sobota, 11 listopada 2017

Od Lexi

Już trzeci dzień sklep był otwarty, i trzeci dzień z rzędu była masa ludzi. Było południe a musieliśmy uzupełniać pułki już trzeci raz. Przecież ci ludzie całą kasę już pewnie wydali. Ale w sumie to nie moja sprawa. Zdziwiłam się kiedy zobaczyłam w sklepie Roz rozmawiającą z Szymonem. 
-Dasz radę dokończyć sama?- spytałam Dominikę.
-Pewnie- zapewniła. Zostawiłam dziewczynę z towarem i podeszłam do Rozi. Szymon się rozglądał wokół.
-jest tutaj-  powiedział do Roz kiedy mnie zauważył.
-Dzięki- odprawiła go Rozi i zwróciła się do mnie- jesteś kierowniczką a nikt cię znaleść nie może.
-Przecież jestem- zauważyłam- stało się coś?
-Ej nie chce aby mój widok oznaczał kłopoty. Ale tak coś się stało. Za chwilę ma przyjechać jakaś delegacja z Belgii- wyjaśniła. 
-poczekaj, jeszcze raz, bo chyba nie czaję. 
-no z Belgii ,jakaś delegacja- powtórzyła.
-A po co? - spytałam zdziwiona. 
-nie wiem chcą podpisać jakąś umowę z Quickiem. 
-Ok, a co ja mam z tym wspólnego?- dopytałam. Raczej Quick nigdy się nie tłumaczy z kim i co podpisuje. 
-bo przyjeżdżają do nas do domu na obiad. Wypadałoby żebyś była. I musisz mi pomóc. 
-No tak jestem ci coś winna za te kiecki- mruknęłam cicho spoglądając w stronę drzwi gdzie pojawił się jakiś raban. Znowu ktoś coś ukradł? 
-Coś ty się uczepiła tych kiecek.
Wtedy rozległy się krzyki.
-Jeszcze chwila a zacznę nakładać bany na sklep- mruknęłam i poszłam w kierunku zamieszania. Roz poszła od razu za mną. Szymon właśnie zamykał drzwi, wokół ludzie biegali i krzyczeli. Jeden z regałów właśnie się przewrócił. Ktoś dobijał się do sklepu. Dopiero po kilku sekundach zarejestrowałam że zaatakowali nas zimni. Myślałam że wszystko mamy pod kontrolą. Drake śledził stada, granicy osady pilnowała połowa ludzi Luke'a których zostawił jak wyjeżdżał aby dopilnować czy na jednostkach Quicka wszystko jest w porządku. 
-Masz jakąś broń?- spytałam Rozi. Ta tylko przecząco pokręciła głową. Podałam jej pistolet.
-Zobacz ile jest kulek, dawno go nie używałam i nie sprawdzałam- poleciłam a sama wyjęłam nóż który wbiłam w pierwszego minionego trupa. Jakaś babka lamentowała nad zakrwawionym chłopcem. 
-Rozi i jak?- dopytałam 
-Mam tylko trzy kulki ale zadzwoniłam do Quicka.
-I?
-No, maja przyjechać za jakiś czas.- przyznała co potwierdziło że mamy radzić sobie same. Zostawiłam ją i poszłam do Szymona. 
-Zamknąłem drzwi- wyjaśnił- poleciłem Kamili, Dominice i Baśce aby pozamykały okna. 
Zauważyłam że cały rękaw ma we krwi. 
-Wiem co to oznacza- powiedział Szymon- obiecaj że zaopiekujesz się moją siostrą, ona sama nie da rady a my nikogo nie mamy...
-Szymon- przerwałam mu- nie panikuj to o niczym nie świadczy, teraz masz się wziąść w garść, trzeba pozastawiać drzwi i okna. 
Ten tylko skinął głową i poszedł. 
-Proszę odsunąć się od okien- poprosiłam grzecznie aby nie powodować większej paniki ale to nic nie dało, ludzie nawet na mnie nie spojrzeli- Hej- krzyknęłam zwracając uwagę kilku osób- wynocha z pod okien, wszyscy mają stać na środku sklepu i zamknijcie się bo tylko ich ściągacie.
Rozi tamowała krwotok tego pogryzionego chłopca. Szymon wraz z kilkoma osobami zastawiał okna regałami. 
-Szef znowu wszystkich pozabija- krzyknął ktoś. 
-Właśnie gdzie on jest? -spytał ktoś inny. No nie wierzę jeszcze tego nam brakowało. 
-Spokojnie nikt nikogo nie będzie zabijał- próbowałam ich uspokoić co chyba nic nie dawało. Zimni dobijali się coraz bardziej. 
-Wtedy też tak mówiliście- reszta głosów zlała się w jedno. Rozmowa z nimi nie ma sensu. Oni nie rozumieją co oznacza cicha. Podeszłam do Rozi. 
-I jak?- dopytałam.
-Nie wiem, wykrwawia się, potrzebujemy lekarza a w zamian dostajemy więcej zimnych. 
Rozi poleciła matce chłopca by uciskała ranę a sama wyjęła telefon i znowu zadzwoniła. Podeszłam do drzwi. Zimnych było coraz więcej, skąd oni się brali? Szyba w drzwiach zaczynała pękać. W tym samym czasie rozległ się dzwięk tłuczonego okna. Cholera. 
-Rozi kiedy przyjadą?- spytałam szeptem.- pękło okno drzwi zaraz też. 
-Nie wiem- przyznała również szeptem. 
-Trzy kulki, nie zmarnuj ich- poprosiłam i poszłam pod rozbite okno gdzie już zaczęli się przedzierać zimni. W sklepie wybuchła jeszcze większa panika, co wcale nam nie pomagało. Rozi chyba już wystrzeliła te trzy kulki. No to po nas. Ale na szczęście chwilę pózniej rozległy się strzały. Zostawiłam tych zimnym chłopakom i podeszłam do Rozi. 
-A co z pogryzionymi, teraz nikt się nie przyzna bo pamiętają jak się to ostatnio skończyło. 
-Robert wynalazł szczepionkę tylko nie była testowana.  
-No to przetestujemy ją 
Chłopacy szybko się z tym uwinęli i wróciliśmy do domu. Podobno ta delegacja już przyjechała. Szczerze nie bardzo przyswajałam, martwiłam się czy ta szczepionka zadziała. Zastanawiałam się czy ten chłopiec przeżyje. Drake pojechał do kasyna z tymi z delegacji a Quick stwierdził że nie powinnam na niego czekać. Ale i tak nie mogłam spać, co ostatnio mi się nie zdarzało. Drake wrócił koło północy. 
-nie śpisz?- spytał zdziwiony, przecząco pokręciłam głową. 
-I jak?
-Raczej tak jak chciał Quick ale chyba buja się jeszcze z taka jedną. Lex coś się stało?
-Po za tym że zimni napadli na sklep?- dopytałam 
-Fakt, głupie pytanie. Wiesz czy ta szczepionka działa? 
-Rozi gadała z Robertem ale nie wiem czy działa, on pewnie też nie. Minęło dopiero kilka godzin.- zauważyłam- skąd oni się tam wzięli? 
-może z lasu. Wczoraj patrzyłem nie było żadnego stada, nawet pojedynczych nie było. 
-Trzeba będzie to sprawdzić aby nie było więcej niespodzianek.- stwierdziłam.
-Chyba nie chcesz iść teraz
-W sumie czemu nie. 
Drake niechętnie ale poszedł ze mną. 
-Nie powinniśmy wziąść broni?- spytałam kiedy wyszliśmy z domu. 
-Powinniśmy- przytaknął- ale w domu porozstawiali nam kamery. 
-I przez to mamy dać się zabić?-dopytałam 
-A czy ja powiedziałem że nie bierzemy. 
Drake poprowadził mnie przez całe miasto do wiatraka. 
-Mieliśmy iść do lasu- wypomniałam 
-Mieliśmy iść po broń. 
No i faktycznie Drake pochował broń w wiatraku. 
-Coś jeszcze pochowałeś?- spytałam jak wracaliśmy do lasu.
-nie, no skądże, ja chować.
Był środek nocy a wiec nikt nie chodził ulicami, wokół panowała cisza tak jak na początku. Trochę tęskniłam za tymi czasami kiedy byliśmy sami. Nie musieliśmy się martwić o ponad trzy tysiące dodatkowych ludzi, którzy byli nam obcy. 
-Wezwiesz Alfredów- spytał Drake wyrywając mnie z rozmyślań. 
-Nie- odpowiedziałam od razu. 
-Czemu? Stało się coś? Przed wyjazdem do Włoch sama chciałaś abym spędzał z nimi czas, a teraz byliby przydatni. 
-Nie wydaje mi się aby to był dobry pomysł- odparłam.
 Jak miałam mu wyjaśnić że oni mnie kontrolują?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz