Wiedziałem że nie będzie jej w Krakowie. Po prostu musiałem się o tym przekonać. Musiałem tu przyjechać sam nie wiem czemu. U dziadków też wątpiłem że będzie ale i tak chciałem tam pojechać. To w tym domu spędzaliśmy wszystkie święta i wakacje przynajmniej jak byłem dzieckiem. Znałem każdy kont w tym domu Roz również nie raz bawiliśmy się tam w chowanego. Byliśmy już prawie przy schodach gdy usłyszeliśmy za sobą
- Ręce do góry
Rozejrzałem się dyskretnie. Za nami stał tylko jeden ale dookoła w budynkach gospodarczych, w stajniach za domem było około 20 ludzi. Wszyscy mieli znaki Czarnego Konia. Bez słowa podniosłem ręce do góry. Przecież oni wszyscy mierzyli do nas z broni. Al spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. Nie powinienem był jej zabierać. Przecież każdy wypad do Krakowa kończy się klęską. Sam sobie poradzę ale nie mogę narażać Al. Wyjaśniłem jej jak ma uciec. Ale przecież to Lex ona zawsze musi postawić na swoim. Więc musiałem powiedzieć parę słów które w rzeczywistości wcale nie chciałem powiedzieć. Gdy powtórzył swój rozkaz żebyśmy się odwrócili myślałem że Al była na mnie na tyle zła że zostawi mnie i ucieknie. Powoli zacząłem się odkręcać.
- Teraz - nakazałem
Al rzuciła się we wskazanym kierunku a ja rzuciłem się na gościa który trzymał broń. Kulka minęła mnie tylko o centymetr jednak mam trochę szczęścia w nieszczęściu. Zbiegli się pozostali było ich równo 15. No z tyloma przeciwnikami z bronią nie miałem szans. To szajbusy, nie miałem wątpliwości że któryś strzeli mi w łeb. Ale żaden tego nie zrobił. W sumie nigdy nie skumam takich jak oni.
- Grzecznie pójdziesz z nami - powiedział ten który kazał nam podnieść ręce do góry.
15 spluw było wymierzonych w moją stronę
- Rzuć broń - nakazał
Nie miałem co innego zrobić. Rzuciłem dwie spluwy które miałem pod nogi tamtego. I tak troje mnie przeszukało. Pozbawili mnie jeszcze jednej spluwy, noża i nabojów.
- Idziemy
Poprowadzili mnie do domu dziadków. Dziadek był miłośnikiem historii więc dom był stary, remontowany tylko po to by się nie rozleciał. Meble też były w starym stylu, prawie wszystko było repliką tamtych czasów ale krzesełko do którego mnie przywiązali było orginalne. Dziadek by mnie zabił gdyby zobaczył że posadziłem na nim swoje cztery litery. Przepraszam dziadku...
- Do jakiej grupy należycie? - spytał
- Do żadnej - fuknąłem - sam sobie panuje
- Skąd masz tyle broni?
- Znalazłem - powiedziałem - są posterunki policji, więzienia, trupy
- A jedzenie? - dopytał
- Poluje, zbieram, znajduje, kradnę
- Ilu was jest?
- Chwila może teraz ja pozadaję pytania
Wtedy do domu wrócili pozostali. 7 chłopa jeden z nich prowadził szarpiącą się Al
- Pogryzła mnie i podrapała
- Uważaj bo jeszcze się zamienisz - fuknąłem
Lex posadzili na sąsiednim krzesełku i również ją przywiązali. Odeszli kawałek i zaczęli coś ze sobą gadać. Alex obrażona nawet nie patrzyła w moim kierunku.
- Al - zacząłem cicho
- Naprawdę tak myślisz? Że musisz mnie niańczyć - fuknęła wściekła
- Nie skarbie nie myślę tak - wypaliłem - musiałem to powiedzieć musiałaś iść. A byś nie poszła. No nie gniewaj się - poprosiłem
- Nigdy więcej nie mów że musisz mnie niańczyć - warknęła ale chyba jej przeszło
- Dobrze kochanie od dziś ty niańczysz mnie. Więc może wykombinujesz jak nas stąd wydostać.
Nie wiem ile minęło czasu. Wyśpiewałem już chyba wszystkie kawałki roca jakie znałem. Al była chyba jedyną osobą której to nie przeszkadzało. Ciekawe czy lubiła roca czy polubiła go przeze mnie. Chyba wszyscy mieli mnie już dość. Bo w salonie zostało tylko 3 osoby które nas pilnowały. Za oknem było już ciemno a my byliśmy grzeczni więc nasi strażnicy przestali zwracać na nas uwagę. Śpiewałem dalej i próbowałem dosięgnąć scyzoryka. Po kilku długich i nie udanych próbach udało mi się. Kretyni nawet niczego nie zauważyli. Wziąłem ze stolika ciężki, stary, posrebrzany świecznik. I zdzieliłem jednego w głowę. Po czym zaciągnąłem go do klapy w podłodze prowadzącą do piwnicy. Tą czynność powtórzyłem trzykrotnie. Po czym wróciłem do Al i ją odwiązałem. - Choć tylko cicho tu strasznie niesie się jak ktoś chodzi więc nie schodzi z dywanu. - poleciłem i pociągnąłem ją na schody
- Gdzie idziemy? - spytała cicho - drzwi wyjściowe są tam - wskazała
- Nie możemy odejść - odparłem
Stanąłem na pół piętrze. Jak to leciało?... Pociągnąłem za pochodnię. I otworzyły się drzwi. Al spojrzała na mnie pytająco.
- To stary dom, bardzo stary ma dużo przejść i skrytek. 8 lat je odkrywałem i zapewne nadal nie znam ich wszystkich - wyjaśniłem - właśnie jesteśmy w korytarzu dla służby. Będziemy musieli ich zabić.
- Czym? - dopytała
- Jest tu dużo rzeczy które mogą posłużyć nam za broń.
Stanąłem przed drzwiami. Spojrzałem przez małe okienko czy nikogo nie ma w środku
- Zostań tu na chwilę i pilnuj by nie zamknęły się drzwi bo tu one się zacinają
Lex była zaskoczona, otworzyłem drzwi i wszedłem do pomieszczenia. Złapałem za prawdziwą szpadle jakiegoś tam typka, i jakiś stary karabin kogoś tam. Miałem już wracać kiedy z szafy coś się na mnie rzuciło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz