Miałem już kompletnie dość całej tej sytuacji. Miałem dość staruchów i Borysa, ale przede wszystkim miałem dość Quicka. Przyjechał nie wiadomo skąd, nie wiadomo z kim i udaję wielkiego szefa. Czy oni nie widzą tego... Nie widzą że to jest jakaś ściema. Musiał dogadać się z Ivanem przecież inaczej nie przyjechał by z tyloma ludzmi którzy są na skinienie palca. Jeszcze parę dni a nasze głowy będą ozdobą na półce Ivana. Wcale bym się nie zdziwił gdyby to zrobił i nie dziwie mu się ale pozostali. Czy oni naprawdę są ślepi. Ludzie od zawsze są fałszywi a już na pewno w świecie takim jak ten. A jeżeli jakimś cudem nie chodzi o nasze głowy to niedługo... to już się zaczyna. Od razu sądzi że będziemy robić to co jego pieski. Musiałem wydostać się stąd jak najszybciej. Moja siostra jak i pozostali robili co tylko chciał. Nie mogłem pozwolić na to by pokazali mu bunkier to jest nasza jedyna przewaga. Ani on, ani jego ludzie... ani Ivan dla którego wszyscy pracują nie mogą się o tym dowiedzieć. Zmieniłem kody i wyszedłem z domu. Rozi jak by się trochę wysiliła bez problemu złamała by kod ale mam nadzieje że nie będzie próbować. Poszedłem do ostatniego domu gdzie mieliśmy zaparkowane samochody. Znam całe te miasto i wiem gdzie co jest. Więc po drodze wszedłem do jednego z domów gdzie właściciel w piwnicy miał dużą winnice. Wziąłem trzy butelki i wrzuciłem na tył samochodu. Jechałem w sumie sam nie wiedziałem gdzie. Zatrzymałem się dopiero w jakimś sąsiednim miasteczku. Tablica z nazwą była już tak zniszczona że nie dało się odczytać nazwy. Tu też znalazłem w domach i sklepach butelki z różnorodnym alkoholem. Miałem serdecznie dość... Może to z mojej strony dziecinne zachowanie. Robiłem tak zawsze jak matka robiła mi jakieś jazdy. Nie wiem jak długo siedziałem w tym samochodzie, nie wiem ile butelek i czego wypiłem, ale chyba przyszedł czas wracać do domu. Jak to dobrze że jestem jedynym uczestnikiem ruchu drogowego. Wróciłem do domu, zatrzymałem samochód przed domem, nie odważyłem się wstawić go z powrotem do garażu. Zgarnąłem jeszcze butelki i miałem wracać do domu kiedy zobaczyłem Pati
- Gdzie byłeś? - spytała
- Na zwiadach - odparłem
- I czego się dowiedziałeś? - dopytała
- Nic nowego, puste miasta i ulice gdzie nie gdzie śmierdzący zombie. Norma
- Idziesz do domu? - spytała
- Tak...yyy... Nie - zacząłem - nie, nie idę. Idzi do domu ja potrzymam warte
- Ty?
- A co się tak dziwisz? Wracaj do domu tylko zostaw mi spluwę po nie mam
- Chcesz mi powiedzieć że pojechałeś bez broni? - dopytała zdziwiona Pati
- No przecież mówię - mruknąłem siadając na pniu
Zombie pełniący wartę zamerdał ogonem i przyszedł się pogłaskać. Pati nie bardzo przekonana ale poszła do domu. Minęło trochę czasu i zaczęło mi się nudzić. Zacząłem więc pić następną butelkę kiedy ulicą szedł jakiś typek
- Ej ty tam - wrzasnąłem
- Do mnie mówisz? - spytał koleś
Miał może 25 lat więcej chyba nie.
- A widzisz kogoś jeszcze. Ja pije a ty pijany jesteś?
- Czego chcesz? - spytał
- Jak masz na imię? - odparłem pytaniem na pytanie
- Dawid - odpowiedział niepewnie
- No wiec Dawid chciałem za proponować ci żebyś się ze mną napił
Chłopak zdziwiony podszedł do mnie. Podałem mu butelkę nie zdecydowanie nie miał 25 lat był młodszy zapewne nieletni. Pociągnął dużego łyka i oddał mi butelkę
- Jestem Drake - przedstawiłem się pokazując mu aby usiadł - ile masz lat?
- 17 - odpowiedział zdezorientowany
- więc słuchaj młody - zacząłem - umiesz grać? - spytałem wyciągając z kieszeni talię kart
- Jasne - odparł
- Więc co stawiam flaszkę - zacząłem
- Wchodzę - odparł kładąc na ziemie paczkę fajek
Ograłem go z fajek, zegarka i niezniszczonej czapki nike
- Poczekaj zaraz się odegram - powiedział - tylko pójdę po czekoladę, kawę i paczkę Laysów
- O tak nigdzie się nie ruszam - zapewniłem
Po chwili wrócił z fantami do dalszej gry oraz z czterem kumplami. Piliśmy jakąś następną flaszkę i gra rozkręcała się na całego. O tak kawa...
- Znam cię - wypalił jeden z nich
- Powaga? - dopytałem nie podnosząc oczu z nad kart
- Drake Blake prawda? - dopytał tamten dopiero teraz na niego spojrzałem
Jeżeli go znałem teraz sobie tego nie przypominam. A wielka blizna na policzku i tak uniemożliwiała mi rozpoznanie
- Ta - mruknąłem
- Filip Zawadzki - powiedział chłopak
Miał racje znał mnie a ja znałem jego... Grywałem z nim w karty już parę lat. Mało tego to z nim przepijałem wszystko co wygrywałem. To on często ratował mi dupę zaprowadzając mnie do domu, albo dzwoniąc na pogotowie
- Co u ciebie? - spytałem - ciesze się że żyjesz
- Ja też stary - odparł - myślałem że cię załatwili
- Przecież zawsze wygrywam - przypomniałem
- No tak ale ostatni raz jak się widzieliśmy - zaczął
Pamiętałem dobrze ten dzień. Byłem w kasynie grałem z czterema kretynami którzy stawiali dużo, ale Filip szybko się ewakuował wygrywając nie wiele.
- Miałem dobrą karmę i wygrywałem dużo - powiedziałem
- Grałeś z Salvadorem jak zobaczyłem że wygrywasz wiedziałem że będą kłopoty. Myślałem że cie załatwili
Wtedy do nas podeszło około 8 uzbrojonych typów.
- Mariusz o co chodzi? - dopytał Filip
- Tylko gramy - dodał Dawid
- My nie do was - odparł Mariusz patrząc na mnie
Wiedziałem że znam tego typa. To ten piesek Quicka nr 1 labo 2 w zależności która cyfrą jest Borys
- Czego? - warknąłem - nie widzisz gram trochę mnie rozpraszasz piesku
Chyba go wkurzyłem bo mi przywalił. Podniosłem się rozsypując karty i oddałem przywalając mu pięścią w ryj. Zaczęliśmy się lać a miałem tak dobre karty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz