sobota, 4 listopada 2017

Od Drake'a

Wiedziałem że ta sprawa to tylko formalność. Wszyscy mieli wycofać oskarżenia a na stację nie na padliśmy. Nawet jak by chcieli nas za to wsadzić nie mieli argumentów. Przecież w tedy nie było nas w kraju. A irytował mnie ten typek. Silny właściciel sklepu, teraz kiedy wycofał oskarżenie a my zostaliśmy uniewinnieni musiałem mu przywalić. Rozbierał wzrokiem moją dziewczynę i nie mam pewności czy jej nie macał. Koleś chyba wiedział że coś się święci bo długo nie wychodził z sądu. Wystarczyło tylko poczekać przecież nie będzie tam nocował. I kiedy wyszedł przywaliłem mu w ryj. Pózniej wróciliśmy do hotelu. Luke i Julka mieli załatwić bilety do Bostonu. Chyba Quick nie myślał że grzecznie będę czekał na jego powrót. Wreszcie wrócili ale nie mieli zadowolonych min
- Najbliższy lot jest za tydzień - powiedział Luke - o ile w ogóle nas przepuszczą
- Jak to za tydzień? - dopytałem
- Normalnie idioto za tydzień. Dziś mamy środę więc w następną środę będzie równy tydzień i będziemy mogli zabukować sobie bilety.
- Wiem co to znaczy za tydzień - warknąłem
 Luke mnie wkurza i najchętniej przywalił bym mu w mordę ale to brat mojej dziewczyny.
- Dlaczego mieli by nas nie przepuścić? - spytałem
- Chryste Drake - warknął Luke - Ameryka jako jedyna uchowała się w całości ubezpieczają się na emigrantów.
- Czyli nie damy rady - powtórzyłem
- On jest taki głupi - warknął Luke - zostało nam tylko czekać aż wrócą.
Już w głowie wymyślałem plan. Trzeba wykombinować jakiś lot albo statek.
- Nie będę czekać - wypaliłem - lecimy dzisiaj
- Drake - powiedziała Al
- Al masz ochotę zrobić coś szalonego? - spytałem
- Tak szalonego jak ostatnia randka? - dopytała
- O wiele bardziej - przyznałem
- Randka mi się podobała - stwierdziła Al
- Więc kto wybiera się do Bostonu? - spytałem
- Czy ty nic nie rozumiesz - warknął Luke - mówiłem...
- Wiem piesku co mówiłeś - fuknąłem - więc ci co robią sobie wycieczkę do Bostonu za pół godziny na dole
Wstałem i poszedłem do recepcjonistki.
- Witaj skarbie - wypaliłem - mogę mieć do pani romansik 
Recepcjonistka się zaczerwieniła.
- Słucham pana
- Padł mi laptop a pilnie muszę wysłać ważnego maila. Dasz radę skarbie jakiś załatwić
Pani była tak miła że użyczyła mi swój własny. I bardzo dobrze. Wziąłem laptopa i usiadłem przy stoliku. Trochę mi zeszło znalezienie odpowiedniej strony a następnie złamanie kodu. No ale przecież już raz coś podobnego robiłem przed epidemią. Więc udało mi się wedrzeć na strzeżoną stronę wszystkich lotów. I na szczęście jeden prywaciarz jutro miał lecieć do stanów. Pózniej wystarczyło namierzyć odpowiednią osobę. Nie bardzo jeszcze wiedziałem jak to działa. Tylko raz pomagałem przy hakowaniu. Po około pół godzinie oddałem recepcjonistce laptop ładnie dziękując. O dziwo na dole w holu byli już wszyscy.
- Mówiłem wam że nie będę tu czekać. A jeżeli nie możemy dostać się do Bostonu w legalnym stylu. Zrobimy to w naszym stylu.
- Chcesz ukraść samolot? - dopytała Al
- Właśnie - przytaknąłem
Myślałem że Quick się zgrywa ale ten naprawdę udostępnił mi swój samochód. Więc zapakowaliśmy się do fury i pojechaliśmy pod adres który znalazłem. Nie jestem kretynem więc zaparkowałem go parę kilometrów dalej na strzeżonym podziemnym parkingu. Dalej szliśmy z buta. Prywatny helikopter był postawiony na małym placyku.
- Ukradniemy ten helikopter? - dopytał się Luke
- Ta... tylko musimy najpierw wyeliminować właściciela by nie zgłosił kradzieży.
- Jak? - spytał Luke
- Ty nie zaprzątaj sobie tym główki - mruknąłem - zaraz wracam
- Idę z tobą - oburzyła się Al
- Okej ale nikt więcej - warknąłem
Ominęliśmy główną bramę i poszliśmy na tyły domu.
- Wszystko jest monitorowane - zauważyłem. Spodziewałem się tego - umiesz skakać po ogrodzeniach?
- Jasne - odparła
- No tak zapomniałem że chciałaś skakać po ogrodzeniu pod napięciem. Dobra załóż kaptur na głowę schowaj włosy i nie podnoś jej do góry.
- Okej - wyznała
- Trzymaj - podałem jej jedną spluwę
- Po co to? - dopytała - będziemy kogoś zabijać?
- Nie - odparłem - po prostu ich postraszymy
Znałem zasięg kamer po prowadziłem Al tak by jak najmniej nas łapały. Zapewne właściciel zamontował alarm ale kolesi należał do tych kretynów którzy wszędzie mają te same hasło. Kodem do alarmu była data urodzenia jego córki.
- Czym ty zajmowałeś się przed epidemią? - dopytała Al
- Byłem hazardzistą - odparłem zgodnie z prawdą
- Hazardzista nie łamie kodów - zauważyła
- Dobra byłem zawodowym hazardzistą. - wyjaśniłem - Wygrywałem kiedy mi kazali i przegrywałem kiedy mi kazali.
- No i co to ma wspólnego z łamaniem kodów
- To że właścicielami kasyn zawsze są szemrane typy. Za nim podpisałem umowę miałem dość spory dług u pewnego typa. Musiałem go spłacić więc dwa razy złamałem dla niego kody i raz współpracowałem z hakerem. Nie wiem nie pytaj gdzie się włamałem wolałem nie wiedzieć. Miałem tylko złamać kod
- A kto nauczył cię łamać kodów? - spytała
- Ojciec na spółkę z wujkiem całkiem przez przypadek. Ojciec był genetykiem a jego młodszy brat coś tam z matematyką. Ale długo by gadać choć.
Weszliśmy do środka było już dość pózno. Nie chciałem ich zabijać. W domu był nasz prywaciarz od samolotu, żona i ich 10 letnia córka. Było dość ciężko i bałem się że ich krzyki usłyszą sąsiedzi. Zakneblowaliśmy ich i związaliśmy po czym zamknęliśmy w łazience.
- Zostawimy ich tak? - spytała Al
- Pewnie jutro ktoś ich znajdzie
Była okazja więc zwinąłem kasę z sejfu i wyszliśmy z domu. Poszedłem do tego lota a Al wpuściła pozostałych. Wejście do środka maszyny nie było ciężkie ale odpalenie złoma już tak. No i okazało się że Luke tak naprawdę wcale nie umie latać.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz