Byłam w totalnej rozsypce. Z dnia na dzień było tylko gorzej. Przez Luke'a nie zdołałam pogadać z Drake'em. No i zastanawiałam się czy faktycznie ma inne. Luke mógł to zmyślić, choć to nie w jego stylu.
Od powrotu z jachtu nie wychodziłam z pokoju ani nie jadłam, odmówiłam również badań choć to było głupie, mogłam tylko bardziej zaszkodzić dziecku. Przeze mnie może umrzeć. Na drugi dzień po południu przyszedł Sasza.
-idz sobie- powiedziałam na wstępie, ale ten nie wzruszony usiadł na łóżku.
-musisz coś zjeść.- oznajmił
-nie jestem głodna.
-A badania?
-Nie są mi potrzebne- wiem że zachowywałam się jak obrażone dziecko ale chciałam tylko żeby sobie poszedł. Chciałam być sama.
-Lexi pozwoliłem ci się zobaczyć z rodziną bo myślałem że będziesz czuła się lepiej- oznajmił -swoim zachowaniem tylko szkodzisz dziecku. Teraz musisz myśleć też o nim.
-Zostaw mnie w spokoju- rozkazałam.
-nie mogę kiedy zachowujesz się w taki sposób, może chciałabyś się gdzieś przejść, pogadać z ludzmi.
W końcu się poddałam i po półgodzinie wyszliśmy z rezydencji. Pojechaliśmy gdzieś samochodem szczerze mało mnie interesowało gdzie. Choć tak nie powinno być. Sasza próbował ze mną rozmawiać. Nie jechaliśmy długo. Zatrzymaliśmy się przed Czerwonym Placem. Słyszałam że to centralne miejsce Moskwy jak i nie całej Rosji. Teraz pewnie i tak jest. Sasza na nowo zaczął gadać mając o czym. Ja jednak go nie słuchałam. Było tu pełno zabytków i pałaców. Co przypomniało mi o wizycie we Włoszech kiedy to Drake postanowił mnie zabrać na randkę. Nawet próbował coś opowiedzieć o mieście, a nad ranem złapała nas psiarnia. Prawdziwy problem polegał na tym że na drugi dzień był ślub. A ja wystawiłam Rozi, jako jej świadkowa miałam iść pomóc w wyborze kiecki.
Sasza zabrał mnie do jakiejś restauracji i dopiero jak zaczęłam jeść poczułam głód.
Nagle rozległ się jakiś wybuch.
-Chodz- rozkazał Sasza, posłusznie poszłam. Na placu wybuchła panika a dwie minuty pózniej usłyszałam kolejny wybuch ale gdzieś dalej. Ktoś zadzwonił na policje jakieś przestraszone dziecko płakało a inne szukało rodziców. Dość nisko przeleciał helikopter. To był helikopter Czarnego Mściciela byłam prawie pewna. Cholera przez to wszystko nie zapytałam Rozi czy mają z nim kłopoty.
Z helikoptera zaczęły padać strzały. Wybuchła jeszcze większa panika a strzelający nie przejmował się do kogo strzela. Sasza zaczął mnie gdzieś ciągnąć. Ale ja nie mogłam oderwać wzroku od pięcioletniego chłopca, tego który szukał rodziców. Pierwszy strzał trafił w niego. Wokół chłopca zebrała się kałuża krwi.
-Lexi chodz- powiedział spokojnie Sasza zasłaniając mi widok. Poprowadził mnie z powrotem do samochodu. Wtedy się wyszarpnęłam i pobiegłam przed siebie. Nie miałam problemu wtopić się w tłum wystraszonych ludzi którzy biegali na oślep. Sasza nie powinien mnie znaleść. Wybiegłam z tego placu a zaledwie metr ode mnie wybuchł śmietnik. I znów pojawił się helikopter ja w odróżnieniu od mijanych ludzi wiedziałam co to oznacza a więc od razu się cofnęłam i wpadłam wprost na Saszę. No cholera. Sasza złapał mnie mocniej i zaprowadził z powrotem do samochodu.
-nie rób tego już nigdy więcej- powiedział z tym swoim spokojem. Musieliśmy jechać okrężną drogą, wszędzie wyły syreny, co chwila mijała nas policja, karetka lub straż. Kierowcy łamali chyba już wszystkie przepisy, nie powinno to mnie jakoś dziwić skoro Drake bez powodu to robi ale oni wjeżdżali w siebie wzajemnie albo na chodnik potrącając kilku przechodniów. Podróż więc minęła bardzo długo i dla wielu bardzo boleśnie a nawet śmiertelnie. Podejrzewałam że właśnie tak wyglądały początki epidemii których ja nie widziałam bo byłam z dala od cywilizacji. Wokół panowała panika ale zaczęła również wybuchać wśród Alfredów co boleśnie zaczęłam odczuwać. Czułam się tak jak na początku, atakowała mnie setka rozmów i krzyków które zlewały się ze sobą. Przed oczami zaczęły mi migać jakieś obrazy zamglone przez dym. Słyszałam również strzały i wybuchy ale już nie te z ulic ale właśnie z budynku który pokazywały mi Alfredy. Szybko rozpoznałam że to rezydencja. Ból stawał się nie do zniesienia. Spróbowałam się więc skupić na otoczeniu. Na mijanych budynkach i samochodach co nie było łatwe biorąc pod uwagę tę całą panikę. Ale chyba to działało.
Byliśmy kilkanaście metrów przed rezydencją kiedy budynek eksplodował. Po prostu wybuchł. Kierowca ostro zawrócił i pojechał przed siebie.
-Gdzie jedziemy?- spytałam. Ale Sasza mi nie odpowiedział. Jechaliśmy kilka godzin. Wjechaliśmy w las i jechaliśmy nim jeszcze kilka minut, aż pojawiła się przed nami willa, pod którą kierowca się zatrzymał. Sasza zaprowadził mnie do środka. Dom był piękny zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Sasza poprowadził mnie schodami w dół do piwnicy gdzie było kilka zamkniętych drzwi.
-To będzie chwilowo twój pokój- oznajmił otwierając drzwi- rano ktoś ci przyniesie jakieś ubrania.
W puścił mnie do środka i zamknął drzwi na klucz. Pokój był mniejszy niż w rezydencji ale tak samo urządzony, łózko szafka i drzwi do łazienki z tą różnicą że nie było tu okien. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać o co chodzi temu Mścicielowi. Musiało być już grubo po północy. Siedziałam tak jeszcze jakiś czas aż w końcu usnęłam.
Nad ranem obudził mnie dzwięk przekręcanego kluczyka w zamku. Zerwałam się z łóżka w chwili gdy do środka wparował Dimitri.
-Czego?- dopytałam
-Przyniosłem ci śniadanie i ciuchy- wyjaśnił wchodząc do środka. - i coś jeszcze.
-No.- ponagliłam go.
-Ktoś napadł na rezydencję.- oznajmił z powagą. Nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem.
-no co ty nie powiesz, Czarny Mściciel wysadził rezydencję w powietrze jak i połowę miasta.
-nie- zaprzeczył od razu- faktycznie Czarny Mściciel napadł na rezydencję i ją wysadził ale był ktoś jeszcze.
-nie rozumiem- przyznałam.
-Skoro za wszystkim stoi Mściciel to po co by strzelał w miejsca wybuchu?
-No bo chciał kogoś zabić?- podsunęłam
-To by podłożył większy ładunek albo go odpuścił i po prostu strzelał.
Tak to było rozsądne.
- kiedy Mściciel latał i strzelał ktoś napadł na bank i rezydencję dopiero pózniej wkroczył Mściciel i wysadził w powietrze budynek.
-Czyli sugerujesz że były dwie grupy. Mściciel atakował tą pierwszą.- podsumowałam
-Właśnie, i wydaje mi się że bank był tylko odwróceniem uwagi tak samo jak i bomby.
-Sugerujesz że...
-Ja tam byłem- przerwał mi- zdążyłem uciec. Było ich dwóch ktoś cię szukał. Tego jestem pewien.
Po tych cudownych słowach wyszedł.
Quick na pewno nie zrobił by czegoś takiego, ma inny plan przecież obiecał że mnie wydostanie a gdyby chciał się włamać zrobiłby to już dawno. A więc pewnie Luke, może i Drake chodz tych dwoje się kłóciło ale Dimitri wspominał że było ich dwóch.
O boże....
Mściciel też tam był i wysadził budynek w powietrze. Przerażona wyjęłam telefon i go włączyłam. Przez łzy nie mogłam wybrać numeru. Ale w końcu mi się udało i rozległ się sygnał. Czekałam wieki ale Quick nie odbierał. Połączenie się zakończyło a więc zadzwoniłam raz jeszcze. Z tym samym rezultatem. I trzeci. A jeżeli to jednak był Quick, może już nie żyje. Ale wtedy odebrał za piątym razem.
-O Boże, Quick co wy narobiliście?- spytałam szlochając.
-Alex uspokój się- poprosił
-Nic im nie jest, prawda? Quick proszę powiedz że wrócili. A najlepiej że ich wcale tam nie było- szlochałam dalej nie dając mu dojść do słowa.
-Al o czym ty mówisz?- spytał zdezorientowany. Jak będę ryczeć niczego się nie dowiem. Szybko się więc uspokoiłam.
-Wczoraj Mściciel napadł na Rosję.
-No wiem.
-Ale Dimitri jest pewny że był tam ktoś jeszcze. Proszę powiedz że Drake i Luke są z tobą.
Quick zaklął.
-Quick o co chodzi?- spytałam przerażona, miałam wrażenie że krew mi w żyłach zastyga.
-Wczoraj polecieli do polski- wyjaśnił po chwili ciszy. Nie ma ich z nim, on o niczym nie wiedział.Oni sami pojechali. Oni nie żyją. Ten świr wysadził ich w powietrze. Panikowałam coraz bardziej.
-Al uspokój się, jak tylko będę coś wiedział zadzwonię do ciebie- powiedział i się rozłączył. Rozryczałam się jeszcze bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz