Minął tydzień. Drake'owi raczej przeszło choć nie wychodził z pokoju. Nie chciał rozmawiać z Rozi. Tak więc chyba nikt nie wiedział że mu przeszło a ja nie wyprowadzałam ich z tego błędu. Skoro Drake potrzebuje czasu i nie ma ochoty z nikim gadać niech tak będzie. Rozi chyba nie doszła jeszcze do siebie po wyprawie do Krakowa w sumie z nią jeszcze nie gadałam, w ogóle trochę się wycofałam. Zombie mało co mnie nie pogryzł jak próbowałam do niego podejść tak więc poprosiłam Creepy by nim się zajęła.
Była pora obiadu. A więc wzięłam talerze i poszłam na górę.
-Powinieneś z nią pogadać- stwierdziłam po chwili.
-Po co- odparł naburmuszony jak zawsze kiedy choćby padało imię Rozi.
-Bo to twoja siostra?
-Słaby argument- stwierdził. Obiad dokończyliśmy w milczeniu.
-Idę się przejść, idziesz?- spytałam
-A co to ja pies, idz do Luke'a na pewno się ucieszy na słowo spacer, i nie zapomnij mu patyków porzucać.
-Drake- upomniałam go- Wydaje mi się że naprawdę powinieneś zejść na dół bo już tęsknić za nimi zacząłeś.
-Nie prawda- oburzył się.
-A właśnie że tak już piąty raz wspominasz dziś Luke'a. Swoją drogą chyba naprawdę zaczynam się zastanawiać co robiłeś w pokoju z Luke'em i Julką.
-Niech zgadnę Amanda nie może odpuścić?
-A Amandę wspomniałeś już czwarty. Powaga jak nie zejdziesz na kolacje to nie będziesz jadł- pogroziłam i poszłam.
Na dworze było ciepło, słońce mocno grzało i wiał lekki wiatr. Ale idąc nikogo nie spotkałam, Quick zarządził że nikt nie może opuszczać osady i chyba każdy go posłuchał, jedynie na polu pracowało kilka ludzi no i wojskowi wciąż się gdzieś kręcili. Weszłam w las. Nie wiem ile czasu szłam ale zagłębiałam się coraz bardziej. Myśli przelatywały mi przez głowę ale na żadnej się nie skupiałam. Starałam się skupiać tylko na tym co mnie otaczało, to zawsze mi pomagało kiedy zaczynałam słyszeć głosy lub by się ich pozbyć. Ale teraz to nic nie dało, zaczęło się od jednego głosu ale od razu dołączyła reszta tworząc w mojej głowie harmider ale teraz było gorzej. Miałam wrażenie że za moment głowa mi pęknie. Zaczęłam panikować i krzyczeć aby się zamknęli ale to nic nie dawało, zaczęłam biec próbując uciec. Ale słyszałam ich coraz głośniej. Nagle wybiegłam na jakaś polankę, w końcu nastała cisza, a na jej środku stał jeden z zmutowanych. Miałam już zacząć uciekać kiedy za mną pojawił się drugi, zrobiłam kilka kroków w stronę tego pierwszego. Z lasu wyszedł trzeci i czwarty i piąty. Otoczyli mnie.
-czekaliśmy na ciebie- powiedział ten który od początku był na polanie- jestem Alfred.
Nie wiedziałam że oni umieją mówić, nie wiedziałam że mają imiona...
-Alfred- powtórzyłam oniemiała.- to wy mówicie?
-Ależ oczywiście, mówimy do ciebie odkąd stałaś się jedną z nas. Nie musisz się nas bać.
A więc nie oszalałam, ja ich naprawdę słyszałam.
-A czemu inni was nie słyszą? Dlaczego tylko ja was słyszę? Czego chcecie?
- Porozumiewamy się w myślach, wychwytujemy myśli innych a odkąd jesteś zarażona twoje również.
-Czyli wy tak naprawdę nie mówicie?
-Przecież rozmawiamy- odparł spokojnie i zrobił jeden krok do przodu.
-Nie podchodz bo cie zabiję- pogroziłam ale tak naprawdę nie wzięłam nawet noża. Usłyszałam jego śmiech, oni są połączeni myślami a ja razem z nimi odkąd zostałam ugryziona, a więc on wie tyle ile ja. Rozejrzałam się wokół, stali w odstępie jakiegoś metra, rzuciłam się między nimi i pobiegłam przed siebie.
-Przed nami nie uciekniesz- zawołał za mną Alfred ale ja wciąż biegłam przed siebie aż wbiegłam do domu i wpadłam na Drake'a. Mówił coś do mnie ale nie przyswoiłam, przytuliłam się do niego i rozpłakałam. Nie zdałam sobie sprawy że jest już pora kolacji ani że wszyscy siedzą w salonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz