niedziela, 26 listopada 2017

Od Lexi

Minęły te dwa dni. Okazało się że lecimy do Bostonu, mieliśmy odwiedzić szpital gdzie leżał Damon a na drugi dzień mieliśmy iść na ten bankiet. No cóż, już na drugi dzień stwierdziłam że ten pomysł wcale nie był dobry. Odechciało mi się iść na jakikolwiek bankiet ale klamka już zapadła no i może dowiem się czegoś ciekawego albo uda mi się uciec. 
-Jesteś pewien że zabieranie mnie na ten bankiet to dobry pomysł?- spytałam jak byliśmy już pod tym szpitalem- Nie najlepiej zachowuję się w dużym towarzystwie. 
-Tak jestem pewny. 
Zdziwiłam się kiedy otoczyli nas dziennikarze, myślałam że przyjechaliśmy do tego szpitala bo Sasza musi załatwić jakieś formalności.
 Na szczęście szybko udało mi się wymiksować, i przeszłam w głąb szpitalnych korytarzy a dwa pieski nie odstępowały mnie na krok. Mogłabym spróbować uciec ale wątpię by mi się udało. Może gdybym wykiwała jakoś tą dwójkę. Może w łazience są okna albo... z rozmyślań wyrwał mnie płacz jakiejś dziewczynki. Nawet nie zauważyłam że jestem na oddziale dziecięcym. Płacz do chodził z uchylonych drzwi. Cicho zapukałam i weszłam do środka. Sala była mała i było w niej tylko jedno łóżko na którym leżała skulona dziewczynka. Wyglądała na jakieś dziesięć lat, była mniej więcej w wieku Mel. Usiadłam na skraju łóżka jeżeli zauważyła moją obecność nie dała tego po sobie poznać. 
-Co się stało?- zapytałam po angielsku, dziewczynka wciąż płakała. Czy nie powinno przy niej kogoś być. Matki lub ojca? Może są tylko poszli po coś do jedzenia albo do lekarza. Rozejrzałam się po sali. Ale wyglądało na to że dziewczynka jest jednak sama. Na małej szafeczce stało zdjęcie na której była uśmiechnięta dziewczynka ze swoimi rodzicami. O bok szafki stała oparta gitara po którą sięgnęłam. Chwilę się zastanawiałam i zaczęłam grać ulubioną piosenkę Mel którą w kółko musiałam jej śpiewać. Jak tylko obejrzała Trolle musiałam się nauczyć piosenki "twój kolor" bo mi już żyć nie dawało, była bardzo do mnie podobna. 
Jak tylko zaczęłam grać dziewczynka przestała płakać, w połowie piosenki usiadła na łóżku. Śpiewałam do końca i przez ten czas mogłam się przyjrzeć dziewczynce tak aby tego nie zauważyła. Była cała poparzona. I obawiałam się że jej tak już zostanie, na połowie głowy nie miała włosów, całą lewą stronę twarzy miała czerwoną w pęcherzykach. 
-Co ci się stało?- spytałam po angielsku, jak skończyłam piosenkę. 
-nie znam angielskiego.- przyznała dziewczynka. Zdziwiłam się że dziewczynka jest polką.
-To dobrze bo ja też nie znam go za bardzo- chciałam ją jakoś pocieszyć. - Jestem Lexi
-A ja Marysia- przedstawiła się. 
-Umiesz grać?- dopytałam. Marysia pokręciła głową. 
-Ale chciałabym, moja mama grała.
Użyła czasu przeszłego, czy to był powód jej płaczu. Może jej mama spłonęła. 
-Zagrasz mi coś jeszcze?- spytała Marysia
-A co byś chciała?
Na szczęście znałam wiele piosenek z bajek i filmów Disneya. Nie wiem ile czasu minęło ale powoli za oknem się ściemniało. Marysia już nie płakała. Nagle rozległo się ciche pukanie, a do środka wszedł Sasza.
-Musimy już wracać- oznajmił. Pożegnałam się z dziewczynką i wyszłam. -Nie wiedziałem że umiesz grać.
-Wiesz co jej się stało?- spytałam zmieniając temat. 
-Kilka miesięcy temu znalezliśmy ją i jej matkę na granicy Polsko- Rosyjskiej. Uciekali przed stadem jej ojciec podpalił część z nich niestety spłonął a dziewczynka się poparzyła. 
-A co z matką, kto płaci za szpital?- dopytywałam. 
-Matka zmarła kilka dni temu, miała raka.- wyjaśnił- a za szpital płacę ja, w końcu jestem sponsorem. 
-I wywalasz chore dzieci- mruknęłam cicho. Resztę drogi się już nie odzywałam. Dojechaliśmy pod hotel, poszłam do swojego pokoju gdzie pod drzwiami warowały dwa pieski. Włączyłam telewizor ale nawet na niego nie patrzyłam. Pod drzwiami było dwóch kolesi. Dwóch. Za drzwiami. Był środek nocy. W oknach nie było krat, co prawda było to drugie piętro ale w końcu lubiłam wspinaczki. Jeszcze chwilę się zastanawiałam. Rozejrzałam się po pokoju ale nie było tu niczego przydatnego. Otworzyłam okno i usiadłam na parapecie. Było wysoko i gdybym spadała pewnie bym się zabiła albo połamała i do końca życia byłabym kaleką. Ale mogłoby mi się udać i zdołałabym uciec. 
Zaryzykowałam i opuściłam się na parapecie na szczęście budynek był z cegły a więc szybko znalazłam oparcie. Chwyciłam uchwytu do anteny i opuściłam się niżej. Nogą natrafiłam na parapet. Ok, byłam na pierwszym piętrze. A więc jak spadnę przeżyję i się połamię. Po cichu udało mi się zejść na parapet na parterze z którego zeskoczyłam. A więc żyję. 
Od razu zaczęłam biec jak najdalej od tego hotelu. Problem polegał na tym że musiałam przejść przez parking na którym jak się okazało było pięciu kolesi Saszy, jak tylko mnie zauważyli zaczęli mnie gonić. Wybiegłam z terenu hotelu i mało co nie wbiegłam pod koła samochodu. Nie zważając na wrzeszczącego kierowcę który pewnie mnie na obrażał pobiegłam dalej. Szybko skręciłam w pierwszą uliczkę próbując zgubić ogon. Wtedy w głowie zaczęło mi szumieć. I usłyszałam głos Leona którego zbyłam, pewnie gadał coś o tym że braci się nie zjada i Sasza jest dobry, biegłam dalej, przebiegłam przez trawnik i skręciłam w kolejną uliczkę. Kluczyłam miedzy budynkami sama nie wiedziałam gdzie biegnę. Byle jak najdalej. Leon niestety nie chciał się ode mnie odczepić i dołączyło do niego kilku innych. Głowa bolała mnie coraz bardziej i brakło mi tchu. Biegłam już coraz wolniej aż w końcu przeszłam w marsz. Rozejrzałam się w okół, byłam na ruchliwej ulicy dobrze oświetlonej. Może powinnam skręcić gdzieś gdzie nie ma oświetlenia ale w końcu najciemniej jest zawsze pod latarnią. Uważnie patrzyłam na mijanych ludzi ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. I dobrze. Szłam wzdłuż ulicy, próbując uspokoić oddech. Udało mi się. Uciekłam. Teraz muszę już tylko wrócić do domu. Znalazłam stacje i wsiadłam do metra. Nie wiedziałam gdzie jadę i to nie miało już znaczenia. Nawet jak mnie szukają to na pewno w okolicy a nie w innym mieście. Oparłam głowę o szybę i odetchnęłam z ulgą. Uciekłam. Musiałam jeszcze tylko wrócić do polski co pewnie nie będzie łatwe, nie mam kasy, dokumentów. Rozejrzałam się w okół i podeszłam do chłopaka który siedział w skupieniu stukając w telefonie. Spytałam czy mi go pożyczy, chłopak od razu się zgodził, albo był taki pomocny albo byłam w koszmarnym stanie że aż ludzie się nade mną litują. Jakkolwiek by nie było musiałam jakoś się z nimi skontaktować a nawet nie miałam numeru. Zaczęłam więc szukać numeru do tego hotelu, może mają jakiś numer do Quicka albo chociażby się z nim skontaktują. Chłopak nie narzekał że okupuje mu telefon. Zadzwoniłam do tego hotelu, nie znałam angielskiego doskonale ale jakoś się dogadywałyśmy. Problem polegał na tym że babka nie miała żadnego numeru i obiecała ,że przekaże szefowi jak się zjawi ,że dzwoniłam. Próbowałam ją przekonać że to naprawdę ważne ale ta jędza się rozłączyła. Bynajmniej chłopka mi nie zabrał telefonu a więc weszłam na facebook'a. Robiłam to pierwszy raz odkąd zaczęła się ta cała epidemia. Znalazłam Rozi i napisałam do niej jak sprawa wygląda. Że udało mi się uciec, że jestem w Bostonie i nie mam jak wrócić, że potrzebuję pomocy. Zaproponowałam aby zostawiła mi numer to spróbuje się z nimi skontaktować. Podziękowałam chłopakowi i oddałam mu telefon. Wróciłam na swoje miejsce i na następnym przystanku wysiadłam. Zaczynało się rozwidniać. Znów błądziłam między uliczkami. Byłam głodna i zmęczona. Włóczyłam się bez celu już kilka godzin i nie znalazłam sposobu na powrót czy jakieś skontaktowanie się z pozostałymi. Chyba będzie trzeba sobie coś "wziąść". Nagle drogę zagrodził mi ciemny samochód. Jak tylko zobaczyłam kto jest kierowcą zaczęłam biec. Ale byłam za wolna i Sasza dość szybko mnie złapał i zaciągnął z powrotem do samochodu. 
-myślałem że mamy to za sobą. Sama chciałaś współpracować- powiedział takim tonem jakby mówił o zmianie zamówienia w restauracji. 
-jak mnie znalazłeś?- spytałam. To było nie możliwe, przecież mu uciekłam byłam w innym mieście.
-Mam swoje sposoby, no i przez ciebie przepadł nam bankiet. Ale dobrze że cię znalazłem jeszcze byś się zgubiła. Pewnie jesteś głodna- mówił z troską w głosie co irytowało mnie jeszcze bardziej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz