niedziela, 12 listopada 2017

Od Lexi

W nocy sprawdziliśmy lasy i napotkaliśmy kilka pojedynczych sztuk. Nie byłam pewna czy po wczorajszym otworzymy sklep. Quick jednak stwierdził że wszystko musi wrócić do normy ale on chyba nie widział tego sklepu. Same ogarnięcie go zajmie nam kilkanaście godzin dodatkowo trzeba porozstawiać towar. No i nikt nie był w nastroju przez co praca szła dwa razy wolniej. Szkoda że niema Szymona.
Zarządziłam żeby ogarnąć część sklepu porozstawiać tam podstawowe produkty i otworzyć sklep. Na szczęście nie przyszło wiele osób, wysłałam trzy osoby które obsługiwały kasy i uzupełniało towar w razie potrzeby, reszta sprzątała sklep. Sama sporządzałam listę zniszczonych rzeczy oraz zamówienie. Okazało się że tylko dwa okna się uchowały.
Z rozmyślań wyrwały mnie krzyki. Kradzieże, bójki, zimni, a tym razem co? Zirytowana przeszłam na przód sklepu. Było około czterdziestu klientów oraz kilku wojskowych, którzy wyciągali za fraki wykłócających się ludzi.
-co wy wyprawiacie?- spytałam jednego z nich który totalnie mnie zbył. Spojrzałam pytająco na Kamilę która wzruszyła tylko ramionami.
-Kto tu dowodzi?- spytałam ale i tak nikt mi nie odpowiedział. Jak ja nienawidzę jak ktoś mnie zlewa. Ustałam więc na samym środku zastawiając drogę jakiemuś faciowi.
-Dziewczynko nie utrudniaj nam wykonywania rozkazów.- powiedział próbując mnie wyminąć, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej ja mu dam dziewczynkę.
-A wiec słuchaj dziadku, to jest mój sklep i nie macie prawa...- ale ten cham mnie przesunął i sobie poszedł- hej ja mówię do ciebie- krzyknęłam za nim- matka cię kultury nie nauczyła?
I poszłam za nim aby się z nim wykłócać ale wtedy złapała mnie Julka i odciągnęła z drogi wojskowym.
-Czy ty to widziałaś co za cham totalnie mnie olał- poskarżyłam się Julce, którą chyba moje zachowanie bawiło.
-Quick kazał mi tobie powiedzieć że masz zamknąć sklep.- wyjaśniła.
-A oni gdzie ich zabierają?- spytałam trochę się uspakajając.
-Nie wiem Quick chce porozdzielać ludzi zarażonych od zdrowych, znaczy od tych nie pogryzionych bo nie wiem czy ktoś nie jest chory...
-Dobra czaję- przerwałam jej. -a co z pracownikami?
-nie wiem- przyznała.
-A kto wie?- ale Julka mi nie odpowiedziała, poszłam wiec do kolesia który chyba tu dowodził bo wydawał jakieś rozkazy, to był ten cham.
-Gdzie ich zabieracie? -spytałam na wstępie. Dziad nawet na mnie nie spojrzał. -Ogłuchłeś pan to może zainwestuj w aparat słuchowy, pytam się gdzie ich zabieracie.
-Dziewczynko nie muszę ci się tłumaczyć.
-No chyba raczej tak. Gdzie ich zabieracie? A pracowników też, a nie przyszło ci może do głowy aby grzecznie ich poprosić a nie rzucacie nimi jak...
-My tylko wykonujemy rozkazy- przerwał mi 
-A nie możecie wykonywać ich grzecznie? W rozkazie było szarpanie ludzi i wywoływanie paniki?
-Dziewczynko ty to chyba powinnaś już wrócić do domu- stwierdził, nie no nie wierzę jeszcze mi mówi co ja mam robić i gdzie chodzić? No chyba jaja sobie robi.
-Chyba cały czas mówię że jestem kierowniczką tego sklepu, nie pójdę stąd jak mi ktoś nie odpowie na pytania, no i jeszcze sklep muszę zamknąć.
Chociaż nie byłam pewna jaki jest sens skoro nie ma okien ale ok.
-Pracowników też zabieracie?- spytałam
-Wszystkich ludzi ze sklepu- przytaknął.
-A moglibyście ich traktować jak ludzi a nie jak przedmioty które przenosi się z kąta w kąt?- spytałam
 Miałam dość tego dziada a więc odeszłam i zebrałam pracowników w jedną kupę.
-Ok słuchajcie-zawołałam z ciągając ich uwagę - musicie pojechać z tymi panami i grzecznie wykonywać ich rozkazy.
-Gdzie nas zabiorą- spytała Dominika.
-Tego nie wiem- przyznałam- ale chodzi o wczorajszy incydent. Chodzi o bezpieczeństwo ogółu.
Trochę po marudzili ale posłusznie wsiedli do autobusu. Kiedy wyszła ostatnia osoba zamknęłam sklep i  wróciłam do domu z Julką gdzie panował ogólny raban. Znowu było pełno ludzi, Amanda co chwila pojawiała się i znikała. Zauważyłam Roz, do której podeszłam by się dopytać co się dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz