Cały ten wieczór to jakiś koszmar. Jak tylko wróciliśmy z miasta cały czas byłam przy Drake'u. Był nieprzytomny budził się co jakiś czas majaczył coś w gorączce i znów tracił przytomność. Strasznie się o niego bałam i wcale nie miałam pojęcia co mam robić. On potrzebował lekarza, a nie małoletniej zielarki. Tylko gdzie w tych czasach znalezć można lekarza zapewne wszyscy zostali zjedzeni. Jak tylko zdążyłam na chwilę przysnąć Drake albo się budził, albo śniły mi się najgorsze scenariusze. Miałam gdzieś Lexi i to że próbowała ze mną rozmawiać. Nie żebym jej nie lubiła. Byłam jej wdzięczna przecież zajmowała się moim bratem. Przez pewien czas podobno nawet był sobą. Współczułam Creepy i temu dziecku, ale nie mogłam, nie potrafiłam tego okazać. Dla mnie najważniejszy był Drake. Może i byłam samolubna, ale przecież podałam młodemu leki przeciw gorączkowe. Będę musiała poświęcić im czas, im wszystkim muszę się z nimi dogadać. Muszę porozmawiać z Quick'em. Całą drogę odkąd zobaczyła nasz dom pamiętam jak przez mgłę. Prawie wcale nie spałam towarzystwo w jaskini co chwila się zmieniało. Nawet do końca nie pamiętam jak tam się znalazłam. Rozejrzałam się dookoła jaskinia była ciemna, ale przez małe wejście przedzierały się promienia słoneczne. Nastał ranek, a nam udało się przetrwać noc. Lexi chyba spała tak samo jak chłopiec i jego siostra, a może to wcale nie jest jego siostra? W tych czasach niczego nie można być pewnym do końca. Drake spał spokojnie i co najważniejsze spadła mu gorączka. Mogłam w spokoju iść poszukać Quicka. Wstałam niezgrabnie po okropnej nocy czułam się jak bym wpadła pod pociąg. Gdy na moim nadgarstku zacisnęły się palce. Odkręciłam się i spojrzałam prosto w przytomne oczy Drake.
- Jak się czujesz? - spytałam z ulgą powstrzymując się przed rzuceniem mu się na czyje.
- Co nas nie zabije to nas wzmocni.... - odparł z uśmiechem.
- Nie wstawaj - nakazałam widząc, że właśnie to ma w planach.
- Nic mi nie jest - Odparł - musimy się stąd wynosić.
- Oszalałeś? Nie możemy jeszcze nie - wypaliłam - przecież dopiero co się obudziłeś.
- Oni są nie normalni - zaczął cicho - Nie mają pojęcia, że już ze mną w porządku mamy szanse.
- Oni nie są tacy zli
Sama nie wiem czemu ich bronie. Sama nie wiem czemu stanęłam w obronie Quicka powinnam była strzelić mu z tej kuszy w plecy.
- Zostań tu i leż - rozkazałam - ja muszę znalezć Quicka
- Nie pozwolę ci pójść do tego psychopaty. - Oburzył się Drake
- Jak byś nie za uwarzył pojechałam z tym psychopatą do miasta i nic mi się nie stało. - przypomniałam - i bądz proszę cicho bo obudzisz dzieci - wypaliłam wskazując chłopca i dziewczynę ze sklepu. Drake spojrzał na mnie pytająco. - pózniej ci wyjaśnię.
Wstałam i wyszłam z jaskini zastanawiając się czy aby na pewno dobrze robię. Może pomysł Drake wcale nie jest taki zły. Mogli byśmy w spokoju odejść, ale to by znaczyło, że zostawię ich na pastwę losu. Stado się zbliża a oni pewnie o niczym nie wiedzą. Nie wiedzą również, że nie opodal ich są ludzie którzy wcale nie chcą się dogadywać. Ludzie którzy mają cały arsenał i nie boją się go marnować. Mam nadzieje tylko, że Drake nie zrobi niczego głupiego.
Quicka spotkałam jak w raz z grizli siedział pod drzewem. Misiek spojrzał na mnie groznie. I ustawił się w obronnej pozie. Chłopak podniósł głowę i uważnie mi się przypatrywał. Pewnie musiałam wyglądać okropnie. Powinnam najpierw się ogarnąć a dopiero pózniej szukać Quicka.
- Wyglądasz okropnie - wypalił chłopak, to co ja właśnie pomyślałam
- Nie ma co umiesz prawić komplementy. - wypaliłam nie spuszczając oczu ze zwierzęcia
- Ona nic ci nie zrobi - uspokoił - chyba, że mu rozkaże
- A mam pewność, że tego nie zrobisz?
Uśmiechnął się łobuzersko. Czy on wie jak piorunujące wrażenie robi. Nie on wcale mi się nie podoba.
- Co z twoim bratem? - spytał
- Chyba lepiej - odparłam
Nie pewnie usiadłam obok niego. Grizli warknęła ostrzegawczo po czym położyła się blisko swojego pana uważnie mnie obserwując.
- Wiesz, dokładnie pamiętam początek epidemii - zaczęłam - Były wakacje matka wysłała mnie do dziadków na wieś. Lubiłam tam przebywać. Ojciec pracował, często nie było go w domu nawet kilka dni. Matka miała swój sklep naturalnej medycyny i tylko to tak naprawdę ją obchodziło. A Drake włóczył się całymi dniami, nie wracał na noce do domu. Zawsze się nie dogadywaliśmy. - Quick siedział cicho więc mogłam w spokoju się wygadać. - U dziadków było inaczej , interesowali się mną. Miałam wrócić do domu we wrześniu na rozpoczęcie roku ale autobus nie przyjechał. Ulicą nie przejechał nawet jeden samochód. Próbowałam do dzwonić się do matki ale telefon nie odpowiadał, Próbowałam nawet do Drake chociaż to, że nie odebrał nie było niczym dziwnym. Dni mijały a my nie mieliśmy żadnych informacji. Dziadek powiedział, że zawiezie mnie do domu. Drogi były puste lecz gdy dojeżdżaliśmy do miasta po ulicy chodzili ludzie, dzieci które powinny być w szkołach. Wszyscy byli ranni. Dziadek wyszedł z samochodu. Widziałam jak go zjadają - mówiłam jak robot bez cienia emocji. Może jednak nauczyłam się czegoś od brata. - Odpaliłam samochód i uciekłam. Wróciłam do babci, ale jej już nie było. Babcia chodziła po podwórku z sąsiadami była cała zakrwawiona. Była zombie. Nie wiedziałam co robić, nie wiedziałam czy ktokolwiek jeszcze żyje. I wtedy zobaczyłam Drake był sobą i wrócił po mnie. Nie musiał, nie wiedział nawet czy jeszcze żyje a jednak wrócił. Przez ten czas spotykaliśmy czasem jakiś ludzi z jednymi tylko się mijaliśmy. Jedni pomogli nam, a innym pomogliśmy my. Gdy zaczęła się zima przyłączyliśmy się do grupy pięcio osobowej.
Zapatrzyłam się w las przed nami, sama nie wiedziała, że aż tak długo siedziałam cicho.
- Co było dalej - zachęcił Quick
- Poszliśmy z Drake'm szukać zapasów. Nie znalezliśmy za wiele. - ciągnęłam - Gdy wróciliśmy byli tam oni...
- zombie? - dopytał chłopak
- Nie ludzie - odparłam - zabili ich, widziałam jak jeden z nich strzela do 8 letniego dziecka. Reszta strzeliła do pozostałych. Zabili ich dla jednego pistoleta, trzech konserw i jednej paczki ryżu. Tylko tyle mieliśmy. Dom, który mijaliśmy.
- Stamtąd przyszliście - zauważył
- Tak - przytaknęłam - mieliśmy tam zapasy a nawet prąd i ciepłą wodę nie musieliśmy stamtąd w ogóle wychodzić, aż pojawili się oni. Nie wiedzieli, że tam jesteśmy ale ja rozpoznałam ten śmiech. Tak samo śmiał się jak zabili całą naszą grupę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz