Quick wyszedł z domu. Ten koleś balansuje na krawędzi. Cały ten bunt jest spowodowany tym że Quick nie myśli. Wywołuje panikę i zamiast ją jakoś ogarniać wywołuje jeszcze większą. Ludzie się boją jakiś debil strzelał w tłumie a ten wszystkich bez wyjaśnień wrzuca do tirów. Rozdziela rodziny, faworyzuje ludzi. Jego pieski mają większe przywileje niż inni. Ludzie to widzą i się buntują. Przyszło paru wojskowych i zaczęli wyprowadzać z domu cywili również tych rannych. Zostawił nam na chacie te ścierwa w czarnym ubranku i alfonsa.
- Co się dzieje? - spytała mnie Roz trzymająca Damona na rękach - ci ludzie potrzebują pomocy
- Nie do mnie z żalami - mruknąłem
- Drake co się dzieje - warknęła Roz - nie rozumiem
- Po tym jak ten typ wyleciał że szef umarł. Ludzie zaczęli panikować a inni się buntować. Nie wiem skąd mieli broń...
Moją gadkę przerwało paru żołnierzy wprowadzając nam na chatę jakiś trzech cymbałów w chustkach ze znakami Quicka. Okej...
- Szef kazał ich przyprowadzić. Co z nimi? - dopytał mnie jeden z żołnierzy
- Na dół do cel - oznajmiłem
Nie miałem pojęcia kim oni są i po co Quick kazał ich tu przywlec. Poszedłem z nimi wpisałem kod i poczekałem aż wyjdą.
Chwilę pózniej zadzwonił do mnie Quick.
- Co jest? - dopytała Roz - dzwonił Quick?
- Tak - przytaknąłem - nic mu nie jest. Mówił że niedługo wróci. Roz zajmij się naszymi gośćmi w domu - wskazałem na rodzinę Borysa, Mariusza
Moja siostra bez słowa poszła do spanikowanych ludzi. Od razu zaczepiła ją Grażyna wypytując o wszystko. Quick mówił że trzeba wyciągnąć coś z tych trzech w chustkach. Poszukałem po salonie alfonsa. Oczywiście znalazłem go bajerującego Aśkę. Jakie piękne połączenie. Podszedłem do niego zwinąłem go za fraki i przygwozdziłem przy ścianie
- O co ci chodzi - wrzasnął próbując przywalić mi w pysk
- Nie rzucaj się - ostrzegłem - muszę iść na dół a ty masz pilnować by domownikom nie stała się krzywda. Jasne? Mam na myśli swoją siostrę - pokazałem Roz, - swoją dziewczynę, dziewczynę brata mojej dziewczyny - pokazałem Al i Jule - mam na myśli Pati, Krzyśka, Mateusza, swój telewizor, rozumiemy się? Nikt w tym domu nie strzeli do nikogo chyba że zrobię to ja. Jeżeli coś im się stanie ty mi za to odpowiesz.
- Zluzuj - powiedział - zrozumiałem mam ich pilnować
Miałem nadzieje że nie zrobię najgłupszej rzeczy w życiu schodząc na dół. Ale trzeba było załatwić sprawę z tamtymi. Westchnąłem i zostawiłem ich pod opieką alfonsa i Patki. Wpisałem kod do piwnicy i zszedłem na dół. W jednej celi siedziała święta trójca. A raczej siedział tylko jeden, dwoje leżało. Podszedłem bliżej i zrozumiałem że tamci dwoje są martwi.
- Zabiłeś ich? - dopytałem
- Byli słabi - odparł koleś
Dlaczego miałem wrażenie że znam tego gościa.
- Jest nas więcej - zapewnił typ - nikt nie lubi czarnego konia Drake'uś
On mnie znał
- Nie pamiętasz mnie szczeniaku
- Ilu was jest? - spytałem
- Dużo
- O co wam chodzi?
- O porażkę czarnego konia - odpowiedział - dlaczego nie zapytasz skąd cię znam
- Nie interesuję mnie to - odparłem
- Znam również Rozali twoją siostrę.
- Nie odzywaj się nie pytany - warknąłem
- Pozbędziemy się was wszystkich - powiedział koleś - zniszczymy was od środka. Moi ludzie nie boją się śmierci nadal jest ich wiele wmieszanych w tłumie... Nie znasz mnie...
Koleś zatoczył się i padł martwy na ziemie. Musiał coś zeżreć nie mam innego wyjaśnienia na jego śmierć. Przecież ja do niego nie strzelałem. I kim on był? Znał mnie... znał Roz. "Moi ludzie nie boją się śmierci" "...Wiele wmieszanych w tłum"
Wybiegłem z piwnicy.
- Nikomu nic się nie stało - zapewnił mnie od razu Alfons - nie wiem czemu dzieciak płacze
Damon faktycznie płakał. Olałem alfonsa i podszedłem do Roz
- Wszystko okej - dopytałem
- Tak - zapewniła
- Okej Pati pójdziesz ze mną - powiedziałem - poczekaj na mnie chwilę
- Co się stało? - dopytała mnie Al
- Jest ich więcej - powiedziałem tylko
I poszedłem na górę. Al szła cały czas za mną. Zapukałem do pokoju który zajmował Grzesiek z żoną. Poczekałem aż drzwi się otworzyły a w progu stanął Grzesiek
- Wiem że Quick dał ci wolne - powiedziałem na wstępie - ale nie ma Luke, ani Mariusza potrzebuję twojej pomocy.
Grzesiek powiedział coś do żony, złapał za kurtkę i wyszedł ze mną
- Co się dzieje? - zawołała za mną Al
- Mamy kłopoty. - odparłem tylko
Wyszedłem na ganek i stało się to czego chciałem uniknąć. Koleś miał racje jest ich więcej w tłumie. I nie boją się śmierci głąby robią z siebie żywą bombę.
- Nie wiem ilu ich jest ale musimy ich zlokalizować - powiedziałem do Grześka.
Pobiegliśmy do miejsca gdzie doszło do wybuchu. Wiedzieli co robią. Osoba która wysadziła się w powietrze wybuchła w tłumie osób które miały być zamknięte w pierwszym pawilonie. Same dzieci... Grzesika wmurowało. Fakt takich rzeczy nie widzi się na co dzień. Na szczęście bomby były samoróbami więc było mało ofiar śmiertelnych. ale kupa rannych. Dzieci płakały i wykrzykiwali swoich rodziców
- Czegoś takiego nie było nawet w Afganistanie - mruknął pod nosem
Ludzie zaczęli panikować. Jakiś typ zaczął wygłaszać mowę że to wina czarnego konia. Zastrzeliłem go za nim skończył swoją wielką mowę.
- Jest ich więcej - wrzasnąłem w chwili kiedy nie opodal została odpalona druga samoróba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz