Nie miałem w planach wracać na jacht tam atmosfera była nie do zniesienia bójka wisiała w powietrzu. Miałem ochotę zakatrupić tych dwóch kretynów. Wypad na miasto z Roz też jednak nie był dobrym pomysłem, bo biedactwo chyba wszystkim za mocno się przejęła i zrobiło się jej słabo, zwymiotowała dwa razy no jednym słowem masakra. Pózniej jeszcze oklep z drabami ,do tego karetka i pały. Żeby nie starszy człowiek, dystyngowany który pomóc nam próbował byli byśmy w czarnej dupie ja w pace a moje biedactwo w szpitalu. Policjanci trzymali mnie pod ręce aż wywiezli tych trzech typów.
-Panowie odpuście jestem spokojny po prostu poszedłem do cukierni a tych trzech doczepiło się do mojej żony. No przecież nie mogłem na to pozwolić.
Dopiero starszy człowiek był wiarygodnym alibi. No i jeszcze ta karetka. Mnie puścili w momencie, gdy zabrali Roz do karetki. Szlak a ja nie wziąłem samochodu. Czy u nas nic nigdy nie może być normalnie pytałem samego siebie. Nawet spacer? To chore. Starszy człowiek opowiadał całe zdarzenie policjantowi a drugi z nich siedział ze mną na ławce.
-Stresuje się pan? - dopytał
-Trochę bo nie mam pojęcia co zrobili mojej żonie. Ona dużo przeszła w ostatnim czasie, więc może badania jej pomogą eh...
-Pan jest Włochem tak wynika z dokumentów, a żona Polką dopiero teraz pana za kojarzyłem. To chyba panu porwali żonę?
-Tak na moje nieszczęście dla tego Roz jest trochę zdenerwowana po tej chorej akcji.
-To we Włoszech państwo mieszkacie.
-Nie no w Polsce żona ma tam brata no poza tym też tam mieszkałem z matką i jak się okazało z ojczymem.
-Przecież tam jest epidemia - strząchnął się gliniarz.
-No tak Rosyjski mafiozo Iwan zafundował europie taką niespodziankę, a powiem panu że to akurat przynajmniej tam gdzie mieszkam uprzątnąłem z przyjaciółmi, ale ostrzegam syn tego Iwana wyprodukował nową odmianę zombi i jakoś nimi steruje w Polsce na próbę jest kilka sztuk tego badziewia.
-To czemu pan nie zabierze rodziny i nie wyjedzie?
-Bo za dużo ludzi by na tym ucierpiało. Ja w pojedynkę nic nie załatwię, ale świat a raczej jego wielcy powinni zająć się Rosją to niebezpieczny kraj i nie tylko dla polaków, ale i dla całego świata. E... co ja tam będę mówił - machnąłem ręką.
-Też miałem żonę Polkę ale biedactwu się zmarło, a tak chciała jeszcze pojechać do swojego kraju - zamyślił się mężczyzna - Żona nie mogła mieć dzieci była 9 razy w ciąży i żadnej nie donosiła. Ja jestem jedynakiem i teraz jestem sami włóczę się bez celu po mieście.
-No z tymi ciążami to chyba coś jest - stwierdziłem.
-Moja żona już w ciąży sześć miesięcy chodzi i będą trojaczki - przerwał mi policjant - a już troje w domu siedzi, ja sam pracuję bo jak to mówią jedno z dupy drugie w dupę - roześmiał się policjant.
-Ja mam syna ma ponad rok. Damon jest wcześniakiem bo żona ze stresu urodziła go w 7 miesiącu. Miał nie przeżyć ale się udało. No niby miał operację na serducho w Bostonie z kąt go po dwóch dniach wywalił Iwanow który podobno jest tam sponsorem a rządzi się jak by we własnym domu był. Szkoda gadać. Eh panowie czemu to tak długo trwa.
-Raczej normalnie - skomentował policjant.
Pózniej podeszła do nas ta kobieta z cukierni
-Zapomniał pan w tym zamieszaniu - uśmiechnęła się podając mi papierową torbę z ptysiami.
-Może nam pani powie jak to było? - dopytał policjant
-Ten pan był w cukierni ,o po ciastka - wskazała na torebkę - Tamten siedział na ławce z dziewczyną - wskazała na staruszka - co z tym panem przyszła, bo chyba chora jakaś. Ten co go tu macie to się trochę niecierpliwił jak dosiadło się tych trzech oprychów. Pózniej to wybiegł i zaczęli się bić. Ale ten chłopak to raczej niewinny bronił tylko tej dziewczyny i staruszka, a to lanie może nauczy czegoś tych głupków. Zawsze się kręcą tu i albo zaczepiają , albo okradają, albo biją turystów. To dobrze się stało, bo interes mi padnie, ludzie przez tych typów nie chętnie tu przychodzą. No turyści to i owszem, bo nie wiedzą, no ale stali klienci przenieśli się gdzie indziej bo tu to strach.
-Dziękuję - powiedział jeden z policjantów i poszedł z tą kobietą spisać dane z dokumentów.
-Będzie pan składał oficjalna skargę na tych trzech?
-Nie wiem jeżeli zrobili coś mojej żonie to się zastanowię.
-Dobrze i tak musimy poczekać na to co powie lekarz znaczy chodzi o to czy została naruszona nietykalność cielesna tej pani i czy nie ma uszczerbku na zdrowiu.
-To już żona zdecydować musi - skomentowałem.
Po jakimś czasie wyszła z karetki Roz i zaraz do mnie podbiegła i się wtuliła we mnie.
-Już dobrze skarbie nie pozwolili mi do ciebie wejść
-Cały jesteś? - zaczęła mnie oglądać.
-Nic mi nie jest trochę w skórę dostałem ale to tylko siniaki, ale ty powiedz co się dzieje.
-Wszystko dobrze - powiedziała Roz.
-To proszę twoje zamówienie podałem jej torebkę z ciastkami.
-Eh pamiętam z moją żoną było podobnie też lubiła ptysie - skomentował starszy pan i dodał - w każdą niedziele przychodziliśmy na herbatkę, ona zawsze jadła ptysia a ja sernik z galaretką. A teraz to nawet obiadu nie chce mi się zamawiać chodzę i ludzi zaczepiam. Chciał bym być jeszcze komuś potrzebny i mieliśmy w planach Polskę zobaczyć. Bo z Zosią to tu się poznaliśmy na wymianie studenckiej ale to były całkiem inne czasy.
Pózniej to podszedł do nas lekarz i najpierw dopytał o jacht, czy faktycznie tam mieszkamy, chcieli Roz zabrać na szersze badania, ale się nie zgodziła. Lekarz chciał powiedzieć o co chodzi, ale Roz go zagadała że sama mi powie więc zalecił więcej spokoju i mniej stresu i poszedł sobie.
-Ta łatwiej powiedzieć niż zrobić - uśmiechnąłem się do Roz umazanej w kremie od ptysia - I co smakuje krem brudasku - zacząłem ją wycierać.
-O takie mi chodziło na szczęście Grażynka umie takie robić.
Wtedy rozmowę przerwał nam ten Anglik.
-To prawda. Państwo do Polski płyną?
-No tak planuję jutro. Płyniemy do Włoch a pózniej lecimy do Polski
-A mógł bym się zabrać z państwem?
-No teoretycznie to nie ma problemu tylko raczej powinien pan to przemyśleć, bo tam nie ma już nic tylko zimni i ruch oporu z którym walczymy, bo udało nam się zbudować małe miasteczko -powiedziałem.
-To może odprowadzę państwa to ewentualnie jak bym się zastanowił to bym się pojawił.
-Dobrze jak pan będzie miał ochotę, zapraszam jutro na 14 pózniej odbijamy od brzegu. Jacht łatwo poznać nazywa się 'ROZALI' na cześć mojej żony.
-Będę na pewno - powiedział mężczyzna, bo chyba wreszcie zrozumiał że chcemy być sami.
-Ależ smutna ta jego historia z tymi dziećmi a raczej ich brakiem - skomentowała Roz.
-Bo to tak już jest poukładany ten świat że jedni mają za dużo a inni wcale. No a w naszym przypadku to sierotki wywalają na bruk i czy to jest normalne?
I pewnie ciągnął bym dalej ten temat ,ale Roz zaczęła rozmawiać o Al i telefonie.
-Eh...co ja bym bez ciebie zrobił - pocałowałem ją - Będę musiał się wkręcić w tą budowę i tak miałem, bo na szale postawiłem Al. Sasza obiecał że z nią porozmawia no i dodatkowo się zastanowi ,choć ja nie wiem po co, bo to oczywiste że Al wrócić będzie chciała, a razem nie są, bo jak szliśmy na obiad to się wysypał niechcący. Tylko jak ja mam to przetłumaczyć temu kretynowi Drake'owi.
-A jaki interes on z tobą chciał ubić?
-Na Kostaryce teren pod szpital kupił i chciał zrobić tam cały kompleks leczniczo wypoczynkowy tylko projekt do bani a terenu przy mało na taka inwestycje. No ale w tej sytuacji to chyba przyjmę jego propozycje.
-A będziesz leciał na tą Kostarykę?c
-Nie słonko do Saszy tylko pod byle pretekstem żeby Al baterię wymieniać. Eh widzisz dziś by nawet była z nami tylko tych dwóch dupków. Nie czaję ich podejścia. No nie ważne powiedz o co temu medykowi chodziło?
Wtedy Damon zaczął krzyczeć mama, tata i oczywiście daj , jak zobaczył ptysia w ręku Roz.
-Powiem ci wieczorem - pocałowała mnie i pobiegła do Damona.
-Jak życie Jula?
-Luke śpi bo się nachlał a Drake no cóż nie mam pojęcia nie otwiera
-No trudno sam uwolnię Al.
-Quick a w domu też mogę jakiś pokój czy na osadę?
-Nawet nie myśl o osadzie pokój sobie wybierzesz i tyle. Luke ogarnie potrzebuje czasu jedynie.
-No mam taką nadzieję,
Roz dziwnie niespokojna chodziła. Na kolacje też nic nie zjadła za to po raz kolejny pokłóciła się z Drake'em. Ja się nie odzywałem bo by awanturą się skończyło. Pózniej po kolacji powoli zabrałem się do papierów bo kilka umów udało mi się podpisać no i jeszcze miałem w planie zrobić wstępny kosztorys tej ruskiej inwestycji, ale jakoś nie miałem weny na to bo w głowie siedziało mi to że Roz powie mi wieczorem co ten głupi medyk powiedział. A w sumie to dobrze ze tak zdecydowała bo pózniej Damon będzie spał i nikt nie będzie nam przeszkadzał. Wszedłem do pokoju. Roz już była przebrana, siedziała na łóżku, jadła żelki i patrzyła na telewizje.
- Zemdli cię od tego słodkiego - ukradłem jej jednego miśka
- Ej oddawaj czerwonego one są najsmaczniejsze
- Rety, masz - włożyłem jej go do ust i pocałowałem w czubek głowy - a żółtego mogę - droczyłem się
- To sobie wez. No w ogóle to same czerwone powinny być - pożaliła się Roz
- Wezmę prysznic i zaraz jestem do twojej dyspozycji diablico - powiedziałem wchodząc do łazienki.
Po 30 minutach wróciłem Roz wyłączyła telewizor
- Oglądaj jak cię to ciekawi - zaprotestowałem
- Musimy porozmawiać misiu. Sama chcę to powiedzieć bo dowiesz się i znów wyjdzie nie wiadomo co
Przytuliła się do mnie i przez dłuższą chwilę się nie odzywała
- Skarbie co się dzieje? - dopytałem
Westchnęła tylko ciężko
- Roz najważniejsze że nic ci nie jest. A widzę że ciężko ci o tym mówić więc może zapomnijmy.
Roz się nie odzywała przez dłuższy czas. Już prawie zasypiałem gdy powiedziała mi że jest w ciąży. I dzieci będzie dwoje dodała że to 7 - 8 tydzień i dzieciaki rozwijają się prawidłowo. Byłem tak z szokowany tą wiadomością że no dosłownie mnie zatkało. I nawet ruszyć się nie mogłem a co dopiero coś wykrztusić. No po za tym przypomniało mi się co było z Damonem jak się męczyła, jak cierpiała. Wszystko stanęło mi przed oczami. Nawet nie zarejestrowałem że Roz nie ma obok mnie. Nie wiem jak długo tkwiłem w tym amoku ale gdy otworzyłem usta by jej powiedzieć że... Jej nie było a z łazienki dobiegał cichy płacz. Zerwałem się z wyra i zapukałem do łazienki.
- Roz w porządku? Mogę wejść?
- Nie, nie jest w porządku - powiedziała tylko i rozpłakała się jeszcze bardziej
Nie uzyskawszy pozwolenia i tak otworzyłem drzwi od łazienki. Moja kruszynka siedziała i płakała.
- Chodz do mnie - wziąłem ją na ręce. - Słoneczko zachodzi wiesz? Już jest takie pomarańczowe. Popatrzymy co? No nie płacz skarbie - prosiłem
- Bo ja to miałam zgodzić się na te tabletki ale okresu nie miałam więc najpierw pomyślałam że zrobię test i wyszedł na plus. To drugi zrobiłam i wynik był taki sam. Nie wiedziałam jak tobie o tym powiedzieć bo o te dzieci zły byłeś. No a teraz lekarz to jeszcze potwierdził. I w końcu zrobisz mi wykład, stwierdzisz że to nie twoje dzieci. Zabierzesz Damona i mnie zostawisz.
Położyłem się na wyrko i przyciągnąłem Roz do siebie.
- No już nie płacz, oczęta masz już czerwone. Nie odzywałem się bo mnie zatkało. Normalnie i formalnie i nie nakręcaj się już tylko uspokój. Boje się Roz, po prostu nie chciałem ale nie dlatego że dzieci nie lubię. No zgoda tamte mnie denerwowały ale po prostu mam w pamięci to jak z Damonem było. Jak bardzo cierpiałaś i pózniej jego choroba. A dzieciaki, no przecież uwielbiam Damona. Starałem się żeby tej ciąży nie było tylko dlatego bo się boje. Ale jak widać ciapa jestem. Głupio to brzmi bo potrafię zaciukać kogokolwiek a boje się twojego bólu bo wtedy jestem bezradny i nie wiem jak pomóc. No ale już nie mówmy o tym co złe.
- Nie jesteś zły? Bo od twojego milczenia to wolę jak się wściekasz i krzyczysz
- Ale nie będę wrzeszczał. Bo zły nie jestem jak już to na siebie raczej. Znaczy raczej jestem w szoku i to wielkim.
- No ja też bo dwoje, z Damonem było ciężko.
- Fakt ale zaliczyliśmy już szkołę obsługi noworodka. Teraz tylko trzeba wybrać dobry szpital, tam latać na wizyty no i tam urodzisz. Bo w tych naszych warunkach. Dwoje to raczej niemożliwe. No po za tym dzieciaczki dostaną szczepienia i zbadają je. Będzie dobrze kochanie.
Roz wtuliła się we mnie jeszcze bardziej.
- Jak myślisz kiedy zadzwoni Al?
- Mam nadzieję że niebawem skarbie. Biedna dziewczyna. Tak bardzo chciała z nimi porozmawiać. Co tego Drake'a napadło nie czaję faceta. No różnie można reagować na rozłąkę ale żeby tak się fochać i kłócić.
Mówiłem jeszcze do Roz o tym facecie z ławki ale chyba zasnęła. Raczej nie z nudów, a z wrażeń i zmęczenia. Rano obudziła mnie rozmowa Roz z Julą. Gadały o czymś w łazience. Drzwi były uchylone był z nimi Damon. Roz pewnie wymiotowała to dlatego rozmowa toczyła się w łazience. Zapukałem do drzwi
- Nie przeszkadzam? - dopytałem
- Obudziłyśmy cię - stwierdziła Roz myjąc zęby
- Nie - skłamałem - i tak już pora na śniadanie.
- Jesteśmy tylko my chłopaki gdzieś w nocy z Mariuszem polecieli -powiedziała Jula - a no i gratuluje blizniaków.
- Nie dziękuje bo będą się zle chować - uśmiechnąłem się - zadzwonię do Mariusza i dowiem się gdzie nasze gwiazdy się wybrały.
Poszedłem po telefon chwilę pogadałem z Mariuszem który już wracał.
- No to nasi panowie do polski sobie polecieli. I skłamali Mariusza że ja ich z jachtu wyjebałem.
- Ja go kocham - stwierdziła Jula - i nie wiem czy ja też nie złapałam tego wirusa ciąży - pożaliła się
- Rety słonko to może masz ten ciążomierz to było by wiadomo
Oczywiście Roz to coś miała. I na nie szczęście okazało się po kilku minutach że Jula też złapała.
- No to chyba zarazliwe jest - skomentowałem uśmiechając się
- Co ja teraz zrobię - rozpłakała się Jula
- Jula nie płacz Quick coś wymyśli - pocieszała ją Roz
- Jasne najpierw zabiorę was do lekarza we dwie będzie wam razniej. No dodam że pózniej jak już te brzuszki będziecie miały większe. To w poczekalni będą ciekawie na mnie patrzeli ja jeden i dwie laski z brzuszkami. A na poważnie Jula to chyba z Luke'em po męsku pogadać będę musiał. Bo tak dłużej to być nie może.
W samych spodenkach wyszedłem na pokład po którym kręcił się kapitan.
- Ładny dziś dzień - zagadnąłem
- No w sam raz na żeglowanie zero wiatru. A na głębszym morzu będzie spokojniej - stwierdził
- No bez wątpienia zaraz ruszamy - powiedziałem całkowicie zapominając o tym angliku.
- A co to szefie plany się zmieniły. Kurcze a ja na zamówienie do południa czekam. Musze uzupełnić i paliwo i żywność bo przepraszam ale Mariusz doradził no i szef ostatnio zajęty był.
- Dobrze kapitanie dbaj o łajbę decyduj sam. Bo mojemu słonku nie może teraz nic braknąć.
- A ta impreza na rocznicę? - dopytał
- Właśnie to odwołamy bo żona w tym stanie nie powinna się przemęczać. A i mamy tu jakieś ryby w tym akwenie wodnym
- No są a nie lepiej w sklepie kupić
- Żywe dla niedzwienia potrzebuję.
- A... no chyba że tak to jeszcze siatkę domówię. To rzucimy kotwicę i złowimy.
- No i wyślę kogoś do cukierni niech nakupi pączków i innych ciast, tortów, ptysiów, żelków... Rety nie wiem co jeszcze. Lody różne smaki, owoce... mandarynki tak dużo mandarynek, a i czekolada tak było ostatnio a i ogórki.
- To żona chyba w ciąży co?
- Ta... blizniaki będziemy mieć eh...
- To z falą popłyniemy nie będzie tak kołysać.
- Przepraszam pamięta mnie pan? - dobiegł mnie głos z lądu.
- A tak na obiad pana zapraszałem
- Dokładnie tylko ja chciał bym płynąć z panem do Polski. Zofia chciała być tam pochowana ja samotny jestem. Jak jeszcze pracowałem to jakoś to było ale teraz... Z zawodu jestem psychiatrą dyplomowanym i zaprzysiężonym. Pracowałem dla sądu i policji ale zaczynałem normalnie. Może bym się panu przydał.
- No w sumie to niech będzie. Może zna pan któregoś z moich profesorów ale też niech się pan zastanowi. Bo tam są spartańskie warunki.
- Już to zrobiłem - wskazał na swój bagaż
- W takim razie zapraszam, moi ludzie wniosą pana bagaż.
Przy śniadaniu nasz nowy nabytek zaczął gadać z Julą. Od razu pokumał że dziewczyna ma problem. To co mnie najbardziej cieszyło to fakt że Roz zjadła śniadanie co prawda w dziwnym zestawieniu ale z apetytem. No i po naszej rozmowie uspokoiła się troszkę.
- Kochanie co byś powiedziała na kolację przy świecach? - dopytałem - tutaj na jachcie, bo wypady w miasto coś nam nie wychodzą,
- Ale teraz to ja ci muszę zadać jedno pytanie. Bo wczoraj zasnęłam. Czy ty nie masz żadnych wątpliwości że to są twoje dzieci? Bo to krótki czas od momentu gdy mnie odzyskałeś.
- Najmniejszego - zapewniłem ją - i jeszcze jedno mogę ci obiecać już o żadnych dzieciach nie będę mówił te dzieci. Wiesz one poddenerwowały mnie wtedy trochę bo Damon lubił bawić się tymi zabawkami i pózniej płakał. A ja rozumiem że one nie nauczone bawić się. Ale ja takich samych już nigdzie nie dostanę. Jeszcze jakieś pytania? - dopytałem
Roz już otworzyła usta ale zamknąłem ją pocałunkiem.
- Na wszystkie twoje pytania odpowiadam tak znaczy nie. Znaczy inaczej dziś nie pracuję bo świętujemy. Dzieci są moje nie mam wątpliwości co do tego. Kocham cię i będę cię kochał. I nie zamierzam cię zostawić do samej śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz