Cała ta mistyfikacja była jak się pózniej okazało jakaś chora gdy Roz mi opowiadała że tylko ona starała się pocieszyć Al.
-No nie wierzę słonko i co ja mam powiedzieć sam chciałem porozmawiać z Al ale zajmowałem tego ruskiego pajaca tyle czasu by oni mogli pogadać normalnie.
-Al jest jeszcze bardziej rozgoryczona niż wczoraj - skomentowała Roz.
-No domyślam się eh.
Luke znów zaczął chlać a Drake nie wychodził z pokoju i dobrze bo bym chyba im dojebał. No swoją drogą to interes z kozą by się opłacał. Roz usadziła mi się na kolanach.
-Misiu powiesz o czym chciałeś porozmawiać?
-Jasne skoro Jula zajmuje się Damonem to może popłyniemy na ląd i połazimy po ulicach. Porozmawiamy w sumie nigdy nie byliśmy w jakiejś kawiarni czy cukierni.
-Jestem za - powiedziała Roz - zjadła bym ptysia.
-Takiego z bitą śmietaną?
-A ja nie wiem z tym smacznym czymś w środku. Dobra to ja idę zapytam tych pajaców czy lecą czy nie a ty powiedz Juli że wychodzimy.
Po kilku minutach byliśmy gotowi do naszego spaceru.
-Miałeś ze mną porozmawiać - mówiła Roz gdy szliśmy przytuleni i szukaliśmy tej cukierni.
-No tak ale to nic ważnego chodzi o te dzieciaki ,że nie musisz ograniczać wizyt w ich domu
-No ja też chciałam o tym porozmawiać.
-O dzieciach z domu dziecka? myślałem że wszystko jasne. O i mamy tam jest cukiernia eh po zapachu by prędzej trafił niż po tłumaczeniach ludzi he.
-No tak ale wracając do tych dzieci to lubisz je?
-No na swój sposób tak.
Zbliżaliśmy się do cukierni i wtedy Roz przed samymi drzwiami zwymiotowała i zachwiała się jednocześnie. Zaraz podszedł do nas jakiś facet.
-Może wody? - dopytał.
Zlałem jego pytanie.
-Roz co się dzieje?
-To chwilowe zaraz przejdzie - wymamrotała i gdy tylko próbowałem wziąć ja na ręce i posadzić na ławce znów zwymiotowała. - No to mamy jasność któreś z tych dzieci pewnie cię czymś zaraziło - wściekłem się.
-Już mi lepiej - zapewniła mnie Roz.
-Dobrze to ja skocze po te ptysie..
-Kup cztery - poprosiła
-Dwa wystarczą - skomentowałem - jak zjesz więcej to znów będziesz wymiotowała.
-To jak ty też chcesz ptysia to kup pięć i ciastko z czekoladowym kremem i kawałek sernika.
-Ty sama nie masz pojęcia co chcesz ,ale ok niech ci będzie.
Poszedłem do cukierni gdzie niestety była kolejka Roz siedziała na ławce a z nią ten starszy angol co oferował nam pomoc coś tam rozmawiali. Po kilku minutach dosiadło się do nich trzech kolesi podszedłem do babki i wytłumaczyłem co chcę baba zaczęła się motać nie rozumiałem czemu ona rusza się jak mucha smole.
-Kurde kobieto szybciej - ponaglałem ja
Obserwowałem ławkę na której siedziała Roz. Faceta już wymiksowali i rozsiedli się na ławce obok Roz. Dodatkowo zaczęli przeklinać i jej grozić no pózniej to już nawet zaczęli ją gdzieś ciągnąć.
-Niech pani to spakuje zaraz po to wrócę, tu jest kasa reszty nie trzeba - i wybiegłem z lokalu - Ej księżniczka może ze mną się zaczniesz? - dopytałem łajzę po Angielsku. Jeden z kolesi popatrzył na mnie - Tak do was mówię czego nie rozumiecie łajzy? - Podszedłem do nich
-Zaraz stracisz i zęby i panienkę laluś
-No czuj się kurwa
Dwóch podeszło do mnie i zaczęła się dość ciekawa i jednocześnie nierówna napierdalanka trzeci z kolesi ciągnął ja gdzieś.
-Zostaw mnie nie szarp jestem w ciąży - krzyczała
Wtedy to dostałem porządnego pałera o mało co ich tam nie pozabijałem. Po chwili przyjechała policja i nas porozdzielali. Dobrze że ten angol był na miejscu i poświadczył że to oni najpierw przyczepili się do niego, potem do Roz wytłumaczył że on chciał tylko nam pomóc bo Roz zle się czuła. Więc pały zawiadomiły pogotowie. Mi nie dali porozmawiać nawet z Roz. Dopiero wtedy gdy tamtych trzech zapakowali do suki i odjechała to mnie puścili. Kurde jaka ciąża no nie wierzę. E ... musiałem się przesłyszeć. Po godzinie wypuścili Roz z karetki.
-Kotku co się dzieje? - Przytuliłem ją.
-Przepraszam mogę z panem porozmawiać - podszedł do nas lekarz i dopytał - Ta pani jest w szoku i nie bardzo możemy się dogadać mówi że mieszka na jachcie.
-Proszę zrozumieć doktorze może Roz mówi nie składnie bo się wystraszyła tych ludzi raz już mieliśmy podobne zajście, ale niech pan powie co się dzieje moja żona się czymś zatruła? Wcześniej wymiotowała.
-Wszyscy troje czują się dobrze żona powinna się mniej stresować.
-No tylko żonę mam jedna a nie trzy - skomentowałem
-A to pan nie wie ?
-Ja sama powiem - zagadnęła lekarza Roz.
-Dobrze takie informacje powinniście państwo wymieniać miedzy sobą. No w każdym razie wszystko jest dobrze.
-To najważniejsze - odparłem, oczywiście zapłaciłem za karetkę i podobno jakieś badania. Baba z cukierni przyniosła to zamówienie usiedliśmy na ławce i Roz zaczęła się opychać tymi ptysiami.
-Misiu dałam Al swój telefon to będziemy mogli z nią porozmawiać do puki bateria nie padnie, a i powiedziała mi że ten Sasza to jakiś gwizdek na Alfredów ma i że zabić można ich jak się w serce celuje.
-Rety to może i się uda bo bateria to nawet jak by nie można z nią się zobaczyć to jakoś bym przemycił a pretekst bym miał do spotkania z ruskiem. Mądra dziewczynka he. Dziś można by było go załatwić z palcem w dupie, ale chłopaki mają to gdzieś.
-Właśnie Drake'a to ja chyba zamorduję za to wiesz jaka ona zapłakana wyszła eh.
-Chwila tobie nie można się denerwować - skomentowałem ale już doszliśmy do jachtu no ja to w sumie nie wiem kiedy zaczęliśmy iść tak mnie pochłonęła ta rozmowa no i nie dowiedziałem się bo Damon nas zobaczył i zaczął krzyczeć mama.
-Powiem ci wieczorem - uśmiechnęła się Roz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz