Nie za bardzo rejestrowałam co działo się w koło mnie. Nie wiem co mówiłam, nie wiem jak wielką kretynkę z siebie zrobiłam. Drake przyznał się że zabił matkę i ojca. Jak mógł to zrobić? Nie wiem jak i kiedy wyszłam z instytutu. Dopiero kiedy samochód się zatrzymał zaczęłam wracać do rzeczywistości. Myślałam że dojechaliśmy do domu, ale nie byliśmy w domu. Samochodem kierował jakiś koleś. Miał jakieś 40 lat, był jak najbardziej przeciętny. Zupełnie niczym się nie wyróżniał. I właśnie zapalił fajka. Okej... Nic się nie dzieje wszystko jest okej.... Tylko co ja robię w samochodzie z jakimś kolesiem. Rozejrzałam się dookoła niech to szlak staliśmy obok rozwalonego na drzewie samochodu. To w tym wypadku prawie straciłam brata. I wtedy wszystko wróciło na nowo. Tylko tym razem dostrzegałam to czego nie dostrzegałam wcześniej. Mój brat to morderca... Tego nie da się ukryć. Jak zobaczyłam ojca i dowiedziałam się że to sprawka Drake przestało obchodzić mnie co działo się dookoła. Przecież byliśmy zamknięci w małym pomieszczeniu, a na zewnątrz była masa zombie.
- Gdzie Quick? - spytałam
Musiałam niezle się drzeć bo strasznie bolało mnie gardło i miałam chrypę. Koleś kompletnie mnie znal i zapalił następnego fajka.
- Ej - wrzasnęłam - mówię do ciebie gdzie twój szef?
- Zamknij się wreszcie - warknął
- Mówisz do mnie? - dopytałam
- A widzisz kretynko kogoś jeszcze? - warknął - bez przerwy piłujesz ryja. Zginęli byśmy... A może oni już nie żyją
- Gdzie Quick? - powtórzyłam pytanie - gdzie mój brat?
- Zostali tam - odparł wyciągając trzęsącą się ręką trzeciego papierosa - Ostrzegam cie że jak jeszcze raz otworzysz mordę to pożałujesz
- Czy ty mnie straszysz? - warknęłam
No nie wierze co ten typ sobie myśli.
- Będę zadawała ci pytania a ty masz mi na nie odpowiadać - zażądałam - i odjedz od tego samochodu
Nie mogłam dłużej patrzeć na ten parszywy wypadek. Nie chciałam pamiętać tamtego dnia. Widziałam trupa kierowcy, przebitego gałęzią. Zabitego karła, sama zabiłam tego trzeciego bo on chciał zabić Alex. Drake mało co tam nie zginął. Pierwszy raz byłam zmuszona do zszycia komuś rany. Wszyscy mieliśmy wielkie szczęście. Czy Kraków jest jakiś przeklęty...
- Dlaczego jestem tu z tobą? - spytałam
Nie wierze że Quick albo Drake puścił by mnie z jakimkolwiek kolesiem. Jestem wręcz pewna że kazał by jechać ze mną Mariuszowi, Borysowi czy temu trzeciemu... Jak miał na imię ten trzeci... Nie panikuj - nakazał sobie w myślach... Grzesiek trzeci miał na imię Grzesiek.
- Co z Mariuszem? - spytałam - Gdzie Borys? Albo Grzesiek?
- Wkurwiasz mnie - warknął typ i uderzył mnie w twarz.
Pierwszy raz dostałam w twarz od chłopaka. Nie żartuje... Złapałam się za palący policzek. Byłam wściekła ale całą złość przysłonił strach. Bałam się tego typa, nie znałam go i nie byłam pewna co może zrobić. Bałam się że Quickowi coś się stało. I do tego wszystkiego cały czas przed oczami miałam zwłoki ojca w instytucie. Koleś zaczął głośno przeklinać...
- Powinni już być - warknął
Koleś odpalił silnik. Przecież nie mogę nigdzie z nim pojechać. Złapałam za klamkę na szczęście drzwi nie były zablokowane. Za nim się zorientował wybiegłam prosto w las. A jeżeli oni nie żyją... Jeżeli zimni dopadli ich wszystkich... Po policzkach płynęły mi łzy zamazując mi pole widzenia. Szłam przed siebie, nawet nie wiem jak długo. Nawet nie zorientowałam się, że zaczęło się ściemniać. No pięknie przez to wszystko jeszcze zgubiłam się w lesie. Było ciemno więc nawet nie wiem o co się potknęłam ale upadłam na coś ostrego. Niech to szlak przeklęłam. Noga strasznie mnie bolała, przycisnęłam rękę do nogi, z której lała cię krew. No pięknie kretynko - warknęłam na siebie. Próbowałam się podnieść opierając się o jakieś drzewo. Nawet mi się udało, muszę wracać do drogi. W lesie mogą być zimni a ja nawet nie mam przy sobie broni. Zarówno zimni jak i wygłodniałe zwierzęta wyczują moją krew. Myśl dziewczyno - poganiałam się w myślach. Po paru minutach zlokalizowałam kierunek z którego tu przyszłam przynajmniej tak mi się zdawało. Bo las z każdej strony wyglądał identycznie a w ciemnościach to tak dwukrotnie. Kuśtykając zrobiłam trzy kroki kiedy straciłam grunt i spadłam w jakąś dziurę. Kto mądry kopie dziury w lesie - wrzasnęłam w myślach. Starałam się by spaść tak aby dziecku nic się nie stało. Przez co spadłam na nogę. Nie miałam pojęcia która boli mnie bardziej. No to pięknie. Gorzej być już nie mogło. Umrę, przynajmniej nie trzeba będzie kopać mi dołu. Odkąd wjechaliśmy do Krakowa miałam doła a teraz tak dosłownie. Bałam się że przez mnie coś stało się dziecku. Było tak ciemno że nie widziałam własnej ręki, nawet nie mogłam zorientować się jak poważna jest rana nogi i co stało mi się w tą drugą. Nie chciałam umierać, chociaż wcześniej myślałam inaczej. To prawda jestem tak uparta że nawet umrzeć nie potrafię. Nie mogłam się nawet podnieść. Musiałam powstrzymywać się aby nie zacząć krzyczeć bo ściągnęła bym tylko większe kłopoty. Nie mam klaustrofobii, a bać ciemności przestałam się jak skończyłam 6 lat. To w tej chwili dopadły mnie obie dolegliwości. Była grobowa cisza i ciemno jak w grobie. Zaczęłam się dusić, chociaż widziałam nad sobą niebo co wykluczało brak dostępu do tlenu to jednak już czułam się pochowana żywcem. Uspokój się - nakazałam sobie. I brałam głębokie wdechy i jak tylko udało mi uporać się z nagłymi dusznościami dopadła mnie panika przed ciemnością. Czy miałam zamknięte oczy, czy otwarte i tak przed sobą widziałam ojca. Starałam się zachować spokój ale ciężko jest o spokój gdy wiesz że nikt ci nie pomoże. Przecież nikt mnie tu nie znajdzie. W którymś momencie musiałam zasnąć albo stracić przytomność. Nie wiem ile czasu minęło ale dotrwałam do rana. Nie mogłam tam przecież zostać. Złapałam jeden z korzeni i postarałam się podnieść. Jednak okazało się to niemożliwe. Było ślizgo a nogi bolały mnie za bardzo aby na nich ustać. Wtedy usłyszałam głos Quicka. Znalazł mnie. I w chwili kiedy go usłyszałam na nowo popadłam w panikę. Sama nie wiedząc czemu, po prostu wszystkiego było za dużo. Nie musiałam już uspokajać samą siebie. Mogłam pozwolić sobie na tę głupią histerię. Nie wiedziałam jak udało nam się wrócić do domu. Zapewne byłam niemożliwa, i na jego miejscu już bym ze sobą zerwała. Nie wiem co działo się jak już wróciliśmy, ale też zapewne zrobiłam niezły cyrk. Swoją drogą tak było lepiej, wolałam być zamknięta we własnej głowie i nie przyswajać, niż znów wrócić do rzeczywistości i zamartwiać się o wszystko. A za pewne już są jakieś kłopoty. I jak na potwierdzenie moich słów wpadł Borys...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz