czwartek, 21 września 2017

Od Rozi

Cieszyłam się że nam się udało. To był ciężki dzień rano stado, wieczorem musieliśmy iść na szpital. I choć teoretycznie nie było szans by nam się udało to jednak tak było. Nikt nie umarł. Nie wiem kiedy urwał mi się film, ale rano obudziłam się wyspana. Już nie pamiętam kiedy ostatnio dobrze spałam i nie budziłam się w nocy przez koszmary. Drake miał racje było co świętować. Już sam fakt że nie jestem zarażona było powodem do świętowania. Poszłam do kuchni gdzie siedzieli Drake, Luke i Witek właśnie coś mieszał w garnku. Koszyki z ziołami, grzybami i owocami nadal stały na środku. A wydaje się że było to tak dawno.
- ... kiedyś nie lubiłem jagód - mówił Luke
- ja nie lubiłem pączków z dziką różą, a matka robiła je co dziennie a dziś oddał bym wszystko żeby je zjeść
- A ja kiedyś byłam wegetarianką - wtrąciłam
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
- I? - spytał Drake
- Amanda mówi że moja krew jest czysta. Nie zaraziłam się - pisnęłam z radości
- Całe szczęście - odparł z ulgą Drake
- Cieszę się - powiedział Luke - powaga nie jadłaś mięsa? - spytał nie dowierzając
- Przed apokalipsą nie - przytaknęłam - a puzniej wszystko się zmieniło
- To co impreza? - zagadał Drake
- Z przyjemnością się nawale - skomentował Luke - A gdzie Quick?
- Śpi - odpowiedziałam
Wzięłam nóż i zaczęłam obierać grzyby
- Co robisz? - spytał Drake
- Grzybową. Za nim grzyby się zepsują
Puzniej na dół zeszła Alex z ... psem?
- Pies? - spytałam zdziwiona
- Tak znalazłam go... fajny nie
Nie spodziewałam się że w tych czasach zobaczę jeszcze psa. Myślałam że wszystkie zostały zjedzone przez zimnych. Było miło ale Amanda oczywiście zawsze musi wszystko popsuć. Czy ta dziewczyna naprawdę jest aspołeczna? I chyba po tej kłótni nie zeszła już na dół. Wrócił Quick z polowania i przez parę godzin graliśmy w karty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz