No tak no to mamy teraz prawdziwą apokalipsę. Kurwa a ja sobie zrobiłem dziś wolne od życia. To te skurwysynu musiały iść sobie do lasu. Wybiegłem z domu, gwizdnąłem na palcach biegnąć po drodze zabijałem zimnych którzy napatoczyli mi się pod nóż.
-Mariusz otwieraj tir i zwijaj ludzi. Znaczy cywilów. I skrzyknij mi tu zaraz całą ekipę- w miedzy czasie cały czas wybijałem trupole. Mariusz skrzyknął ludzi.
-Nie podchodzić strzelać we łby a jak coś dobijać nożami. Nie dać się ugryść zadrapać jednym słowem dotknąć. zrozumieli? To won. - Mariusz zabijał ze mną trupy.
-Kurwa nawet niedzwiedz tu pracuje- krzyknął Mariusz. Wtedy wpadł na mnie Zombiak spróbowałem wydać mu polecenie a może się uda.
-Zombiak zaganiaj trupole w jedno miejsce.- pies pociągnął za sobą kilka trupów i zaczął biegać w koło nich a te ustawiły się w ładne kółeczko. Łatwo było ich wybić. Dalej to już szło łatwo. Zombiak wykonywał te same polecenie i ten sam scenariusz. Po drodze minąłem Luke
-Nie zła taktyka- krzyknął. Pózniej przybiegła Pati.
-No i nawet Zombie się szefa słucha.
-Pomylił się- stwierdziłem. Dla nas to była normalna robota zwykła codzienność. Natomiast dla ludzi z koloni to była apokalipsa. Dopiero rano okazało się ile osób zginęło. Nie liczyłem ale bardzo wiele. Podobijaliśmy ich tak nakazałem. Ludzie nie rozumieli ale tak trzeba tłumaczyłem.
-Zmienią się i będą tacy sami jak ci co nas zaatakowali.
Do rana poleciłem wszystkim zostać w tirach i samochodach. Uwaleni krwią ja Luke i Pati wracaliśmy do domu.
-Jutro musimy zacząć stawiać ogrodzenie- powiedziałem.
-No i trzeba sprawdzić te stado. Teraz Rozi nie pozwoli mi się włóczyć po lesie.
-I co będą tak siedzieć w tirach- dopytał Luke.
-Człowieku my na kwadracie mamy ze 40 osób. Te debile same się wybijały zamiast strzelać do trupów.
I faktycznie gdy tylko dotarliśmy do domu panował tam niezły galimatias. Rozi podbiegła do nas i zapytał czy nic nam nie jest.
-Tylko się troszkę pobrudziliśmy.- odparłem. Luke i Pati poszli się myć spojrzałem na Różyczkę.
-Wszystko w porządku skarbie?- zapytałem.
-Drake- tylko wymamrotała i nadal zajmowała się rannymi. Zbiegłem na dół a przy Drake'u siedziała zapłakana Alex.
-Zimny go dziabnął?- zapytałem
-Nie jakiś debil postrzelił- odpowiedziała Alex
-I co z nim?
-Podobno będzie dobrze ale stracił dużo krwi.
-Ok- powiedziałem ostrożnie. Ale dobrze to to raczej nie wyglądało. Więc poszedłem do profesora. Ten od raz postanowił zrobić usg.
-Kula przeszła miedzy żebrami- powiedział- i przebiła płuco. Nie wiem czemu Amanda tego nie odbarczyła.
-Jaka igła- zapytałem
-Daj dziesiątkę - powiedział profesor. I wbił Drake'owi igłę w odpowiednie miejsce. I poszedł.
-Czy on umrze?-zapytała Alex.
-Teraz już chyba raczej nie. Ale gdyby nie fakt że Amanda przegapiła zapadnięte płuco to pewnie by się już obudził.
-A tą igłę to kto mu wyjmie, długą ją będzie miał w sobie już cały czas?
-Uspokój się Alex bądz silna. Płuco musi się rozkurczyć wiec poczekam aż zacznie lecieć krew i wtedy usunę igłę.
-Znowu krew, przecież on już się prawie wykrwawił na śmierć.
-Tak musi być.
-A ty skąd niby o tym wiesz?- dopytała
-Amanda kiedyś coś takiego oglądała.- sam bym tego nie zrobił bo nie wiem jak ale wyjąć i za bandażować to już potrafię.
Po kilku minutach Drake zaczął oddychać spokojniej.
-Będzie dobrze Alex. Zobacz już lepiej oddycha.
-A po co mu ten tlen.
-Żeby było mu łatwiej. Dobrze to jak się obudzi i znów tracił by przytomność to proszę zawołaj mnie bo Amanda to jest chyba jakaś zabiegana ,bo może będzie trzeba zorganizować krew dla Drake'a.
Drake otworzył na chwilę oczy.
-Trzymaj się stary- powiedziałem- będzie dobrze.
-Czy ja jestem już w niebie- dopytał
-nie nadal żyjemy w tym piekle. A Alex?
-jestem- powiedziała biorąc go za rękę i w tym samym momencie Drake znów stracił przytomność.
-Tak musi być?- dopytała
-nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie Alex. Ale jeżeli powtórzy to się jeszcze kilkukrotnie to daj mi znać. teraz muszę uciekać.
Powoli jakoś ogarnęliśmy całą tą sytuacje. Wojskowi odprowadzali opatrzonych ludzi do tirów a ja sam chodziłem po ulicach i patrolowałem teren.
-Dziś nikt nie śpi- krzyknąłem do ludzi- trzeba bronić koloni przed zimnymi
-Tak jest- powiedzieli. Krzysiek przybiegł i powiedział że potrzebna jest krew. Dopytałem czy wie jaka grupa
-Ab+- powiedział
-Ma ktoś taką ludzie- krzyknąłem. Trzech się zgłosiło.- To chodzcie ze mną. A reszta na czujkach stójcie i pamiętajcie strzelać w łeb .
Jutro rozmówię się z nimi kurwa mać. Po drodze pytałem chłopaków czy nie są ugryzieniu lub zadrapani. Co prawda zaprzeczyli ale i tak Amanda i profesor dokładnie ich sprawdzili przy Drake'u siedziała Rozi i Alex. Ten był przytomny biały jak ściana i musiał mieć gorączkę bo ludzi nawet nie poznawał Jedyne co mogłem zrobić to przytulić je obie i uspokajać że będzie dobrze.
-Rozi płot to jeszcze działa?
-Tak- odparła.
-Włącz go proszę.
-Muszę? -dopytała.
-Gdybym wiedział jak, sam bym to zrobił.
-Chcesz mi powiedzieć że to znów się zaczęło?
-No niestety jutro zobaczę na jaką skale.
-Nie będziesz już nigdzie szedł?
-Wyjdę tylko i powiem by nikt nie podchodził do płotu. - i tak też zrobiłem. Do rana z dziewczynami siedziałem przy Drake'u. Cała reszta poszła spać tylko Pati i Zombiak byli przy ogrodzeniu. Nad ranem Drake jakby nigdy nic oznajmił
-No jaki mam ładny komitet powitalny.
-już mu chyba trochę lepiej- uśmiechnęła się Alex. Ale Drake oczywiście musiał być w centrum zainteresowania. Najpierw opowiadał dziewczynom jaki to był dzielny a co chwila biadolił że coś go boli co było zrozumiałe i co jakiś czas przysypiał.
-To może ja teraz pójdę się umyję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz