Alex poszła na wartę. Chłopacy nadal nie wrócili. Światło zgasło i zapewne reszta poszła spać. Zmusiłam Lexi do wzięcia krótkofalówki. Siedziałam w całkowitych ciemnościach nie wiem jak długo. Nasłuchiwałam radia które zaczęło strasznie przerywać. Co za rupieć - mruknęłam. Było spokojnie, ale wartę musiały trzymać dwie osoby. Usłyszałam silnik samochodu. Na początku pomyślałam że może chłopacy wrócili ale silnik wskazywał na nie co większy samochód niż osobówka.
- Lexi co się dzieje? - zapytałam przez krótkofalówkę
- Chwila - odparła
Przez ten czas kiedy Alex się nie odzywała myślałam że dostane zawału. Czas się dłużył niemiłosiernie.
- Czarny Koń nas odwiedził - wypaliła Lexi
Jak na złość. Wstałam i z krótkofalówką ruszyłam obudzić pozostałych.
- Ale na pewno tylko przejedzie, jedzie za szybko - zapewniała
Zapukałam do pokoju na parterze który zajmowała Pati. I od razu weszłam
- Mamy kłopoty, ktoś tu jedzie - powiedziałam na wstępie - Lexi wracaj - rozkazałam Alex
- Tylko się przyjże - zapewniła
Pati bez słowa zerwała się z łóżka. Informacja przeszła z prędkością światła. I chwilę pózniej na dole w salonie zebrali się wszyscy. Mieliśmy opanowaną taktykę. Jeżeli coś się dzieje osoba pełniąca wartę natychmiast wraca do domu. I schodzimy do bunkra z którego łatwiej będzie się bronić. Mieliśmy plan ale Drake i Luke nie ma, a Lexi została na zewnątrz.
- I co teraz? - spytał Mateusz
- Czekamy - odparłam
- Przejedzie przy domku - oznajmiła Alex
- Alex wracaj - nakazałam
- Za pózno - powiedziała
- Schodzimy do bunkra? - ciągnął dalej Mateusz
- Ja mogę iść - odpowiedział Witek
- Alex do domu ale to już! - krzyknęła Pati do krótkofalówki
- Alex jest na dworze - warknęłam - jak możecie chować się kiedy dziewczyna została na dworze. Nikt nie zejdzie do bunkra
- A od kiedy to ty rządzisz? - warknęła Amanda
- Zobaczy mnie - upierała się Lexi - tym bardziej on tylko przejedzie
Krzysiek przyniósł broń. A okna oświetlił blask reflektorów.
- Do cholery chodzimy do bunkra - wrzeszczał Mateusz
- Jestem za - mówił niepewnie Witek
- Nikt nie zejdzie - rozkazałam
Przybliżyłam się do okna. Tir jechał z dużą prędkością ale jak na złości właśnie zaczął hamować.
- Tylko przejedzie? - warknęłam oburzona
- O Boże co my zrobimy? - jęczał Mateusz a Witek go popierał
Zamknęłam oczy, właśnie tego wieczoru wszyscy zginiemy... Wzięłam dwa głębokie wdechy
- Nie wiem co nas czeka - zaczęłam - ale musimy być przygotowani na wszystko. Amando - skierowałam się do niej - jeżeli chcesz bronić siebie i Kasi możesz zejść do bunkra, zabierz ze sobą Kubę i Creepy jeżeli będzie chciała. Już... Reszta zostaje.
Nie wiem co zrobiła i szczerze nawet mnie to nie obchodziło. Silnik w samochodzie zgasł... Czekałam już tylko aż ktoś wpadnie do domu.
- Quick - usłyszałam w krótkofalówce
Co takiego? Musiałam usiąść natychmiast bo nogi zaczęły się pode mną uginać.
sobota, 30 września 2017
Od Lexi
Szłam ciemnym lasem i mało co się nie zabiłam o jakiś korzeń. Tak, śnieg już stopniał. Zombie posłusznie szedł obok mnie. Nagle usłyszałam ryk silnika i potworny huk który rozniósł się po całym miasteczku.
-Lexi, co się dzieje?- zapytała Rozi przez krótkofalówkę.
-Chwila- odparłam i pobiegłam w stronę jezdni. Ulicę zalewało światło z ... tira. Auto pędziło a na dachu były trzy flagi. Wyjęłam lornetkę, dobrze że jej nie wywaliłam. Chwilę się przypatrywałam. Jedna flaga była niebieska ze złotym lwem a dwie pozostałe czerwone z czarnym koniem. Jedno było pewne....
-Czarny Koń nas odwiedził- powiedziałam do Rozi- Ale na pewno tylko przejedzie, jedzie za szybko.
-Lexi wracaj- rozkazała mi, powaga? Mi?
-Tylko się przyjrzę- obiecałam, tir mnie minął i jechał... w kierunku domku. Znałam drogę którą pokonam szybciej niż on. Przebiegłam przez las, minęłam łąkę kolejny las i już widziałam domek. Tir musiał przejechać bardzo okrężną drogą i zauważyłam że nie radzi sobie najlepiej na zakrętach.
-Przejedzie przy domku- ostrzegłam.
-Alex wracaj
-Za pózno- powiedziałam
-Alex do domu ale to już- krzyknęła Pati.
-Zobaczy mnie- upierałam się- tym bardziej on tylko przejedzie.
I jak na złość tir tuż przed domkiem zaczął hamować, przejechał kilkadziesiąt metrów i się zatrzymał.
-Tylko przejedzie?- zapytała oburzona Rozi.
Tir zaczął tyłować.
-Ups.
Tir zatrzymała się na przeciw drzwi domku. Kierowca wyszedł z samochodu i przeczesał ręką włosy. W tym geście było coś tak znajomego.
-Zombie- wydałam polecenie a pies pobiegł, przewrócił kierowce i obszczekiwał go nie dając wstać. Kierowca uniósł ręce w geście poddania. Zombie zaczął machać ogonem i wciąż szczękał ale bardziej przyjaznie. Więcej zapewnień nie potrzebowałam.
-Co ty kretynko robisz- warknęła Pati. Machnęłam ręką a Zombie przestał szczekać. Wybiegłam z lasu i rzuciłam się Quickowi na szyję jak tylko się podniósł.
-Quick- zawołałam , włączając krótkofalówkę.
-Lexi, co się dzieje?- zapytała Rozi przez krótkofalówkę.
-Chwila- odparłam i pobiegłam w stronę jezdni. Ulicę zalewało światło z ... tira. Auto pędziło a na dachu były trzy flagi. Wyjęłam lornetkę, dobrze że jej nie wywaliłam. Chwilę się przypatrywałam. Jedna flaga była niebieska ze złotym lwem a dwie pozostałe czerwone z czarnym koniem. Jedno było pewne....
-Czarny Koń nas odwiedził- powiedziałam do Rozi- Ale na pewno tylko przejedzie, jedzie za szybko.
-Lexi wracaj- rozkazała mi, powaga? Mi?
-Tylko się przyjrzę- obiecałam, tir mnie minął i jechał... w kierunku domku. Znałam drogę którą pokonam szybciej niż on. Przebiegłam przez las, minęłam łąkę kolejny las i już widziałam domek. Tir musiał przejechać bardzo okrężną drogą i zauważyłam że nie radzi sobie najlepiej na zakrętach.
-Przejedzie przy domku- ostrzegłam.
-Alex wracaj
-Za pózno- powiedziałam
-Alex do domu ale to już- krzyknęła Pati.
-Zobaczy mnie- upierałam się- tym bardziej on tylko przejedzie.
I jak na złość tir tuż przed domkiem zaczął hamować, przejechał kilkadziesiąt metrów i się zatrzymał.
-Tylko przejedzie?- zapytała oburzona Rozi.
Tir zaczął tyłować.
-Ups.
Tir zatrzymała się na przeciw drzwi domku. Kierowca wyszedł z samochodu i przeczesał ręką włosy. W tym geście było coś tak znajomego.
-Zombie- wydałam polecenie a pies pobiegł, przewrócił kierowce i obszczekiwał go nie dając wstać. Kierowca uniósł ręce w geście poddania. Zombie zaczął machać ogonem i wciąż szczękał ale bardziej przyjaznie. Więcej zapewnień nie potrzebowałam.
-Co ty kretynko robisz- warknęła Pati. Machnęłam ręką a Zombie przestał szczekać. Wybiegłam z lasu i rzuciłam się Quickowi na szyję jak tylko się podniósł.
-Quick- zawołałam , włączając krótkofalówkę.
Od Quicka
Jechaliśmy już dobry cały dzień, kierowcy donosili mi że w autokarach ludzie zaczynają narzekać i marudzić a więc poprosiłem ich by dali na głośno i zacząłem mówić.
-Droga wycieczko, dojeżdżamy do Radomia, powiem wam coś fajnego, tam kiedyś nawet na przystankach leżały dywany, a od Radomia do Krakowa już nie daleko. Tak więc zwiększamy ciśnienie w oponach i przyśpieszamy. Bez odbioru.
Pózniej przełączyłem na inną falę.
-Setka zbrojnych i ciężarówka idzie na posterunek do Radomia.
-Tak jest szefie. Tylko co mamy zrobić.
-Wybić wszystkich co do nogi nie strzelać w głowy. Łby po obcinać i na ciężarówkę. Ciężarówkę zaplombować, list już macie i i odprowadzić do Ivana pod eskortą. A no i nie musicie się śpieszyć chłopcy. Jakby coś to wracajcie z powrotem na Kraków. Gdyby jednak coś się zmieniło jesteśmy na łączach.
I wcisnąłem gaz. Muzyczka leciała, w sumie pomyślałem sobie że może ubiorę tę trzęsidupę.
-Wyciągaj wszystko z kieszeni- burknąłem do niego.
-No ale moje ubrania leżą obok.
-No więc wyciągnij wszystko z kieszeni leżących obok.
No kretyn- pomyślałem sobie
-A jak już to zrobisz to się ubierz.
-Ale dlaczego szefie.
-Bo może nie mogę na ciebie patrzeć- roześmiałem się.
-Przecież szef patrzy przed siebie na drogę.
-I na ciebie w lusterku- burknąłem. Minęło kolejnych kilkadziesiąt kilometrów. I dotarłem do Krakowa. Jadąc wydałem polecenia Krakowskiemu przywódcy.
-Czarny Koń do Krakowa, odbiór.
-Witamy szefa w Małopolskim.
-Przyjmiecie mój konwój? To było pytanie retoryczne. Macie przyjąć mój konwój, mają swoje zapasy posiedzą u was góra trzy dni, mają swoją ochronę są jakby samo wystarczalni. I włos z głowy ma nikomu nie spaść. Jasne.
-A jak spadnie?- odezwał się ktoś
-A jeżeli spadnie, to tobie poleci głowa z karku. Zrozumiałeś, kretynie?
-Konwój zostanie przyjęty. Bez odbioru.
-Ja tak bym z szefem nie gadał.
-Co zabojałeś się?
-Cały czas się pana boję. Tylko tak się zastanawiam dokąd tak pędzimy na złamanie karku?
-Jak dojedziemy i uda nam się jakoś zatrzymać, bo to to, to jedzie samo, to się dowiesz. -Resztę trasy pokonaliśmy w totalnym milczeniu. I dobrze. Bo dalej tego kretynizmu bym chyba nie zniósł. Podjeżdżałem już pod Choszczno. Włączyłem długie światła bo nie wierzyłem w to co widzę.
-Ty pacz, blokada. Mam ją przefrunąć czy co?
-Niech szef w nią pierdolnie- powiedział tamten.
Kurwa skąd on zna takie słowa.
-No więc trzymaj się. Bo jak w środku jest benzyna to pierdolnie i to ostro.
-Droga wycieczko, dojeżdżamy do Radomia, powiem wam coś fajnego, tam kiedyś nawet na przystankach leżały dywany, a od Radomia do Krakowa już nie daleko. Tak więc zwiększamy ciśnienie w oponach i przyśpieszamy. Bez odbioru.
Pózniej przełączyłem na inną falę.
-Setka zbrojnych i ciężarówka idzie na posterunek do Radomia.
-Tak jest szefie. Tylko co mamy zrobić.
-Wybić wszystkich co do nogi nie strzelać w głowy. Łby po obcinać i na ciężarówkę. Ciężarówkę zaplombować, list już macie i i odprowadzić do Ivana pod eskortą. A no i nie musicie się śpieszyć chłopcy. Jakby coś to wracajcie z powrotem na Kraków. Gdyby jednak coś się zmieniło jesteśmy na łączach.
I wcisnąłem gaz. Muzyczka leciała, w sumie pomyślałem sobie że może ubiorę tę trzęsidupę.
-Wyciągaj wszystko z kieszeni- burknąłem do niego.
-No ale moje ubrania leżą obok.
-No więc wyciągnij wszystko z kieszeni leżących obok.
No kretyn- pomyślałem sobie
-A jak już to zrobisz to się ubierz.
-Ale dlaczego szefie.
-Bo może nie mogę na ciebie patrzeć- roześmiałem się.
-Przecież szef patrzy przed siebie na drogę.
-I na ciebie w lusterku- burknąłem. Minęło kolejnych kilkadziesiąt kilometrów. I dotarłem do Krakowa. Jadąc wydałem polecenia Krakowskiemu przywódcy.
-Czarny Koń do Krakowa, odbiór.
-Witamy szefa w Małopolskim.
-Przyjmiecie mój konwój? To było pytanie retoryczne. Macie przyjąć mój konwój, mają swoje zapasy posiedzą u was góra trzy dni, mają swoją ochronę są jakby samo wystarczalni. I włos z głowy ma nikomu nie spaść. Jasne.
-A jak spadnie?- odezwał się ktoś
-A jeżeli spadnie, to tobie poleci głowa z karku. Zrozumiałeś, kretynie?
-Konwój zostanie przyjęty. Bez odbioru.
-Ja tak bym z szefem nie gadał.
-Co zabojałeś się?
-Cały czas się pana boję. Tylko tak się zastanawiam dokąd tak pędzimy na złamanie karku?
-Jak dojedziemy i uda nam się jakoś zatrzymać, bo to to, to jedzie samo, to się dowiesz. -Resztę trasy pokonaliśmy w totalnym milczeniu. I dobrze. Bo dalej tego kretynizmu bym chyba nie zniósł. Podjeżdżałem już pod Choszczno. Włączyłem długie światła bo nie wierzyłem w to co widzę.
-Ty pacz, blokada. Mam ją przefrunąć czy co?
-Niech szef w nią pierdolnie- powiedział tamten.
Kurwa skąd on zna takie słowa.
-No więc trzymaj się. Bo jak w środku jest benzyna to pierdolnie i to ostro.
Od Lexi
Przez długi czas siedziałam przy tym radiu i próbowałam rozkminić jak przełączyć na tą zakodowaną stacje. Szczerze nie wiedziałam jak to zrobić i bałam się że albo to zepsuję albo nadam na ogólnej i wtedy nas namierzą.
Co chwila słyszałam jakieś rozmowy, najczęściej po rosyjsku. Ta grupa się już nie odezwała, ale to chyba akurat dobrze.
-Wiecie co z tą dostawą?- w końcu zaczęli mówić po polsku.
-Podobno Czarny Koń ma nam rozwieść zapasy.- odpowiedział mu ktoś.
-Podobno? Kiedy będzie?
-Nie wiem, nigdy z nim nie gadałem, jedzie z Rosji raczej trochę mu to zajmie, podobno zabił samego Ojca Chrzestnego, nie radziłbym go pośpieszać.
-Nawet nie możemy się z nim skontaktować.
-Może i dobrze.
I miej więcej na tym zakończyli.
Kiedy przyszła Rozi i się rozpłakała usiadłam obok niej i ją przytuliłam. Sama byłam rozdarta w swoich uczuciach. Ciszyłam się że Quick żyje, zastanawiałam się dlaczego wcześniej nie dał oznak życia. Obawiałam się że Rozi ma rację a chłopakom coś grozi.
-Obejrzymy jakiś film- podsunęłam.
-Jasne, a radio?
-Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu.- wyjaśniłam
-Czy oni gadają szyfrem?
-Raczej, Czarny Koń, Ojciec Chrzestny, to raczej ktoś ważny. Ten Czarny Koń jedzie z Rosji do Polski.- powiedziałam włączając film. - chyba nie może chodzić o jakiegoś konika biegnącego z Rosji do Polski bo by go zombie zjadło.
I na tym zakończyłyśmy rozmowę, film leciał ale nie byłam wstanie się na nim skupić, Rozi pewnie też.
-Nie martw się, Quick wróci, chłopacy też i wszystko wróci do normy... znaczy na tyle ile może, zombie wciąż będzie się na nas ślinić- próbowałam ją jakoś pocieszyć. Musiało być jej ciężko. Rozi rozejrzała się ale byłyśmy same, no może Amanda była w kuchni ze szklanką przy ścianie i próbowała coś podsłuchać. Dzieciaki pewnie poszły już spać. A gdzie była reszta ,kto ich wie. Może nasza fantastyczna trójka się obawia powrotu Quicka trochę im o nim opowiadaliśmy.
Nagle wszystko zgasło, Drake jakiś czas temu ustawił że o 22 wyłącza nam się prąd, uznał że tak będzie bezpieczniej.
-W tym dniu w którym zaginął Quick... miałam mu powiedzieć...
-O ciąży?- dopytałam, Rozi przytaknęła i kontynuowała.
-Pomyślałam że nawet dobrze że poszedł na polowanie, będę miała więcej czasu aby wymyślić jak mu to powiedzieć ale teraz...
-Będzie dobrze, po prostu mu powiedz- próbowałam ja pocieszyć- jak chcesz sama mogę mu powiedzieć.- zapewniłam a Rozi się roześmiała.
-To nic nie da. Czy ty zawsze wiesz co masz powiedzieć i zrobić?- dopytała.
-Hm, jeśli chodzi o życie innych, oczywiście.
Siedziałyśmy jakiś czas w ciszy. Zapatrzyłam się w ciemność przed sobą i pozwoliłam krążyć myślom.
-Czyli ty i Drake jesteście razem?- spytała Rozi.
-To ja może pójdę na wartę- wykręciłam się od odpowiedzi.
-Tchórz- zawołała Rozi za mną z rozbawieniem w głosie. Założyłam kurtkę wzięłam broń i krótkofalówkę którą wcisnęła mi Rozi i wyszłam z domu. Zombie od razu do mnie przybiegł merdając ogonem. Pogłaskałam go po głowie i ruszyłam w drogę.
Co chwila słyszałam jakieś rozmowy, najczęściej po rosyjsku. Ta grupa się już nie odezwała, ale to chyba akurat dobrze.
-Wiecie co z tą dostawą?- w końcu zaczęli mówić po polsku.
-Podobno Czarny Koń ma nam rozwieść zapasy.- odpowiedział mu ktoś.
-Podobno? Kiedy będzie?
-Nie wiem, nigdy z nim nie gadałem, jedzie z Rosji raczej trochę mu to zajmie, podobno zabił samego Ojca Chrzestnego, nie radziłbym go pośpieszać.
-Nawet nie możemy się z nim skontaktować.
-Może i dobrze.
I miej więcej na tym zakończyli.
Kiedy przyszła Rozi i się rozpłakała usiadłam obok niej i ją przytuliłam. Sama byłam rozdarta w swoich uczuciach. Ciszyłam się że Quick żyje, zastanawiałam się dlaczego wcześniej nie dał oznak życia. Obawiałam się że Rozi ma rację a chłopakom coś grozi.
-Obejrzymy jakiś film- podsunęłam.
-Jasne, a radio?
-Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu.- wyjaśniłam
-Czy oni gadają szyfrem?
-Raczej, Czarny Koń, Ojciec Chrzestny, to raczej ktoś ważny. Ten Czarny Koń jedzie z Rosji do Polski.- powiedziałam włączając film. - chyba nie może chodzić o jakiegoś konika biegnącego z Rosji do Polski bo by go zombie zjadło.
I na tym zakończyłyśmy rozmowę, film leciał ale nie byłam wstanie się na nim skupić, Rozi pewnie też.
-Nie martw się, Quick wróci, chłopacy też i wszystko wróci do normy... znaczy na tyle ile może, zombie wciąż będzie się na nas ślinić- próbowałam ją jakoś pocieszyć. Musiało być jej ciężko. Rozi rozejrzała się ale byłyśmy same, no może Amanda była w kuchni ze szklanką przy ścianie i próbowała coś podsłuchać. Dzieciaki pewnie poszły już spać. A gdzie była reszta ,kto ich wie. Może nasza fantastyczna trójka się obawia powrotu Quicka trochę im o nim opowiadaliśmy.
Nagle wszystko zgasło, Drake jakiś czas temu ustawił że o 22 wyłącza nam się prąd, uznał że tak będzie bezpieczniej.
-W tym dniu w którym zaginął Quick... miałam mu powiedzieć...
-O ciąży?- dopytałam, Rozi przytaknęła i kontynuowała.
-Pomyślałam że nawet dobrze że poszedł na polowanie, będę miała więcej czasu aby wymyślić jak mu to powiedzieć ale teraz...
-Będzie dobrze, po prostu mu powiedz- próbowałam ja pocieszyć- jak chcesz sama mogę mu powiedzieć.- zapewniłam a Rozi się roześmiała.
-To nic nie da. Czy ty zawsze wiesz co masz powiedzieć i zrobić?- dopytała.
-Hm, jeśli chodzi o życie innych, oczywiście.
Siedziałyśmy jakiś czas w ciszy. Zapatrzyłam się w ciemność przed sobą i pozwoliłam krążyć myślom.
-Czyli ty i Drake jesteście razem?- spytała Rozi.
-To ja może pójdę na wartę- wykręciłam się od odpowiedzi.
-Tchórz- zawołała Rozi za mną z rozbawieniem w głosie. Założyłam kurtkę wzięłam broń i krótkofalówkę którą wcisnęła mi Rozi i wyszłam z domu. Zombie od razu do mnie przybiegł merdając ogonem. Pogłaskałam go po głowie i ruszyłam w drogę.
Od Rozi
Od momentu kiedy w radiu usłyszałam tą dziwna gadkę nic więcej się nie liczyło. Nie miałam wątpliwości że to mój Quick. Boże on żyje! Ale skoro żyje, i jakimś sposobem ma dostęp do radia to znaczy... To znaczy że wcale nie był przetrzymywany. A jeżeli nie był to czemu po prostu do nas nie wrócił. Dlaczego wcześniej nie dał żadnych oznak życia. Czemu pozwolił nam myśleć że coś mu się stało. I gdzie on jest... Jedyne co w tej chwili chciałam to mu odpowiedzieć. Na co oczywiście nie pozwoliła mi reszta. W sumie mieli rację to by było nie odpowiedzialne, ale ja przestałam myśleć logicznie. Do tego wszystkiego doszła obawa że stało się coś Drake'owi i Luke'owi. Quick ostrzegał nas przed Krakowem chyba tylko tyle zrozumieliśmy, a oni właśnie tam pojechali. I jeszcze Amanda. Sama już nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Byłam już tak zdenerwowana że musiałam coś zjeść. Poszłam do kuchni i zaczęłam jeść jakąś śliwkową konfiturę.
- Pogadamy? - spytał Krzysiek wchodząc do kuchni
Jeszcze jego mi brakowało. Ale nie mogłam odkładać tej rozmowy w nie skończoność.
- Nie mamy o czym - odparłam - między nami nic nie było... Krzysiek lubię cię ale jako przyjaciela. Przepraszam jeżeli dałam ci nadzieje na coś więcej.
- Więc przyjaciele - podłapał
- Tak - odparłam
- Przepraszam za tamto, wygłupiłem się. Naprawdę zależy mi abyśmy nadal byli przyjaciółmi, nie żebym nie chciał nic więcej ale...
Cieszyłam się że nic między nami się nie zmieniło. Przynajmniej to jedno mam z głowy. Targały mną różne emocje. Jeżeli Quick wróci jak ja mu powiem że jestem w ciąży. A jak on kogoś poznał. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Jak każdego razu kiedy płakałam przy nim, tak i tym razem podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Wiedziałam... wiedziałam - piszczała Amanda
- Odczep się dziewczyno - ostrzegłam
- Właśnie dowiedzieliśmy się że mój brat żyje a ty obściskujesz się z Krzyśkiem - ciągnęła zirytowana - jak możesz
- Amanda - warknęłam - zostaw mnie w spokoju.
Wiedziałam że jak tylko Quick się pojawi ona nawymyśla mu nie stworzone historyjki. I znów zachciało mi się płakać. Jak ja nienawidzę tej kobiety... Kto głupi uratował jej życie?... Ty głupia - mruknęłam. Całe szczęście uratowała mnie płacząca Kasia.
- Jak ten cały Quick wróci ja z nim pogadam, wyjaśnię mu - wypalił Krzysiek
- Lepiej nie... Sama mu to wyjaśnię - odparłam
I wróciłam do salonu gdzie przy radiu siedziała Alex.
- Czy tylko ja najchętniej urwała bym łeb Amandzie - mruknęłam siadając
- Ja też mam jej po dziurki w nosie - odparła Lexi - Myślałam że po tamtym trochę odpuści
- Chyba za słabo jej przywaliłaś
- No co ty przywaliłam jej porządnie - odparła - przez małą chwilę nawet myślałam że przesadziłam
- Mam ochotę ją udusić - warknęłam - a jak on wróci?
- Nie tego chciałaś? - spytała zdziwiona Alex
- Tego ale...
- Ale jak Amanda coś zacznie gadać a on jej uwierzy to dam mu w pysk i wszystko mu wyjaśnię - odparła pewnie
- Tu nie chodzi tylko o Amandę - powiedziałam
I znów się rozryczałam. Dzisiaj to pobiłam jakiś rekord w płakaniu. Lexi usiadła koło mnie i mnie przytuliła.
- Obejrzymy jakiś film?
- Jasne - odparłam - a radio?
- Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu
- Czy oni gadają szyfrem?
- Pogadamy? - spytał Krzysiek wchodząc do kuchni
Jeszcze jego mi brakowało. Ale nie mogłam odkładać tej rozmowy w nie skończoność.
- Nie mamy o czym - odparłam - między nami nic nie było... Krzysiek lubię cię ale jako przyjaciela. Przepraszam jeżeli dałam ci nadzieje na coś więcej.
- Więc przyjaciele - podłapał
- Tak - odparłam
- Przepraszam za tamto, wygłupiłem się. Naprawdę zależy mi abyśmy nadal byli przyjaciółmi, nie żebym nie chciał nic więcej ale...
Cieszyłam się że nic między nami się nie zmieniło. Przynajmniej to jedno mam z głowy. Targały mną różne emocje. Jeżeli Quick wróci jak ja mu powiem że jestem w ciąży. A jak on kogoś poznał. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Jak każdego razu kiedy płakałam przy nim, tak i tym razem podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Wiedziałam... wiedziałam - piszczała Amanda
- Odczep się dziewczyno - ostrzegłam
- Właśnie dowiedzieliśmy się że mój brat żyje a ty obściskujesz się z Krzyśkiem - ciągnęła zirytowana - jak możesz
- Amanda - warknęłam - zostaw mnie w spokoju.
Wiedziałam że jak tylko Quick się pojawi ona nawymyśla mu nie stworzone historyjki. I znów zachciało mi się płakać. Jak ja nienawidzę tej kobiety... Kto głupi uratował jej życie?... Ty głupia - mruknęłam. Całe szczęście uratowała mnie płacząca Kasia.
- Jak ten cały Quick wróci ja z nim pogadam, wyjaśnię mu - wypalił Krzysiek
- Lepiej nie... Sama mu to wyjaśnię - odparłam
I wróciłam do salonu gdzie przy radiu siedziała Alex.
- Czy tylko ja najchętniej urwała bym łeb Amandzie - mruknęłam siadając
- Ja też mam jej po dziurki w nosie - odparła Lexi - Myślałam że po tamtym trochę odpuści
- Chyba za słabo jej przywaliłaś
- No co ty przywaliłam jej porządnie - odparła - przez małą chwilę nawet myślałam że przesadziłam
- Mam ochotę ją udusić - warknęłam - a jak on wróci?
- Nie tego chciałaś? - spytała zdziwiona Alex
- Tego ale...
- Ale jak Amanda coś zacznie gadać a on jej uwierzy to dam mu w pysk i wszystko mu wyjaśnię - odparła pewnie
- Tu nie chodzi tylko o Amandę - powiedziałam
I znów się rozryczałam. Dzisiaj to pobiłam jakiś rekord w płakaniu. Lexi usiadła koło mnie i mnie przytuliła.
- Obejrzymy jakiś film?
- Jasne - odparłam - a radio?
- Jest włączone... Mówili coś o Czarnym Koniu
- Czy oni gadają szyfrem?
Od Drake do Luke
Po małej kłótni z Luke'm o to kto siedzi za kierownicą. Udało mi się postawić na swoim i kierowałem tym złomem którego zabraliśmy krasnalowi. Mieliśmy mały kłopot przecież nie wiedzieliśmy z której strony ta grupa miała nadjechać. Lecz skoro powiedziałem że nie mogą jechać do Krakowa, a mają dzieci zapewne chcieli odpocząć. Więc mogą być gdzieś na obrzeżach. Chyba że się przestraszyli i odjechali. Z czego bardziej bym się cieszył mamy wystarczająco dużo dzieci dodatkowej trójki nam nie potrzeba. Szlak... od kiedy stałem się takim obrońcą. Odkąd wsiedliśmy do samochodu Luke nie odezwał się do mnie słowem. Co znowu go ugryzło. Nie wytrzymałem... Chyba spędzam za dużo czasu z Alex której jadaczka się nie zamyka.
- Co jest między tobą a Julką? - spytałem
- A co? - odparł pytaniem
- Pytam tylko... ładna jest - zacząłem
- Spędzamy dużo czasu razem - wypalił
- Więc jesteście razem? - dopytałem
- To trochę skomplikowane
- A jaki związek w tych czasach nie jest skomplikowany - mruknąłem - A co jest między tobą a Pati?
- Że co?!
- No ona też spędza z wami dużo czasu - zacząłem - po prostu mnie ciekawią wasze stosunki i nie tylko mnie. Chyba wszyscy patrzą na was jak na dobrą telenowelę.
- Drake o czym ty pieprzysz
- No o tym że... jak ci to powiedzieć... z boku wygląda to nie co zabawnie. Ten wasz trójkąt, ty, Julka i Pati. Mówisz że spędzasz dużo czasu z Julką ale zawsze obok was jest Pati... Kumasz?
- A co jest między tobą a moją siostrą? - zmienił temat, na który się nie spodziewałem i mało co nie zaparkowałem na drzewie.
- A nie zabijesz mnie jak tylko otworze twarz? - spytałem
- Fakt chyba nie chcę wiedzieć
- Mogę opowiedzieć ci wszystko ze szczegółami - drążyłem
- Milcz bo cię za strzele i się zabijemy.
- No jak mnie za strzelisz to ja już będę martwy - zauważyłem
- Powiedział ci ktoś że jesteś upierdliwy - fuknął - pasujecie do siebie. Ciekawe kiedy się pozabijacie
- Co ty dziś wszystkich byś tylko zabijał.
- Stój - wrzasnął
- Co? Po co? - zapytałem
Ale zatrzymałem samochód. I spojrzałem w stronę w którą patrzył Luke. Patrzyliśmy na ślady kół prowadzące między drzewa w głąb lasu. Ktoś tą drogą nie dawno musiał jechać. Bez słowa wysiedliśmy z samochodu zostawiając go między drzewami. Zaczęliśmy iść po śladach opon na mokrej ziemi, z przygotowaną bronią na wszelki wypadek. Po paru metrach ujrzeliśmy samochód i rozstawione trzy namioty, a przy samochodzie kręciło się dwóch facetów i 8 letnia dziewczynka. Spojrzeliśmy po sobie. Wyglądało na to że jeszcze żyją. Może właśnie tym razem nam się uda. Chwilę się wahałem ale Luke już szedł w ich stronę.
- To wy nadawaliście w radiu? - spytał Luke
- Tak - odparł jeden
- Nie - odparł drugi
- To tak czy nie? - dopytałem
- Nie chcemy kłopotów - zaczął niepewnie
- Więc jesteście tą 8 osobową grupą? - zauważył Luke
- To my was ostrzegliśmy - wyjaśniłem
Zrobiliśmy małe zamieszanie więc z namiotu wyszli pozostali. Ich grupa rzeczywiście liczyła 8 osób. Dwóch facetów, 8 letnia dziewczynka, trzy kobiety, około 4 letni chłopiec i drugi 10 letni.
- Co się dzieje? - spytała jedna z kobiet
- Szukaliśmy was - wyjaśnił Luke - jestem Luke, a to Drake. Chcemy wam pomóc tu nie jesteście bezpieczni
- To wy - zaczęła - jesteście tą liczną grupą która pomaga innym. Wiedziałam że nas znajdą
- Liczną grupą - powtórzył Luke
- No to tak nie do końca prawda - zacząłem zmieszany
- Wyjaśnimy pózniej - wtrącił Luke - musimy stąd spadać
Już cała grupa się do gadała, i stwierdzili że nam zaufają. W sumie nie mieli wyjścia. Zbieraliśmy się już nawet do odjazdu kiedy usłyszałem silniki samochodów. Następnie trzask zamykanych drzwi i tak bardzo znienawidzone słowa. Które słyszę jak tylko opuszczę dom
- Opuście broń i ręce do góry
- Poważnie - mruknąłem odkręcając się do nich
Stały tam trzy samochody i było 6 ludzi z wymierzoną w nas bronią.
- Nie kombinujcie - ostrzegł - jesteście otoczeni ze wszystkich stron. A teraz proszę Panów aby wsiedli spokojnie do samochodów.
- Co jest między tobą a Julką? - spytałem
- A co? - odparł pytaniem
- Pytam tylko... ładna jest - zacząłem
- Spędzamy dużo czasu razem - wypalił
- Więc jesteście razem? - dopytałem
- To trochę skomplikowane
- A jaki związek w tych czasach nie jest skomplikowany - mruknąłem - A co jest między tobą a Pati?
- Że co?!
- No ona też spędza z wami dużo czasu - zacząłem - po prostu mnie ciekawią wasze stosunki i nie tylko mnie. Chyba wszyscy patrzą na was jak na dobrą telenowelę.
- Drake o czym ty pieprzysz
- No o tym że... jak ci to powiedzieć... z boku wygląda to nie co zabawnie. Ten wasz trójkąt, ty, Julka i Pati. Mówisz że spędzasz dużo czasu z Julką ale zawsze obok was jest Pati... Kumasz?
- A co jest między tobą a moją siostrą? - zmienił temat, na który się nie spodziewałem i mało co nie zaparkowałem na drzewie.
- A nie zabijesz mnie jak tylko otworze twarz? - spytałem
- Fakt chyba nie chcę wiedzieć
- Mogę opowiedzieć ci wszystko ze szczegółami - drążyłem
- Milcz bo cię za strzele i się zabijemy.
- No jak mnie za strzelisz to ja już będę martwy - zauważyłem
- Powiedział ci ktoś że jesteś upierdliwy - fuknął - pasujecie do siebie. Ciekawe kiedy się pozabijacie
- Co ty dziś wszystkich byś tylko zabijał.
- Stój - wrzasnął
- Co? Po co? - zapytałem
Ale zatrzymałem samochód. I spojrzałem w stronę w którą patrzył Luke. Patrzyliśmy na ślady kół prowadzące między drzewa w głąb lasu. Ktoś tą drogą nie dawno musiał jechać. Bez słowa wysiedliśmy z samochodu zostawiając go między drzewami. Zaczęliśmy iść po śladach opon na mokrej ziemi, z przygotowaną bronią na wszelki wypadek. Po paru metrach ujrzeliśmy samochód i rozstawione trzy namioty, a przy samochodzie kręciło się dwóch facetów i 8 letnia dziewczynka. Spojrzeliśmy po sobie. Wyglądało na to że jeszcze żyją. Może właśnie tym razem nam się uda. Chwilę się wahałem ale Luke już szedł w ich stronę.
- To wy nadawaliście w radiu? - spytał Luke
- Tak - odparł jeden
- Nie - odparł drugi
- To tak czy nie? - dopytałem
- Nie chcemy kłopotów - zaczął niepewnie
- Więc jesteście tą 8 osobową grupą? - zauważył Luke
- To my was ostrzegliśmy - wyjaśniłem
Zrobiliśmy małe zamieszanie więc z namiotu wyszli pozostali. Ich grupa rzeczywiście liczyła 8 osób. Dwóch facetów, 8 letnia dziewczynka, trzy kobiety, około 4 letni chłopiec i drugi 10 letni.
- Co się dzieje? - spytała jedna z kobiet
- Szukaliśmy was - wyjaśnił Luke - jestem Luke, a to Drake. Chcemy wam pomóc tu nie jesteście bezpieczni
- To wy - zaczęła - jesteście tą liczną grupą która pomaga innym. Wiedziałam że nas znajdą
- Liczną grupą - powtórzył Luke
- No to tak nie do końca prawda - zacząłem zmieszany
- Wyjaśnimy pózniej - wtrącił Luke - musimy stąd spadać
Już cała grupa się do gadała, i stwierdzili że nam zaufają. W sumie nie mieli wyjścia. Zbieraliśmy się już nawet do odjazdu kiedy usłyszałem silniki samochodów. Następnie trzask zamykanych drzwi i tak bardzo znienawidzone słowa. Które słyszę jak tylko opuszczę dom
- Opuście broń i ręce do góry
- Poważnie - mruknąłem odkręcając się do nich
Stały tam trzy samochody i było 6 ludzi z wymierzoną w nas bronią.
- Nie kombinujcie - ostrzegł - jesteście otoczeni ze wszystkich stron. A teraz proszę Panów aby wsiedli spokojnie do samochodów.
Od Amandy
- No i ty Rozi masz przejebane - powiedziałam
- Ooo znalazł się czasoumilacz - powiedziała Alex
- Jeżeli Quick wróci, a wróci to wszystko mu opowiem. Że ty Rozi i Krzysiek, że ty Alex i Drake i że tych troje to wszyscy razem.
- A ty? - odezwała się Alex i kontynuowała dalej - Amandzia jest taka biedna bo tak wszystkim daje w kość że nawet Witek na jej widok woli popieścić motor niż ją.
No to wszystko generalnie przelało czarę goryczy, ale Alex to się bałam. Bałam się że zabije mi Kasie. I już wiem powiem Quickowi że Alex chce zabić Kasię. I powiem jemu też, że to nie jest jego dziecko, że ona ma je z Krzyśkiem. Tylko co ja wymyślę że jest szybko taka gruba. Powiem jemu że ją badałam i ona ma kłopoty z trawieniem. A ona żre fasole i groch jak opętana. Potem beka i pierdzi śmierdzącą. I jest cały czas taka wzdęta. Wtedy na pewno Quick na nią nie spojrzy, a o słuchaniu w ogóle nie ma mowy. Nie będzie miała żadnych argumentów. Bo Quick taki pedantyczny nawet ojcu zwracał uwagę jak pierdnął. To słuchać jej na pewno nie będzie bo pomyśli że jak się zdenerwuje to pierdnie. No najlepszą obroną jest atak tak zawsze mówił Quick i tego muszę się trzymać, a jak nawet będzie próbowała mówić do niego to krzyknę uwaga bo się zesra. Ja nie wiem jak to zrobić, ale muszę popatrzeć na leki i wziąść aby nie spać i pilnować chwili kiedy on wróci. Bo muszę być pierwsza aby mu to powiedzieć. Bo jak nie pierdnie to ja polegnę.
- Ooo znalazł się czasoumilacz - powiedziała Alex
- Jeżeli Quick wróci, a wróci to wszystko mu opowiem. Że ty Rozi i Krzysiek, że ty Alex i Drake i że tych troje to wszyscy razem.
- A ty? - odezwała się Alex i kontynuowała dalej - Amandzia jest taka biedna bo tak wszystkim daje w kość że nawet Witek na jej widok woli popieścić motor niż ją.
No to wszystko generalnie przelało czarę goryczy, ale Alex to się bałam. Bałam się że zabije mi Kasie. I już wiem powiem Quickowi że Alex chce zabić Kasię. I powiem jemu też, że to nie jest jego dziecko, że ona ma je z Krzyśkiem. Tylko co ja wymyślę że jest szybko taka gruba. Powiem jemu że ją badałam i ona ma kłopoty z trawieniem. A ona żre fasole i groch jak opętana. Potem beka i pierdzi śmierdzącą. I jest cały czas taka wzdęta. Wtedy na pewno Quick na nią nie spojrzy, a o słuchaniu w ogóle nie ma mowy. Nie będzie miała żadnych argumentów. Bo Quick taki pedantyczny nawet ojcu zwracał uwagę jak pierdnął. To słuchać jej na pewno nie będzie bo pomyśli że jak się zdenerwuje to pierdnie. No najlepszą obroną jest atak tak zawsze mówił Quick i tego muszę się trzymać, a jak nawet będzie próbowała mówić do niego to krzyknę uwaga bo się zesra. Ja nie wiem jak to zrobić, ale muszę popatrzeć na leki i wziąść aby nie spać i pilnować chwili kiedy on wróci. Bo muszę być pierwsza aby mu to powiedzieć. Bo jak nie pierdnie to ja polegnę.
Od Quicka
No i przyszedł piekielny ranek całą noc nie zmrużyłem oka. 60 kierowców wstawiło się w umówionym miejscu. Wyszedłem do nich. Zauważyłem też że byli z nimi moi ludzie.
-Kwalifikacje proszę od was panowie.- wszyscy zgodnie, na rozkaz oddali prawo jazdy. Nie wiele z tego rozumiałem, kategorie były różne ale wyższe niż na osobówkę.
-Dobra panowie powiem krótko, potrzebuję 30 ludzi do przewozu osób, autokarów dokładnie. Po dwóch kierowców na autokar. Kolejna sprawa potrzebuję 30 ludzi na tiry do przewozu ciężkiego sprzętu, dzwigi, wiatraki i różne pierdoły, również po dwóch. Wszyscy powiedzieli tak jest. Ale ktoś miał ale.
-Czemu po dwóch?- wojskowy się odezwał.
-Bo Czarny Koń tak zarządził. To idziemy- powiedziałem. Wyszliśmy na plac, 30 moich pojazdów było już gotowych. 15 autokarów reszta to tiry. Żywność, sprzęt, samochody. Podszedł do mnie rusek z jakimiś ludzimi.
-Ma padre tu jeszcze 20 kierowców.
-Po co mi to- burknąłem- mam swoich ludzi.
-Ja tego nie wiem- mówił rusek- trzeba z Bossem mówić.
Zapytałem ruska po co mi ci kierowcy dodatkowi. Odparł:
-To dodatkowe tiry z żywnością pod twoim herbem dla placówek w Polsce.
-Więc to tak- powiedziałem- idę do bosa
A rusek się oddalił. Podszedłem do swoich ludzi.
-Autobusy teraz ruszają we wskazane miejsce. Dwóch zbrojnych ze mną, czterech pilnuje autobusów, czterech rusków- dodałem. Wsiedliśmy do jednego z samochodu i po jechaliśmy do Ivana. Oczywiście wpuszczono mnie bez problemu. Kurcze ile może złoty pierścionek. Wystarczy błysk- pomyślałem.
-Dobra chłopaki, to idziemy na żywioł.
-Wierzymy w szefa- odparli równo jak chórek. I jeden z nich nawet się wychylił.
-Bo ja nie ty to kto, Czarny Koniu.
Odkręciłem się na pięcie.
-Nie mów do mnie więcej. To polecenie służbowe. Od tej pory, żaden z was nie myśli nie czuje tylko wykonuje. Gdy wyjdziemy stąd żywi a mam nadzieję że to się uda to przekażecie to reszcie zbrojnych.
-Tak jest szefie- krzyknęli chórem.- Nie myślę nie czuję, wykonuje.
-Może ciszej- skuliłem się.
-Ale co jest szef, bossem.
-Bossem jest Ivan ja jestem pionkiem. Więc morda pod urzędem.- i wszedłem do biura Ivana.
-Jak zwykle uroczy-przywitała mnie Angelina. Po prostu mnie wmurowało w glebę.
-Panienka tutaj?
-Tatusiek mówił że jedziesz z misją. Zabić tych tam, co tatusiowi grozili.
-Istotnie- odparłem twardo. Wtedy pojawił się Ivan. Wyprosił córkę z gabinetu.
-Wybacz Quick. Kobiety.
-Nic się nie stało. Panienka Angelina to urocza osoba.
-Dobrze przejdzmy do interesów więc. O której ruszasz?
-Za czterdzieści minut od momentu aż stąd wyjdę jeżeli wszystko jest gotowe.
-Ja słowa dotrzymuję.- stwierdził Ivan.
-Ja również- powiedziałem ostro i twardo. -Dowiedziałem się że otrzymuję nad bagaż. Nie mam tylu ludzi by bronić takiego konwoju. Umowa była inna.
-Tak, ale zmieniłem ją- powiedział Ivan. -Twój nadbagaż to tiry które zaopatrzą wszystkie twoje bojówki w Polsce w żywność i potrzebne rzeczy. W każdym z nich umieszczane są twoje znaki. Bez flag żaden do Rosji nie wjedzie.
-Mieliśmy inną umowę.
-Każdą umowę można regenocjować.
-Ivan ze mną się negocjuje, nie lubię kiedy ktoś stawia mi warunki.
-Ośmieliłeś się wymówić moje imię synu.
-Jeszcze jedno- powiedziałem ostro, miałem ochotę go wtedy zabić- nie jestem twoim synem.
-Takie małe nie porozumienie- uśmiechnął się żeby rozładować napięcie.
-Dobrze- powiedziałem- niech jadą. Będą pod moja ochroną ale jeżeli nie będą nadążać to ich problem. Poświęcać ludzi dla nich też nie będę. Nie znam ich nie ufam im.
-Dobrze Quick. Im bardziej się wkurwiasz tym bardziej cie lubię.
-Będą musieli zapracować na moje zaufanie .
-Mądry jesteś- stwierdził Ivan. -Trzaba wyrobić sobie pozycje. Mój Czarny Koń. Żeby mój syn był tak inteligentny i skuteczny jak ty.- odwrócił się automatycznie.
-Syn?- dopytałem
-Znaczy córka miała być synem, miałem na myśli że chciałbym mieć takiego syna jak ty.
-No dobrze czas mnie goni przejdzmy do rzeczy.- powiedziałem.
-Więc pierwsza sprawa. To coś co mi groziło, zlikwidować i głowy dostarczyć. Masz na to siedem pełnych dni i na placu będzie człowiek który włączy stoper w momencie gdy zapalisz silnik swojego samochodu.
-Rozumiem- powiedziałem.
-To w tej chwili jest priorytet. Druga sprawa to profesor a raczej jego dokumentacja. Z tym może ci się trochę zejść. Popatrzyłem na mapę i jeżeli jest w górach tak jak myślisz to kawałek ci się zejdzie. No i trzecia sprawa masz ogarnąć te bojówki i tą całą pieprzoną Polskę. Mają być twoi. To znaczy moi. Rozumiesz co mam na myśli Quick?
-Tak wszystko jest dla mnie jasne.- spojrzałem na zegarek.- w sumie to muszę się już pożegnać bo muszę ruszać w trasę. Proszę pozdrowić ode mnie panienkę Angelinę bardzo żałuję iż osobiście nie jest mi dane pożegnać się z panienką.
-nie omieszkam przekazać.- uśmiechnął się Ivan- Powodzenia Czarny Koniu. I mam nadzieje że za siedem dni dostane to co chciałem.
-Tak będzie powiedziałem. -Żegnam, o wielki tego świata.
I wyszedłem. We trzech ze zbrojnymi wsiedliśmy do samochodu.
-Co mówił ?- dopytywał jeden.
-Zapytaj dziadka czy obrazy zabrane.
-Jasne można wstawiać do lombardu- usłyszeliśmy po drugiej stronie.
-No to na plac i ruszamy. Musimy spierdalać do Polski. Podaje kody (????) tu będziemy rozmawiać, wszystko ma być w pełni odpalone za dwadzieścia minut będziemy na miejscu i wyciągamy z tego sprzętu ile fabryka dała. Tak nadać i bez odbioru.
Wysadzili mnie na placu i podałem im flagi.
-Założyć, wpisać w nawigację Kraków obstawić autokary i ruszajcie. Ja dołączę z całą resztą. Wykonać.
-Tak jest- powiedzieli i ruszyli. Ja z pozostałymi kierowcami wszystko ustaliłem sam na końcu odpaliłem silnik, nie pojmowałem tego samochodu. Kurwa nie jezdziłem czymś takim, normalnie wehikuł czasu. Guziczki, przyciski. Ja w lewo przyczepa w prawo. Ja na hamulec a samochód nabiera pędu. Gościu zboku który był moją małpą bredził że nie tak że...
-Zamknij ryj ja pierdole.- ryknąłem na niego. -Chyba sam wiem że jest nie tak. A ty szmato skądkolwiek jesteś rozbieraj się tutaj do goła.
-Będę jechał w majtkach?- zapytał
-Będziesz do puki ci nie zaufam. Ostatecznie włączę ci ogrzewanie. I jakąś muzykę żebyś nie mówił do mnie teraz.- dogoniliśmy autokary na zakodowanej poprosiłem ze staruszkiem.
-Panie starszy wszystko się powiodło?
-Chyba tak.
-Dobrze za chwile was dogonię- gdy wyminąłem autokary znów zacząłem mówić przez radio stacje.- będę prowadził. Dajemy tyle ile się da wycisnąć, do kierowców, zmieniacie się gdy poczujecie zmęczenie. Do zbrojnych przede wszystkim cywile i mój sprzęt. Do całej reszty i dajcie głośniki na autokary, dzieci srają w pieluchy w autokarach jest toaleta i konwój jedzie dalej i nigdzie się nie zatrzymujemy. Koniec transmisji.- no i poszły konie po betonie. Zmieniłem falę do zbrojnych powiedziałem:
-Przydało by mi się 80 łebka martwego. Zlokalizować, zorganizować i wykonać. Dziękuję bez odbioru.
-Kwalifikacje proszę od was panowie.- wszyscy zgodnie, na rozkaz oddali prawo jazdy. Nie wiele z tego rozumiałem, kategorie były różne ale wyższe niż na osobówkę.
-Dobra panowie powiem krótko, potrzebuję 30 ludzi do przewozu osób, autokarów dokładnie. Po dwóch kierowców na autokar. Kolejna sprawa potrzebuję 30 ludzi na tiry do przewozu ciężkiego sprzętu, dzwigi, wiatraki i różne pierdoły, również po dwóch. Wszyscy powiedzieli tak jest. Ale ktoś miał ale.
-Czemu po dwóch?- wojskowy się odezwał.
-Bo Czarny Koń tak zarządził. To idziemy- powiedziałem. Wyszliśmy na plac, 30 moich pojazdów było już gotowych. 15 autokarów reszta to tiry. Żywność, sprzęt, samochody. Podszedł do mnie rusek z jakimiś ludzimi.
-Ma padre tu jeszcze 20 kierowców.
-Po co mi to- burknąłem- mam swoich ludzi.
-Ja tego nie wiem- mówił rusek- trzeba z Bossem mówić.
Zapytałem ruska po co mi ci kierowcy dodatkowi. Odparł:
-To dodatkowe tiry z żywnością pod twoim herbem dla placówek w Polsce.
-Więc to tak- powiedziałem- idę do bosa
A rusek się oddalił. Podszedłem do swoich ludzi.
-Autobusy teraz ruszają we wskazane miejsce. Dwóch zbrojnych ze mną, czterech pilnuje autobusów, czterech rusków- dodałem. Wsiedliśmy do jednego z samochodu i po jechaliśmy do Ivana. Oczywiście wpuszczono mnie bez problemu. Kurcze ile może złoty pierścionek. Wystarczy błysk- pomyślałem.
-Dobra chłopaki, to idziemy na żywioł.
-Wierzymy w szefa- odparli równo jak chórek. I jeden z nich nawet się wychylił.
-Bo ja nie ty to kto, Czarny Koniu.
Odkręciłem się na pięcie.
-Nie mów do mnie więcej. To polecenie służbowe. Od tej pory, żaden z was nie myśli nie czuje tylko wykonuje. Gdy wyjdziemy stąd żywi a mam nadzieję że to się uda to przekażecie to reszcie zbrojnych.
-Tak jest szefie- krzyknęli chórem.- Nie myślę nie czuję, wykonuje.
-Może ciszej- skuliłem się.
-Ale co jest szef, bossem.
-Bossem jest Ivan ja jestem pionkiem. Więc morda pod urzędem.- i wszedłem do biura Ivana.
-Jak zwykle uroczy-przywitała mnie Angelina. Po prostu mnie wmurowało w glebę.
-Panienka tutaj?
-Tatusiek mówił że jedziesz z misją. Zabić tych tam, co tatusiowi grozili.
-Istotnie- odparłem twardo. Wtedy pojawił się Ivan. Wyprosił córkę z gabinetu.
-Wybacz Quick. Kobiety.
-Nic się nie stało. Panienka Angelina to urocza osoba.
-Dobrze przejdzmy do interesów więc. O której ruszasz?
-Za czterdzieści minut od momentu aż stąd wyjdę jeżeli wszystko jest gotowe.
-Ja słowa dotrzymuję.- stwierdził Ivan.
-Ja również- powiedziałem ostro i twardo. -Dowiedziałem się że otrzymuję nad bagaż. Nie mam tylu ludzi by bronić takiego konwoju. Umowa była inna.
-Tak, ale zmieniłem ją- powiedział Ivan. -Twój nadbagaż to tiry które zaopatrzą wszystkie twoje bojówki w Polsce w żywność i potrzebne rzeczy. W każdym z nich umieszczane są twoje znaki. Bez flag żaden do Rosji nie wjedzie.
-Mieliśmy inną umowę.
-Każdą umowę można regenocjować.
-Ivan ze mną się negocjuje, nie lubię kiedy ktoś stawia mi warunki.
-Ośmieliłeś się wymówić moje imię synu.
-Jeszcze jedno- powiedziałem ostro, miałem ochotę go wtedy zabić- nie jestem twoim synem.
-Takie małe nie porozumienie- uśmiechnął się żeby rozładować napięcie.
-Dobrze- powiedziałem- niech jadą. Będą pod moja ochroną ale jeżeli nie będą nadążać to ich problem. Poświęcać ludzi dla nich też nie będę. Nie znam ich nie ufam im.
-Dobrze Quick. Im bardziej się wkurwiasz tym bardziej cie lubię.
-Będą musieli zapracować na moje zaufanie .
-Mądry jesteś- stwierdził Ivan. -Trzaba wyrobić sobie pozycje. Mój Czarny Koń. Żeby mój syn był tak inteligentny i skuteczny jak ty.- odwrócił się automatycznie.
-Syn?- dopytałem
-Znaczy córka miała być synem, miałem na myśli że chciałbym mieć takiego syna jak ty.
-No dobrze czas mnie goni przejdzmy do rzeczy.- powiedziałem.
-Więc pierwsza sprawa. To coś co mi groziło, zlikwidować i głowy dostarczyć. Masz na to siedem pełnych dni i na placu będzie człowiek który włączy stoper w momencie gdy zapalisz silnik swojego samochodu.
-Rozumiem- powiedziałem.
-To w tej chwili jest priorytet. Druga sprawa to profesor a raczej jego dokumentacja. Z tym może ci się trochę zejść. Popatrzyłem na mapę i jeżeli jest w górach tak jak myślisz to kawałek ci się zejdzie. No i trzecia sprawa masz ogarnąć te bojówki i tą całą pieprzoną Polskę. Mają być twoi. To znaczy moi. Rozumiesz co mam na myśli Quick?
-Tak wszystko jest dla mnie jasne.- spojrzałem na zegarek.- w sumie to muszę się już pożegnać bo muszę ruszać w trasę. Proszę pozdrowić ode mnie panienkę Angelinę bardzo żałuję iż osobiście nie jest mi dane pożegnać się z panienką.
-nie omieszkam przekazać.- uśmiechnął się Ivan- Powodzenia Czarny Koniu. I mam nadzieje że za siedem dni dostane to co chciałem.
-Tak będzie powiedziałem. -Żegnam, o wielki tego świata.
I wyszedłem. We trzech ze zbrojnymi wsiedliśmy do samochodu.
-Co mówił ?- dopytywał jeden.
-Zapytaj dziadka czy obrazy zabrane.
-Jasne można wstawiać do lombardu- usłyszeliśmy po drugiej stronie.
-No to na plac i ruszamy. Musimy spierdalać do Polski. Podaje kody (????) tu będziemy rozmawiać, wszystko ma być w pełni odpalone za dwadzieścia minut będziemy na miejscu i wyciągamy z tego sprzętu ile fabryka dała. Tak nadać i bez odbioru.
Wysadzili mnie na placu i podałem im flagi.
-Założyć, wpisać w nawigację Kraków obstawić autokary i ruszajcie. Ja dołączę z całą resztą. Wykonać.
-Tak jest- powiedzieli i ruszyli. Ja z pozostałymi kierowcami wszystko ustaliłem sam na końcu odpaliłem silnik, nie pojmowałem tego samochodu. Kurwa nie jezdziłem czymś takim, normalnie wehikuł czasu. Guziczki, przyciski. Ja w lewo przyczepa w prawo. Ja na hamulec a samochód nabiera pędu. Gościu zboku który był moją małpą bredził że nie tak że...
-Zamknij ryj ja pierdole.- ryknąłem na niego. -Chyba sam wiem że jest nie tak. A ty szmato skądkolwiek jesteś rozbieraj się tutaj do goła.
-Będę jechał w majtkach?- zapytał
-Będziesz do puki ci nie zaufam. Ostatecznie włączę ci ogrzewanie. I jakąś muzykę żebyś nie mówił do mnie teraz.- dogoniliśmy autokary na zakodowanej poprosiłem ze staruszkiem.
-Panie starszy wszystko się powiodło?
-Chyba tak.
-Dobrze za chwile was dogonię- gdy wyminąłem autokary znów zacząłem mówić przez radio stacje.- będę prowadził. Dajemy tyle ile się da wycisnąć, do kierowców, zmieniacie się gdy poczujecie zmęczenie. Do zbrojnych przede wszystkim cywile i mój sprzęt. Do całej reszty i dajcie głośniki na autokary, dzieci srają w pieluchy w autokarach jest toaleta i konwój jedzie dalej i nigdzie się nie zatrzymujemy. Koniec transmisji.- no i poszły konie po betonie. Zmieniłem falę do zbrojnych powiedziałem:
-Przydało by mi się 80 łebka martwego. Zlokalizować, zorganizować i wykonać. Dziękuję bez odbioru.
Od Lexi
Po chwili przyszedł Luke i chyba już wszystko wiedział.
-Co dalej?- spytał.
-Powinniśmy...
-Nie, nic nie powinniśmy- od razu przerwał mi Drake.
-Oni ich zabiją- upierałam się dalej.
- Oni mają dzieci- poparła mnie Rozi.- A my zamiast coś zrobić siedzimy i marnujemy czas na kłótnie.
-A więc ja jadę- oświadczyłam i wstałam a Drake od razu mnie złapał za rękę.
-Nigdzie nie jedziesz a ni ty a ni ty- wskazał na Rozi- Pojedziemy z Luke'em ale niczego nie obiecuję.
Oczywiście chciałam jechać ale naprawdę nie mieliśmy czasu na kłótnie a więc odpuściłam.
-Ale musimy być w kontakcie- upierałam się. Drake mnie pocałował.
-Za jakiś czas wrócimy- i sobie poszli.
-Drake- oburzyłam się i zdenerwowana westchnęłam. Usiadłam przy tym radiu a Rozi podeszła do mnie.
-Musimy to jakoś uruchomić, w samochodzie jest nadajnik- wyjaśniłam i wspólnie z Rozi jakoś to uruchomiłyśmy.
-...chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru.- oniemiałe popatrzyłyśmy po sobie nawet Pati do nas podeszła.
-To chyba nie był on, no nie?- dopytała Pati.
-Wszyscy nie mogliśmy się przesłyszeć- stwierdziłam- tym bardziej przecież Luke tez słyszał.
-Ale nie był pewny...
-Co słyszał?- spytała Rozi.
-No, padło imię Quicka ale były straszne zakłócenia i Luke nie był pewny nie chcieliśmy ci robić nadziei.- wyjaśniłam.
-Nie powiedzieliście mi, bo nie chcieliście mi robić nadziei- dopytała.
-Rozi...
-Dobra nie ważne, musimy się odezwać.- stwierdziła i zaczęła majstrować przy urządzeniu.
-Nie wiem czy to dobry pomysł- wtrąciła się Pati- Drake mówił że mogą nas przez to namierzyć. Jeśli to był Quick to odpowiedział bo usłyszał Drake'a. On wie że my żyjemy my wiemy że on żyje. Ktoś wie o co mogło mu chodzić?
Przez chwilę się zastanawiałyśmy.
-Czekajcie ten Quick?- dopytał Krzysiek który się otrząsnął.
-Tak mój Quick.- odparła Rozi z naciskiem na mój.
-Pati chyba ma racje- przyznałam- Quick do nas wróci. A my nie możemy ryzykować utraty domku. Trzeba z kontaktować się z chłopakami.
-Mówiłam że mój brat zawsze wraca- powiedziała cicho Amanda, odkąd się poszarpałyśmy unikała mnie jak mogła.
-O nie! Chłopacy jadą w stronę Krakowa a Quick mówił że nie powinniśmy.- krzyknęła z rozpaczą Rozi i ja też zaczęłam się martwić.
-Co dalej?- spytał.
-Powinniśmy...
-Nie, nic nie powinniśmy- od razu przerwał mi Drake.
-Oni ich zabiją- upierałam się dalej.
- Oni mają dzieci- poparła mnie Rozi.- A my zamiast coś zrobić siedzimy i marnujemy czas na kłótnie.
-A więc ja jadę- oświadczyłam i wstałam a Drake od razu mnie złapał za rękę.
-Nigdzie nie jedziesz a ni ty a ni ty- wskazał na Rozi- Pojedziemy z Luke'em ale niczego nie obiecuję.
Oczywiście chciałam jechać ale naprawdę nie mieliśmy czasu na kłótnie a więc odpuściłam.
-Ale musimy być w kontakcie- upierałam się. Drake mnie pocałował.
-Za jakiś czas wrócimy- i sobie poszli.
-Drake- oburzyłam się i zdenerwowana westchnęłam. Usiadłam przy tym radiu a Rozi podeszła do mnie.
-Musimy to jakoś uruchomić, w samochodzie jest nadajnik- wyjaśniłam i wspólnie z Rozi jakoś to uruchomiłyśmy.
-...chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru.- oniemiałe popatrzyłyśmy po sobie nawet Pati do nas podeszła.
-To chyba nie był on, no nie?- dopytała Pati.
-Wszyscy nie mogliśmy się przesłyszeć- stwierdziłam- tym bardziej przecież Luke tez słyszał.
-Ale nie był pewny...
-Co słyszał?- spytała Rozi.
-No, padło imię Quicka ale były straszne zakłócenia i Luke nie był pewny nie chcieliśmy ci robić nadziei.- wyjaśniłam.
-Nie powiedzieliście mi, bo nie chcieliście mi robić nadziei- dopytała.
-Rozi...
-Dobra nie ważne, musimy się odezwać.- stwierdziła i zaczęła majstrować przy urządzeniu.
-Nie wiem czy to dobry pomysł- wtrąciła się Pati- Drake mówił że mogą nas przez to namierzyć. Jeśli to był Quick to odpowiedział bo usłyszał Drake'a. On wie że my żyjemy my wiemy że on żyje. Ktoś wie o co mogło mu chodzić?
Przez chwilę się zastanawiałyśmy.
-Czekajcie ten Quick?- dopytał Krzysiek który się otrząsnął.
-Tak mój Quick.- odparła Rozi z naciskiem na mój.
-Pati chyba ma racje- przyznałam- Quick do nas wróci. A my nie możemy ryzykować utraty domku. Trzeba z kontaktować się z chłopakami.
-Mówiłam że mój brat zawsze wraca- powiedziała cicho Amanda, odkąd się poszarpałyśmy unikała mnie jak mogła.
-O nie! Chłopacy jadą w stronę Krakowa a Quick mówił że nie powinniśmy.- krzyknęła z rozpaczą Rozi i ja też zaczęłam się martwić.
piątek, 29 września 2017
Od Quicka
Cholera co ja najlepszego zrobiłem. I jak zawsze najpierw działam potem myślę. Oddałem krótkofalówkę chłopakowi, który był totalnie zdziwiony i zaskoczony.
- Co się szefowi stało? Czemu szef tak dziwnie mówił?
- Słuchaj dałem dupy muszę iść do Ivana.
- Tak szef mówił, że ja słysząc szefa i stojąc obok jak bym nie widział to bym nie uwierzył że to szef.
- No i tego się trzymaj to nie byłem ja
Gdy dotarłem do magazynów. Gdzie szykowali samochody. I cały potrzebny sprzęt. Jakiś rusek mnie zaczepił i gada.
- Nie będziemy malować. Ivan zadecydował, samochody będą tylko o flagowane. Podobno nie ma czasu.
- Czy ty mówisz o tym co ja usłyszałem? - dopytałem nie pewnie
- No tak. Szef mówił
- Znaczy że Ivan - upewniałem się
- Że poszło po łączach. Że grożą jemu. Podobno jakaś duża zorganizowana grupa.
W duchu się śmiałem. Bo wiedziałem że to o moich chodzi.
- No słyszałem że w huj uzbrojona. Dobra idę do Bossa. A wy zagęszczajcie ruchy.
Niepewnie wszedłem do pałacu Ivana. I zapukałem do drzwi jego biura.
- Wejść - powiedział - miałem wysłać ludzi po ciebie. Żeby cię poszukali. Ale ty jesteś jak zawsze we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Kiwnąłem głową i zacząłem mówić
- Polska nam się rozszalała. Już się dowiedziałem to nie ekipa z Krakowa. Oni by się nie zbuntowali za mocno trzęsą gaciami, ale jak tak dobrze dedukuje to może to są ci ze szpitala. Wtedy dużo ich nie było ale są zorganizowani. No i prawdopodobnie zjednali sobie jakąś inną grupę i szefowi grożą. - Mina Ivana była bezcenna.
- Nie było cię a wiesz. Chłopcze ty jeden nie marnujesz mojego cennego czasu. Powiem ci że zabrzmiało to groznie.
- Raczej ciekawie - stwierdziłem
- Jesteś zainteresowany- zapytał szef - podejrzewam że raczej będę miał na tę grupę zlecenie.
- Dasz radę?
- Rozbić na pewno gorzej będzie ze znalezieniem.
- Nie masz ich rozbić. Masz ich ubić. Wyjeżdżasz jutro a ich głowy na moim biurku mają się znalezć równo za tydzień od chwili twego wyjazdu. I będę liczył ci czas. - wrzeszczał Ivan i miotał się po gabinecie. - więc ja nie wiem jak ty to zrobisz. Cały ten konwój, jeszcze zapasy na posterunki zawieść musisz.
- Może nie pozdychają - burknąłem
- Masz jakiś problem - ryknął
- Tak czas mnie goni. Dowiozę im zapasy ale troszkę pózniej.
- Dobrze zrobisz jak chcesz, ale nie chcę widzieć twojego konwoju w Rosji. A za tydzień chcę widzieć głowy na moim biurku.
- Będzie ich sporo mogą się nie zmieścić. Proponuje podłogę.
- Ty się ze mnie nie podśmiewaj - powiedział już trochę uspokojony. - Zacznij lepiej pakować staruszków do autobusów. Uwierz babcie długo zbierają się po schodach.
W sumie to Ivan miał racje.
- Dobrze pożegnam się i będę szykował ludzi do drogi.
- Przyjdz jutro, po całą dokumentacje.
- Oczywiście - odparłem i wyszedłem
Wsiadłem w samochód i pojechałem do dziadków.
- Sprawy się pokomplikowały - mówiłem staruszkom - Ivan wyrzuca nas już jutro. Dziś mógł bym podstawić tu autokary ale obawiam się że mógł by ktoś je wyśledzić i wtedy zdradzili byśmy miejsce waszego pobytu. Jutro wiele będzie się działo więc nikt nie zwróci na to uwagi.
- Tak jutro wszyscy będą godowi.
- Niech państwo do nich pojadą i przekażą że będę potrzebował jutro z rana 60 kierowców. Dobrych kierowców. Niech czekają na mnie przed pałacem Ivana. Niech z nikim nie rozmawiają. Od momentu kiedy podstawię autokary będziecie mieli 30 min na to żeby się do nich zapakować. Więc bierzcie tylko podstawowe rzeczy. Pieluchy dla dzieci, coś do jedzenia nie będziemy się zatrzymywać, nigdzie. Panie starszy jeszcze raz proszę 60 wykwalifikowanych kierowców.
- Dobrze synu, tej nocy chyba nikt nie będzie spał
- To ja już idę - i po prostu wyszedłem
W głowie miałem totalny mętlik i nie chodziło tu wcale o te zorganizowane głowy. Bo na to miałem już plan. Ale chodziło o czas. Jego miałem mało.
- Co się szefowi stało? Czemu szef tak dziwnie mówił?
- Słuchaj dałem dupy muszę iść do Ivana.
- Tak szef mówił, że ja słysząc szefa i stojąc obok jak bym nie widział to bym nie uwierzył że to szef.
- No i tego się trzymaj to nie byłem ja
Gdy dotarłem do magazynów. Gdzie szykowali samochody. I cały potrzebny sprzęt. Jakiś rusek mnie zaczepił i gada.
- Nie będziemy malować. Ivan zadecydował, samochody będą tylko o flagowane. Podobno nie ma czasu.
- Czy ty mówisz o tym co ja usłyszałem? - dopytałem nie pewnie
- No tak. Szef mówił
- Znaczy że Ivan - upewniałem się
- Że poszło po łączach. Że grożą jemu. Podobno jakaś duża zorganizowana grupa.
W duchu się śmiałem. Bo wiedziałem że to o moich chodzi.
- No słyszałem że w huj uzbrojona. Dobra idę do Bossa. A wy zagęszczajcie ruchy.
Niepewnie wszedłem do pałacu Ivana. I zapukałem do drzwi jego biura.
- Wejść - powiedział - miałem wysłać ludzi po ciebie. Żeby cię poszukali. Ale ty jesteś jak zawsze we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Kiwnąłem głową i zacząłem mówić
- Polska nam się rozszalała. Już się dowiedziałem to nie ekipa z Krakowa. Oni by się nie zbuntowali za mocno trzęsą gaciami, ale jak tak dobrze dedukuje to może to są ci ze szpitala. Wtedy dużo ich nie było ale są zorganizowani. No i prawdopodobnie zjednali sobie jakąś inną grupę i szefowi grożą. - Mina Ivana była bezcenna.
- Nie było cię a wiesz. Chłopcze ty jeden nie marnujesz mojego cennego czasu. Powiem ci że zabrzmiało to groznie.
- Raczej ciekawie - stwierdziłem
- Jesteś zainteresowany- zapytał szef - podejrzewam że raczej będę miał na tę grupę zlecenie.
- Dasz radę?
- Rozbić na pewno gorzej będzie ze znalezieniem.
- Nie masz ich rozbić. Masz ich ubić. Wyjeżdżasz jutro a ich głowy na moim biurku mają się znalezć równo za tydzień od chwili twego wyjazdu. I będę liczył ci czas. - wrzeszczał Ivan i miotał się po gabinecie. - więc ja nie wiem jak ty to zrobisz. Cały ten konwój, jeszcze zapasy na posterunki zawieść musisz.
- Może nie pozdychają - burknąłem
- Masz jakiś problem - ryknął
- Tak czas mnie goni. Dowiozę im zapasy ale troszkę pózniej.
- Dobrze zrobisz jak chcesz, ale nie chcę widzieć twojego konwoju w Rosji. A za tydzień chcę widzieć głowy na moim biurku.
- Będzie ich sporo mogą się nie zmieścić. Proponuje podłogę.
- Ty się ze mnie nie podśmiewaj - powiedział już trochę uspokojony. - Zacznij lepiej pakować staruszków do autobusów. Uwierz babcie długo zbierają się po schodach.
W sumie to Ivan miał racje.
- Dobrze pożegnam się i będę szykował ludzi do drogi.
- Przyjdz jutro, po całą dokumentacje.
- Oczywiście - odparłem i wyszedłem
Wsiadłem w samochód i pojechałem do dziadków.
- Sprawy się pokomplikowały - mówiłem staruszkom - Ivan wyrzuca nas już jutro. Dziś mógł bym podstawić tu autokary ale obawiam się że mógł by ktoś je wyśledzić i wtedy zdradzili byśmy miejsce waszego pobytu. Jutro wiele będzie się działo więc nikt nie zwróci na to uwagi.
- Tak jutro wszyscy będą godowi.
- Niech państwo do nich pojadą i przekażą że będę potrzebował jutro z rana 60 kierowców. Dobrych kierowców. Niech czekają na mnie przed pałacem Ivana. Niech z nikim nie rozmawiają. Od momentu kiedy podstawię autokary będziecie mieli 30 min na to żeby się do nich zapakować. Więc bierzcie tylko podstawowe rzeczy. Pieluchy dla dzieci, coś do jedzenia nie będziemy się zatrzymywać, nigdzie. Panie starszy jeszcze raz proszę 60 wykwalifikowanych kierowców.
- Dobrze synu, tej nocy chyba nikt nie będzie spał
- To ja już idę - i po prostu wyszedłem
W głowie miałem totalny mętlik i nie chodziło tu wcale o te zorganizowane głowy. Bo na to miałem już plan. Ale chodziło o czas. Jego miałem mało.
Od Quicka
No jak to usłyszałem to mnie wmurowało w glebę. Aż się wyjebałem do góry kołami. Dwoje ludzi mnie podniosło pytając
- Szefie co się stało.
Zamiast żołnierzu powiedziałem
- Ty wojownik. Daj mnie co, to z anteną.
- Szefie to jakiś dupek nic nie znaczący
- Nie mówi do mnie teraz to rozkaz. Daj i powiedz jak to użyć
Więc tamten zaczął mi wyjaśniać. Pokazywać jakieś przyciski. bleblebleble...
- Jak mam zrobić aby tamten co gada mnie usłyszał. - Żołnierz nacisnął przycisk
- Może szef mówić, na końcu proszę powiedzieć odbiór.
Łapy me się trzęsły i albo ja mam gorączkę albo słyszałem Drake.
- Te wiatrak słyszysz mnie? No mów do mnie, powiedz coś? A no tak odbiór. Odebrałeś? To dobrze... mów do mnie teraz. - Ale nic się nie działo - 8 osób na spacerze a wy mnie słyszycie? A no i odbiór. Ktoś coś? Dobra nie chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru - mruknąłem zrezygnowany. Jeżeli to był Drake na pewno się połapie że to ja. I może się jeszcze odezwie. No bo tylko on we wiatraku miał myszy.
- Szefie co się stało.
Zamiast żołnierzu powiedziałem
- Ty wojownik. Daj mnie co, to z anteną.
- Szefie to jakiś dupek nic nie znaczący
- Nie mówi do mnie teraz to rozkaz. Daj i powiedz jak to użyć
Więc tamten zaczął mi wyjaśniać. Pokazywać jakieś przyciski. bleblebleble...
- Jak mam zrobić aby tamten co gada mnie usłyszał. - Żołnierz nacisnął przycisk
- Może szef mówić, na końcu proszę powiedzieć odbiór.
Łapy me się trzęsły i albo ja mam gorączkę albo słyszałem Drake.
- Te wiatrak słyszysz mnie? No mów do mnie, powiedz coś? A no tak odbiór. Odebrałeś? To dobrze... mów do mnie teraz. - Ale nic się nie działo - 8 osób na spacerze a wy mnie słyszycie? A no i odbiór. Ktoś coś? Dobra nie chcecie gadać to będę mówił ja. W Krakowie jest smok. Do smoka nie chodzimy. W szpitalu były dobre duchy i jeszcze straszą. Wiatrak jak tam jesteś to uważaj na myszy. I chyba bez odbioru - mruknąłem zrezygnowany. Jeżeli to był Drake na pewno się połapie że to ja. I może się jeszcze odezwie. No bo tylko on we wiatraku miał myszy.
Od Rozi
Wiedziałam że pozostali nie mówią mi wszystkiego. Więc naprawdę nawet nie chciało mi się schodzić na duł. Schodziłam tylko na posiłki i udawałam że niczego nie dostrzegam. Krzysiek był jedyną osobą która brała moje zdanie pod uwagę. A nawet bez problemu ze mną rozmawiał chociaż też wyczuwałam pewne granice kiedy zaczynał kręcić. Nikt jeszcze nie miał czasu aby przejrzeć tych dokumentów ojca po które jechaliśmy do Krakowa. Więc rozłożyłam je na łóżku i próbowałam jakoś ogarnąć. Papiery z domu nie mówiły za wiele. Pracował nad nowo powstałym wirusem na który chorowały ptaki. Zorientowali się jak zarażonych było już 20 gatunków. Zaraza szybko się szerzyła. Ojciec podejrzewał że to zmutowana wścieklizna. Szukał sposobu na jakąś szczepionkę. Pracował nad tym ze swoim kolegą mieszkającym w Rosji. I nic więcej ciekawego. Zaczęłam przeglądać dokumenty które wziął Drake z Instytutu. Swoją droga byłam ciekawa co wydarzyło się w środku. Chyba podświadomie wiedziałam... Drake musiał zobaczyć ojca...
" Zgodnie stwierdziliśmy że musimy dowiedzieć się czy zaraza może przenieść się na inne gatunki. Napisaliśmy podanie z prośbą do kierownika. Na drugi dzień mieliśmy odpowiedz. Do pomieszczenia z zarażonym ptakiem wpuściliśmy psa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Kolorowa ara rzuciła się na agresywnego rottweilera. Pies nie miał z nią szans, był strasznie poturbowany. Mieliśmy na drugi dzień wołać weterynarza. Na drugi dzień pies zaczął dziwnie się zachowywać. Nie było sensu wołać weterynarza ara zaraziła psa wścieklizną." I tu też pisał że cały czas kontaktował się ze swoim kolega z Rosji.
" Dziś mieliśmy awarię prądu. Ktoś przez przypadek wypuścił Arę. Zarażony ptak zaatakował naszego kolegę z pracy. Profesor Nowak pracuje w innym dziale. Na drugi dzień przyszedł do pracy, ale zle się poczuł. Przed końcem pracy zaatakował swojego współpracownika. Po tym incydencie zapadła decyzja że pracownicy nie mogą opuścić Instytutu. Wolałem wrócić do domu, do rodziny. Miał racje wirus jest odporny i przenosi się na inne gatunki. To będzie koniec ludzkości. Gromada ptaków zaczęła zarażać."
Było tego więcej ale tyle mi wystarczyło. Ojciec szczegółowo opisywał każdy dzień. Między kartkami znalazłam dziwny wzór. Na odwrocie napisane było odręcznym pismem ojca. 1/3;20/15;9/7
Wiedziałam że to coś znaczy. Ojciec często bawił się z nami w szyfrowane kody. Pierwsza cyfra to słowo druga zapewne nr strony.
" Pierwsza część szczepionki " - takie słowo mi wyszło
Usłyszałam pukanie do drzwi. I do środka wszedł Krzysiek
- Co robisz? - spytał
- Wzięłam się za dokumenty ojca - odparłam
- I co?
- Wiemy że zaczęło się to od ptaków - odparłam - i że wirus jest odporny na wszystko, ale chyba jest na to szczepionka
- Na zimnych? - dopytał
- Nie wiem, nie znam się na tym
- Jeżeli jest jakaś szczepionka - zaczął Krzysiek
- To wszystko wróci do normy
- Pokaż - poprosił
Podałam mu dziwny wzór.
- Skąd wierz że to szczepionka?
Wyjaśniłam mu jak rozszyfrowałam kod ojca. I że zapewne druga część szczepionki ma ten jego przyjaciel z Rosji.
- Jesteś genialna - wypalił nagle z pełnym podziwem i o dziwo mnie pocałował.
Wmurowało mnie. Przecież on jest tylko moim przyjacielem. Ja kocham Quicka. I gdy w końcu wyrwałam się z otępienia, odsunęłam się od niego. I uderzyłam go w twarz. Co on sobie wyobraża!
- Rozi przepraszam - zaczął
- Wynocha - wrzasnęłam
Byłam na niego wściekła. Byłam wściekła na siebie. Skoro mnie pocałował znaczy że musiałam dawać mu jakieś nadzieje. Przecież wyraznie mówiłam że kocham Quicka! Że możemy być tylko przyjaciółmi. Popłakałam się z tej złości... Przeklęty Quick! Na dół zeszłam dopiero na kolacje. Krzysiek próbował mnie namówić żebym poszła z nim pogadać. Jedliśmy jakieś jedzenie którego na pewno nie zrobił Witek. Było zbyt ładnie podane ale nawet nie czułam smaku. Zaczęłam opowiadać im czego się dowiedziałam. Kiedy w połowie wypowiedzi przerwało mi radio.
- Potrzebujemy pomocy... - usłyszeliśmy w radiu kobiecy głos - proszę... Jest nas 8 w tym troje dzieci kończy się nam żywności... Czy ktoś nas słyszy... Kierujemy się w stronę Krakowa... Powtarzam jest nas 8 w tym troje dzieci, potrzebujemy pomocy. Kierujemy się w stronę Krakowa
Spojrzeliśmy po sobie. W radiu słyszeliśmy już cztery komunikaty i zawsze jak ktoś z nas dojeżdżał grupa już nie żyła, ale ci mają dzieci... Nie wiem może załączył mi się już instynkt macierzyński ale rozumiałam tę kobietę. Musimy im pomóc.
- Drake - wypaliłam - zrób coś... ostrzeż ich. Przecież znów nie zdążymy na czas.
- Rozi namierzą nas - odparł Drake
- Drake oni mają dzieci - nie dawałam za wygraną
- Rozi ma rację - poparła mnie Alex
I chyba właśnie ona go przekonała. Drake podszedł do radia.
- Mogę ich ostrzec ale wtedy musimy zniknąć z fali na jakiś czas
Odbyło się szybkie głosowanie bez Luke który był na warcie.
- Pati idz do Luke i mu powiedz - zarządził Drake - Słyszymy was - powiedział do radia - Do 8 osobowej grupy nie jedzcie do Krakowa. Natychmiast zmienicie kierunek jazdy. Przestańcie nadawać bo was wybiją. Powtarzam... Do 8 osobowej grupy. Są grupy które zabijają wszystkich którzy nadają na falach. Do pozostałych. Jesteśmy liczną, zorganizowaną grupą zamierzamy coś z tym zrobić. Już zrobiliśmy porządek ze szpitalem. Wy będziecie następni. Do Ivana jeżeli to słuchasz wiedz że na ciebie tez przyjdzie czas...
Po tych słowach zaczął majstrować coś przy radiu. Cały mój brat on zawsze musi blefować.
" Zgodnie stwierdziliśmy że musimy dowiedzieć się czy zaraza może przenieść się na inne gatunki. Napisaliśmy podanie z prośbą do kierownika. Na drugi dzień mieliśmy odpowiedz. Do pomieszczenia z zarażonym ptakiem wpuściliśmy psa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Kolorowa ara rzuciła się na agresywnego rottweilera. Pies nie miał z nią szans, był strasznie poturbowany. Mieliśmy na drugi dzień wołać weterynarza. Na drugi dzień pies zaczął dziwnie się zachowywać. Nie było sensu wołać weterynarza ara zaraziła psa wścieklizną." I tu też pisał że cały czas kontaktował się ze swoim kolega z Rosji.
" Dziś mieliśmy awarię prądu. Ktoś przez przypadek wypuścił Arę. Zarażony ptak zaatakował naszego kolegę z pracy. Profesor Nowak pracuje w innym dziale. Na drugi dzień przyszedł do pracy, ale zle się poczuł. Przed końcem pracy zaatakował swojego współpracownika. Po tym incydencie zapadła decyzja że pracownicy nie mogą opuścić Instytutu. Wolałem wrócić do domu, do rodziny. Miał racje wirus jest odporny i przenosi się na inne gatunki. To będzie koniec ludzkości. Gromada ptaków zaczęła zarażać."
Było tego więcej ale tyle mi wystarczyło. Ojciec szczegółowo opisywał każdy dzień. Między kartkami znalazłam dziwny wzór. Na odwrocie napisane było odręcznym pismem ojca. 1/3;20/15;9/7
Wiedziałam że to coś znaczy. Ojciec często bawił się z nami w szyfrowane kody. Pierwsza cyfra to słowo druga zapewne nr strony.
" Pierwsza część szczepionki " - takie słowo mi wyszło
Usłyszałam pukanie do drzwi. I do środka wszedł Krzysiek
- Co robisz? - spytał
- Wzięłam się za dokumenty ojca - odparłam
- I co?
- Wiemy że zaczęło się to od ptaków - odparłam - i że wirus jest odporny na wszystko, ale chyba jest na to szczepionka
- Na zimnych? - dopytał
- Nie wiem, nie znam się na tym
- Jeżeli jest jakaś szczepionka - zaczął Krzysiek
- To wszystko wróci do normy
- Pokaż - poprosił
Podałam mu dziwny wzór.
- Skąd wierz że to szczepionka?
Wyjaśniłam mu jak rozszyfrowałam kod ojca. I że zapewne druga część szczepionki ma ten jego przyjaciel z Rosji.
- Jesteś genialna - wypalił nagle z pełnym podziwem i o dziwo mnie pocałował.
Wmurowało mnie. Przecież on jest tylko moim przyjacielem. Ja kocham Quicka. I gdy w końcu wyrwałam się z otępienia, odsunęłam się od niego. I uderzyłam go w twarz. Co on sobie wyobraża!
- Rozi przepraszam - zaczął
- Wynocha - wrzasnęłam
Byłam na niego wściekła. Byłam wściekła na siebie. Skoro mnie pocałował znaczy że musiałam dawać mu jakieś nadzieje. Przecież wyraznie mówiłam że kocham Quicka! Że możemy być tylko przyjaciółmi. Popłakałam się z tej złości... Przeklęty Quick! Na dół zeszłam dopiero na kolacje. Krzysiek próbował mnie namówić żebym poszła z nim pogadać. Jedliśmy jakieś jedzenie którego na pewno nie zrobił Witek. Było zbyt ładnie podane ale nawet nie czułam smaku. Zaczęłam opowiadać im czego się dowiedziałam. Kiedy w połowie wypowiedzi przerwało mi radio.
- Potrzebujemy pomocy... - usłyszeliśmy w radiu kobiecy głos - proszę... Jest nas 8 w tym troje dzieci kończy się nam żywności... Czy ktoś nas słyszy... Kierujemy się w stronę Krakowa... Powtarzam jest nas 8 w tym troje dzieci, potrzebujemy pomocy. Kierujemy się w stronę Krakowa
Spojrzeliśmy po sobie. W radiu słyszeliśmy już cztery komunikaty i zawsze jak ktoś z nas dojeżdżał grupa już nie żyła, ale ci mają dzieci... Nie wiem może załączył mi się już instynkt macierzyński ale rozumiałam tę kobietę. Musimy im pomóc.
- Drake - wypaliłam - zrób coś... ostrzeż ich. Przecież znów nie zdążymy na czas.
- Rozi namierzą nas - odparł Drake
- Drake oni mają dzieci - nie dawałam za wygraną
- Rozi ma rację - poparła mnie Alex
I chyba właśnie ona go przekonała. Drake podszedł do radia.
- Mogę ich ostrzec ale wtedy musimy zniknąć z fali na jakiś czas
Odbyło się szybkie głosowanie bez Luke który był na warcie.
- Pati idz do Luke i mu powiedz - zarządził Drake - Słyszymy was - powiedział do radia - Do 8 osobowej grupy nie jedzcie do Krakowa. Natychmiast zmienicie kierunek jazdy. Przestańcie nadawać bo was wybiją. Powtarzam... Do 8 osobowej grupy. Są grupy które zabijają wszystkich którzy nadają na falach. Do pozostałych. Jesteśmy liczną, zorganizowaną grupą zamierzamy coś z tym zrobić. Już zrobiliśmy porządek ze szpitalem. Wy będziecie następni. Do Ivana jeżeli to słuchasz wiedz że na ciebie tez przyjdzie czas...
Po tych słowach zaczął majstrować coś przy radiu. Cały mój brat on zawsze musi blefować.
Od Quicka
Że miłość boli wiedziałem, ale o innych doznaniach wyglądało na to że będę dowiadywał się powoli. Najpierw zaskoczył mnie Ivan z pozycji więznia awansowałem na pozycję gościa. Było tam tyle przestrzeni, wygodne wielkie wyrko, ogromny telewizor plazmowy, pełen barek i lodówka, prysznic, dżakuzi i one kamery moi wierni towarzysze. Normalnie bym szalał i skakał jak małpa. Pożerałem oczami lodówkę ale musiałem sprawiać pozory. Układłem się na wyro i jakimś cudem zasnąłem. Obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Wejść - powiedziałem spoglądając w okno. Było ciemno.
- Szef prosi Pana na kolacje
- Miał najpierw ze mną rozmawiać
- To kolacja biznesowa - wyjaśnił koleś - proszę za mną
Wstałem, lekko się ogarnąłem i poszedłem za facetem. Wprowadził mnie do ogromnej jadalni.
- Dobry wieczór - rzekł Ivan o dziwo pierwszy
- Witam Pana - odpowiedziałem - A Salvadore?
- Jego nie będzie. Chciałem mówić z tobą chłopcze - rzekł
- Dobrze słucham
- Jak by tu zacząć, żebyś zrozumiał mnie i moje intencje. Bo robisz w tym interesie to raczej rozumiesz, że każdy boss otaczać się powinien najlepszymi ludzmi. Salvadore niestety nie należy do moich najlepszych ludzi. Miał ciebie dobrego tropiciela i nie rzekł nic. A profesor nadal gdzieś tam żyje. Gdy by dał zlecenie tobie pewnie ja dostał bym już to na czym mi zależy, ale on wolał mieć ciebie dla siebie. Więc pokazałem mu że w rodzinie się tak nie da. Bo Boss to ja, on był tylko Ojcem Chrzestnym
- Był? - dopytałem
- Spostrzegawczy jesteś. Dobrze... Mówię że był bo skoro ty jesteś tak dobry jak mówił on to mogę pozwolić sobie na stwierdzenie był. Jednym słowem - właśnie podał mi kartkę - Tu jest zlecenie. Wszystko doczytasz. Potrzebne dokumenty znajdziesz w kopercie i masz 24 godz
- Rozumiem więc pożegnam się i wykonam zlecenie.
- Już cie lubię synu. Odpowiednia suma trafiła już na twoje konto. Myślę że będzie adekwatna. A i podoba mi się że o nic nie pytasz, a zwłaszcza o many.
Pożegnałem się i wychodziłem gdy dobiegł mnie głos Ivana
- Synu nic nie zjadłeś
- Proszę mi wybaczyć ale jak mam robotę jedzenie schodzi na dalszy plan.
I wyszedłem. Szedłem korytarzem i czytałem list od Ivana. Byłem wręcz pewien że chodziło mu o tego profesorka a tu o zgrozo otrzymałem zlecenie na samego Salvadore. Była tam również złota karta bankomatowa oraz suma 20 sztabek złota i 10 tysięcy dolarów. Drogi skubany.... Uśmiechnąłem się. Gdy wróciłem do swoich apartamentów zauważyłem że na stole leży moja ukochana kusza i cały sprzęt oraz że zniknęły kamery. Więc nie wiele myśląc rzuciłem się na lodówkę. Jestem królem świata! - krzyczała moja dusza. Po chwili obżarstwa zwymiotowałem. I poszedłem przygotować się do zadania. Znalezć Salvadore nie było problemu bo smród kasy ciągnął się za nim
- Eh... - westchnąłem czekając na odpowiedni moment.
Koło północy doczekałem się. Zaskoczeniem było to że była z nim żona i ... Rozi?... Potrząsnąłem głową... To była córka Salvadore. Pojechałem za nimi jakimś samochodem który rąbnąłem. Zabicie jego i żony to był pryszcz. Jednak córka była tak bardzo podobna do Różyczki. Trochę mi zeszło i płakała, tak bardzo prosiła. Zrobiłem to, zabiłem ją i zawinąłem 3 truposze i zawiozłem pod posiadłość Ivana. Ochrona wpuściła mnie bez najmniejszego problemu. Nawet sam Ivan wyszedł.
- Co masz dla mnie synu? - zapytał
- Otworzyłem bagażnik - popatrzył chwilę. Położył mi rękę na ramieniu - prawdę mówił Salvadore jesteś precyzyjny, perfekcyjny i szybki minęło 6 godz od momentu gdy wyszedłeś z kolacji. Jednak cię nie doceniłem synu. Będziesz moim Czarnym Koniem. Człowiek niespodzianka. Tak, takich ludzi potrzebuje. To co otrzymałeś nie jest adekwatne do tego co zrobiłeś. Doceniam dobrych i lojalnych ludzi. Czemu ja cię tak długo tam trzymałem. Odpocznij, jutro idz zakup sobie odpowiednie ubranie będziesz przedstawiony wielkim tego świata. Jutro będziemy się bawić od jutra będziesz moim Czarnym Koniem. A teraz idz się zabaw.
- Jasne - odparłem
Jednak na zabawy ochoty nie miałem, do apartamentu pójść nie chciałem. Więc kręciłem się po przedmieściach Moskwy, nawet tam już było głośno o śmierci Salvadore i o Czarnym Koniu. O ironio w sumie mógł bym uciec nie mam ogona. Jednak skoro Ivan mnie znalazł. Wtedy zatrzymał się przy mnie samochód z niego wysiadł starszy facet.
- Pojechał byś ze mną i moją żoną młody człowieku?
- Gdzie i po co? - zapytałem
W końcu starsi państwo nie są dla mnie żadnym zagrożeniem. Staruszkowie podjechali pod dom na uboczu.
- Zapraszam. Jesteś podobny do mojego wnusia Czarka. Zginął w tym więzieniu z rąk Ivana. My wiemy dużo. Jesteś naszą nadzieją - mówili
Ugościli mnie. Zjadłem obiadek babuni, ciasto. Pózniej przyszło kilkoro zbrojnych. Podniosłem się nie pewnie
- To są wojskowi, którzy porozrzucani byli po wszelkich miejscach. Udało się nam zebrać około 300 ludzi są porozmieszczani w lesie.
- Eee... A co ja mam z tym wspólnego?
Wtedy wstał pan starszy
- Też chcesz się stąd wyrwać. Ivan to psychopata. Tu masz papiery. Poczytasz, zrozumiesz
- Ja się do tego nie nadaję panie starszy. Z całym szacunkiem - odparłem w pełnym szoku
- My już tyle czasu tu tkwimy. W tych lasach. To gdybyś nam pomógł mieli byśmy szanse wrócić jako twoi ludzie do Polski bez podejrzeń. Tam w każdym mieście są posterunki Ivana. Oni zabijają ludzi zabierają kobiety.
- To wiem panie starszy. Ale w jakim celu? - zainteresowałem się
- A no w takim że Ivan robi z nich inkubatory. Robi sobie armię zombie
- Przecież podbił już świat
- Tak ci się wydaje. Wez te papiery, poczytaj, pomyśl i odezwij się - powiedział starszy Pan - Odwieście naszego gościa - polecił
Poszedłem za nimi.
- Razem by się udało - mówił jeden z nich
- Skąd o mnie wiecie? - zapytałem
- Mamy w pace wtyki i wiemy że Ivan mianuje cię Ojcem Chrzestnym.
- Muszę pomyśleć - powiedziałem wysiadając
Szedłem do apartamentu już świtało. Co oni ode mnie chcą. Przecież to niewykonalne. No po za tym nie mogę narażać siebie, jestem na celowniku Ivana. Chociaż miło było by wrócić. Jednak do czego... do zimnych i jaskini. A jeżeli wtedy gdy zasadzili się na mnie jednocześnie poszli na domek. Biorąc drugi wariant że tam jeszcze żyją. Może przyłączyli się do innej grupy? A jeżeli Różyczka ma już kogoś? I tak warto by było pojechać z zapasami chociaż z nimi pogadać jeżeli ona ma kogoś, zaakceptować to i jeżeli pozwolą zostać z nimi. Może to i wiele czasu a jednak nie wiele. No po za tym gdy bym wiedział coś więcej o tej nowej generacji mogli byśmy się przygotować. Po za tym trzeba zaprowadzić tam porządek. Bojówki się rozszaleją jak dotrze do nich info że ubili Salvadore. Skoro dziadzia dał tą teczkę warto do niej zajrzeć. To nie boli w końcu. W teczce znalazłem jakby plan wyjazdu potrzebne przedmioty, nawet ilość śrub. No wszystko! Ci ludzie chcą założyć tam gdzieś w Polsce kolonie. To mogło by wypalić. Zobaczę co stanie się na bankiecie bo info to mają raczej błędne. Ja jestem wolnym strzelcem i do brudnej roboty potrzebny raczej Ivanowi. Minął ranek, schowałem starannie swoja teczkę i udałem się na zakupy. W sklepie babka doradziła mi gajerek więc go kupiłem. Podałem kartę a ta babka stwierdziła że to jednak nie odpowiedni krój. Nadawała mi spinek i różnych wszelakich pierdoł. Pózniej musiałem zadbać o swój wizerunek więc fryzjer, kosmetyczka, stylista i takie tam pierdoły. No jeszcze buty, jakieś pachnidło, szczoteczka i pasta do zębów. Eh.. Jak dawno ja ich nie myłem. Przechodząc obok jubilera pokusiłem się by tam wejść. Coś mnie opętało i kupiłem sobie znaczy wybrałem złotego rolexa. Dla chłopaków po srebrzaku. Siostrze kolczyki, Pati srebrny sztylet z ozdobną rękojeścią ta babka dziwna jest nie wiem co jej kupić. Nigdy nie wiem czy to baba czy chłop. Eh... Dla Alex grawerowali już bransoletkę serduszko i " Od Psychopaty ". Różyczce wybrałem łańcuszek z diamentem, znaczy z serduszkiem w którego środku znajdował się diament. I pierścionek z białego złota ze szmaragdem. Pasował by do jej oczu w których zawsze tonąłem. Odruchowo wzięły mi się obrączki. I wcisnęli mi łańcuch z białego złota. Podobno do mnie pasował. Dużo za to kasy wyszło, ale musiało jeszcze sporo zostać bo proponowali mi tam cuda i niewidy. Wróciłem do siebie i co? Przespałem się i trzeba było ruszać zadek bo Ivan nie powinien czekać. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się. Nie no krawatu nie zniosę - pomyślałem i odpiąłem 2 guziki od koszuli. No cóż na mnie czas. Gdy tylko się zjawiłem ktoś, chyba lokaj zaprowadził mnie do Ivana.
- Proszę Quick... Szykowny garnitur.
- Dziękuje bardzo panu starałem się
- To moja żona Wiera
- Miło mi panią poznać - skłoniłem się
- A to moje oczko w głowie Angelina, moja córka.
- Witam panienkę
- Jesteś przystojny, podobasz mi się - powiedziała
- Dziękuje - odparłem
Popatrzyłem na tę kobietę była jak by zrobiona z plastiku. Wszędzie pełno botoksu, cycki z sylikonu. Ehh.... Ble... skrzywiłem się.
- Jak ci się podoba moja córka?
- Panienka Angelina jest przeurocza
- Dobrze będziesz jej dzisiejszego wieczoru towarzyszył.
- Nie jestem godzien - oponowałem
- Postanowiłem - stwierdził głosem nie znoszącym sprzeciwu
To plastikowe coś mówiło cały czas. I jeszcze gada jakby ją kto w kółko nakręcał. Czy ona ma gdzieś wyłącznik? Ludzie niech ktoś wyjmie baterie z tej lalki. - Krzyczała moja głowa. Wszyscy jedli, pili i się bawili. Jak dostawałem kieliszek z trunkiem to oddawałem innemu kelnerzynie. Bo udało mi się odczepić od siebie plastik. Nie możesz pić Quick - upominałem się. Jeść też lepiej nie jedz bo się skompromitujesz, jak walniesz pawia. I tak dotrwałem do momentu gdy muzyka ucichła a wszystkie światła poszły na Ivana. Prowadził jakiś monolog w końcu wypalił
- Chłopcze pozwól do mnie - podszedłem - On, ten młody człowiek będzie następcą Salvadore i jednocześnie moim bezpośrednim pracownikiem.
Ktoś z tłumu się odezwał
- Czy to twoja prawa ręka?
- Dokładnie. Wiem co myślicie jest młody ale skuteczny. Postawi Polskę do pionu. I Niemcy i my ciągle od zarania dziejów mieliśmy problem z Polską. Teraz ten chłopak położy temu kres.
Podano mi mikrofon
- Co ja mogę powiedzieć? - zacząłem - dziękuje naszemu jakże wspaniałemu i hojnemu Bossowi za zaszczyt jaki przypadł mi w udziale, że bezpośrednio będę podlegał pod tak znakomitym człowiekiem. Mam nadzieje że sprostam powierzonej mi funkcji. Szefie jesteś wielkim władcą - skierowałem się w stronę Ivana, skłoniłem głowę i zacząłem klaskać.
- Nałóż tan pierścień - rzekł Ivan wśród potoków oklasków - rano na biurku chcę widzieć projekt twojego pierścienia. Odleje pieczęć i dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. Im szybciej wyruszysz tym lepiej.
- Więc biorę się do pracy.
- Nie muszę ci mówić że musisz zjednoczyć sobie ludzi by móc się bronić. Droga jest długa i niebezpieczna.
-Tak 1700 klocków.
-Masz ty jakiś słaby punkt? zapytał
- W przeciągu kilku dni będę gotów
- Zobaczymy. No i widzicie takich ludzi potrzebuje on nie pyta. Wykonuje nim ja zapytam on już podaje odpowiedzi. Zobaczymy jak poradzi sobie z wyprawą do Polski.
No nie wierze w to co widzę. Patrzyłem z niedowierzaniem a to co słyszałem. No bez obrazy ale oni robili zakłady czy mi się uda czy nie.
- Przepraszam - odezwałem się do Ivana. - dużo pracy przede mną. Czasu nie wiele. Tak więc pozwoli Szef że udam się do pracy
- Pamiętaj. Jutro rano wzór pierścienia na biurku.
- Tak oczywiście
- Możesz odejść
Wyszedłem. No to się wpieprzyłem. Kurcze teraz albo przyjmę propozycję dziadków albo leżę. Przebrałem się wziąłem dokumenty i pojechałem do staruszków
- Witaj wnusiu. Wiedziałam że wrócisz
- Posłuchajcie państwo potrzebuję ludzi mądrych. Kogoś kto rozpisze to tej nocy, jakiegoś elektryka, inżyniera. Potrzebuję Drake
- Kogo? - odezwali się staruszkowie
- Kogoś mądrego - uśmiechnąłem się
Przyszło kilkoro ludzi po 40 min.
- Dobrze czyli mamy 300 wyszkolonych ludzi.
- Tak - odparł wojak - no i około 450 cywilów
- Znaczy? - liczba mnie przeraziła
- No rozumie Szef. Matki, żony, kochanki, dzieci, dziadkowie.
- A jednym słowem rodzina?
- Dokładnie Szefie
- Porywamy się z motyką na niedzwiedzia
- Dasz radę Szefie - mówili
- Będę musiał - mruknąłem - ale to będzie cały ogromny konwój. To trzeba policzyć. Zrobić jakąś osadę, jakieś coś.
- Ma tu Szef wszystko rozpisane, wydrukowane. Teraz tylko żeby Ivan to klepnął, dał sprzęt i transport i możemy ruszać.
- Na pewno wiecie na co się porywamy?
- Tak
- Już na falach się niesie. Stał się Szef legendo
- I tu na pewno jest wszystko?
- Tak
- Bo jak ludzie Ivana choć jedno niedopatrzenie znajdą to wszyscy leżymy
- Pracowaliśmy na tym 5 miesięcy. Matematycy, architekci, inżynierowie. Niestety część wyłapał Ivan i poginęli.
- No dobrze, w takim razie zobaczymy jak to nam wyjdzie. To jadę. Jutro się odezwę, wieczorem a może i pózniej
- Dobrze będziemy czekać
- Tylko mi się nie wychylać
- Tak jest Szefie
Pojechałem zrobili mi projekt pierścionka i do rana oka nie zmrużyłem. Rano poszedłem do Ivana jego mina była bezcenna, gdy czytał cały projekt.
- No chłopcze podziwiam cię i trochę nie dowierzam. Dam to moim analitykom jeżeli wszystko będzie się zgadzało to będziesz mógł ruszać i realizować plan. Ale dziś w południe chcę zobaczyć. Piszesz o 300 wyszkolonych ludziach. Przyprowadzić ich w południe. Zobaczymy co oni potrafią czy coś naprawdę. To trochę nie możliwe. Możesz odejść.
Właśnie łeb mi dziś utną - pomyślałem. W co ja się władowałem a jak tamci ściemniali z tymi ludzmi. Jak się pomylili czy coś. No trudno teraz to już pozamiatane. Pojechałem do dziadków i opowiedziałem jak sprawa wygląda.
O 11 stanął przed domem oddział ludzi. Wszyscy ubrani na czarno w kominiarkach.
Ktoś wydał komendę odlicz.
- Cholera było 300 słyszałem 300
- Jasne tylko to Szef wydaje komendy jakkolwiek zabrzmią ludzie wiedzą co robić
- To ruszajmy - powiedziałem - Nie lubię się spuzniać.
Po drodze 2 razy się z rzygałem ze stresu i strachu. Gdy byłem na placu dostałem krótkofalówkę. Ivan jak się domyślałem wszystko słyszał i obserwował
- Zaczynaj Czarny Koniu. - usłyszałem głos Ivana
To może jak na zbiórce w szkole - pomyślałem i zacząłem
- Baczność - 300 wykonało - W szeregu pokryj i wyrównaj - Kurwa za dużo na raz za szybko gadam ale wykonali - Odlicz. Formuj szyk bojowy - wymyślałem
- Wystarczy - usłyszałem głos Ivana - chodz do biura.
Poszedłem zostawiając na placu 300 i zapukałem do drzwi Ivana
- Zwolnij ludzi
Otworzyłem okno i ryknąłem
- Odmaszerować
Ludzie poszli.
- Wiedzą dokąd mają pójść? - zadał pytanie Ivan
- Tak taktyka to podstawa - odparłem
- Twój pierścień - podał mi pudełko - Nie mam zastrzeżeń. Otrzymasz to o co prosisz. Kwestia tygodnia. Tylko czegoś nie rozumiem. Wiesz puzzle mi tu do siebie nie pasują
Przestraszyłem się ale nie dałem poznać po sobie.
- Pytaj Ivanie
- Jak ci się udało zebrać tych 300 i wyszkolić?
- Byli już wyszkoleni - odparłem
- A jak przekonałeś ich do siebie? I po co cywile?
- Cywile to rodzina reszta to...
- No tak reszty nie mów to twoja sprawa. Teraz wysyłam samochód do twoich już bojówek. Tylko po groma ci cywile. Narażą twój konwój.
- Dam radę - powiedziałem
- Zobaczymy. Jesteś wolny ciesz się życiem bo niebawem ruszacie. Możesz odejść.
- Wejść - powiedziałem spoglądając w okno. Było ciemno.
- Szef prosi Pana na kolacje
- Miał najpierw ze mną rozmawiać
- To kolacja biznesowa - wyjaśnił koleś - proszę za mną
Wstałem, lekko się ogarnąłem i poszedłem za facetem. Wprowadził mnie do ogromnej jadalni.
- Dobry wieczór - rzekł Ivan o dziwo pierwszy
- Witam Pana - odpowiedziałem - A Salvadore?
- Jego nie będzie. Chciałem mówić z tobą chłopcze - rzekł
- Dobrze słucham
- Jak by tu zacząć, żebyś zrozumiał mnie i moje intencje. Bo robisz w tym interesie to raczej rozumiesz, że każdy boss otaczać się powinien najlepszymi ludzmi. Salvadore niestety nie należy do moich najlepszych ludzi. Miał ciebie dobrego tropiciela i nie rzekł nic. A profesor nadal gdzieś tam żyje. Gdy by dał zlecenie tobie pewnie ja dostał bym już to na czym mi zależy, ale on wolał mieć ciebie dla siebie. Więc pokazałem mu że w rodzinie się tak nie da. Bo Boss to ja, on był tylko Ojcem Chrzestnym
- Był? - dopytałem
- Spostrzegawczy jesteś. Dobrze... Mówię że był bo skoro ty jesteś tak dobry jak mówił on to mogę pozwolić sobie na stwierdzenie był. Jednym słowem - właśnie podał mi kartkę - Tu jest zlecenie. Wszystko doczytasz. Potrzebne dokumenty znajdziesz w kopercie i masz 24 godz
- Rozumiem więc pożegnam się i wykonam zlecenie.
- Już cie lubię synu. Odpowiednia suma trafiła już na twoje konto. Myślę że będzie adekwatna. A i podoba mi się że o nic nie pytasz, a zwłaszcza o many.
Pożegnałem się i wychodziłem gdy dobiegł mnie głos Ivana
- Synu nic nie zjadłeś
- Proszę mi wybaczyć ale jak mam robotę jedzenie schodzi na dalszy plan.
I wyszedłem. Szedłem korytarzem i czytałem list od Ivana. Byłem wręcz pewien że chodziło mu o tego profesorka a tu o zgrozo otrzymałem zlecenie na samego Salvadore. Była tam również złota karta bankomatowa oraz suma 20 sztabek złota i 10 tysięcy dolarów. Drogi skubany.... Uśmiechnąłem się. Gdy wróciłem do swoich apartamentów zauważyłem że na stole leży moja ukochana kusza i cały sprzęt oraz że zniknęły kamery. Więc nie wiele myśląc rzuciłem się na lodówkę. Jestem królem świata! - krzyczała moja dusza. Po chwili obżarstwa zwymiotowałem. I poszedłem przygotować się do zadania. Znalezć Salvadore nie było problemu bo smród kasy ciągnął się za nim
- Eh... - westchnąłem czekając na odpowiedni moment.
Koło północy doczekałem się. Zaskoczeniem było to że była z nim żona i ... Rozi?... Potrząsnąłem głową... To była córka Salvadore. Pojechałem za nimi jakimś samochodem który rąbnąłem. Zabicie jego i żony to był pryszcz. Jednak córka była tak bardzo podobna do Różyczki. Trochę mi zeszło i płakała, tak bardzo prosiła. Zrobiłem to, zabiłem ją i zawinąłem 3 truposze i zawiozłem pod posiadłość Ivana. Ochrona wpuściła mnie bez najmniejszego problemu. Nawet sam Ivan wyszedł.
- Co masz dla mnie synu? - zapytał
- Otworzyłem bagażnik - popatrzył chwilę. Położył mi rękę na ramieniu - prawdę mówił Salvadore jesteś precyzyjny, perfekcyjny i szybki minęło 6 godz od momentu gdy wyszedłeś z kolacji. Jednak cię nie doceniłem synu. Będziesz moim Czarnym Koniem. Człowiek niespodzianka. Tak, takich ludzi potrzebuje. To co otrzymałeś nie jest adekwatne do tego co zrobiłeś. Doceniam dobrych i lojalnych ludzi. Czemu ja cię tak długo tam trzymałem. Odpocznij, jutro idz zakup sobie odpowiednie ubranie będziesz przedstawiony wielkim tego świata. Jutro będziemy się bawić od jutra będziesz moim Czarnym Koniem. A teraz idz się zabaw.
- Jasne - odparłem
Jednak na zabawy ochoty nie miałem, do apartamentu pójść nie chciałem. Więc kręciłem się po przedmieściach Moskwy, nawet tam już było głośno o śmierci Salvadore i o Czarnym Koniu. O ironio w sumie mógł bym uciec nie mam ogona. Jednak skoro Ivan mnie znalazł. Wtedy zatrzymał się przy mnie samochód z niego wysiadł starszy facet.
- Pojechał byś ze mną i moją żoną młody człowieku?
- Gdzie i po co? - zapytałem
W końcu starsi państwo nie są dla mnie żadnym zagrożeniem. Staruszkowie podjechali pod dom na uboczu.
- Zapraszam. Jesteś podobny do mojego wnusia Czarka. Zginął w tym więzieniu z rąk Ivana. My wiemy dużo. Jesteś naszą nadzieją - mówili
Ugościli mnie. Zjadłem obiadek babuni, ciasto. Pózniej przyszło kilkoro zbrojnych. Podniosłem się nie pewnie
- To są wojskowi, którzy porozrzucani byli po wszelkich miejscach. Udało się nam zebrać około 300 ludzi są porozmieszczani w lesie.
- Eee... A co ja mam z tym wspólnego?
Wtedy wstał pan starszy
- Też chcesz się stąd wyrwać. Ivan to psychopata. Tu masz papiery. Poczytasz, zrozumiesz
- Ja się do tego nie nadaję panie starszy. Z całym szacunkiem - odparłem w pełnym szoku
- My już tyle czasu tu tkwimy. W tych lasach. To gdybyś nam pomógł mieli byśmy szanse wrócić jako twoi ludzie do Polski bez podejrzeń. Tam w każdym mieście są posterunki Ivana. Oni zabijają ludzi zabierają kobiety.
- To wiem panie starszy. Ale w jakim celu? - zainteresowałem się
- A no w takim że Ivan robi z nich inkubatory. Robi sobie armię zombie
- Przecież podbił już świat
- Tak ci się wydaje. Wez te papiery, poczytaj, pomyśl i odezwij się - powiedział starszy Pan - Odwieście naszego gościa - polecił
Poszedłem za nimi.
- Razem by się udało - mówił jeden z nich
- Skąd o mnie wiecie? - zapytałem
- Mamy w pace wtyki i wiemy że Ivan mianuje cię Ojcem Chrzestnym.
- Muszę pomyśleć - powiedziałem wysiadając
Szedłem do apartamentu już świtało. Co oni ode mnie chcą. Przecież to niewykonalne. No po za tym nie mogę narażać siebie, jestem na celowniku Ivana. Chociaż miło było by wrócić. Jednak do czego... do zimnych i jaskini. A jeżeli wtedy gdy zasadzili się na mnie jednocześnie poszli na domek. Biorąc drugi wariant że tam jeszcze żyją. Może przyłączyli się do innej grupy? A jeżeli Różyczka ma już kogoś? I tak warto by było pojechać z zapasami chociaż z nimi pogadać jeżeli ona ma kogoś, zaakceptować to i jeżeli pozwolą zostać z nimi. Może to i wiele czasu a jednak nie wiele. No po za tym gdy bym wiedział coś więcej o tej nowej generacji mogli byśmy się przygotować. Po za tym trzeba zaprowadzić tam porządek. Bojówki się rozszaleją jak dotrze do nich info że ubili Salvadore. Skoro dziadzia dał tą teczkę warto do niej zajrzeć. To nie boli w końcu. W teczce znalazłem jakby plan wyjazdu potrzebne przedmioty, nawet ilość śrub. No wszystko! Ci ludzie chcą założyć tam gdzieś w Polsce kolonie. To mogło by wypalić. Zobaczę co stanie się na bankiecie bo info to mają raczej błędne. Ja jestem wolnym strzelcem i do brudnej roboty potrzebny raczej Ivanowi. Minął ranek, schowałem starannie swoja teczkę i udałem się na zakupy. W sklepie babka doradziła mi gajerek więc go kupiłem. Podałem kartę a ta babka stwierdziła że to jednak nie odpowiedni krój. Nadawała mi spinek i różnych wszelakich pierdoł. Pózniej musiałem zadbać o swój wizerunek więc fryzjer, kosmetyczka, stylista i takie tam pierdoły. No jeszcze buty, jakieś pachnidło, szczoteczka i pasta do zębów. Eh.. Jak dawno ja ich nie myłem. Przechodząc obok jubilera pokusiłem się by tam wejść. Coś mnie opętało i kupiłem sobie znaczy wybrałem złotego rolexa. Dla chłopaków po srebrzaku. Siostrze kolczyki, Pati srebrny sztylet z ozdobną rękojeścią ta babka dziwna jest nie wiem co jej kupić. Nigdy nie wiem czy to baba czy chłop. Eh... Dla Alex grawerowali już bransoletkę serduszko i " Od Psychopaty ". Różyczce wybrałem łańcuszek z diamentem, znaczy z serduszkiem w którego środku znajdował się diament. I pierścionek z białego złota ze szmaragdem. Pasował by do jej oczu w których zawsze tonąłem. Odruchowo wzięły mi się obrączki. I wcisnęli mi łańcuch z białego złota. Podobno do mnie pasował. Dużo za to kasy wyszło, ale musiało jeszcze sporo zostać bo proponowali mi tam cuda i niewidy. Wróciłem do siebie i co? Przespałem się i trzeba było ruszać zadek bo Ivan nie powinien czekać. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się. Nie no krawatu nie zniosę - pomyślałem i odpiąłem 2 guziki od koszuli. No cóż na mnie czas. Gdy tylko się zjawiłem ktoś, chyba lokaj zaprowadził mnie do Ivana.
- Proszę Quick... Szykowny garnitur.
- Dziękuje bardzo panu starałem się
- To moja żona Wiera
- Miło mi panią poznać - skłoniłem się
- A to moje oczko w głowie Angelina, moja córka.
- Witam panienkę
- Jesteś przystojny, podobasz mi się - powiedziała
- Dziękuje - odparłem
Popatrzyłem na tę kobietę była jak by zrobiona z plastiku. Wszędzie pełno botoksu, cycki z sylikonu. Ehh.... Ble... skrzywiłem się.
- Jak ci się podoba moja córka?
- Panienka Angelina jest przeurocza
- Dobrze będziesz jej dzisiejszego wieczoru towarzyszył.
- Nie jestem godzien - oponowałem
- Postanowiłem - stwierdził głosem nie znoszącym sprzeciwu
To plastikowe coś mówiło cały czas. I jeszcze gada jakby ją kto w kółko nakręcał. Czy ona ma gdzieś wyłącznik? Ludzie niech ktoś wyjmie baterie z tej lalki. - Krzyczała moja głowa. Wszyscy jedli, pili i się bawili. Jak dostawałem kieliszek z trunkiem to oddawałem innemu kelnerzynie. Bo udało mi się odczepić od siebie plastik. Nie możesz pić Quick - upominałem się. Jeść też lepiej nie jedz bo się skompromitujesz, jak walniesz pawia. I tak dotrwałem do momentu gdy muzyka ucichła a wszystkie światła poszły na Ivana. Prowadził jakiś monolog w końcu wypalił
- Chłopcze pozwól do mnie - podszedłem - On, ten młody człowiek będzie następcą Salvadore i jednocześnie moim bezpośrednim pracownikiem.
Ktoś z tłumu się odezwał
- Czy to twoja prawa ręka?
- Dokładnie. Wiem co myślicie jest młody ale skuteczny. Postawi Polskę do pionu. I Niemcy i my ciągle od zarania dziejów mieliśmy problem z Polską. Teraz ten chłopak położy temu kres.
Podano mi mikrofon
- Co ja mogę powiedzieć? - zacząłem - dziękuje naszemu jakże wspaniałemu i hojnemu Bossowi za zaszczyt jaki przypadł mi w udziale, że bezpośrednio będę podlegał pod tak znakomitym człowiekiem. Mam nadzieje że sprostam powierzonej mi funkcji. Szefie jesteś wielkim władcą - skierowałem się w stronę Ivana, skłoniłem głowę i zacząłem klaskać.
- Nałóż tan pierścień - rzekł Ivan wśród potoków oklasków - rano na biurku chcę widzieć projekt twojego pierścienia. Odleje pieczęć i dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. Im szybciej wyruszysz tym lepiej.
- Więc biorę się do pracy.
- Nie muszę ci mówić że musisz zjednoczyć sobie ludzi by móc się bronić. Droga jest długa i niebezpieczna.
-Tak 1700 klocków.
-Masz ty jakiś słaby punkt? zapytał
- W przeciągu kilku dni będę gotów
- Zobaczymy. No i widzicie takich ludzi potrzebuje on nie pyta. Wykonuje nim ja zapytam on już podaje odpowiedzi. Zobaczymy jak poradzi sobie z wyprawą do Polski.
No nie wierze w to co widzę. Patrzyłem z niedowierzaniem a to co słyszałem. No bez obrazy ale oni robili zakłady czy mi się uda czy nie.
- Przepraszam - odezwałem się do Ivana. - dużo pracy przede mną. Czasu nie wiele. Tak więc pozwoli Szef że udam się do pracy
- Pamiętaj. Jutro rano wzór pierścienia na biurku.
- Tak oczywiście
- Możesz odejść
Wyszedłem. No to się wpieprzyłem. Kurcze teraz albo przyjmę propozycję dziadków albo leżę. Przebrałem się wziąłem dokumenty i pojechałem do staruszków
- Witaj wnusiu. Wiedziałam że wrócisz
- Posłuchajcie państwo potrzebuję ludzi mądrych. Kogoś kto rozpisze to tej nocy, jakiegoś elektryka, inżyniera. Potrzebuję Drake
- Kogo? - odezwali się staruszkowie
- Kogoś mądrego - uśmiechnąłem się
Przyszło kilkoro ludzi po 40 min.
- Dobrze czyli mamy 300 wyszkolonych ludzi.
- Tak - odparł wojak - no i około 450 cywilów
- Znaczy? - liczba mnie przeraziła
- No rozumie Szef. Matki, żony, kochanki, dzieci, dziadkowie.
- A jednym słowem rodzina?
- Dokładnie Szefie
- Porywamy się z motyką na niedzwiedzia
- Dasz radę Szefie - mówili
- Będę musiał - mruknąłem - ale to będzie cały ogromny konwój. To trzeba policzyć. Zrobić jakąś osadę, jakieś coś.
- Ma tu Szef wszystko rozpisane, wydrukowane. Teraz tylko żeby Ivan to klepnął, dał sprzęt i transport i możemy ruszać.
- Na pewno wiecie na co się porywamy?
- Tak
- Już na falach się niesie. Stał się Szef legendo
- I tu na pewno jest wszystko?
- Tak
- Bo jak ludzie Ivana choć jedno niedopatrzenie znajdą to wszyscy leżymy
- Pracowaliśmy na tym 5 miesięcy. Matematycy, architekci, inżynierowie. Niestety część wyłapał Ivan i poginęli.
- No dobrze, w takim razie zobaczymy jak to nam wyjdzie. To jadę. Jutro się odezwę, wieczorem a może i pózniej
- Dobrze będziemy czekać
- Tylko mi się nie wychylać
- Tak jest Szefie
Pojechałem zrobili mi projekt pierścionka i do rana oka nie zmrużyłem. Rano poszedłem do Ivana jego mina była bezcenna, gdy czytał cały projekt.
- No chłopcze podziwiam cię i trochę nie dowierzam. Dam to moim analitykom jeżeli wszystko będzie się zgadzało to będziesz mógł ruszać i realizować plan. Ale dziś w południe chcę zobaczyć. Piszesz o 300 wyszkolonych ludziach. Przyprowadzić ich w południe. Zobaczymy co oni potrafią czy coś naprawdę. To trochę nie możliwe. Możesz odejść.
Właśnie łeb mi dziś utną - pomyślałem. W co ja się władowałem a jak tamci ściemniali z tymi ludzmi. Jak się pomylili czy coś. No trudno teraz to już pozamiatane. Pojechałem do dziadków i opowiedziałem jak sprawa wygląda.
O 11 stanął przed domem oddział ludzi. Wszyscy ubrani na czarno w kominiarkach.
Ktoś wydał komendę odlicz.
- Cholera było 300 słyszałem 300
- Jasne tylko to Szef wydaje komendy jakkolwiek zabrzmią ludzie wiedzą co robić
- To ruszajmy - powiedziałem - Nie lubię się spuzniać.
Po drodze 2 razy się z rzygałem ze stresu i strachu. Gdy byłem na placu dostałem krótkofalówkę. Ivan jak się domyślałem wszystko słyszał i obserwował
- Zaczynaj Czarny Koniu. - usłyszałem głos Ivana
To może jak na zbiórce w szkole - pomyślałem i zacząłem
- Baczność - 300 wykonało - W szeregu pokryj i wyrównaj - Kurwa za dużo na raz za szybko gadam ale wykonali - Odlicz. Formuj szyk bojowy - wymyślałem
- Wystarczy - usłyszałem głos Ivana - chodz do biura.
Poszedłem zostawiając na placu 300 i zapukałem do drzwi Ivana
- Zwolnij ludzi
Otworzyłem okno i ryknąłem
- Odmaszerować
Ludzie poszli.
- Wiedzą dokąd mają pójść? - zadał pytanie Ivan
- Tak taktyka to podstawa - odparłem
- Twój pierścień - podał mi pudełko - Nie mam zastrzeżeń. Otrzymasz to o co prosisz. Kwestia tygodnia. Tylko czegoś nie rozumiem. Wiesz puzzle mi tu do siebie nie pasują
Przestraszyłem się ale nie dałem poznać po sobie.
- Pytaj Ivanie
- Jak ci się udało zebrać tych 300 i wyszkolić?
- Byli już wyszkoleni - odparłem
- A jak przekonałeś ich do siebie? I po co cywile?
- Cywile to rodzina reszta to...
- No tak reszty nie mów to twoja sprawa. Teraz wysyłam samochód do twoich już bojówek. Tylko po groma ci cywile. Narażą twój konwój.
- Dam radę - powiedziałem
- Zobaczymy. Jesteś wolny ciesz się życiem bo niebawem ruszacie. Możesz odejść.
Od Lexi
Tej nocy nie mogłam spać bo co chwila budziłam się z jakiegoś koszmaru, by po chwili zapaść w kolejny. Po którymś z kolei wstałam z łóżka i poszłam do pokoju Drake. Najciszej jak się dało położyłam się obok niego. Drake przesunął się i objął mnie ramieniem ale nic nie powiedział może i dobrze. Dość szybko usnęłam.
Rano usłyszałam ciche pukanie do drzwi ale je zbagatelizowałam.
-Tylko spaliśmy- powiedział cicho Drake a więc byłam prawie pewna że odwiedził nas Luke.
-Mam nadzieję- mruknął cicho- chodzcie na dół muszę wam coś powiedzieć tylko szybko wolałbym by Rozi tego nie słyszała.
No i tyle jeśli chodzi o spanie. Niechętnie się podniosłam. W sumie byłam pierwszy raz w pokoju Drake'a no i cóż nie żebym ja miała porządek kiedykolwiek w pokoju ale to dopiero był syf.
-A ja narzekałam na piwnicę- mruknęłam cicho.
-Przypomnę ci że to mój pokój. Tym bardziej wszystko jest poukładane.- upierał się Drake. Podniosłam ręce w geście poddania. I razem wyszliśmy z pokoju oczywiście musieliśmy wpaść na Amandę.
-Wiedziałam- powiedziała cicho. Drake oparł mnie o ścianę i namiętnie pocałował, zgorszona Amanda szybko się ulotniła.
-Niech bynajmniej ma o czym gadać- stwierdził Drake i wybuchnęliśmy śmiechem zeszliśmy na dół w dobrym humorze. Fakt wkurzanie Amandy zadowoliło by chyba każdego. Ale humor opuścił mnie w chwili kiedy zobaczyłam że wszyscy z wyjątkiem Rozi którzy siedzieli przy stole są poważni.
Usiedliśmy przy stole i spojrzeliśmy wyczekująco na Luke'a.
-Nie bardzo wiem jak to powiedzieć- przyznał wzdychając ciężko- Rano włączyłem radio...
-I co usłyszałeś- ponaglił go Drake
- Były straszne zakłócenia wiec nie wiele, jakieś głupoty że komuś umarł ojciec chrzestny ale wydaje mi się że padło imię Quick'a.- wszyscy wpatrywaliśmy się w niego w milczeniu.
-To mogło mi się tylko wydawać, sygnał często zanikał a wiec nie chcę robić nikomu nadziei. W sumie to Pati mnie przekonała aby Lexi była przy tej rozmowie- przyznał spoglądając na mnie przepraszająco- A więc nie szalej. A już na pewno Rozi nie może się dowiedzieć o ile nie będziemy pewni.
-Ktoś zawsze musi być przy radiu- zażądał Drake.
-Kto jest za?- spytał Luke, wszyscy podnieśliśmy ręce.-Ktoś przeciw?
-O co głosujecie?- spytała Rozi która właśnie zeszła na dół.
-Że dziś ja zrobię obiad- wyratował nas Krzysiek.- Spałaś a więc nie chcieliśmy cię budzić.
-A o twój głos mieliśmy zapytać jak już wstaniesz- dodała Julka. Rozi popatrzyła na nas sceptycznie ale niczego nie powiedziała. Witek podał śniadanie i jak co jedzenie Amanda musiała obarczyć wszystkich swoimi podejrzeniami.
-Dzisiaj widziałam jak wychodzicie razem z pokoju- zaczęła Amanda a ja się roześmiałam, nic na to nie mogłam poradzić. Uznałam że dzisiaj nie dam jej zepsuć sobie humoru. Może Luke się nie przesłyszał a Quick żyje. Może za jakiś czas wszystko wróci do normy.
-Ciekawe czy będzie ci do śmiechu jak zajdziesz w ciąże- próbowała dalej.
-No oczywiście, będziemy mieć całą gromadkę dzieci na nie Drake?
-Taa, nazwiemy je Stanisław, Eustachy, Jagoda i Eugenia- próbował ją wkurzyć
- Może nawet jedną z córek nazwiemy twoim imieniem Amando.- dodałam.
-A ty Luke nic nie powiesz?- Amanda chyba po prostu próbowała wszcząć jakąś kłótnie.
-Ja tam nie będę wymyślał żadnych imion- stwierdził tylko, i nawet Rozi się roześmiała co wkurzyło Amandę jeszcze bardziej. Chyba nie przywykła że ktoś ją bagatelizuje.
-A ty Rozi jak ci idzie zapominanie o moim bracie?- no teraz to przesadziła
-Amando, znamy się cztery miesiące, od początku chodzisz za nami i rozliczasz nas co robimy i z kim co do minuty, czy tobie to się jeszcze zeszyt nie skończył?- wtrąciłam nim Rozi zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
-Ja tego nie notuję, mam dobrą pamięć- zapewniła- I z tego co pamiętam a pamiętam dobrze najpierw uganiałaś się za Quick'em ale chyba po prostu nie byłaś w jego typie...
-Amando wydaje mi się że powinnaś zważać na to co mówisz bo jeszcze ktoś oszpeci ci tą śliczną buzkę.- powiedziałam do niej słodko, no cóż jednak to jej się udało, wkurzyła mnie i robiła to coraz bardziej.
-Lexi- upomniał mnie Luke.
- Ale wracając do tematu, drugi był Drake a więc kto będzie trzeci? Może Krzysiek , o Quicka się nie kłóciłyście no ale jak drugi facet będzie wolał ją od ciebie...
Tak, przyznaję, trochę mnie poniosło, zerwałam się z krzesła i rzuciłam na nią ale w ostatniej chwili złapał mnie Luke który znał mnie na tyle dobrze że już się przygotował. Wrzeszczałam na Amandę że skoro nie satysfakcjonuje ją jej życie prywatne to niech się nie wtrąca w życie innych, pewnie też trochę ją na obrażałam, Luke'a pewnie też i na pewno podrapałam próbując mu się wyrwać.
-Aleksandro, natychmiast masz się uspokoić- powiedział potrząsając mną.- Idz na dwór i wróć jak ochłoniesz.
-Ok- powiedziałam uspakajając się, Luke mnie puścił i kiedy ruszyłam w kierunku drzwi usiadł z powrotem na krześle Odkręciłam się i nim zdążył zareagować złapałam zdziwioną Amandę za włosy i walnęłam jej głową o stół. Amanda próbowała się jakoś bronić i drapała mnie gdzie popadnie. Luke próbował nas rozdzielić na daremno. Co złapał jedno to ta druga zaczynała od nowa. Podcięłam Amandę i wylądowałyśmy na podłodze. Amanda rozerwała mi bluzkę wyrwała masę włosów i podrapała ale to ona była w gorszym stanie. Bo kiedy walnęłam nią o stół rozcięła sobie głowę. Nagle Drake mnie złapał i podniósł z Amandy, jak tylko wstała Amandę złapał ją Luke.
-Jeszcze raz mnie na obrażasz a ci gardło poderżnę- wysyczałam- A ty mnie puść- krzyknęłam na Drake, po chwili wahania mnie puścił a ja wyszłam z domu i usiadłam na schodach. Jako że był marzec zrobiło się trochę cieplej a śnieg trochę z topniał. Zombie od razu do mnie przybiegł.
Rano usłyszałam ciche pukanie do drzwi ale je zbagatelizowałam.
-Tylko spaliśmy- powiedział cicho Drake a więc byłam prawie pewna że odwiedził nas Luke.
-Mam nadzieję- mruknął cicho- chodzcie na dół muszę wam coś powiedzieć tylko szybko wolałbym by Rozi tego nie słyszała.
No i tyle jeśli chodzi o spanie. Niechętnie się podniosłam. W sumie byłam pierwszy raz w pokoju Drake'a no i cóż nie żebym ja miała porządek kiedykolwiek w pokoju ale to dopiero był syf.
-A ja narzekałam na piwnicę- mruknęłam cicho.
-Przypomnę ci że to mój pokój. Tym bardziej wszystko jest poukładane.- upierał się Drake. Podniosłam ręce w geście poddania. I razem wyszliśmy z pokoju oczywiście musieliśmy wpaść na Amandę.
-Wiedziałam- powiedziała cicho. Drake oparł mnie o ścianę i namiętnie pocałował, zgorszona Amanda szybko się ulotniła.
-Niech bynajmniej ma o czym gadać- stwierdził Drake i wybuchnęliśmy śmiechem zeszliśmy na dół w dobrym humorze. Fakt wkurzanie Amandy zadowoliło by chyba każdego. Ale humor opuścił mnie w chwili kiedy zobaczyłam że wszyscy z wyjątkiem Rozi którzy siedzieli przy stole są poważni.
Usiedliśmy przy stole i spojrzeliśmy wyczekująco na Luke'a.
-Nie bardzo wiem jak to powiedzieć- przyznał wzdychając ciężko- Rano włączyłem radio...
-I co usłyszałeś- ponaglił go Drake
- Były straszne zakłócenia wiec nie wiele, jakieś głupoty że komuś umarł ojciec chrzestny ale wydaje mi się że padło imię Quick'a.- wszyscy wpatrywaliśmy się w niego w milczeniu.
-To mogło mi się tylko wydawać, sygnał często zanikał a wiec nie chcę robić nikomu nadziei. W sumie to Pati mnie przekonała aby Lexi była przy tej rozmowie- przyznał spoglądając na mnie przepraszająco- A więc nie szalej. A już na pewno Rozi nie może się dowiedzieć o ile nie będziemy pewni.
-Ktoś zawsze musi być przy radiu- zażądał Drake.
-Kto jest za?- spytał Luke, wszyscy podnieśliśmy ręce.-Ktoś przeciw?
-O co głosujecie?- spytała Rozi która właśnie zeszła na dół.
-Że dziś ja zrobię obiad- wyratował nas Krzysiek.- Spałaś a więc nie chcieliśmy cię budzić.
-A o twój głos mieliśmy zapytać jak już wstaniesz- dodała Julka. Rozi popatrzyła na nas sceptycznie ale niczego nie powiedziała. Witek podał śniadanie i jak co jedzenie Amanda musiała obarczyć wszystkich swoimi podejrzeniami.
-Dzisiaj widziałam jak wychodzicie razem z pokoju- zaczęła Amanda a ja się roześmiałam, nic na to nie mogłam poradzić. Uznałam że dzisiaj nie dam jej zepsuć sobie humoru. Może Luke się nie przesłyszał a Quick żyje. Może za jakiś czas wszystko wróci do normy.
-Ciekawe czy będzie ci do śmiechu jak zajdziesz w ciąże- próbowała dalej.
-No oczywiście, będziemy mieć całą gromadkę dzieci na nie Drake?
-Taa, nazwiemy je Stanisław, Eustachy, Jagoda i Eugenia- próbował ją wkurzyć
- Może nawet jedną z córek nazwiemy twoim imieniem Amando.- dodałam.
-A ty Luke nic nie powiesz?- Amanda chyba po prostu próbowała wszcząć jakąś kłótnie.
-Ja tam nie będę wymyślał żadnych imion- stwierdził tylko, i nawet Rozi się roześmiała co wkurzyło Amandę jeszcze bardziej. Chyba nie przywykła że ktoś ją bagatelizuje.
-A ty Rozi jak ci idzie zapominanie o moim bracie?- no teraz to przesadziła
-Amando, znamy się cztery miesiące, od początku chodzisz za nami i rozliczasz nas co robimy i z kim co do minuty, czy tobie to się jeszcze zeszyt nie skończył?- wtrąciłam nim Rozi zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
-Ja tego nie notuję, mam dobrą pamięć- zapewniła- I z tego co pamiętam a pamiętam dobrze najpierw uganiałaś się za Quick'em ale chyba po prostu nie byłaś w jego typie...
-Amando wydaje mi się że powinnaś zważać na to co mówisz bo jeszcze ktoś oszpeci ci tą śliczną buzkę.- powiedziałam do niej słodko, no cóż jednak to jej się udało, wkurzyła mnie i robiła to coraz bardziej.
-Lexi- upomniał mnie Luke.
- Ale wracając do tematu, drugi był Drake a więc kto będzie trzeci? Może Krzysiek , o Quicka się nie kłóciłyście no ale jak drugi facet będzie wolał ją od ciebie...
Tak, przyznaję, trochę mnie poniosło, zerwałam się z krzesła i rzuciłam na nią ale w ostatniej chwili złapał mnie Luke który znał mnie na tyle dobrze że już się przygotował. Wrzeszczałam na Amandę że skoro nie satysfakcjonuje ją jej życie prywatne to niech się nie wtrąca w życie innych, pewnie też trochę ją na obrażałam, Luke'a pewnie też i na pewno podrapałam próbując mu się wyrwać.
-Aleksandro, natychmiast masz się uspokoić- powiedział potrząsając mną.- Idz na dwór i wróć jak ochłoniesz.
-Ok- powiedziałam uspakajając się, Luke mnie puścił i kiedy ruszyłam w kierunku drzwi usiadł z powrotem na krześle Odkręciłam się i nim zdążył zareagować złapałam zdziwioną Amandę za włosy i walnęłam jej głową o stół. Amanda próbowała się jakoś bronić i drapała mnie gdzie popadnie. Luke próbował nas rozdzielić na daremno. Co złapał jedno to ta druga zaczynała od nowa. Podcięłam Amandę i wylądowałyśmy na podłodze. Amanda rozerwała mi bluzkę wyrwała masę włosów i podrapała ale to ona była w gorszym stanie. Bo kiedy walnęłam nią o stół rozcięła sobie głowę. Nagle Drake mnie złapał i podniósł z Amandy, jak tylko wstała Amandę złapał ją Luke.
-Jeszcze raz mnie na obrażasz a ci gardło poderżnę- wysyczałam- A ty mnie puść- krzyknęłam na Drake, po chwili wahania mnie puścił a ja wyszłam z domu i usiadłam na schodach. Jako że był marzec zrobiło się trochę cieplej a śnieg trochę z topniał. Zombie od razu do mnie przybiegł.
Od Quicka
Minęło kilka kolejnych dni w ciemnej celi. Już mnie nie przesłuchiwali. Przynosili tylko suchary i wody do picia jeden raz dziennie. Podejrzewam że to była jedna pora bo wkrótce mój żołądek przyzwyczaił się do stałego posiłku. Spałem na podłodze a potrzeby fizjologiczne załatwiałem do metalowego wiadra które stało w rogu mojej celi. O jakiejś kąpieli to już w ogóle marzyć nie mogłem. Przez głowę przelatywały mi miliony myśli jak tam Rozi, Alex i chłopaki. Kaśka pewnie urosła i ciekawe czy Amanda nie podskakuje i nie sprawia problemów.
Któregoś dnia z kolei a może nocy przyszedł ktoś, spałem, jednak usłyszałem jak ktoś wchodzi.
-Ty, wstawaj- kopnął mnie. Podniosłem głowę i powoli ruszyłem z klepowiska.
-Co się dzieje?- zapytałem.
-Idziemy- warknął tamten.
-Dokąd?
-Niespodzianka, zaraz zobaczysz.
-Będziesz lazł grzecznie czy mam ci kulkę w łeb walnąć ?
-Będę spokojny- zapewniłem.
Wprowadzili mnie do jakiejś jak, jak by łazienki.
-Wez prysznic bo cuchniesz i masz tu swoje fatałaszki- powiedział.
-Masz 5 minut- rzucił przez ramię i zapalił fajkę. Ja się szybko myłem i ubierałem.
-Pewnie byś zapalił koleś co?- zapytał.
-Nie, nie palę- odparłem.
-To jak to nic na ,,p"?
-Co masz na myśli?- zapytałem
-Palenie, picie i pierdolenie.
-Nie w takim razie nic na ,,p"- odrzekłem.
-Więc jesteś pedałem?
-To też jest na ,,p"- zauważyłem- więc nie ,nie jestem pedałem.
-Spostrzegawczy jesteś- zauważył tamten.
-A pieprzyłeś się już z jakąś suką? -Prawiczek i Pieprzenie też jest na P - skomentowałem. -Faktem jest ze ja raczej inaczej mówię na stosunki damską-męskie i faktycznie trafiały się czasem jakieś dziunie.
-A jakąś masz?
-Nie nic stałego raczej na doskok - brnąłem w kłamstwo dalej.-A co Ty mnie tak przesłuchujesz ? dopytałem . -Po prostu ciekawi mnie twoja osoba. -Z jakiego powodu? -Siedzisz tu w tej ciemnicy już ponad miesiąc dziwi mnie czemu cię jeszcze nie zabili bo ludzie wytrzymują tu co najwyżej tydzień pózniej mówią to co chcemy usłyszeć i albo giną albo idą na szkolenie.
-A ja? Gdzie mnie zabierasz?
- Na spotkanie z Salvadore dla tego musisz jakoś wyglądać.
- Rozumiem - powiedziałem. - Chłopcy z ochrony coś przebąkiwali że nawet sam Iwan się pojawi. No ale jak coś to ty nic nie wiesz no bynajmniej nie ode mnie.
- Ja nie mam nic do ukrycia to ty puściłeś parę z gęby i ja nie zamierzam tego ukrywać. - Policzymy się jak coś wygadasz w drodze powrotnej . Dawaj łapy założę ci bransoletki i na nogi też . Póżniej ruszyliśmy labiryntem korytarzy jeden z nich szedł przede mną a drugi miał karabin wycelowany prosto w moja głowę i podążał za nim . W pewnym momencie korytarz się skończył na końcu były ciężkie metalowe drzwi otwierające się na kod, gdy drzwi się otworzyły zobaczyłem dalej ciągnący się korytarz i następne drzwi podobne do poprzednich i za drzwiami już eleganckie dębowe schody które zdobił dywan.Przyznam ze ciężko się wchodziło. Na szczycie schodów stało jeszcze dwóch wspaniałych .Drogi panel błyszczał pod moimi stopami korytarz gustownie i bogato urządzony, obrazy, kwiaty i kilka drzwi. Do jednych z drzwi zapukał osobnik który mnie prowadził.
- Wejść - usłyszeliśmy i obaj panowie wprowadzili mnie do środka. Pokój był ogromny sufit zdobiły kasetony gustowny i pewnie drogi żyrandol na ścianach znajdowały się tapety . Przede mną stał stolik kawowy wygodne skórzane fotele a w nich dwaj faceci. W jednym z nich rozpoznałem Salvadore. Drugi w drogim garniturze szytym na miarę idealnie zawiązanym krawacie.Był lekko szpakowaty a jego twarz zdobiła wystylizowana kozia bródka na oko miał około 50 lat.Przypuszczałem że to ten cały Iwan.
- Rozkujcie naszego gościa - nakazał ten facet z rosyjskim akcentem
- Witaj Quick mój synu - powiedział Salvadore podchodząc do mnie. - Coś zle wyglądasz chłopie.
- Dzień dobry Salvadore - przywitałem się kulturalnie - Przepraszam za mój wygląd ale warunki w których przebywałem, przyczyniły się do tego, iż prezentuje się nie tak jak bym sobie życzył
- Chodz chłopcze. Przedstawię ci kogoś - powiedział. Ruszyłem za nim. - Ivanie poznaj mojego najskuteczniejszego i najszybszego człowieka
- Witam Pana - powiedziałem pochylając głowę w geście uległości
- Mówią na ciebie Quick?
- Tak - skinąłem głową
- No i tyle mi wystarczy - stwierdził Ivan i rozsiadł się w fotelu. Za jego przykładem poszedł też Salvadore
- Usiądz proszę - nakazał Ivan - Zaimponowałeś mi synu i jeżeli się dogadamy chciał bym żebyś dołączył do moich ludzi
- Będzie jak pan sobie życzy - przytaknąłem
- Salvadore wiele mi o tobie opowiadał i same superlatywy. Pracujesz na zlecenie jak dobrze pamiętam
- Tak jestem wolnym strzelcem - przyznałam
- Wolny i skuteczny - wycedził powoli słowa - Co masz na myśli mówiąc wolny? - zagadnął
- Rodzina prawdopodobnie nie żyje - powiedziałem - więc zostałem sam.
- No tak a kobieta?
- Nie mam nikogo - westchnąłem
- Żadnej kobiety?
- Nie przed apokalipsą pojechałem na polowanie. To była taka moja pasja w wolnej chwili gdy wracałem ludzie już uciekali. Więc cofnąłem się, znalazłem jaskinie i mieszkałem tam do momentu aż znalezli mnie Pana ludzie
- No i z 20 zrobiłeś mi 7, ale zmierzam zupełnie do czegoś innego. Chciał bym zadać ci chłopcze kilka pytań i chciał bym szczerej odpowiedzi
- Rozumiem - odparłem
- Więc zaczniemy od szpitala. Co o nim wiesz?
- No faktycznie jest tam szpital - odparłem - Stacjonowali w nim jacyś ludzie
- Dokładnie to byli moi ludzie i ktoś powybijał ich co do nogi. Brałeś w tym udział? Wiesz może kto to?
- Nie udziału nie brałem ale strzelaninę słyszałem i podszedłem sprawdzić co się dzieje. Grupa była spora i dobrze zorganizowana. Obstawili szpital, mieli chyba wszystko zaplanowane. Chodziło im o leki i żywność. Gdy to znalezli oddalili się na motorach w stronę zakopanego - dodałem
- A widziałeś tam jeszcze jakiś ludzi?
- Często kręciłem się po miasteczku w poszukiwaniu jedzenia ale na żywych nie trafiłem
- A możliwe jest żeby ktoś tam przeżył?
- W miasteczku to nie. W domach były albo zwłoki albo zimni. Odwiedziłem wszystkie domy
- Znalazłeś coś interesującego?
- W domach to nie, były bardzo zrujnowane
- Salvadore on mówi jednak prawdę. Moi ludzie przejrzeli domy, połazili po miasteczku i żywej duszy nie znalezli
- Mogę coś zasugerować - wtrąciłem nieśmiało
- Mów co wiesz
- Widziałem raz na halach kozę co było dziwne. Bo kozy tak wysoko w góry się nie zapuszczają, ale są tam też bacówki może tam ukrywa się ta grupa.
- Nie szukam grupy - odparł i położył zdjęcie - co to bacówka?
- To takie tymczasowe domki dla górali którzy wypasali owce na halach. Tam siedzieli całe lato a pózniej schodzili z gór do miasteczka.
- Możliwe jest żeby ten człowiek tam przeżył?
- Istotnie. Oni tam mają zapasy gdy by zeszła lawina lub coś - ciągnąłem
- A dał byś radę odnalezć tego człowieka.
- Jeżeli bym miał na niego zlecenie to wykopał bym go z pod ziemi. Jeżeli nie ma jego tam jest gdzie indziej. Mogę przywieść go żywego lub martwego
- Chciał bym żebyś przywiózł wszystkie jego zapiski. To o nie mi chodzi
- To żaden problem
- Dobrze - Ivan wstał i poprawił marynarkę - muszę naradzić się z Salvadorem i będę chciał jeszcze z tobą mówić.
- Oczywiście nigdzie się nie wybieram
- Igor - krzyknął Ivan i jeden z goryli wszedł do pokoju - Zaprowadz mojego gościa do apartamentu dla gości.
- Na pewno? - zapytał tamten
- Czego nie rozumiesz? - warknął - wykonaj polecenie
Apartament - myślałem - ciemna cela z kubłem zamiast sracza. Jednak wstałem i pożegnałem się z Salvadore
- Do widzenia szanowny Panie - skłoniłem głowę w duł mówiąc do Ivana
- Do zobaczenia - odparł
- Proszę za mną - powiedziała za mną ochroniarz
A temu co się stało pomyślałem i poszedłem za nim.
Któregoś dnia z kolei a może nocy przyszedł ktoś, spałem, jednak usłyszałem jak ktoś wchodzi.
-Ty, wstawaj- kopnął mnie. Podniosłem głowę i powoli ruszyłem z klepowiska.
-Co się dzieje?- zapytałem.
-Idziemy- warknął tamten.
-Dokąd?
-Niespodzianka, zaraz zobaczysz.
-Będziesz lazł grzecznie czy mam ci kulkę w łeb walnąć ?
-Będę spokojny- zapewniłem.
Wprowadzili mnie do jakiejś jak, jak by łazienki.
-Wez prysznic bo cuchniesz i masz tu swoje fatałaszki- powiedział.
-Masz 5 minut- rzucił przez ramię i zapalił fajkę. Ja się szybko myłem i ubierałem.
-Pewnie byś zapalił koleś co?- zapytał.
-Nie, nie palę- odparłem.
-To jak to nic na ,,p"?
-Co masz na myśli?- zapytałem
-Palenie, picie i pierdolenie.
-Nie w takim razie nic na ,,p"- odrzekłem.
-Więc jesteś pedałem?
-To też jest na ,,p"- zauważyłem- więc nie ,nie jestem pedałem.
-Spostrzegawczy jesteś- zauważył tamten.
-A pieprzyłeś się już z jakąś suką? -Prawiczek i Pieprzenie też jest na P - skomentowałem. -Faktem jest ze ja raczej inaczej mówię na stosunki damską-męskie i faktycznie trafiały się czasem jakieś dziunie.
-A jakąś masz?
-Nie nic stałego raczej na doskok - brnąłem w kłamstwo dalej.-A co Ty mnie tak przesłuchujesz ? dopytałem . -Po prostu ciekawi mnie twoja osoba. -Z jakiego powodu? -Siedzisz tu w tej ciemnicy już ponad miesiąc dziwi mnie czemu cię jeszcze nie zabili bo ludzie wytrzymują tu co najwyżej tydzień pózniej mówią to co chcemy usłyszeć i albo giną albo idą na szkolenie.
-A ja? Gdzie mnie zabierasz?
- Na spotkanie z Salvadore dla tego musisz jakoś wyglądać.
- Rozumiem - powiedziałem. - Chłopcy z ochrony coś przebąkiwali że nawet sam Iwan się pojawi. No ale jak coś to ty nic nie wiesz no bynajmniej nie ode mnie.
- Ja nie mam nic do ukrycia to ty puściłeś parę z gęby i ja nie zamierzam tego ukrywać. - Policzymy się jak coś wygadasz w drodze powrotnej . Dawaj łapy założę ci bransoletki i na nogi też . Póżniej ruszyliśmy labiryntem korytarzy jeden z nich szedł przede mną a drugi miał karabin wycelowany prosto w moja głowę i podążał za nim . W pewnym momencie korytarz się skończył na końcu były ciężkie metalowe drzwi otwierające się na kod, gdy drzwi się otworzyły zobaczyłem dalej ciągnący się korytarz i następne drzwi podobne do poprzednich i za drzwiami już eleganckie dębowe schody które zdobił dywan.Przyznam ze ciężko się wchodziło. Na szczycie schodów stało jeszcze dwóch wspaniałych .Drogi panel błyszczał pod moimi stopami korytarz gustownie i bogato urządzony, obrazy, kwiaty i kilka drzwi. Do jednych z drzwi zapukał osobnik który mnie prowadził.
- Wejść - usłyszeliśmy i obaj panowie wprowadzili mnie do środka. Pokój był ogromny sufit zdobiły kasetony gustowny i pewnie drogi żyrandol na ścianach znajdowały się tapety . Przede mną stał stolik kawowy wygodne skórzane fotele a w nich dwaj faceci. W jednym z nich rozpoznałem Salvadore. Drugi w drogim garniturze szytym na miarę idealnie zawiązanym krawacie.Był lekko szpakowaty a jego twarz zdobiła wystylizowana kozia bródka na oko miał około 50 lat.Przypuszczałem że to ten cały Iwan.
- Rozkujcie naszego gościa - nakazał ten facet z rosyjskim akcentem
- Witaj Quick mój synu - powiedział Salvadore podchodząc do mnie. - Coś zle wyglądasz chłopie.
- Dzień dobry Salvadore - przywitałem się kulturalnie - Przepraszam za mój wygląd ale warunki w których przebywałem, przyczyniły się do tego, iż prezentuje się nie tak jak bym sobie życzył
- Chodz chłopcze. Przedstawię ci kogoś - powiedział. Ruszyłem za nim. - Ivanie poznaj mojego najskuteczniejszego i najszybszego człowieka
- Witam Pana - powiedziałem pochylając głowę w geście uległości
- Mówią na ciebie Quick?
- Tak - skinąłem głową
- No i tyle mi wystarczy - stwierdził Ivan i rozsiadł się w fotelu. Za jego przykładem poszedł też Salvadore
- Usiądz proszę - nakazał Ivan - Zaimponowałeś mi synu i jeżeli się dogadamy chciał bym żebyś dołączył do moich ludzi
- Będzie jak pan sobie życzy - przytaknąłem
- Salvadore wiele mi o tobie opowiadał i same superlatywy. Pracujesz na zlecenie jak dobrze pamiętam
- Tak jestem wolnym strzelcem - przyznałam
- Wolny i skuteczny - wycedził powoli słowa - Co masz na myśli mówiąc wolny? - zagadnął
- Rodzina prawdopodobnie nie żyje - powiedziałem - więc zostałem sam.
- No tak a kobieta?
- Nie mam nikogo - westchnąłem
- Żadnej kobiety?
- Nie przed apokalipsą pojechałem na polowanie. To była taka moja pasja w wolnej chwili gdy wracałem ludzie już uciekali. Więc cofnąłem się, znalazłem jaskinie i mieszkałem tam do momentu aż znalezli mnie Pana ludzie
- No i z 20 zrobiłeś mi 7, ale zmierzam zupełnie do czegoś innego. Chciał bym zadać ci chłopcze kilka pytań i chciał bym szczerej odpowiedzi
- Rozumiem - odparłem
- Więc zaczniemy od szpitala. Co o nim wiesz?
- No faktycznie jest tam szpital - odparłem - Stacjonowali w nim jacyś ludzie
- Dokładnie to byli moi ludzie i ktoś powybijał ich co do nogi. Brałeś w tym udział? Wiesz może kto to?
- Nie udziału nie brałem ale strzelaninę słyszałem i podszedłem sprawdzić co się dzieje. Grupa była spora i dobrze zorganizowana. Obstawili szpital, mieli chyba wszystko zaplanowane. Chodziło im o leki i żywność. Gdy to znalezli oddalili się na motorach w stronę zakopanego - dodałem
- A widziałeś tam jeszcze jakiś ludzi?
- Często kręciłem się po miasteczku w poszukiwaniu jedzenia ale na żywych nie trafiłem
- A możliwe jest żeby ktoś tam przeżył?
- W miasteczku to nie. W domach były albo zwłoki albo zimni. Odwiedziłem wszystkie domy
- Znalazłeś coś interesującego?
- W domach to nie, były bardzo zrujnowane
- Salvadore on mówi jednak prawdę. Moi ludzie przejrzeli domy, połazili po miasteczku i żywej duszy nie znalezli
- Mogę coś zasugerować - wtrąciłem nieśmiało
- Mów co wiesz
- Widziałem raz na halach kozę co było dziwne. Bo kozy tak wysoko w góry się nie zapuszczają, ale są tam też bacówki może tam ukrywa się ta grupa.
- Nie szukam grupy - odparł i położył zdjęcie - co to bacówka?
- To takie tymczasowe domki dla górali którzy wypasali owce na halach. Tam siedzieli całe lato a pózniej schodzili z gór do miasteczka.
- Możliwe jest żeby ten człowiek tam przeżył?
- Istotnie. Oni tam mają zapasy gdy by zeszła lawina lub coś - ciągnąłem
- A dał byś radę odnalezć tego człowieka.
- Jeżeli bym miał na niego zlecenie to wykopał bym go z pod ziemi. Jeżeli nie ma jego tam jest gdzie indziej. Mogę przywieść go żywego lub martwego
- Chciał bym żebyś przywiózł wszystkie jego zapiski. To o nie mi chodzi
- To żaden problem
- Dobrze - Ivan wstał i poprawił marynarkę - muszę naradzić się z Salvadorem i będę chciał jeszcze z tobą mówić.
- Oczywiście nigdzie się nie wybieram
- Igor - krzyknął Ivan i jeden z goryli wszedł do pokoju - Zaprowadz mojego gościa do apartamentu dla gości.
- Na pewno? - zapytał tamten
- Czego nie rozumiesz? - warknął - wykonaj polecenie
Apartament - myślałem - ciemna cela z kubłem zamiast sracza. Jednak wstałem i pożegnałem się z Salvadore
- Do widzenia szanowny Panie - skłoniłem głowę w duł mówiąc do Ivana
- Do zobaczenia - odparł
- Proszę za mną - powiedziała za mną ochroniarz
A temu co się stało pomyślałem i poszedłem za nim.
czwartek, 28 września 2017
Od Lexi
Dojechaliśmy do miasta. Chciałam znaleść tą grupę, na prawdę mi zależało. Drake oczywiście nie mógł przyznać że wyjdziemy dobrze na zwiększeniu grupy. Chyba by się rozchorował gdyby się o coś ze mną nie pokłócił. Zostawiliśmy samochód ukryty na poboczu i ruszyliśmy miastem. W sumie nie byliśmy pewni gdzie ich szukać. Było sporo zombie ale nie tak dużo jak w Krakowie. Przez jakiś czas kręciliśmy się w kółko po mieście kiedy moją uwagę przykuł dom. Chata jak każda inna. Z tą różnicą że na ścianie sprayem narysowana była strzałka z cyfrą 47 na dole.
-Mamy- powiedziałam i ruszyłam wskazaną ulicą.
-Co mamy?- dopytał Drake- strzałkę i numerek. To równie dobrze może być numer domu.
-47 wśród parzystych tym bardziej od kiedy po 6 jest 47?
-Może 4 przed 6 się wytarła- upierał się przy swoim ale i tak szedł za mną i dopiero kiedy zdążyłam się na niego wkurzyć zrozumiałam że on i tak wie że to wskazówka a kłóci się bo tak mu się podoba. Szliśmy dość długo tą drogą.
-I co dalej?
-Idziemy dalej- zarządziłam- na pewno będzie jakaś jeszcze wskazówka.
Drake się nie sprzeczał. Po kilku minutach szliśmy drogą a po obu stronach ciągnął się las. Na jednym pniu drzewa była kolejna strzałka z numerem 47.
-Mówiłam.
Weszliśmy w las. Tutaj częściej spotykaliśmy wskazówki. Między drzewami zauważyłam obóz. Kilka samochodów, jakieś namioty i dogasające ognisko. Podeszliśmy bliżej a wokół...
Wszędzie była krew. Na samochodzie była plama krwi na drzewach, śniegu. No wszędzie. I pełno ciał. Naliczyłam dwudziestu. Nad wieloma pochylało się zombie. Ale to niebyła sprawka zombie, oni byli zastrzeleni. Wśród zwłok zauważyłam małego chłopca, był w wieku Kuby może nawet młodszy.
-Chodz Alex- powiedział i delikatnie złapał za rękę. Łzy naszły mi do oczu.
-Oni nie mogą być martwi. Słyszeliśmy ich góra jakieś dwie godziny temu.
-Alex oni nie żyją. A my powinniśmy wracać.- przecząco pokręciłam głową- Alex...
-Może są jakieś zapasy.
-Nie ma, chodz- posłuchałam go. Może miał racje a może nie chciał bym tam podchodziła. Skontaktował się z Luke'em nawet nie słuchałam o czym gadają. W ciszy jechaliśmy do domu a Drake cały czas trzymał mnie za rękę.
-Mamy- powiedziałam i ruszyłam wskazaną ulicą.
-Co mamy?- dopytał Drake- strzałkę i numerek. To równie dobrze może być numer domu.
-47 wśród parzystych tym bardziej od kiedy po 6 jest 47?
-Może 4 przed 6 się wytarła- upierał się przy swoim ale i tak szedł za mną i dopiero kiedy zdążyłam się na niego wkurzyć zrozumiałam że on i tak wie że to wskazówka a kłóci się bo tak mu się podoba. Szliśmy dość długo tą drogą.
-I co dalej?
-Idziemy dalej- zarządziłam- na pewno będzie jakaś jeszcze wskazówka.
Drake się nie sprzeczał. Po kilku minutach szliśmy drogą a po obu stronach ciągnął się las. Na jednym pniu drzewa była kolejna strzałka z numerem 47.
-Mówiłam.
Weszliśmy w las. Tutaj częściej spotykaliśmy wskazówki. Między drzewami zauważyłam obóz. Kilka samochodów, jakieś namioty i dogasające ognisko. Podeszliśmy bliżej a wokół...
Wszędzie była krew. Na samochodzie była plama krwi na drzewach, śniegu. No wszędzie. I pełno ciał. Naliczyłam dwudziestu. Nad wieloma pochylało się zombie. Ale to niebyła sprawka zombie, oni byli zastrzeleni. Wśród zwłok zauważyłam małego chłopca, był w wieku Kuby może nawet młodszy.
-Chodz Alex- powiedział i delikatnie złapał za rękę. Łzy naszły mi do oczu.
-Oni nie mogą być martwi. Słyszeliśmy ich góra jakieś dwie godziny temu.
-Alex oni nie żyją. A my powinniśmy wracać.- przecząco pokręciłam głową- Alex...
-Może są jakieś zapasy.
-Nie ma, chodz- posłuchałam go. Może miał racje a może nie chciał bym tam podchodziła. Skontaktował się z Luke'em nawet nie słuchałam o czym gadają. W ciszy jechaliśmy do domu a Drake cały czas trzymał mnie za rękę.
Od Drake do Alex
Spędziłem parę godzin rozszyfrowując tę radio. Nawet udało mi się stworzyć nową falę którą mogłem zakodować. Jak zawszę sprzeczamy się o wszystko więc głosowanie było dobrym pomysłem. Więc tak zostało przegłosowane że ja i Lexi jedziemy dowiedzieć się czegoś o tej grupie. Jak jest liczna, czy nie jest zagrożeniem, czy szukają ludzi aby się przyłączyć. Nie ukrywam że dołączenie się nawet do małej grupy daję nam większe szanse na przeżycie, zwłaszcza że mamy dość licznych wrogów. Stwierdziliśmy że najlepiej wyruszyć od razu. Luke znów zaczął wciskać nam niemalże całą broń. Więc straciliśmy dość dużo czasu aby postawić na swoim.
- Na jedynce macie kodowaną falę - wyjaśniłem Luke'owi - będziemy mogli się porozumiewać bez strachu że nas podsłuchają
- Myślisz że jej nie odkodują? - dopytał Luke
- Jak by się przyłożyli to by odkodowali - odparłem - ale podejrzewam że nie wpadną na ten pomysł. Zresztą co chwila możemy zmieniać fale i hasła co spowoduje że trudniej będzie im nas namierzyć.
- Dobra - zgodził się Luke - będziemy dalej podsłuchiwać i będziemy w kontakcie
Widziałem że mu ulżyło. Nie chciał narażać Lexi i nawet go rozumiałem.
Zapewne dojechali już do Nowego Targu.
- Myślisz że się dogadamy? - spytała Alex
Naprawdę zależało jej na tym. No ale czego się dziwić z tamtym krasnalem też chciała się dogadywać.
- Nie wiem Lexi - wyznałem - musimy być przygotowani na wszystko. Sama wiesz że w tym świecie nikomu nie można ufać.
- Ale gdybyśmy się dogadali - zaczęła - obie strony miały by większe szanse
- Było by również więcej mord do karmienia - wtrąciłem
- Ale moglibyśmy jechać na dalsze odległości by szukać zapasów - nie zadawała za wygraną - i idzie wiosna. To najlepszy moment na zwiększanie grupy
Nie wiem czemu nadal się z nią sprzeczałem chyba tylko dlatego że to lubiłem. Minęliśmy tablicę z nazwą miasta.
- Lepiej będzie zostawić tu samochód i iść ich poszukać. - stwierdziłem
- Więc chodzimy - odparła
Nie wiem gdzie mogli rozbić obóz. Chodziliśmy po mieście, szukając ich.
- Na jedynce macie kodowaną falę - wyjaśniłem Luke'owi - będziemy mogli się porozumiewać bez strachu że nas podsłuchają
- Myślisz że jej nie odkodują? - dopytał Luke
- Jak by się przyłożyli to by odkodowali - odparłem - ale podejrzewam że nie wpadną na ten pomysł. Zresztą co chwila możemy zmieniać fale i hasła co spowoduje że trudniej będzie im nas namierzyć.
- Dobra - zgodził się Luke - będziemy dalej podsłuchiwać i będziemy w kontakcie
Widziałem że mu ulżyło. Nie chciał narażać Lexi i nawet go rozumiałem.
Zapewne dojechali już do Nowego Targu.
- Myślisz że się dogadamy? - spytała Alex
Naprawdę zależało jej na tym. No ale czego się dziwić z tamtym krasnalem też chciała się dogadywać.
- Nie wiem Lexi - wyznałem - musimy być przygotowani na wszystko. Sama wiesz że w tym świecie nikomu nie można ufać.
- Ale gdybyśmy się dogadali - zaczęła - obie strony miały by większe szanse
- Było by również więcej mord do karmienia - wtrąciłem
- Ale moglibyśmy jechać na dalsze odległości by szukać zapasów - nie zadawała za wygraną - i idzie wiosna. To najlepszy moment na zwiększanie grupy
Nie wiem czemu nadal się z nią sprzeczałem chyba tylko dlatego że to lubiłem. Minęliśmy tablicę z nazwą miasta.
- Lepiej będzie zostawić tu samochód i iść ich poszukać. - stwierdziłem
- Więc chodzimy - odparła
Nie wiem gdzie mogli rozbić obóz. Chodziliśmy po mieście, szukając ich.
środa, 27 września 2017
Od Lexi Cd Drake
Po kilku dniach i tysiącach kłótni uzgodniliśmy system głosowania. Każdy mógł poprzeć któryś z pomysłów i większość głosów wygrywała. Ukończyliśmy płot a nawet nazwaliśmy psa. Jako że najczęściej słyszanym przez niego słowem było ,,zombie" tak też psiak zaczął na nie reagować. W celach zostały tylko trzy osoby, Luke twierdził że nam się przydadzą, pomogą przy tym, przy tamtym, albo można będzie się nimi wymienić z Iwanem. Ale obstawiałam że prawdziwym powodem był fakt że ich polubił. Zwłaszcza Julkę. Któregoś dnia Rozi zaproponowała aby dać im pokoje. Wszyscy ją poparli no poza Pati ale ta chyba była zazdrosna. Choć zawsze wydawało mi się że Luke jest dla niej jak brat, ale może kiedy pojawiła się jakaś dziewczyna którą Luke się zainteresował ta dopiero sobie uświadomiła że jej się podoba. A może to chodziło o Julkę bo z tego co słyszałam Pati była biseksualna. Rozi poszła na wartę z Krzyśkiem a Drake zszedł do piwnicy choć mieliśmy zrobić sobie dzień wolny. Luke włączył jakiś film który zaczął oglądać z Julką a Pati się dosiadła i spoglądała cały czas na nich. Creepy grała w jakąś grę planszową z Kubą a Amanda bawiła się z małą Kasią która zaczęła chodzić. Mateusz chodził wokół nich i podziwiał małą. Witek gdzieś znikł, i to nie był pierwszy raz. Nie wiedząc co ze sobą zrobić zeszłam do Drake. Skoro on się wziął za robotę to chyba reszta tez powinna. Miałam zamiar mu pomóc ale jak już kiedyś wspominałam ciężko mi to idzie i pewnie bardziej przeszkadzałam niż pomagałam. Kiedy sprzeczka przerodziła się w kłótnie ten mnie pocałował. W sumie sama nie wiem czy bardziej mnie zdziwił czy wkurzył ale nawet mi się podobało.
Resztę dnia spędziliśmy w piwnicy na sprzątaniu oczywiście kłóciliśmy się niejednokrotnie. Drake majstrował coś przy tym radiu. W sumie sama nie wiedziałam co robi a już na pewno nie myślałam że ono zadziała a więc kiedy usłyszeliśmy głosy podeszłam bliżej. Mówili po rusku.
-Mówiłem. Znalazłem też stację na której mówili..
-O kawie- dokończyłam.
-O wymianie.- chwile się nad tym zastanawiałam. Skoro się wymieniają to oznacza że są co najmniej dwie grupy które się dogadują.
-Możemy się jakoś z nimi porozumieć?
-Alex, wydaje mi się że powinniśmy być ostrożniejsi. Podobno Iwan miał kilka grup, muszą mieć ze sobą jakiś kontakt. A to by wyjaśniało. Będziemy słuchać może czegoś się dowiemy.
Zgodziłam się z nim, przez kilka kolejnych dni sprzątaliśmy piwnicę i nasłuchiwaliśmy radio.
Z Drake'em wciąż się kłóciliśmy w sumie o wszystko nawet o durny film. Często też się całowaliśmy przez co nasze relacje były dość skomplikowane.
No i oczywiście jednego pięknego dnia Amanda musiała podnieść wszystkim ciśnienie. Przecież ona wszystko musi wiedzieć. A jej domysły były albo wkurzające albo żałosne. W końcu Witek nie wyrobił i poruszył temat którego wszyscy unikali jak ognia. Zaproponował aby zrobić grób Quickowi. Ale to by oznaczało że uznaliśmy go za martwego a ja po prostu tak nie mogłam. Quick nie mógł umrzeć. Rozi zniosła to jeszcze gorzej. Wyszło że przy stole zastaliśmy ja Drake, Luke, Julka i Pati. Ochotę na jedzenie chyba stracili wszyscy więc posprzątałam. Luke postanowił mi pomóc zmywać.
-Ale teraz chyba nie odstraszysz mi dziewczyny?- przerwał tę ciszę.
-Ja tobie? A kiedy ci jakąś odstraszyłam?- spytałam zgrywając niewiniątko.
-No choćby Monika.
-Ta słodka blondyneczka? Na drugi dzień od zerwania z tobą znalazła sobie nowego chłopaka, bardzo szybko się odkochała.
-Nagadałaś jej że spotykam się z inną.
-I tak cię zdradzała- stwierdziłam.
-No ok a Ewelina?
-Ta ruda, e to akurat nie chodziło o ciebie. Zbiła mi lalkę.
-Tą której się bałaś?
-Bałaś się lalek?- spytała Julka okazało się że wszyscy przenieśli się do kuchni.
-Tak,- opowiedział Luke za mnie- oglądałem Annabelle a ta się uparła że obejrzy ze mną miała trzynaście lat a rok wcześniej dostała porcelanową lalkę od ojca. Pamiętam jak przychodziła do mnie w nocy i mówiła że ona nie będzie spać w pokoju bo ta lalka się na nią patrzy.
-To czemu jej nie wywaliłaś?- spytała Julka
-Bo dostałam ją od ojca, kilka miesięcy pózniej zmarł. No a ta jędza mi ją zbiła.
-Nie mówiłaś mi o tym - zauważył Luke.
- Sama sobie poradziłam.
-Podpalając jej włosy?
-Ej skąd miałam wiedzieć że lakier jest łatwo palny, tym bardziej tyle go nawaliła jakby miała zamiar sobie hełm z włosów zrobić na wojnę.
-Ej musicie to usłyszeć- zawołał nas Drake który siedział przy radiu. Przeszliśmy do salonu w którym je trzymaliśmy.
-jeśli ktoś nas słyszy powtarzam jedziemy do Nowego Targu drogą 47 za kilka minut dojedziemy, raz dziennie próbujemy nawiązać kontakt z pozostałymi ocalonymi i podajemy trasę którą jedziemy.
-To około 20 km i jakieś pół godziny drogi- stwierdził Luke.
-No i szukają kogoś kto przeżył.- dodał Drake- chcą się do kogoś dołączyć.
-No to jedziemy?- spytałam.
-Można zobaczyć- zgodził się Drake.
Przez chwile się sprzeczaliśmy i ustało na tym że ja i Drake jedziemy poszukać tę grupę.
Od Amandy Cd ktoś
Któregoś już z kolei dnia przy śniadaniu zauważyłam że Drake Alex, Luke, Pati Julka a nawet Krzysiek nawet jakoś na swój sposób próbował porozumieć się z Rozi znów jedliśmy śniadanie jak co dzień gdy nagle mnie olśniło. Tylko wydedukować czegoś też nie mogłam ale generalnie jak to ja zawsze wpycham się w nie swoje sprawy i jak to mówi mój brat mam nie wyparzoną gębę sama skarciłam się w myślach bo tak jak wszyscy zaczęłam mówić o Quicku w czasie przeszłym. No ale wracając do tematu prosto z mostu zapytałam Alex czy jest z Drake'em ale ona stanowczo pokręciła głową że nie, więc drążyłam temat dalej.
- Kiedyś w nocy jak wychodziłam z łazienki to zauważyłam ciebie Drake'u jak przemykasz się do swojego pokoju i nie sprawiałeś wrażenia jakbyś był u Alex na pogaduchach.- Tych dwoje dziwnie na siebie popatrzyło i natychmiast zapchali się jedzeniem. Zdenerwowałam się i oczywiście wyżyłam się na biednym Luke'u że on do swojej sypialni powinien dostawić jeszcze jedno łóżku bo we troje jest im ciężko się pomieścić. No chyba że Pati robi za materac. Tamci oczywiście też się nie odezwali.
-A ty Rozi widzę że dużo rozmawiasz z Krzyśkiem mam nadzieję że pomaga ci to zapomnieć o moim bracie a przynajmniej o tym nie myśleć. To nawet fajnie bo jesteśmy taką jedną wielką rodziną.- I wtedy to co z dziwiło nas wszystkich najbardziej to Witek który wstał od stołu o dziwo nie skończywszy jeszcze jeść i powiedział że aż mdli go od tych naszych rozmów i chowania się po kątach. Powiedział również że skoro wspomniałam o swoim bracie i skoro wszyscy mówimy o nim w czasie przeszłym to może powinniśmy zrobić mu jakiś grób. Wtedy na pewno niektórym z nas było by o wiele łatwiej. I po prostu wyszedł.
-A temu co się stało- burknął Drake.
-No popsuł nam tak fajnie zaczęty dzień- stwierdził Luke.
Rozi oznajmiła że dopóki nie zobaczy jego trupa albo nawet Quicka jako zombie bo w końcu pozna go po kurtce i spodniach to żadnego grobu robić mu nie będziemy. Darła się również że to jest mój brat ale Quick nawet jak nie żyje to żyje w niej. I ostentacyjnie wymaszerowała z salonu. Pózniej wszyscy zaczęli się na mnie drzeć. Wiec też sobie poszłam. Zostawiając fantastyczną piątkę samą. Smutne było w tym wszystkim w sumie to że tak naprawdę Witek miał rację. Poszłam go poszukać. I znalazłam go w garażu przy motorze Quicka.
-Co ty robisz?- zapytałam. Witek spojrzał na mnie nie przestając odkurzać motoru jakąś szmatą i mówił.
-Pamiętasz Amandziu jak ja do ciebie przychodziłem jeszcze w tym normalnym świecie i jak czekałem na ciebie na dworze to czasami gdy Quick był w domu to ciągle dłubał przy tym swoim motorze.
-No ale Qicka nie ma- wspomniałam a do oczu napłynęły mi łzy.
-No ale pomyśl Amandziu jak by on tak sobie wrócił tak niechcący sobie wrócił i wszedłby do garażu a jego cacko takie zakurzone.- wybuchłam płaczem i wywrzeszczałam się na niego.
-Czy ty siebie słyszysz. Bredzisz- wrzeszczałam. Wybiegłam z garażu pobiegłam do domu. Pozostali którzy siedzieli w salonie dziwnie na mnie popatrzyli w sumie to byli boga ducha winni ale wywrzeszczałam się na nich.
-A wy co się tak gapicie, ja też mam uczucia i czasami tez się muszę popłakać- nie czekając na żadną odpowiedz pobiegłam na górę i tego dnia na dół już nie schodziłam.
- Kiedyś w nocy jak wychodziłam z łazienki to zauważyłam ciebie Drake'u jak przemykasz się do swojego pokoju i nie sprawiałeś wrażenia jakbyś był u Alex na pogaduchach.- Tych dwoje dziwnie na siebie popatrzyło i natychmiast zapchali się jedzeniem. Zdenerwowałam się i oczywiście wyżyłam się na biednym Luke'u że on do swojej sypialni powinien dostawić jeszcze jedno łóżku bo we troje jest im ciężko się pomieścić. No chyba że Pati robi za materac. Tamci oczywiście też się nie odezwali.
-A ty Rozi widzę że dużo rozmawiasz z Krzyśkiem mam nadzieję że pomaga ci to zapomnieć o moim bracie a przynajmniej o tym nie myśleć. To nawet fajnie bo jesteśmy taką jedną wielką rodziną.- I wtedy to co z dziwiło nas wszystkich najbardziej to Witek który wstał od stołu o dziwo nie skończywszy jeszcze jeść i powiedział że aż mdli go od tych naszych rozmów i chowania się po kątach. Powiedział również że skoro wspomniałam o swoim bracie i skoro wszyscy mówimy o nim w czasie przeszłym to może powinniśmy zrobić mu jakiś grób. Wtedy na pewno niektórym z nas było by o wiele łatwiej. I po prostu wyszedł.
-A temu co się stało- burknął Drake.
-No popsuł nam tak fajnie zaczęty dzień- stwierdził Luke.
Rozi oznajmiła że dopóki nie zobaczy jego trupa albo nawet Quicka jako zombie bo w końcu pozna go po kurtce i spodniach to żadnego grobu robić mu nie będziemy. Darła się również że to jest mój brat ale Quick nawet jak nie żyje to żyje w niej. I ostentacyjnie wymaszerowała z salonu. Pózniej wszyscy zaczęli się na mnie drzeć. Wiec też sobie poszłam. Zostawiając fantastyczną piątkę samą. Smutne było w tym wszystkim w sumie to że tak naprawdę Witek miał rację. Poszłam go poszukać. I znalazłam go w garażu przy motorze Quicka.
-Co ty robisz?- zapytałam. Witek spojrzał na mnie nie przestając odkurzać motoru jakąś szmatą i mówił.
-Pamiętasz Amandziu jak ja do ciebie przychodziłem jeszcze w tym normalnym świecie i jak czekałem na ciebie na dworze to czasami gdy Quick był w domu to ciągle dłubał przy tym swoim motorze.
-No ale Qicka nie ma- wspomniałam a do oczu napłynęły mi łzy.
-No ale pomyśl Amandziu jak by on tak sobie wrócił tak niechcący sobie wrócił i wszedłby do garażu a jego cacko takie zakurzone.- wybuchłam płaczem i wywrzeszczałam się na niego.
-Czy ty siebie słyszysz. Bredzisz- wrzeszczałam. Wybiegłam z garażu pobiegłam do domu. Pozostali którzy siedzieli w salonie dziwnie na mnie popatrzyli w sumie to byli boga ducha winni ale wywrzeszczałam się na nich.
-A wy co się tak gapicie, ja też mam uczucia i czasami tez się muszę popłakać- nie czekając na żadną odpowiedz pobiegłam na górę i tego dnia na dół już nie schodziłam.
Od Drake do Alex
W sumie mieli rację skoro i tak Luke zaczął ich wypuszczać i traktować na równi czemu nie dać im pokoi. I nie zacząć im ufać. Mieli wystarczająco dużo okazji by uciec. Zresztą wyczuwałem jakieś dziwną atmosferę miedzy trójką: Luke, Julka i Pati. Widziałem że Luke'owi podoba się Julka, ale nie wiedziałem jaką role w tym wszystkim odgrywa Pati? Już od kilku dni próbuję rozszyfrować ten dziwny trójkącik. Trzeba w końcu zacząć ogarniać tę piwnicę. Nie podobało mi się że Rozi poszła na wartę, ale skończyły mi się argumenty by zatrzymać ją w domu. I chociaż zgodnie uznaliśmy że dziś jest dzień odpoczynku. Po śniadaniu poszedłem do piwnicy. A piwnica to jak trójkąt bermudzki znikasz na dobrych parę godzin. Trzeba by było przenieść zapasy do bunkra. W razie czego łatwiej było by nam się w nim schować na jakiś czas. Zacząłem sprzątać w piwnicy. Dużo rzeczy była bez użyteczna więc wrzucałem je do tych pustych pudeł które zastawiały wejście do bunkra. I wśród tych wszystkich bezużytecznych klamotów poprzedniego właściciela znalazłem dobre CB radio stacjonarne i dwa dodatkowe nadajniki. Zacząłem przy nim majstrować. Udało mi się znalezć kilka stacji na jednej nawet ktoś z kimś porozumiewał się po rusku. W pierwszej chwili myślałem że jest to nagrane kiedy przełączyłem na następną stację gdzie znów usłyszałem ludzkie głosy.
- " ...Mieliście już dostawę? " - mówił jeden męski głos
- " Nie " - odpowiedział mu drugi - " Może się spuznią "
- " może, ale właśnie zabrakło nam kawy... macie może na wymianę"
O co chodzi?
- " Ta... wyślij kogoś, wagon fajek za paczkę kawy "
Wyłączyłem radio nie rozumiejąc tego co usłyszałem.
- Co robisz? - spytała Alex schodząca po schodach
- Znalazłem coś ciekawego - odparłem pokazując jej radio
- Wygląda jak przestarzały klamot - skomentowała Lexi
- Przed chwilą usłyszałem czyjąś rozmowę - wyjaśniłem
- I o czym mówili? - spytała nie za bardzo przekonana
- O kawie - odparłem
Lexi długo się śmiała za nim wreszcie powiedziała
- Tak marzysz o kawie że sobie coś uroiłeś... Daj to - powiedziała zabierając mi z rąk radio - to bez użyteczne badziewie
Włożyła do jednego z pustych pudeł.
- Pomogę ci - wyznała - bo jesteś jak dziecko zamiast sprzątać bawi się znalezioną zabawką.
- A co robią pozostali?
- Nie wiem ale Luke, Julka i Pati oglądają film. A raczej Luke i Julka oglądają - sprostowała - Pati patrzy na nich
- Też zauważyłaś ten chory trójkąt - zauważyłem
- Pati jest zazdrosna
- Powiedz mi tylko o kogo? - spytałem rozbawiony
Nie wiem czy nasze sprzątanie szło szybciej skoro co chwila kłóciliśmy się czy coś jest użyteczne czy też nie. I kiedy znalazłem wśród tych śmieci za pewne sprawną mikrofalówkę. Alex znów zaczęła.
- Drake przecież ten złom nie działa - oburzyła się Alex
- Oczywiście że działa - upierałem się
- Wyrzuć to. Jak Witek zobaczy mikrofale to zamiast gotować będzie wszystko odgrzewał to już na pewno będzie nie jadalne
I dość długo przerzucaliśmy się argumentami.
- Śmieciarz - warknęła na koniec
- To sprawna mikrofala
- Jak ty mnie denerwujesz - fuknęła
Nie wiem czemu to zrobiłem. Podszedłem do niej i ją pocałowałem. Była zdziwiona ale na szczęście nie dała mi w pysk.
- " ...Mieliście już dostawę? " - mówił jeden męski głos
- " Nie " - odpowiedział mu drugi - " Może się spuznią "
- " może, ale właśnie zabrakło nam kawy... macie może na wymianę"
O co chodzi?
- " Ta... wyślij kogoś, wagon fajek za paczkę kawy "
Wyłączyłem radio nie rozumiejąc tego co usłyszałem.
- Co robisz? - spytała Alex schodząca po schodach
- Znalazłem coś ciekawego - odparłem pokazując jej radio
- Wygląda jak przestarzały klamot - skomentowała Lexi
- Przed chwilą usłyszałem czyjąś rozmowę - wyjaśniłem
- I o czym mówili? - spytała nie za bardzo przekonana
- O kawie - odparłem
Lexi długo się śmiała za nim wreszcie powiedziała
- Tak marzysz o kawie że sobie coś uroiłeś... Daj to - powiedziała zabierając mi z rąk radio - to bez użyteczne badziewie
Włożyła do jednego z pustych pudeł.
- Pomogę ci - wyznała - bo jesteś jak dziecko zamiast sprzątać bawi się znalezioną zabawką.
- A co robią pozostali?
- Nie wiem ale Luke, Julka i Pati oglądają film. A raczej Luke i Julka oglądają - sprostowała - Pati patrzy na nich
- Też zauważyłaś ten chory trójkąt - zauważyłem
- Pati jest zazdrosna
- Powiedz mi tylko o kogo? - spytałem rozbawiony
Nie wiem czy nasze sprzątanie szło szybciej skoro co chwila kłóciliśmy się czy coś jest użyteczne czy też nie. I kiedy znalazłem wśród tych śmieci za pewne sprawną mikrofalówkę. Alex znów zaczęła.
- Drake przecież ten złom nie działa - oburzyła się Alex
- Oczywiście że działa - upierałem się
- Wyrzuć to. Jak Witek zobaczy mikrofale to zamiast gotować będzie wszystko odgrzewał to już na pewno będzie nie jadalne
I dość długo przerzucaliśmy się argumentami.
- Śmieciarz - warknęła na koniec
- To sprawna mikrofala
- Jak ty mnie denerwujesz - fuknęła
Nie wiem czemu to zrobiłem. Podszedłem do niej i ją pocałowałem. Była zdziwiona ale na szczęście nie dała mi w pysk.
Od Rozi
Dni mijały. Quick nadal się nie znalazł . Naprawdę za nim tęskniłam. Nie dawała mi spokoju ta grupa z Krakowa. Tamten chłopak przecież nie musiał mówić prawdy. Minęło dużo czasu równie dobrze on może już nie żyć. Ta niepewność nie dawała mi spokoju. Ta mała nadzieja, gdy pomyślałam że on może żyć za tym murem spowodowała że jeszcze bardziej się załamałam. Nie pomagał też fakt że pozostali dużo mówili za moimi plecami, wykluczali mnie ze wszystkiego. I choć chciałam też mieć swoją wartę Drake kategorycznie zaprzeczył. Oni nie rozumieli... Musiałam się czymś zająć, coś robić w przeciwnym razie po prostu mi odbijało. Jak pojechaliśmy do Krakowa Luke zaczął robić żywy płot. Trochę potrwało i dopiero parę dni temu udało się go ukończyć. A dookoła ustawiliśmy pułapki. Pies urósł, a nawet dostał imię. Alex tak długo uczyła go na zombie że tylko na to zaczął reagować, więc tak pies dostał imię Zombie, i stał się bardzo dobrym alarmem. Wysprzątaliśmy bunkier który znalazł Drake. Byliśmy gotowi niemalże na wszystko. Więzniów zostało tylko troje. I co raz częściej przebywali po za celą. Pomagali nam w układaniu pułapek, w sprzątaniu bunkru, a nawet nikt już nie miał problemu by jedli razem z nami.
Zeszłam na dół na śniadanie. I oczywiście zaprosiliśmy na górę Julkę, Krzyśka i Mateusza.
- Może dajmy im pokoje? - wypaliłam - Przecież i tak robią to co my więc niech się wyśpią jak ludzie
- Ma racje - odparł Luke - kto jest za?
No tak to był nasz nowy system aby się nie kłócić. Każdy mógł zagłosować. Wygrywał pomysł który miał większe poparcie. Podniosłam do góry rękę, to samo zrobił Luke. Po chwili zastanowienia Lexi i Creepy też podniosły ręce. Zaraz potem rękę podniósł Drake, Amanda i Witek
- Kto przeciw? - ciągnął dalej Luke
Pati podniosła do góry rękę
- Przegłosowane - zauważył Luke - Postaramy się dać wam własne pokoje
- Co równa się z tym że wam ufamy - dodał Drake - wpiszemy was w grafik. Będziecie mieć własną wartę.
- Najpierw z kimś z nas... - wtrącił Luke
- Mogę mieć wartę z kimś z nich - przerwałam
- Nie ma mowy - zaprzeczył Drake
- Skoro pozwalacie chodzić na warte im, bez urazy - dodałam szybko patrząc na tamtą trójkę - to dlaczego ja nie mogę? - oburzyłam się
- Rozi ma rację - poparła mnie Lexi - niech idzie na tą wartę. Przecież im ufamy...
Więc stanęło na tym że miałam iść na wartę z Krzyśkiem. Lubiłam go. Rozmawiałam z nim kilka razy i naprawdę wydał się ogarniętym, sympatycznym gościem który potrafi się przystosować a nawet robić kilka rzeczy na raz. Z niecierpliwością czekałam na swoją wartę. W końcu od powrotu z Krakowa mogłam im się na coś przydać. W robieniu płotu, czy pułapek a nawet gdy chciałam pomóc im sprzątać Amanda stała nade mną i wszystkiego mi zabraniała. Z tekstem - " Zaszkodzisz dziecku " I to właśnie przez nią zabraniali mi wszystkiego.
Kiedy nadszedł czas wraz z Krzyśkiem poszliśmy na naszą wartę. I chodz wszyscy mówili że są takie nudne i okropne ja nie narzekałam.
- Czym zajmowałeś się przed tym wszystkim? - spytałam nagle
- A nie będziesz się śmiała? - odparł pytaniem na pytanie
- Nie mów mi że byłeś grabarzem
- No nie - odparł ze śmiechem - pracowałem w McDonaldzie
- Powaga? - dopytałam - jak ja bym zjadła coś z McDonalda
- Ta... nie chce narzekać ale jak widzę żarcie Witka to odechciewa mi się jeść. - wyznał opierając się o drzewo
- Za ciekawie nie wygląda, ale nie jest złe - broniłam Witka chociaż Krzysiek miał racje nie raz odmawiałam obiadu
- Cieszę się że za czeliście nam ufać - powiedział
- Nie daliście nam powodów aby wam nie ufać - odparłam
- Dlaczego chciałaś iść na wartę? - spytał po chwili
- Nie chcę być bezużyteczna. Denerwuje mnie że wszystkiego mi zabraniają.
I jak zaczęłam, mówiłam dalej. W końcu mogłam się wygadać. Powiedziałam mu wszystko co mnie dołowało. Powiedziałam mu że tęsknie za Quickem i że denerwuje mnie to jak traktują mnie pozostali. Pózniej jak już się wypłakałam naprawdę było mi lepiej.
Zeszłam na dół na śniadanie. I oczywiście zaprosiliśmy na górę Julkę, Krzyśka i Mateusza.
- Może dajmy im pokoje? - wypaliłam - Przecież i tak robią to co my więc niech się wyśpią jak ludzie
- Ma racje - odparł Luke - kto jest za?
No tak to był nasz nowy system aby się nie kłócić. Każdy mógł zagłosować. Wygrywał pomysł który miał większe poparcie. Podniosłam do góry rękę, to samo zrobił Luke. Po chwili zastanowienia Lexi i Creepy też podniosły ręce. Zaraz potem rękę podniósł Drake, Amanda i Witek
- Kto przeciw? - ciągnął dalej Luke
Pati podniosła do góry rękę
- Przegłosowane - zauważył Luke - Postaramy się dać wam własne pokoje
- Co równa się z tym że wam ufamy - dodał Drake - wpiszemy was w grafik. Będziecie mieć własną wartę.
- Najpierw z kimś z nas... - wtrącił Luke
- Mogę mieć wartę z kimś z nich - przerwałam
- Nie ma mowy - zaprzeczył Drake
- Skoro pozwalacie chodzić na warte im, bez urazy - dodałam szybko patrząc na tamtą trójkę - to dlaczego ja nie mogę? - oburzyłam się
- Rozi ma rację - poparła mnie Lexi - niech idzie na tą wartę. Przecież im ufamy...
Więc stanęło na tym że miałam iść na wartę z Krzyśkiem. Lubiłam go. Rozmawiałam z nim kilka razy i naprawdę wydał się ogarniętym, sympatycznym gościem który potrafi się przystosować a nawet robić kilka rzeczy na raz. Z niecierpliwością czekałam na swoją wartę. W końcu od powrotu z Krakowa mogłam im się na coś przydać. W robieniu płotu, czy pułapek a nawet gdy chciałam pomóc im sprzątać Amanda stała nade mną i wszystkiego mi zabraniała. Z tekstem - " Zaszkodzisz dziecku " I to właśnie przez nią zabraniali mi wszystkiego.
Kiedy nadszedł czas wraz z Krzyśkiem poszliśmy na naszą wartę. I chodz wszyscy mówili że są takie nudne i okropne ja nie narzekałam.
- Czym zajmowałeś się przed tym wszystkim? - spytałam nagle
- A nie będziesz się śmiała? - odparł pytaniem na pytanie
- Nie mów mi że byłeś grabarzem
- No nie - odparł ze śmiechem - pracowałem w McDonaldzie
- Powaga? - dopytałam - jak ja bym zjadła coś z McDonalda
- Ta... nie chce narzekać ale jak widzę żarcie Witka to odechciewa mi się jeść. - wyznał opierając się o drzewo
- Za ciekawie nie wygląda, ale nie jest złe - broniłam Witka chociaż Krzysiek miał racje nie raz odmawiałam obiadu
- Cieszę się że za czeliście nam ufać - powiedział
- Nie daliście nam powodów aby wam nie ufać - odparłam
- Dlaczego chciałaś iść na wartę? - spytał po chwili
- Nie chcę być bezużyteczna. Denerwuje mnie że wszystkiego mi zabraniają.
I jak zaczęłam, mówiłam dalej. W końcu mogłam się wygadać. Powiedziałam mu wszystko co mnie dołowało. Powiedziałam mu że tęsknie za Quickem i że denerwuje mnie to jak traktują mnie pozostali. Pózniej jak już się wypłakałam naprawdę było mi lepiej.
Od Luke Cd ktoś
Nastał ranek a ich wciąż nie było, przyszła Pati i rzuciła mordercze spojrzenie Julce która nie dawno usnęła i opierała głowę mi na ramieniu.
-Żebyś się nie zakochał.
-Chyba nie jesteś zazdrosna.
-O kogo?
-Te pytanie miałem zadać jako drugie.
Chwilę jeszcze pogadaliśmy a kiedy Julka się przebudziła odprowadziłem ją do celi i przesłuchałem kolejną czwórkę. Zrobiło ich się mniej o połowę. Teraz naprawdę przydałaby mi się kawa. Spaliłem zwłoki tak jak wczoraj zrobiła to Pati. Nie dowiedziałem się niczego nowego. Posprzątaliśmy bunkier, ten koleś najwidoczniej zmarł z głodu ale czemu nie wyszedł z tego bunkru podobno Drake zastał tu masę zapasów. A kiedy zamierzaliśmy pojechać z Pati połapać kolejne zombie do płotu, usłyszeliśmy nadjeżdżający samochód. No na reszcie. Pati wyjęła pistolet jak to ona powiedziała na wszelki wypadek.
Przyjechali innym samochodem a więc musiałem uspokoić Pati że to oni i nie musi przebijać im opon bo tak tylko stracimy samochód na chodzie. Dziewczyna uspokoiła się dopiero kiedy wyszli z samochodu. Drake nie wyglądał najlepiej Lexi co chwila rzucała mu zatroskane spojrzenie. No tak skoro przejęła się losem psa to i nawet o Drake'a się nie pokoi.
-Dłużej się nie dało?- spytałem sarkastycznie przytulając siostrę.- Nie odróżniacie pięciu godzin od dwóch dni?
-Nie minęły dwa dni- upierała się Rozi. Ją też przytuliłem.
-Amanda na pewno podliczyła wam czas co do minuty- stwierdziłem rozbawiony za co zarobiłem oburzone spojrzenie Rozi. Drake o dziwo był milczący.
-Jedziecie gdzieś?- spytała Alex.
-Mieliśmy zamiar połapać zombie ale musielibyśmy pojechać kawałek dalej.- Lexi spojrzała na mnie pytająco- tak stwierdziłem że twój cudowny pomysł może wypalić. Trzeba jakoś to ogrodzić a jako że jest zima to jedyny sposób. Okazuje się że ten twój pies reaguje na ich odgłosy a więc jak ktoś podejdzie będziemy o tym wiedzieć. Przesłuchałem też połowę tych z piwnicy.
-I?- odezwał się po raz pierwszy Drake. Powtórzyłem im czego się dowiedziałem i powiedziałem o zapasach ze szpitala. Drake tylko tego wysłuchał i sobie poszedł. I stała się rzecz najdziwniejsza moja siostra poszła za nim. Pytająco spojrzałem na Rozi a ta tylko wzruszyła ramionami. Poszliśmy do domu a ta opowiedziała o ich wyprawie. Musiałem też wymyślić coś co uratuje życie Julce. No i Krzyśkowi.
-Żebyś się nie zakochał.
-Chyba nie jesteś zazdrosna.
-O kogo?
-Te pytanie miałem zadać jako drugie.
Chwilę jeszcze pogadaliśmy a kiedy Julka się przebudziła odprowadziłem ją do celi i przesłuchałem kolejną czwórkę. Zrobiło ich się mniej o połowę. Teraz naprawdę przydałaby mi się kawa. Spaliłem zwłoki tak jak wczoraj zrobiła to Pati. Nie dowiedziałem się niczego nowego. Posprzątaliśmy bunkier, ten koleś najwidoczniej zmarł z głodu ale czemu nie wyszedł z tego bunkru podobno Drake zastał tu masę zapasów. A kiedy zamierzaliśmy pojechać z Pati połapać kolejne zombie do płotu, usłyszeliśmy nadjeżdżający samochód. No na reszcie. Pati wyjęła pistolet jak to ona powiedziała na wszelki wypadek.
Przyjechali innym samochodem a więc musiałem uspokoić Pati że to oni i nie musi przebijać im opon bo tak tylko stracimy samochód na chodzie. Dziewczyna uspokoiła się dopiero kiedy wyszli z samochodu. Drake nie wyglądał najlepiej Lexi co chwila rzucała mu zatroskane spojrzenie. No tak skoro przejęła się losem psa to i nawet o Drake'a się nie pokoi.
-Dłużej się nie dało?- spytałem sarkastycznie przytulając siostrę.- Nie odróżniacie pięciu godzin od dwóch dni?
-Nie minęły dwa dni- upierała się Rozi. Ją też przytuliłem.
-Amanda na pewno podliczyła wam czas co do minuty- stwierdziłem rozbawiony za co zarobiłem oburzone spojrzenie Rozi. Drake o dziwo był milczący.
-Jedziecie gdzieś?- spytała Alex.
-Mieliśmy zamiar połapać zombie ale musielibyśmy pojechać kawałek dalej.- Lexi spojrzała na mnie pytająco- tak stwierdziłem że twój cudowny pomysł może wypalić. Trzeba jakoś to ogrodzić a jako że jest zima to jedyny sposób. Okazuje się że ten twój pies reaguje na ich odgłosy a więc jak ktoś podejdzie będziemy o tym wiedzieć. Przesłuchałem też połowę tych z piwnicy.
-I?- odezwał się po raz pierwszy Drake. Powtórzyłem im czego się dowiedziałem i powiedziałem o zapasach ze szpitala. Drake tylko tego wysłuchał i sobie poszedł. I stała się rzecz najdziwniejsza moja siostra poszła za nim. Pytająco spojrzałem na Rozi a ta tylko wzruszyła ramionami. Poszliśmy do domu a ta opowiedziała o ich wyprawie. Musiałem też wymyślić coś co uratuje życie Julce. No i Krzyśkowi.
Od Lexi
Drake sobie poszedł. Spojrzałam na kolesia który miał ręce w górze. Wypadało by go przesłuchać ale nie wiedziałam jakie pytania zadać.
-Przetrzymujecie Quicka?- spytała Rozi.
-Kogo?- spytał zdziwiony.
- 19 lat, ciemne włosy, skórzana kurtka i nazywa się Quick- wyjaśniłam.
-Jest kilka 19- nastolatków, jest kilka ciemnowłosych nawet ciemnoskórych, w skórzanych kurtkach też sporo osób chodzi ale żaden nie ma na imię Quick.- posłusznie wyjaśnił.
-Jesteś pewny?- dopytała Rozi.
-Noo tak.
-Ale na pewno?
-Ile was tam jest?- wtrąciłam się
-Dużo.- odparł krótko.
-Jak dużo- drążyłam temat.
-Może dwieście, trzysta nie liczyłem. Nie zastrzelicie mnie?
-Ile macie broni?- zadałam kolejne pytanie ale chłopak nie odpowiedział zaczął biec przed siebie. Nie wiele myśląc nacisnęłam spust. Jeżeli jeszcze nie wiedzą że tu jesteśmy to on by na pewno im powiedział. A Drake miał racje nie dalibyśmy sobie z nimi rady. Tym bardziej prawdopodobnie go tam nie ma. Nawet nie wiem czy to dobra czy zła wiadomość. Wrócił Drake powiedziałyśmy mu czego się dowiedziałyśmy, czyli nic , ale ten chyba nas nie słuchał. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Rozi kilkukrotnie próbowała z nim gadać, bezskutecznie wyszliśmy już z miasta. Przeszliśmy przez las aby ominąć zombie.
-Drake, o co chodzi?- spytałam.
-O nic- odburknął.
-Raczej o coś chodzi.
-Czy ty zawsze musisz coś gadać- warknął i zniżył głos aby Rozi nie słyszała- zabiłem ojca czy możesz już się zamknąć?
Nie wiedziałam że spotka tam swojego ojca, ale wiedziałam jakie to uczucie patrzeć na zmienioną rodzinę i jakie to uczucie musieć tą osobę zabić. Ja sama nie byłam wstanie dobić matki i siostry może wciąż tam chodzą a może ktoś inny je zabił. Złapałam Draka za rękę i splotłam nasze palce o dziwo mnie nie puścił. Doszliśmy do samochodu i dwugodzinną drogę pokonaliśmy w ciszy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaką aferę urządzi nam Luke. Mieliśmy wrócić po pięciu godzinach a wrócimy na drugi dzień.
-Przetrzymujecie Quicka?- spytała Rozi.
-Kogo?- spytał zdziwiony.
- 19 lat, ciemne włosy, skórzana kurtka i nazywa się Quick- wyjaśniłam.
-Jest kilka 19- nastolatków, jest kilka ciemnowłosych nawet ciemnoskórych, w skórzanych kurtkach też sporo osób chodzi ale żaden nie ma na imię Quick.- posłusznie wyjaśnił.
-Jesteś pewny?- dopytała Rozi.
-Noo tak.
-Ale na pewno?
-Ile was tam jest?- wtrąciłam się
-Dużo.- odparł krótko.
-Jak dużo- drążyłam temat.
-Może dwieście, trzysta nie liczyłem. Nie zastrzelicie mnie?
-Ile macie broni?- zadałam kolejne pytanie ale chłopak nie odpowiedział zaczął biec przed siebie. Nie wiele myśląc nacisnęłam spust. Jeżeli jeszcze nie wiedzą że tu jesteśmy to on by na pewno im powiedział. A Drake miał racje nie dalibyśmy sobie z nimi rady. Tym bardziej prawdopodobnie go tam nie ma. Nawet nie wiem czy to dobra czy zła wiadomość. Wrócił Drake powiedziałyśmy mu czego się dowiedziałyśmy, czyli nic , ale ten chyba nas nie słuchał. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Rozi kilkukrotnie próbowała z nim gadać, bezskutecznie wyszliśmy już z miasta. Przeszliśmy przez las aby ominąć zombie.
-Drake, o co chodzi?- spytałam.
-O nic- odburknął.
-Raczej o coś chodzi.
-Czy ty zawsze musisz coś gadać- warknął i zniżył głos aby Rozi nie słyszała- zabiłem ojca czy możesz już się zamknąć?
Nie wiedziałam że spotka tam swojego ojca, ale wiedziałam jakie to uczucie patrzeć na zmienioną rodzinę i jakie to uczucie musieć tą osobę zabić. Ja sama nie byłam wstanie dobić matki i siostry może wciąż tam chodzą a może ktoś inny je zabił. Złapałam Draka za rękę i splotłam nasze palce o dziwo mnie nie puścił. Doszliśmy do samochodu i dwugodzinną drogę pokonaliśmy w ciszy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaką aferę urządzi nam Luke. Mieliśmy wrócić po pięciu godzinach a wrócimy na drugi dzień.
Od Drake
Wcale nie podobał mi się pomysł dziewczyn. Nie mieliśmy pewności że on tam jest a nawet gdy byśmy mieli nie mieliśmy z nimi szans. To była duża, zorganizowana grupa, o czy świadczył sam mur. A my?.. Trzy osoby z paroma pistoletami z nie pełnym magazynkiem. Nie to bardzo zły pomysł... Nawet gdybyśmy wrócili tu z całymi naszymi siłami i arsenałem oni bez problemu by nas po wybijali. Nie wierze jak one mogą być tak bezmyślne. Mieliśmy przyjechać tu tylko po papiery ojca.
Droga od domu do instytutu nie była długa. Lecz po ulicach krążyły zombie, a najlepsza droga prowadziła przez środek miasta gdzie mieli obóz.
- W instytucie też wcale łatwo nam nie pójdzie - oznajmiłem
Zdawałem sobie sprawę z tego że w środku będzie masa zombie. Pracowało tam 1/3 wszystkich mieszkańców. Gdy zrobiło się gorąco ojciec nie wrócił do domu zapewne nikomu nie pozwolili. A z tych dwóch nie będę miał prawie żadnego pożytku. Obie zakodowały się na samobójczą misję. Czasem po prostu trzeba odpuścić. Dotarliśmy na miejsce, dookoła było dość spokojnie.
- Byłem tu kilka razy - wypaliłem - musimy pójść na trzecie piętro, a żeby dojść do schodów trzeba przejść przez całe piętro
- Łatwizna - odparła Alex - idziemy parterem do schodów potem na trzecie piętro...
- Zwolnij - przerwałem - Ojciec, trzy miesiące przed wybuchem epidemii nie wracał do domu podejrzewam że wszyscy pracownicy nadal tam są
- Ile było tych pracowników? - dopytała Lexi
- Dużo
Podszedłem do drzwi. Sam nie wiem czego się spodziewałem ale drzwi były zamknięte, a szyby kulo odporne więc ciężko będzie się tam dostać. Próbowałem na wszystkie sposoby, nawet z łamaniem kodu przy drzwiach, ale to była kombinacja 8 cyfr.
- A może by tak kluczem? - wtrąciła Rozi
Wyciągnęła z kieszenie malutki kluczyk. Nie wiem skąd ona go wzięła ale to wszystko ułatwiało. Kluczykiem można było zresetować czytnik przez co można było ustalić nowy kod.
- Skąd ty to masz? - spytałem
- Z szafki ojca - odpowiedziała jak by to była najbardziej logiczna rzecz na świecie
Tylko nasz ojciec nie mógł mieć tego klucza. Z kluczem otworzenie drzwi nie potrwa dłużej niż 5 min.
- Mamy problem - wypaliła nagle Alex
- Znowu którejś zachciało się siku? - spytałem - w środku jest łazienka
- Drake - fuknęła Rozi
Odkręciłem się by zobaczyć 2 facetów z wymierzonymi w naszą stronę spluwami. Jeden z nich wyglądał na około 40 lat drugi był znacznie młodszy. No nie wierze znowu...
- Co jest - warknąłem
- Rzucić broń i ręce do góry - warknął jeden z nich
I mają swój plan na uwolnienie Quicka, ciekawe kto uwolni nas... Nie miałem nastroju aby drugi raz zostać postrzelonym. Jeszcze nie przestało mnie boleć poprzednie. Rzuciłem broń, jeden z nich miał mnie nadal na muszce a drugi podszedł by mnie przeszukać. Całe szczęście teraz mieliśmy przewagę, no chyba że było ich więcej a pozostali wrócili by oznajmić to swojemu przywódcy. Jeżeli tak, nie mieliśmy zbyt dużo czasu. A ja naprawdę chciałem wrócić już do domu. Kiedy podszedł ten młodszy by mnie przeszukać bez zastanowienia przywaliłem mu prosto w ryj. Miałem tylko nadzieje że dziewczyny dadzą sobie radę z tym drugim który już chyba piąty raz powtórzył że będzie strzelać. Wszystko wydarzyło się szybko nawet nie wiem która z nich strzeliła ale ten starszy leżał chyba martwy, a młodszego bez większego problemu udało mi się rozbroić.
- Jeszcze raz ktoś wyceluje we mnie broń - warknąłem strzelając go po raz kolejny w pysk.
- Zapewne są z tej grupy - zauważyła Lexi
- Trzymajcie go na muszce - polecił - idę teraz do środka po dokumenty, a wy możecie zrobić z nim co chcecie.
- Nie możesz iść sam - oburzyła się Alex
Zdziwiło mnie to że akurat ona to powiedziała.
- Dam sobie radę - powiedziałem - Jedna osoba będzie ciszej. Z reszto mogło być ich więcej i zaraz wpadnie tu ze 20 osób.
Wszedłem do środka, zostawiając je i mając nadzieje że coś z niego wyciągną.
Powili szedłem korytarzami uważając gdy przechodziłem przy drzwiach. Jak nigdy żadna z nich się ze mną zbyt długo nie sprzeczała. Było coś nie tak, przecież to nie możliwe by nie usłyszały strzału. Parter był cały opustoszały. Na drugim piętrze spotkałem dwóch zombie w ubraniu ochroniarza. Korytarz trzeciego piętra był pusty, ale gdy przechodziłem przy drzwiach zombie mało co nie zjadało szyby. Ojciec wraz z ośmioma współpracownikami pracował w gabinecie na końcu korytarza. Znałem kod do tych drzwi, i byłem przygotowany na zombie, ale chyba nie da się przygotować na to że trzeba zabić własnego ojca który chce cię pożreć. Nawet jeżeli nie ma się dobrych stosunków. Nie do końca przyswoiłem jak udało mi się ich zabić. Nie wiem jak znalazłem laptop ojca i masę papierów. Nie wiem nawet czy są na temat którego szukamy. I nie wiem jak wróciłem na dół... Obie coś mówiły ale nawet nie słyszałem co.
Droga od domu do instytutu nie była długa. Lecz po ulicach krążyły zombie, a najlepsza droga prowadziła przez środek miasta gdzie mieli obóz.
- W instytucie też wcale łatwo nam nie pójdzie - oznajmiłem
Zdawałem sobie sprawę z tego że w środku będzie masa zombie. Pracowało tam 1/3 wszystkich mieszkańców. Gdy zrobiło się gorąco ojciec nie wrócił do domu zapewne nikomu nie pozwolili. A z tych dwóch nie będę miał prawie żadnego pożytku. Obie zakodowały się na samobójczą misję. Czasem po prostu trzeba odpuścić. Dotarliśmy na miejsce, dookoła było dość spokojnie.
- Byłem tu kilka razy - wypaliłem - musimy pójść na trzecie piętro, a żeby dojść do schodów trzeba przejść przez całe piętro
- Łatwizna - odparła Alex - idziemy parterem do schodów potem na trzecie piętro...
- Zwolnij - przerwałem - Ojciec, trzy miesiące przed wybuchem epidemii nie wracał do domu podejrzewam że wszyscy pracownicy nadal tam są
- Ile było tych pracowników? - dopytała Lexi
- Dużo
Podszedłem do drzwi. Sam nie wiem czego się spodziewałem ale drzwi były zamknięte, a szyby kulo odporne więc ciężko będzie się tam dostać. Próbowałem na wszystkie sposoby, nawet z łamaniem kodu przy drzwiach, ale to była kombinacja 8 cyfr.
- A może by tak kluczem? - wtrąciła Rozi
Wyciągnęła z kieszenie malutki kluczyk. Nie wiem skąd ona go wzięła ale to wszystko ułatwiało. Kluczykiem można było zresetować czytnik przez co można było ustalić nowy kod.
- Skąd ty to masz? - spytałem
- Z szafki ojca - odpowiedziała jak by to była najbardziej logiczna rzecz na świecie
Tylko nasz ojciec nie mógł mieć tego klucza. Z kluczem otworzenie drzwi nie potrwa dłużej niż 5 min.
- Mamy problem - wypaliła nagle Alex
- Znowu którejś zachciało się siku? - spytałem - w środku jest łazienka
- Drake - fuknęła Rozi
Odkręciłem się by zobaczyć 2 facetów z wymierzonymi w naszą stronę spluwami. Jeden z nich wyglądał na około 40 lat drugi był znacznie młodszy. No nie wierze znowu...
- Co jest - warknąłem
- Rzucić broń i ręce do góry - warknął jeden z nich
I mają swój plan na uwolnienie Quicka, ciekawe kto uwolni nas... Nie miałem nastroju aby drugi raz zostać postrzelonym. Jeszcze nie przestało mnie boleć poprzednie. Rzuciłem broń, jeden z nich miał mnie nadal na muszce a drugi podszedł by mnie przeszukać. Całe szczęście teraz mieliśmy przewagę, no chyba że było ich więcej a pozostali wrócili by oznajmić to swojemu przywódcy. Jeżeli tak, nie mieliśmy zbyt dużo czasu. A ja naprawdę chciałem wrócić już do domu. Kiedy podszedł ten młodszy by mnie przeszukać bez zastanowienia przywaliłem mu prosto w ryj. Miałem tylko nadzieje że dziewczyny dadzą sobie radę z tym drugim który już chyba piąty raz powtórzył że będzie strzelać. Wszystko wydarzyło się szybko nawet nie wiem która z nich strzeliła ale ten starszy leżał chyba martwy, a młodszego bez większego problemu udało mi się rozbroić.
- Jeszcze raz ktoś wyceluje we mnie broń - warknąłem strzelając go po raz kolejny w pysk.
- Zapewne są z tej grupy - zauważyła Lexi
- Trzymajcie go na muszce - polecił - idę teraz do środka po dokumenty, a wy możecie zrobić z nim co chcecie.
- Nie możesz iść sam - oburzyła się Alex
Zdziwiło mnie to że akurat ona to powiedziała.
- Dam sobie radę - powiedziałem - Jedna osoba będzie ciszej. Z reszto mogło być ich więcej i zaraz wpadnie tu ze 20 osób.
Wszedłem do środka, zostawiając je i mając nadzieje że coś z niego wyciągną.
Powili szedłem korytarzami uważając gdy przechodziłem przy drzwiach. Jak nigdy żadna z nich się ze mną zbyt długo nie sprzeczała. Było coś nie tak, przecież to nie możliwe by nie usłyszały strzału. Parter był cały opustoszały. Na drugim piętrze spotkałem dwóch zombie w ubraniu ochroniarza. Korytarz trzeciego piętra był pusty, ale gdy przechodziłem przy drzwiach zombie mało co nie zjadało szyby. Ojciec wraz z ośmioma współpracownikami pracował w gabinecie na końcu korytarza. Znałem kod do tych drzwi, i byłem przygotowany na zombie, ale chyba nie da się przygotować na to że trzeba zabić własnego ojca który chce cię pożreć. Nawet jeżeli nie ma się dobrych stosunków. Nie do końca przyswoiłem jak udało mi się ich zabić. Nie wiem jak znalazłem laptop ojca i masę papierów. Nie wiem nawet czy są na temat którego szukamy. I nie wiem jak wróciłem na dół... Obie coś mówiły ale nawet nie słyszałem co.
Subskrybuj:
Posty (Atom)