Przez większość czasu błąkałam się po budynku i jego terenie ale już nie próbowałam uciekać, ludzi zrobiło się o połowę więcej, no i cały plan legł w gruzach. Od samego początku wszystko szło na opak. Nie dam rady uciec, teraz jest za dużo ludzi a pózniej to już w ogóle nie będę w stanie.
I jak zawsze zaczęłam się zastanawiać co u reszty. Głupotą był ten układ, oczywiście chciałam ich zobaczyć ale Drake na pewno widział ten wywiad, nie ma opcji że było inaczej i na pewno uwierzył i mnie nienawidzi, o ile już wcześniej nie znalazł sobie jakiejś innej. Może Luke go przekona że to nie jest prawda, przecież to mój brat zna mnie. Zastanawiałam się co tak naprawdę się stało przy tej wymianie. Dziwnie się w tedy czułam a więc nawet jakbym mogła coś zauważyć w tym stanie było to nie możliwe. Czy na prawdę ktoś porwał Rozi i po prostu Quick ją odbił. Zorientowałam się że jest 6 lipca, Damon ma dziś urodziny, ma równy roczek, jak to zleciało.
Z rozmyślań wyrwał mnie Sasza.
-Chodz, musisz coś zobaczyć- oświadczył radośnie. Bez słowa poszłam za nim, szybko się zorientowałam że prowadzi mnie do laboratorium. W tedy sobie przypomniałam że pewnie jest termin porodu tych kobiet o ile można to tak nazwać.
-Chyba jednak nie chcę tego widzieć- powiedziałam cicho przypominając sobie potworka z bunkru, ale było już za pózno bo Sasza otworzył już drzwi do pomieszczenia. Niechętnie weszłam za nim. Sala wyglądała jak w szpitalu było pięć łóżek a na każdym z nich leżała kobieta, wokół nich kręciła się masa lekarzy, a może naukowców, i wstrzykiwali coś tym kobietom. Jedna z kobiet zaczęła krzyczeć, i to przerazliwie, musiała cierpieć. Za chwilę dołączyła do niej druga. W tym samym momencie zaczęło mi szumieć w uszach. O nie. Tak samo było wtedy. Drugi raz tego nie przeżyję. Chciałam stąd wybiec, ale nie potrafiłam się ruszyć. Szum się nasilał i przechodził powoli w pisk. Na koszuli jednej z kobiet pojawiła się czerwona plama, która się powiększała. W końcu kobieta zamilkła i patrzyła martwimy oczami przed siebie, to samo spotkało pozostałe. Podejrzewałam że nastała już cisza. Pisk robił się coraz głośniejszy co było nie znośne. Jednej z kobiet rozerwała się koszula i pojawiło się to coś, nie potrafiłam tego nazwać dzieckiem. O Boże, a jeżeli.... szybko odgoniłam te myśli. Pięć małych potworków zżerało swoje matki a 11 osób tylko się na to patrzyło, to było chore.
Zrobiło mi się słabo, oparłam się o ścianę i powoli się osunęłam na ziemie, zapadła ciemność...
***
Obudziłam się na łóżku szpitalnym. Sasza siedział obok.
-Zostałaś ugryziona, dlatego możesz się z nimi komunikować, prawda?- dopytał kiedy zauważył że już się obudziłam.
-Brawo, zgadłeś. A więc skoro wiesz jak to działa to może każesz kogoś pogryść a ja będę mogła wrócić do domu.- zaproponowałam.
-Co jeszcze ukryłaś?- spytał.
-Już wiesz wszystko- zapewniłam siadając na łóżku co nie było najlepszym pomysłem bo mnie zemdliło i zwymiotowałam. Obok mnie od razu pojawiła się pielęgniarka i coś mi podała.
-A więc nie wiesz dlaczego się nie przemieniłaś- drążył temat dalej.
-nie mam pojęcia- powiedziałam ale byłam pewna że nie najlepiej na tym wyjdę, on już to wie.
-Nie przyjmujesz żadnych leków i wcale nie wiesz jak dostaje się antybiotyk blokujący- podsumował.
-Dokładnie- potaknęłam.
-A wiesz chociażby że jesteś w ciąży?
-To nie twoja sprawa- warknęłam.
-Jesteś u mnie a więc raczej moja- stwierdził.
-A więc pozwól mi wrócić do domu to nie będzie twoja.
-To tak nie działa, była umowa. Wymienili cię za Rozi. Gdybym cię wypuścił, stracił bym.
-nie prawda, wiesz jak sprawić aby ktoś się z nimi komunikował, wystarczy że każesz jakiemuś Alfredowi kogoś ugryść, tylko niech go nie zje i wyjdziesz na zero. To by było uczciwe.
-Ale ja chcę ciebie- i po tych słowach mnie pocałował, od razu go odepchnęłam i mu przywaliłam.
-Mam chłopaka i nikt kto nie jest nim nie ma prawa mnie całować. W ogóle masz się do mnie nie zbliżać, bo...
No właśnie bo? Co ja mu mogę zrobić. To wszytko nie ma sensu i oczywiście nie mogłam znaleść gorszego momentu na płacz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz