niedziela, 12 listopada 2017

Od Drake'a

Ludzie to jedna wielka maskara. Musiałem aż czterem kozakom przywalić w pysk i pokazać gdzie ich miejsce. Przecież jak zaczną wyłazić z tych autobusów zrobi się większy mętlik. Oczywiście było tam również wojsko ale ci kretyni przecież nawet srają na rozkaz. Może jak był by Luke była by z nich jakaś pomoc a tak to musiałem liczyć na siebie i swoją spluwę.
- Ile mamy jeszcze czekać? Jest pózno, są tu małe dzieci? Trochę wam nie idzie organizacja. Kobiety z małymi dziećmi powinny mieć pierwszeństwo - oburzyła się jakaś baba
- Nie mam już siły ani ochoty się z wami użerać. - warknąłem - może od strzele te dzieci i te kobiety będzie spokój. A może panią od strzele tak na postrach innym.
- Przestań grozić mojej żonie - ostrzegł Mariusz
- No teraz już widzę dlaczego taka szczekata. Rodzina piesków. Powiedz żonie aby grzecznie wróciła do autobusu
- Zważaj na słowa - warknął Mariusz
No i znów wyszła jakaś osoba.
- No do cholery tylko ja tu pracuje - wrzasnąłem - jeszcze raz ktoś opuści autobus a za strzele i nie ważne czy to żona Mariusza, Borysa, Grześka, Heńka czy innego Zdzisia
Było zimno a ja na tym dworze spędziłem już bite 5 godzin. I w tedy z domu wybiegł jakiś typ wrzeszcząc na całe gardło że szef umarł. Mariusz pytająco spojrzał na mnie ja na niego. Przecież jeszcze niedawno widziałem go jak wchodził do domu z Grześkiem i jego rodziną. Nie wyglądał jak by miał zejść z tego świata. 
- Borys idz do domu i dowiedz się o co chodzi - poleciłem - Musisz mi pomóc. - powiedziałem do Mariusza
Wściekli, spanikowani ludzie po usłyszeniu tego kretyna zaczęli wyłazić z autobusów. I zaczęli się mieszać przebadani z tymi nie. Właśnie takiego zbędnego bałaganu chcieliśmy uniknąć. Żadne argumenty do nich nie przemawiali. Mariusz i jego ludzie też mieli problem z zapanowaniem nad rozjuszonym tłumem. Ludzie uwierzyli w słowa kretyna i nawet kilka oddanych w powietrze strzałów nie pomogło tego opanować.
- Co robimy? - dopytał mnie Mariusz
- Nie wiem Mariusz - przyznałem - musimy jakoś ogarnąć ten cyrk. No i gdzie ta plotkara Borys
Wtedy ktoś zaczął strzelać na oślep.
- Do cholery nie było rozkazu strzelać - wrzasnąłem
- To żaden z moich ludzi - odparł Mariusz
- Niech to szlak
Jakim cudem cywil ma broń.
- Trzeba zlokalizować głąba z bronią - powiedziałem do Mariusza
A ten wydał jakieś polecenia. Kilka osób zostało postrzelonych a dwie zostały zabite. Dlaczego ludzie w panice zachowują się jak zwierzęta. Już bydło ma więcej manier. Chwilę pózniej przybiegł Borys
- Gadaj - nakazałem
- Szef jest nie przytomny. W środku zrobił się harmider. Ludzie panikują.
- Nie ogarniemy tego - zauważyłem - dobra Mariusz powiedz ludziom niech zgarną tu dzieci i spokojne osoby. Włączę ogrodzenie w chwili kiedy zamkniecie bramę włączy się napięcie. Jak coś to mnie wołajcie idę do domu
Tak jak mówił Borys w domu również był harmider i panika. Szybko zlokalizowałem Roz siedzącą przy Quicku. I jak to u nas bywa w chwilach kryzysu wszyscy byli właśnie w tym miejscu.
- Co się stało? - spytałem
Roz się rozpłakała i nie była wstanie wykrztusić ani słowa. Spojrzałem na Al ale ta wzruszyła ramionami
- Masz broń? - spytałem
Lexi skinęła głową.
- Jak coś to jej użyj - poleciłem - idz po Amandę - powiedziałem Borysowi który kręcił się przy nas 
- Roz co się stało? - dopytałem przytulając ją
- Nie wiem - wypaliła w końcu - wyszedł z gabinetu i nie wyglądał najlepiej. Powiedział że to Iza - odsunęła się ode mnie
O nie to nie wróży nic dobrego. Wtedy podszedł do nas Robert
- Szef przyprowadził chłopaka Grześka. Potrzebna była krew. Ta lekarka musiała pobrać jej o wiele za wiele.
No nie wierze.
- Roz - powiedziałem - posiedzi tu okej... Ja pójdę do tej wywłoki a ty pilnuj by Amanda nie spieprzyła roboty.
Na dworze znów usłyszałem strzały. Ja się poddaje. Czy on musiał umierać akurat teraz.
- Co się tam dzieje? - spytała Al
- Jakiś kretyn wywrzeszczał że szef nie żyje a drugi zaczął strzelać na oślep. To jest masakra Lex. Roz - wrzasnąłem na swoją siostrę - musisz to ogarnąć.
- Ja, przecież oni mnie nie słuchają - warknęła
- Są ranni od postrzału - wyjaśniłem - teraz rannych jest pewnie więcej
W domu nie było lepiej ludzie zaczęli wrzeszczeć. I w tym momencie do domu przybiegł Mariusz
- Co tam się dzieje? - spytałem
- Bunt - odparł Mariusz - ludzie zaczęli podpalać domy, chyba napadli na sklep. No i strzelają z broni
- Skąd oni ją mają? - dopytałem
Ale Mariusz wzruszył tylko ramionami.
- Mamy gości, domagają się tu wejść - powiedział Mariusz
- Że co?
Chyba wiedziałem co Mariusz ma na myśli i jak wyszedłem na zewnątrz tylko się upewniłem. Pieprzę taką robotę. Przed domem mieliśmy masę ludzi w czerni i Alfonsa. Pięknie.
Na podwórku mieliśmy masę wystraszonych ludzi, płaczące dzieci. Na osadzie biegających szajbusów. I facetów w czerni ze spluwami.
- Czego - warknąłem trzymając broń w ręku
Ostatnio taka wizyta nie skończyła się dobrze
- Mówią że szef nie żyje - wychylił się któryś
- To zle mówią
- Chcemy wejść
- Wszyscy? - dopytałem - chyba się nie zmieścicie
Koleś wymierzył we mnie broń.
- Co z Quickiem? - dopytał Alfons jak on miał na imię...
- Żyje - odparłem - za każdym razem kiedy on będzie miał gorszy dzień wy będziecie mierzyć do mnie z broni
Koleś opuścił broń
- Chcemy zobaczyć szefa - powiedział
- Okej - przytaknąłem - może wejść do domu 20 ludzi i ten... - chciałem użyć jego imienia ale zapomniałem - alfons
- Nie mam tak na imię - oburzył się alfons
- Nie ważne. Możecie wejść tylko bez celowania w przypadkowe osoby i bez strzelania w mój telewizor - rozkazałem otwierając bramę.
- A ci - wskazał na ludzi
- Wystraszeni ludzie którzy nie wiedzą co się dzieje - wyjaśniłem - miało być 20 ludzi - oburzyłem się
- Wejdzie 25 a ty grzecznie zamkniesz mordę
- Nie, umówiliśmy się na 20 - nie dawałem za wygraną - wszystko jest kodowane nie wejdziecie
Znałem tego gościa z widzenia i jednak stanęło na moim. Do domu weszło tylko 20 ludzi i Alfons. A pozostali obstawili dom.
- Mariusz powiedz żeby rannych przyprowadzić do domu - powiedziałem i sam poszedłem do domu. W progu wpadłem na Krzyśka.
- Dobrze że cię widzę wez ogarnij dla tych ludzi co siedzą nam w ogródku koce i coś ciepłego do picia.
Krzysiek skinął głową i poszedł. Roz jednak się ogarnęła i udało jej się ogarnąć te towarzystwo. Nawet faceci w czerni jakoś się zachowywali. Więc poszedłem na dół i za kudły przyciągnąłem na górę Izkę.
- Co ty suko sobie myśli - warknęła Roz za nim ja zdążyłem coś powiedzieć - najpierw chciałaś zabić mi syna a teraz męża
Roz wyciągnęła broń i nie miałem wątpliwości że bez wahania ją zastrzeli.
- Siostra wyluzuj - powiedziałem bo Roz zwróciła na siebie uwagę wszystkich nawet facetów w czerni którym nie spodobało się że ma broń. Na całe szczęście nim ktokolwiek coś zrobił i nim wybuchła większa afera Quick odzyskał przytomność. Roz od razu do niego podeszła znaczy chciała to zrobić ale na jej drodze stanął facet w czerni.
- Jakiś problem masz - fuknąłem i pociągnąłem Roz do Quicka - moja siostra ma prawo podejść do własnego męża.
Nie chętnie ale odpuścił. Tylko głupek by tego nie zrobił.           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz