wtorek, 10 października 2017

Od Quicka

- Różyczko ja wiem że chcesz jakoś... że próbujesz skierować moje myśli na inny tor, ale meczysz się niepotrzebnie. Oczywiście to co mówisz jest fascynujące. A no i na pewno bym nie uciekł, raczej przyswoił krytykę twoich rodziców mnie nie tak łatwo się spławia sama wiesz.
- Zanudzam cię? - dopytała .
- Nie słonko. To bardzo interesujące co mówisz , ale myślę że wolała byś posiedzieć z bratem. No poza tym chyba dobrze się bawią i sami nie są bo słyszę głos Luka .
- A ty?
- Ja? Ja nie mam ochoty na ploty. Poza tym jeszcze zagotował bym Drake nie chcę tego, niech zdrowieje bo jest mi potrzebny.
- Na pewno mogę zostawić cię samego?
- Jasne zaraz się pozbieram i poczytam o tych ludziach kogo do jakiej roboty przydzielić
Rozi chyba ulżyło że męczyć się ze mną nie musi bo z przyjemnością poszła .A ja no cóż bolało mnie niby rozmawiała ze mną ale mnie nie przytuliła nawet pewnie się brzydziła tym. Miałem krew tych niewinnych dzieciaków na rękach ktoś musiał. To ja ich tu przywiozłem i jestem odpowiedzialny za to piekło więc czas zacząć robić porządek z tym barachłem - pomyślałem. Energicznie wstałem z wyrka i zbiegłem na dół. W biegu tłumaczyłem Mariuszowi i Borysowi że mają Rozi pilnować i nie wypuszczać poza ogrodzenie.Wsiadałem do samochodu, gdy Mariusz dopytał
- Do kąt jedziemy?
- Ty zostajesz pilnujesz mojej narzeczonej i niech cię nie interesuje gdzie jadę. Bo to ja tu szefem jestem więc tłumaczyć się nie muszę. I od teraz to ja zadaję pytania i wydaję polecenia. Koniec z tym -skomentowałem.
Mariusz porządnie zdziwiony odskoczył od wozu, gdy ruszyłem z piskiem opon. Postanowiłem wybrać się na polowanie ta bezczynność i myśl ze musiałem pozbawić życia niewinne istoty, przez kretynizm takich samych gnoi jakim byłem sam. A te myśli zabijały mnie od środka. Wybrałem się dość wysoko w góry, tam zimnych nie było. Mimo to zapaliłem kontrolkę. Utłukłem wydawało mi się że dzika, ale uciekł i dogonić go nie mogłem. Wiec może mi się wydawało. Pózniej jeszcze kilka sarenek zabiłem i już miałem wracać. Ba nawet wsiadałem do samochodu, gdy z krzaków wyskoczyło to postrzelone bydle i skoczyło na mnie z całym impetem. Nim go zabiłem poczułem rozdzierający ból w boku, pózniej tępe uderzenie i dalej nic ciemność i pustka. Gdy odzyskałem przytomność dookoła było naprawdę ciemno. Nie wiem ile czasu tak leżałem, a ten dzik na mnie straciłem też orientację gdzie się znajduję. Zapakowałem dzika na pakę i wsiadłem do samochodu. Ehh... Gdzie ja jestem? - pomyślałem zwijając się z bólu .Cholera że też właśnie teraz musiał ten bydlak mi wbić ten kieł. Jechałem powoli bo widziałem w trzy D. He he... nowa generacja obrazu - pomyślałem. Gdy wyjechałem na drogę okazało się że zimni zwietrzyli krew moją lub tej dzikiej świni i podążali za mną. Przecież nawet gdy przyspieszę to do rana zajdą i zrobią masakrę w mieście. Tak wiec pomyślałem ze pojadę lasem to pozbieram ich jeszcze troszkę i zaciągnę do wąwozu. Włączyłem muzykę bo to przyciągało zimnych i tak grono wygłodniałych zimnych powiększało się i maszerowało za mną czyli swoją przekąską. Swoją drogą to ciekawie jest występować w roli przystawki. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się przy jaskini. I trzeba było się nie wychylać i tu zostać - westchnąłem, ciągnąc powiększające się stado. Jedno mnie zastanowiło oni znaczy zimni mieli jak by system jak tak byli logicznie rozciągnięci. Całkiem jak poustawiani kurde czyż by jakoś ewoluowały. A może Ivan wymyślił jakaś myślącą odmianę i przysłał na próbę czemu się nie rozproszyły? A może czuły ludzi tylko wiatr ich dezorientował. Ciężko było mi to pojąć ale światła i muzyka robiły swoje. No i dodatkowo krew która  spływała ze złapanej zwierzyny ciągnęła całe towarzystwo. Gdyby tak udało się dowlec ich do wąwozu. Ehhh... Jedna strona była by czysta, było by w miarę bezpiecznie. Bo cała reszta była za szpitalem rozciągnięta. Co prawda też stanowiła zagrożenie i trzeba ich usunąć, ale na obecną chwilę to zmieniło by bardzo wiele. Gdy by wszystkie poszły i wlazły do wąwozu, bo jeszcze przecież idą od Krakowa. Swoją droga to było dziwaczne bo całkiem jak by ktoś specjalnie podzielił ich na trzy grupy, by ruszyły na nas z trzech stron. Dziwne to, a może mi się tylko wydaje, może ja mam już zwidy? Bo myślę to na stówę za dużo. No i Rozi ona mnie ukatrupi o o ile to przeżyję. Ehh... Z dwojga złego to już nie wiem z czyich rak lepiej by było zginąć. Pogrążony w myślach dojechałem do wąwozu wysiadłem szybko i resztkami sił rzuciłem dzika przed siebie. Dwie sarny do wąwozu, dzięki świni która na chwile się zajęły miałem czas położyć jedną z saren na drodze, a drugą tuż przy krawędzi wąwozu. Wskoczyłem do samochodu wyłączyłem muzę i odjechałem. Pózniej wygasiłem światła i obserwowałem. Trochę słabo mi się robiło, ale te zimne frajery zachowywały się tak jak wcześniej wpadały do wąwozu jeden za drugim .Gdy ostatnie zimni już grzecznie zapakowały się do wąwozu ruszyłem w drogę do domu .Jak to dobrze ze nikt tedy nie jezdzi bo bym już w kogoś przyjebał. Rozwidniło się już, a obraz wcale się nie wyostrzał przeciwnie był coraz bardziej zamazany. Dopiero jak włączyłem wycieraczki okazało się że jest trochę lepiej szyba uwalona była krwią i pełno flaków na masce .Rety chyba musiałem przyjebać w paru zimnych i cały wózek ujebany no i czy to musi tak boleć? Pierdolona świnia .Czułem gdy bryka załapywała pobocza i kontrowałem, ale nie miałem siły. Samochód jechał coraz wolniej i bardziej od prawej do lewej niż prosto . W oddali majaczył już kontur naszego domu. Jeszcze kawałek mówiłem do siebie ból był nie do zniesienia. Już nawet trzymałem się za te ranę bo choć na chwile ale mniej bolało. Gdy już byłem przy chałupie widziałem Mariusza który biegł w moja stronę i krzyczał coś do Borysa .Chyba musiałem się jakoś zatrzymać bo Mariusz wyciągał mnie już z auta i wlókł z Borysem do domu. Dopytywał co się stało, gdy byliśmy przy bramie wybiegła Rozi i Pati chyba nawet miała na mnie nakrzyczeć, ale zbladła. Resztkami sił wybełkotałem
- Łapcie ją bo jej słabo
Pati ją podtrzymała i powoli kierowaliśmy się do domu.
- Co się stało? Gdzieś ty się podziewał? 
- Napadła mnie świnia... No dasz wiarę. Trafiłem go, a on zwiał nie mogłem znalezć to dałem się na spokój i pozbierałem trochę sarenek na śniadanko dla naszych zimnych przyjaciół, ale ta pieprzona świnia na mnie polowała i przy aucie skurczybyk mnie dopadł. Nim go zabiłem to wsadził mi kieł w bok. Wywalił mnie i uderzyłem łbem o drzwi jak się obudziłem to było ciemno, a gdy wyjechałem na drogę spotkałem wielbicieli Drake. Nie mogłem ich tu przywlec wiec się przejechaliśmy po lesie. I się pokłóciliśmy o mięso i tak wypowiedziałem im zimno wojnę i wygrałem bo ani byle dzik ani zimny  nie będzie mi podskakiwał.
Pózniej zrobiło się ciemno i już nic nie widziałem ani nie słyszałem chyba film mi się urwał .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz