Całkiem niezła... Zabiję Drake. Przecież mówił mi że ta Włoszka to taka marna. Borys swoją drogą też dostanie. I jeszcze ten wyjazd do Włoch przecież on nawet nie chce ze mną o tym rozmawiać. Nie podlega dyskusji on jest nastawiony że jedzie. I jeszcze zamierza obstawić dom ludzmi którzy mi grożą po prostu super. Muszę sama zobaczyć tę Włoszkę na oczy. Jak widać na nikim nie można polegać. Nawet na własnym bracie. Przez całe śniadanie obserwowałam Borysa. Dziwnie się zachowywał. Musiał się czegoś dowiedzieć. Quick poszedł na górę. Reszta też po śniadaniu zajęła się własnymi sprawami. W salonie został tylko Drake ale on grał na konsoli, ale nim nie musiałam się przejmować. Podeszłam do Borysa
- No mów - poleciłam
- Eee... no...
- Borys wiem że ty coś wiesz. I wiem że aż cie nosi by to powiedzieć. Więc powiedz
- Wczoraj chodziłem za starym...
- Ojcem szefa? - dopytałam
- Tak - przytaknął - kombinuje coś...
- Co? - dopytałam
Nauczyłam się rozmawiać z Borysem trzeba zadawać mu odpowiednie pytania za nim ten się rozgada na dobre. Wtedy można dowiedzieć się wszystkiego i zaoszczędzić czasu.
- Łazi ze swoją córuchną - powiedział - był u profesorka coś tam próbowałem posłuchać ale profesorek dużo gadał a pózniej wyrzucił go za drzwi...
- Borys - upomniałam, bo zaczął schodzić na inne tematy
- Chodzi o to że chcą się panienki... ciebie pozbyć. Chcą przejąć władzę. Bo ty ją masz...
- Borys...
- No chodzi o to cytuje " No to widzisz tu każdy gra do swojej bramki dla tego go znoszą i te jego wybryki. Czyli jak mówił profesorek..." Nie tego nie powtórzę
- Mów człowieku...
- No że będą mieć pa... ciebie z głowy, a jak nie to zapoznają go z jakąś panienką...
No proszę, już następni chcą się mnie pozbyć. Kurcze co to ma być. Dobrze że w porę się obudziłam bo została bym w kapciach. Niech to szlak.
- Dzięki Borys jesteś wielki
Odkręciłam się na pięcie i poszłam na górę. Kiedy mijałam Drake spojrzał na mnie porozumiewawczo znaczy że słyszał. Weszłam do pokoju Quick zajmował się młodym.
- Muszę iść - oznajmił podając mi Damona
- Wiesz ja muszę wziąć Damona na spacer. Po spacerze lepiej śpi - wypaliłam - Więc może bym cię odprowadziła kawałek. No chyba że nie chcesz - dodałam szybko
Na szczęście się zgodził bez żadnych ale. Więc ubrałam Damona, Quick wsadził go do wózka i poszliśmy. Chociaż sama już dość dobrze radzę sobie z Damonem nie powiem mu tego. Wtedy częściej będzie wychodził z domu.
- Musisz tam jechać? - spytałam
- Muszę - odparł
- Okej... a długo cie nie będzie?
- Słońce nie wiem najdłużej tydzień - powiedział
- Aż tydzień. Boże... Quick nie możesz olać tego zlecenia, albo dać to komuś innemu
Wtedy doszliśmy już do szpitala.
- To ja będę wracała. Tylko wróć na obiad - poprosiłam
- Chodz ze mną - zaproponował - przecież jak Damon się rozpłacze. Nie będziesz pchała wózka trzymając go na rękach
Jak to dobrze Damon że się urodziłeś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz