-Przepraszam Różyczko. - powiedziałem
-Pójdziesz za nią- stwierdziła.
-Tak- powiedziałem.-Ale wiesz że to nie jest tak.
-Wiem Jon. Mój brat jest skomplikowany i nie odpowiedzialny.
-No właśnie a ja znam trochę Al i pewnie poszła zalewać się łzami.
-Ufam ci więc idz.- pocałowałem Różyczkę w czoło na pożegnanie i powiedziałem- Wrócę jak ogarnę Alex i tego tira.
Wyszedłem i poszedłem w las.
-Surprise, chodz ze mną.- a Borys już za mną biegł.- Czy ja mówię do ciebie człowieku- ryknąłem- Czy ty jesteś kobietą niedzwiedziem- Jak mnie już niańczysz to poniańcz małe miśki.
-Szefowi ten grizli coś zrobi.
-Żeby zaraz coś tobie nie zrobił- odezwał się Luke. Gdy wyszedłem z Surprise na dwór której wcześniej nikt nie widział, wszyscy którzy mieli broń skierowali ja w jej kierunku. Ludzie z koloni zaczęli wrzeszczeć. Mariusz powoli powiedział
-Szefie spokojnie. Za tobą jest grizli.
-Mariusz niech opuszczą te pukawki.
-Szefie ale grizli.
-No wiesz mam takie trzy.
-Szef ma grizli ja pierdolę.
-Oswojone i wytresowane- stwierdziłem- Surprise idz przywitaj się z panem.
Pociągnąłem to bo zaczęła mnie bawić ta sytuacja.
-Może lepiej nie- powiedział Mariusz i zaczął spierdzielać.
-Uciekać ale nie zabijać niedziwdzia szefa- wrzeszczał. Z krzaczorów wypadł Zombiak który jeszcze bardziej ich wypłoszysz. Generalnie zrobiło się totalne spustoszenie. Wszyscy się pochowali po kątach. Mam nadzieję że moja rodzinka to widziała. Silne wojsko. Silna armia. Silna mafia a niedziwdzia się boją. Gwizdnąłem na palcach.
-Zombiak, prowadz do Alex. - bernańczyk popatrzył się na mnie zdziwiony- Do pani prowadz.
Pies zbaraniał no w sumie nie musiał mnie słuchać, nie znał mnie.
-Surprise. Idziemy do Alex.- a ta kurde popatrzyła się na mnie zdziwiona.
-No czego się gapisz- powiedziałem do niej- zaprowadz mnie do Alex. Zapomniałaś uczyliśmy się pewnych rzeczy.
Przez chwilę wąchała w powietrzu pózniej ruszyła na przód. Zombiak ją wyprzedził jakby zrozumiał o co chodzi i za chwilę znalezliśmy ryczącą Alex. Podszedłem do niej i przytuliłem ją tak po prostu.
-Nie rób tego Jon- powiedziała.
-Znowu- dopytałem. Ile razy słyszałem już swoje imię.
-Płacz Alex, płacz, musisz się wypłakać. Drake cię kocha naprawdę ja w to wierzę.
-Ty wierzysz- dopytała
-Znaczy ja to wiem, może tak. Faceci ogólnie mają problem z okazywaniem uczuć i emocji. A ja i Drake to chyba jesteśmy ewenementem na skalę krajową.
-Ty go bronisz- dopytała- Lejecie się zabijacie ale męska solidarność- ryczała dalej.
-Alex to nie tak że go bronię że męska solidarność. Ja po prostu sam to nie dawno przerobiłem nawet nie umiałem przytulić Rozi jak trzeba.
-Ale mnie przytulasz- skomentowała
-Ale nie tak jak Rozi to jest coś innego, wyjaśnijmy to sobie od razu.- odskoczyła ode mnie otarła łzy.
-No właśnie Rozi teraz będzie się mnie czepiać że cie podrywam.
-Alex moje Słoneczko takie nie jest. Mamy tylko siebie. I dążymy się ogromnym zaufaniem.
-chodz już lepiej do domu- powiedziała Alex.- Bo zaczynasz bredzić.
-Alex ja nie chcę się zwami wszystkimi kłócić jesteśmy prawie jak rodzina. Drake popłynął przeze mnie, nie ufa mi ja wiem ale stara się. Każdy musi jakoś odreagować. Sytuacja jest bardzo trudna. Ale wszystko pod kontrolą jest tak?
-No tylko cała ta obstawa.- uśmiechnąłem się
-Obstawa, obstawa taka silna że uciekli na widok niedzwiedza. Chociaż mogli 50 razy go zabić.
-Ty wiesz Quick jak poprawić mi humor.- powiedziała- to co uwolnisz tego konia?
-Wiesz ja tak naprawdę to nie wiem o czym ty do mnie mówisz.
-Tam w tym tirze jest koń.
-Skąd wiesz że to koń, Mariusz powiedział że to bestia jakaś.
-On rży i chyba cierpi. Może jest głodny.
-Dobrze zobaczymy to. Możesz pójść zawołać Rozi i wszystkich którzy chcieli by zobaczyć co tam jest. No bo to niby prezent, nawet wstążka jest.
Oczywiście przyszli wszyscy. Zawołałem też chłopaków i otworzyliśmy tego tira. Widok powalił wszystkich. Przy samych drzwiach stała klacz a spod ogona wystawały jej kopyta.
-Mariusz gdzie jest ten list od Ivana
-Szefie chciałem zauważyć że ona się zrebi.
-A skąd ty wiesz że to jest ona
-No przecież kopyta jej z...z... wystają.
-Każdy koń ma kopyta.
-Ale nie sześć szefie- powiedział Mariusz.
-No daj mi ten kurwa list.
-Będzie szef czytał a tu się zrebak rodzi.
-Jak musi to niech się rodzi ja muszę przeczytać.- i wtedy usłyszałem mój kochany babiniec trzy razy
-Jon
-Wiecie kobitki że to brzmi jak skazanie człowieka na fotel elektryczny.
-No zrób coś- powiedziała Rozi
-O rety! Dobra może chociaż na to nie patrzcie. Mariusz wołaj Borysa ktoś mi musi pomóc co ja położna jestem.
-Chyba weterynarz- stwierdził Mariusz.
-Ty już mi nie zmieniaj kwalifikacji. Puść kogoś niech przyniosą grabie widły, cokolwiek.
-Zabijesz go- dopytała Rozi- tego zrebaczka.
-nie słonko trzeba będzie tu trochę posprzątać. Teraz już wiem przynajmniej skąd ten tir z żarciem dla koni.
-A co ty myślałeś że będziemy spali na słomie- spytał Borys.
-Mariusz, Borys musicie mi pomóc.
-Ja mogę pomóc ale od głowy strony- powiedział Mariusz.
-A ja mogę potrzymać żeby się nie ruszała- powiedział Borys.
-Eee no a szef musi zrobić cała resztę.
-No dobra- powiedziałem- ale z programów przyrodniczych to wiem że te kopytne rodzą na stojąco. To jak tak trzymasz to skrzyknij jeszcze parę osób żeby się nie położyła.
-Widzisz Borys- powiedział Mariusz ciągnąć klacz w głąb samochodu -Szef to ma łeb. On zawsze wie co ma robić.
-Masz łeb i chuj to kombinuj- odparł na to Borys. Zdjąłem kurtkę i tak jak na programach z doktor Polem są kopyta trzeba ciągnąć.
-A jak zdechł- zapytał Mariusz- bo ona od wczoraj się tak rzuca.
-To nie wiem- powiedziałem- wyjąć trzeba. Potrzebuję koca, jakiś ręczników ,słomy, chyba potrzebuję.
-ja polecę- powiedział Krzysiek
-Nie niech idzie ten Mateusz czy jak mu tam idz ty tam.- no i tamten pobiegł.
-Krzysiek chodz tu. Kawa była dobra ale teraz musisz mi pomóc.
-To moje zadanie- powiedział Krzysiek z radością.
-Na obecną chwilę tak. Nie jestem znawcą ale wydaje i się ze zrebak nie powinien tak walnąć o glebę, jak na filmach to przynajmniej łapie go coś żeby nie upadł.
-Czyli ostatnią część zrebaka- dopytał Krzysiek
-Dokładnie powiedziałem. No i zacząłem go ciągnąć za kopyta. Cholera nie wiedziałem że to tak ciężko. Nie wiem po jak długim czasie ale powoli zaczął się przesuwać. Dziewczyny zagryzały paznokcie i wreszcie żeśmy go wyciągnęli cały taki o ble... Krzysiek podał mi ręczniki ktoś słomę, ktoś pytał czy żyje.
-Jest ciepły i mokry ale chyba nie oddycha- powiedziałem.
-Zrób coś Jony nie on może umrzeć.- tylko nie Rozi, nie ona. Dobra to jak na filmie pomyślałem.
-Mariusz zabierz klacz bo go jeszcze kopnie.- najpierw ręcznikiem zacząłem wycierać mu pysk potem grzebać mu w gębie. Potem wycierać go całego ale nic to nie dało. Zrebak miał fioletowy język szybko zlokalizowałem która to jest lewa strona i zacząłem energicznie trzeć go ręcznikiem.
-No żyj kurwa- wrzeszczałem do zrebaka. - nie możesz mi tu zdechnąć. Ja zapierdole tego Ivana żywcem.
-no tylko skurwysyn daje klacz na wykluciu do transportu- powiedział Mariusz. Po kilku minutach zrebak otworzył oczy. Pózniej próbował złapać oddech nadal tarłem go tym ręcznikiem już myślałem że do gołej skóry się dotrę. I nagle zaczął wierzgać kopytami. Gdy tak się wyginał próbując wstać przy kapowałem że to klacz. Odskoczyłem od zrebaka.
-Mamy księżniczkę. - i tak już zostało.
-Będzie miała na imię Księżniczka- dopytała Rozi.
-Jeżeli tak chcesz Słońce. Jest twoja. I tak jak ty jesteś moją Księżniczką tak ta klacz będzie miała na imię Księżniczka.
Zrebak chwiejąc się na nogach wreszcie się podniósł, od raz podszedł do klaczy, jednak ta nie chciała współpracować a zrebak był głodny.
-Mariusz, Borys unieruchomić klacz z prawej strony.
-Cały tir pierdolnie na glebę.
-Jak pierdolnie to będziemy leżeć.
Księżniczka wreszcie się najadła, podszedłem do klaczy wziąłem ją za linkę pociągnąłem aby ja wyprowadzić z tira.
-A zrebak?- dopytał Mariusz.
-Księżniczka za matką pójdzie. Sprzątnijcie tira, wykonać, natychmiast.
Wyprowadziłem klacz na ulicę.
-Quick ty chyba nie zamierzasz...- zaprotestowała Rozi.
-Różyczko bez komentarza, wiem co robię. Zamierzam.
-A Księżniczka?- dopytała Rozi
-Zrebak zawsze idzie za matką jak szczeniak za suką.
-Jon- ostrzegła mnie Amanda
-Spierdalaj kosmodromie.- złapałem klacz za grzywę wskoczyłem na nią przywiązałem drugi koniec linki do uzdy, przerzuciłem linkę przez łeb z ciągnąłem ją do siebie trochę chyba za mocno. Bo klacz stanęła dęba. Aż prawie spadłem.
-No wyluzuj mała, wyluzuj- powiedziałem spokojnie.
-Wiesz co robisz- zapytała Alex.
-Nie wiem, dziewczyny.- i walnąłem klacz w zadek a ta poszła jak rakieta.- kobieto masz dziecko- gadałem do niej żeby ją z hamować. Lekko z ciągnąłem linkę, klacz zwolniła do stępa Księżniczka dobiegła.
-No pięknie maleńka. Teraz tylko żebyśmy się nie spocili. No i powolutku wracamy.
Ludzie opróżniali tira ze słomy. Gdy dojechałem zeskoczyłem z klaczy a dziewczyny zaczęły zachwycać się zrebakiem.
-Księżniczka jest jeszcze mokra- stwierdziła Rozi.
-Trzeba je gdzieś umieścić.
-Najlepiej będzie w garażu, mistrzu- skwitował Drake oparty o barierkę ganku.
-Ale garaż jest załadowany- stwierdził Mateusz.
-To go u sprzątnijcie- polecił Drake.
- Mariusz dawaj ludzi- powiedziałem. Wypuściłem klacz i zrebaka na podwórko i po prostu poszedłem do domu ale Mariusz nie dawał za wygraną.
-A mówiłem że szef zawsze daje radę.
-No ale nie z babami- odezwał się Drake.
-A ty to kurwa co- powiedział Mariusz- zadajesz się z typami z pod ciemnej gwiazdy grasz sobie w pokerka rzygasz ludziom na buty a pózniej kurwa jebana księżniczka. Bo cytuje ,,szefuńcio to mój szwagierek" mam mówić dalej?- spytał Mariusz.
-Umyj buty- odgryzł się Drake- bo masz w gównie
-B. Z. K.- stwierdził Mariusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz