piątek, 29 września 2017

Od Rozi

Wiedziałam że pozostali nie mówią mi wszystkiego. Więc naprawdę nawet nie chciało mi się schodzić na duł. Schodziłam tylko na posiłki i udawałam że niczego nie dostrzegam. Krzysiek był jedyną osobą która brała moje zdanie pod uwagę. A nawet bez problemu ze mną rozmawiał chociaż też wyczuwałam pewne granice kiedy zaczynał kręcić. Nikt jeszcze nie miał czasu aby przejrzeć tych dokumentów ojca po które jechaliśmy do Krakowa. Więc rozłożyłam je na łóżku i próbowałam jakoś ogarnąć. Papiery z domu nie mówiły za wiele. Pracował nad nowo powstałym wirusem na który chorowały ptaki. Zorientowali się jak zarażonych było już 20 gatunków. Zaraza szybko się szerzyła. Ojciec podejrzewał że to zmutowana wścieklizna. Szukał sposobu na jakąś szczepionkę. Pracował nad tym ze swoim kolegą mieszkającym w Rosji. I nic więcej ciekawego. Zaczęłam przeglądać dokumenty które wziął Drake z Instytutu. Swoją droga byłam ciekawa co wydarzyło się w środku. Chyba podświadomie wiedziałam... Drake musiał zobaczyć ojca...
" Zgodnie stwierdziliśmy że musimy dowiedzieć się czy zaraza może przenieść się na inne gatunki. Napisaliśmy podanie z prośbą do kierownika. Na drugi dzień mieliśmy odpowiedz. Do pomieszczenia z zarażonym ptakiem wpuściliśmy psa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Kolorowa ara rzuciła się na agresywnego rottweilera. Pies nie miał z nią szans, był strasznie poturbowany. Mieliśmy na drugi dzień wołać weterynarza. Na drugi dzień pies zaczął dziwnie się zachowywać. Nie było sensu wołać weterynarza ara zaraziła psa wścieklizną." I tu też pisał że cały czas kontaktował się ze swoim kolega z Rosji.
" Dziś mieliśmy awarię prądu. Ktoś przez przypadek wypuścił Arę. Zarażony ptak zaatakował naszego kolegę z pracy. Profesor Nowak pracuje w innym dziale. Na drugi dzień przyszedł do pracy, ale zle się poczuł. Przed końcem pracy zaatakował swojego współpracownika. Po tym incydencie zapadła decyzja że pracownicy nie mogą opuścić Instytutu. Wolałem wrócić do domu, do rodziny. Miał racje wirus jest odporny i przenosi się na inne gatunki. To będzie koniec ludzkości. Gromada ptaków zaczęła zarażać."
Było tego więcej ale tyle mi wystarczyło. Ojciec szczegółowo opisywał każdy dzień. Między kartkami znalazłam dziwny wzór. Na odwrocie napisane było odręcznym pismem ojca. 1/3;20/15;9/7
Wiedziałam że to coś znaczy. Ojciec często bawił się z nami w szyfrowane kody. Pierwsza cyfra to słowo druga zapewne nr strony.
" Pierwsza część szczepionki " - takie słowo mi wyszło
Usłyszałam pukanie do drzwi. I do środka wszedł Krzysiek
- Co robisz? - spytał
- Wzięłam się za dokumenty ojca - odparłam
- I co?
- Wiemy że zaczęło się to od ptaków - odparłam - i że wirus jest odporny na wszystko, ale chyba jest na to szczepionka
- Na zimnych? - dopytał
- Nie wiem, nie znam się na tym
- Jeżeli jest jakaś szczepionka - zaczął Krzysiek
- To wszystko wróci do normy
- Pokaż - poprosił
Podałam mu dziwny wzór.
- Skąd wierz że to szczepionka?
Wyjaśniłam mu jak rozszyfrowałam kod ojca. I że zapewne druga część szczepionki ma ten jego przyjaciel z Rosji.
- Jesteś genialna - wypalił nagle z pełnym podziwem i o dziwo mnie pocałował.
Wmurowało mnie. Przecież on jest tylko moim przyjacielem. Ja kocham Quicka. I gdy w końcu wyrwałam się z otępienia, odsunęłam się od niego. I uderzyłam go w twarz. Co on sobie wyobraża!
- Rozi przepraszam - zaczął
- Wynocha - wrzasnęłam
Byłam na niego wściekła. Byłam wściekła na siebie. Skoro mnie pocałował znaczy że musiałam dawać mu jakieś nadzieje. Przecież wyraznie mówiłam że kocham Quicka! Że możemy być tylko przyjaciółmi. Popłakałam się z tej złości... Przeklęty Quick! Na dół zeszłam dopiero na kolacje. Krzysiek próbował mnie namówić żebym poszła z nim pogadać. Jedliśmy jakieś jedzenie którego na pewno nie zrobił Witek. Było zbyt ładnie podane ale nawet nie czułam smaku. Zaczęłam opowiadać im czego się dowiedziałam. Kiedy w połowie wypowiedzi przerwało mi radio.
- Potrzebujemy pomocy... - usłyszeliśmy w radiu kobiecy głos - proszę... Jest nas 8 w tym troje dzieci kończy się nam żywności... Czy ktoś nas słyszy... Kierujemy się w stronę Krakowa... Powtarzam jest nas 8 w tym troje dzieci, potrzebujemy pomocy. Kierujemy się w stronę Krakowa
Spojrzeliśmy po sobie. W radiu słyszeliśmy już cztery komunikaty i zawsze jak ktoś z nas dojeżdżał grupa już nie żyła, ale ci mają dzieci... Nie wiem może załączył mi się już instynkt macierzyński ale rozumiałam tę kobietę. Musimy im pomóc.
- Drake - wypaliłam - zrób coś... ostrzeż ich. Przecież znów nie zdążymy na czas.
- Rozi namierzą nas - odparł Drake
- Drake oni mają dzieci - nie dawałam za wygraną
- Rozi ma rację - poparła mnie Alex
I chyba właśnie ona go przekonała. Drake podszedł do radia.
- Mogę ich ostrzec ale wtedy musimy zniknąć z fali na jakiś czas
Odbyło się szybkie głosowanie bez Luke który był na warcie.
- Pati idz do Luke i mu powiedz - zarządził Drake - Słyszymy was - powiedział do radia - Do 8 osobowej grupy nie jedzcie do Krakowa. Natychmiast zmienicie kierunek jazdy. Przestańcie nadawać bo was wybiją. Powtarzam... Do 8 osobowej grupy. Są grupy które zabijają wszystkich którzy nadają na falach. Do pozostałych. Jesteśmy liczną, zorganizowaną grupą zamierzamy coś z tym zrobić. Już zrobiliśmy porządek ze szpitalem. Wy będziecie następni. Do Ivana jeżeli to słuchasz wiedz że na ciebie tez przyjdzie czas...
Po tych słowach zaczął majstrować coś przy radiu. Cały mój brat on zawsze musi blefować.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz