesteś. No widzieliście ludzie? No dobierał się do mnie jak do panienki
Po chwili już oprzytomniałem całkowicie i ogarnąłem sytuacja. Popatrzyłem na swoją uwaloną łapę
- Co tu się stało? - dopytałem
- Grzebał szef w teściu
- Rety naprawdę
Popatrzyłem na nich, na niego.
- Pewnie chciałem sprawdzić czy żyje... Co ja pierdole przecież jest zgniły. Dobra ludzie... Robimy tak bierzemy noże w łapy. Grzesiek będziesz kukłą treningową bo nie mamy żywego martwego znaczy mamy ale za dużo. 
I wykonałem ruch nożem. Nie zamierzałem go dzgnąć ale ten głupek i tak się obalił. No więc już na następnym żołnierzu powiedziałem jaki ruch mają wykonać najpierw i pokazałem palcem gdzie mają trafić. I przy okazji mają się nie dać pogryzć, podrapać ani nic takiego. Otworzyłem drzwi i sam zacząłem katrupić pierwszych którzy na mnie nacierali pózniej dołączył do mnie Grzesiek i jeszcze jeden żołnierz. Troszkę się przesunęliśmy i dołączyło jeszcze dwóch. Gdy ubiliśmy z dziesięciu trupów zrobiło się więcej miejsca na korytarzu. Więcej ludzi mogło wyjść i walczyć z zimnymi. Gdy już było w miarę czysto poleciłem tamtemu żołnierzowi żeby na wszelki wypadek wziął Rozi i jeden z samochodów i wyjechał za Kraków. Zatrzymał się przy pierwszych drzewach tam przy tym skręcie co się rozwalił tamten samochód - wytłumaczyłem.
- Tam czekaj i pilnuj jej proszę.
Rozi była przytomna ale mówiła od rzeczy. Powtarzała tylko ojciec, matka morderca. Dopiero jak się uporałem z zimnymi znalezliśmy jakiś koc i ostrożnie przetransportowaliśmy zwłoki mojego niedoszłego teścia. Na koc, a pózniej chłopaki odłamali kawał blatu. I przesunęliśmy go na blat, bo był tak zgniły że z koca to by nam chyba wypłynął.
- Po co to robisz? - zapytał Drake nagle
- To jest wasz ojciec trzeba, go pochować. Będzie wam lepiej, łatwiej
Ale Drake jak by znów się wyłączył. Chłopaki wzięli trupa, ja Drake pod ramię i powoli zeszliśmy na dół. Cała reszta wyniosła papiery które znalezliśmy. Zapakowaliśmy to wszystko do ciężarówki. Wtedy oprzytomniał Mariusz którego też wynosili we czterech i nie wiedział co się stało.
- Wszystko co fajne cię ominęło - stwierdził Grzesiek
- No nie wiem czy takie fajne - powiedziałem - Nie wiem jak Grzesiek może mieć rodzinę
- A dlaczego? - dopytał Mariusz
- Bo mnie macał. Prawda ekipa?
Przytaknęli bo i co mieli zrobić. Jezu jak Drake to zarejestrował to będzie się ze mnie nabijał do końca życia i jeden dzień dłużej. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Jednak cała ta magi-tragedia jeszcze się nie skończyła. Nie wiedziałem że to był dopiero jej początek. Na drodze stał ten żołnierz z którym odjechała Rozi. I powiedział że ona mu uciekła.
- Ja ci uciekła? Gdzie pobiegła?
- Tam prosto w ten las
- I nie pobiegłeś za nią - wrzasnąłem
- Nie było rozkazu ganiać tylko pilnować
- A ty masz mózg człowieku? - dopytałem - Drake rusz się- wrzeszczałem na niego. Musimy szukać Rozi.
Ale ten stwierdził że musi jechać do Alex. Ja pierdole pomyślałem. Odesłałem wszystkich do domu. Kazałem Grześkowi żeby ten przekazała profesorowi bo na tą chwilę to on najbardziej kumaty był z całego towarzystwa żeby nikt nie opuszczał domu. A już na pewno nie Drake. No i pojechali. A ja jako że na piasku widziałem świeże ślady wsiadłem w samochód i dojechałem do momentu aż ślady się urwały. Wysiadłem rozejrzałem się dookoła. No to w dupie jestem pomyślałem. Szkoda że nie ma Suprice ona by ją wywęszyła. No i niedługo będzie ciemno i zimno. Szedłem powoli  rozglądałem się i dedukowałem dalej. Przecież ona jest w rozsypce nie ma broni, nie ma nic. Była ze mną, zawsze tak się dzieje gdy tracę ją z oczu. Zacząłem uważniej przyglądać się wszystkiemu dookoła. Jednak uczyłem się tropić zwierzynę. I jak się ogarnąłem znalazłem ślady. Jednak trwało to długo za długo. Ściemniło się i było cholernie zimno. Teraz to już praktycznie nic nie widziałem. Zacząłem wołać Rozi i nadal była cisza. Rozwidniało się już a ja nadal jej nie znalazłem. Jak na złość strasznie wiał halny. Dobrze tylko że deszcz nie padał. Rano doszedłem na polankę i tam wydeptane były ślady. Była też szklana butelka i krew. Szlak zakląłem.
Albo kręciła się tu w kółko albo może upadła i straciła przytomność, albo może ktoś ją gonił i tu ją dopadł. Chociaż nic na to nie wskazywało. Szedłem dalej na przód po śladach w sumie to tak z półtorej godziny kręciłem się po tej polance. Musiała chodzić w kółko ale czemu... Pózniej chodziłem w koło jakiegoś ogromnego drzewa. No już po prostu telepałem się jak jakiś stary dziad. Byłem wściekły że nie potrafię jej znalezć że za długo to trwa. I znów zacząłem ją wołać. I o kurwa jakie było moje zdziwienie. Usłyszałem jej płacz.
- Różyczko dobrze się czujesz - wrzeszczałem
Bo jej głos był jakoś dziwnie stłumiony
- Nie - odparła
- Słuchaj ja jestem przy takim wielkim drzewie a ty co widzisz przed sobą?
- Ciemność i niebo
- Aha. Jesteś w tym drzewie? - dopytałem
I zacząłem szukać, może jest w tym drzewie czy to musi być takie trudne. Ale żadnej dziury nie było.
- Rozi ja wiem że to dziwnie zabrzmi ale jesteś w tym drzewie?
- Zwariowałeś?! Wyciągnij mnie stad... chcę do ciebie
Jasne lepiej powiedzieć niż zrobić.
- A byłaś przy tym drzewie? - dopytałem - a jak byłaś to gdzie poszłaś? W którą stronę?
- Prosto. Zabierz mnie stąd
No kurwa prosto pomyślałem. Przecież prosto to jest z każdej strony drzewa. Jest niedaleko ale na pewno głęboko. No właśnie głęboko olśniło mnie. Musiała wpaść w jakiś dół. Zacząłem biegać dookoła zataczając co raz większe kręgi. Zawadziłem się o konar i wyjebałem na jakąś gałąz i wtedy zobaczyłem dół i Rozi w środku.
- Słonko ja ze dwie godziny przy tym drzewie łaziłem nie mogłaś powiedzieć że jesteś w dole przy gałęzi?
Teraz wystarczyło tylko wykombinować jak ją stąd wyjąć. Zacząłem powoli do niej schodzić i okazało się całkiem możliwe że uda nam się wrócić tę samą drogą. Gdy byłem już na dole zapaliłem latarkę.
- Kurwa jak tu ciemno - powiedziałem
A widok który zobaczyłem po prostu mnie osłabił... Rozi miała jedna nogę rozwaloną. A druga jak twierdziła bardzo ją bolała. Jak ją dotykałem okazało się że jest strasznie spuchnięta. Popatrzyłem na nią bo żal mi się jej totalnie zrobiło. Przecież nie zapytam czy nic jej nie jest. Bo widzę że tak. Dodatkowo była cała mokra i zimna. Bo w tym dole była jakaś woda czy błoto. Wiem tyle że mogłem to sobie wylewać z butów. Rozbierałem ją z tych mokrych ubrań no przynajmniej górę jej zdejmę.
- Boję się - powiedziała
- Spokojnie panuje nad wszystkim
- Był tu tata... w nocy i mówił że zabierze mnie ze sobą. Ja cię przepraszam ale starałam się nie spaść na brzuch.
- Już dobrze wszystko pod kontrolą zaraz stąd wyjdziemy. Założyłem jej swoją kurtkę. Spróbowałem ją podnieść.
- Jak byliście dzieciakami, woził cię kiedyś Drake na baranach? - dopytałem
Pokiwała głową. Pomogłem jej wdrapać się na własne plecy.
- Ten brzuch mi we wszystkim przeszkadza - klęła
- Trzymaj się dobrze będziemy włazić na górę
Ja pierdole chyba z pięć razy się po drodze poślizgnąłem. Korzenie były ślizge, buty miałem mokre. Więc ślizgałem się po korzeniach. Dlatego jak by tu powiedzieć im wyżej się wspinaliśmy tym wolniej to szło. Ale w końcu nie wiem po jak długim czasie jakoś Rozi z tam tond wyciągnąłem. Leżałem tak na brzuchu przez kilka minut
- Rety ale się umordowałem - powiedziałem
- Wiedziałam że jestem ciężka bo jestem gruba - zaczęła płakać
- Nie jesteś gruba tylko w ciąży. I jeżeli przytyłaś to z 5 kg nie więcej. Wcześniej cię przecież nie nosiłem. Po za tym wybacz słońce ale wspinaczkę wysokogórską to ja zaliczałem z hakami, linkami a nie korzeniami. Więc mam prawo się zmęczyć.
Pózniej przekręciłem się na plecy, uśmiechnąłem się do niej i powiedziałem
- Bo ja już stary jestem Różyczko wiesz
Ale jej widok w świetle dziennym mnie przeraził
- Jak my pójdziemy przecież ja nie mogę iść, i jeść mi się chce
- Mam w kieszeni trzy batony tylko nie wiem w której poszukaj w kurtce - powiedziałem podnosząc się i biorąc Rozi na ręce
Co prawda łatwiej było zostawić ją tutaj i podjechać samochodem, było by szybciej, ale przecież jej tu nie zostawię. Rozi poszukiwała batonów, ale zamiast tego znalazła pudełeczko w którym miałem dla niej łańcuszek. Miałem jej go dać, tylko przez to wszystko zapomniałem bo odkąd przyjechałem ciągle coś się działo. Rozi strasznie się trzęsła. Było jej zimno i pewnie miała temperaturę. W końcu znalazła te batony. I je zjadła
- Masz coś jeszcze? - dopytała
- W samochodzie tak. Bo pomyślałem że będziesz chciała coś zjeść po drodze, no to wziąłem. Jeszcze jakieś pół godziny i powinniśmy być przy aucie. - dodałem
- A ten łańcuszek to dla Alex? - spytała - piękny - dodała
- Alex dostała bransoletkę łańcuszek jest dla ciebie. Tylko nie było okazji i chwili spokoju żeby go podarować tobie słońce.
Rety aż mi się płakać chciało jak na nią patrzyłem, ale ona taka jakaś inna była. Popłakiwała i narzekała to było normalne ale to że tak bardzo się bała, że gdy zwalniałem to mnie pośpieszała mówiła że ktoś za nami idzie, że się go boi.
W ten sposób dotarliśmy do samochodu. Tam zdjąłem z niej resztę ciuchów, buty. Znaczy spodnie to musiałem rozciąć bo noga była bardzo spuchnięta. Owinąłem ją kocem i włączyłem ogrzewanie, ale ona nadal się trzęsła. Bała się ewidentnie się bała. Dopiero wtedy na łączach usłyszałem Pati.
- Jestem - odezwałem się - zapomniałem wziązć krótkofalówki
- Gdzie wy się podziewacie - wrzeszczała - my się martwimy.
- Wyjaśnię jak przyjadę. Szykujcie gabinet bo Rozi wpadła do dołu.
- Co się z wami dzieje - wrzeszczała dalej Pati. - Drake jest nie obecny, siedzi w kacie i patrzy przed siebie a wy giniecie na całą noc.
- No tłumaczę ci że ją szukałem, bo w instytucie mieliśmy zimnych. Zresztą wytłumaczę jak przyjadę.
Jednak jazda nie okazała się taka łatwa jak wcześniej myślałem. Bo Różyczka tak bardzo się bała że gdy zamknąłem za nią drzwi i próbowałem wsiąść z drugiej strony to ona je otwierała i jakimś cudem próbowała wysiąść. Co tu się dzieje - myślałem
Gdy udało mi się jakoś wsiąść do samochodu. Rozi płacząc z bólu próbowała wdrapać mi się na kolana. I cały czas powtarzała że boi się, ojca i że Drake to morderca.  Niestety w ten właśnie sposób z Rozi na kolanach musiałem jechać do domu co nie było łatwe 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz