czwartek, 30 listopada 2017

Od Quicka

Dzień mijał od samego rana bardzo ponuro, Drake się wycofał Jula uciekała w zabawianie Damona a Luke miał wszystko gdzieś. Plan za groma nie wypali.No dodatkowo nie mam pojęcia czemu Roz kleiła się do mnie jak nigdy coś ewidentnie wisiało w powietrzu.Gdy byliśmy jeszcze w domu chodziła do domu dziecka odwiedzała dzieciaki po krótkim czasie robiła to coraz rzadziej zastanawiało mnie to. Gdy przyszła poprosić mnie żebym pogadał z Drake powiedziałem
-Wiesz słonko obawiam się, że to nie wypali Drake się totalnie wycofał no ja oczywiście z nim porozmawiam ,ale czy coś to da wątpię nie mam wpływu na jego tok rozumowania. Wiesz zauważyłem że często włóczy się z Pati a i za dziewuchami w miasteczku się kręci.Muszę z wami wszystkimi porozmawiać z każdym z osobna.
-Ze mną też? -dopytała Roz
-Z tobą przede wszystkim kruszynko. Zacznę jednak od Drake- stwierdziłem podnosząc się.
Poszedłem do jego pokoju i nie pukając wszedłem do środka. Drake podniósł się zdecydowanie niezadowolony z mojej wizyty.
-Twoja żona już tu była i próbowała nakłaść mi do bani.
-Moja żona ma imię ,dobra nie istotne,chciałem zapytać czy wdrażamy w życie nasz plan.
-Mnie to zwisa ja się nie wychylam nie będę przeszkadzał zakochanym.
-Drake przecież w to nie wierzysz to mistyfikacja.Al naprawdę kocha tylko ciebie i ciebie potrzebuje. Nie ma jej trzy miesiące a ty już laski wyrywasz? To jest chore ja szukałem Roz do skutku.
- Bo ty jesteś nieskazitelny.Tylko przypomnę ci panie nieskazitelny, że wszystko od ciebie się zaczęło, mogłeś Al nie zostawiać mogłeś nie upierać się na tę wymianę tylko porwać Roz. Ty masz co chcesz kosztem Al i naszym znaczy moim i Luke'a.
-Tylko przeczytałem list Al sama zadecydowała .Wy dwaj też mi nie pomagaliście, no żal najpierw chlaliście teraz ty się łajdaczysz, a tamten chleje pierdole sam to załatwię. A swoją drogą to co ty tam z Pati kombinujesz?
-Nic ci do tego to moja sprawa do domu lasek nie spraszam więc się nie czepiaj i załatw mi jakiś transport dupku bo do siebie chcę wrócić,nie mam ochoty patrzeć na tego ruska i na nią też.
-Skurwiel z ciebie Drake .Dobra jak liczą się dla ciebie dziunie to wrócisz do Polski .- Powiedziałem i wyszedłem.
-Luke mogę?- Zapukałem i uchyliłem drzwi.
-Wejdz co chciałeś nie mam ochoty na chore gadki. Przez tego dupka ona płakała.
- Luke wez się w garść proszę oni zaraz tu będą co się z tobą dzieje. Ja robię wszystko żeby to jakoś odkręcić, ale jak sam widzisz  nie wychodzi. Drake się wymiksował chce wracać do domu.
-A ja chcę z nią porozmawiać tak żeby nikt mi nie przeszkadzał.
-To mogę załatwić mi naprawdę zależy na Al.
-Jak to możliwe, ty ją kochasz?
-Luke- trząchnąłem nim- co ty bredzisz, mam żonę po prostu mi na niej zależy, lubię ja ona była pierwszą żywą istotą jaką od roku zobaczyłem .Ty nie rejestrujesz co do ciebie się mówi rety. Powinieneś zająć się Julą ona cierpi.
-Sam się nią zajmij ja siostrę chcę odzyskać. Julka jak mnie kocha to poczeka na mój lepszy dzień. Ja też chcę spadać jak Al pojedzie i gówno mnie obchodzi wasza rocznica.
-Dobra widzę że i z tobą nie da się porozmawiać. Nachlaj się Luke niech siostrzyczka zobaczy jak nisko upadłeś.
-Jesteś totalnie głupi i możemy robić co nam się podoba, za równo ja jak i Drake. Od ciebie chce tylko pomocy by zobaczyć siostrę i już mnie nie ma.
-Ta chce siostrę i pełny barek.- wyszedłem.
-Też się z tobą pokłócił?- usłyszałem za sobą głos Juli.
-Raczej mnie wywalił, ale on sobie nie radzi obaj nie radzą sobie z tym a ja jestem głupi.
-Yohn mogę mieć prośbę?
-Jasne co byś chciała?
-Inny pokój, nie z Luke.
-Dobrze a wiesz że oni chcą wracać jak Al pojedzie? Ja miałem w planach coś innego .Jutro mamy z Roz rocznice i pomyślałem, że zabalujemy wszyscy całą paczką ,ale wygląda na to, że raczej nie.
- Ja mogę zostać zajmę się Damonem,  to pobędziecie sami i tak nikt oprócz ciebie i Roz nie zwraca uwagi jak bardzo mi zle.
-Chodż Jula pooglądasz pokoje -uśmiechnąłem się i wróciliśmy do salonu.
-I co?- dopytała Roz.
-Ano lipa chłopaki chcą wracać maja wszystko w nosie. Drake nawet z Al porozmawiać nie chce .Starałem się słonko naprawdę, ale z nimi się nie da.
Wtedy rozmowę przerwał nam kapitan mówiąc, że nasi goście już przyjechali.Wstałem i poszedłem się przywitać zabierając ze sobą Roz. Jula pobiegła po Luke i Drake.
-Witam pana Iwanow- podałem rękę Rosjaninowi.
-Uszanowanie- odwzajemnił gest Sasza.- No naprawdę jestem pełen podziwu, z bliska wygląda jeszcze piękniej no i nazwa adekwatna do urody jachtu i żony.Próbował pan kiedyś je porównać Yohate?
-Nie mam w  zwyczaju porównywać przedmiotów do osób tym bardziej mi bliskich.
-Zapraszam- podałem rękę Al.- Moja droga wyglądasz czarująco. Może z Roz obejrzysz jacht? Panowie muszą tu zostać mam własną ochronę- skomentowałem ostro, gdy na pokład chciał wejść goryl Al.
-Chętnie- odparła Al.
-Kapitanie kotwica w górę i cała na przód -wydałem komendę.
I zwróciłem się do Iwanowa.
-Teraz będzie miał pan pewność że nie porwę Aleksandry, ale uważam że pobyt z rodzina jej się przyda a interesy to nudny temat.
-A czy ja będę mógł obejrzeć ten cud techniki?
-Oczywiście oprowadzę pana osobiście. Proponuję porozmawiać i jakoś dojść do porozumienia na wszystkich płaszczyznach- powiedziałem.- Aleksandra bardzo cierpi rozłąkę z bratem i chłopakiem rozumie pan .No i mam nadzieje, że nie traktuje pan Al jak moją żonę pan potraktował?
-Istotnie obaj musimy pójść na jakieś małe ustępstwa, Aleksandra może poruszać się po Jachcie, ale proszę pozbyć się helikoptera z pokładu.- Poprosił Iwanow.
-Oczywiście Mariusz lota w górę i postaw na lądzie czekaj na info ode mnie.
-Tak jest- odparł Mariusz i poleciał.
-No widzi pan można się dogadać tylko trzeba chcieć -skomentował Iwanow.
-Proponuję przejść do interesów- stwierdziłem.- Co pan ma mi do zaoferowania Iwanow?
-Zamierzam wybudować kompleks tu jest mały zarys -wyjął plany.
-Spory teren powiedziałem ale ... to co jest tu napisane ma tam powstać? Pomieścić się? Nie realne teren za mały i Kostaryka? Ja wiem czy to dobre miejsce na taki kompleks?- powiedziałem
-Sugeruje pan że całość się nie zmieści?
-Dokładnie tu to ewentualnie szpital, budynki pomocnicze, jak stołówka, baseny lecznicze, a miejsca na hotel i kompleks wodny, oraz rozległy parking  nie ma, no parking to bym proponował podziemny  zaoszczędził by pan miejsca ,Tylko nie rozumiem co ja mam z tym wspólnego?
-Już tłumaczę widzi pan -zaczął Rusek- ja się na tym nie znam a chciałem tam zrobić to wszystko . Wystarczyło że pan rzucił okiem i już stwierdził że zostałem oszukany na terenie chociaż by. Chciałem zaproponować panu fuzję, ja zajął bym się sprawami szpitala, pan hotelem i rekreacją, zyski fyfty fyfty i pan to nadzoruje .
-Mógł bym pomyśleć i darować sobie zyski i zrobić tak by było cacy, ale wolał bym w zamian  uwolnić Aleksandrę.Wie pan to potężna inwestycja, umiejscowienie jak najbardziej właściwe i wszystko przynosiło by zyski i to ogromne  przedsięwzięcie określił bym mianem  w punkt ,cały wkład kasy zwraca się panu w ciągu roku, a za dwa lata jak się rozkręci to tak ze dwa razy.
-Świetnie pana rozumiem Yohate, ale no cóż porozmawiam z Aleksandrą, zastanowię się wiedziałem że pan wysoko się ceni ale że aż tak?
-No taka jest moja cena skomentowałem. Poza tym projekt jest mało przejrzysty słabego ma pan architekta Iwanow.
-Tego już nie musiał pan komentować -stwierdził Sasza- .No ale pan jest szczery do bólu.
-Po prostu stwierdzam fakty.
Zajmowałem go rozmową bo chciałem żeby wszyscy porozmawiali z Al, sam chciałem ale no ktoś musi być kozłem ofiarnym eh.Po kilku godzinach które spędziłem na rozmowie o projekcie z naszym znienawidzonym Ruskiem Roz oświadczyła że Al jest głodna.
-No my to już skończyliśmy kochanie- pocałowałem ją
-To zapraszam na obiad pózny, ale przed podróżą niezbędny- powiedziała Roz.
-Eh kobiety ... mi też by się przydała taka żona,-powiedział Sasza i tym samym wydał się że z Al nic go nie wiąże.
Nie miałem pewności czy Drake gadał z Al, bo na obiedzie się nie pojawił . Po obiedzie nasi goście chcieli już wracać. Iwanow oglądał jacht i w tym  samym czasie, gdy skończył dopłynęliśmy do portu,pożegnaliśmy się i pojechali.

Od Rozi

Quick dotrzymał słowa i zajął się sprawą sierot. Ludzie szybko uwinęli się z budową. Zatrudnił osoby które miały się opiekować dziećmi. Okazało się że dzieci było więcej. I nadal nie mieliśmy pojęcia czy to wszystkie. Nie chciałam więcej kłócić się z Quickiem więc ograniczałam wizyty w sierocińcu do minimum. I już nie wspominałam ani słowem o dzieciach. W sierpniu mieliśmy lecieć na bankiet charytatywny. Jednym z gości miał być Sasza a że ostatnimi czasy często pokazywał się z Al. Podejrzewaliśmy że tym razem też jej nie zabraknie. Nie tylko Drake ja również nie miałam ochoty iść na ten bankiet. Znaczy chciałam zobaczyć Al. Chciałam się upewnić że nic jej nie jest ale bałam się. Przecież ona musi mnie nienawidzić. Przeze mnie musi teraz siedzieć u Saszy. I wcale nie miałam ochoty go widzieć. Tak jak się spodziewaliśmy z Saszą pojawiła się również Al. Wiedziałam że to będzie porażka ale nie spodziewałam się że mój brat tak wścieknie się na Al. I będzie takim dupkiem.
Miałam nadzieje że Sasza przyjmie zaproszenie i zjawi się na jachcie by ubić interes z Quickiem. Swoją drogą nie rozumiałam dlaczego tak mu na tym zależy. Rano obudził nas Damon.
- Myślisz że Sasza przyjdzie? - spytałam Quicka
- Oczywiście za bardzo mu zależy na interesie ze mną - powiedział
- I myślisz że zabierze Al ze sobą? - dopytałam
Przecież nie musi zabierać jej ze sobą. I rozsądnie było by jej nie brać. I obawiałam się że Sasza nie będzie ryzykował i przyjdzie sam. Chociaż nie wiem jaki Quick ma plan miałam nadzieje że jakiś dobry i wypali.
- Nie brałem innej opcji pod uwagę - stwierdził
- Jesteś zbyt pewny siebie - zauważyłam całując go - John musimy ją wyciągnąć
- I wyciągniemy - powiedział pewnie
- Ale zdajesz sobie sprawę że Sasza nie jest głupi a Al jest dla niego zbyt cenna
- Słoneczko każdy popełnia błędy trzeba tylko cierpliwie zaczekać
Ogarnęliśmy się i zeszliśmy na śniadanie. O 12 miał zjawić się Sasza. Tak jak wczoraj dziś również stresowałam się tym spotkaniem. Nienawidziłam tego człowieka. Zrujnował mi życie. Porwał mnie i więził przez 5 miesięcy. To była połowa życia mojego dziecka i połowa mojego małżeństwa. Na śniadanie zszedł również Luke który o dziwo znów był trzezwy. Ciekawe czy Quick znów dał mu bana na alko. I Jula, szkoda mi jej było. Ona chyba już się poddała. Niby się uśmiechała i udawała że wszystko jest w porządku ale wiedziałam jak ona się czuje. Przecież już dwa razy myślałam że straciłam Quicka na zawsze. I w obu przypadkach odpowiedzialność za to ponosił rusek. Jak nie Ivan to jego synuś Sasza. Czułam się odpowiedzialna za rozpad jej związku i związku Al i Drake'a. I jak tylko pomyślałam o Drake'u jak na zawołanie zszedł na śniadanie.
- Mam coś na twarzy czy może zamieniłem się w zimnego? - dopytał siadając
- Patrzymy na ciebie bo chyba nikt nie widział takiego dupka - warknął wściekły Luke - Moja siostra przez ciebie płakała
- No co ty nie powiesz - odparł Drake - a nie zauważyłeś że przez ciebie płacze Jula. Najpierw zajmij się własnymi sprawami a pózniej zbawiaj świat
I właśnie w takiej atmosferze minęło nam śniadanie. Co chwilę powstrzymując jednego by nie przywalił drugiemu. Dobrze że Quick się w to nie mieszał. Na koniec każdy z nich obrażony poszedł w własną stronę. Znów zostaliśmy sami. Usiadłam Quickowi na kolana.
- Myślisz że Luke pogodzi się z Julą? - dopytałam po chwili
- Tak - powiedział Quick - oboje się kochają, Luke musi tylko się ogarnąć i przestać pić.
- A co myślisz o Drake'u i Al? - dopytałam, przytulając się do niego
- Nie myślę - wypalił - Drake zachował się jak dupek. I z chęcią bym mu przywalił
- Drake jest wściekły - broniłam brata - ty na jego miejscu zachował byś się podobnie
- Wcale nie - zaprzeczył
- Nie wcale, a pamiętasz jak Borys nakręcił i wyszło...
- Nie przypominaj - poprosił - dobra pewnie zachował bym się podobnie.
- Drake naprawdę ją kocha - powiedziałam - wiesz że zamierzał się jej oświadczyć.
Pózniej nie mieliśmy już czasu. Musieliśmy się ogarnąć bo niebawem mieli przyjść. Jak już się ogarnęłam poszłam jeszcze do Drake. Zapukałam ale nie dostałam żadnej odpowiedzi więc po prostu weszłam. Drake leżał na łóżku z zamkniętymi oczami ze słuchawkami na uszach. Zdecydowanie nie spał bo palcami wybijał rytm na materacu i co jakiś czas podśpiewywał. Usiadłam na łóżko. A Drake otworzył oczy westchnął i zdjął słuchawki.
- Zaraz mają przyjechać - powiedziałam
- Mam to gdzieś - mruknął - nie robię z ruską kozą żadnego interesu
- A Al? - dopytałam
- Ona już mnie nie obchodzi.
- Ale przecież... - zaczęłam
- Siostra spieprzaj i daj mi spokój - fuknął na nowo zakładając słuchawki
Wstałam i wyszłam co innego mogłam zrobić. Wróciłam do Quicka. Byłam zdania że powinni ze sobą porozmawiać. Drake powinien ją przeprosić, powinni sobie wszystko wyjaśnić. Quick przeglądał jakieś papiery. 
- Co się stało kochanie? - dopytał
- Gadałam z Drake'em - wyznałam, Odłożył papiery i spojrzał na mnie - jest uparty jak osioł, porozmawiasz z nim misiu? - poprosiłam

Od Lexi

To była jedna wielka porażka. To nie tak miało być. Kretynka ze mnie. Jak można być aż tak naiwnym, powaga. Naprawdę zaczynam się mocno zastanawiać jak ja przeżyłam ten rok epidemii, przecież teraz nawet uciec nie potrafię, ani poradzić sobie z tym że chłopak mnie zostawił i to jeszcze z mojej winy. Dobrze że Quick ogarnął to spotkanie na jachcie, przecież ja nawet nie potrafiłam się skupić na tym co mówią. A tak nie powinno być. Powinnam olać to i poryczeć sobie jak będzie na to czas. Quick chyba rozumiał i hamował Luke który wypytywał mnie o wszystko po kolei. Drake już się do mnie nie odzywał, nawet na mnie nie patrzył. Chciałam komuś powiedzieć o tej ciąży, Luke'owi prawie powiedziałam, ale szybko zmieniłam zdanie. Nie mogę im powiedzieć, to już mój problem, a jak tylko bym o tym wspomniała Drake na obrażałby mnie jeszcze bardziej. Na pewno nie uwierzyłby że to jego dziecko. Tego bym już nie zniosła. Kiedy Sasza oznajmił że wracamy nie protestowałam. Przytuliłam każdego po kolei.
-Wszystko będzie dobrze- zapewnił Luke. Skinęłam głową i starałam się powstrzymać łzy.
-Pamiętaj co obiecałeś. Masz to załatwić, jak jutro się nie pogodzicie to cię utopię- pogroziłam. Luke się uśmiechnął. Tak, na pewno się ogarnie. Pózniej przytuliłam Rozi i Julę.
-Wydostaniemy cię- obiecał Quick.
-Ok, tylko nie rób niczego czego będziesz pózniej żałował. - poradziłam z własnego doświadczenia. Najgorzej było z Drake'm. Po raz drugi nie mogłam się z nim pożegnać. Nawet na mnie nie spojrzał. Pośpiesznie wróciłam do helikoptera.
-Naprawdę jutro polecimy?- dopytałam
-Skoro John Yohate zgodził się na omówienie mojej propozycji to nie zmarnuję takiej szansy, ale nie wiem czy wezmę cię ze sobą.
-Ale dlaczego, przecież, wróciłam, niczego nie kombinowałam.- powiedziałam pełna obaw, a jeżeli mnie nie wezmie, przecież z nimi nie porozmawiałam. Jaka ja jestem głupia. Muszę wziąść się w garść, naprawdę to nie jest czas na rozklejanie się.
-Tak, ale umowa była że ich zobaczysz i z nimi porozmawiasz, tak też się stało. Nie było mowy o drugim spotkaniu.
Byłam zdesperowana a więc zaczęłam robić to czego nigdy nie miałam w zwyczaju. Zaczęłam prosić.
-Proszę, to moja rodzina
-Przemyślę to- obiecał
-Sasza proszę. Ja nie dam rady, zostałam sama, jestem w ciąży, Drake mnie nienawidzi, a nawet mu o ciąży nie powiedziałam.
-Przykro mi że tak się stało. Nie wiedziałem że masz chłopaka gdybym wiedział nie proponował bym abyś udawała moją dziewczynę przed kamerami. Naprawdę mi na tobie zależy, i bardzo mi przykro że przeze mnie cierpisz jak chcesz mogę porozmawiać z Drake'em. Wyjaśnię mu jak to naprawdę było.
-Nie to nic nie da- odparłam, Drake wkurzyłby się jeszcze bardziej, a ja nawet nie mogę o to wszystko obwiniać Saszy, przecież on naprawdę nie wiedział że mam chłopaka, nigdy nie wspominałam o Drake'u.
-Ale nie martw się, naprawdę, dasz sobie radę. No i możesz liczyć na mnie. Pomogę ci.- zapewnił- i jeżeli chcesz możesz ze mną jutro lecieć ale obiecaj że wrócisz ze mną.
-Obiecuję.
-Dobrze, jest coś jeszcze. Dzisiaj pójdziesz na badania, musisz mieć zrobione usg przed upływem 13 tygodnia i 6 dnia ciąży.- oznajmił, w sumie nie wiedziałam że potrzebne jest mi jakieś badanie, myślałam że usg robi się aby określić płeć. Sasza mi wyjaśnił że to tylko rutynowe badanie aby sprawdzić czy płód rozwija się prawidłowo i nie mam się czym martwić. I oznajmił że faktycznie można będzie stwierdzić czy to chłopiec czy dziewczynka bo to prawie 14 tydzień, ale pod warunkiem że się odpowiednio ułoży.
Zrobili mi te badania ale lekarz nie chciał mi niczego powiedzieć. To mnie wkurzyło, przecież to moje dziecko to ze mną powinien gadać a nie z Saszą. Dimitri całą drogę próbował mnie uspokoić i odprowadził mnie pod same drzwi. Choć znałam drogę do pokoju. Przez kilka godzin czekałam, nie potrafiłam usiedzieć w miejscu i robiłam się coraz bardziej poddenerwowana. A jeżeli coś się stało dziecku. Co prawda nie chciałam mieć dzieci ale skoro już zaszłam w ciążę to dziecko nie może umrzeć. Dlaczego miałabym się tak męczyć aby urodzić martwe dziecko. Snułam najgorsze scenariusze. Nie potrafiłam myśleć optymistycznie. Przecież jestem zarażona, moją przemianę blokują tylko tabletki. W końcu przyszedł Sasza.
-nie można stwierdzić czy to chłopiec czy dziewczynka- wyjaśnił na wstępie- ale może na drugim usg się dowiesz.
Ale płeć dziecka teraz mnie nie obchodziła.
-Co z dzieckiem?-spytałam.
-Jeszcze jest za wcześnie aby dokładnie stwierdzić...
-Ale- ponagliłam go.
-Są pewne komplikacje- przyznał- wirus którym jesteś zarażona atakuje dziecko.
Powiedział to czego się najbardziej obawiałam, usiadłam na łóżku.
-Czy ono umrze?- dopytałam.
-Nie wiem. Postaram się zrobić wszytko by tak się nie stało. Musisz być pod stałym nadzorem lekarza. Postaramy się zablokować tego wirusa, ale musisz powiedzieć co przyjmujesz i najlepiej będzie jeśli jutro nie polecisz....
Ale ja już tego nie słuchałam. Sasza usiadł obok mnie i mnie przytulił. W innych okolicznościach odsunęłabym się i na niego nawrzeszczała, ale teraz mi to nie przeszkadzało.  Sasza cały czas próbował mnie uspokoić i mówił że nie ma pewności, że muszą porobić dokładniejsze badania. Nawet nie wiem kiedy usnęłam. Na drugi dzień Sasza powtórzył mi to wszytko i próbował przekonać mnie abym nie leciała. Zaproponował również że można usunąć ciążę. Taka opcja nie wchodziła w grę. Nakrzyczałam na niego że w ogóle o tym wspomniał i uparłam się że lecę.

środa, 29 listopada 2017

Od Quicka

Dni mijały nie ubłagalnie jednak wreszcie przyszedł ten dzień na który chyba wszyscy wyczekiwaliśmy, już niedługo będziemy mogli zobaczyć Al, pogadać z nią. Mieliśmy wylecieć rano lotem pózniej popłynąć dalej jachtem. Rano zjedliśmy wczesne śniadanie i wybraliśmy się na jednostkę Mariusz i Grzesiek już na nas czekali, wszyscy zapakowali się do lota.
-Na jacht polecimy Mariusz dalej będziemy płynąć. Mam nadzieje że dobrałeś odpowiednich ludzi Mariusz. Tam będzie Iwanow i nie chciał bym żeby coś się stało. Masz obstawić ludzmi całą imprezę, mają być wszędzie, no przede wszystkim dwoje krok w krok za Roz ma chodzić, nawet do kibla ma pakować się jeden żeby sprawdzić wszystko nim wejdzie tam Roz. Jasno się wyraziłem? - dopytałem Mariusza
-Jak słoneczko szefie.
Dwie godziny spędziliśmy w locie potem przesiadka na jacht.
-Po co ci ta łajba? - zapytał niezadowolony Drake.
-Mam kilka spotkań biznesowych no poza tym chcę zaciągnąć tu Iwanowa żeby na spokojnie można było porozmawiać z Al.
-Tylko ja nie wiem czy chcę z nią gadać - skomentował Drake
-Uspokój się chcesz - stwierdziłem i szybko poszedłem do barmana
-Luke ma być trzeżwy poleciłem, żadnego alko ma nie spożywać.
-Tak szefie - odparł barman.
Wszyscy byliśmy zestresowani tym bankietem to była prawdziwa pompa. Na miejscu wpakowaliśmy się do limuzyny i Mariusz powoli ruszył a za nami jeszcze dwa auta z ochroną.
-Szefie - zaczął Mariusz.
-Co tam? - dopytałem.
-Postanowiliśmy że razem z Grześkiem sami będziemy chronić szefową, nie chciał bym by pan znów ją stracił.
-Słusznie kombinujesz Mariusz nie wiadomo co Iwanow ma we łbie ułożone.
Korek ciągnął się przez pół Londynu. Pełno było barierek. W miejscu docelowym rozpostarty był czerwony długi dywan, wchodziło się z zaproszeniem. Wkoło pełno było ludzi którzy robili zdjęcia, oraz ludzi z prasy, telewizji, radia. Nie dało się ominąć gadów. Szliśmy po tym czerwonym dywanie. Rodzinka na początku my z Roz i Damonem na końcu a za nami Mariusz i Grzesiek, każdy z moich ludzi miał słuchawkę w uchu, by mogli się komunikować. No i na nasze nieszczęście dopadli nas reporterzy.
-Szlak - warknąłem.
-Panie Yohate wszyscy pamiętamy jak szukał pan swojej pięknej żony. Proszę powiedzieć jak i gdzie pan ją znalazł?
-Porywacz skontaktował się ze mną i doszło do wymiany - powiedziałem krótko.
-Kto porwał pana żonę?
-Bez komentarza.
-A może pani nam odpowie? Porywacz dobrze panią traktował?
-Nie chce o tym opowiadać.
Mariusz odsuwał reporterów którzy podchodzili coraz bliżej.
-W środowisku mówi się że pan nie przepada za Rosyjskim biznesmenem panem Iwanowem czy to prawda?
-Jeżeli nawet to nie miałem wpływu Iwanow jest tutaj gościem tak samo jak ja.
-Iwanow w swoich wywiadach zawsze powtarza że jest pan wzorem do naśladowania i prasa spekuluje, że Iwanow chce prowadzić z panem interesy.
-To tylko domysły. Panowie stosunki Polski i Rosi nieco się rozluzniły. Natomiast jeżeli pan Iwanow będzie miał jakąś konkretną propozycję biznesową, nie ukrywam że przyjrzę się temu bliżej.
Reporter chciał zadać jeszcze jakieś pytania ale ...
-Mariusz skończ tę maskaradę i wchodzimy do środka.
-Jasne szefie - i Razem z Grześkiem przesunęli reporterów i mogliśmy przejść. Pózniej zrobiło się zamieszanie, bo pojawił się Iwanow jego też dopadli. I podeszła do nas Al. Jednak Drake odsunął ją od siebie gdy witała go pocałunkiem. Luke prawie się rozkleił ,Jula kulturalnie się przywitała, Roz zaraz chciała z nią rozmawiać. Jednak Al słusznie stwierdziła że to nie jest odpowiednie miejsce. W końcu podeszła do mnie.
-Oleńka jak dobrze cię widzieć - przytuliłem ja do siebie - Musimy pogadać, ale nie tutaj ,załatwię z Saszą żeby zabrał cię na jacht. Tam żaden jego goryl nie wlezie i będzie można spokojnie porozmawiać Wiem mam dużo do wyjaśnienia - powiedziałem
Jednak Al po rozmowie z Drake'em od raz skierowała się do toalety, a za nią goryl.
-Co ty kurwa odwalasz kretynie - wrzasnąłem na Drake - Toż to wymysł pismaków no chłopie złamałeś jej serce ja pierdole.
-Powiedziałem prawdę - stwierdził na zimno Drake.
-Uspokój się bo ci dopierdolę, ona i on to mistyfikacja. Sasza umie grać na emocjach i to właśnie robi w tym momencie rozumiesz kretynie. Masz okazje to się ciesz pogadaj, ja załatwię wam na jachcie odrobinę prywatności, ale wez się kurde zachowuj idioto.
Dopiero teraz zorientowałem się że nie ma Luke, pewnie poszedł za Al. Wrócił po kilku minutach.
-Ryczy przez ciebie Drake - ryknął i chciał go lać. Stanąłem miedzy nimi.
-Spokój kurwa. Co jeszcze mówiła?
-Żebym ratował związek z Julą, i że nie jest dziewczyną Saszy, i chce do domu musimy ją wyciągnąć z tego piekła - wywalił się Luke na jednym wdechu.
-Tak musimy a ten idiota ma ją przeprosić - warknąłem.
Wtedy podszedł do nas Sasza.
-Witam panie Yohate ostatnio nie widuje pana na bankietach.
-Dobry wieczór panie Iwanow - odwzajemniłem gest powitania - Ma pan słuszność interesy, rodzina, to pochłania cały mój czas.
Mariusz i Grzesiek stali tuż przy Roz która spanikowała na sam widok Saszy.
-Syn chyba wyzdrowiał, urósł.
-Istotnie jest zdrów dziękuję za troskę.
-A żona czemu taka wycofana i pod strażą?
-Mógł bym zapytać dokładnie o to samo Iwanow - powiedziałem - i radził bym nie podchodzić - dodałem.
-Umożliwiłem Aleksandrze spotkanie z państwem, bo prosiła a ja nie potrafię jej odmówić.
-Oj Iwanow jakie to szlachetne z pana strony. Nie uważa pan że jest mi coś winien, bo nasza umowa nie do końca doszła do skutku.
-Tak zauważyłem, ale skoro ma pan żonę koło siebie znaczy że dogadał się pan z Mścicielem
-Istotnie postawił warunki, ale to uczciwy gość, po spełnieniu jego warunków otrzymałem Roz, ale z tego co wiem nie traktował pan mojej żony dobrze. Ach i radził bym skończyć tę mistyfikację, obaj wiemy że Al nic do pana nie czuje.
-Uważam inaczej, ale nie rozmawiajmy o tym - powiedział Iwanow ucinając temat - Imponujący jacht.
-Normalny jak to jacht - skomentowałem - Jest tu dziś do przelicytowania kilka fajnych fantów i wszystko na chore dzieciaki - powiedziałem.
-No i tu się dziwie że pan zaszczycił tę akcje charytatywną swoją skromną osobą.
-Ja również posiadam serce.
Wtedy zaproszono nas do licytacji czyli najnudniejsza cześć programu. W sumie to nic nie przelicytowałem, ale cenę Saszy podbijałem niezle. Jednak gdy zobaczyłem następny przedmiot poddany pod licytacje to oczy mi się zaświeciły. To samochód z filmu Nieustraszony czarny K.T.T.I.(Knight Industries Two Thovsand) przerobiony z pontiaka trans ama z 1986 roku. Tak jego muszę mieć pomyślałem cena początkowa to było na polskie 150 tysięcy złotych, ale licytacja się dopiero rozkręcała po wielu bataliach samochód był mój. Licytacja się skończyła i zaczął się bankiet. Tu już była luzniejsza atmosfera ludzie sobie gratulowali.
-Bardzo się spłukałeś - podszedł do mnie Drake.
-Odrobię jutro mam poumawianych sporo spotkań muszę się z tym uwinąć do pojutrza bo mam rocznice - skomentowałem.
Al dosiadła się do naszego stolika dałem jej tabletki chwile pózniej podszedł Sasza.
-Jak się państwo bawicie?
-wybornie - syknął Drake.
Mógł bym zająć panu chwile dopytał mnie Sasza.
-Oczywiście słucham pana?
-Mam propozycje biznesową dla pana, może byśmy to omówili zapewniam że to się opłaci nam obojgu.
-Dobrze proszę przygotować to pisemnie na jutro i zapraszam na mój jacht koło 12 będę już wolny, to może przy obiedzie a raczej po nim przejdziemy do interesów?
-Wybornie czuję się zaszczycony - powiedział zadowolony, zwinął Al i się zmył.
Niedługo po nim my też się ulotniliśmy i na jachcie Luke znów zaczął chlać. Drake poszedł kłócić się z Roz. Ja nie chciałem się wtrącać, ale byłem zdania że Drake przegina. Po chwili podeszła do mnie Jula.
-Myślisz że on kiedyś przestanie?
-Jula obaj się motają każdy odreagowuje na swój sposób. Trzeba porozmawiać z Al i ją stamtąd zabrać, jak będzie trzeba to nawet siłą. Luke się uspokoi jak ją uwolnimy ehh. Wytrzymaj Jula on cie kocha bez wątpienia jest tylko załamany.
Musiałem przerwać rozmowę, bo Damon przyniósł zabawki żeby się z nim pobawić.

Od Quicka

Roz rozmawiała z Julą w salonie gdy wychodziłem
-Nie możesz mi tego zrobić - powiedziała
-Istotnie nie mogę i nie chcę nawet, zrozum nie znamy tych dzieciaków a jak przyjdzie taki Staś i nas pomorduje w nocy, bo mu odwali?
-No chyba przesadziłam.
-Raczej i to mocno i tak przez jakiś czas muszą tu pomieszkać, no przynajmniej do momentu gdy wybuduje ten dom. Wezmę się za to jutro i w dwa tygodnie powinien stanąć. Napisze również ogłoszenie że poszukuje ludzi do opieki nad tymi dzieciakami w systemie zmianowym i znajdę osoby które je wywaliły i to też rozliczę bez wątpienia eh.
Roz przytuliła się do mnie.
-Nie wychodz proszę nie kłóćmy się ja no lubię dzieci i czasem nie myślę ,ale ty masz rację.
-Już może skończmy ten temat słonko wez Damona i połóżcie się, bo ja to raczej zarwę noc
-Jak skończysz to przyjdziesz położyć się obok?
-Jak mi na to pozwolisz to jasne, ale pewnie jakoś nad ranem. Zejdzie mi się z tym stosem. No już uciekajcie bo naprawdę muszę zrobić te listy i wszystko posprawdzać eh to takie mozolne.
Roz poszła a ja bujałem się z tymi papierami. Była już 7:30 gdy skończyłem i skierowałem się na budowę. Ta na szczęście nie przysparzała problemów po 7 dniach pracy w systemie zmianowym dzień i noc dom stanął. Doposażyłem go zamówionymi wcześniej meblami. Następnego dnia odbyło się uroczyste otwarcie i dopiero teraz zorientowałem się że muszę zaplanować nasz pobyt w Anglii.
-Przez ostatnie dwa tygodnie wcale się nie widywaliśmy - Pożaliła się Roz.
-Wiem skarbie musiałem to załatwić lepiej żeby dzieciaki się do nas nie przyzwyczajały.
-Masz racje - powiedziała Roz.
W ten sposób uciąłem temat i problem bezdomnych sierot na osadzie i to był punkt dla mnie.
Następnego dnia jezdziłem po lasach ale ruch oporu trochę odpuścił przynajmniej chwilowo. Pózniej zająłem się przygotowaniami do podróży.

Od Drake'a

Od mojego przesłuchania Filip śpiewał odpowiedz na każde moje pytanie. Nie miałem pojęcia po co Quick jeszcze go trzyma. Nawet przeszło mi już wściekanie się na niego. Miał swój długi, z deka beznadziejny plan dogadywania się z ruskiem. Byłem raczej za tym by iść na nich i zabić gnoja. Patka wyznała że umie robić naboje a nawet spróbowała zrobić bombę. Teoretycznie wszystko działało, nawet przetestowaliśmy mniejszy model. Pati nauczyła mnie tego co sama umiała. Tak mijały mi dni. Jak zaczaiłem co z czym. Bawiliśmy się w budowanie i rozbrajanie bomb na czas. Jedno z nas budowało bombę tylko bez zapalnika, i uruchamiało. Druga osoba musiała ją rozbroić za nim wybuchnie. Byliśmy w tym co raz lepsi. I byłem gotowy wraz z Patką iść na ruska. Filip podał mi plany budynków wiedziałem kiedy kręci więc miałem pewność że gadał prawdę. Powiedział również w których budynkach mogła by być gdyby nie trzymał ją u siebie. Ale właśnie wtedy zobaczyłem ten wywiad w telewizji. Ta zdzira przed kamerami przyznała że wraz z Saszą są szczęśliwą parą. Tak jeszcze niech zrobią sobie gromadkę Alfredów. Byłem wściekły. Naprawdę ją kochałem a ta zabawia się z ruskiem. A ja chciałem ją odbijać. Ale najgorsze jest to że nie miałem co ze sobą zrobić. Miałem plan, miałem cel a teraz... Najpierw piłem ale to było beznadziejne nie warto jeżeli woli jakiegoś ruska. Nie kumam lasek same nie wiedzą czego chcą. Po co ja łamałem własną zasadę. Główna zasada to się nie angażować.
- Drake mówię do ciebie
Spojrzałem na dziewczynę. Miała jasne włosy. Próbowałem za wszelką cenę przypomnieć sobie jej imię ale miałem kompletną pustkę. Miała coś na A... Alex... Niech to szlak
- Wybacz skarbie ale muszę lecieć - wypaliłem całując dziewczynę
- Nie obchodzi cię nawet co mówiłem - oburzyła się
- Oczywiście że mnie obchodzi. Wrócimy do tego obiecuje - zapewniłem - naprawdę muszę lecieć
Dziś mieliśmy lecieć do tej Anglii. Sam nie wiedziałem czy to aby na pewno dobry pomysł. Chyba nie chciałem jej widzieć ale byłem ciekaw co ma mi do powiedzenia. Jak to wyjaśni, a może będzie udawać że nic się nie stało. I będzie robiła z siebie wielką ofiarę.
- Drake?
Odkręciłem się w stronę skąd dochodził głos. W moją stronę szła ciemno włosa dziewczyna. R... Rubi, nie inaczej. Zdrobnienie zaczynało się na inną literę jak Le... 
- Myślałam że miałeś jechać - stwierdziła
- Tak kochanie musiałem jeszcze coś załatwić i lecę.
- A kiedy wrócisz? - dopytała całując mnie
- Nie wiem - przyznałem - z Quickiem nigdy nic nie wiadomo
- A nie możesz nie lecieć? - dopytała
- Wiesz skarbie że nie. Jestem mu potrzebny - odparłem
- Co szef by bez ciebie zrobił
- Nic - mruknąłem całując ją
- Ale obiecaj że jak wrócisz to do mnie przyjdziesz - poprosiła
- Oczywiście kochanie
- Nie pamiętasz mojego imienia - mruknęła
- Skąd - zaprzeczyłem
- Więc powiedz do mnie Drake po imieniu - powiedziała - jest ich tyle że się gubisz
- Nie powinnaś iść do kasyna? - spytałem zmieniając temat
- Drake - fuknęła
- Muszę spadać obiecuje Beki że jak wrócę to wpadnę do ciebie
Uśmiechnęła się i dała się pocałować czyli musiałem strzelić dobrze. Rebeka zapamiętaj kretynie. Wróciłem do domu i polecieliśmy do Anglii.
Drugiego dnia mieliśmy iść na ten bankiet. Od samego rana nie mogłem usiedzieć na tyłku. Włączałem telewizor po to by wpaść na durny wywiad z Al i Saszą i na koniec wyłączyć telewizor. Usłyszałem pukanie do drzwi
- Proszę - wrzasnąłem
- Może byś się ogarnął, zaraz idziemy - wypaliła Roz
- Nie wiem czy idę - odparłem
- Powinieneś - powiedziała - oboje chyba musicie sobie coś wyjaśnić.
Weszła do pokoju i usiadła na łóżko. O nie siostra spadaj... Nie mam ochoty na przepytywania. Była tak strasznie podobna do matki i tak samo jak ona zawsze potrafiła zakręcić mnie tak że powiedziałem coś czego wcale nie chciałbym powiedzieć.
- Kochasz ją - zauważyła
- Poprawka kochałem
- Drake znam cię - powiedziała - kochasz ją i nie możesz poradzić sobie z tym że ona oprowadza się z Saszą.
- Roz - poprosiłem, wcale nie musiała mnie męczyć
- Chciałeś ją odbić - ciągnęła dalej
- Chciałem ale ona nie wygląda jak by chciała by ją odbijano - fuknąłem
- Może to tylko pozory - podsunęła - porozmawiaj z nią.
- O czym mam z nią gadać? - warknąłem - o jej nowym chłopaku, czy może o tym że chciałem się jej oświadczyć ale ona stwierdziła że pojedzie a pózniej zastąpiła mnie ruską kozą.
- Chciałeś się oświadczyć? - dopytała zdziwiona
Wyciągnąłem pudełko sam nie wiem czemu je ze sobą noszę. I podałem Roz. Jak porwali Roz Al była przy mnie wtedy upewniłem się że naprawdę ją kocham i że chcę być tylko z nią. Wtedy któregoś razu wszedłem do jubilera. Oczywiście był obrabowany ale nie udało im się dostać do sejfu a mi jak najbardziej. Cały czas czekałem na dobry moment no i nie chciałem by mnie wyśmiała. I tak przedłużyło się do dnia tego listu.
- Ładny - skomentowała Roz
- Podoba ci się? - dopytałem - więc jest twój
- Nie mogę - zaprzeczyła
- Szkoda było by wyrzucać - odparłem
- Może ci się przydać jak odbijemy Al
- Al to zamknięty rozdział - fuknąłem zakładając koszulę - mam już nową dziewczynę
- Tą której imienia nie pamiętasz - powiedziała Roz
- Idziemy? - dopytałem
Poszliśmy na ten bankiet. Byliśmy tam około godziny kiedy zobaczyłem Al. Widziałem już ją na drugim końcu sali. Wyglądała ślicznie. Podeszła do mnie i mnie pocałowała. Ona naprawdę udawała że nic się nie stało. Wkurzyła mnie i przestałem nad sobą panować. Tak Al to zakończony rozdział. Zdecydowanie nie będę się wiązał na stałe bo to tylko kłopoty.   

Od Lexi

Dni wlekły się nie ubłagalnie wolno. Z niecierpliwością  wyczekiwałam wyjazdu do Anglii. Strasznie tęskniłam za Drake'em i całą resztą. Musiałam z nimi pogadać zwłaszcza z Drake'em, przecież jestem w ciąży.
Sasza nie próbował już mnie całować ale i tak starałam się go unikać. Próbowałam jeszcze kilkukrotnie porozmawiać z Alfredem ale ten nie chciał, nawet kiedy go przeprosiłam, no ale przecież braci się nie zjada. Leon za to był bardzo rozmowny ale nie mówił mi niczego ciekawego. Kilka razy poszłam też do tej piątki która rosła w oczach. To mnie przerażało i po raz kolejny pomyślałam o tym że przecież zostałam ugryziona, a jeżeli moje dziecko też takie będzie? Ale szybko odganiałam te myśli. Nauczyłam się już rosyjskiego choć nie mówiłam o tym Saszy. Niestety też niczego ciekawego nie usłyszałam. Sasza dość często wysyłał Alfredów do tych krajów gdzie było pełno zimnych, podpisywał jakieś umowy, chodził na jakieś przyjęcia charytatywne i tyle.
No i w końcu przyszedł ten dzień, na który tak wyczekiwałam. Lecieliśmy do Anglii, już za chwilę ich zobaczę. Przecież tylko tego chciałam ale miałam mieszane uczucia, a jeżeli mnie nienawidzą.
-Pamiętasz co obiecałaś?- dopytał Sasza
-Tak, wrócę. Nie będę niczego kombinować, ale chce z nimi pogadać.
-Oczywiście, ale wiesz że samej cię nie puszczę?
W milczeniu pokiwałam głową. Oczywiście była masa dziennikarzy którzy od razu nas otoczyli, szybko się zmyłam zostawiając Saszę, którego te rozwiązanie raczej nie zadowoliło. Za mną poszedł Dimitri. Przeszukałam wzrokiem tłum i szybko ich odnalazłam. Byli wszyscy, Drake, Luke, Rozi, Quick, Damon, Julka i Majka.
-Lexi, poczekaj- zatrzymał mnie Dimitri- wiem że to twoja szansa, bynajmniej ty tak uważasz ale to fatalny pomysł, on cię tak łatwo nie puści a ja mam żonę i miesięcznego synka, nie osieracaj go, proszę cię.
-Ok- odparłam zdziwiona. Dimitri, pobladł, on się bał ale mimo wszystko szedł za mną. Przytuliłam Drake i go pocałowałam, ale ten delikatnie mnie odsunął. Uwierzył, może nawet ma kogoś. Byłam już tego pewna. Miałam wrażenie jakbym się rozpadała. Co ja narobiłam. Zmusiłam się do uśmiechu i przytuliłam Luke'a zanim zdążyłam zrobić coś głupiego. Przywitałam się z nimi wszystkimi ale ledwo to rejestrowałam.
-Oleńko, jak dobrze cię widzieć- powiedział Quick.
-nie nazywaj mnie tak- rozkazałam ale tak na prawdę mnie to pocieszyło, może jednak nie jest aż tak zle.
-Dobra mów- polecił.
-A co chcesz wiedzieć mam wspaniałe wakacje, apartament i w ogóle- wykręciłam się od odpowiedzi - nie powinniśmy gadać jak sprawy się mają nie tutaj gdzie każdy może usłyszeć.
-No tak- potaknął, szybko łapiąc co mam na myśli. Julka była jakaś przygnębiona, Luke ech nigdy nie widziałam brata w takim stanie. No nie wierzę, Luke nie mógł się załamać, on tak się nie zachowuje. Drake patrzył na mnie z jakimś wyczekiwaniem. Bynajmniej Quick z Rozi się nie kłócą.
-Ale wszytsko jest w porządku?- dopytał Luke
-no pewnie, zawsze marzyłam o wakacjach w Rosji- zapewniłam brata, na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Musimy pogadać- oznajmiła Rozi, bawiąc się włosami.
-No raczej- potaknęłam, jest przecież tyle do powiedzenia.
-Chodzi mi o tą wymianę- wyjaśniła.
-To nie ma znaczenia- zapewniłam, no chyba nie ma poczucia winy- Roz na prawdę, sama chciałam, ciebie nawet przy tym nie było, to nie twoja wina ale ty Quick chyba masz mi dużo do powiedzenia w tym temacie.
-Taa, ale nie teraz- potaknął na co skinęłam głową, Rozi jednak nie dawała za wygraną.
-To ja powiedziałam o tobie Saszy...
-Rozi to nie ma znaczenia, na prawdę.- przerwałam jej i szybko dodałam aby jakoś rozładować napięcie- ale co ty zrobiłaś Dimitrowi, biedak aż pobladł na twój widok, i zawsze jak tylko o tobie wspomniałam robił się naburmuszony.
-Trochę mu przywaliłam, po prostu zawsze zjawiał się w nie właściwym momencie- wyjaśniła.
-A może zamiast gadać o jakimś Dimitrze opowiesz nam o swoim chłopaku, no chyba że Dimitri też nim jest...- przerwał nam Drake. To zabolało.
-Drake- ostrzegawczo powiedziała Roz.
-No co, nie tylko ja jestem ciekaw. Zastanawiamy się jak ci się żyje. W końcu tak szybko znlazłaś sobie chłopaka i o nas zapomniałaś.
-Drake...- zaczęłam ale on już się zakodował.
-Albo nie ,wiesz wcale mnie to nie obchodzi.- stwierdził - po prostu nie podejrzewałem że jesteś dziwką.
-Drake- warknęła Rozi.
Ja już nie byłam wstanie niczego powiedzieć, wstałam od stołu i poszłam, Dimitri jak posłuszny piesek poszedł za mną.
-Do łazienki też wejdziesz?- spytałam przez łzy.
-nie, ja tylko...
-Tak , chcesz jeszcze trochę pożyć- przerwałam mu i weszłam do łazienki. Usiadłam w rogu pomieszczenia i się rozryczałam. Po chwili wszedł Luke.
-To damska toaleta, znaczka nie widziałeś?
-Wiesz siostra może za mocno mu wtedy przywaliłaś- powiedział siadając obok mnie. Przytuliłam się do niego.
-Chciałabym wrócić do domu- pożaliłam mu się- chciałabym aby mama żyła, nawet żeby Mel mnie ciągnęła za włosy i abyś dawał mi godzinne wykłady i...- przerwałam.
-Wiem też bym chciał aby było tak jak kiedyś. - przyznał smutno.
-O co chodzi z Julą?-spytałam.
-To chyba nie ma teraz znaczenia, mamy ważniejsze tematy do rozmów.
-Tu są kamery- powiedziałam wskazując kamerę w rogu- lepiej nie mówić o niczym co by wam zaskodziło. O co się pokółóciliście? Luke, co się z tobą dzieje?
-O nic, o co chodzi...
-Luke- przerwałam mu, byłam prawie pewna o co chciał zapytać- mów co się dzieje bo nie będę z tobą w ogóle gadać a mamy ograniczenie czasowe.
-Po prostu już drugi raz zostawiłem cię samą- wyjaśnił- trochę sobie nie radzę.
-Luke, to ja pojechałam, ty mnie nie zostawiłeś. Ale nie powinieneś rozwalać sobie z tego powodu związku, kochasz ją ona kocha ciebie, nie zawal.
-Chyba już za pózno- stwierdził
-Wcale nie, przeproś ją, porozmawiaj z nią i się ogarnij, nie możesz się załamać, jesteś moim bratem, starszym bratem, masz wziąść się w garść i jakoś mnie wydostać. Zapomniałeś brat sam mówiłeś że ja dostałam urodę a ty rozum, a więc mi pomóż. Ja nie dam rady, Luke proszę. Ja...- miałam powiedzieć że jestem w ciąży ale mi przerwał.
-Czyli wy nie jesteście razem? Ty i Sasza.
-Że co? Oczywiście że nie.- odparłam zdziwiona, myślałam że on będzie wiedział, jest moim bratem.
-Po prostu, myśleliśmy że jednak to była prawda, mam na myśli ten wywiad.
-nie wierzę, Luke jak mogłeś nawet tak pomyśleć, po prostu wynoś się stąd...
-Al...
-nie Luke wynoś się nie chcę z tobą gadać, wynoś się- rozkazałam, byłam zrozpaczona, jak on mógł w ogóle tak pomyśleć, niechętnie ale poszedł a ja na nowo zaczęłam ryczeć. To wszystko nie ma sensu, po co ja to robiłam, nie powinnam iść na ten układ.

Od Rozi

Szkoda mi było tych dzieci. Podczas całej tej epidemii wiele dzieci straciło życie. Sama wraz z Drake'em kilkukrotnie przyczyniłam się do tego. Przyłączając się do grup z ciągaliśmy na nich kłopoty. Podczas pierwszego ataku zimnych też wiele dzieci umarło. Nie rozumiałam tego jak można przygarnąć dzieci a następnie wyrzucić ich na ulicę. I że nikt nie zainteresował się ich losem. Nie możliwe żeby nikt o tym nie wiedział. Przecież one były tak głodne że zjadały swoich zmarłych kolegów. Ktoś musiał się nimi zająć. Przecież najmłodsze dziecko miało tam trzy lata. Co by było gdybym nie dowiedziała się że te dzieciaki mieszkają w tej szkole. Quick mówił że jutro miał oddać ten budynek do rozbiórki. W tych dzieciakach widziałam Creepy i Kubę. Sama miałam 14 lat jak zaczęła się epidemia. I gdyby nie Drake zapewne nie dożyła bym do tego czasu. Wiem jak ciężko samemu znalezć jest jedzenie i otrzymać pomoc od ludzi którzy są egoistami. To Quick ich tu przyciągnął, chcąc nie chcąc byliśmy grupą. A w grupie musimy sobie pomagać. Zdecydowanie prościej jest jak grupa liczy 8 osób niż kilka tysięcy. Amanda zbadała dzieci. Wszystkie były zdrowe. Zagłodzone i odwodnione ale zdrowe. Trochę potrwało aż ogarnęliśmy całą 37. Widziałam że Quicka zaczęło to denerwować. No faktycznie 37 dzieci które wychowują się same to spore wyzwanie. Popsuły zabawki często przez to że się o nie kłócili. Ale to przecież tylko zabawki. Drake też psuł mi zabawki żeby zrobić mi na złość. I nic wielkiego się nie stało. A Quick po prostu nie mógł zrozumieć że to zły pomysł zamykając te dzieciaki w bunkrze. Przecież tu plotki roznoszą się z prędkością światła. A te dzieciaki i tak były wystarczająco wystraszone. Ciężko było mi je zamknąć w bunkrze. A przecież w domu mieliśmy wystarczająco dużo pustych pokoi. Więc nie rozumiałam w czym rzecz. No i faktycznie trochę przesadziłam. Nie powinnam wyrzucać go z łóżka, ale jak chciałam go przeprosić zachowywał się jak obrażone dziecko. Obrażony poszedł do biura. Kilka razy starałam się z nim porozmawiać.
- John ale te dzieci - zaczęłam przychodząc po raz piąty do jego biura. No i trochę już mnie to denerwowało. 
- Wywalasz mnie z sypialni bo te dzieci - warknął wściekły - nie zgodziłem się na te dzieci. Bo zle robię zamykając je w bunkrze. Chcesz żeby te dzieci były twoje to sobie je adoptuj. Mnie w to Rozalio nie mieszaj. - wstał od biurka - skoro wolisz Rozalio wyjebać z wyrka własnego męża dla tych dzieci. To ci powiem że te dzieci jakoś sobie radziły przez jakiś długi okres czasu. Tymczasem jeżeli tak bardzo ci zależy na tych dzieciach. To ja się wymiksowuje z tego. Zabieram Damona i wychodzę. 
Nie lubiłam jak ktoś tak do mnie mówił. Tak zawsze mówiła matka gdy się na mnie wściekała. Rozumiałam że jest wściekły ale dlaczego od razu wychodzić z domu w środku nocy i zabierać Damona. Nim zdążyłam coś powiedzieć Quick wyszedł z biura. Usiadłam na jednym z krzesełek on naprawdę chce mnie zostawić. Dlaczego ze mną nie porozmawiał. Byłam wściekła na samą siebie. Ale ze mnie idiotka mogłam zrobić jak reszta udać że nic nie widzę. Chwilę pózniej przyszła Jula.
- Wyszedł? - dopytałam zrezygnowana.
- Kazał spakować mi rzeczy dla Damona. O co wam poszło? - dopytała
- Nie mam ochoty gadać - wypaliłam - ty też chyba nie masz na to ochoty. Masz wystarczająco własnych problemów. Jestem kretynką. Chciałam pomóc tym dzieciom a wyszło że wszystko rozwaliłam. I zabrał Damona - rozpłakałam się
- Porozmawiaj z nim - poradziła Jula
- Myślisz że nie próbowałam - wypaliłam - z reszto ty sama pogadaj z Luke'm sami też macie chyba problemy.
Julka wstała i skierowała się do wyjścia
- Przepraszam - powiedziałam - po prostu nie wiem co mam robić. Przecież ja nawet nie wiem gdzie on poszedł jeżeli ktoś to wie to Mariusz albo Grzesiek ewentualnie Borys w co wątpię. I żaden z nich mi nie powie. Chrzanić to. Wszystko zepsułam, ty z Luke'em też kłócicie się przeze mnie. Drake'owi też zepsułam związek.
- No co ty gadasz to nie twoja wina
- Mówię jak jest - wypaliłam - przecież jak by była Al Luke by nie pił i byście się nie kłócili tak czy nie?
- No tak - przyznała Jula - ale...
- Widzisz wcale nie powinno być tej wymiany. Jak była Al było lepiej. Ja zawsze robie coś głupiego
- Al też robi głupie rzeczy - zauważyła Jula - zobaczysz jutro wróci, przejdzie mu i normalnie porozmawiacie
- A jak nie? - dopytałam
- Faceci są beznadziejni - mruknęła
Poszłam do pokoju i położyłam się na łóżko. Ale nie mogłam usnąć. Chciałam pogadać z Drake'em ale ten nie wrócił na noc do domu. Bałam się że Quick mnie zostawi z nim nigdy nic nie wiedziałam. No i zabrał Damona może już go nie zobaczę.     

Od Quicka

Roz wpakowała mi się na kolana.
-Co się dzieje? - dopytała
-Nic po prostu patrzę w niebo, wszystko, lubię czasem posiedzieć w spokoju i pogapić się na gwiazdy. A ty uciekaj do domu bo się zaziębisz.
-No i jednak mam rację coś ci chodzi po głowie bo mnie wyganiasz pod byle pretekstem.
-Już się doszukujesz kochanie i to niepotrzebnie.
-Wiesz że Drake ma dziewczynę? To krupierka z kasyna.
-To nieciekawie ale ja się nie wtrącam nie moja sprawa.
-To o co chodzi?
-O nic uciekaj do domu ja zamknę bramę i też idę jutro muszę ogarnąć ten syf. W sumie to nie miałem pojęcia że tak dużo gości mieliśmy. A ty jak zawsze stanęłaś na wysokości zadania
Położyłem się do łóżka. Roz przytuliła się do mnie pocałowałem ją w czubek głowy.
-Przepraszam kochanie, ale nie dzisiaj. Nie żebym miał coś do ciebie, ale po prostu jakoś ochoty nie mam.
-Co cię dręczy? - dopytała.
-Ta Anglia kochanie oni tam będą oboje i nie wiem co o tym myśleć. Muszę porozmawiać z Al. A jak ona naprawdę się zakochała albo on ją szantażuje, dla tego tak w telewizji mówiła. Boję się o nią i nie wiem jak to ugryzć.
-Problemy piętrzą się wszędzie kochanie - powiedziała Roz - Tutaj też jeden odkryłam.
-Tak a co się stało? - gładziłem ją po włosach, lubiłem te nasze rozmowy, jakoś chyba dorosłem i się uspokoiłem.
-Dziś w sklepie mała dziewczynka ukradła produkty spożywcze.
-Trzeba ją ukarać - stwierdziłem.
-Raczej powinieneś spojrzeć na to z innej strony. Byłam dziś u tych dzieciaków, one opowiedziały mi okropną historię. Żadne z nich nie ma rodziców.
-A opiekunowie?
-Wywalili ich gdy wprowadziłeś pieniądze.
-To bardzo nieładnie się zachowali.
-Nie uważasz że powinieneś coś z tym zrobić one mieszkają w zrujnowanej szkole.
-Miałem ją rozebrać jutro bo jest tam niebezpiecznie, a i terenu potrzebuję na nową inwestycję. Śpiący jestem choć tu moja kruszynko idziemy spać bo jutro mam sporo roboty. Tonę w papierach. A ty ze sklepu rozliczenia i zamówienia masz gotowe?
-Tak wszystko u ciebie na biurku leży. A co z tymi dzieciaczkami?
-Pomyślę jutro.
-Obiecaj mi że pójdziesz tam jutro ze mną i im pomożesz jakoś proszę ja im obiecałam
-Dobrze kochanie jutro coś pomyślę nie mogą łazić głodne powinny się uczyć eh
-Kochany jesteś - pocałowała mnie Roz.
Noc minęła szybciej niż bym chciał ubraliśmy się i zeszliśmy na śniadanie.
-Co tam w planach macie kochani? - dopytałem.
-Ja idę na 10 do kasyna - powiedział Drake.
-Idziesz poprzeszkadzać dziewczynie z którą się spotykasz?
-Może a skąd wiesz?
-Bo widziałem he. - skłamałem.
-Al ma mnie gdzieś to i ja
-Nie myślisz tak stary. Jedziesz do tej Anglii z nami? - Dopytałem.
-Ta jestem ciekaw co ona ma mi do powiedzenia.
-A ty Luke?
-Nie mam planów. Pewnie będę pił.
-Może Julą byś się zajął? - zaproponowałem.
-Sam się nią możesz zająć.
Jula wstała i wybiegła na dwór. Roz chciała za nią pójść.
- Ja to załatwię - powiedziałem podnosząc się od stołu. Julę zapłakaną znalazłem za domem Maja ją pocieszała.
-Majeczko idz proszę na śniadanie dobrze?
-Ale Jula...
-Jestem tu po to by ją uspokoić.
-Ja już nie daję z nim rady - płakała - Czuję się taka samotna nie mam z kim pogadać, ani nawet się przytulić.
-Chodz ja cie przytulę - powiedziałem przyciągając ją do siebie.
-Roz będzie zła - powiedziała rycząc jeszcze gorzej.
-Nie będę Jula - usłyszeliśmy za sobą głos Roz. Podeszła do nas.-Przyniosłam chusteczki, bo w tym tępię płakania to utopisz mi męża.
-Teraz jeszcze wy się pokłócicie.
-Może nie - uśmiechnęła się Roz i podeszła jeszcze bliżej.
Jula automatycznie się odsunęła i zaczęła bez sensu przepraszać Roz
-Ja to nie chciałam żeby tak wyszło nie rób mu Roz awantury proszę, ale naprawdę mi pomogło Luke to ostatnio tylko chla i śpi.
-Wytrzymaj jeszcze te kilka tygodni spotkają się i może to się jakoś zmieni a Quick? O niego się nie martw nic między nami to nie zmieni.
-Właśnie przecież byłem tylko chusteczką - pocałowałem Roz - a tak się przytulam - i ją przytuliłem.
-No to faktycznie za chusteczkę robiłeś - uśmiechnęła się.
-Jula ty się nudzisz może byśmy podpisali umowę?
-Ale jaką pracę mi proponujesz? - dopytała.
-Może byś się Damonem zajmowała? Kasę byś miała i nie nudziła byś się?
-Mogła bym spróbować, jak Roz by się zgodziła.
-Pewno że tak - odparła Roz - teraz jak mam na głowie i dom i sklep to miło by było gdy by ktoś pobawił się z Damonem i zabrał go na osadę na plac zabaw.
Roz mnie pocałowała i się przytuliła Jula poszła do domu.
-Ale zazdrosna byłam - pożaliła się. Przytuliłem ją jeszcze bardziej.
-Wiesz że nie masz o kogo.
-To pójdziesz ze mną do tych dzieci? Pewnie są głodne. Może zrobię im kanapki.
-Dobrze to idz powiedz Juli niech zajmie się Damonem, a kanapek nie rób mam kawałek pomysłu ,ale najpierw muszę zobaczyć te sieroty. Słowo nie przypuszczałem że mamy taki problem w miasteczku. I popatrz nikt nawet słowem nie pisnął. Ludzie to świnie żeby powywalać te dzieciaki.
Powoli poszliśmy do starej szkoły, ale nikogo tam nie było Roz chciała ich szukać była z deka zdesperowana.
-Poczekaj nie idz nigdzie, bo to może rąbnąć w każdej chwili. - Wtedy wybiegło jakieś dziecko i chciało uciekać, ale je złapałem.-Spokojnie są tu wszystkie dzieciaki?
-Jeszcze tak dopiero powstawaliśmy i będziemy jak co dzień szukać jedzenia szefie.
-Ja was dzisiaj zapraszam do siebie Damon miał wczoraj urodziny i zostało mnóstwo wszystkiego. Teraz biegnij i powiedz o tym wszystkim dobrze?
Chłopiec pobiegł ja zadzwoniłem do Amandy niech gabinet szykuje potem po koparkę żeby to rozjebać bo zagrażało życiu.
-Kochanie policz ich czy są wszystkie dobrze?
-A po co Amanda?
-Skarbie nie wiem jak długo one tak wegetują może są chore pewnie maja wszy jak Damon coś złapie? No poza tym to trzeba te dzieci gdzieś ulokować i do szkoły posłać.
-A już coś myślałeś jak to załatwimy?
-No trochę na coś wpadłem, ale to nie najlepszy pomysł. Wiesz myślałem o tym żeby na osadzie dopłacać rodzinom i żeby one wróciły do swoich domów, albo do innych ale to zły pomysł, bo wezmą je dla kasy a one i tak będą zaniedbane. No nie wiem na razie zabieramy te biedactwa do domu.
-Jesteś kochany. A ja mam też mały pomysł.
-Tak? To zamieniam się w słuch.
-Może byś zbudował domek dla nich i ja bym ich pilnowała zatrudnił byś kogoś do opieki i gotowania. Na przykład Witka on kasy nie zarabia a już lepiej wyglądają jego dania.
-No przyznam że pomysł jest dobry już jeden dom nabyłem eheh. Tylko kochanie jest jeden mały problem ,bo to potrwa i skoro mam budować to jakiś sporo większy, bo nie wiadomo ile ich jeszcze jest.
Rozmowę przerwały nam dzieciaki które się zebrały.
-Kto z was jest najstarszy? - dopytałem dzieci.
-Ja mam na imię Staś i mam 15 lat mam brata Adama ma 5 lat i siostrę Iwonę ona ma 3 lata.
-Rety - spuściłem oczy - Dobrze Stasiu to zbierzcie się tu wszyscy.
-A szef nie będzie na nas krzyczał? To prawda że szef na osadzie cukierki rozdaje i inne słodycze jak przyjeżdża?
-Tak ale o was nie wiedziałem ,bo bym jakoś to załatwił żebyście kraść nie musieli.
-Szymonowi się udało, bo wkręcił się do pracy a my za młodzi nikt nas nie chciał. Nam pomagał Szymon w ten sposób, że nie zgłaszał kradzieży i udawał że nie widzi, ale wczoraj była ta pani i musieli złapać koleżankę a ona przyprowadziła tą panią tutaj i...
-Nie denerwuj się Stasiu ta pani oprócz tego że jest aniołem to jeszcze moją żoną. Zimą pewnie było wam ciężko co? - dopytałem.
-Tak dwie dziewczynki zamarzły chyba ,pózniej je zjedliśmy, bo nie było co jeść.
-Rety - strząchnąłem się cały z obrzydzenia - No w takim razie zbierajcie się wszyscy szybciutko.
Po kilku minutach zebrały się wszystkie dzieciaki i powoli szliśmy do domu. Dzieci były obdarte, brudne z potarganymi włosami strasznie smutny widok. Po drodze spotkałem Mariusza.
-Słonko idz z nimi do Amandy niech je przebada a ja jeszcze jakieś ciuchy dla nich załatwię.
-Dobrze a porozmawiamy póżniej?
-Tak skarbie.
-Z kąt te bachory? - dopytał mnie Mariusz.
-Ty mi powiedz nie wydaje ci się że powinienem to wiedzieć one zjadały swoich towarzyszy niedoli jak umarli z głodu, a ja nic nie wiedziałem co to kurwa ma być - wrzeszczałem - to nie Etiopia ja pływam w luksusach a na osadzie dzieci, sieroty głodem przymierają Ci którzy ich po wyrzucali nie wiem, ale maja ciepło jak chuj. No kurwa nie mogę. Nerwy tak mnie poniosły że miałem ochotę kogoś udusić.
-To co szef ode mnie chciał?
-A fakt pojedziesz na jednostkę po ciuszki dla tych dzieciaków.
-To cały samochód może podstawie?
-Masz rację Maniek Roz to sama załatwi. Idę muszę po rozliczać wszystko i zobaczyć jaki bilans mi wyjdzie.
Odwróciłem się i poszedłem do chaty. Po gadce z Mańkiem udało mi się jeszcze dogonić grupkę. Powaga te dzieciaki to żałosny widok tylko co ja z nimi zrobię. Myślałem gorączkowo. Na spotkanie wyszła nam Niespodzianka. Mniejsze dzieciaki zaczęły krzyczeć.
- Dzieciaczki spokojnie ten misio nic wam nie zrobi - powiedziała Roz
- Ale ja widziałem jak zjadał człowieka - powiedział jakiś chłopiec
- On zjada tylko niedobrych ludzi
- Ale my też jedliśmy Alę i ona była dobra - powiedział chłopiec
- Znaczy że wam smakowała? - dopytałem niepewnie
- Znaczy że była miła - skarciła mnie Roz
- No tak kochanie czemu ja na to nie wpadłem, ale jedliście ją na surowo - drążyłem temat bo nie dawało mi to spokoju.
- No, bo nie było ogniska
- A mój kolega to zjadł serce i umarł - pochwaliło się jakieś dziecko
- Rety i co z nim zrobiliście? Też go zjedliście jak umarł?
- John ja ci za moment krzywdę zrobię - powiedziała Roz
- Nie może pani - powiedziała Iwonka - pani jest aniołem a jak by próbowała pani zabić szefa to on by zabił panią pierwszy
- Anioły są święte - powiedziało jakieś inne dziecko - i nie można ich zabijać bo są nieśmiertelne. Moja mama kazała mi się modlić do aniołków i jeden przyszedł do nas. A pan szef jest diabłem i dlatego przyszedł do nas anioł
- Ej... dlaczego ja jestem diabłem - droczyłem się z dzieciakami
- Bo mój wujek co się mną opiekował to mówił że z szefa diabeł wcielony jest i gnój do tego
- Gnój - powtórzyłem za dzieckiem - gnój to jest kupa krowy lub świni
- No tak - zgodziło się jakieś inne - jest pan diabłem umazanym w placku krowy
Roz wybuchła śmiechem.
- Roz ty wez im coś powiedz a nie się śmiejesz. Roz ostrzegam cię bo nie będę z tobą dzisiaj spał.
- Nie może pan dziewczynki i chłopcy powinni spać oddzielnie - powiedziała jakaś dziewczynka
- Rety Roz ty musisz zacząć brać te tabletki
- Co już nie wyrabiasz? - dopytała
- Wiesz słońce możemy o tym pogadać ale nie na tym forum, a ogólnie to sama wiesz że staram się zrobić tak żeby sprawić nam obojgu przyjemność nie jestem samolubny.
- A co szef robi żeby sprawić aniołkowi przyjemność? - dopytało jakieś inne dziecko
- Aniołek kochanie lubi drogie prezenty - powiedziałem - i żeby zrobić mu przyjemność muszę mu takie prezenty dawać
- Mój tata mówił że to przekupstwo 
- A to co wy mówicie to szantaż emocjonalny - droczyłem się z dzieciakami
- Widzisz John - powiedziała Roz poważnie - fajnie było by mieć tyle swoich dzieciaków, byś miał co robić. I miał byś się z kim wykłócać. A czytałam że nie musiała bym cierpieć gdybyś się postarał.
- Możemy o tym nie mówić teraz, proszę kochanie
Roz przytuliła się do mnie.
- Ale ja chce naprawdę o tym porozmawiać - powiedziała
- Kochanie ale nie przy dzieciaczkach
- No widzisz przejąłeś się nimi
- No jak mogło być inaczej kochanie przecież wiesz że nie lubię jak cierpią niewinne dzieci.
- Może teraz wyjdę na jakąś materialistkę - zaczęła Roz - ale dali byśmy radę na przykład utrzymać te 38 dzieci bo i Damon przecież i żebyśmy na przykład w normalnym świecie żyli na wysokim poziomie? - dopytała - bo jak rozmawiałeś ze Zbyszkiem...
- Do Zbigniewa powiedziałem tak bo mi się nie podobała ta śmieszna wróżka
- Wykręcasz się od odpowiedzi John
- Fakt - powiedziałem - bo czegoś nie rozumiem po prostu. Bo ty coś kombinujesz słonko
- Nic nie kombinuje tylko ja lubię dzieci, ty lubisz dzieci. Nad Damonem masz całkowita kontrolę. Jest rozpieszczony ale ma zasady wpojone i nie będę brała tabletek bo są takie środki żeby nie bolało.
- Eh - poddałem się - słonko ja nie myślałem o tym. Młodzi jesteśmy
- Ale chociaż powiedz czy było by cię stać na troje lub czworo dzieci
- O matko i córko - powiedziałem - jak już szczerze rozmawiamy to w ogóle chciałem dziewczynkę ale wiesz jak to jest.
- Ale nadal nie odpowiadasz na moje pytanie - drążyła temat Roz
- Dobrze nie było by żadnego problemu. Znaczy jeden by był - powiedziałem - potrzebne by nam były przynajmniej trzy takie domy jak mamy i personel bo sama byś tego nie ogarnęła.
Roz mnie pocałowała
- Więc ustalone - powiedziała
- Znaczy? - dopytałem
- No mamy kilka wolnych pokoi to dzieciaczki zostaną z nami
- Nic takiego nie powiedziałem
- No ale przecież nie wyrzucisz ich z powrotem do szkoły
- szkoły już nie ma - powiedziałem
Dzieciaki zaczęły panikować.
- spokojnie maluchy - powiedziałem
- Szef zbuduje wam nowy dom - powiedziała Roz
Doszliśmy do domu na ganku czekała już Amanda.
- Poprosiłam Krzyśka i Mateusza i w garażu przyszykowaliśmy taki mini gabinet.
Zamknąłem bramę i mówię
- Dobrze Amanda. Zbadaj je, zobacz czy nie mają żadnych robali w głowie i zaszczep od zimnych.
W tym samym momencie Witek, Krzysiek i Mateusz wyszli z domu.
- Amanda mówiła - zaczął Witek - że będziemy mieli gości
- Właśnie co mamy robić? - zapytał Krzysiek ogarniając wzrokiem grupkę dzieci
- Aniołeczku - powiedziałem do Roz w momencie gdy podjechał samochód. - przypilnuj Amandę no powiem teraz brzydko ale muszę teraz trochę ich pomęczyć i doprowadzić do porządku. Trzeba tym dzieciakom dobrać ciuchy kochanie i jakąś tak to załatwić żeby je pokąpać i niech się ubiorą. Najlepiej było by gdybyś wsadziła je do celi chłopcy oddzielnie, dziewczynki oddzielnie. No już wszystko na golasa. Tak by było szybko i prosto. Ty ubrała byś się w jakiś kostium kąpielowy czy coś. Kurde nie tak nie będzie dobrze. Dobra z każdego osobna pod prysznic niech się ubierze i do bawialni.
Po dwóch godzinach mieliśmy całą sytuację jakoś ogarniętą. Przez ten czas chłopaki zrobili na podwórku imprezę ponowną. Podobną do wczorajszej. Dzieciaki prawię rozniosły nam bawialnie, napsuły mnóstwo zabawek Damona. Gdy to zobaczyłem zezliłem się okrutnie. Ale Roz mi przetłumaczyła i zrobiła to tak że miałem wyrzuty sumienia. Ale pózniej jakąś ogarnąłem
- Kochanie ty nie przyzwyczajaj się tak do nich. Ja lubię dzieci te też lubię nie zrozum mnie zle ale one nie mogą tu zostać. Ja zbuduję im dom i będą miały dobrze. Ja mogę opiekować się wszystkimi dziećmi bo jak to mówią wszystkie dzieci nasze są, ale Roz to nie są nasze dzieci i ich tak nie traktuj. Chcesz mieć dzieci okej ale własne.
Dzieciaki dobrze się bawiły, nauczone oszczędności więcej chowały niż jadły. Pózniej ku nie zadowoleniu Roz one wylądowały w pomieszczeniu bunkra gdzie zabijałem ludzi. A ja za kare na kanapie.
- Okej Roz - powiedziałem - ja wszystko rozumiem ale coś ci się chyba pomieszało przepraszam.
- Zdenerwowałeś się na mnie - przestraszyła się bo chyba zdała sobie sprawę z tego co robi.
- Tak idz spać tym dzieciom nic nie będzie mają materace, koce, poduszki i jedzenie które ukradły. Tym czasem idę do biura bo muszę przyszykować listę płac.
Roz jeszcze kilka razy próbowała podejmować próbę rozmowy ale się fochnąłem i chuj. Przekaz był jasny.
- John ale te dzieci - zaczęła ostatni raz
- Wywalasz mnie z sypialni bo te dzieci, nie zgodziłem się na te dzieci. Bo zle robię zamykając je w bunkrze. Chcesz żeby te dzieci były twoje to sobie je adoptuj. Mnie w to Rozalio nie mieszaj. - wstałem od biurka - skoro wolisz Rozalio wyjebać z wyrka własnego męża dla tych dzieci. To ci powiem że te dzieci jakoś sobie radziły przez jakiś długi okres czasu. Tymczasem jeżeli tak bardzo ci zależy na tych dzieciach. To ja się wymiksowuje z tego. - skierowałem się w stronę drzwi - zabieram Damona i wychodzę.
Nie czekając na odpowiedz Roz wyszedłem z biura. No nie wierze babom to odbija. Na punkcie dzieci, zwierzaków. Też lubię dzieci ale chować obce. Chore. Poszedłem na górę poprosiłem Julę żeby spakowała Damona bo teraz będzie miała mnóstwo pracy z 37 dziećmi. Jula zrobiła to o co prosiłem a pózniej poszła do Roz pogadać.     

wtorek, 28 listopada 2017

Od Rozi

Minęło kilka tygodni. Jak wróciliśmy z wyprawy na jachcie nie poznawałam własnego miasta. Osada cały czas się rozrastała powstawało wiele nowych domów i przybywało ludzi. No i okazało się że wcale nie byłam w ciąży co w sumie przyjęłam z ulgą. To nie był dobry moment na dziecko. Mieliśmy 6 lipca i pierwsze urodziny Damona. Spodziewaliśmy się wielu gości więc mieliśmy wiele do przygotowania zwłaszcza że Quick spodziewał się telewizji. Nie miałam nawet okazji pogadać z Drake'em. Martwiłam się o niego. Odkąd usłyszał w telewizji wywiad z Al i Saszą i to jak Al publicznie przyznała się że są parą znikał na całe dnie i nie wiem co robił. Swoją drogą sama zastanawiałam się czy to prawda czy o co chodzi? Nie mogłam pojąć jak Al mogła tak szybko odkochać się w Drake'u i zakochać w Saszy... 
- Krzysiek dajecie radę? - dopytałam 
- Jasne szefowo - powiedział - Wszystko jest dopracowane tak jak rozpisałaś.
- Dzięki - odparłam - przypilnujesz tego, muszę wyjść
- Nie ma problemu - zapewnił 
- Idę do sklepu będę za jakąś godzinę 
- Nie martw się, miałem awansować na menadżera więc ogarnę ludzi 
- Tego mi nie mówiłeś - wypaliłam
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz. No leć bo jest już 10
- Nie przypominaj - poprosiłam
Byłam już uszykowana jak coś musiałam tylko poprawić makijaż.
Sklep musiał na nowo wystartować. Nie było Al więc sama ją zastąpiłam. Znaczy nie przesiadywałam w sklepie całe dnie ale starałam się być tam co dziennie i zajmowałam się papierami. Co nie było ciężkie. Przed epidemią pomagałam matce w sklepie oraz dziadkom w interesie. Znałam się na tym trochę. 
- Damonek idziesz z mamą? - spytałam 
Nie musiałam nawet pytać. Odkąd otworzyliśmy z powrotem sklep Damon zawsze szedł do niego razem ze mną. Po drodze zaszliśmy do Grażynki musiałam się upewnić czy wszystko gotowe. Oczywiście nie mogło być inaczej. Grażynka nigdy jeszcze nikogo nie zawiodła. Pózniej poszliśmy do sklepu. W sklepie jak zawsze było sporo ludzi. Szybko odszukałam Szymona. Al na nim polegała, a w czasie ataku naprawdę się wykazał więc go awansowałam. Szymon pilnował wszystkiego w sklepie. Damon zajął się jedzeniem ciasteczek. 
- I jak? - dopytałam - cały czas taki ruch
- O tej godzinie tak - powiedział - najgorzej jest rano i pod wieczór
- A jak z grafikiem? 
Ciężko mieliśmy ustabilizować godzin otwarcia i zamknięcia. Al miała podobny problem. Więc sklep został otwarty całą dobę. A pracownicy przychodzili na zmiany. Od godziny 22 sklep zostawał zamykany a kupić można było tylko przez okienko. 
- Wszytko jest w biurze. Jak również sześć CV. 
- Dobra przejże to jak najszybciej. - zapewniłam 
Poszłam do biura i wzięłam wszystkie dokumenty. Szymon był bardzo uporządkowany. Układał mi papiery niemalże alfabetycznie. Musiałam ich rozliczyć bo Quick na 10 miał wypłacić im pieniądze. Musiałam ustalić grafik na następny miesiąc, złożyć zamówienia, rozliczyć się. Kurcze trochę z tym zalegałam. Ale zdecydowanie szybciej szło mi to w domu niż tutaj.
- Szefowo 
- Tak? - dopytałam
- Kiedy wróci Al?
Spojrzałam na niego. Lubili ją a nie wiedzieli gdzie się podziewała i kiedy wróci
- Nie wiem - przyznałam
Zabrałam wszystko i miałam już wyjść kiedy w sklepie zrobiło się jakieś zamieszanie. 
- Ostatnio mamy kłopoty z małymi złodziejami - wyjaśnił Szymon
Spojrzałam na niego pytająco. I faktycznie ochrona złapała jakąś 8 letnią dziewczynkę która próbowała uciec ze sklepu. 
- Od dawna? - dopytałam
- Od otwarcia sklepu. 
- Nie róbmy widowiska - powiedziałam - wyjaśnimy to w biurze
Chcą nie chcą musiałam wrócić. Chwilę pózniej do biura przyszedł Szymon i ochroniarz z dziewczynką. Nie mogłam zrozumieć jak można nie wyjaśnić dziecku że kradzież jest zła. Zdziwiłam się. Spodziewałam się że dziewczynka raczej ukradnie słodycze ale w plecaku miała chleb, makaron i tego typu rzeczy. 
- Znacie ją? - dopytałam
Pokręcili przecząco głowami
- Jak masz na imię? - spytałam dziewczynki
- Zuzia - powiedziała dziewczynka
- Wiesz że nie ładnie jest kraść - powiedziałam 
- Wiem ale jestem głodna - wyjaśniła 
- Gdzie jest twoja mama? - spytałam
- Umarła - wyjaśniła krótko
- A tata?
- Też umarł
- Więc jakaś ciocia. Dobra wiesz choć zaprowadzisz mnie do swojego domu 
U niej w domu nie ciekawie się działo. Dziewczynka była głodna i musiała kraść. Musiałam porozmawiać z jej opiekunką. Spojrzałam na zegarek. Było po 11. 
- Dobra Szymon - zaczęłam - muszę już lecieć, policz te rzeczy ja za nie zapłacę 
Dziewczynka na nowo zapakowała wszystko do plecaka. 
- Dziękuje pani 
- Daleko mieszkasz? - spytałam
- Tam - wskazała ręką kierunek - to nie daleko
Dziewczynka mnie nie okłamała faktycznie to było nie daleko. Doszliśmy do tej brzydszej, nie remontowanej części miasta. Tylko nie zatrzymaliśmy się przy żadnym domu. Dziewczynka stanęła przed starą szkołą od której wszystko odpadało. Powinna zostać oddana do rozbiórki bo zagrażała bezpieczeństwu. 
- Tu mieszkasz? - dopytałam przerażona
Dziewczynka zaczęła iść do budynku. Poszłam za nią
- Tak - przyznała dziewczynka 
Zbiegło się około 30 dzieci w różnym wieku. 
- Kto to? - spytał jakiś chłopiec około 13 letni
- Złapali mnie - wyznała Zuzia - To Kacper mój brat - przedstawiła chłopca - ta pani zapłaciła za te zakupy 
- Ile was tu mieszka? - dopytałam
- 37 - wyjaśnił Kacper
- A wasi rodzice
Chłopiec opowiedział że jego tata zginął jak byli jeszcze w Rosji a mama umarła podczas pierwszego ataku zimnych. Jak szef dawał jedzenie przygarnęła ich jakaś rodzina ale jak weszły pieniądze zostali wyrzuceni na ulicę. Każdy z tych dzieciaków był w podobnej sytuacji. Było mi ich szkoda. Musiałam już wracać ale ciężko było mi zostawić te dzieciaki same. One były głodne, brudne. Teraz jest lato ale jak one dawały sobie radę w zimę. Obiecałam im że wrócę jutro. I skierowałam się do domu. Po drodze wpadłam na Drake'a który całował się z jakąś dziewczyną.
- Drake? 
- Roz - powiedział szybko zapominając o dziewczynie - właśnie wracałem do domu. Nie zapomniałem o urodzinach siostrzeńca
- Mam nadzieje - mruknęłam - nie przedstawisz nasz 
- To Roz moja siostra - powiedział - a to y... - zdecydowanie miał problem z imieniem dziewczyny - no to moja dziewczyna 
- Twoja dziewczyna? - dopytałam
- Właśnie to powiedziałem 
- Rozalia - przedstawiłam się 
- Rebeka - odparła dziewczyna - to ja już pójdę. 
- Ale jesteśmy umówieni? - dopytał ją Drake
- Tak jasne - przytaknęła dziewczyna - masz tu zapisałam ci gdzie mieszkam, i swoje imię bo chyba jest zbyt trudne  
Dziewczyna uśmiechnęła się i poszła. Była ładna miała ciemne włosy ale nic z tego nie rozumiałam
- Kto to był? - dopytałam 
- Yy... - spojrzał na kartkę - Rebeka 
- Drake ty nawet nie wiesz jak jej na imię. A co z Al?
- Nawet o niej nie wspominaj - warknął - Al jest z Saszą, a ja mam nową dziewczynę. 
- A skąd się znacie? - dopytałam
- Boże Roz nie męcz mnie - powiedział - poznaliśmy się w kasynie. Rebeka jest krupierem, ma 23 lata nie wiem co chcesz jeszcze wiedzieć.  
Zakończyłam temat Rebeki i Al. Wróciliśmy do domu w momencie kiedy zaczęli schodzić się goście. Zaniosłam tylko papiery do pokoju. Musiałam się nimi zająć. Na szczęście wszystko było idealnie i nie było żadnych niespodzianek. Sama nie spodziewałam się że będzie tyle gości. Pojawiła się również Liliana która była żoną Pawła. Ale mimo to wszystko się udało. A sama impreza trwała do 24.        

Od Lexi

Dni mijały nie ubłagalnie wolno. A ja z każdym tym dniem przekonywałam się że jednak to prawda. Co ja zrobię?
Przez większość czasu błąkałam się po budynku i jego terenie ale już nie próbowałam uciekać, ludzi zrobiło się o połowę więcej, no i cały plan legł w gruzach. Od samego początku wszystko szło na opak. Nie dam rady uciec, teraz jest za dużo ludzi a pózniej to już w ogóle nie będę w stanie.
I jak zawsze zaczęłam się zastanawiać co u reszty. Głupotą był ten układ, oczywiście chciałam ich zobaczyć ale Drake na pewno widział ten wywiad, nie ma opcji że było inaczej i na pewno uwierzył i mnie nienawidzi, o ile już wcześniej nie znalazł sobie jakiejś innej. Może Luke go przekona że to nie jest prawda, przecież to mój brat zna mnie. Zastanawiałam się co tak naprawdę się stało przy tej wymianie. Dziwnie się w tedy czułam a więc nawet jakbym mogła coś zauważyć w tym stanie było to nie możliwe. Czy na prawdę ktoś porwał Rozi i po prostu Quick ją odbił. Zorientowałam się że jest 6 lipca,  Damon ma dziś urodziny, ma równy roczek, jak to zleciało.
Z rozmyślań wyrwał mnie Sasza.
-Chodz, musisz coś zobaczyć- oświadczył radośnie. Bez słowa poszłam za nim, szybko się zorientowałam że prowadzi mnie do laboratorium. W tedy sobie przypomniałam że pewnie jest termin porodu tych kobiet o ile można to tak nazwać.
-Chyba jednak nie chcę tego widzieć- powiedziałam cicho przypominając sobie potworka z bunkru, ale było już za pózno bo Sasza otworzył już drzwi do pomieszczenia. Niechętnie weszłam za nim. Sala wyglądała jak w szpitalu było pięć łóżek a na każdym z nich leżała kobieta, wokół nich kręciła się masa lekarzy, a może naukowców, i wstrzykiwali coś tym kobietom. Jedna z kobiet zaczęła krzyczeć, i to przerazliwie, musiała cierpieć. Za chwilę dołączyła do niej druga. W tym samym momencie zaczęło mi szumieć w uszach. O nie. Tak samo było wtedy. Drugi raz tego nie przeżyję. Chciałam stąd wybiec, ale nie potrafiłam się ruszyć. Szum się nasilał i przechodził powoli w pisk. Na koszuli jednej z kobiet pojawiła się czerwona plama, która się powiększała. W końcu kobieta zamilkła i patrzyła martwimy oczami przed siebie, to samo spotkało pozostałe. Podejrzewałam że nastała już cisza. Pisk robił się coraz głośniejszy co było nie znośne. Jednej z kobiet rozerwała się koszula i pojawiło się to coś, nie potrafiłam tego nazwać dzieckiem. O Boże, a jeżeli.... szybko odgoniłam te myśli. Pięć małych potworków zżerało swoje matki a 11 osób tylko się na to patrzyło, to było chore.
 Zrobiło mi się słabo, oparłam się o ścianę i powoli się osunęłam na ziemie, zapadła ciemność...

***

Obudziłam się na łóżku szpitalnym. Sasza siedział obok. 
-Zostałaś ugryziona, dlatego możesz się z nimi komunikować, prawda?- dopytał kiedy zauważył że już się obudziłam. 
-Brawo, zgadłeś. A więc skoro wiesz jak to działa to może każesz kogoś pogryść a ja będę mogła wrócić do domu.- zaproponowałam. 
-Co jeszcze ukryłaś?- spytał.
-Już wiesz wszystko- zapewniłam siadając na łóżku co nie było najlepszym pomysłem bo mnie zemdliło i zwymiotowałam. Obok mnie od razu pojawiła się pielęgniarka i coś mi podała.
-A więc nie wiesz dlaczego się nie przemieniłaś- drążył temat dalej.
-nie mam pojęcia- powiedziałam ale byłam pewna że nie najlepiej na tym wyjdę, on już to wie.
-Nie przyjmujesz żadnych leków i wcale nie wiesz jak dostaje się antybiotyk blokujący- podsumował.
-Dokładnie- potaknęłam. 
-A wiesz chociażby że jesteś w ciąży? 
-To nie twoja sprawa- warknęłam. 
-Jesteś u mnie a więc raczej moja- stwierdził.
-A więc pozwól mi wrócić do domu to nie będzie twoja.
-To tak nie działa, była umowa. Wymienili cię za Rozi. Gdybym cię wypuścił, stracił bym. 
-nie prawda, wiesz jak sprawić aby ktoś się z nimi komunikował, wystarczy że każesz jakiemuś Alfredowi kogoś ugryść, tylko niech go nie zje i wyjdziesz na zero. To by było uczciwe.  
-Ale ja chcę ciebie- i po tych słowach mnie pocałował, od razu go odepchnęłam i mu przywaliłam.
-Mam chłopaka i nikt kto nie jest nim nie ma prawa mnie całować. W ogóle masz się do mnie nie zbliżać, bo...
No właśnie bo? Co ja mu mogę zrobić. To wszytko nie ma sensu i oczywiście nie mogłam znaleść gorszego momentu na płacz. 

Od Quicka

Mijały tygodnie sporo w telewizji mówiło się o Al i Saszy. Drake coraz bardziej się pogrążał a w momencie, gdy prasa spekulowała na temat ciąży A. Eh mówiłem, tłumaczyłem Drake'owi ale on był nie wzruszony do tego wszystkiego dołączył się Luke który stwierdził,  że tych dwoje musi się kochać a Al to już do nas nie wróci on ją przekabacił mówił Luke ,a ona ma nas w czterech literach. Chłopaki rozsypali się jak klocki lego.
-Panowie niedługo jest ten bankiet dowiemy się wszystkiego od Al
-Gówno się dowiemy. Ona ma mnie i Luke,a w dupie tyle i nie wpieprzaj mi chorych historyjek.
-Spoko - powiedziałem ponuro .
W tym samym czasie moi ludzie cały czas czyścili lasy które wycinaliśmy, by dostawiać nowe obiekty wyremontowaliśmy ratusz, kościół, osada rozrastała się w domy powstał mini szpital, laboratorium, szkoła do której chodziły dzieciaki się uczyć i mini hotel z 30 pokojami doposażony, no niezły był. Grażyna chciała wejść ze mną w spółkę. Pomyślała o cukierni i ją otworzyła z moją pomocą, to był pierwszy prywatny biznes na osadzie. Ja co miesiąc otrzymywałem spłatę raty, a również swój udział. Na tamtą chwile to się sprawdzało. Tak samo ławki i parasole przy sklepie, by można było wypić piwo czy zjeść loda.
Mało wyjeżdżaliśmy z Roz w interesach ,w zasadzie to już na taki etap wszedłem, że nawet od tego miałem ludzi. Miedzy mną a Roz wszystko się układało, dużo czasu poświęcałem jej i synowi i jednak tabletek przeforsować nie mogłem, ale i tak wszystko toczyło się własnym torem. Roz pozwalała mi na wszystko mimo że znała konsekwencje, miała to jak by gdzieś no przynajmniej ja to tak widziałem. Jak było naprawdę nie mam pojęcia. Ludzi przybywało za każdy wybryk były konsekwencje. Ludziom się podobało.
W końcu przyszedł termin na urodziny Damona. Ten rok zleciał tak szybko. Pogadałem z Grażyną co chcieli byśmy za tort i ciasta. Oczywiście zapłaciłem choć nie chciała. Powysyłałem zaproszenia przygotowania szły pełną parą. Mieli się zjawić moi przyjaciele z jachtu. Damon od nas miał otrzymać samochód na akumulator i mały rowerek tak ustaliliśmy. Wstęp na te imprezę był otwarty nawet wysłałem zaproszenie dla Al i Saszy jednak się nie pojawili co mnie nie zdziwiło Sasza się mnie ewidentnie bał, a Al no cóż ja w nią wierzyłem, że chciała by, że nie zapomniała o nas. Ten ich związek trochę mi śmierdział i miał podwójne dno. Prasa spekulowała o rzekomej ciąży Al, ale dla mnie to była raczej prowokacja niż prawda, jednak chłopaki znów zaczęli chlać i nie szło im przetłumaczyć. 6 lipca cały dom został przystrojony i podwórko, wcześniej upolowana dziczyzna piekła się na ognisku, był również rozpalony grill, mnóstwo ciast, słodyczy, sałatek i innych odważnych dań. Moja żona się postarała wszystkiego pilnowała i miałem zakaz picia, choć nie mam pojęcia czemu, ale jak zawsze się dostosowałem, skoro prosiła, ja mogłem się obejść bez tego nie miałem z tym problemów. Impreza się rozkręcała na dobre. Trwała od 12 do 24 ledwie żyłem, pilnowałem Damona i dzieciaków. Mały dostał mnóstwo prezentów, nie tylko od obecnych tu gości, ale również wiele wpływowych osób zaszczyciło nas życzeniami i prezentem przysłanymi na różne sposoby. Była też prasa i pismaki, wszystko potem w telewizji poszło. Pytali o naszą rocznice ślubu, gdzie się odbędzie, czy w ogóle i jak będzie wyglądała. Jednak ja miałem już swoje plany, ale ich nie zdradziłem, bo plany dotyczyły Al muszę się z nią zobaczyć, pogadać wszyscy musimy i tabletki muszę jej dać nowe, te niebawem się skończą eh rety. Powoli towarzystwo się rozchodziło, gasły światła w osadzie, koniki polne grały swoje piosenki, usiadłem na ganku i wsłuchiwałem się w przyrodę. Powietrze było orzezwiające ,patrzyłem w gwiazdy, wszystko poszło po mojej myśli. Nie wiem jak długo tak sobie siedziałem, gdy przyszła Roz już w koszulce na bosaka.
-Czekałam na ciebie - szepnęła nachylając się nade mną .
-Mmm chodzi tutaj przeziębisz się, płytki już są zimne. 
Wziąłem ją na kolana.
-Damon już śpi więc jak byś miał ochotę to mamy wolne.
-Myślisz że bym miał - Uśmiechnąłem się. 

Od Lexi

Jechaliśmy na kolejny bankiet w stanach. Nie bardzo mi się to podobało ale miałam ważniejsze sprawy na głowie a więc ledwo rejestrowałam.
-Przemyślałem to. Pozwolę ci się spotkać z rodziną.- powiedział Sasza wyrywając mnie z rozmyślań.
-na prawdę?- dopytałam.
-Tak, tylko musisz obiecać że ze mną wrócisz.
-Wrócę, obiecuję - zapewniłam od razu.
-Ale jest coś jeszcze.
-Co? -ponagliłam go. Chciałam ich zobaczyć, porozmawiać. Muszę pogadać z Drake'em.
-Będziesz udawała moją dziewczynę.
-Że co?!- dopytałam niepewna czy dobrze usłyszałam.
-Na tym bankiecie będę udzielał wywiadu, telewizja interesuje się kim jesteś a więc im powiesz że moją dziewczyną- wyjaśnił.
-żartujesz sobie.
-Nie, mówię poważnie, taki jest mój warunek.
A jako że dojeżdzaliśmy nie miałam zbyt dużo czasu na przemyślenia.
-kiedy będę się mogła z nimi zobaczyć?- spytałam, naprawdę rozważając tą opcję, muszę z nimi pogadać.
-Za miesiąc mamy bankiet w Anglii, twoi przyjaciele też powinni tam być. Bynajmniej John Yohate jest na liście gości.
A więc bynajmniej pogadam z nim. A on się nie rusza bez Rozi. Żebym tylko pózniej nie żałowała tej decyzji.
-Skąd mam mieć pewność że dotrzymasz słowa?
-Będziesz musiała mi zaufać- stwierdził.
-Prędzej pod pociąg bym skoczyła.
W tym momencie samochód się zatrzymał a mój czas na przemyślenia się skończył.
-A więc?- dopytał Sasza.
-Niech będzie, ale nie radziłabym ci mnie wystawiać bo pożałujesz że się urodziłeś- pogroziłam, choć raczej go tym tylko rozbawiłam. Jak tylko wysiedliśmy otoczył nas wianuszek dziennikarzy i oczywiście padły pytania typu "czy jesteście parą". Mam tylko nadzieję że Drake nie uwierzy w to co teraz powiem, albo najlepiej niech tego nie widzi.
-Tak jesteśmy parą- powiedziałam najbardziej przekonująco jak się dało.
-Jak długo się znacie?- padło kolejne pytanie, oraz masa innych których nie wychwyciłam.
-oj długo- mruknęłam.
-Czy jest pani w ciąży?
Ja tą babę ubije- pomyślałam i zmusiłam się do uśmiechu.
-Czemu pan nie był na bankiecie w Bostonie?- zapytał w tym samym czasie jakiś koleś, powinni dać mu jakiegoś Nobla.
-moja dziewczyna się zle czuła- wyjaśnił Sasza.
-Tak, Sasza był taki kochany i ze mną został- powiedziałam z przesadzoną słodyczą.
-Czy myślicie o ślubie?- zapytała ta głupia baba.
-niestety nie, mamy ważniejsze sprawy na głowie i bardzo mi przykro ale musimy już iść- grzecznie nas wymiksowałam co nie bardzo spodobało się dziennikarzom.
I mało co nie wpadłam na kelnera z szampanem. Chyba zle zrozumiał i od razu zaczął we mnie wmuszać kieliszek.
-nie piję- powiedziałam ucinając ten temat i odeszłam.

poniedziałek, 27 listopada 2017

Od Quicka

Przeprosiłem chłopaków i poszedłem do Roz wyraznie się z nią coś działo. Co chwile popłakiwała. Podszedłem i przytuliłem ją do siebie.
-Co się dzieje słonko? czemu tak rozpaczasz?
-Ktoś chciał ciebie zabić a ja... ja nie wiem co bym zrobiła bez ciebie.
-Mnie nie jest tak łatwo zabić, ale faktycznie coś a raczej ktoś na mnie poluje.
-Powiedz mu teraz bo pózniej będziesz miała wyrzuty jak coś się mu stanie.
-Ale o czym mówicie kochanie? I co ma mi się stać?
-Bo ty pakujesz się w kłopoty misiu - i Roz zwymiotowała.
-Mów jemu Roz bo to dziwnie wygląda.
-Ale co masz chorobę morską?
-Raczej nie, no przynajmniej nigdy nie miałam.
-Może pójdę do kapitana dopytam czy długo to będzie trwało.
-Nie możesz teraz wyjść Roz chce ci coś powiedzieć, tylko nie wie  jak
-Chodz pójdziemy do pokoju może będzie łatwiej, bo ewidentnie coś się z tobą dzieje. No co prawda piłaś alko, ale ostatnio nie wymiotowałaś to teraz aż tak nie powinnaś.
-Nawet mnie mdli na widok jedzenia - skomentowała Roz.
-To może dla tego, że wypiłaś i wymiotujesz masz teraz wyczulone zmysły po wódzie czasami tak jest.
-Ja się boję, że będziesz zły - powiedziała do mnie gdy doszliśmy do pokoju.
-Ale co się stało?
-Może nic a może coś ostatnio było podobnie i dla tego mi się wydaje. Kurcze jak myślisz kiedy to przejdzie? Boję się takiej pogody a jeszcze teraz na morzu jesteśmy to ryzyko nie uważasz?
-Istotnie kapitan chyba nie do końca zdał sobie sprawę z potęgi tego żywiołu.
-Też tak sądzę - przytaknęła Roz.
-Zaraz do niego pójdę myślę że trzeba znalezć jakiś port czy coś i przeczekamy. No to powiedz co takiego strasznego się stało czy tam prawie stało?
-Bo... - Roz spuściła głowę - Przytulisz mnie? - dopytała.
-Oczywiście - przyciągnąłem ja do siebie nie zdążyła się przytulić i znów zwymiotowała - Kochanie a może do jakiegoś lekarza byś poszła co?
-Ja przypuszczam co może być tego przyczyną - wtuliła się we mnie i się rozpłakała - Gdy bym ciebie straciła to co ja zrobię?
-Obiecuję że nie będę pakował się w kłopoty tylko powiedz wreszcie co podejrzewasz? Wiem a może się zatrułaś?
-Nie wiesz ścisnęła mnie mocniej spóznia mi się już 3 dni zawsze miałam punktualnie i boję się że nie uwierzysz. Jak to będzie prawda że dziecko jest twoje.
-Skarbie ale ty oddychaj ja nie gryzę a ty powiedziałaś o tym jak byś jakieś przestępstwo popełniła.
-Teraz mówisz z innej perspektywy widzisz dla tego się obawiam.
-Rety to, to tak cię boli kochanie moje? Nie martw się przecież to nie jest koniec świata. Chcieliśmy mieć dzidziusia no przynajmniej mieliśmy się zastanowić - Odgarnąłem jej włosy i pocałowałem -
Nie martw się skarbie może poczekamy jeszcze, bo wiesz czasami to zmiana klimatu tak na organizm działa i się wtedy spóznia.
-A jak to faktycznie prawda? Co będzie? To chyba nie najlepszy pomysł bo ktoś chce cię zabić i tyle u nas zimnych i Alfredy i ruch oporu.
-Skarbie nie chcesz nie musimy tam wracać. Zostaniemy w jakimś kraju na przykład stany co?
-Ale powiedz naprawdę byś się cieszył i nie miał wątpliwości że maluszek jest twój?
-Naprawdę kochanie powaga to bardzo możliwe ,bo nie bierzesz tabletek ,nie zabezpieczamy się a ja no widzisz mi nie wychodzi. Nie czerpie z tego przyjemności gdy próbuje ogarnąć.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi. To była Jula przyprowadziła Damona.
-Płakał musiałam przepraszam mieliście porozmawiać na spokojnie.
-Nie szkodzi już pogadaliśmy a Damon no on tęskni.
W tym samym momencie fala tak huknęła o szybę, że mało nie wyleciała no co prawda to dolny pokład był, ale fala zbyt wysoka. Jachtem zakołysało i to porządnie.
-Szlak - mruknąłem - Zostańcie tu, idę do kapitana trzeba to jakoś ominąć
-Właśnie szedłem po szefa - stwierdził Mariusz gdy mnie zobaczył.
-Chadz pójdziemy do kapitana zobaczymy ja to wygląda na monitorach bo fale, są zbyt wysokie jak na moje oko.
Po chwili byliśmy już w kajucie gdzie kapitan zmagał się ze sterem.
-Jak sytuacja uspokoi się ten żywioł? - dopytałem.
-Ta czerwona plama to nasza obecna pogoda ciągnie się jeszcze ze 100 kilometrów.A tu mamy tornado i myślę, że popełniłem błąd decydując się na rejs w taką pogodę.
-A do portu jakiegoś daleko mamy? Damy radę dopłynąć do jakiegoś portu i zacumować?.
Naszą rozmowę przerwało zamieszanie na pokładzie.
-Co się tam dzieje? - dopytałem schodząc na pokład.
-Mamy rozbitków szefie 5 osób i rozwalony jacht - powiedział jakiś marynarz.
-Kapitanie kotwica. Panowie przygotować się do akcji ratunkowej, rzucić koła. 
Sam wskoczyłem do wody a za mną Mariusz. Ciężko było dotrzeć do nich bo fale były silne i wysokie a my zamiast płynąć do nich to się cofaliśmy jak by. Po kilku minutach udało nam się dopłynąć i podać koła ratunkowe. Powiedziałem do panikujących ludzi.
-Proszę trzymać się koła ono ma dużą wyporność wiec się nie potopicie. Koło ma też długą linkę, nie panikujcie my sami popłyniemy linka jest mocna, będzie się rozwijała, a pózniej zaczniemy przyciągać was do jachtu. Trzymajcie się spróbujemy was zabrać na pokład.
W oddali słyszałem krzyki spanikowanej Roz które skutecznie zagłuszał wiatr i woda. Załoga po trzy osoby się podobierała by wyciągnąć z wody tych ludzi. Po 20 minutach się udało i 10 letnia dziewczynka znalazła się na pokładzie a pózniej po kolei. Gdy tylko wszedłem do salonu Roz się na mnie rzuciła mało co mnie nie udusiła.
-Mogłeś tam zginąć.
-Kochanie jestem tylko mokry dobrze pływam nic mi nie jest - i Roz znów zwymiotowała - Rety słoneczko nie denerwuj się tak ,bo sama widzisz co się wtedy dzieje.
-Chodz się przebrać już drugi raz miałeś przymusowe wodowanie.
-No tak kochanie - przytuliłem ją do siebie - Panowie dajcie naszym gościom coś do wytarcia, ubrania i wskażcie łazienkę.
Roz mnie nie odstępowała, bo widziała chyba zagrożenie w córce tych ludzi miała podobno 19 lat jak się pózniej okazało. Po kilku minutach wróciliśmy do naszych gości.
-Szefie 10 km od nas jest mały port mogli byśmy tam przeczekać, bo to zaczyna się rozkręcać.
-Dobrze kapitanie to przygotujcie się do cumowania tylko nie porysować mi jachtu.
-Kucharz szykuj kolacje dla nas i dla załogi jak dobijemy do portu zacznij podawać. Do kąt państwo płynęliście zapytałem mężczyznę podając mu alko..
-Na wyspy kanaryjskie jak pan widzi mam 3 córki 6 lat zbierałem pieniądze i widzi pan jacht szlak trafił. No ale pana to wypas mój się chował.
-Jak ma pan ubezpieczenie to powinni pokryć.
-A państwo gdzie się wybieracie?
-A też na Majorkę Kostarykę Hawaje .
-To może byśmy razem popłynęli - zaproponował facet rozglądając się po jachcie.
-No niestety jak dobijemy do portu zjecie państwo kolacje i się pożegnamy. Moja żona nie lubi jak ktoś nieznajomy kręci się po jachcie
-To ja nie wiem co my zrobimy no, ale co panu zależy paliwo te same a my kłopotów nie będziemy robić.
-To rozmawiajcie państwo z moją żoną ja już postanowiłem.
-Przykro mi ale mąż ma racje my po ślubie niedawno i to nasza pierwsza podróż, wiec proszę zrozumieć mojego męża, że chcemy pobyć sami. Mąż długo pracuje żeby stać nas na taki luksus było więc jak możemy pobyć razem choć kilka dni to są bezcenne chwile. No poza tym jak pan odkładał to ma pan na jakiś samochód czy coś - skomentowała Roz.
Udało się rzucić cumę, zjedliśmy kolacje Roz oczywiście nic nie przełknęła. Pożegnaliśmy naszych gość i poszliśmy się położyć.
-Kapitanie jak się tylko rozpogodzi to płyniemy dalej  - powiedziałem nim wszedłem do pokoju.
-Tak jest.

Od Rozi

Obudziła mnie Jula. Kurcze nie miałam pojęcia jak długo spałam. Nawet nie miałam pojęcia kiedy usnęłam. Damon spał obok mnie na łóżku. Było mi nie dobrze ale Jula była już przygotowana na tą okoliczność i przyszła z jakąś miską. Wszystko na nowo wróciło. Wybuch tej motorówki. Quick nie żyje znów wybuchłam płaczem. I obudziłam Damona.
- Roz uspokój się - poprosiła
- Jula przecież to była motorówka Quicka - wypaliłam
- Tak to była motorówka Quicka... - zaczęła
Znów wybuchłam płaczem.
- Roz posłuchaj - powiedziała siadając obok mnie na łóżko - chcę powiedzieć że Quick jest cały nic mu nie jest ale ten stan może długo się utrzymać. Quick bije się z Drake'em i Mariusz wysłał mnie bym cię obudziła bo sam boi się ich rozdzielić czy coś...
Uspokoiłam się i spojrzałam na nią pytająco. O czym ona mówiła Quick żyje. Wstałam z łóżka i znów zwymiotowałam.
- Quick żyje? - dopytałam
- Tak - przytaknęła - jest na pokładzie i okłada się po ryju z Drake'em
- I nic mu nie jest? - dopytałam
- Jest cały
- Nie rozumiem to nie była jego motorówka
Naprawdę próbowałam to wszystko zrozumieć. Przecież z tego wybuchu nie mógł wyjść cało bez niczego.
- Ja też trochę tego nie rozumiem - przyznała - to była jego motorówka. On i Drake to mają więcej szczęścia niż rozumu.
- On żyje - znów zaczęłam ryczeć
Jula mnie przytuliła.
- Chodz - powiedziała
Wstałam z łóżka i zrobiłam dwa kroki
- Nie dobrze mi - zdążyłam tylko powiedzieć i puściłam pawia
- Oj zabalowałaś - skomentowała
- Piłam ze smutku - usprawiedliwiłam się - właściwie ile czasu spałam? Kiedy przyjechał Quick?
- Quick wrócił niedawno. - odparła - a minęło jakieś 5 godzin. Dopiero teraz odlecieli dziennikarze
Poszliśmy na pokład. Chyba do końca nie wierzyłam że zobaczę Quicka. Ale jak mówiła Jula na pokładzie Quick w ciuszkach Mściciela bił się z Drake'em. Ugięły się pode mną nogi. Quick podszedł do mnie mówiąc że ktoś chciał go zabić. Przytuliłam się do niego i się rozpłakałam.
- Myślałam że...
- Nic mi nie jest słoneczko. - zapewnił i mnie pocałował
Pózniej tłumaczył coś Drake'owi chodziło o Al a mnie nie bardzo to obchodziło i nie mogłam się skupić na tym o czym mówią. W tej chwili najważniejsze było że Quick żyje i że nic mu nie jest. Czułam się z tym okropnie. Na koniec obaj się dogadali, dosiadł się Luke i zaczęli razem pić. Podeszłam i usiadłam obok Juli.
- Martwię się o niego - wypaliła Jula - od wymiany pije bez przerwy. To już dwa tygodnie
- Nic mu nie będzie - powiedziałam pocieszająco
- Wszystko się sypie - szepnęła - chciała bym by wróciła już Al i żeby Luke przestał pić.
- Chyba obmyślili już jakiś plan - zauważyłam
Pokiwała tylko głową.
- Fajny ten jacht - zmieniła temat - musiał kosztować majątek
- Też tak uważam - przytaknęłam
- Nadal zle się czujesz? - spytała Jula
- Ta... ja naprawdę myślałam że on nie żyje - wypaliłam a do oczu napłynęły mi łzy 
- Nic mu nie jest - uspokoiła
- Chodzi mi o to że boje się że jestem w ciąży - wyznałam
- Co? - dopytała
- No tak już trzy dni mi się spuznia...
- Roz to jeszcze o niczym nie świadczy. - zauważyła
- No tak ale jak jestem... Jula po prostu się boje. Quick sam powiedział że ktoś chciał go zabić. Do tego zimni, Alfredy, Sasza i ruch oporu. Nie wiem czy to jest dobry moment na dziecko. A jak on mnie zostawi bo powie że to nie jego...
- Jesteście małżeństwem - powiedziała
- Przecież niedawno wróciłam. - zauważyłam - a jak on uzna że go zdradziłam. Amanda już próbowała mu to wmówić.
Nachlałam się i gadam głupoty...
- A gadałaś z nim? - spytała
- Nie przecież nie mam pewności że jestem ale chyba mu powiem.
Jachtem zaczęło strasznie bujać. Zle się czułam, a to wcale nie pomagało.
- Chyba pójdę się położę - wypaliłam



Od Amandy

To z telewizji dowiedziałam się o różnych wyczynach mojego brata. A to że mamy jedynie wspólną matkę powiedział mi w złości kiedyś sam. Szkoda że ta żmija się odnalazła. Jak jej nie było chyba było lepiej. No a jeszcze jak by porwali do tej żmiji Alex. To by już całkiem było spoko. Bo Quick znikał by na całe dnie. Drake również, a Luke o bożym świecie by nie wiedział. Mój brat wyglądał jak by zlał sobie tą wymianę Alex na Rozi. A Luke cały czas bełkotał że on ją kochał jeden dzień Teraz to nawet Luke'owi i Julce się nie układało. O wszystko obwiniali mojego brata. Tylko czemu ta żmija tak się jego trzyma. I on nie potrzebnie o wszystkim jej mówi. Bo kiedyś ktoś zapłaci jej wysoką cenę za te informacje i będzie po moim bracie. Gdy z białą wyjechał. Prawdo podobnie do Wenecji, działy się tu nie stworzone rzeczy. Pati ciągle włóczyła się za Drake'em. Luke co flaszka wpadał na nowy świetny pomysł. I wszyscy obwiniali mojego brata. A przecież ta małpa Alex sama się na to zgodziła. Gdy nie było Roz brat sam postanowił sam zająć się Damonem. I nie skromnie przyznam że wyszło mu lepiej niż mi z Kaśką. Pozwalał się Kasi bawić u siebie w bawialni, przychodziły tam też dzieciaki Izy. Ale ona nie mogła się z nimi widywać. W ogóle Quicka uważały za swojego najlepszego na świecie wujka. A on naprawdę gdyby nie przeszłość która się za nim wlekła. I jakiś Ivan wmówił w niego że jest bogiem był by normalnym człowiekiem. Naprawdę baby się za nim oglądały. Dzieciaki go kochały. Jak Roz znikła to jak wychodził na osadę to zawsze w samochodzie miał jakąś torbę słodyczy. Dlatego po jakimś czasie dzieciaki oblegały jego samochód jak tylko się tam pojawił. Po buncie sklep został zamknięty i jak kiedyś wszyscy otrzymywali tylko potrzebne produkty. Pracowali rozbudowując osadę, podpisywali się na listach, brat zabierał im połowę pensji na ich wyżywienie, a połowę zostawiał i obiecał wypłacić całą kwotę za ten czas gdy tylko zostanie otwarty sklep. Nigdy nie dał ludziom powodu do tego by mu nie ufać. Więc nikt nie protestował. Jak odnalazł Roz to tylko na niej skupił całą uwagę. Z telewizji wiedziałam że kupił sobie jacht. w ogóle jeżeli coś się dowiedziałam to nie od własnego brata tylko na ogół z telewizji. Któregoś dnia przyleciał Mariusz i Grzesiek. Myślałam że brat też z nimi przyleciał już. Mariusz zaprzeczył i kazał pakować nam się do lota. Trzy razy pytałam czy ja też bo brat nigdy nie zabierał mnie na żadne spotkania. Mariusz powiedział tylko że szef kazał zabrać rodzinę a skoro jestem rodzina to mam się pakować. I Witka też tylko bez patelni bo mu ukradną. Pózniej ku nie zadowoleniu Drake'a ruszyliśmy w drogę. I wylądowaliśmy na tym jachcie. Quick pokłócił się z Drake'em a nawet się pobili. Wsiadł w motorówkę i popłynął od jachtu. Było go widać z jachtu gdy wybuchła motorówka. O dziwo nic mu się nie stało. Nie było go kilka godzin jak twierdził podobno był nieprzytomny. I to Mariusz wypatrzył go w wodzie. Tak trafił z powrotem na jacht. Gdy już był względny spokój i panowie omówili strategię porwania Aleksandry. Rozluzniali się przy alkoholu. Najpierw podeszła Majka i oznajmiła Quickowi że jest głodna on się bardzo zmartwił że zapomniał o biedaczce i powiedział że może sobie wziąć co będzie chciała z kuchni. To posłałam do niego Kaśkę. Ona już sporo mówiła. Kasia podeszła do Quicka i poklepała go po nodze.
- Co byś chciała od wujka księżniczko? - zapytał mój brat
Ale Kaśka nie umiała się wysłowić. Więc zaczęła ciągnąć Quicka do kuchni za Majką.
- Jesteś głodna - domyślił się Quick
Oczywiście zaraz zjawił się Damon i zaczął ciągnąc Kaśkę za włosy. Damon był bardzo zaborczy i zazdrosny o Quicka. Był taki jak on miał jego charakter nie znosił sprzeciwu, a ojciec był jego własnością. Ten mały gówniarz był nawet zazdrosny o Roz. Quick ukucnął przy dzieciakach Kaśka płakała.
- Nie płacz skarbie - pogłaskał Kaśkę po głowie - Damon nie można ciągnąć dziewczynek za włosy - powiedział ostro do syna. Jeżeli tatuś jeszcze raz zobaczy że ciągniesz Kasię za włosy to będziesz miał karę.
Chłopiec ścisnął Kaśkę przepraszająco za szyję. A ta znów się rozpłakała.
- Synek chodz tutaj. Ten miłosny sadysm to już chyba masz po mamusi - stwierdził - Amanda przepraszam za niego. On nawet jak przeprasza to jest trochę brutalny.
- Ty też taki byłeś - uśmiechnęłam się
Poprawiałam Kaśce kucyki które potargał jej Damon. I opowiadałam Quickowi wspomnienia z naszego dzieciństwa to co ja pamiętałam a on jeszcze nie mógł. Powiedziałam mu też że często się nim opiekowałam bo matka wybywała. I nosiłam go na rękach jak płakał. A ten jak kiedyś za dawnych lat jak żyło nam się razem całkiem dobrze. Złapał mnie na ręce zakręcił dookoła i puścił. Musiałam się go przytrzymać bo miałam problem z błędnikami.
- Całkiem jak kiedyś - powiedział - jeden obrót i karuzela siostrzyczko
Pocałował mnie w czoło. I zaprosił do kuchni żebym coś przygotowała dla Kaśki. Sam zrobił też jedzenie dla Damona. I wszystko by było fajnie gdyby nie odzyskał tej żmiji ale złe przecież chodzi parami. Więc żmija zjawiła się zaraz za nami.
- Amanda co teraz chcesz ugrać?
- Nic - opowiedział jej szybko Quick - kochanie wiesz ja zapomniałem całkiem że dzieciaki mogą być głodne. Najpierw Maja do mnie przyszła, pózniej Kasia i nasz synek.
- On to tak seryjnie jak morderca - uśmiechnęła się Roz
- No mało co Kaśki nie udusił - powiedziałam
- tak sobie myślę - zaczął mój brat - bo już na wigilię planowałem prezenty dla dzieciaków. Ale myślę że teraz będzie można im to wynagrodzić.
- Tak a co byś chciał im ofiarować? - zapytała Roz która już chyba całkiem wytrzezwiała - bo jak byś skończył już karmić Damona to chciała bym cię o coś prosić.
- Mianowicie - uśmiechnął się brat lubi jak ona coś od niego chciała
- Chciała bym takiego delikatnego drinka jak wtedy co mi na imprezie zrobiłeś.
- Jasne dla ciebie wszystko księżniczko
Ale cały czas nie odrywał oczu od telewizora.
- Kruszynko pożyczyła byś mi swojego telefonu bo mój niestety się utopił. Może informatycy odzyskają moje dane z niego. Głównie chodzi mi o kontakty ale potrzebuje zadzwonić. No a nie mam z czego
Roz dała mu swój telefon on rozmawiał z kimś o jakiś akcjach o jakiś posunięciach. Ktoś mu coś odradzał bo się zdenerwował i powiedział że to on utopi kasę. Rozmówca brata chyba się z nim zgodził bo odpuścił a Quick zakończył rozmowę.
- Muszę zmienić trochę trasę - oznajmił Roz
- nie wiem gdzie płyniemy - powiedziała - ale chyba w dość fajne miejsca
- I tam gdzie chcę was zabrać tam dopłyniemy. Ale kochanie to jest taka podróż rekreacyjno biznesowa.
Roz stwierdziła że zle się czuje. I brat zawinął się i poszedł zrobić jej tego drinka. Pózniej oboje wrócili do kuchni gdzie pokładowy kucharz szykował kolacje i przez pomyłkę stałam się światkiem ciekawej rozmowy.
- Co się dzieje? - dopytał braty Roz - jesteś biała jak ściana
- Zle się czuje - powiedziała
- To może dlatego że za dużo wypiłaś a teraz znów pijesz
- bo jak pije to mam powód. - powiedziała
- Mianowicie - dopytał
- No teraz to chyba ci powiem odraz bo znów ktoś cie porwie. Bo mi to już się spóznia dwa dni.
Nim zdążyłam otworzyć usta brat powiedział
- Tym się nie przejmuj bo to zmiany klimatyczne mogą być. Wczoraj chłopaki mówili że ich baby tak mają.
- a jak by się okazało to prawdą? - dopytała go Roz
- To nie rozumiem jaki masz problem kochanie - uśmiechnął się brat
- Bo...- zaczęła się jąkać - nie wiele czasu upłynęło odkąd jesteśmy znów razem
- No widzisz John ma wyrzuty sumienia zdradziła cię - wypaliłam
- Siostra ty znowu swoje tak jak z tymi plastikami. W jakim celu Roz miała by kłamać pytam się ciebie. Gdyby chciała to ukryć przede mną i gdyby nawet mnie zdradziła powiedziała by to pózniej żebym się nie połapał. Ona wie że jestem głupi w tych sprawach ale głupota i ciemnota to dwie zupełnie różne rzeczy. Po za tym zaczynałem cię znów lubić a ty znów swoje.
- Przepraszam brat - powiedziałam
- No i tego się trzymaj. Roz ja tobie jedną rzecz mogę obiecać na 100% jeżeli okaże się pózniej że faktycznie jesteś w ciąży i wyjdzie tak że stało się to na dniach to jak tu stoję obiecuje ci że wpierdolę twojemu bratu za to że wlał w ciebie pół litra wódy. A pózniej sam dam sobie w ryj za to że zrobiłem ci tego drinka na kaca. Ale w to żebyś mnie z kimkolwiek zdradziła to raczej szczerze wątpię. Jak mogłaś oddawać się jakimkolwiek przyjemnościom kiedy jesteś w takim stresie że po nocach się budzisz i płaczesz. Sasza znam go trochę. On skrzywdził cię właśnie w ten sposób zamykając cię w piwnicy ze szczurami. Dlatego nie chce się z nim spotykać. On sam musi wyjść z taką propozycją. Nie pomyśl sobie o mnie zle kochanie ale na pewno bym miał ciężko znalezć cię w tej szczurowni. A gdybym nie zjawił się u niego jako Mściciel to byś pewnie cały czas siedziała u niego w ciepełku. A tak się bał i włóczył cię z konta w kąt. Wiele miesięcy upłynęło za nim się odezwał i sprecyzował o co mu chodzi. Nie chce tego fundować Al.
A ja myślałam że mój brat jest totalnie beznamiętny i że jemu chodzi tylko o własną dupę. Ale jak widać tak nie jest. Naprawdę zmienił się i z tą ciążą to nie będę się wygłupiać. W ogól muszę z nim nawiązać kiedyśny kontakt. Bo trzymaliśmy się razem jak ja zbuntowałam się i poznałam Witka. Może to nie jest dobra partia o Johnie też tak mówiły laski że to taki czaruś jest na pieniążkach tatusia i przykro się tego słuchało. Bo jedyne co mój brat od ojca dostawał to w skórę. A ja spijałam śmietankę. Nie mogę sobie pozwolić na utratę tego co mam. Więc na tym jachcie muszę zachowywać się bez zarzutów.