No gdy dotarłem na miejsce czyli do domu. To szef siedział sobie na kanapie, starsza pani mu coś tam Czarusiowała. Grzesiek siedział totalnie zbity z tropu. I oczywiście pojawiło się szefowe słonko. Podeszła do niego jak by nigdy nic. Jak by nikogo nie było.
- No choć tu do mnie kociaku - powiedział do niej szef
Grzesiek wybałuszył gały babcia wyleciała ze swoimi kanapeczkami. Że Czaruś nic nie jadł że powinien leżeć, że o siebie nie dba. I że ona pójdzie zrobić kanapeczki to Grzesiek zje i ja zjem wspomniała o mnie, ale gdy szef widział to swoją damę. To generalnie jak by w innym świecie żył. I kto tu jest kociakiem zastanawiałem się. Najpierw zaczęli się całować tak bo. Ja to już przyzwyczajony byłem ale Grzesiek rozwalił japę.
- Byłeś grzeczny? - zapytała Rozi szefa
- Oczywiście przecież obiecałem. Borys jest świadkiem. Choć tu Borys usiądz bo z tobą też miałem zrobić porządek.
- Ale co zabije mnie szef?
- No najpierw to potwierdzi czy byłem grzeczny czy nie byłem.
- Był szef panienko Rozi bardzo tolerancyjny.
- Słyszałam strzały - zaniepokoiła się Rozi
- Przepraszam że się odzywam - wychylił się Grzesiek - ale to jeden z żołnierzy próbował wyciszyć tłum
Pani starsza przyniosła herbatkę i kanapeczki. A szef to zaczął ode mnie.
- W sumie to wiem że jesteś w tyką. - powiedział - już w Moskwie łaziłeś za mną, ale teraz jak już srasz pod siebie i niby mnie pilnujesz
Wtedy Rozi się roześmiała.
- To powiedzmy że zostaniesz tutaj na zasadach takich jak profesor i jego żona.
- Czyli dostanę swój pokój - wychyliłem się
- No tak dobrze to nie ma. Nie mamy już miejsca. - stwierdził szef - ale musisz zacząć funkcjonować normalnie Borys
- Rozumiem jeść, spać,
- I może bierz prysznic - dodała Rozi
Szef tylko się uśmiechnął
- No chyba by ci się Borys przydał co?
Ja pokiwałem tylko głową. Ale ta cała Rozi to coś jej chyba odwaliło bo zaczęła tak się znęcać nad bidnym szefem, że ten co aż mnie zdziwiło stwierdził że zaraz pójdzie z nią na górę i zainteresuję się nią inaczej. Gdy usiadłem kopnąłem Grzesika ale szef to już chyba wcześniej wszystko zauważył bo się odezwał
- Ja wiem że tu jest gorąco ale jeżeli jest ci duszno, lub zle się czujesz to mamy tu lekarza. No i jest profesor.
Który dzięki bogu zjawił się jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki.
- I jak tam chłopcze się czujesz? - dopytał się szefa
Jednak ten zbył jego pytanie.
- Zna profesor Grześka? - dopytał
- Tak i to od dość dawna współpracujemy.
- Współpracujecie - jak by zawiesił się szef. Chyba nie świadomie ściągając gumkę z włosów własnej narzeczonej
Grzesiek to się chyba zaprogramował na seks w tym momencie. Bo z deka dziwnie się zachowywał.
- No to czy on kiedyś był jak by tu powiedzieć... nie posłuszny? - powiedział szef
- Nie zawsze wykonywał powierzone mu zadanie do końca.
- Teraz przyjechał bo Mariusz mu kazał - uświadomiłem szefa
- Czyli nie znasz Luke - stwierdził szef mówiąc do Grześka
- Nie no znam - odparł Grzesiek - ale nie aż tak blisko
- To dobrze - powiedział szef - bo sporo tu ostatnio części od roweru.
Ja wiedziałem o co chodzi z tymi pedałami ale Grzesiek nie był w temacie.
- No to jak tam w Krakowie? - dopytał szef nie przestając gładzić blondynki po włosach
- Mamy jakieś owoce - wtrącił się Rozi
- Zależy jakie byś chciała słońce.
- Mandarynki albo loda. Najlepiej czekoladowego
- Eee... zawiesił się szef - ciężko zdziwiony
- Mandarynki to mieliśmy ale nie wiem czy jeszcze są dobre
- A lody?
- Jak dzieciaki je nie zjadły to powinny jeszcze być
- To ja polecę - powiedziałem
Gdy wróciłem szef przesłuchiwał Grzesika. Czy widział gdzie jest stado?... W którym dokładnie miejscu?... Czy ludzie z Krakowa są przeszkoleni?... Czy odpowiednio dysponują żywnością? I takie różne inne pytania.
- W takim razie - stwierdził szef obierając swojemu słoneczku mandarynki które jeszcze żyły. - Będziesz odpowiedzialny za Kraków.
- Znaczy? - dopytał Grzesiek
- Będziesz cały czas na łączach. Będziesz im doradzał, pomagał i po prostu będziesz za nich odpowiedzialny. Mają szkolić innych
- Rozumiem chce szef stworzyć armię
- Dokładnie - powiedział szef nie odrywając wzroku od obieranych mandarynek
A te mandarynki śliniły się tak samo jak Grzesiek na szefa dziewczynę.
- Kurcze jakie te owoce są nie trwałe - stwierdził szef - No dobra to znajdz sobie i swoim ludziom jakieś miejsce tutaj w osadzie i pomożesz Mariuszowi... Luke to jest? - dopytał szef Rozi
- Jest w swoim pokoju chyba zajęty
Uśmiechnął się tylko.
- No więc Grzegorzu jak już twój szef i szef twojego szefa Mariusza będzie wolny to przekaże mu żeby rozdysponował twoich ludzi i znalazł dla was jakieś miejsce w osadzie
- Ja mam rodzinę - powiedział Grzesiek
- Okej to znajdziemy miejsce i dla twojej rodziny
- Jego rodzina jest w Rosji - wtrącił się profesor
Aż panienka Rozi przestała konsumować.
- Nie pojedziesz tam John! Nie ma takiej opcji! Nie puszcze cie!
- Słońce a czy ja powiedziałem że gdzieś jadę
- Nie ty John nic nie mówisz a i tak robisz co chcesz
- Grzegorz, Profesorze, Borys nie będziemy się tutaj czarować. Do puki nie powstanie ogrodzenie, ludzie nie zaczną współpracować. Nie ma opcji żeby ściągać kogośkolwiek jeszcze,
- Ale mamy jeszcze wojskowych - mówił Grzesiek - jest jeszcze z 800 chłopa. No i przynajmniej moja rodzina szefie no pomogli by.
- Omówię to z profesorem i rodziną
Oczywiście panienka Rozi się od raz uruchomiła, zaczęła panikować. I szef stwierdził że koniec spotkania i w najbliższym czasie Grzesiek zostanie po informowany o jego decyzji. Ale nad tym będzie już czuwał Luke. A na koniec powiedział jeszcze
- Do widzenia.
Grzesiek jeszcze zapytał czy może chwilę pogadać ze mną. A na rzeczona szefa nas wyrzucił razem.
- No faktycznie - powiedział Grzesiek
- Wpływowa przez to że rozkapryszona przez niego. Dobrze Mariusz gadał - powiedział Grzesiek - ale ja pierdziele ten szefuńcio to całkiem gustowny jest
- Dobra spadam bo jeszcze na mnie zacznie się wyżywać.
Gdy wszedłem do salonu był tam tylko profesor. Poprosił żebym usiadł i mówił: Dobrze będzie, że ja sam jeszcze rodzinę będę mógł sprowadzić tylko najpierw wojskowi. Żeby szefa przekonać, ugłaskać bo nerwowy jest i żeby ludzi uspokoić mówił. Niech słuchają. Powiedział że on już tu nie rządzi. I że on już chcę w spokoju tylko umrzeć. A szef nie jest zły, no może nie taki jak planowaliśmy ale przynajmniej ktoś ogarnia. Co w ustach profesora zabrzmiało dość dziwnie. Starszy pan i słowo ogarnia. Pózniej profesor się ulotnił a ja zostałem sam. Miałem czuć się swobodnie więc zeżarłem wszystko co było na stole i włączyłem sobie telewizor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz